- W empik go
Różne wiersze - ebook
Różne wiersze - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 323 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
MARSZAŁKA W. L. PO POWROCIE Z NIEWOLI.
Gdy Rzym od własnej znękany broni
Pełnił tyrana rozkazy,
W cichej cnotliwi jęcząc ustroni,
Czcili Katona obrazy.
Zawsze los Polski był z Rzymem spólny
Świetnością, wzrostem i zgonem,
Chętnie też Polak składa hołd wolny
Przed swej Ojczyzny Katonem.
Lecz skoro Cezar Pompeja stronie,
Zadał cios w krwawej potrzebie,
Rzymianin topiąc miecz w własnem łonie,.
Skrzywdził Ojczyznę i siebie.
A kiedy dziczy horda zbestwiona
Broczy krwią nieszczęsną Pragę,
Tyś tedy umiał do cnót Katona
Złączyć Regula odwagę.
Dla twej. Ojczyzny, najsroższej męce
Jak on poddać się gotowy,
Sam się rzuciłeś w zwycięzcy ręce,
Byś ziomków ocalił głowy.
Rzekłeś: oto ci głowę przynoszę,
Przebacz mieszkańcom struchlałym,
Moją krwią nasyć twoje rozkosze,
A będziesz dla mnie wspaniałym.
Zdumiał się dzikich przywódca hordów,
Miecz chowa i krwi nie leje,
Srogość tygrysia – wstydzi się mordów:
Pomsta nad jednym srożeje.
Srożeje, ale dla twojej chwały,
Bo kto wziął niezgiętą duszę,
Serce odważne i umysł stały,
Czem są dla niego katusze?
Stały więzienia lochy otworem,
Już w nich jęczeli Polacy,
Tyś, w nie wstępując, umiał być wzorem,
Jaki malował Horacy.
Los cnoty z nieszczęść został ukuty
I dla niej wielkości szkoła,
Boć kogo własne dręczą wyrzuty,
Wyższym być nad los nie zdoła.
Wzgardził Arystyd wściekłością w gminie,
Sokrat śmierć poniósł bez trwogi,
Nie zadrżał Baily przy gilotynie,
Niosąc kark pod topór srogi.
A hardy Neron, co się krwią poi,
Gdy zemsta dosięgła tronu,
Od własnej ręki umrzeć się boi
I żebrze od cudzej zgonu.
Dwuletni więźniu srogich katuszy,
Wracasz w twe progi rodzinne,
By pęta, które wspaniałość kruszy,
Z nami zamienić na inne.
Lecz choć w nieszczęściu duszy nie skłonie
Najpierwszą cnoty jest próbą,
Są przecież ciosy, w których łzy ronić
Jest serca ludzkiego chlubą.
Matkę i córkę utracić razem,
Córkę, nadzieję jedyną,
Chociażby serce zakrzepło głazem,
Łzy przecież z niego popłyną.
Choć umysł prawy zgiąć się nie umie,
Serce godzi się rozczulić;
Na żal – lekarstwa niema w rozumie,
Oby go zdołał czas tulić.
Nieszczęsny ojcze, dotykam rany,
Co się nie goi aż w grobie –
Ach, kto tak żywot wiódł nieskalany,
Niech szuka ulgi sam sobie.
Naucz nas godnie los twardy znosić
Bez poddania się rozpaczy,
Dla Twych cnót niebo da się uprosić
I dolę złagodzić raczy.
DO ALEKSANDRA ZAMOYSKIEGO, ORDYNATA ,
W DZIEŃ JEGO IMIENIN.
Kiedy wiosna, co nam sprzyja
Przez szczęśliwy wymiar godzin
Do wdzięków, które rozwija,
Dodała dzień twych urodzin,
Chciałem na twoje wiązanie,
Nieść kwiaty ku dnia ozdobie,
Lecz w tym kraju nie dostanie
Listka, coby przystał Tobie.
Bym się w mych chęciach nie zdradził,
Szedłem na pola Byczyny,
I tam uszczknąłem wawrzyny,
Które Jan Wielki zasadził.
Jeszcze zielone zastałem,
Boć wiek tych krzewów nie kazi;
Ale zbierając, myślałem,
Czyli się ktoś nie urazi.
Gdyby był los nie oszukał
Tyle prac w pierwszym zawodzie,
Nie byłbym ich dalej szukał,
Miałbym świeższe w Twym ogrodzie.
Lecz, niestety! niezbłagany
Zgnębił nadziei ostatki,
Tam, gdzie Polak gojąc rany,
Czci pamiątkę cnót Twej Matki.
Co za okropna przemiana!
Gdy grom uderzył w tę ziemię,
Potomku Wielkiego Jana
Czyich więzów dźwigasz brzemię?
Lecz próżno ślady zaciera
Własną niewdzięczność sromotą,
Co rył oręż bohatera
Twój Jędrzej odnowił cnotą.
DO KOCHANKI .
Dopóki serce w mych piersiach bije,
Póki w niem czucie nie zginie,
Póty o tobie myśląc, jedynie
Dla ciebie tchnę i żyję.
Cały dzień zawsze myślę o tobie,
O tobie w wieczornym cieniu,
O tobie jeszcze w spoczynku dobie,
O tobie w pierwszem ocknieniu.
O tobie myśląc zasypiać lubię,
W cieniach rys kreślę twej twarzy,
Twego obrazu we śnie nie gubię,
Bo on mi się śni, on marzy.
Czasem mi się zda widzieć na łące
Pasterki piękne i hoże,
Na wyścigi się wybiegające,
Która z nich zerwie wprzód różę.
Razem się zbiegły; ja w tej rozterce
Rozrządzam wdzięczną ozdobą,
Piękniejszej bukiet daję pasterce,
A ta pasterka iest tobą.
To znów mnie próżną wielkością łudzi,
Zostaję ziemskim półbogiem,
Bije mi czołem mnogi tłum ludzi,
Ja wzdycham przed twoim progiem.
Lub że do świętych idę ołtarzy,
Które śmiertelnych czci mnóstwo,
W Bóstwie postrzegam rys twojej twarzy
I takie tylko czczę Bóstwo.
Czasem zda mi się, że z tobą bawię,
Ze raczysz mówić co do mnie,
I mniej okrutnie, niźli na jawie,
Czucia me przyjmujesz skromnie.
Wtedy ci skarżę losy zawisne,
A ośmielon twem wejrzeniem
Rękę twą białą ustami cisnę,
Tchnienie chcę złączyć z twem tchnieniem.
Słodka ułudo! Uroku tkliwy!
Lecz ty nie rumień się wcześnie
Ach, jam tak nigdy nie był szczęśliwy,
Nie byłem nawet i we śnie.
Niezwykłe serca w piersiach zadrgnienie
Lekki sen z oczów mych płoszy,
Widzi ułudę pierwsze ocknienie
I niknie mara rozkoszy.
Więzień osadzon w katuszy ciemnej,
Jakże promyka dnia żąda,
Na ten dar doli jego przyjemny
Z wstrętem me oko spogląda.
Idę w te miejsca niegdyś tak lube,
Kiedyś ich była ozdobą,
Ale, ich wszystkie wdzięki i chlubę
Ty razem uwiozła z sobą.
Dziś już tam wszystko piękność swą strada.
I smutną przybiera szatę,
A każdy listek, co z drzewa pada,
Twoją wspomina mi stratę.
Jeźli czem smutne słodzę przemiany,
Jeźli czem zmysły me pieszczę,
Totem wspomnieniem, żem był kochany,
Lecz czyliż jestem nim jeszcze?
DO TEJŻE, PRZEZ TEGOŻ.
Dla twych powabów ponęty lube
Nosząc w mem sercu zapały,
Na moją własną bezwzgledny zgubę
Wyznać ich nie byłem śmiały.
Już się zbliżała ta chwila sroga,
Która nas miała rozdzielić,
Lecz ani twojej utraty trwoga
Ust mych nie mogła ośmielić.
Nikły mi w smutkach chwile upłynne,
A jeżlim ócz twych chciał pytać,
Twoje wejrzenie nadto niewinne,
By z nich co można wyczytać.
Tak w trawiących mnie płomieni sile
Zbliżając zgonu godzinę,
Bez tej pociechy ległbym w mogile,
Żeś ty wiedziała przyczynę.
Ale niebiosa czuwały skrycie
Nad dolą nazbyt surową,
I dzień, co moje miał zatruć życie,
Zrobiły szczęścia osnową.
Łza, która po twej płynąc jagodzie,
Litość skromności wydarła,
W tej drogiej długich cierpień nagrodzie
Wszystkie me nadzieje wsparła.
Tak zwija listek skwarem zwiędniały
Na roli bławatek polny,
Któremu słońca długie upały
Zgon przybliżają powolny
Chociaż w nim promień soki wymorzył
Udziałem małej pomocy,
Jeszczeby zakwitł, jeszczeby ożył
Lecz susza trwa w dzień i w nocy.
Zginął – gdy w rannym jutrzenka świcie,
W różowej farbie i woni
Wschodząc na wdzięcznym nieba błękicie,
Ożywcze na świat łzy roni.
On tylko jednę kroplę pozyskał,
A pyszny w dawnej ozdobie
Zapomniał losu, co go uciskał,
Bo wart pójść na bukiet tobie.
MODLITWA O POKÓJ
Twórco światów, jeśli błąd człowieka nie zwodzi,
Że glos śmiertelnych Tronu Twojego dochodzi,
Spójrz na nieszczęsną ziemię, ale spójrz łaskawie r
Oto ją sroga wojna wyludnia i krwawi.
Głucha na jęki matek, na niemowląt krzyki,
Okryła trupem pola, z krwią zmięszała rzeki,
Zmieniła w gruzy miasta i Twoje świątynie,
A kiedy kwiat młodzieży pod jej mieczem ginie,
Okrutniejszy sto razy od swej srogiej matki
Głód, syn wojny, wyniszcza ludności ostatki.
Już niema kąta ziemi wolnego od trwogi,
A tam, kędy nie sięgły wojny i pożogi,
Tyle się tylko odmian w wydziale klęsk dzieje,
Że miasta nie padają i krew się nie leje.
Wiemy, że pycha, co nas w srogie jarzmo wprząga,
Nawet twojej dobroci zuchwale urąga.
Gromadząc lud do świątnic, by Ci czynił dzięki
Za mordy, spustoszenia, za krew i za jęki,
Jakby był Ojcu ludzi upominek miły,
Gdzie osady pustynie, gdzie ludzie mogiły.
Zuchwali przewodnicy ludów, w celach różni,
Każdy z nich Ciebie wzywa i każdy z nich bluźni;
Lecz lud nędzny, którego na rzeź wiodą tłumy,
Lud, odwieczna ofiara ich złości i dumy,
Lud, co ginie i traci owoc swego znoju,
Woła przed Twoim progiem: pokoju, pokoju!
–-
*) Wiersz ten napisany w r. 1800.
Pokoju, Wielki Boże, pokoju wołamy!
Ach, jeźli klęskom naszym nie położysz tamy,
A nieprawi krwi naszej i życia szafarze,
Wśród nieszczęścia zaciekli w swym dzikim zamiarze,
Gdy przyjdą do użycia ostatnich sposobów,
Słońce odtąd dla samych świecić będzie grobów.
Ale jakiż głos cichy odzywa się we mnie,
Człowiek pomocy Bóstwa wzywa nadaremnie,
Bóg raz przepisał rzeczom odwieczny porządek
I za skazówkę szczęścia dał człeka rozsądek.
Z nim sam jest twórcą swojej dobrej i złej doli,
Cierpi – niechaj pomyśli, czy nie z własnej woli.
Twórco, jeżeli wielkość Twoją nie zatrudnia,
Że człek głupio posłuszny sam siebie wyludnia
I innym obdarzony z nieba przeznaczeniem,
Walczy, by świat dla siebie uczynił więzieniem,
Jeźli na nasze wrzawy, kłótnie, niepokoje
Patrzysz, jak na brzęczących much albo pszczół roje,
Jeźli cię nie obchodzi, co się z ludźmi dzieje,
I tu kończysz wraz z życiem człowieka nadzieje;
Jeźli ci, co zgnębili nas nieprawą władzą.
Sprawy z swoich dzieł srogich przed nikim nie zdadzą;
Jeźli za łzy, co płyną, za krew, która broczy,
Bez nadziei zemszczenia przyjdzie zawrzeć oczy,
Człowiek w pomiarze swojej nędzy i cierpienia
Nie jestże nieszczęśliwszym nad wszystkie stworzenia?
Ale nie, Wielki Boże! Ja jestem daleki
Od myślenia, że człowiek niema Twej opieki.
Chociaż w wnioskach rozpaczy mój rozum się gubi,
Serce skłonne ku Tobie, wzywać Ciebie lubi,
Lubi Cię wzywać, Twórco, i teraz Cię wzywa.
Rzuć piorun, niech się jędza ulęknie krwi chciwa,
A kiedy skończysz długą i niszczącą wojnę,
Racz jej klęski zagoić przez chwile spokojne.
CZTERY ODY Z EPOKI NAPOLEOŃSKIEJ .I. ODA
NA WOJNĘ W ROKU 18OO. UKOŃCZONĄ BATALIĄ POD MARENGO.
Wyjrzała jędza niezgody"
A oto żywioły w sporze:
Ryczy powietrze i morze,
Chwieje się świat – drżą narody.
Na głos ślepej wodzów dumy,
Lecą na plac ludów tłumy,
Niosą pożogi i mordy,
I na ziemię zatrwożoną,
Znów skrzepłej północy łono
Nowe Oymbrów zieje hordy.
Gdzieżto lecicie, szaleni,
Zbyt ufni w olbrzymie siły –
Spójrzcie po ziemskiej przestrzeni,
Depczecie przodków mogiły.
Wzniesie konsul broń zwycięzką,
A świat zagrzmi waszą klęskąI
Rzym… którego zatrata
Podnieca w was żądzę łupów, –
Nad stosami waszych trupów
Ogłosi się panem świata.
Uchodź rodzie niewolniczy,
Uchodź miedzy puszcze, lody –
Gdzie się ołtarz wzniósł swobody,
Tam grób Tamerlana dziczy.
Nie hordy groźne postawą,
Straszne łupem – rzezią krwawą,
Zachwieją męstwa potęgą,
Jak niegdyś Sykstyjskie wody
Przeraziły lądy, grody,
Tak zagrzmiał grom nad Marengo.
Tak Tytanów ród zuchwały,
Gdy bój wydał władcy bogów,
Dźwigał góry, piętrzył skały,
Już gwiaździstych sięgał progów.
Wtem zagrzmiał Jowisz wszechwładny,
Sunął na dół ród szkaradny,
A te olbrzymiemi barki
Wzniesione aż, pod obłoki,
Góry, skały i opoki,
Wgniotły w piekło – dumne karki.II. ODA
NA ZAWIESZENIE ORŁÓW FRANCUSKICH W LUBLINIE *).
Drzyjcie ludy wiarołomne,
Drzyj rodzie Ulissa nowy,
Gdzież są zastępy ogromne,
Co światu niosły okowy?
Zaledwie nikczemne zgraje
Nachodzą sąsiedzkie kraje,
Zabrzmiały ich krwawym zgonem
Brzegi Dunaju i Wisły;
Co za szalone zamysły
Chcieć walczyć z Napoleonem!
Zbyt trwożni działać otwarcie,
Jędze wam podały radę,
Na berła świata wydarcie
Przywołać nikczemną zdradę;
Na wasze chytre namowy
Kantabry podnoszą głowy,
Fanatyzm ich wiedzie krwawy;
Lecą z piekła wszystkie zbrodnie,
Miecze, sztylety, pochodnie
I hasło waszej wyprawy.
–-
*) "Oda, czytana na publicznem posiedzeniu u Jaśnie "Wielmożnego Kajetana Hebdowskiego, zastępcy ministra wojny i generała komenderującego w obydwóch Grallicyach,w dzień uroczystości zawieszenia orłów francuskich w Lublinie, przez Kajetana Koźmiana w Zamościu, dnia 4 sierpnia 1809 r. Taki jest tytuł w oryginale.
Ale, o próżne nadzieje!
Zaledwie krok stawia zdrada,
Już się płaszczą Pireneje
Z błyskiem wasz pogromca spada
Jak ów Jowisz, co na niebie
Nie zna władzcy tylko siebie;
Kiedy się gniewem zapali,
Za zwrotem jego źrenice
Huczą burze, nawałnice,
Ziemia jęczy, świat się wali.
Stoją rozwarte otchłanie,
Chylą się zawady Tronu,
Krótkie dumy panowanie,
Pięć dni od groźby – do zgonu.
Podległość ludów zachwiana,
Dumny Wiedeń gnie kolana;
Otoczon jękiem i płaczem,
Patrząc na swych państw ostatek
Z gronem niedorosłych dziatek,
Mocarz Germanów – tułaczem.
Już tylko jedna zapora
Zwycięzkie trzyma szeregi,
Bronić waszego Hektora,
Nowy Xanth porzuca brzegi,
Ale próżno boje wszczyna,
Szumi, wre, pieni się, wspina.
Ta sama moc niepojęta,
Przed którą świat drży w pokorze,
Dumną rzekę wpycha w łoże
I już cicho nosi pęta.
Rozpierzchłe z trwogi obozy