Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Różne wiersze - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Różne wiersze - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 323 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DO IGNA­CE­GO PO­TOC­KIE­GO,

MAR­SZAŁ­KA W. L. PO PO­WRO­CIE Z NIE­WO­LI.

Gdy Rzym od wła­snej znę­ka­ny bro­ni

Peł­nił ty­ra­na roz­ka­zy,

W ci­chej cno­tli­wi ję­cząc ustro­ni,

Czci­li Ka­to­na ob­ra­zy.

Za­wsze los Pol­ski był z Rzy­mem spól­ny

Świet­no­ścią, wzro­stem i zgo­nem,

Chęt­nie też Po­lak skła­da hołd wol­ny

Przed swej Oj­czy­zny Ka­to­nem.

Lecz sko­ro Ce­zar Pom­pe­ja stro­nie,

Za­dał cios w krwa­wej po­trze­bie,

Rzy­mia­nin to­piąc miecz w wła­snem ło­nie,.

Skrzyw­dził Oj­czy­znę i sie­bie.

A kie­dy dzi­czy hor­da zbe­stwio­na

Bro­czy krwią nie­szczę­sną Pra­gę,

Tyś tedy umiał do cnót Ka­to­na

Złą­czyć Re­gu­la od­wa­gę.

Dla twej. Oj­czy­zny, naj­sroż­szej męce

Jak on pod­dać się go­to­wy,

Sam się rzu­ci­łeś w zwy­cięz­cy ręce,

Byś ziom­ków oca­lił gło­wy.

Rze­kłeś: oto ci gło­wę przy­no­szę,

Prze­bacz miesz­kań­com stru­chla­łym,

Moją krwią na­syć two­je roz­ko­sze,

A bę­dziesz dla mnie wspa­nia­łym.

Zdu­miał się dzi­kich przy­wód­ca hor­dów,

Miecz cho­wa i krwi nie leje,

Sro­gość ty­gry­sia – wsty­dzi się mor­dów:

Po­msta nad jed­nym sro­że­je.

Sro­że­je, ale dla two­jej chwa­ły,

Bo kto wziął nie­zgię­tą du­szę,

Ser­ce od­waż­ne i umysł sta­ły,

Czem są dla nie­go ka­tu­sze?

Sta­ły wię­zie­nia lo­chy otwo­rem,

Już w nich ję­cze­li Po­la­cy,

Tyś, w nie wstę­pu­jąc, umiał być wzo­rem,

Jaki ma­lo­wał Ho­ra­cy.

Los cno­ty z nie­szczęść zo­stał uku­ty

I dla niej wiel­ko­ści szko­ła,

Boć kogo wła­sne drę­czą wy­rzu­ty,

Wyż­szym być nad los nie zdo­ła.

Wzgar­dził Ary­styd wście­kło­ścią w gmi­nie,

So­krat śmierć po­niósł bez trwo­gi,

Nie za­drżał Ba­ily przy gi­lo­ty­nie,

Nio­sąc kark pod to­pór sro­gi.

A har­dy Ne­ron, co się krwią poi,

Gdy ze­msta do­się­gła tro­nu,

Od wła­snej ręki umrzeć się boi

I że­brze od cu­dzej zgo­nu.

Dwu­let­ni więź­niu sro­gich ka­tu­szy,

Wra­casz w twe pro­gi ro­dzin­ne,

By pęta, któ­re wspa­nia­łość kru­szy,

Z nami za­mie­nić na inne.

Lecz choć w nie­szczę­ściu du­szy nie skło­nie

Naj­pierw­szą cno­ty jest pró­bą,

Są prze­cież cio­sy, w któ­rych łzy ro­nić

Jest ser­ca ludz­kie­go chlu­bą.

Mat­kę i cór­kę utra­cić ra­zem,

Cór­kę, na­dzie­ję je­dy­ną,

Cho­ciaż­by ser­ce za­krze­pło gła­zem,

Łzy prze­cież z nie­go po­pły­ną.

Choć umysł pra­wy zgiąć się nie umie,

Ser­ce go­dzi się roz­czu­lić;

Na żal – le­kar­stwa nie­ma w ro­zu­mie,

Oby go zdo­łał czas tu­lić.

Nie­szczę­sny oj­cze, do­ty­kam rany,

Co się nie goi aż w gro­bie –

Ach, kto tak ży­wot wiódł nie­ska­la­ny,

Niech szu­ka ulgi sam so­bie.

Na­ucz nas god­nie los twar­dy zno­sić

Bez pod­da­nia się roz­pa­czy,

Dla Twych cnót nie­bo da się upro­sić

I dolę zła­go­dzić ra­czy.

DO ALEK­SAN­DRA ZA­MOY­SKIE­GO, OR­DY­NA­TA ,

W DZIEŃ JEGO IMIE­NIN.

Kie­dy wio­sna, co nam sprzy­ja

Przez szczę­śli­wy wy­miar go­dzin

Do wdzię­ków, któ­re roz­wi­ja,

Do­da­ła dzień twych uro­dzin,

Chcia­łem na two­je wią­za­nie,

Nieść kwia­ty ku dnia ozdo­bie,

Lecz w tym kra­ju nie do­sta­nie

List­ka, coby przy­stał To­bie.

Bym się w mych chę­ciach nie zdra­dził,

Sze­dłem na pola By­czy­ny,

I tam uszczk­ną­łem waw­rzy­ny,

Któ­re Jan Wiel­ki za­sa­dził.

Jesz­cze zie­lo­ne za­sta­łem,

Boć wiek tych krze­wów nie kazi;

Ale zbie­ra­jąc, my­śla­łem,

Czy­li się ktoś nie ura­zi.

Gdy­by był los nie oszu­kał

Tyle prac w pierw­szym za­wo­dzie,

Nie był­bym ich da­lej szu­kał,

Miał­bym śwież­sze w Twym ogro­dzie.

Lecz, nie­ste­ty! nie­zbła­ga­ny

Zgnę­bił na­dziei ostat­ki,

Tam, gdzie Po­lak go­jąc rany,

Czci pa­miąt­kę cnót Twej Mat­ki.

Co za okrop­na prze­mia­na!

Gdy grom ude­rzył w tę zie­mię,

Po­tom­ku Wiel­kie­go Jana

Czy­ich wię­zów dźwi­gasz brze­mię?

Lecz próż­no śla­dy za­cie­ra

Wła­sną nie­wdzięcz­ność sro­mo­tą,

Co rył oręż bo­ha­te­ra

Twój Ję­drzej od­no­wił cno­tą.

DO KO­CHAN­KI .

Do­pó­ki ser­ce w mych pier­siach bije,

Póki w niem czu­cie nie zgi­nie,

Póty o to­bie my­śląc, je­dy­nie

Dla cie­bie tchnę i żyję.

Cały dzień za­wsze my­ślę o to­bie,

O to­bie w wie­czor­nym cie­niu,

O to­bie jesz­cze w spo­czyn­ku do­bie,

O to­bie w pierw­szem ock­nie­niu.

O to­bie my­śląc za­sy­piać lu­bię,

W cie­niach rys kre­ślę twej twa­rzy,

Twe­go ob­ra­zu we śnie nie gu­bię,

Bo on mi się śni, on ma­rzy.

Cza­sem mi się zda wi­dzieć na łące

Pa­ster­ki pięk­ne i hoże,

Na wy­ści­gi się wy­bie­ga­ją­ce,

Któ­ra z nich ze­rwie wprzód różę.

Ra­zem się zbie­gły; ja w tej roz­ter­ce

Roz­rzą­dzam wdzięcz­ną ozdo­bą,

Pięk­niej­szej bu­kiet daję pa­ster­ce,

A ta pa­ster­ka iest tobą.

To znów mnie próż­ną wiel­ko­ścią łu­dzi,

Zo­sta­ję ziem­skim pół­bo­giem,

Bije mi czo­łem mno­gi tłum lu­dzi,

Ja wzdy­cham przed two­im pro­giem.

Lub że do świę­tych idę oł­ta­rzy,

Któ­re śmier­tel­nych czci mnó­stwo,

W Bó­stwie po­strze­gam rys two­jej twa­rzy

I ta­kie tyl­ko czczę Bó­stwo.

Cza­sem zda mi się, że z tobą ba­wię,

Ze ra­czysz mó­wić co do mnie,

I mniej okrut­nie, niź­li na ja­wie,

Czu­cia me przyj­mu­jesz skrom­nie.

Wte­dy ci skar­żę losy za­wi­sne,

A ośmie­lon twem wej­rze­niem

Rękę twą bia­łą usta­mi ci­snę,

Tchnie­nie chcę złą­czyć z twem tchnie­niem.

Słod­ka ułu­do! Uro­ku tkli­wy!

Lecz ty nie ru­mień się wcze­śnie

Ach, jam tak nig­dy nie był szczę­śli­wy,

Nie by­łem na­wet i we śnie.

Nie­zwy­kłe ser­ca w pier­siach za­drgnie­nie

Lek­ki sen z oczów mych pło­szy,

Wi­dzi ułu­dę pierw­sze ock­nie­nie

I nik­nie mara roz­ko­szy.

Wię­zień osa­dzon w ka­tu­szy ciem­nej,

Jak­że pro­my­ka dnia żąda,

Na ten dar doli jego przy­jem­ny

Z wstrę­tem me oko spo­glą­da.

Idę w te miej­sca nie­gdyś tak lube,

Kie­dyś ich była ozdo­bą,

Ale, ich wszyst­kie wdzię­ki i chlu­bę

Ty ra­zem uwio­zła z sobą.

Dziś już tam wszyst­ko pięk­ność swą stra­da.

I smut­ną przy­bie­ra sza­tę,

A każ­dy li­stek, co z drze­wa pada,

Two­ją wspo­mi­na mi stra­tę.

Jeź­li czem smut­ne sło­dzę prze­mia­ny,

Jeź­li czem zmy­sły me piesz­czę,

To­tem wspo­mnie­niem, żem był ko­cha­ny,

Lecz czy­liż je­stem nim jesz­cze?

DO TEJ­ŻE, PRZEZ TE­GOŻ.

Dla twych po­wa­bów po­nę­ty lube

No­sząc w mem ser­cu za­pa­ły,

Na moją wła­sną bez­wzgled­ny zgu­bę

Wy­znać ich nie by­łem śmia­ły.

Już się zbli­ża­ła ta chwi­la sro­ga,

Któ­ra nas mia­ła roz­dzie­lić,

Lecz ani two­jej utra­ty trwo­ga

Ust mych nie mo­gła ośmie­lić.

Ni­kły mi w smut­kach chwi­le upłyn­ne,

A jeż­lim ócz twych chciał py­tać,

Two­je wej­rze­nie nad­to nie­win­ne,

By z nich co moż­na wy­czy­tać.

Tak w tra­wią­cych mnie pło­mie­ni sile

Zbli­ża­jąc zgo­nu go­dzi­nę,

Bez tej po­cie­chy legł­bym w mo­gi­le,

Żeś ty wie­dzia­ła przy­czy­nę.

Ale nie­bio­sa czu­wa­ły skry­cie

Nad dolą na­zbyt su­ro­wą,

I dzień, co moje miał za­truć ży­cie,

Zro­bi­ły szczę­ścia osno­wą.

Łza, któ­ra po twej pły­nąc ja­go­dzie,

Li­tość skrom­no­ści wy­dar­ła,

W tej dro­giej dłu­gich cier­pień na­gro­dzie

Wszyst­kie me na­dzie­je wspar­ła.

Tak zwi­ja li­stek skwa­rem zwięd­nia­ły

Na roli bła­wa­tek po­lny,

Któ­re­mu słoń­ca dłu­gie upa­ły

Zgon przy­bli­ża­ją po­wol­ny

Cho­ciaż w nim pro­mień soki wy­mo­rzył

Udzia­łem ma­łej po­mo­cy,

Jesz­cze­by za­kwitł, jesz­cze­by ożył

Lecz su­sza trwa w dzień i w nocy.

Zgi­nął – gdy w ran­nym ju­trzen­ka świ­cie,

W ró­żo­wej far­bie i woni

Wscho­dząc na wdzięcz­nym nie­ba błę­ki­cie,

Ożyw­cze na świat łzy roni.

On tyl­ko jed­nę kro­plę po­zy­skał,

A pysz­ny w daw­nej ozdo­bie

Za­po­mniał losu, co go uci­skał,

Bo wart pójść na bu­kiet to­bie.

MO­DLI­TWA O PO­KÓJ

Twór­co świa­tów, je­śli błąd czło­wie­ka nie zwo­dzi,

Że glos śmier­tel­nych Tro­nu Two­je­go do­cho­dzi,

Spójrz na nie­szczę­sną zie­mię, ale spójrz ła­ska­wie r

Oto ją sro­ga woj­na wy­lud­nia i krwa­wi.

Głu­cha na jęki ma­tek, na nie­mow­ląt krzy­ki,

Okry­ła tru­pem pola, z krwią zmię­sza­ła rze­ki,

Zmie­ni­ła w gru­zy mia­sta i Two­je świą­ty­nie,

A kie­dy kwiat mło­dzie­ży pod jej mie­czem gi­nie,

Okrut­niej­szy sto razy od swej sro­giej mat­ki

Głód, syn woj­ny, wy­nisz­cza lud­no­ści ostat­ki.

Już nie­ma kąta zie­mi wol­ne­go od trwo­gi,

A tam, kędy nie się­gły woj­ny i po­żo­gi,

Tyle się tyl­ko od­mian w wy­dzia­le klęsk dzie­je,

Że mia­sta nie pa­da­ją i krew się nie leje.

Wie­my, że py­cha, co nas w sro­gie jarz­mo wprzą­ga,

Na­wet two­jej do­bro­ci zu­chwa­le urą­ga.

Gro­ma­dząc lud do świąt­nic, by Ci czy­nił dzię­ki

Za mor­dy, spu­sto­sze­nia, za krew i za jęki,

Jak­by był Ojcu lu­dzi upo­mi­nek miły,

Gdzie osa­dy pu­sty­nie, gdzie lu­dzie mo­gi­ły.

Zu­chwa­li prze­wod­ni­cy lu­dów, w ce­lach róż­ni,

Każ­dy z nich Cie­bie wzy­wa i każ­dy z nich bluź­ni;

Lecz lud nędz­ny, któ­re­go na rzeź wio­dą tłu­my,

Lud, od­wiecz­na ofia­ra ich zło­ści i dumy,

Lud, co gi­nie i tra­ci owoc swe­go zno­ju,

Woła przed Two­im pro­giem: po­ko­ju, po­ko­ju!

–-

*) Wiersz ten na­pi­sa­ny w r. 1800.

Po­ko­ju, Wiel­ki Boże, po­ko­ju wo­ła­my!

Ach, jeź­li klę­skom na­szym nie po­ło­żysz tamy,

A nie­pra­wi krwi na­szej i ży­cia sza­fa­rze,

Wśród nie­szczę­ścia za­cie­kli w swym dzi­kim za­mia­rze,

Gdy przyj­dą do uży­cia ostat­nich spo­so­bów,

Słoń­ce od­tąd dla sa­mych świe­cić bę­dzie gro­bów.

Ale ja­kiż głos ci­chy od­zy­wa się we mnie,

Czło­wiek po­mo­cy Bó­stwa wzy­wa nada­rem­nie,

Bóg raz prze­pi­sał rze­czom od­wiecz­ny po­rzą­dek

I za ska­zów­kę szczę­ścia dał człe­ka roz­są­dek.

Z nim sam jest twór­cą swo­jej do­brej i złej doli,

Cier­pi – nie­chaj po­my­śli, czy nie z wła­snej woli.

Twór­co, je­że­li wiel­kość Two­ją nie za­trud­nia,

Że człek głu­pio po­słusz­ny sam sie­bie wy­lud­nia

I in­nym ob­da­rzo­ny z nie­ba prze­zna­cze­niem,

Wal­czy, by świat dla sie­bie uczy­nił wię­zie­niem,

Jeź­li na na­sze wrza­wy, kłót­nie, nie­po­ko­je

Pa­trzysz, jak na brzę­czą­cych much albo psz­czół roje,

Jeź­li cię nie ob­cho­dzi, co się z ludź­mi dzie­je,

I tu koń­czysz wraz z ży­ciem czło­wie­ka na­dzie­je;

Jeź­li ci, co zgnę­bi­li nas nie­pra­wą wła­dzą.

Spra­wy z swo­ich dzieł sro­gich przed ni­kim nie zda­dzą;

Jeź­li za łzy, co pły­ną, za krew, któ­ra bro­czy,

Bez na­dziei ze­msz­cze­nia przyj­dzie za­wrzeć oczy,

Czło­wiek w po­mia­rze swo­jej nę­dzy i cier­pie­nia

Nie je­st­że nie­szczę­śliw­szym nad wszyst­kie stwo­rze­nia?

Ale nie, Wiel­ki Boże! Ja je­stem da­le­ki

Od my­śle­nia, że czło­wiek nie­ma Twej opie­ki.

Cho­ciaż w wnio­skach roz­pa­czy mój ro­zum się gubi,

Ser­ce skłon­ne ku To­bie, wzy­wać Cie­bie lubi,

Lubi Cię wzy­wać, Twór­co, i te­raz Cię wzy­wa.

Rzuć pio­run, niech się ję­dza ulęk­nie krwi chci­wa,

A kie­dy skoń­czysz dłu­gą i nisz­czą­cą woj­nę,

Racz jej klę­ski za­go­ić przez chwi­le spo­koj­ne.

CZTE­RY ODY Z EPO­KI NA­PO­LE­OŃ­SKIEJ .I. ODA

NA WOJ­NĘ W ROKU 18OO. UKOŃ­CZO­NĄ BA­TA­LIĄ POD MA­REN­GO.

Wyj­rza­ła ję­dza nie­zgo­dy"

A oto ży­wio­ły w spo­rze:

Ry­czy po­wie­trze i mo­rze,

Chwie­je się świat – drżą na­ro­dy.

Na głos śle­pej wo­dzów dumy,

Lecą na plac lu­dów tłu­my,

Nio­są po­żo­gi i mor­dy,

I na zie­mię za­trwo­żo­ną,

Znów skrze­płej pół­no­cy łono

Nowe Oym­brów zie­je hor­dy.

Gdzież­to le­ci­cie, sza­le­ni,

Zbyt ufni w ol­brzy­mie siły –

Spójrz­cie po ziem­skiej prze­strze­ni,

Dep­cze­cie przod­ków mo­gi­ły.

Wznie­sie kon­sul broń zwy­cięz­ką,

A świat za­grzmi wa­szą klę­skąI

Rzym… któ­re­go za­tra­ta

Pod­nie­ca w was żą­dzę łu­pów, –

Nad sto­sa­mi wa­szych tru­pów

Ogło­si się pa­nem świa­ta.

Uchodź ro­dzie nie­wol­ni­czy,

Uchodź mie­dzy pusz­cze, lody –

Gdzie się oł­tarz wzniósł swo­bo­dy,

Tam grób Ta­mer­la­na dzi­czy.

Nie hor­dy groź­ne po­sta­wą,

Strasz­ne łu­pem – rze­zią krwa­wą,

Za­chwie­ją mę­stwa po­tę­gą,

Jak nie­gdyś Syk­styj­skie wody

Prze­ra­zi­ły lądy, gro­dy,

Tak za­grzmiał grom nad Ma­ren­go.

Tak Ty­ta­nów ród zu­chwa­ły,

Gdy bój wy­dał wład­cy bo­gów,

Dźwi­gał góry, pię­trzył ska­ły,

Już gwiaź­dzi­stych się­gał pro­gów.

Wtem za­grzmiał Jo­wisz wszech­wład­ny,

Su­nął na dół ród szka­rad­ny,

A te ol­brzy­mie­mi bar­ki

Wznie­sio­ne aż, pod ob­ło­ki,

Góry, ska­ły i opo­ki,

Wgnio­tły w pie­kło – dum­ne kar­ki.II. ODA

NA ZA­WIE­SZE­NIE OR­ŁÓW FRAN­CU­SKICH W LU­BLI­NIE *).

Drzyj­cie ludy wia­ro­łom­ne,

Drzyj ro­dzie Ulis­sa nowy,

Gdzież są za­stę­py ogrom­ne,

Co świa­tu nio­sły oko­wy?

Za­le­d­wie nik­czem­ne zgra­je

Na­cho­dzą są­siedz­kie kra­je,

Za­brzmia­ły ich krwa­wym zgo­nem

Brze­gi Du­na­ju i Wi­sły;

Co za sza­lo­ne za­my­sły

Chcieć wal­czyć z Na­po­le­onem!

Zbyt trwoż­ni dzia­łać otwar­cie,

Ję­dze wam po­da­ły radę,

Na ber­ła świa­ta wy­dar­cie

Przy­wo­łać nik­czem­ną zdra­dę;

Na wa­sze chy­tre na­mo­wy

Kan­ta­bry pod­no­szą gło­wy,

Fa­na­tyzm ich wie­dzie krwa­wy;

Lecą z pie­kła wszyst­kie zbrod­nie,

Mie­cze, szty­le­ty, po­chod­nie

I ha­sło wa­szej wy­pra­wy.

–-

*) "Oda, czy­ta­na na pu­blicz­nem po­sie­dze­niu u Ja­śnie "Wiel­moż­ne­go Ka­je­ta­na Heb­dow­skie­go, za­stęp­cy mi­ni­stra woj­ny i ge­ne­ra­ła ko­men­de­ru­ją­ce­go w oby­dwóch Gral­li­cy­ach,w dzień uro­czy­sto­ści za­wie­sze­nia or­łów fran­cu­skich w Lu­bli­nie, przez Ka­je­ta­na Koź­mia­na w Za­mo­ściu, dnia 4 sierp­nia 1809 r. Taki jest ty­tuł w ory­gi­na­le.

Ale, o próż­ne na­dzie­je!

Za­le­d­wie krok sta­wia zdra­da,

Już się płasz­czą Pi­re­ne­je

Z bły­skiem wasz po­grom­ca spa­da

Jak ów Jo­wisz, co na nie­bie

Nie zna władz­cy tyl­ko sie­bie;

Kie­dy się gnie­wem za­pa­li,

Za zwro­tem jego źre­ni­ce

Hu­czą bu­rze, na­wał­ni­ce,

Zie­mia ję­czy, świat się wali.

Sto­ją roz­war­te ot­chła­nie,

Chy­lą się za­wa­dy Tro­nu,

Krót­kie dumy pa­no­wa­nie,

Pięć dni od groź­by – do zgo­nu.

Pod­le­głość lu­dów za­chwia­na,

Dum­ny Wie­deń gnie ko­la­na;

Oto­czon ję­kiem i pła­czem,

Pa­trząc na swych państw osta­tek

Z gro­nem nie­do­ro­słych dzia­tek,

Mo­carz Ger­ma­nów – tu­ła­czem.

Już tyl­ko jed­na za­po­ra

Zwy­cięz­kie trzy­ma sze­re­gi,

Bro­nić wa­sze­go Hek­to­ra,

Nowy Xanth po­rzu­ca brze­gi,

Ale próż­no boje wsz­czy­na,

Szu­mi, wre, pie­ni się, wspi­na.

Ta sama moc nie­po­ję­ta,

Przed któ­rą świat drży w po­ko­rze,

Dum­ną rze­kę wpy­cha w łoże

I już ci­cho nosi pęta.

Roz­pierz­chłe z trwo­gi obo­zy
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: