Rozstania i powroty - ebook
Rozstania i powroty - ebook
Tiffany od lat jest zakochana w kilkanaście lat starszym Kingu, wspólniku ojca. Desperacko próbuje zwrócić na siebie jego uwagę, ale udaje jej się to dopiero na dwudziestych pierwszych urodzinach, kiedy otwarcie go uwodzi. Kingowi pochlebia zainteresowanie pięknej, młodej kobiety, ale wie, że nie może się z nią związać. Tiffany przenosi się do Nowego Jorku, King jednak nie może o niej zapomnieć i oświadcza się przy pierwszej okazji. Wspólne życie nie jest jednak łatwe, bowiem żadne z nich nie zamierza zrezygnować ze swoich przyzwyczajeń. Wszystko zmienia się, kiedy Tiffany ulega wypadkowi…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1795-8 |
Rozmiar pliku: | 891 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tiffany ujrzała Kingmana w oddali, galopującego na dużym czarnym ogierze. Nie lubiła tego konia, ponieważ już raz uśmiercił mężczyznę, ale pomyślała, że prezentuje się imponująco wraz z jeźdźcem pewnie siedzącym w siodle. Może i jest groźnym koniem-zabójcą, lecz najwyraźniej czuje respekt przed Kingiem Marshallem, cieszącym się szacunkiem większości mieszkańców Jacobsville w Teksasie. Pochodził z rodziny osiadłej nad rzeką Guadalupe, na ranczu o nazwie Lariat, od czasu wojny secesyjnej.
Nadeszła wiosna, a wraz z nią przypadające na tę porę roku liczne zajęcia hodowców bydła. Niczym niezwykłym nie był więc widok właściciela Lariat w siodle, gotowego do pracy od świtu i pomagającego złapać zabłąkane cielę czy znakującego bydło. King chętnie i umiejętnie wspomagał ludzi zatrudnionych na ranczu i choć był wspólnikiem ojca Tiffany i dzielił z nim biuro, rzadko w nim bywał, zajęty bieżącymi obowiązkami poza siedzibą firmy.
Ostatnio zastosowano helikoptery, żeby łatwiej zgonić stada bydła, rozrzucone na rozległym obszarze. Na szerokim płaskim pasie ziemi ustawiono zagrody, w których gromadzono zwierzęta, przepatrywano je, wybierano cielęta do znakowania i oddzielano je od matek. Była to praca wyczerpująca fizycznie, nieodpowiednia dla nowicjuszy.
King nie pozwoliłby Tiffany nawet się tu zbliżyć, ale jej nie zależało na tym, żeby znaleźć się w zagrodzie. Natomiast bardzo chciałaby zwrócić na siebie jego uwagę, gdyby tylko oderwał się od pracy i spojrzał w jej stronę…
Stanęła na rozklekotanym dolnym szczeblu drewnianego płotu, pilnując, by nie zranić się drutem kolczastym, i kremowym stetsonem pomachała do Kinga. W beżowych bryczesach, seksownej różowej bluzce z jedwabiu i wysokich czarnych oficerkach była uosobieniem młodzieńczej elegancji. Jej ojciec, Harrison Blair, hodowca bydła na dużą skalę, był przyjacielem i zarazem partnerem Marshalla w interesach, a ona upatrzyła sobie Kinga i konsekwentnie usiłowała go sobą zainteresować. Ojciec nie miał nic przeciwko temu; nawet zachęcał ją, by nie rezygnowała z prób zbliżenia się do Kinga. Byłoby to małżeństwo, jakie można sobie tylko wymarzyć. Naturalnie, pod warunkiem że Tiffany zdołałaby przekonać swojego wybranka, by się z nią ożenił. On jednak był nieosiągalny, bardzo męski, ale szorstki i obcesowy w zachowaniu. Trzeba by kobiety, a nie dwudziestojednoletniej bogatej panny, chowanej pod kloszem, żeby zawrócić Kingowi w głowie i zachęcić go do zawarcia ślubu, zwłaszcza że uchodził za wroga małżeństwa.
Jednak Tiffany wierzyła w siebie; była piękna i inteligentna.
Długie czarne włosy sięgały jej do pasa i na razie nie zamierzała ich ścinać. Pasowały do wysokiej, smukłej sylwetki i tworzyły eleganckie obramowanie owalnej twarzy o kremowej cerze i dużych zielonych oczu. Promienny uśmiech nigdy nie znikał z jej twarzy. Niezmiennie pełna energii, kochała życie, co, jak często powtarzał jej ojciec, upodobniało ją do dawno zmarłej matki.
– King! – zawołała czystym głosem, który poniósł się w powietrzu wczesnego poranka.
Spojrzał w jej kierunku. Nawet z daleka dał się zauważyć zimny wyraz jasnoniebieskich oczu, osadzonych w pociągłej twarzy o subtelnie rzeźbionych rysach. Był bogatym człowiekiem. Ciężko pracował i zgromadził pokaźny majątek. Używał życia. Tiffany doszły słuchy, że miał powodzenie wśród kobiet i się z nimi spotykał, lecz nie zwykł się tym chwalić – zachowywał dyskrecję.
Chętnie przebywał w męskim gronie i prowadził tryb życia właściwy dorosłemu mężczyźnie. Nie było w jego wysportowanym ciele nic z beztroskiego młodzieńca. Dojrzał przed laty, chłopięcość wygnał z niego bogaty ojciec alkoholik, który wymagał ślepego posłuszeństwa od jedynego dziecka swojej lekkomyślnej, niewiele wartej żony, która go porzuciła.
Tiffany obserwowała, jak King się do niej zbliża, utrzymując się w siodle pewnie i z niedbałą elegancją. Podjechał do płotu i na jego twarzy pojawił się lekko arogancki uśmiech. Był dobrze zbudowany, miał umięśnione nogi, podkreślone opiętymi dżinsami, wąskie biodra i szerokie ramiona. Nie było na nim ani grama tłuszczu, a spod rozpiętej na piersi czerwonej koszuli wyzierała opalona skóra, pokryta ciemnymi włoskami.
Zapragnęła poczuć na sobie dotyk dużych kształtnych dłoni Kinga, ale nie miała na to szans. Na ogół traktował ją jak dziecko, a w najlepszym razie jak utrapioną nastolatkę.
– Wcześnie wstałaś, mała – zauważył głębokim aksamitnym głosem z lekkim akcentem teksańskim, spod szerokiego ronda kapelusza rzucając Tiffany przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu.
– Jutro kończę dwadzieścia jeden lat – oznajmiła Tiffany. – Będzie wielki jubel, na który musisz przyjść. Włóż smoking i nie waż się nikogo przyprowadzać ze sobą, bo przez cały wieczór masz mnie nie odstępować. Na urodziny powinnam dostać prezenty, a ty będziesz moim największym prezentem.
King uniósł ciemne brwi z nieco pobłażliwym rozbawieniem.
– Mogłaś mnie wcześniej o tym poinformować. W sobotę muszę być rano w Omaha.
– Przecież masz własny samolot – przypomniała mu. – Możesz z niego skorzystać.
– Czasami muszę się przespać – powiedział King.
– Nic mnie to nie obchodzi – odparła stanowczo Tiffany, zerkając ku niemu spod długich rzęs. – Przyjdziesz? Jeśli nie, włożę poduszkę pod sukienkę i oskarżę cię, że jesteś sprawcą ciąży. Twoja reputacja legnie w gruzach, wysmarują cię smołą, wytarzają w pierzu i zostaniesz wyrzucony z miasta…
King zachichotał.
– Ty wiedźmo – rzucił żartobliwie. – Prawdopodobnie dostałbym medal za sforsowanie twoich murów obronnych.
Tiffany zastanowiła się, skąd on to wie, i doszła do wniosku, że prawdopodobnie ojciec napomknął Kingowi o tym, że cieszy się opinią oziębłej w stosunku do mężczyzn.
King zapalił papierosa, zaciągnął się głęboko i wypuścił dym.
– Małe dziewczynki i ich zachcianki – zauważył z przekąsem. – W porządku, zakręcę się z tobą na parkiecie i wypiję toast z okazji urodzin, ale nie zostanę. Nie mogę trwonić czasu.
– Zapracujesz się na śmierć. – Tiffany posmutniała. – Masz dopiero trzydzieści cztery lata, a wyglądasz na czterdzieści.
– Czasy są ciężkie, złotko. Ceny spadły i mieliśmy suszę. Muszę zrobić wszystko, by utrzymać się na finansowej powierzchni.
– Możesz wziąć krótki urlop, przy czym nie mam na myśli weekendu w mieście. Mógłbyś wypuścić się gdzieś daleko stąd i wypocząć, odrywając się od codziennych obowiązków.
– Za dużo roboty jest do wykonania tu, na miejscu – stwierdził King i uśmiechnął się na widok jej zrozpaczonej miny. – Złotko, nie mogę sobie pozwolić na urlop, nie w tak trudnym okresie. W czym wystąpisz na przyjęciu urodzinowym? – zmienił temat.
– W sukni marzeń z białego jedwabiu na cienkich ramiączkach, ozdobionych dżetami, we włosach będę miała białą gardenię – odparła i się roześmiała.
King zrobił minę pełną podziwu. Udało mu się ją rozweselić.
– Zapowiada się wspaniale – zauważył.
– Będzie wspaniale – przytaknęła, drocząc się z nim spojrzeniem. – Może nawet zauważysz, że dorosłam.
King ściągnął brwi. Niewinne przekomarzanie się, a nawet flirtowanie nie było czymś nowym pomiędzy nimi, ale ostatnio zauważył, że obecność młodziutkiej Tiffany działa na niego w sposób jednoznaczny. Dlatego zaczął jej unikać. Poruszył się niespokojnie w siodle. Była dla niego zdecydowanie za młoda, w dodatku to dziewica, jak stwierdził jej nadopiekuńczy ojciec, kochający córkę do szaleństwa.
Minione lata obsesyjnej opieki rodzicielskiej sprawiły, że dziewczyna była bardzo niedojrzała i niedostępna. Nie można było pozwolić jej za bardzo się zbliżyć. Zresztą, Kingman Marshall nikomu nie pozwalał na zbytnią poufałość, nawet kolejnym kochankom, z którymi na krótko się wiązał. Miał uzasadnione powody, żeby trzymać kobiety na dystans. Doświadczenie z czasów chłopięcych i postępowanie matki nauczyły go, że są zdradliwe i niegodne zaufania.
– O której mam się stawić? – zapytał zrezygnowany.
– Koło siódmej?
Zamyślił się na chwilę.
– Dobrze, ale wpadnę tylko na godzinę.
– Wspaniale! – Ucieszyła się Tiffany.
Nie powiedział „do widzenia”. Nigdy nie mówił. Spiął konia i jeździec i jego wierzchowiec się oddalili – wyniośli i aroganccy.
Jest wspaniały, pomyślała i jej ciało oblała fala gorąca. Kiedy stali obok siebie, znacznie nad nią górował, szczupły, muskularny i seksowny jak diabli. Uwielbiała na niego patrzeć.
Z długim westchnieniem odwróciła się wreszcie i wsiadła na klacz. Niekiedy zastanawiała się, dlaczego zawraca sobie głowę takim mężczyzną jak King. Pewnego dnia on się ożeni, a ona umrze z miłości i tęsknoty. O nie! Nie wolno mu poślubić innej!
W tym momencie po raz pierwszy pomyślała realnie o całej tej sytuacji. Zadała sobie w duchu pytanie, dlaczego dojrzały, obyty w świecie, doświadczony mężczyzna miałby chcieć za towarzyszkę życia taką młodą i niewyrobioną dziewczynę jak ona? To pytanie zmartwiło ją tak bardzo, że niemal straciła kontrolę nad koniem.
Wcześniej nie podawała w wątpliwość swoich szans na zdobycie Kinga. Nigdy sobie na to nie pozwoliła. Nawet nie brała pod uwagę możliwości, że jej plan spali na panewce. A co pocznie, jeśli będzie musiała żyć bez Kinga? Nagle objawiona prawda była trudna do przełknięcia i trochę przerażająca.
Wracając do domu położonego w tej części posiadłości, która bezpośrednio sąsiadowała z ziemiami należącymi do Marshalla, zwróciła uwagę na trawę. W znacznej części była pożółkła i wypalona. Źle to wróżyło bydłu. Jeśli wkrótce nie spadnie solidny deszcz, to wszystkie pastwiska spali gorące teksańskie słońce.
Tiffany dużo wiedziała na temat hodowli bydła z racji zawodu uprawianego przez ojca. Jako jedyne jego dziecko, przykładała się do nauki, by móc dzielić jego zainteresowania. Wiedziała, że jeśli do końca lata nie zgromadzą dostatecznej ilości siana, King będzie musiał importować paszę, żeby mieć czym wykarmić stado przez zimę. Koszt byłby gigantyczny, a to mogłoby oznaczać katastrofę dla kogoś, kto prowadził hodowlę na taką skalę jak King.
Cóż, jeśli on zbankrutuje, to ona zdobędzie jakieś zajęcie i go wesprze, powiedziała sobie w duchu, ale po chwili uznała ten pomysł za nierealny z wielu względów. Duma nie pozwoliłaby Kingowi przyjąć od niej tego rodzaju pomocy.
Nawet poziom rzeki Guadalupe się obniżył. Tiffany usiadła na skrawku trawy między drzewami i patrzyła na wodę. Rzeka, podobnie jak ta część Teksasu, miała bogatą historię. Archeolodzy odkryli nad nią obozowiska Indian, pochodzące sprzed siedmiu tysięcy lat i z tego powodu część terenu wpisano na listę dziedzictwa narodowego.
W dziejach bliższych współczesności handlarze, zmierzając do San Antonio, przekraczali rzekę promem w hrabstwie DeWitt. W Cuero, niedaleko od Lariat, zaczynał się szlak Chisolm. Nieopodal hrabstwa Goliad znajdowało się małe miasteczko Goliad, gdzie patrioci teksańscy zostali rozgromieni przez armię meksykańską w 1836 roku, zaledwie parę dni po masakrze pod Alamo.
Patrząc na tutejszy krajobraz, nietrudno było wyobrazić sobie pierwszych osadników hiszpańskich, księży zakładających misje, armię meksykańską z dumnym aroganckim generałem Santa Anna na czele, teksańskich patriotów walczących do ostatniej kropli krwi, pionierów i osadników, Indian i imigrantów, kowbojów, właścicieli stad bydła i straceńców.
Tiffany przyszło do głowy, że King bardzo dobrze wpisałby się w przeszłość, z wyjątkiem tego, że był zblazowany i miał obojętny stosunek do życia i kobiet, który być może wziął się z nadmiaru pieniędzy. Mimo ciężkiej fizycznej pracy na ranczu spędzał wiele godzin w biurze i w służbowych podróżach. Był tak pochłonięty zarabianiem pieniędzy, że zdawał się zapominać, jak można je spożytkować na umilenie sobie egzystencji.
Tiffany dosiadła klaczy i skierowała się ku domowi, nieco przygnębiona tym, że z dużym trudem zdołała namówić Kinga, by zgodził się uczestniczyć w jej przyjęciu urodzinowym. W dodatku nie potrafiła się uwolnić od nieprzyjemnej myśli o przyszłości, w której zabraknie Kinga.
Gdy wracała ze stajni, spostrzegła ojca, który właśnie wychodził z domu. Był to typowy budynek farmerski, otynkowany na żółto. Od frontu otaczał go niewielki ogród oraz patio, a z tyłu znajdował się basen i garaż, gdzie stał czerwony jaguar Tiffany i szary mercedes jej ojca. Wokół domu rosły dęby i orzeszniki jadalne, zwane pekanami. Rzeka przepływała w pobliżu, ale nie za blisko, a krajobraz rozciągał się niczym żółto-zielony pas tkaniny aż po otwarty szeroki horyzont.
– O, tu jesteś – powitał ją Harrison Blair.
Był wysokim mężczyzną o siwych włosach i zielonych oczach. Bardzo eleganckim mimo lekko wystającego brzuszka i nawyku garbienia się z powodu dolegliwości kręgosłupa.
– Mam posiedzenie zarządu, już jestem spóźniony. Z cateringu dzwonili w związku z twoim przyjęciem… Chyba nie mają paluszków serowych.
– Zatelefonuję do Lettie. Poproszę, żeby je przygotowała. – Tiffany uśmiechnęła się, pomyślawszy o starszej pani, która była jej matką chrzestną. – King przyjdzie. Dopadłam go nad rzeką.
Ojciec spojrzał na nią znad okularów; pokryta grubymi zmarszczkami twarz przypominała nieco wychudzonego psa baseta. Tiffany nigdy w życiu nie powiedziała ojcu nic przykrego, wręcz go uwielbiała.
– To nie lis – zauważył ojciec. – Ostrożnie, dziewczyno, bo możesz go zapędzić do nory i stracić.
– Nie ja – odparła ze śmiechem Tiffany, pewna swego. – Przekonasz się, skuszę go w tych dniach. Nie zdoła mi się oprzeć. Tylko jeszcze o tym nie wie.
Harrison pokręcił głową. Jest jeszcze taka młoda, pomyślał. Nie zdążyła się nauczyć, że życie daje jedną ręką po to tylko, żeby drugą odebrać. Cóż, doświadczenie przyjdzie z mijającymi latami, a na razie niech się cieszy chwilą. Harrison zdawał sobie sprawę, że King nie zadowoli się taką kobietą-dzieckiem jak jego piękna córka, a ona pewnego dnia będzie to musiała zaakceptować.
– Spodziewam się wrócić do czwartej – powiedział, całując ją w policzek. – Ma być szampan? Jeśli tak, to liczę na to, że poinformowałaś o tym firmę cateringową. Nie zamierzam naruszać moich prywatnych zasobów do czasu twojego ślubu.
– Będzie szampan i już go zamówiłam. W końcu nie codziennie kończy się dwadzieścia jeden lat.
Ojciec przez chwilę przyglądał się jej z jawnym uwielbieniem.
– Jesteś taka podobna do matki – zauważył. – Byłaby z ciebie tak samo dumna jak ja.
Tiffany uśmiechnęła się blado.
– Tak.
Prawie nie pamiętała matki, która zmarła dawno temu. Wiedziała jednak, że była pełna życia, błyskotliwa, skrząca się humorem. Szafir w oprawie brylantów, jak zwykł wrażać się ojciec. Nie ożenił się powtórnie i nie szukał towarzystwa kobiet. Powiedział kiedyś córce, że prawdziwa miłość zdarza się niezwykle rzadko. On i jej matka mieli to szczęście, że ją przeżyli. Wystarczały mu wspomnienia.
– Ilu gości się spodziewasz? – spytał jeszcze, wkładając kapelusz.
– Około czterdziestu, nie jest to przytłaczająca liczba. To przyjaciele moi i Kinga. – Uśmiechnęła się. – Muszę się upewnić, że będą do siebie pasować, zanim zaciągnę go do ołtarza.
Harrison wybuchnął śmiechem. Ze swym zmysłem do interesów Tiffany jest moją nieodrodną córką, pomyślał.
– Spodziewasz się, że mają dużo wspólnego? – spytał.
Tiffany wydęła wargi.
– Interesuje ich to samo: pieniądze i hodowla bydła – odparła – a jak zwykłeś twierdzić to dobre zestawienie. Poza tym prawie wszyscy przyjaciele Kinga są zaangażowani w politykę. Będą zadowoleni z kontaktu z potencjalnymi wyborcami.
– Udany pomysł – orzekł Harrison i skinął ręką na pożegnanie.
Tiffany postanowiła zadzwonić do Lettie, aby poprosić ją o przygotowanie paluszków serowych, oraz do firmy cateringowej w celu uzgodnienia ostatnich szczegółów. Lubiła przyjęcia, potrafiła je organizować i udanie występować jako ich gospodyni. Znalezienie ludzi, którzy by sobie odpowiadali, i zgromadzenie ich w miłej atmosferze stanowiło wyzwanie. Jak na razie wszystko układało się po jej myśli. Teraz nadszedł czas, żeby pokazać Kingowi, jak doskonale sobie poradziła.
Kwiaty i catering przywieziono wtedy, gdy przez hall zmierzała do swojego pokoju, żeby się przebrać. Po drodze skubnęła skrzydełko kurczaka, w nadziei że nie umrze z głodu. Zaplanowała szwedzki stół i bufet z napojami, a nie przyjęcie na siedząco. Zdecydowała, że woli tańczyć, niż jeść, i wynajęła profesjonalny zespół muzyczny.
Byli teraz w salonie, strojąc instrumenty, podczas gdy Cass, zarządzająca domem, obserwowała kilku kowbojów z rancza, jak wyraźnie zdegustowani ustawiali krzesła i przesuwali meble. Nie znosili wykonywać prac domowych, uznając je za nielicujące z ich męskim zajęciem. Oskarżycielskie spojrzenia skierowane ku Tiffany były jednoznaczne, ale posłała im uroczy uśmiech i od razu się rozpogodzili. Większość z nich pracowała u jej ojca od czasu, gdy była małą dziewczynką i rozpieszczali ją, podobnie jak ojciec.
Udała się na górę, podekscytowana nadchodzącym wieczorem. King rzadko u nich bywał. Na ogół wtedy, gdy jej ojciec chciał z nim omówić sprawy służbowe w cztery oczy albo okazjonalnie na krótkim spotkaniu przy drinku z niektórymi znajomymi ojca. Przybycie na przyjęcie było czymś nowym i stymulującym, a zwłaszcza gdyby miało się zakończyć tak, jak to sobie zaplanowała. Wzięła na celownik wielkiego ranczera. Teraz musiała oddać precyzyjny strzał.