- W empik go
Rudy, Agata i ja - ebook
Rudy, Agata i ja - ebook
Ile przygód może spotkać dwunastolatka? Od momentu, w którym Konrad spotyka Rudego, w jego życiu zaczynają dziać się niezwykłe rzeczy. Wspólnie z czworonożnym przyjacielem, Figą i Agatą przyjdzie mu zmierzyć się z wieloma wyzwaniami. Czy Konrad poradzi sobie ze swoim największym wrogiem Sroką? Czy uda mu się ustalić, kto prześladuje Agatę? Na czym dokładnie polegać ma walka ze smokiem? No i najważniejsze – jaki wpływ na losy postaci będzie miał słynny piłkarz, Robert Lewandowski?
„Rudy, Agata i Ja” to książka o pięknej przyjaźni, dorastaniu, konfrontacji świata dorosłych i nastolatków. Bohaterowie stawiają czoła wielu problemom, a z każdej sytuacji wychodzą obronną ręką. Wszystko za sprawą cudownej mocy przyjaźni!
Marta Boraczyńska – filolożka, nauczycielka, malarka Vedic Art, joginka, konsultantka psychobiologii, trener Radykalnego Wybaczania metodą Collina Tippinga. Przez wiele lat współpracowała z Pomorskim Studiem Wdrożeń Dydaktycznych, tworząc autorskie gry i projekty, m.in. Klub Przyjaciół Ortofrajdy. Swoje innowacyjne podejście do pedagogiki prezentowała podczas wielu konferencji i warsztatów. Jej artykuły ukazywały się na łamach czasopism pedagogicznych. Od lat wspiera akcje promujące czytelnictwo wśród dzieci i młodzieży.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-577-8 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Widzieliście go? Znowu przyszedł. Podobno kręci się po okolicy.
– Kto? – Dwanaście par oczu zwróciło się w moją stronę.
– Jak to kto? Pies. Przychodzi tu od kilku dni i znika. Jest duży i rudy. Ma krótką sierść, a pod szyją bardzo ciasno zapiętą obrożę i do tego całą poskręcaną! Chyba uciekł. Ktoś go musiał bardzo źle traktować. A jego ogon! Obraz nędzy i rozpaczy! Nie ma na nim sierści, za to owinięty stalowy drut i doczepione puszki po piwie – opowiadałem z niepokojem kolegom.
– Złapmy go i doczepmy jeszcze drut kolczasty! Ale będzie zabawa! Powiedz tylko, gdzie on się wałęsa, w jakich rejonach miasta? Już ja i moi kumple się nim zajmiemy! – Sroka, najgorszy klasowy bandzior, przysłuchiwał się całej rozmowie.
– Odwal się! Nic mu nie zrobisz! – Zdenerwowałem się.
– Bo co? Poskarżysz się mamusi? Już się ciebie boję! – kpił Sroka w najlepsze. – Załatwimy tego kundla i już!
Nie wiedziałem, co we mnie wstąpiło, przecież nigdy nie byłem jakimś szczególnym obrońcą zwierząt. W mgnieniu oka znalazłem się na Sroce. Najpierw złapałem go za kark, a potem zastosowałem dżio – znany chwyt z aikido. Sroka nie pozostawał mi dłużny. Szybko wyzwolił się z uchwytu i wskoczył mi na plecy. Nagle ktoś krzyknął:
– Pani idzie! – I w ciągu kilku sekund wszyscy znaleźli się na swoich miejscach.
– Co tu się dzieje? – zapytała nauczycielka.
Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Dziewczyny wyrywały się z informacjami.
– Proszę pani! Konrad i Sroka się bili – opowiedziała z satysfakcją o zdarzeniu Paulina.
Wychowawczynię niestety nie zainteresował przedmiot sporu. Wzniosła tylko oczy do nieba i powiedziała:
– Obaj otrzymujecie minus pięć punktów z zachowania – i dodała: – Konrad, zawiodłam się na tobie. Mam wątpliwości, czy słusznie postawiłam ci wzorowe z zachowania. Poproszę dzienniczki.
No ładnie. Teraz się zacznie. Jak ja to wytłumaczę mamie? – zastanawiałem się po fakcie.
Kiedy zadzwonił dzwonek, wszyscy wybiegli z klasy, zapominając o całym zdarzeniu. Wszyscy, tylko nie Sroka, który podszedł do mnie, zmrużył swoje złośliwe oczka i powiedział:
– I tak dorwę tego twojego kundla i zrobię z nim porządek. Zobaczysz jeszcze!
– Ja bym go nie lekceważył – stwierdził Figa, mój najlepszy kumpel.
– Wiem, że jest wredny i złośliwy, ale na szczęście nie wie, gdzie ten pies się pojawia – odparłem.
– To co zamierzasz?
– Jeszcze nie wiem, ale nie można go tak samego zostawić, przecież to żywe stworzenie. Czuje i cierpi. Pójdę dzisiaj za ten stary sklep koło kościoła i zaniosę mu trochę jedzenia. Będę próbował go oswoić.
– Podobnie jak w Małym Księciu? – zapytał Figa.
– Ty masz porównania! Ale w sumie racja. Chociaż ta książka była strasznie nudna, to rzeczywiście trochę tak, jak w Małym Księciu – przyznałem.
– Powodzenia, stary. Pamiętaj o tym śmierdzielu – Sroce. Jakbyś mnie potrzebował, to daj znać.
– Ok. Będę pamiętał. Cześć.
Wracając ze szkoły, cały czas myślałem, jak pomóc biednemu psiakowi. Nie mogłem znaleźć żadnego rozwiązania. Nie chciałem też mówić o tym rodzicom. Uznałem, że oni mają dość swoich problemów, a poza tym chciałem to załatwić sam, bez pomocy innych. W grę wchodziła też rozmowa z wychowawczynią. Uważała się przecież za miłośniczkę zwierząt. Tak naprawdę nie wierzyłem w jej pomoc. Pewnie kazałaby oddać psa do schroniska, a na to przyjdzie jeszcze czas.
Po powrocie do domu zapomniałem o całej sprawie. Szybko odrobiłem lekcje i popędziłem ile sił w nogach na trening. Nie mogłem sobie pozwolić na opuszczanie zajęć z aikido, bo przede mną jeszcze egzamin na niebieski pas. Musiałem jeszcze poćwiczyć kata, a trener nie lubi, jak ktoś nie przychodzi na ćwiczenia.
Wieczorem długo nie mogłem zasnąć, a kiedy już mi się udało, miałem straszny sen. Śniło mi się, że Sroka był policjantem, biegał z pistoletem za rudym psem i chciał go zastrzelić.
Następnego dnia znowu myślałem o zwierzaku. Na szczęście upiekły mi się dwie ostatnie lekcje, bo pani od polskiego zachorowała. Poszedłem do sklepu i za pieniądze, które oszczędzałem na wakacyjny obóz, kupiłem całkiem spory kawałek kiełbasy i poszedłem szukać psiaka. Ledwie znalazłem się na miejscu, już go zobaczyłem.
Widok był okropny. Rudy był tak wychudzony, że wszystkie żebra sterczały mu na boki. No i ten ogon! Co za zwyrodnialec mógł zrobić coś takiego!
– Chodź, chodź, malutki… Tu cię nikt nie skrzywdzi. Zobacz, co mam. – Wyciągnąłem w jego stronę kawałek kiełbasy.
Niestety zwierzę nie dało się przekupić. Wciągnęło nosem zapach jedzenia i oddaliło się w stronę pobliskich krzaków.
Nie wiedziałem, co robić. Pies był bardzo wygłodzony, tylko strach nie pozwolił mu zbliżyć się do człowieka. Skąd biedak ma wiedzieć, że nie wszyscy ludzie to zwyrodnialcy?
Zostawiłem kiełbasę na ziemi, a sam ukryłem się w pobliskich krzakach i czekałem. Czekałem i czekałem. Czekałem i czekałem… Wydawało mi się, że czas stanął w miejscu. Aż tu nagle zwierzak się pojawił. Ostrożnie zaczął obwąchiwać kiełbasę, a po chwili łapczywie zajadać. Odetchnąłem i powoli wycofałem się do domu.
Przez kilka dni przychodziłem jeszcze w to samo miejsce i przynosiłem mu swoje kanapki oraz resztki z obiadu. Często podkradałem też wędliny z lodówki. Zupy z obiadu wlewałem do wiaderka po twarogu, zaklejałem taśmą i trzymałem w plecaku, a po lekcjach zanosiłem swojemu podopiecznemu.
Niestety pewnego dnia w szkole chłopaki zaczęły się przepychać. Rzucały się jeden na drugiego. Po chwili w ruch poszły kurtki, czapki i szaliki. Walczyliśmy wszystkim, co było pod ręką. Nie oszczędzaliśmy nawet piórników i książek. Zabawa była przednia. Niestety, w pewnym momencie zawartość mojego wiaderka wylądowała na Agacie, która przechodziła obok. Stanęliśmy jak wryci, a zapach ogórkowej mojej mamy rozszedł się po całej klasie.
– Co to jest, do jasnej…? – ryknął Adrian.
– Ogórkowa! – odpowiedziałem.
Wszyscy ryknęli śmiechem. Szkoda mi Agaty, bo jej nowa bluza była cała poplamiona.
– Jesteś nienormalny! – powiedziała do mnie i wychodząc z klasy, zawołała: – Ej, jadłodajnia! Lecz się na nogi, bo na głowę już za późno!
Na przerwie pobiegłem do Figi i powiedziałem:
– Co ja narobiłem?! Agata to taka fajna dziewczyna. Wszyscy ją lubią i każdy chłopak chciałby się z nią kumplować. A ja?! Dureń ze mnie! Ona mi nigdy tego nie wybaczy!
– Przecież to był wypadek. Stary, nie przejmuj się – odparł ze spokojem Figa. – Agata nie jest idiotką. Za kilka dni jej przejdzie. Zresztą i tak zawsze czuła do ciebie miętę, więc daj se na luz. Lepiej powiedz, jak ci idzie oswajanie psa?
– Muszę ci powiedzieć, że coraz lepiej. Zaczął nawet podchodzić do mnie i je w mojej obecności. Niestety nie chce dać mi się pogłaskać. Kiedy wyciągam rękę, od razu ucieka z podkulonym ogonem.
– Ważne, że nie jest już głodny. Zaspokoiłeś jego pierwszą potrzebę życiową. Świetnie, stary. Kiedyś chętnie pójdę z tobą i poznam tego zwierzaka. – Klepnął mnie w plecy i poszedł do domu.
Długo myślałem nad tym, jak przeprosić Agatę. Rzeczywiście bardzo ją lubiłem. Miałem wrażenie, że świetnie się dogadujemy. Była inna niż te wszystkie dziewczyny z klasy. Zawsze dawała ściągać i nigdy nie skarżyła. Występowała w dziecięcej grupie cyrkowej. Chodziła na szczudłach i jeździła na monocyklu. Biegała najszybciej ze wszystkich, nawet szybciej od chłopaków. Nie rozstawała się z aparatem. Od trzech lat chodziła na kółko fotograficzne i wszyscy wiedzieli, że chce w przyszłości zostać fotoreporterem, jeździć po świecie i dokumentować życie ludzi na innych kontynentach. I trzeba dodać, że jest bardzo, ale to bardzo ładna. Wszystkie chłopaki się w niej kochają. Zawsze się świetnie dogadywaliśmy i spędzaliśmy razem dużo czasu, bo znamy się jeszcze z przedszkola. A co będzie teraz? Nie mam już u niej żadnych szans. Obraziła się na amen!
Zasnąłem z obrazem wściekłej Agaty przed oczami. Jeszcze rano myślałem, że to mój największy problem. Niestety okazało się inaczej… Kiedy wszedłem do klasy, wszyscy zaczęli wołać:
– Ej, jadłodajnia!
– Siema, jadłodajnia!
– Co jadłodajnia dziś serwuje?!
Najgłośniej krzyczał oczywiście Sroka – mój odwieczny wróg. Podsycał tylko całą atmosferę nabijania się ze mnie.
Udawałem, że tego nie słyszę, bo co miałem zrobić? Agata nawet nie spojrzała w moją stronę. Życie jest do bani!
Po lekcjach poszedłem za stary sklep. Rudy, bo tak go nazwałem, już czekał. Położyłem na ziemi kotlety, które babcia usmażyła na dzisiejszy obiad, a pies w mgnieniu oka zaczął zajadać.
– Smakują ci, co? Moja babcia świetnie gotuje. Wiem, wiem. Dobry piesek, dobry. Mam na imię Konrad i chcę się z tobą zaprzyjaźnić. Nie zrobię ci krzywdy. Dobry piesek, dobry… – gadałem tak i gadałem, a on nie odchodził, tylko słuchał. Był tak blisko mnie. Wreszcie jakoś tak samoistnie moja ręka zwróciła się w jego stronę. Delikatnie, powoli zacząłem go głaskać. Nie przestawałem też mówić:
– Jesteś świetnym psem. Ktoś cię bardzo skrzywdził, ale ja ci pomogę. Zaufaj mi. Wszystko będzie dobrze.
Miałem łzy w oczach. Pierwsze lody zostały przełamane.
Wracałem do domu jak na skrzydłach. Byłem taki szczęśliwy. Moja praca nie poszła na marne.
Teraz muszę pomyśleć, jak zdjąć mu tę poskręcaną obrożę i druty z ogona. Od kilku dni nie opuszczało mnie też przeczucie, że ktoś mnie obserwuje. Nie chciałem panikować. W końcu pies wyczułby niebezpieczeństwo.
W domu natknąłem się na małą awanturę.
– Czy ty nie masz rozumu? Zapomniałeś, co ci lekarz zalecił? Masz się tak nie objadać i koniecznie musisz schudnąć. Co z twoim nadciśnieniem i cholesterolem? Kto to słyszał, żeby jeść dziennie po pięć kotletów?! A owoce, warzywa to co, nie łaska?! – mama strzelała słowami jak z karabinu maszynowego.
Tata mętnie się tłumaczył, że to nie on, że przecież tak się stara. Ciągle chodzi głodny i ma już dość tego zielska, i że owszem, chciałby zjeść pięć kotletów naraz, ale wie, że nie może.
– Jak nie ty, to kto? – wychrypiała zbita z tropu mama.
– Niedługo jedziemy na wycieczkę i musicie mi dać kasę, a teraz pędzę odrabiać lekcje – zawołałem od progu, żeby zmienić temat i szybciutko pobiegłem do swojego pokoju.
Rodzice z niedowierzaniem spojrzeli na siebie, a potem zaczęli rozmawiać po cichu, że to chyba ja tak dużo jem, bo przechodzę okres dojrzewania, rosnę i w ogóle…
Oswajanie psa szło coraz lepiej. Zaczął już reagować na mnie i swoje nowe imię. Kiedy wołałem Rudy, to przybiegał z daleka. Nie był już taki chudy i żebra mu nie wystawały. Stał się dużym i całkiem ładnym psem. Zaczął przypominać labradora. Co prawda, prawdziwe labradory są niższe i chyba nigdy nie bywają rude… Ale to nic! Dla mnie Rudy to labrador i już! To już miesiąc naszej znajomości. Ale ten czas leci.
Byłem taki szczęśliwy. Postanowiłem, że dziś spróbuję uwolnić mu ogon i szyję. Kiedy doszedłem na miejsce, Rudy jak zwykle podbiegł do mnie i zaczął się łasić. Schyliłem się do plecaka po jedzenie i usłyszałem jakiś hałas.
– No, no! Kogo my tu mamy! Jadłodajnia i jego kundel. Mówiłem, że cię znajdę. – Sroka zbliżał się do mnie ze swoimi kumplami: Bidonem i Sebą. Byli to najwięksi bandyci z naszej szkoły. Wszyscy trzej to spadochroniarze – powtarzali trzeci rok klasę szóstą. Trzymali w rękach kije, a jeden z nich miał jeszcze jakieś zawiniątko.
– Czego tu chcecie? – zapytałem, rozglądając się niepewnie na boki.
– Chcę twojego kundla! – Sroka był bardzo pewny siebie.
Rudy wyglądał jak siedem nieszczęść. Ze strachem patrzył na kije w rękach bandziorów. Podkulił ogon, skurczył się i był gotowy do ucieczki.
– Wynoś się stąd! – Chciałem bronić mojego czworonożnego przyjaciela.
Wtedy Bidon zamachnął się kijem w stronę Rudego, a ten zaczął szybko uciekać. Niestety oprawcy okrążyli nas.
– Łapać go!
– Dajcie siatkę!
– Zarzućcie na niego siatkę! – wołali jeden przez drugiego. – Musimy go złapać do sieci i wtedy się nim zajmiemy.
– Uciekaj, Rudy! Uciekaj! – darłem się na całe gardło.
Niestety pies znalazł się w potrzasku. Bandziory trzymały w rękach kije, ale też miały po wielkim kawale kiełbasy. Bidon przemawiał do Rudego czule, podsuwając mu jedzenie, a Seba i Sroka czaili się z siatką, żeby go złapać. Wokół panowała cisza jak makiem zasiał. Zwierzę skomlało tylko, jakby bało się zaszczekać.
– Powiedziałem, zostaw go! – zwróciłem się do Sroki.
– Bo co? Zastosujesz jakiś chwyt aikido, cieniasie? Zobaczcie, bohater! Obrońca zwierząt. – Sroka w najlepsze zaczął się ze mnie nabijać.
Co prawda, chodziłem na aikido od pięciu lat i mam już zdawać na niebieski pas, ale wiedziałem, że nie poradzę sobie z tymi łobuzami. Jeszcze z jednym to mógłbym zaryzykować, ale z trzema?! Nie dam rady.
W tym samym momencie Sroka odwrócił się w moją stronę. Zamachnął się kijem z całej siły i wtedy, nieoczekiwanie, Rudy rzucił się na niego. Wbił mu pazury w plecy i ciężarem swojego ciała przewrócił go na ziemię. Zębami wyrwał mu wielką dziurę w kurtce.
Korzystając z okazji, złapałem za ramię Bidona i zastosowałem ikkyo – technikę aikido. Bidon zamarł w bezruchu. Klęczał na kolanach, a jego prawa ręka była wykręcona do tyłu. Zaczął zwijać się z bólu i upadł na ziemię. Niestety Seba rzucił się na mnie i zaczął okładać pięściami. Pies szczekał bardzo głośno. Sroka rozkwasił mi nos, a ja wykręciłem mu rękę. W pewnej chwili to ja usiadłem na nim okrakiem. Rudy bronił dostępu do mnie.
Nagle usłyszeliśmy nad sobą jakiś męski głos.
– Złaź z niego! – Jakiś facet ściągnął ze mnie Sebę, wykręcił mu rękę i odepchnął na bok. – Wynocha stąd! Żebym was tu więcej nie widział!
Banda Sroki uciekała aż się kurzyło.
– Nic ci się nie stało? Jesteś cały? – zapytał mnie mój wybawca.
– Wszystko w porządku. Dziękuję panu. Sam bym sobie z nimi poradził – powiedziałem.
– No pewnie – odparł nieznajomy. – Chodź, odwiozę cię do domu. Mam tu niedaleko motocykl.
– Nie trzeba. Już mi pan wystarczająco pomógł, a poza tym nie jeżdżę z nieznajomymi – odparłem.
– Słusznie. W takim razie idź do domu. Opowiedz o wszystkim rodzicom i niech ci opatrzą rany, a ja przejdę się przez chwilę po okolicy i zobaczę, czy te bandziory się tu nie kręcą – powiedział i poszedł sobie. Jeszcze tylko odwrócił głowę i krzyknął: – Miałeś dużo szczęścia! Fajna dziewczyna!
Rozejrzałem się dookoła. Rudego nigdzie nie było. Zacząłem gwizdać i wołać:
– Rudy! Rudy! Piesku!
Wtedy wyskoczył z krzaków. Biegł co sił w łapach w moją stronę. Skoczył na mnie i zaczął lizać.
– Piesku, piesku, Rudzielcu, jak ty mnie broniłeś! Dobry pies, dobry…
Zacząłem go głaskać, a on ze szczęścia merdał ogonem. W pewnym momencie złapałem za jego obrożę i udało mi się ją rozpiąć. Pies z radości machał ogonem na wszystkie strony. Przyczepione do niego puszki narobiły masę hałasu. Podjąłem męską decyzję. Biorę go do domu.
Kiedy szliśmy, przechodnie patrzyli na nas z politowaniem. Przedstawialiśmy obraz nędzy i rozpaczy. Ja z podbitym okiem, dziurą w spodniach i urwanym rękawem przy kurtce. Rudy z łysym ogonem i dzwoniącymi puszkami. Czuliśmy się jak niepokonani żołnierze wracający z wojny.2. W DOMU
– Jak ty wyglądasz?
– Co się stało?
– Kto ci to zrobił? – dopytywali na zmianę rodzice i babcia.
– Dzwonię na policję! – powiedziała kategorycznie mama.
– Mamuś! Nigdzie nie dzwoń, proszę! Nie trzeba! – prosiłem ją z całych sił.
Pomyślałem o tym, co będzie, kiedy wszystko się wyda. Sroce i jego kolesiom obniżą sprawowanie, a mnie będą mieli za kapusia. O nie! Na to nie mogłem pozwolić.
Opowiedziałem rodzicom łagodniejszą wersję wydarzeń. Wstawiłem bajer, że wspólnie z kolegami graliśmy w piłkę i zaczepili nas chuligani. Mieliśmy małą wymianę zdań, ale daliśmy radę. Kiedy rodzice przyjęli moją wersję, zacząłem obmyślać plan, jak zainstalować Rudego w narzędziowni. Pomyślałem, że to dobry pomysł.
Narzędziownia stoi na tyłach ogrodu i jeszcze przez długi czas nikt tam nie będzie zaglądał. Dopiero wiosną. Teraz jest początek lutego, więc jeszcze jest trochę czasu, by przekonać rodziców do przyjęcia Rudego pod nasz dach. Po namyśle stwierdziłem, że z tatą na pewno nie będzie problemu. Kiedyś mówił mi, że zawsze chciał mieć psa, ale rodzice nigdy mu nie pozwalali, więc mnie na pewno zrozumie. Z mamą będzie gorzej, ale jak obiecam, że będę po nim sprzątał i go wyprowadzał, powinna się zgodzić. Najgorzej przekonać babcię. Ciągle gada, że ze zwierzakami są tylko same kłopoty, ale cóż, trzeba ją powoli urobić.
Kiedy poszedłem do swojego pokoju odrabiać lekcje, ciągle zerkałem przez okno i sprawdzałem, czy Rudy jeszcze jest na zewnątrz. Był. Wiernie na mnie czekał.
– Mamo! Pójdę wynieść śmieci! – zawołałem z entuzjazmem.
– Super! – odpowiedziała mama. – Możesz jeszcze odśnieżyć podjazd, bo znowu napadało.
– Już się robi! – odparłem i szybko pobiegłem na dwór.
– No chodź, piesku! Chodź! Nie bój się! Pokażę ci twoje nowe mieszkanie. Nikt tu cię nie skrzywdzi! – mówiłem cichutko do psa, a on zachowywał się tak, jakby mnie rozumiał.
Bez najmniejszego problemu udało mi się zaprowadzić go do narzędziowni. Niestety panował tam straszny ziąb.
Nie mogę go tak zostawić. Noce są wciąż bardzo zimne. Nie położę go spać na gołej podłodze. Co robić? – zacząłem się zastanawiać i szybko obmyśliłem plan działania.
Z garażu przyniosłem kasetony styropianowe, które tacie zostały z ocieplenia domu. Z okna swojego pokoju wyrzuciłem trzy koce i dwie kołdry, które mama schowała w pawlaczu na wypadek przyjazdu gości. Następnie zaniosłem je do narzędziowni i ułożyłem posłanie dla psa. Drzwi zostawiłem lekko uchylone, żeby pies mógł w każdej chwili wyjść za potrzebą. Jestem genialny! Przygotowałem wszystko i poszedłem szykować się do snu.
W szkole było okropnie. Wszyscy pytali, kto mnie tak poturbował. Sroka i jego kumple nie przyszli.
Na przyrodzie weszła do klasy pani pedagog i powiedziała:
– Konrad! Pozwól do mojego gabinetu. Musimy porozmawiać.
Teraz się zacznie… Kiedy nic nie chciałem powiedzieć na temat śladów walki na mojej twarzy, pedagog wysnuła wniosek, że najprawdopodobniej jestem ofiarą przemocy rodzinnej.
Nie chciało mi się tego komentować. Nabrałem wody w usta i postanowiłem zamilknąć na wieki. Oczywiście w tym temacie.
Po powrocie do domu zdjąłem Rudemu drut z ogona. Ranę przemyłem wodą utlenioną i zawinąłem bandażem. Dobrze, że mamy duży ogród i wielki sad. Bo dopiero byłoby zaskoczenie, gdyby ktoś zobaczył wielkiego psa z kokardką na ogonie.
Niestety zdarzył się wypadek. W sobotę przyjechała do nas ciocia Lucyna i wujek Lucjan ze swoimi małymi Luckami, tzn. bandą rozwrzeszczanych dzieciorów. Kiedy mama przygotowywała im posłanie w gościnnym pokoju, zauważyła, że nie ma dodatkowych kołder i koców.
– Co się z nimi stało? Dałabym głowę, że tu je ułożyłam – marudziła mama.
A babcia sobie z niej w najlepsze żartowała:
– Widzisz! Nie tylko ja mam sklerozę w tym domu!
To nie był, niestety, koniec niespodzianek. Te małe kanalie zaczęły szperać w moim pokoju i znalazły przedmioty, które gromadziłem na lepsze czasy, to jest czasy całkowitego oswojenia Rudego.
– Ciociu, ciociu, macie psa?– Pędziła z jęzorem na wierzchu Ania.
– Nie, skąd ci to przyszło do głowy, moje dziecko? – pytała mama.
– Bo my znaleźliśmy szczotkę do czesania psów, smycz i obrożę – dodała Weronika.
– Pierwsze słyszę. Konrad, synku! Pozwól tu do nas na chwilkę! Czyje to są rzeczy? – Mama była wyraźnie zaniepokojona.
– Eeee, mmmm, yhhhhy… Nie mogę powiedzieć! – wykrztusiłem wreszcie.
– Jak to nie możesz? Chyba te rzeczy nie są kradzione? – włączył się do rozmowy tata.
– Oczywiście, że nie! Za kogo wy mnie uważacie?! – Zdenerwowałem się na dobre. Przez tych małych gnomów rodzice wezmą mnie za złodzieja. Musiałem szybko coś wymyślić. – To są rzeczy Figi, mojego kumpla.
Rodzice patrzyli na mnie ze zdziwieniem.
– Możesz rozwinąć temat? – poprosiła nieco spokojniej mama.
– Bo Figa chce mieć psa, ale jego rodzice nie chcą się zgodzić i, iii… on kupił te wszystkie rzeczy, bo ma nadzieję, że jego rodzice w końcu dadzą się przekonać.
– Ale dlaczego nie trzyma ich u siebie w domu? – drążył temat tata.
– Bo… bo jego mama kategorycznie się nie zgadza i on się boi wspominać o psie, żeby jej nie denerwować – kłamałem jak najęty. Miałem wrażenie, że nos wydłuża mi się, jak u Pinokia.
– Biedny ten Figa. A jego rodzice sprawiali wrażenie takich miłych ludzi. No popatrz, jak to można się pomylić. Przy najbliższej okazji będę musiała z nimi porozmawiać – stwierdziła mama.
– Tylko nie to! On by się na mnie śmiertelnie obraził, a to mój najlepszy kumpel.
– No dobrze. Wytłumacz mi tylko, czemu nigdy nie mówisz do swojego najlepszego kolegi po imieniu, bo chyba on ma jakieś imię, prawda?
– Oj, mamo! Pewnie, że ma. Jak każdy.
– No, to czemu go nie używasz?
– Oj, mamuś… To jest Figa i już! Wszyscy tak na niego mówią. To od nazwiska.
– No przecież! – Tata klepnął się w czoło. – Na jego ojca też wołaliśmy Figa, bo Figaczewski.
– Chodziłeś ze starym Figą do klasy? – zapytałem tatę.
– Nie. On był ode mnie dwa lata starszy. Graliśmy razem w piłkę.
– Ech… – Mama machnęła ręką.
Kiedy wieczorem wszyscy byliśmy już w łóżkach, na podwórku rozległ się straszny hałas.
– Co się dzieje? – Mama i ciocia zerwały się na równe nogi.
– Csiii… – Tata złapał za kij od szczotki, a wujek za patelnię. W pidżamach, na palcach zaczęli skradać się do drzwi.
– Słychać wyraźne szczekanie psa – powiedział szeptem wujek Lucek.
Tata nagłym ruchem otworzył drzwi i oniemiał. Przy stojącym na podjeździe samochodzie wujka leżał jakiś facet, a Rudy trzymał go zębami za spodnie.
– Złodziej! Łapać złodzieja! – rozdarł się na całe gardło wujek. W tym samym momencie pies puścił bandytę, który z dziurą na tyłku zaczął szybko uciekać.
– Co jest, do…? – krzyknął tata. – Lucek, ten pies uratował twój nowy samochód.
– Rzeczywiście, okazało się, że ktoś majstrował przy zamku – stwierdził wujek. – Na szczęście zniszczenia są niewielkie.
– Ciekawe, czyj to pies? Może sąsiadów? – zaczął zastanawiać się tata. – Nigdy nie widziałem go w tej okolicy.
Po chwili cała rodzinka wyszła przed dom. Hałas obudził również sąsiadów. Wszyscy chwalili nieznajomego psa i jego bohaterstwo. Patrzyłem na to zza firanki i zastanawiałem się, co teraz będzie, co zrobią rodzice.
Ku mojemu zdziwieniu mama wyniosła przed dom wielki kawał kiełbasy i miskę gorącego krupniku. Rudy zajadał w najlepsze. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi, kiedy wyszedłem na ganek.
– Najadłeś się, ale nie możesz zostać na takim zimnie. Żywcem zamarzniesz, chodź do domu. Zrobię ci posłanie na korytarzu. Chodź, chodź… – przemawiała czule mama do Rudego.
– Oszalałaś, przecież on nie może tu zostać. Widać, że ten pies nie jest bezpański, tylko do kogoś należy. Ma opatrunek na ogonie, a wątpię, że sam go sobie zrobił – stwierdził tata.
– Masz rację. W takim razie zostanie tu, dopóki nie znajdziemy jego właściciela. – odpowiedziała mama bardzo stanowczo.
Nie mogłem uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. Moje marzenia tak szybko się spełniały. Życie jest piękne. I w tym momencie zaczęły się problemy…
Rudy za nic w świecie nie chciał wejść do domu. Nie pomagało podawanie jedzenia, nawoływanie. Wujek Lucek próbował nawet wziąć go na ręce i wnieść do środka. Wtedy pies wbił pazury w ziemię i trząsł się ze strachu jak galareta.
– Dzieje się z nim coś złego. On się boi wejść do domu, musimy go wypuścić – powiedziała ciocia.
Pędem wybiegłem ze swojego pokoju.
– A ty co o tym myślisz ? – zapytał tata, zwracając się w moją stronę. – Co robimy z tym psiakiem?
– Od kiedy tak ci zależy na moim zdaniu? Zawsze jak mówiłem, że chcę mieć psa, to byliście przeciwni, a teraz nagle pytacie mnie o zdanie! – Udawałem oburzonego i kombinowałem, co tu wymyślić, by Rudy został u nas.
– Idź lepiej do siebie i połóż się spać, bo jutro rano czas do szkoły. A my postaramy się coś wymyślić. Wiem! Skoro nie chce wejść do domu, umieścimy go w narzędziowni – zawołała zadowolona mama.
Wszyscy orzekli, że to świetny pomysł i prześcigali się w propozycjach, co trzeba zrobić. Tata pomyślał o styropianach, wujek o starych kocach, ciocia o misce z wodą.
– Co robić, co robić… – szeptałem gorączkowo.
Nagle mnie olśniło.
– Chodź, piesku – zawołałem, a on, jak gdyby nigdy nic, poszedł za mną do mojego pokoju.
– Zachowuje się tak, jakbyś to ty był jego właścicielem – zażartował tata.
– On po prostu zna się na ludziach – zawołałem, a łzy szczęścia ciekły mi po policzkach. – Rudy jest mój, mój i tylko mój. Będzie u nas mieszkał.
Na drugi dzień, po szkole, poszedłem z nim do weterynarza. Opowiedziałem lekarzowi całą historię mojej znajomości z Rudym. Facet okazał się w porządku. Uścisnął mi rękę i nie wziął ode mnie ani grosza. Powiedział, że mogę przychodzić do niego zawsze i o każdej porze. Chyba przypadliśmy sobie do gustu. A, najważniejsze! Obiecał nie wyjawiać całej prawdy moim rodzicom. Byłem więc spokojny, że nikt się nie dowie o narzędziowni, podprowadzeniu pościeli i kołder. Niestety do czasu…
Kiedy pewnego dnia wróciłem do domu, babcia zawołała mnie do siebie i powiedziała:
– Syneczku, sprzątnij narzędziownię po tym psie, bo jak twoi rodzice się tam wybiorą, to może być niezła awantura.
Stanąłem jak wryty.
– Babciu, to ty o wszystkim wiedziałaś? Ale jak? Skąd?
– Niech to pozostanie moją słodką tajemnicą – powiedziała babcia i zniknęła w kuchni.