- W empik go
Rycerz błękitny - ebook
Rycerz błękitny - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 197 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Była to izba obszerna, widna, dostatnio i wygodnie urządzona, ale bez zbytku. Modrzewiowe jej ściany nie były malowane, ani też złotogłowiem (1) lub adamaszkiem obite, co często spotykało się na dworach ówczesnych panów; na jednej ze ścian widać było portrety kilku królów z rodu Jagiellonów, na drugiej rozwieszony był pyszny kobierzec wschodni. Po obu stronach tego kobierca wisiały rozmaite bronie: szable w jaszczur (2) oprawne, łuki i siekiery, a także pancerze i hełmy żelazne. Wokół izby pod ścianami stały ławy dębowe, wygodne, duże, a na nich leżały jedwabne poduszki; wpośrodku stał stół długi, ciemnem suknem przykryty, między oknami wysoka dębowa szafa, bogato rzeźbiona, z blatem szerokim, na którym piętrzyły się srebrne talerze i półmiski, stały dzbany i świeczniki.
–- (1) Złotogłów – materja, złotem lub srebrem przetykana.
(2) Jaszczur – skóra ośla lub końska, wyprawna chropowato, na wzór jaszczurczej.
Wszystko, go tu się znajdowało, było piękne, kosztowne, a poważne, zarówno jak młoda dziewczyna, która pod jednem z okien przędła pilnie na kołowrotku. Ciemny jej strój, gładko zaczesane czarne włosy, ciemną wstążką związane, świadczyły o tem.
Jesień już ogołociła ogrody z zieleni, już szare chmury rozpostarły się na błękitach, ale w tej chwili mimo to świat był piękny: zachodzące słońce rzucało krwawe promienie ziemi i zarumieniły się od nich zżółkłe trawy łąk, szare obłoki się ożywiły, a wróble, jakby czuły tę piękność przyrody, świegotały głośno; lecz ta, co przędła na kołowrotku, ani na chwilę nie odwróciła oczu od cienkiej nitki, którą ustawicznie kręciła w palcach. Za oknem wróble świegotały, w pokoju kółko kołowrotka warczało, a ciemnowłosa dziewczyna milcząca, nieruchoma, spokojna, siedziała wciąż, pilnie pochylona nad robotą. Wtem poza drzwiami, wiodącemi do przyległej izby, rozległ się głos miły, wdzięczny, wesoły.
"Pojedziemy na łów, na łowy
Towarzyszu mój
Do zielonej dąbrowy…"
Ktoś śpiewał, i w tej chwili drzwi rozwarły się z hałasem, a w progu ich ukazała się młoda dziewczyna, stanowiąca zupełny kontrast z tą, która siedziała przy kołowrotku: w oczach jej, na czole, na rumianych ustach, w całej postaci malowało się szczęście, swoboda. Gdy weszła, zdawało się, że promyk słońca wpadł za nią do izby, że stało się w niej jaśniej, weselej. Strój cały miała też odpowiedni sobie: błękitny stanik, kwiecistą spódnicę i korale na szyi, we włosach jasne wstęgi; a włosy te złociste, bogate, puszczone w dwa warkocze, wiły się w tysiące drobnych zwojów i jakby koronę koło jej młodego czoła tworzyły; a natem białem, gładkiem czole widno było, iż nigdy jeszcze ani na jedną przelotną chwileczkę żadna troska nie osiadła. Szczęśliwa to była dziewczyna. Stanęła w progu, spojrzała na siedzącą przy kołowrotku, przerwała piosnkę i klasnęła w dłonie.
– Jak widzę, pani siostra ani myśli o tem, że lada chwila goście zajechać mogą – rzekła tonem wymówki. – Przecież dziadunio sam nie powróci, ręczę, że całą drużynę myśliwską sprowadzi. Pewno i kasztelan 1) z synem, i pan wojski 2), a może i Sędzimirowie na wieczerzę zjadą; przecież w naszych lasach mieli polować, dziadunio ich o głodzie nie puści.
Zawarczało głośniej kółko kołowrotka, jakby zagniewane i zatrzymało się; ta, która przy niem siedziała, podniosła zwolna głowę.
– Więc cóż z tego, że przyjadą? – spytała poważnie.
– Trzeba przecie, byś się do gości przybrała – odparła żywo jasnowłosa – trzeba do wieczerzy przygotować; jam pomogła kucharzowi sporządzić -
1) Kasztelan – wysoki urząd w dawnej Polsce, – pierwotnie przywódca załogi grodowej i sędzia.
2) Wojski – opiekun kobiet i dzieci rycerstwa podczas wojny.
pieczyste, które tak lubi pan wojski, dla dziadunia pomyślałam o małdrzykach 1), teraz dla kasztelanka wydam z apteczki 2) różne specjały. To zepsuty, wytworny panicz, wiecznie chwali wszystko, co obce, nie do smaku mu nasze potrawy, nie lubię go za to; a ty, Regino, jakie twoje zdanie o nim?
Regina, takie było imię ciemnowłosej dziewczyny, uśmiechnęła się pobłażliwie do siostry.
– Jak też ty lubisz dużo mówić, Alino – rzekła.
Alina zarumieniła się.
– Ale bo widzisz, siostruniu, ile razy kasztelanic jest u nas, zawsze słyszę, jak gani wszystko, co nasze, a niemieckie wychwala. Otóż dzisiaj przygotowałam taką wspaniałą wieczerzę, że chyba niemieckich przysmaków chwalić nie będzie. Trzeba tylko jeszcze stół nakryć, sama się tem zajmę, żeby wszystko było, jak należy.
To mówiąc, poskoczyła do kredensu i otworzywszy go, wyjęła biały obrus, by nim stół zasłać.
"Pojedziemy na łów, na łów
Ej na łów, na łów."
Poczęła znowu śpiewać. Regina podeszła także do szafy, wzięła kilka srebrnych talerzy, i kiedy Alina śpiewając zasłała stół, ona ustawiła rzędem talerze.
– Pewno z dzikiem powrócą – odezwała się -
1) Małdrzyki – ciastka z sera.
2) Apteczka – spiżarka na przysmaki.
znowu Alina, przerwawszy naraz piosenkę; – już ich słyszę, jak zajeżdżają: konie rżą, koła turkoczą, trąby myśliwskie grają, psy szczekają; a kiedy wejdą, to pokłonią się nam nizko, skrwawionego dzika złożą u stóp naszych i powiedzą: »Ta zdobycz do waszmościanek należy, a my zato na wieczerzę się wpraszamy«. Stary Grzegorz pokiwa głową i szepnie: »Wielka mi sztuka ubić dzika, to fraszka dla mnie. Kiedy byłem z nieboszczykiem wojewodą w Palestynie, biliśmy tam lwy i lamparty, to mi rzecz«. Czy ty wierzysz jego opowiadaniom? czasem takie dziwy plecie.
Regina uśmiechnęła się znowu z politowaniem.
– Plecie tym, co lubią bajek słuchać – rzekła – mnie nigdy takich rzeczy nie rozpowiada.
– Bo nie śmie, ciebie, siostruniu, wszyscy szanują, jakbyś matką moją była, i boją się nieledwie jak dziadunia. Ja sama, gdy spojrzysz czasem na mnie surowo, to spuszczam oczy i nie wiem, co robię, co mówię; a przecież zaledwie cztery lata starsza jesteś ode mnie, mnie liczą piętnaście, tobie dwadzieścia. I Wacław, choć ma już lat 18, także ciebie szanuje jak matkę. Ach, siostruniu, kiedy on powróci? Czy nie było jeszcze wieści z pola bitwy?
– Nie było jeszcze – odparła Regina – pytałam dziś rano dziadzi, mówił, że dotychczas nie miał żadnych.
Alina westchnęła i nagle posmutniała, lecz na jedną przelotną chwilę, wnet rozjaśniła czoło i uśmiechnęła się.
– Czemu kasztelanie z hetmanem nie po – szedł? – poczęła drwiącym tonem – pewnikiem strzał tureckich się przeląkł. Jaki nasz Wacław niepodobny do niego, w niczem niepodobny, – dodała z dumą. – Kasztelanie blady, nędzny, zawsze z cudzoziemska ubrany; ciekawam, jaki dzisiaj strój przywdział, czy grafa niemieckiego, czy granda hiszpańskiego? Nasz Wacław zawsze w zwykłem ubraniu, o, jak mu w niem pięknie! Pamiętasz go, jak siedział na gniadoszu, jak z konia ręką słał nam pocałunki… Z oczu łzy mi ciekły, że go żegnam, że odjeżdża, ale serce rosło dumą…
Tu nagle urwała, drzwi, wiodące do sieni, rozwarły się z hałasem, i chłód jesienny wleciał do izby. Dziewczęta drgnęły, postawiły talerze, jakie trzymały w ręku i obie jednocześnie obróciły się tam, skąd hałas doleciał. W progu stał mężczyzna okazały, wyniosły jak dąb, zdawał się głową pułapu (1) sięgać, a głowa ta była biała, jak u gołębia. Siwa jego broda spadała niemal do litego (2) pasa, ściskającego karmazynowy kontusz. Stanął w progu, podniósł głowę wyniośle i posępnym wzrokiem powiódł wokoło; bogaty, sobolami podbity płaszcz zsunął mu się z jednego ramienia i tarzał po ziemi; w ręku trzymał sobolowy kołpak, przy którym chwiało się pióro czaple, bo ręka, co kołpak trzymała, drżała jakoś dziwnie.
Uśmiech skonał na ustach Aliny: stojący w progu był jej dziadkiem. Inaczej wyobrażała -
1) Pułap – sufit belkowany.
2) Lity pas – złotem lub srebrem przetykany.
sobie jego powrót. Wojewoda (1) Pożarski zjawił się w domu tak nagle, tak niespodzianie, przyjechał sam, bez drużyny, stanął w progu taki groźny i ponury, iż przeczucie nieszczęścia ogarnęło naraz swawolne dziewczę. Nieśmiało, bojaźliwie zbliżyła się do dziadka, pochyliła się do jego ręki i złożyła na niej korny pocałunek.
– Dziadunio sam! – szepnęła, zdejmując z jego ramienia płaszcz.