Rozwidlenie - ebook
Rozwidlenie - ebook
Głęboka, poetycka i kameralna opowieść o miłości.
Szansa przeżycia dwóch wersji swojego życia i wybrania jednej z nich.
Lilka, wrażliwa i niezdecydowana dziewczyna musi dokonać wyboru między dwoma mężczyznami. Krzysztof, to skromny chłopak, którego kocha. Wiktor, obiecujący naukowiec, którego wymarzyli sobie dla niej rodzice. Co zwycięży, serce czy rozum? Dziewczyna dostaje od losu szansę na sprawdzenie ich obu. Ma możliwość zobaczyć i poczuć, z którym czuje się lepiej i z którym chciałaby być na dobre i na złe. Za każdym razem, gdy jedno życie staje się nie do zniesienia, Lilka zostaje przeniesiona we śnie do drugiego. Po przebudzeniu w nowym życiu, zapomina o poprzednim. W jednym zostaje zaskoczona macierzyństwem, w drugim daje sobie czas, by do niego dojrzeć. W jednym brakuje jej małżeńskiego ciepła, w drugim — pełnej rodziny. Nie docenia w jednym życiu tego, o czym marzy w drugim.
Nie jest to opowieść o grze z losem, ale o tym, jakie wyzwania stawia przed nami miłość. Jak trudno trwać przy drugim człowieku, gdy pojawiają się przeciwności i jak cenny jest dar życia.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8119-737-3 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1.
Podczas ostatniego seminarium przed egzaminem na studia doktoranckie Lilka, drobna brunetka o rozmarzonych chabrowych oczach, zaszyła się w ostatniej ławce. Wciąż nie wiedziała, jak powinien brzmieć temat jej rozprawy. Zresztą, to nie była jedyna ważna rzecz, co do której nie potrafiła podjąć decyzji.
Przekręciła na palcu pierścionek zaręczynowy. Złoty krążek lekko ją uwierał. Pewnie dlatego, że tak często go zsuwała, palec nie zdążył się przyzwyczaić. Zawsze wyobrażała sobie, że kiedy się zaręczy, będzie, podobnie jak koleżanki, co chwilę zerkać na pierścionek, jakby nie mogła się na niego napatrzeć. Nie sądziła, że zacznie ją tak onieśmielać. Kiedy z kimś rozmawiała, zakrywała lewą dłoń, a przed powrotem do domu wrzucała pierścionek do torebki. Jeszcze nie powiedziała rodzicom, że jest zaręczona. Tak wiele poświęcała dla tej miłości. Chciała mieć pewność, że będzie na całe życie.
– Czy opowieść musi się rozwijać tak, jak zaplanował autor, a może to czytelnik powinien wybierać ścieżkę lektury? – Profesor, huśtając się na krześle, uśmiechnął się tajemniczo i powiódł wzrokiem po twarzach doktorantów. - To pytanie zadawali sobie pisarze od dawna. Niektórzy podjęli wyzwanie i postanowili przełamać tyranię linii, którą narzuca zadrukowana strona. Czy sądzicie państwo, że taka wolność jest możliwa?
Doktoranci, udając, że jeszcze notują, bazgrali w zeszytach. Nikt nie chciał zaryzykować banalnej odpowiedzi. Tylko Lilka słuchała słów profesora jak zaczarowana. Książka jak labirynt! Książka wolna od dyktatu druku! Tego właśnie szukała przez ostatni rok.
„Mam temat” zanotowała na brzegu kartki i podsunęła ją siedzącej obok Marcie, która skubała końcówkę długiego warkocza.
– Rozumiem. Trudne pytanie – powiedział profesor. – Zastanówcie się do następnego razu.
Doktoranci, jakby w obawie, że profesor jeszcze o coś zapyta, zaczęli szybko zbierać notatki z ławek.
– Zadzwonię wieczorem – rzuciła Marta do Lilki, która właśnie stanęła nieśmiało naprzeciwko katedry.
Drzwi za ostatnim doktorantem zamknęły się i zapadła krępująca cisza.
– Wiem już, o czym chciałabym pisać pracę doktorską, panie profesorze. O książkach, które dają czytelnikowi wolność lektury.
Profesor spojrzał na nią długo i przenikliwie.
– To podstępny temat. W labiryncie łatwo zbłądzić. Jest pani pewna?
Lilka kiwnęła głową, starając się ukryć entuzjazm, który wydawał się jej naiwny w zderzeniu z naukowym chłodem, na jaki powinna się zdobyć. Przez rok, odkąd uczestniczyła w seminarium przygotowawczym, kilka razy zmieniała koncepcję. I teraz, tuż przed terminem zgłoszenia tematu, zdarzył się cud.
– Proponuję, żeby zaczęła pani od Borgesa Najlepiej Ogród o rozwidlających się ścieżkach. – powiedział powoli, szukając w pamięci tytułów. - Potem Gra w klasy Cortázara i Zamek krzyżujących się losów Calvino. Oprócz tego, obowiązkowo McLuhan. Galaktyka Gutenberga. I tyle wystarczy na dwa tygodnie.
Lilka podziękowała i szybkim krokiem wyszła z sali. Przemierzyła kręte, skrzypiące schody, jakby chciała wyprzedzić wszystkich, którzy mogliby wypożyczyć przed nią książki z uczelnianej biblioteki na parterze. Pod koniec sesji poprawkowej błyskawicznie znikały z półek. Minęła grupę studentów, zbitych w ciasną grupkę przed czytelnią. „Flaneuryzm!”, „Hermeneutyka!”, „Dekonstrukcja!” wykrzykiwali terminy jak hasła na boisku.
Zamknęła za sobą drzwi czytelni, odcięła się od gwarnego korytarza i natychmiast otoczył ją spokój. Książki czekały na nią zawsze spokojne i ciche. Nie patrzyły z góry. Nie uważały za zbyt nieśmiałą. Nigdzie nie czuła się tak pewnie i dojrzale, jak tu, w labiryncie regałów.
Choć w bibliotece uniwersyteckiej wszystkie książki były oprawione w identyczne okładki z zielonej skóry, każda z nich kryła inne wnętrze. Lubiła dotykać ich grzbietów i powoli wysuwać, by następnie otwierać w dowolnym miejscu. Książki o chropowatych, pożółkłych kartach spędziły na półkach wiele czasu. Te o białych, cieniutkich stronach jeszcze pachniały drukiem, a już zostały ściśnięte między skórzanymi okładkami.
W dzieciństwie bohaterowie kolorowych książek ze szkolnej biblioteki zastępowali jej przyjaciół z podwórka, jako nastolatka chroniła się przed dyskotekami w ciszy swojego pokoju, poddając się rytmowi wolno płynących opowieści. Wystarczały Lilce do chwili, gdy zaczęła tęsknić za miłością. Delikatny głos i drobna figura sprawiały, że mężczyźni traktowali ją jak dziewczynkę. Przychodzili i odchodzili, aż do chwili, gdy jeden z nich pokochał w niej tę dziewczynkę i odkrył kobietę.
Tylko Borges i McLuhan uchowali się we wrześniowym szale wypożyczania. Lilka znalazła wolne miejsce przy czytelnianym stoliku obok pary zakochanych, pochylonych nad otwartym w połowie grubym tomem. Kiedyś myślała, że miłość znajdzie właśnie w bibliotece. Że będą ze swoim chłopakiem wymieniać się książkami i podrzucać sobie ciekawe cytaty. Jednak stało się inaczej. Dzięki miłości zaczęła coraz częściej odrywać wzrok od zadrukowanych stron.
Choć Galaktyka Gutenberga McLuhana wyglądała na wymagającą lekturę, kusiła ją mała książeczka, złożona wiotką czcionką. Ogród o rozwidlających się ścieżkach. Wyobraziła sobie ogród, po którym można błądzić w nieskończoność. Przemknęła wzrokiem po pierwszej stronie. To nie była opowieść, którą dało się czytać szybko, chwytając w locie strzępki zdań, ale gęsty tekst, w którym każde słowo się liczyło.
Historia opowiadała o uczonym i poecie, Ts’ui Penie, który uciekł od uciech życia i zamknął się na trzynaście lat w Pawilonie Przejrzystej Samotności, by napisać książkę i zbudować labirynt. Po jego śmierci nikt nie znalazł labiryntu, jedynie chaotyczne rękopisy. Okazało się, że książka i labirynt są jednym przedmiotem.
Kartkując książkę, Lilka zatrzymała się na stronie z zagiętym rogiem. Tuż nad zgięciem ktoś zakreślił, mocno przyciskając ołówek, fragment:
We wszystkich narracjach za każdym razem, gdy człowiek ma do czynienia z rozmaitymi możliwościami, wybiera jedną i wyklucza inne; w narracji nierozwikłanego Ts'ui Pena - równocześnie - wszystkie. Tworzy w ten sposób rozmaite przyszłości, rozmaite czasy, które również mnożą się i rozwidlają. Stąd sprzeczności powieści. Fang, powiedzmy, zna jakąś tajemnicę; jakiś nieznajomy puka do jego drzwi; Fang postanawia go zabić. Są oczywiście różne możliwe rozwiązania: Fang może zabić intruza, intruz może zabić Fanga, obaj mogą się uratować, obaj mogą zginąć, itd. W dziele Ts'ui Pena mają miejsce wszystkie rozwiązania. Każde jest punktem wyjścia dla innych rozwidleń.
Poczuła przyjemne mrowienie, jak zawsze w chwili, gdy wydawało jej się, że pisarz czyta w jej myślach. Nawet, gdyby ktoś nie zagiął kartki i tak zapamiętałaby to miejsce. Książki, które w życiu przeczytała, leżały w jej głowie niczym na półce w bibliotece. Zawsze potrafiła je odnaleźć.
W dziele Ts'ui Pena mają miejsce wszystkie rozwiązania. Każde jest punktem wyjścia dla innych rozwidleń. A gdyby życie było ogrodem o rozwidlających się ścieżkach i możne było sprawdzić, co się wydarzy, jeśli wybierze się którąś z dróg? Gdyby można było podejrzeć kolejną kartę życia tak, jak podgląda się karty książki? Znów przekręciła na palcu pierścionek.
W popołudniowym świetle, które wypełniało ciepłym blaskiem czytelnianą salę, wirowały pyłki kurzu. Mało kto tutaj zwrócił na to uwagę. Chłopak, siedzący obok, lekko zmrużył oczy, a jego dziewczyna zrobiła sobie daszek z dłoni. Do niedawna Lilka także prawie nie podnosiła wzroku znad książki. Ale to się zmieniło, odkąd zaczęła prowadzić nowe życie. Poza książkowe.
Komórka radośnie pisnęła. „Jadę”. Krzyś nie lubił rozwodzić się w SMS-ach. Kiedy jednak jego imię wyświetlało się na ekranie, ogarniało ją miłe ciepło. W jednej chwili wahanie, które odczuła przed chwilą zniknęło. Od tego krótkiego słowa, z powodu którego ekran na chwilę zaświecił zielonkawym światłem, biła radość z tego, że się wkrótce spotkają. Mimo że niedawno się zaręczyli, wciąż umawiali się tylko na randki.
Zebrała książki ze stolika i podeszła do okienka wypożyczalni.
Bibliotekarka włożyła okulary, które zwisały z jej szyi na złotym sznurku i wklepała numer karty.
– To za dużo. Ma pani tylko jedno miejsce na karcie.
– Jestem na seminarium doktoranckim i podobno limit książek się zwiększa...
Bibliotekarka w odpowiedzi raz jeszcze wklepała numer karty.
– Ale już go pani wyczerpała. Póki co może pani wypożyczyć tylko jedną książkę.
Zawahała się. Każda z tych książek do jutra mogła zniknąć. I choć wiedziała, że powinna zająć się McLuhanem, wybrała Borgesa.
– A Lilka jak zwykle nie ma miejsca na karcie! – usłyszała tuż obok znajomy wdzięczny sepleń. Dopiero teraz zauważyła, że w kolejce za nią ustawiła się Ania, która przerwała studia rok temu. Kiwnęła głową na powitanie, gładząc plecki niemowlęcia przytulonego do jej ramienia. Ania zmieniła się i spoważniała. Długie do pasa do pasa włosy zastąpiła krótką fryzurką.
– Wyrósł już mój kawaler, co? – spytała, całując rączkę niemowlęcia. – Może dasz się cioci potrzymać?
Lilka cofnęła się. Niemowlęta wydawały jej się takie kruche. Bała się, że rozpadną się na kawałki, ledwie ich dotknie.
– Muszę się wreszcie obronić – westchnęła Ania. – A co u ciebie? Co tu jeszcze robisz? Sentyment czy nowy kierunek?
– Piszę doktorat. To znaczy, planuję pisać – powiedziała, a rękę z pierścionkiem instynktownie zakryła torebką.
– Doktorat? Raczej myślałam, że napiszesz powieść. Pamiętam twoje opowiadania. Piszesz je jeszcze?
Dziwne. Ktoś jeszcze pamiętał jej opowiadania, choć ona zapomniała, że kiedykolwiek je pisała. Zanim zdążyła odpowiedzieć, synek w ramionach Ani niecierpliwie zakwilił. Bibliotekarka spojrzała surowo zza okularów.
– Zmykamy – powiedziała Ania. – Trzymaj się. I daj znać, jak coś wydasz. Ale nie naukowego. Bo naukowych książek nie lubię.
„Gdybym wyszła z biblioteki pięć minut szybciej, wcale byśmy się nie spotkały” – pomyślała Lilka. Często kreśliła takie alternatywne ścieżki i wyobrażać sobie, co by było gdyby. Czuła, że każde jej działania wpływa na bieg wydarzeń.2.
Wraz z ciepłym wiatrem przepłynęły nad głową okrzyki mew. Szybko utonęły w szumie silników, przerywanym piskiem klaksonów i pikaniem semafora. Ruchliwa ulica prowadziła spod biblioteki na nadmorski bulwar. Zanim Lilka poznała Krzysia, zawsze skręcała w przeciwną stronę, by wbiec do tramwaju, zaszyć się na tylnym siedzeniu, otworzyć jedną z wypożyczonych właśnie książek i wyczarowywać w wyobraźni krajobrazy z słów. Morze, nad którym mieszkała, wydawało jej się szarą, brzydką plamą.
Krzyś jak zawsze czekał.
W sportowej kurtce, wytartych dżinsach i plecaku zwisającym z ramienia, z jasną chłopięcą grzywką i delikatnym zarostem wydawał się dużo młodszy. Choć trzy miesiące temu skończył studia inżynierskie i rozpoczął pracę w biurze projektowym, wyglądał jak jeden z tych chłopców, którzy czekali na dziewczyny przed bramą liceum, by delikatnie je objąć i odprowadzić do domu. Przy Krzysiu znów miała szesnaście lat. Przeżywała ten czas raz jeszcze, tym razem, jak należy.
W chwili, gdy dotknęła jego ramienia, natychmiast poczuła się najważniejsza. „Kiedy cię poznałem, puste miejsce obok mnie się zapełniło” – powiedział kiedyś. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, jakby nie dowierzali, że znów się widzą, choć spotkali się wczoraj. Poczuła się piękna, gdy jego wzrok spłynął po krótkiej letniej sukience w maki, obszytej u dołu falbanką.
Krzyś znacznie ją przewyższał, więc wsunęła głowę pod jego podbródek, a on wygładził palcami niesforne fale, w które układały się jej włosy i lekko przycisnął ją do piersi. Usłyszała bicie jego serca. Wspięła się na palce, a on - pochylił. Odpowiadali na każdy swój gest, tak jakby nie chcieli pozostać sobie dłużni. Jego pocałunek pachniał nadmorskim powietrzem. Czas stanął w miejscu. Kiedy oderwali się od siebie, w szarych oczach Krzysia zabłysły żółte cętki.
Przez pierwsze kilka chwil cieszyli się dotykiem swoich dłoni. Dwa lata temu, niedaleko stąd, w drodze na bulwar Krzyś po prostu przesunął rękę wzdłuż jej ramienia, a potem ostrożnie chwycił jej dłoń i tak już zostało. „Masz taką delikatną rączkę” – powiedział wtedy. W chwilach, gdy zamykał jej dłoń w swojej dużej, silnej ręce, nie wydawał jej się chłopcem, lecz mężczyzną.
Wesoły wietrzyk porywał liście z pobliskiego klonu i rozrzucił je u ich stóp. Lilka nie chciała, żeby beztroskie lato odeszło. Niedługo będą chodzić tędy po zmroku, popychani chłodnymi podmuchami bryzy.
– Czujesz, Kruszynko? Coś mija – powiedział, jakby usłyszał jej myśli. Wkładał tyle ciepła w wymawianie tej „Kruszynki”, jakby wierzył w to, że jest dobra, niezależnie od tego, co powie lub zrobi. Ścisnęła mocniej rękę Krzysia.
Minęli ostatnie otwarte jeszcze budki, w których gruchotały naszyjniki z muszel, skrzypiały stojaki z pocztówkami, a gumowe piłki i pluszowe foki kołysały się do taktu w siatkach ze sznurka. Lilka przystanęła obok stoiska, na którym siwobrody artysta w czarnym berecie wystawił reprodukcje obrazów. Wśród nich wypatrzyła baśniowy obraz Chagalla. Uśmiechnięty mężczyzna ze swoją rozmarzoną partnerką wybrali się na spacer, podczas którego ona, opierając rękę na jego dłoni, postanowiła pofrunąć niczym liliowy latawiec nad zielonym miastem. Dzięki temu, że mu zaufała, mogła wznieść się nad ziemię.
Pomiędzy parasolami w ogródkach smażalni krążył zapach smażonego dorsza, gofrów obsypanych pudrem i zapiekanek z pieczarkami.
– Masz ochotę na frytki? – spytał Krzyś, podchwytując jej spojrzenie.
Podbiegła do białej przyczepy jak dziewczynka. Przy Krzysiu codzienne sprawy stawały się niezwykłe. Wspólne jedzenie frytek celebrowali jak kolację przy świecach. Po chwili z przyczepy wysunęła się ręka sprzedawcy z poplamioną tłuszczem papierową torebką, a Krzyś starannie obsypał frytki wysuszoną na słońcu solą.
Nad morzem duże miasto nagle się wyciszało. Ci, którzy przyszli tutaj prosto z pracy zwalniali kroku, dostrajając się do rytmu, które nadawały fale, uderzające w murek bulwaru. Krzyś z Lilką na zmianę sięgali do poplamionej tłuszczem torebki. Zostawiał jej miękkie frytki, a sam wybierał te spieczone.
Na końcu bulwaru, tam, gdzie schody prowadziły wprost na plażę, ścieżki się rozwidlały.
– Górą czy dołem? – zapytał Krzyś.
Na górze słony nadmorski wiatr mieszał się z słodkim zapachem leśnego mchu, a pomiędzy pniami brzóz migały błękitne skrawki morza. Wystarczyło stanąć na brzegu klifu, by objąć jednym spojrzeniem maleńkich ludzi na brzegu i pomarszczoną taflę - aż po tę piękną rozmazaną kreskę na horyzoncie, która bywała błękitna, różowa lub pomarańczowa i zawsze stwarzała złudzenie, że morze tam właśnie się kończy. Dołem droga prowadziła plażą. Tutaj granatowe fale ukazywały swoje zielono-złote wnętrze i odkrywały dno pełne płaskich ciemnoszarych kamyków.
Klif i plażę dzieliła głęboka przepaść. Tylko w tym jednym miejscu można było wybrać dalszą drogę. I choć szli tą trasą mnóstwo razy, to jednak zawsze, gdy Krzyś o to pytał, tak samo się wahała. Morze nigdy już nie będzie takie samo.
– Wybierz za mnie – powiedziała.
Nie znosiła tej chwili, kiedy druga możliwość znikała. Wydawało jej się, że wtedy właśnie kształtuje rzeczywistość. Kiedy już coś wybrała, ciągle się odwracała, dręczyła myślą „co by było gdyby” i wyświetlała w wyobraźni alternatywny scenariusz. Wolała, by los wybrał za nią.
– Nie. Ty decydujesz – powiedział Krzyś, patrząc jej prosto w oczy.
– Górą – szepnęła. W tej samej chwili pomyślała, że być może ostatni raz w tym roku będzie mogła zanurzyć stopy w piasku.
– Nie, jednak dołem. Dołem. Górą. Nie wiem. Jeszcze nie wiem.
Krzyś poczerwieniał, ale wciąż nie decydował za nią. On, kiedy już coś wybrał, nigdy się nie odwracał.
Zdjęła sandałki i zaczęła brnąć po sypkim piasku, aż dotarła do miejsca, w którym oblewany falami stawał się ciemnożółty, lepki i miękki. Podniosła głowę w kierunku klifu.
– Może jednak wrócimy na górę?
– Już zadecydowane – odpowiedział tak pewnie, że zatrzymał ją swoim głosem.
Rozgrzana letnim dniem woda rozprysnęła się tuż przy czubkach jej palców. Niesamowite, że wystarczy podjąć decyzję, by poczuć się wolnym.
Piasek masował stopy, morze zgłuszało myśli i kazało im płynąć gdzieś daleko, w kierunku, w którym prowadziły chmury. Gdyby małżeństwo mogło być tak beztroskie jak spacer brzegiem morza…
Spojrzała z rozbawieniem na Krzysia, który jak zwykle nie zdejmował butów na plaży, szedł ostrożnie na krawędzi ubitego piasku. Wolał słuchać morza niż go dotykać. Gdy przypłynęła większa fala i Krzyś odskoczył, Lilka rozpędziła się i opryskała mu nogawki morską wodą. Kiedyś wyobrażała się, że kiedy się zaręczy, wreszcie wydorośleje. A tymczasem, przy Krzysiu czuła się młodsza. Potarmosił jej włosy i mocno przytulił.
– Taka jest właśnie moja Kruszynka – powiedział.
– Czyli jaka? – spytała nie z ciekawości, ale dlatego że lubiła słuchać jego odpowiedzi, od której robiło jej się ciepło na sercu.
– Z temperamentem.
Zanim poznała Krzysia czuła się wyjątkowa tylko wtedy, gdy odbierała nagrodę w szkolnym konkursie lub świadectwo z paskiem. Przy Krzysiu nie musiała sobie zasłużyć na to, by czuć się jednocześnie dobrą i ładną, a przy tym jedyną na świecie. Odkrył w niej kobiecość. Dotknął czegoś delikatnego w środku, czego nie chciał rozbić. Ale czy tego uczucia wystarczy na całe życie?
Woda podmywała fundamenty ostatnich zamków z piasku i ścierała narysowane patykiem serca z inicjałami zakochanych. Wraz z końcem sezonu z plaży zniknęły kolorowe łopatki i wiaderka. Ucichły okrzyki turystów, w których rozbrzmiewała radość z kilku beztroskich dni na plaży. Morze pozostało. Tak samo obojętne i dobre. Z wysokości klifu wydawałoby się nieruchome i pewne. Na dole było widać, że wciąż się wahało. Pędziło z impetem do plaży, potem zwalniało, przez chwilę dotykało piasku i się cofało.
– O czym myślisz? – zapytał Krzyś, patrząc jej uważnie w oczy. Kilka miesięcy po tym, jak po raz pierwszy chwycili się za ręce, Krzyś nauczył się czytać w jej myślach. Wyłapywał te chwile, kiedy mu nie mówiła o czymś ważnym.
Przekręciła na palcu pierścionek zaręczynowy. Nie chciała przyznać się, o czym teraz myślała.
– Spotkałam znajomą. Spytała, czy nadal piszę opowiadania.
– Powinnaś do tego wrócić – na zachętę mocniej ścisnął jej rękę.
Krzyś wiedział o tym, że kiedyś pisała. Kiedy się poznali, rozsyłała jeszcze opowiadania do czasopism literackich i za każdym razem, gdy otwierała skrzynkę mailową, mocniej biło jej serce. Skanowała wzorkiem listę wyników i liczyła, że tym razem zobaczy na ekranie kilka prostych słów: „Dziękujemy, pani opowiadanie ukaże się w najbliższym numerze”. I może jeszcze jedno maleńkie zdanie o tym, że ktoś się wzruszył lub zamyślił, choć przez moment poczuł to samo. Ale nikt nie odpisał. Co było nie tak?
Pierwszą bajkę wymyśliła jako siedmiolatka, w liceum zwyciężyła kilka konkursów literackich i ktoś kiedyś powiedział, że ma talent. Musiał się pomylić. Słowa, które nanizywała starannie jak koraliki na nitkę, rozsypały się i wydały jej się drewnianymi paciorkami. Przestraszyła się, że któryś redaktor z czasopisma to zauważy i zamiast upragnionej odpowiedzi przyjdzie inna „Dziękujemy, opowiadanie nie nadaje się do publikacji ”.
Koniec Wersji Demonstracyjnej