- W empik go
Ruda muza - ebook
Ruda muza - ebook
Historia opowiada losy Henry’ego: Amerykanina, który studiuje w Toruniu malarstwo. Henry ma problemy z alkoholem, pozostawioną w Stanach rodziną i ostatnio także z malowaniem. Ponadto niedawno rozstał się ze swoją dziewczyną Pauliną, przez co ma mętlik w głowie i sercu. Pewnego wieczora Henry spotyka kobietę, której uroda inspiruje go tak mocno, że mężczyźnie udaje się zakończyć okres długotrwałego braku natchnienia. Wkrótce, zauroczony nieznajomą postanawia ją odnaleźć…
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8324-049-7 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nic o niej nie wiedział. No, może oprócz tego, że większość obecnych na sali mężczyzn, tak zresztą jak i on sam, nie mogła oderwać od niej wzroku. Od momentu, gdy jej zgrabne nogi, obute w niebotycznie wysokie obcasy, przekroczyły próg restauracji, wpatrywał się w dziewczynę jak zaczarowany. Nie dało się jej nie zauważyć… Czerwona, silnie przylegająca do ciała sukienka, czarna kopertówka, burza rudych loków na głowie, muśnięta słońcem skóra, perfekcyjny manicure, no i ta figura.
Gdy kelner wskazał jej stolik nieopodal tego, przy którym siedział Henry, mężczyzna poczuł radość, że będzie miał sposobność przyglądać się tej pięknej młodej kobiecie z tak bliskiej odległości. O ile jeszcze przed momentem cierpiał na kolejny, ciągnący się od miesiąca brak weny, tak teraz został z tej przypadłości uleczony. Wiedział, że noc upłynie mu na malowaniu, nie mogło być inaczej.
_Wreszcie. Mam nadzieję, że zostało mi jeszcze jakieś nieuszkodzone płótno _— pomyślał, starając się oszacować, jak duże są na to szanse. _Nie pamiętam dokładnie, co zniszczyłem, a co przetrwało._
Teraz gdy intrygująca go dziewczyna usiadła ledwie kilka metrów od niego, dyskretnie powiódł wzrokiem po jej piegowatej do granic możliwości twarzy. Drobny nos, lekko uniesione kąciki wydatnych ust, wyraźnie zarysowane policzki — te wszystkie elementy jej urody robiły na nim piorunujące wrażenie. Nastrojowe światło restauracji, padając na włosy nieznajomej, wydobywało z nich czerwone refleksy, ożywiało je i sprawiało, że wyglądały niemal jak żywy ogień. Spojrzenie zielonych oczu było przenikliwe, silne, elektryzujące. Wodziła nimi po sali, co kilka chwil lustrując drzwi wejściowe. W końcu wbiła wzrok w stół i z nudów zaczęła bawić się serwetką. Kelner przyniósł dla niej butelkę wody i szklankę, lecz ona, pogrążona w myślach, nawet na niego nie spojrzała.
Henry wrócił do posiłku. Zerkał przy tym ukradkiem w jej kierunku.
_Ruda bogini, chodzący ideał piękna. Dlaczego nie spotkałem jej wcześniej? _— pomyślał, oczami wyobraźni widząc swoje kolejne dzieło. Wyciągnął z kieszeni mały szkicownik i ołówek: zawsze miał przy sobie ten zestaw. Szybko nakreślił zarys jej sylwetki. Dodał jeszcze kilka linii: krótka, długa, dwie krótkie. Ołówek B2 gładko sunął po papierze.
Nagle spojrzała w jego stronę. Dostrzegła nietypową jak na restaurację aktywność mężczyzny. Zamarł, czując na sobie jej wzrok. Nie podniósł oczu, a mimo to był pewien, że kobieta patrzy właśnie na niego. Udając, że skończył, odłożył ołówek i wrócił do przerwanego posiłku. Kątem oka złapał ruch jej głowy. Odwróciła wzrok, przestała się nim interesować.
— Poproszę jeszcze panna cottę — zwrócił się do przechodzącego kelnera. Właściwie nie był już głodny, chciał jedynie zostać w restauracji jak najdłużej, aby w dalszym ciągu móc obserwować dziewczynę, nasycać rosnącą w nim wenę jej widokiem.
Minęło dobre dwadzieścia minut, od kiedy weszła. Wyglądała na poirytowaną: wyjęła z torebki telefon, spojrzała na niego i ciężko westchnęła, przewracając oczami, po czym schowała go z powrotem. Po chwili znów go wyjęła. Henry widział, jak wystukuje wiadomość. Jej smukłe palce poruszały się bardzo szybko i wprawnie. SMS został napisany w ciągu kilku sekund. Następnie odłożyła smartfon na stół i wpatrzyła się w drzwi.
Czas mijał, a mężczyzna wiedział, że nie jest w stanie wepchnąć w siebie kolejnej porcji czegokolwiek. Robiło się późno. Zdawał sobie sprawę z faktu, iż jeśli ma dziś zająć się jeszcze sztuką, musi już wyjść. Uregulował rachunek i z niechęcią podniósł się zza stołu. Spojrzawszy raz jeszcze na intrygującą go młodą kobietę, skierował się do wyjścia.
Wtedy do restauracji wpadła zdyszana, blond włosa dziewczyna. Mogła mieć ze dwadzieścia, góra dwadzieścia trzy lata, na pewno były z rudowłosą w podobnym wieku. Rozejrzała się po sali i już po chwili jej wzrok zatrzymał się na miejscu, w którym siedziała nowa muza Henry’ego. Blondyna pomachała do ożywionej jej widokiem znajomej i szybkim krokiem ruszyła w jej stronę. Henry zwolnił, minął się z dziewczyną i otworzył drzwi. Kątem oka dostrzegł, jak dziewczęta na powitanie padają sobie w ramiona.
Wyszedł na zewnątrz. Była ciepła, kwietniowa noc. Kilka par spacerowało główną ulicą miasta, z okolicznych pubów dobiegała muzyka. Jacyś kolesie śmiali się z czegoś głośno, siedząc na schodkach fontanny przedstawiającej flisaka otoczonego żabami. Wyglądali na porządnie podpitych.
Henry odetchnął, rozkoszując się wyjątkowo ciepłym powietrzem. Obejrzał się jeszcze na okna restauracji. W oświetlonym wnętrzu odnalazł siedzące przy stoliku, z przejęciem o czymś dyskutujące dziewczyny. Ruda wyglądała teraz na odprężoną. Jej uśmiech był niesamowicie seksowny, ruchy pełne ukrytych obietnic, a przynajmniej tak się Henry’emu wydawało.
W końcu, nie chcąc, aby kobiety zauważyły, że się w nie wpatruje, z żalem odwrócił się i podążył na postój taksówek. Wsiadł do pierwszej z nich. Rozsiadając się wygodnie na tylnej kanapie, podał kierowcy adres i zaczął przeglądać portale społecznościowe. Nie wiedział, czego konkretnie w nich szukał. Zamiast odpowiedzi na nurtujące go pytanie: „Kim jest ta ruda piękność?”, wyświetliła mu się reklama charytatywnej akcji firmy swego ojca. Przewrócił oczami i czując w żołądku nagły skurcz, wygasił smartfon. Postanowił skupić się na przyjemnościach.
Jadąc przez śpiące o tej porze ulice Torunia, myślał już tylko o nieznajomej z restauracji i obrazie, który namaluje. Wiedział, jakich kolorów użyje i które pędzle będą mu potrzebne. Zdawał sobie sprawę, że koledzy i profesorowie nie zobaczą go jutro na uczelni. Nie wstanie na poranne zajęcia, nie ma szans.
_Ale warto… z pewnością warto_ — obiecywał sobie, wysiadając z taksówki, po czym stanął przed drzwiami domu. Ciemność w oknach przypomniała mu, że nikt go tam nie oczekiwał. Westchnął i wszedł do swojej samotni.
Sto pięćdziesiąt metrów kwadratowych ekskluzywnego lokum wystarczało mu aż nadto. Domek w jednej z bogatszych części miasta Kopernika kupiła mu matka. Zgodził się na to, widząc, jak bardzo przeżywała jego wyjazd. Ucieszyła się, że będzie miała jakiś wpływ na warunki, w których przyjdzie mu żyć. Polska była wszakże krajem jej młodości, z którego z taką radością trzydzieści lat temu uciekła. Obawiała się więc, aby standard tutejszego życia był dla Henry’ego właściwy.
To był pierwszy raz od dawna, gdy matka szczerze się Henrym zainteresowała: na co dzień zajmowała się głównie planowaniem przyjęć i pokazywaniem się na nich. Zajęta szukaniem idealnej oferty mieszkaniowej przestała przynajmniej suszyć mu głowę o wybrany przez niego kierunek studiów. No, i chociaż się do niego odzywała. Nie to, co ojciec, który dowiedziawszy się, iż Henry nie ma zamiaru przejąć w przyszłości firmy i woli wyjechać za granicę, by kształcić się w malarstwie, zaczął udawać, że ten nie istnieje.
Zresztą i tak od dawna mieli ze sobą na pieńku. Tata przez większość czasu był tak skupiony na rozwoju przedsiębiorstwa, pochłonięty spotkaniami z inwestorami czy podróżami służbowymi, że dla syna nie miał właściwie ani chwili. Różnica była taka, że teraz przestał także dzwonić.
W Henrym sprawa ich stosunków tkwiła niczym drzazga. Od dziecka trudno mu było dogadać się z ojcem. Nie mogli znaleźć wspólnego języka, a gdy firma głowy rodziny zaczęła zarabiać krocie na giełdzie, Henry poszedł w odstawkę. Od pewnego czasu Henry’ego bolało to już tak bardzo, że gdyby tylko mógł, wygarnąłby ojcu, co o nim myśli.
Ale na to brakowało mu odwagi. W dzieciństwie uznawał znikającego wiecznie rodzica za ideał, niemal bóstwo. Tak mówiła o nim matka. Ciągle powtarzała Henry’emu, że winni są ojcu szacunek, że dzięki niemu z byle sekretarki stała się bogatą kobietą z wyższych sfer, mającą wszystko na wyciągnięcie ręki. Dzięki niemu także mały Henry otrzymywał zawsze to, czego zapragnął.
Jako chłopiec podziwiał ojcowską charyzmę, upór w dążeniu do celu i umiejętności przywódcze. Mężczyzna piął się po szczeblach kariery mozolnie, ale systematycznie, aż w końcu w zaledwie trzy lata z przejętego przez siebie podupadającego przedsiębiorstwa zrobił świetnie zarabiającą, znaną na cały świat firmę, co z pewnością było godne podziwu.
Lecz w końcu etos ojca zatrząsnął się w posadach. Pewnego razu Henry usłyszał, jak ciotki ukradkiem obgadują jego matkę. Dowiedział się wówczas, że ojciec poślubił ją przymuszony przez własnych rodziców po tym, jak ci dowiedzieli się, iż kobieta jest z nim w ciąży. Ojciec nie chciał jednak przyjąć jej za żonę — na co mu była emigrantka, zwykła sekretarka z jakieś Polski?
Henry udawał przed samym sobą, że nie przejął się tym, co usłyszał. Widział przecież, że matka jest szczęśliwa, a ojciec zawsze traktuje ją należycie. Nie potrafił wówczas jeszcze dostrzec rys na wizerunku udanej pary.
Uwielbienie i zachwyt nad idealnym ojcem prysły wreszcie definitywnie, niczym bańka mydlana, w dniu szesnastych urodzin chłopaka. Tuż po urodzinowej imprezie, gdy większość gości już poszła, a on sam pomógł zalanej w trupa matce dotrzeć do sypialni, nakrył ojca w niedwuznacznej sytuacji z jego dziewczyną. Do teraz pamiętał minę Alice, gdy ta spostrzegła, że Henry ich zauważył. Za to ojciec uśmiechnął się tylko z wyższością i po prostu wyszedł.
Henry natychmiast zerwał z dziewczyną. Przeżył wówczas poważne załamanie, gdyż ta była jego pierwszą miłością i uważał ją za chodzący ideał. Jak się później okazało, jego ojciec już od jakiegoś czasu obsypywał Alice drogimi prezentami i starał się ją uwieść, co niestety bardzo jej schlebiało.
Chłopak jednak nie rozmówił się z ojcem po tym incydencie. Nie potrafił. Nie powiedział też o niczym matce. Milczał i udawał przed nią, że nic się nie wydarzyło. Wmawiał sobie nawet, że Alice już go nie obchodzi, że jej nie kocha i że dobrze się stało. Prawda była jednak taka, że nie radząc sobie z nienawiścią i rozgoryczeniem, które w nim rozkwitło, Henry coraz częściej szukał zapomnienia w alkoholu.
Odpędzając od siebie wspomnienia, Henry westchnął głęboko i skierował się na poddasze, które pełniło rolę pracowni malarskiej. W bogato wyposażonym pomieszczeniu miał wszystko, czego tylko potrzebował do rozwoju swej twórczości. Ceny nie grały roli. Jako syn właściciela międzynarodowego koncernu energetycznego, nie musiał obawiać się o pieniądze. Nawet wówczas, gdy zawiódł rodziców, odmawiając pójścia na Uniwersytet Stanforda, ci nie przestali hojnie finansować mu życia. Nawet gdy ogłosił, że jedzie do Polski studiować sztuki piękne. Nawet gdy naprawdę wcielił w życie swój pomysł i zapisał się na Uniwersytet Mikołaja Kopernika, nawet wówczas zasilali mu konto.
Mógł kupić właściwie wszystko, na co miał ochotę. Nie stronił od wygód, ale też nie folgował nadmiernie zachciankom materialnym. Chciał wkrótce zacząć zarabiać na siebie własną twórczością oraz stać się rozpoznawanym wśród artystów i koneserów sztuki. Taki był jego plan, to właśnie chciał osiągnąć: zrobić karierę malarską.
Od wielu lat tworzył obrazy, które podpisywał pseudonimem, lecz nikomu się nimi nie chwalił. Z początku nie był na tyle pewny siebie, później okazało się, że i tak nie interesowało to jego rodziców ani nikogo ze znajomych. Postanowił więc stamtąd uciec.
No i tak zrobił — wyrwał się. Ze spotkań tak nudnych, że na myśl o nich chciało mu się wymiotować. Z kręgu samolubnych kumpli i koleżanek, które widziały tylko jego pieniądze i czubek własnego nosa, a które nie potrafiły nawet przyrządzić samodzielnie jajecznicy, nie mówiąc już o docenieniu prawdziwej sztuki. Szybko zorientował się, że znajomi rodziców, kupując drogie dzieła znanych artystów, zaspokajają w rzeczywistości jedynie chęć posiadania ekskluzywnego przedmiotu, pragną zrobić tym wrażenie na osobach równie bogatych jak oni. Nie wchodzili w posiadanie oryginalnego Picassa czy van Gogha po to, aby zachwycać się prawdziwą wartością artystyczną zakupionych dzieł, nie było wśród nich prawdziwych pasjonatów. Tak więc gdy Henry zdecydował o studiach artystycznych, zaplanował, że gdy je skończy i uzyska tytuł magistra, zajmie się intensywnym promowaniem swojej twórczości, lecz nie będzie jej sprzedawał laikom z grubymi portfelami. Jego obrazy miały trafiać tylko do rzeczywistych koneserów sztuki, przez co byłyby jeszcze bardziej ekskluzywne i pożądane. Nie wiedział tylko jeszcze, jak tego dokonać. Nie mógł przecież zabronić kupcowi odsprzedania nabytego dzieła komuś innemu. Uznał, że rozwiąże ten problem w przyszłości.
Zapalił światło i otworzył drzwi pracowni.
_Nie pamiętam, żebym zrobił tu aż taki bałagan _— skonsternowany podrapał się po głowie. _Właściwie w ogóle niewiele pamiętam z tamtego wieczoru. Ostro się pokłóciliśmy z Pauliną, a gdy wyszła, upiłem się. Potem rozwaliłem to i tamto… ale nie kojarzę, że było tego aż tyle —_ przeciągnął ręką po twarzy, czując w sercu zażenowanie. Ucieszył się, że do dzisiejszej kolacji w restauracji wyjątkowo nie zamówił wina. W przeciwnym razie, widząc ogrom porozlewanych po podłodze, zaschniętych farb, połamanych pędzli i sztalug, z pewnością dałby sobie spokój i poczekał na przyjazd ekipy sprzątającej. Ale dzisiaj doznał wreszcie wyczekanego, utęsknionego natchnienia. Prawdziwą, budzącą ogień w klatce piersiowej i mózgu, nachalną wenę. Czuł się nią napompowany, zupełnie jak balon. Czuł, że jeśli nie da upustu temu ciśnieniu — pęknie. Nie mógł czekać do jutra.
Zabrał się do roboty. Przyniósł środki czystości, otworzył okna, włączył ulubioną muzykę. Sprzątał szybko, chaotycznie i niezbyt dokładnie, doprowadzając pokój do stanu względnej używalności. Gdy skończył, zegar wskazywał drugą w nocy, a z głośników leciały ostatnie dźwięki piosenki „Nemo” w wykonaniu zespołu Nightwish. Ustawiwszy na sztaludze jedyne ocalałe płótno, zaczął malować. Bez szkicu, od razu na czysto. W pośpiechu, gnany pędzącą w żyłach płynną weną, dzięki której mógł wyrazić swą obsesję. Była to obsesja sztuki, piękna, uzewnętrznienia swojej wizji, ale też oddania hołdu wszystkiemu, co w jego oczach na to zasługiwało. Obsesja wyrażania siebie samego poprzez malarstwo. Tu mógł być w stu procentach sobą, płótno zawsze rozumiało, nigdy nie oceniało, przyjmowało wszystko, co mu dawał.
Sylwetka, ubiór, włosy, oczy, usta. Czerwień, czerwień, dużo czerwieni, trochę czerni, biel, pomarańcz. Trzy godziny. Trzy pełne pasji, twórczego uniesienia i radości z wyzwolenia swoich uczuć godziny. Pociągnięcie za pociągnięciem, ruch za ruchem, zbliżał się do końca. Słońce już wstało, gdy uspokoiwszy się, złożył głowę na poduszce.
***
Mocny, chropowaty jak gruboziarnisty papier ścierny głos Chestera z zespołu Linkin Park wyrwał go brutalnie ze snu. Henry uznał, że „One step closer”, jako dzwonek telefonu jednak się nie sprawdza. Zerwał się na równe nogi i dopadłszy komórkę, sprawdził, kto dzwoni. Przy okazji dowiedział się, że była już trzynasta.
— No hej, co tam? — zagadał, odbierając. Głos miał ochrypły, w gardle czuł suchość.
— Stary, co ty? Brzmisz, jakbyś dopiero wstał. — To był Robert, najlepszy kumpel Henry’ego, wesoły kolega z uniwerku. — Pamiętasz, że wskazane jest pojawiać się na zajęciach? Chyba nie jesteś chory, co?
— Hmm. Słuchaj, dziś mnie nie będzie. Miałem… wyczerpującą noc.
— Wróciliście do siebie z Pauliną? Super, gratuluję!
— Nie… to nie to. Malowałem.
— O stary! No bez jaj! A już myślałem, że ogarnąłeś wreszcie tę waszą hecę.
— Jeszcze nie. Słuchaj, Rob, spotkajmy się później. Wpadnij po zajęciach, dobra?
— No raczej, że wpadnę.
— Dzięki. — Henry rozłączył się, rzucił telefon na stolik i z powrotem padł na łóżko. Cieszył się, że tak dobrze dogaduje się z Robertem. Byli jedynymi facetami na roku, więc gdyby Rob okazał się nie nadawać na tych samych falach co on, Henry byłby skazany na bycie samotnym rodzynkiem, jedynym mężczyzną w tłumie kobiet. Nie należał do takich, którym to pasuje.
Rob był tutejszy. Pochodził z Torunia, mieszkał tu od urodzenia. Dzięki niemu Henry poznał miasto, dowiedział się, gdzie najlepiej kupować potrzebne na studiach przybory, których imprezowni unikać, oraz wielu innych, przydatnych rzeczy.
Henry jednak lubił Roberta przede wszystkim za nieujarzmiony zapał do tworzenia, niesamowity optymizm, którym zarażał wszystkich wkoło, oraz szczerość. Jego kumpel rozdawał uśmiechy na prawo i lewo, wpadał na niesamowite pomysły i sprawiał, że Henry czuł się po prostu rozumiany, a tego zawsze mu brakowało.
Gdy w zeszłym roku obaj mężczyźni mieli doła z powodu negatywnych wyników prac bo źle wypadły ich prace, przyjaciel wspierał go, wymyślając niesamowite sposoby na odzyskanie humoru, jak na przykład chodzenie boso po kwiecistej polanie w lesie. Uśmiali się wówczas porządnie, a po wypiciu kilku piw i powrocie do miasta Henry się zdobył się na odwagę i zaprosił koleżankę będącą dopiero na pierwszym roku studiów — Paulinę — na pierwszą randkę.
Gdy się zgodziła, a później zostali parą, przez wiele miesięcy udawało mu się tworzyć obrazy, z których był naprawdę dumny. Natchnienia miał wówczas tyle, że często malował całymi nocami i w weekendy, praktycznie zawsze, gdy miał choć chwilę wolnego. Do tego Paulina zamieszkawszy z nim, dbała o jego dobre żywienie, o świeże i syte posiłki.
To były szalone, pełne namiętności oraz sztuki dni i noce, ale jak wszystko, także i ten stan nie trwał wiecznie. Paulina coraz więcej czasu poświęcała studiom, a ich związek stopniowo uspokajał się, stabilizował, przeobrażał i ewoluował, tworząc nową, na pozór miłą im obojgu rutynę. Tak upłynął rok.
Zazdrość o jej przyjaciela jeszcze z czasów dzieciństwa, Marka, oraz częste pijackie libacje Henry’ego, odbywające się czy to z Robertem, czy samotnie, zaczęły doprowadzać do coraz częstszych konfliktów między nim a stroniącą od dużych ilości alkoholu dziewczyną. Nie pomagał także fakt, iż po tym, jak zawiódł się na Alice, Henry nie potrafił w pełni obdarzyć zaufaniem nowej dziewczyny. Zaczęło dochodzić do awantur, padły słowa, które paść nigdy nie powinny i Paulina się wyprowadziła.
To stało się ledwie miesiąc temu. Od tamtego czasu Henry jeszcze częściej uciekał do kieliszka, nie mógł namalować nic, z czego byłby zadowolony. Aż do teraz.
_Namalowałem nowy obraz, całkiem dobry _— ocenił, lustrując swoje dzieło. _Kurde, mimo to nie czuję się wcale dużo lepiej. Tęsknię za Pauliną. Chcę, aby wróciła…_
Usiadł na łóżku i rozejrzał się po pokoju. Paulina od początku ich znajomości nie traktowała go, w przeciwieństwie do większości tutejszych dziewczyn, jak bogatego przystojniaka zza oceanu. Miała w sobie coś takiego, co powodowało, że z ochotą i łatwością nawiązywał z nią kontakt. Może był to jej uspokajający uśmiech, może wesołe i życzliwe oczy? Henry nie był pewien. Pewnie wszystko to naraz.
***
Gdy zjawił się Robert, Henry kończył szkic drugiego obrazu. Przez dobiegającą z głośników, włączoną na full muzykę nie usłyszał, jak jego kumpel dobijał się do drzwi i dzwonił na jego komórkę. W końcu Robert wpuścił się sam. Wiedział, że gdy Henry jest w domu, zazwyczaj nie zamyka drzwi na klucz. Pokonawszy schody na górę, bezceremonialnie zjawił się w jego pracowni. Ten spostrzegł go, dopiero gdy kumpel złapał go za ramię.
— No hej. Co tam? — zaczął Robert, a jego wzrok padł na obraz. — O kurde, stary! Kim jest ta boska lala? — Nie kryjąc zachwytu, podszedł bliżej do płótna, aby przyjrzeć się detalom. — Zdecydowanie to nie Paulina. No, no. Wyobraźnia cię poniosła czy to prawdziwa dziewczyna?
Henry usiadł na taborecie i chwycił butelkę wody. Odpowiedział, dopiero gdy zaspokoił pragnienie.
— Prawdziwa. — Otarł usta wierzchem dłoni. — Spotkałem ją wczoraj w restauracji.
— Uuuuu, gadaliście? Jesteście umówieni? A może jest tu gdzieś na chacie? — Robert rozejrzał się gwałtownie po poddaszu.
— Spokojnie. — Henry roześmiał się serdecznie, widząc ekscytację kumpla. — Nawet nie gadaliśmy, nie poznaliśmy się. Wiesz, że nie zaczepiam nieznajomych kobiet.
— No niby tak, ale zawsze mógłbyś w końcu spróbować. Chyba że masz nadzieję na odbudowę związku z Pauliną?
— Nie wiem. — Henry’emu zrzedła mina. — Chciałbym, ale nie moja wina, że odeszła. Mam chyba prawo czasem sobie wypić, to nie zbrodnia. Żadna kobieta nie będzie mi tego zabraniać. Przecież ci mówiłem. A tego całego Mareczka nie potrafię dłużej zdzierżyć…
— Taaa. Jasne. No, skoro nie zamierzasz o nią walczyć, to może serio zabierz się za tę nową babkę?
— Mogłoby być przyjemnie. — Henry mrugnął do Roberta porozumiewawczo.
— Może opowiesz mi wszystko przy jakimś obiedzie, co? — Robert zrobił zbolałą minę. — Nie zdążyłem dziś nic wrzucić na ruszt.
— Tak się spieszyłeś na uniwerek?
— Zaspałem, ale tylko dwadzieścia minut. Nie to, co ty. Zamawiamy czy podejść po coś do biedry? — Robert wiedział, że jego kumpel nie miał w lodówce niczego prócz piwa i mleka. Może ewentualnie jakieś wino.
Z początku Henry chciał odruchowo odpowiedzieć, że zamówi, jednak od razu wpadł mu do głowy inny pomysł.
— Jedziemy.
— Serio? Myślałem, że chcesz malować. Wiesz, że jeśli spotkamy kogoś na mieście, to prawdopodobnie wrócimy nad ranem.
— Wiem, ale… chcę coś sprawdzić. — Henry już był na schodach. Zmierzał do łazienki, aby zmyć z dłoni ślady farb.
— Dobra, brachu, ty tu rządzisz.
Po chwili siedzieli już w aucie Henry’ego. Czarny Dodge Demon ruszył gładko, wydając z siebie charakterystyczne dla silnika V8 dźwięki.
— Dasz mi poprowadzić, jak już zdam prawko? — Robert był wielkim fanem szybkiej jazdy; ilekroć wsiadał do wozu Henry’ego, nie mógł usiedzieć spokojnie.
— Nawet nie żartuj w ten sposób…
— Przecież nie jesteś jakimś motoryzacyjnym świrem. Dałbyś się koledze przejechać.
— Nie chcę, żebyś zrobił sobie krzywdę. Ja też nie prowadziłem takiego auta od razu. — Uśmiechnął się z politowaniem. — Trzeba uważać, chłopie. A ty nawet jeszcze nie zapisałeś się na kurs, mam rację?
— A jaki był twój pierwszy wóz? — Robert puścił pytanie mimo uszu.
— Mustang 2,3 EcoBoost.
Robert zaczął śmiać się tak bardzo, że aż się popłakał.
— Wy, amerykanie i te wasze samochodowe zabaweczki… ech, uśmiałem się. Wiesz, że nie stać mnie nawet na połowę takiego Mustanga. Nawet na dywaniki do niego mnie nie stać.
Resztę drogi do centrum przejechali śmiejąc się i żartując. W końcu, gdy już udało im się zaparkować w jednej z brukowanych uliczek prowadzących na Rynek Staromiejski, ruszyli w stronę restauracji odwiedzonej zeszłego wieczoru przez Henry’ego.
— Tam ją spotkałeś? — Robert wskazał głową na lokal.
— Kogo? — Henry udał, że nie rozumie.
— Nie ściemniaj. — Kumpel trącił go ramieniem. — Idziemy jej szukać?
— Nieee… po prostu dobre jedzenie tam mają.
— Jasne, stary. Bujać to my, ale nie nas.
— Tego powiedzonka jeszcze nie znałem.
W drzwiach lokalu przepuścili wychodzącą właśnie starszą kobietę z małym pieskiem pod pachą i dostali się do smakowicie pachnącego wnętrza.
— Rany, jakbym wiedział, że tu masz zamiar się dziś stołować, włożyłbym garniak — szepnął Robert, widząc zdziwioną minę witającego ich hosta.
— Nie przejmuj się. Mnie już kojarzą, nie będzie problemu. Ja też przecież nie ubrałem się elegancko.
Rzeczywiście. Kelner bez słowa zaprowadził ich do stolika i uprzejmie skłoniwszy się Henry’emu, zostawił sam na sam z kartą dań.
— Masz świadomość, że to raczej wątpliwe, że spotkasz ją ponownie, a już prawie zupełnie niemożliwe, że przyjdzie tu teraz? — Robert nie dawał za wygraną, niosąc Henry’emu kaganek oświaty.
— Wiem. Nie ważne. Wybierz lepiej, co chcesz zjeść. — Głos Henry’ego zdradzał poirytowanie.
_Nie mogłem nie spróbować. Chciałbym jeszcze raz móc choć na nią spojrzeć…_ — pomyślał.
Oczywiście rudowłosa piękność nie przyszła.
Po zjedzonym posiłku mężczyźni udali się nad Wisłę, na bulwary, aby skorzystać z pięknego, niemal letniego dnia. W zasięgu wzroku mieli dwa z trzech toruńskich mostów, zadrzewiony, drugi brzeg, piaszczyste łaty w miejscach, gdzie poziom wody był bardzo niski, a także kilka tutejszych barek, które otwierały już podwoje dla wszystkich mających ochotę na zimne piwko przy rześkich podmuchach wietrzyku.
Robert wyjął telefon i zaczął robić zdjęcia.
— Potrzebujesz lustrzanki brachu. — Henry już od dłuższego czasu namawiał przyjaciela na zakup profesjonalnego sprzętu. — Z twoim talentem do ujęć mógłbyś pracować w niejednym magazynie lub zostać wziętym artystą: fotografem. Pozwól mi wreszcie na zrobienie ci tego prezentu. Wiesz, że nie zabraknie mi forsy.
— Dzięki, Henry, ale powtórzę ci setny raz: nie. Nie mógłbym przyjąć czegoś tak drogiego. Sorry, taką mam mentalność.
Henry przewrócił oczami, szepnął: „ech, ci Polacy” i zmienił temat.
— Nie będzie mnie w tym tygodniu na uczelni — stwierdził rozmarzony. — Poświęcę ten czas na malowanie… póki mam natchnienie.
— Jak sobie chcesz, ale nie wiem, jak to potem nadgonisz… — Robert kładł się właśnie na jednym z bulwarowych poziomów, aby złapać pożądany kąt do kolejnego zdjęcia. — Szkoda by było na tym etapie zakończyć studia. Za ciut ponad miesiąc zaczynamy sesję, a po wakacjach witaj piąty roku. Jesteśmy o krok od magisterki. Zacząłeś już chyba swoją pracę?
— Coś tam robię, ale… ciężko idzie. Kurde… masz rację, za długo się obijam. Pojawię się na zajęciach, chyba jednak nie mam wyjścia, ale… — Henry nie zdążył dokończyć zdania. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w przechodzącą dwa poziomy niżej dziewczynę. Rozpoznał w niej blondwłosą koleżankę swojej muzy. Szła za rękę z przynajmniej o dekadę starszym od niej mężczyzną. Była wesoła, świergotała coś do niego i wieszała mu się co chwila na ramieniu.
Gdy Henry oprzytomniał, szarpnął za ramię Roberta, pstrykającego teraz fotki stojącym na piaszczystych łatach rybitwom.
— Co jest? Ujęcie mi zepsułeś.
— Ciii. Patrz tam.
— Co? — Robert uniósł głowę.
— Ta laska. Ta blondyna z tym kolesiem, tam.
— No, ładna chyba. Odchodzą, nie widzę jej twarzy.
— To była ona!
— Co? Wydawało mi się, że na obrazie miała rude loki…
— Nie, nie. To jej kumpela. Przyszła do restauracji, gdy wychodziłem.
— Aha. No dobra, ale… co z tego? Podejdziesz i spytasz o jej znajomą? Chłopie, daj spokój, wyjdziesz na desperata.
— Chodź, idziemy! — Henry pociągnął kumpla za bluzkę.
— Odpuść… — odparł Rob, ale Henry już ruszył za oddalająca się parą. Robert pokiwał głową z politowaniem, głośno i teatralnie westchnął, po czym zrezygnowany podniósł się i dogonił kumpla. — Nie wygłupiaj się. Co jej powiesz? Ośmieszysz się.
— Ciszej. Nie chcę, żeby zwrócili na nas uwagę. Nie chcę z nią gadać. Sprawdzę, czy nie spotka się z rudą.
— Teraz jest z jakimś facetem, widzisz przecież. Ooo… masz zamiar łazić za nią tak długo, aż nie zobaczy się z kumpelą? No niezła jazda, stary…
Szli tak za nimi, dopóki para nie wsiadła do zaparkowanego przy zoo audi.
— Zrób zdjęcie — poprosił Henry Roberta.
— Co?
— Słyszysz przecież, Rob. Szybko, zanim odjadą.
Robert, starając się nie rzucać w oczy, sfotografował ruszające auto.
— Dawaj! — Henry wyrwał mu z ręki telefon.
— Ej! Ostrożnie!
— Sprawdzę, czy tablice są czytelne.
— Jezu Henry! Czyś ty oszalał? Co masz zamiar zrobić, znając jego tablice?
— To proste. Dowiemy się, kim jest właściciel auta. Wynajmę detektywa, aby go śledził i w ten sposób dowiemy się co nieco o blondynie. Sprawdzi ją. Wówczas dotrzemy do mojej rudej piękności.
— Och, Henry. — Robert przejechał sobie dłonią po twarzy w przerysowanym geście załamania. — Będą z tego problemy, wierz mi.
Jednak Henry już go nie słuchał — szukał w Google numeru do najlepszego detektywa w mieście.5
Paulina obudziła się około dziesiątej. Czuła się źle. Kręciło jej się w głowie i była osłabiona. Nie mogła nawet wstać z łóżka, nie mówiąc o pójściu na zajęcia.
_Chyba mnie coś wzięło _— pomyślała, po czym odwróciła się na drugi bok i szczelnie otuliła kołdrą. Wtem usłyszała kroki mamy.
— Paulinko, postawię ci tu rosołek — kobieta schyliła się, stawiając kubek z zupą na stoliku obok łóżka. — Lepiej trochę? Może zadzwonię po lekarza, co?
— Spokojnie, mamo, nie jest tak źle. Muszę odpocząć.
— Dobrze, skarbie. — Krystyna przysiadła na łóżku. — No, to opowiadaj. Jak było?
— Dobrze się bawiłam, było wesoło, a film ciekawy. Cieszę się, że Marek przekonał mnie do tego wypadu.
— Wspaniale, skarbie. — Matka pogładziła córkę po włosach dokładnie tak, jak to czyniła, gdy Paulina była małą dziewczynką. — Ale myślałam, że opowiesz o spotkaniu z Henrym. Pogodziliście się? Gdzie te piękne kwiaty?
Zaskoczona Paulina usiadła na łóżku.
— Był tu Henry? Kiedy?
— No, wczoraj. Z pół godziny po tym, jak wyszłaś. Odstroił się, wielki bukiet róż przyniósł. Zapraszałam, żeby poczekał na ciebie w środku, ale nie chciał. Powiedział, że złapie cię, jak wrócisz. Nie spotkaliście się?
— Nie. Nie miałam o niczym pojęcia. — Dziewczyna chwyciła za komórkę: brak nieodebranych połączeń. Na wszelki wypadek przejrzała listę ostatnich kontaktów, ale i tam nie znalazła śladu po sygnale od Henry’ego.
— Zadzwonisz do niego? — dopytywała matka.
— Nie. Pewnie zrezygnował i poszedł do domu. Będzie chciał, to zadzwoni. — Paulina udała swobodny ton.
— Lepiej się rozmówcie. Nie ma nic gorszego, niż niedopowiedzenia między zakochanymi. Wierz mi, córeczko…
— Mamo!
— No co? — Kobieta roześmiała się serdecznie i ruszyła do drzwi. — Też z ojcem byliśmy kiedyś młodzi. Odpoczywaj. Jakbyś czegoś potrzebowała: zadzwoń. Muszę iść szykować się do pracy.
— Pa. Nie martw się o mnie. — Dziewczyna uśmiechnęła się z wysiłkiem.
_Czemu nie poczekał, aż wrócę? Było późno, ale przecież nie dla Henry’ego. A może był pijany? Nie, matka wyczułaby od niego alkohol i powiedziałaby mi. Dlaczego nie zadzwonił? Chciał się pogodzić czy tylko przeprosić? Może jednak ja zadzwonię? Nie. Wyjdę na desperatkę. Poczekam na jego ruch. Zresztą i tak lepiej, żeby nie oglądał mnie w tym stanie. Nie chciałabym, aby się teraz dowiedział. Nie chcę, aby mój stan w jakikolwiek sposób wpłynął na jego zamiary względem mnie. Ech… Mam nadzieję, że jednak zadzwoni…_
***
Henry obudził się w złym nastroju. Przez kilkanaście minut wpatrywał się w sufit nad łóżkiem, nie mogąc podjąć decyzji, co będzie dziś robić. Jedyny plan, jaki miał, nie wypalił. Trop z wizytówki okazał się ślepym zaułkiem. Jego uczucia także tkwiły w miejscu bez wyjścia, a przynajmniej go nie dostrzegał. Wczorajsza eskapada nic mu nie dała, wręcz ukręciła łeb jego nadziejom. Nie miał nikogo, komu mógłby się zwierzyć, z kim pogadać.
_Nie mam ochoty gadać z Robem, nie chcę słuchać dziś krytyki._ _Może zadzwonię do Pauliny? Ale co jej powiem? Zapewne nie będzie chciała mnie widzieć. Matka pewnie już jej powiedziała, że byłem. Gdyby chciała mieć ze mną kontakt, sama by zadzwoniła._
Henry sprawdził telefon, w którym znajdował się tylko nieprzeczytany SMS od jego matki. Kobieta prosiła, aby zadzwonił do niej, gdy tylko będzie mógł. On jednak nie miał zamiaru na razie tego robić. Zostawił to sobie na później, na moment, gdy już ułoży sobie w głowie myśli i postanowi, co dalej.
W końcu z niechęcią wstał i wziął prysznic. Chłodna woda orzeźwiła go i pomogła porządnie się obudzić. Stał pod prysznicem, nadal rozmyślając o wczorajszym wieczorze, a strużki ściekające po ciele tworzyły ścieżki, które na przemian łączyły się i rozłączały. Zamknął oczy i podstawił głowę pod strumień. Poczuł, jak woda zalewa mu oczy i uszy. Pod powiekami widział nocny klub.
_Nie ważne, to wszystko nie ważne. Zrobiłem pierwszy krok, zaczynam na nowo. Z Pauliną mi nie wyszło, z rudą także, ale nie będę dłużej oglądał się za siebie. Muszę iść naprzód. Jeszcze nie dawano byłem innym człowiekiem: dążyłem do niezależności_, _marzyłem o karierze, ale straciłem z oczu swoje cele. Chcę wrócić do tamtego Henry’ego… Zmieniłem się na gorsze. Koniec z upijaniem się, muszę wrócić na dobrą ścieżkę i zostać prawdziwym malarzem. Będę się pilnował. Sam. Nie potrzebuję ani Roberta, ani Pauliny, aby mnie niańczyli._ — Uderzył pięścią w kafelki na ścianie. Zabolało. _Co ja pierdolę? Przecież jest dokładnie odwrotnie: potrzebuję ich jak nigdy dotąd. Rob to świetny przyjaciel, a ja pokpiłem sprawę. Muszę go przeprosić. A Paulina… Cóż, zobaczymy. Spróbuję naprawić błędy także względem niej._
Wyszedł spod prysznica, czując się lekko i radośnie. Z zapałem ubrał się i zszedł na dół, aby zrobić śniadanie. Włączył ulubioną playlistę i podrygując w rytm muzyki, usmażył jajecznicę na boczku.
Po chwili jednak zrzedła mu mina. Naszła go refleksja o tym, jak traktował Paulinę. Przypominał sobie, ileż to razy mu usługiwała. Dosłownie.
_Nie tak powinno się traktować ukochaną. Stałem się zwykłym chamem. Zrobiłem sobie z niej służącą, wykorzystywałem jej uczucia. Wynagrodzę jej to wszystko, nie tak mnie matka wychowała… Och fuck! Matka!_ — Zostawiwszy jajecznicę na patelni, pobiegł z powrotem do sypialni i chwycił telefon.
— Syn ze mnie też nienajlepszy… — mruknął do siebie.
***
— Tak, mamo, naprawdę…
— Cieszę się. — W głosie matki słyszał wzruszenie. — Tylko dotrzymaj słowa i dzwoń regularnie. Bez ciebie jestem tu taka osamotniona… A teraz, gdy tata… — W słuchawce zapadła cisza.
— Wiem, że cierpisz przez niego, ale masz masę koleżanek. Może zrób sobie z nimi jakiś wypad? — Henry chciał jej pomóc. — Odetchniesz od tego wszystkiego.
— Większość z tych znajomości jest wymuszona naszą pozycją. Na palcach jednej ręki policzyłabym prawdziwe przyjaźnie…
— No tak…
— Ale najważniejsze, że mój syn zrozumiał, co jest naprawdę…
— Oj mamo… — Henry zawiesił głos na kilka chwil. –Wiesz, że nigdy nie chciałem cię zranić, prawda? — wyszeptał.
— Wiem, mój syneczku…
— Mamo!
— No co? Dla mnie zawsze pozostaniesz tym małym…
— Jestem dorosły — jego ton był wesoły. W sercu czuł ciepło i spokój.
— Nie mogę się doczekać, kiedy przyjedziesz…
— Wkrótce wakacje. Coś wymyślę — obiecał.
***
Nareszcie czuł ulgę. Cieszył się, że mama wybaczyła mu jego zachowanie. Postanowił, że będzie ją wspierał, że już jej nie zawiedzie.
Matka cierpiała, ale starała się wybaczyć mężowi i wrócić do normalności. Zapomnieć. Wspominała też coś o terapii małżeńskiej. Henry nie sądził, aby to cokolwiek dało, ale w sumie sam nie miał lepszego pomysłu. A jeśli ona uważała, że to pomoże, czemu miałby jej odradzić wizytę u specjalisty?
Ojciec z kolei nadal się do niego nie odzywał, co Henry przyjmował z radością. Nie wiedział, o czym mieliby rozmawiać i czy dałby radę powstrzymać się, by nie wygarnąć mu, co o nim myśli. Bał się jednak takiej konfrontacji. Nie potrafił pokonać paraliżującego uczucia nietykalności i wyższości ojca. Czuł się niewystarczająco dobry, nic nieznaczący, nie wart posłuchu.
_Czas zabrać się za prywatne sprawy. Nie dam zepsuć sobie dnia._ — Jego wzrok padł na porzucony na krześle, założony wczoraj garnitur. Od razu uderzył go bijący od niego smród dymu z klubu. _Wezmę go ze sobą, po drodze do Pauliny jest pralnia_ — pomyślał, przetrząsając kieszenie, aby upewnić się, że nic w nich nie zostawił. Wyczuł coś w prawej. Ze zdziwieniem wyjął karteczkę, rozłożył ją i przeczytał. Na krzywo urwanym kawałku papieru widniał odręcznie zapisany adres.
— Xenia musiała mi to włożyć do kieszeni podczas pocałunku. To musi być… — Jego oczy rozszerzyły się z zaskoczenia, gdy w końcu zrozumiał.
***
Dzwonek domofonu wyrwał Paulinę z drzemki. Z początku nie miała pojęcia, co się dzieje, lecz gdy zadzwonił ponownie, wyskoczyła z łóżka i pobiegła do przedpokoju. Momentalnie pociemniało jej przed oczami. Nie upadła tylko dlatego, że oparła się o szafkę na buty. Przez kilka chwil uspokajała oddech. W końcu sięgnęła po słuchawkę.
— Tak?
— Paulina? — Wybrzmiało po drugiej stronie.
— To ja. Kto mówi? — Serce biło jej jak oszalałe. Kątem oka zerknęła do lustra. Wyglądała, jakby dopiero co tarzała się po podłodze, więc przygładziła włosy.
— Marek. Przyszedłem cię odwiedzić. Mówiłaś, żebym wpadł przy okazji pożyczyć tę mangę. Wiesz, tę, którą mi polecałaś, o notesie boga śmierci, pamiętasz? Nie odbierałaś telefonu, byłem w pobliżu i pomyślałem, że może jesteś akurat w domu.
— Marek? Tak, miałam wyłączony dźwięk w telefonie. Yyy… to nie najlepszy moment na wizytę. Wybacz, ale…
— Nie chciałem przeszkadzać. Przepraszam.
— Nie, no… w sumie okej. Wejdź.
— Ale… — Nie zdążył zaprotestować. Dziewczyna otworzyła mu drzwi do klatki i już na niego czekała.
Marek i Paulina znali się nie tylko ze studiów, ale przede wszystkim z piaskownicy. Ponieważ chłopak mieszkał w bloku obok, znajomymi byli od dawna, a ich rodzice nawet spotykali się czasem na kawę. Lecz teraz, gdy studiowali na jednym kierunku, ich znajomość się odnowiła. Chłopak był dla niej niemal jak brat. A jeszcze niedawno, w okresie licealnym, każde z nich uczęszczało do innej szkoły, więc nie mieli dla siebie czasu.
— Hej. Przepraszam za strój. — Paulina narzuciła na siebie szlafrok, nim otworzyła drzwi.
— Nie szkodzi, jeśli to dla ciebie nie problem, to dla mnie tym bardziej. Przeziębienie czy leniwy dzień? –spytał, wchodząc do przedpokoju.
— Chyba to pierwsze — skłamała. Czuła, że to jednak zdiagnozowana niedawno choroba daje o sobie znać. — Chodź, pożyczę ci tę mangę. Może chcesz jeszcze jakąś?
— Wolę czytać jedną serię na raz. Jejku, masz tego jeszcze więcej niż ostatnio — ocenił, wszedłszy za nią do pokoju. — Ja mam wciąż ledwie dwie krótkie serie.
— „Death Note” ci się spodoba. Nie znam osoby, której by się nie wkręciło. — Uśmiechnęła się, po czym ściągnęła tomiki z półki.
— Kreska chyba nie do końca w moim stylu, ale jeśli historia jest ciekawa, to dam radę. — stwierdził Marek, a następnie rozejrzał się po pomieszczeniu. — Twój pokój zawsze robi na mnie piorunujące wrażenie. Widać jak na dłoni, że jesteś wielką fanką japońskiej kultury.