Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rytm wojny. Seria Archiwum Burzowego Światła. Tom 4. Część 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 czerwca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
42,00

Rytm wojny. Seria Archiwum Burzowego Światła. Tom 4. Część 2 - ebook

W opanowanym przez pieśniarzy i Stopionych Urithiru Kaladin i Navani walczą o ocalenie Rodzeństwa, sprena wieży, przed całkowitym zepsuciem. Upadek wieży, stanowiącej główny punkt przerzutowy dla wojsk koalicji monarchów, oznaczałby katastrofę i ostateczne zwycięstwo sił Odium. Aby osiągnąć swój cel, Navani decyduje się na niebezpieczną grę z Raboniel, Stopioną zwaną niegdyś nie bez powodu Panią Bólu.

Tymczasem nieświadome sytuacji w Urithiru wojska koalicji prowadzą wojnę w Emulu, Dalinar próbuje poznać głębię swoich mocy Kowala Więzi, a Jasnah umocnić swoją pozycję królowej Alethkaru. Zaś w Cieniomorzu Adolin i Shallan trafiają do fortecy honorsprenów, Nieprzemijającej Prawości, gdzie każde ma swoje niebezpieczne zadanie do wypełnienia.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7480-660-2
Rozmiar pliku: 3,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

44. Pod­pałka cze­ka­jąca na iskrę

44

Pod­pałka cze­ka­jąca na iskrę

_Uwa­żam ten for­mat za naj­wy­god­niej­szy, tak bowiem współ­pra­co­wa­łam w prze­szło­ści. Ni­gdy nie robi­łam tego w taki spo­sób i z taką part­nerką._

_Rytm Wojny_, s. 1

Kala­din biegł przez ciemne kory­ta­rze Uri­thiru, z Teftem na ramio­nach, i wyda­wało mu się, że sły­szy, jak z każ­dym kro­kiem dep­cze swoje życie. Wid­mowy trzask, jakby roz­bi­ja­nego szkła.

Każdy bole­sny krok odda­lał go coraz bar­dziej od rodziny, od spo­koju. Coraz głę­biej w ciem­ność. Pod­jął decy­zję. Nie mógł zosta­wić przy­ja­ciela na łasce wro­gów. I choć w końcu wpadł na pomysł, by zdjąć zakrwa­wione buty – zawie­sił je sobie na sznu­rów­kach na szyi – wciąż czuł, jakby pozo­sta­wiał za sobą spla­mione ślady.

Na burze. Co zamie­rzał osią­gnąć sam jeden? Fak­tycz­nie sprze­ci­wił się roz­ka­zowi kró­lo­wej, by się pod­dać.

Pró­bo­wał pozbyć się takich myśli i biec dalej. Póź­niej nadej­dzie czas na roz­wa­ża­nie tego, co zro­bił. Na razie musiał odna­leźć bez­pieczną kry­jówkę. Wieża nie była już domem, ale twier­dzą wroga.

Syl śmi­gała przed nim, spraw­dza­jąc każde skrzy­żo­wa­nie tuneli. Burzowe Świa­tło doda­wało mu sił, ale oba­wiał się tego, co się sta­nie, kiedy się skoń­czy. Czy utraci siły? Czy pad­nie na zie­mię na środku kory­ta­rza?

Dla­czego przed odej­ściem nie wziął wię­cej kul od rodzi­ców albo Laral? Nawet nie pomy­ślał, żeby zabrać topór burzo­formy. Pozo­stał wła­ści­wie bez­bronny, pomi­ja­jąc skal­pel. Był zbyt przy­zwy­cza­jony do Syl jako Włóczni Odpry­sku, ale jeśli ona nie mogła się prze­obra­zić…

Nie, pomy­ślał. Żad­nych myśli. Myśli są nie­bez­pieczne. Po pro­stu się ruszaj.

Podą­żył naprzód, pole­ga­jąc na Syl, która pośpie­szyła klatką scho­dową. Naj­ła­twiej­szym spo­so­bem, by nie dać się zła­pać, było zna­le­zie­nie kry­jówki na nie­za­miesz­ka­nych kon­dy­gna­cjach, może gdzieś na dzie­sią­tym albo jede­na­stym pię­trze. Wbie­gał po dwa schodki, Świa­tło pul­su­jące w żyłach doda­wało mu sił. Jego wła­sny blask był wystar­cza­ją­cym źró­dłem świa­tła. Teft zaczął mam­ro­tać cicho, może w reak­cji na poru­sze­nia.

Dotarli na szó­ste pię­tro i ruszyli na siódme. Tam Syl popro­wa­dziła go dalej w głąb. Choć Kala­din pró­bo­wał je igno­ro­wać, cią­gle sły­szał echa swo­jej porażki. Krzyki ojca. Wła­sne łzy…

Był tak bli­sko. Tak bli­sko.

Stra­cił orien­ta­cję w nie­koń­czą­cych się tune­lach. Na pod­ło­dze nie wyma­lo­wano wska­zó­wek, więc ufał Syl. Pod­fru­nęła do skrzy­żo­wa­nia, kilka razy zato­czyła krąg i wystrze­liła w prawo. Dotrzy­my­wał jej kroku, choć z każdą chwilą coraz bar­dziej odczu­wał cię­żar Tefta.

– Daj mi chwilę – szep­nął do niej na następ­nym skrzy­żo­wa­niu, po czym oparł się o ścianę, wciąż z Teftem na ramio­nach, i wyjął z kie­szeni odła­mek.

Nie­duży topaz ema­no­wał sła­bym bla­skiem, bar­dzo potrzeb­nym, gdyż Burzowe Świa­tło, które miał w sobie, zaczy­nało się wyczer­py­wać. A nie pozo­stało mu wiele kul.

Sap­nął pod cię­ża­rem przy­ja­ciela, po czym zmu­sił się, żeby się wypro­sto­wać. Mocno trzy­mał Tefta obiema rękami, a kulę ści­skał w dwóch pal­cach. Ski­nął na Syl i ruszył za nią, zado­wo­lony, że wciąż nie zabra­kło mu sił. Mógł unieść Tefta bez Świa­tła. Mimo że kilka ostat­nich tygo­dni spę­dził jako chi­rurg, jego ciało wciąż pozo­sta­wało cia­łem żoł­nie­rza.

– Powin­ni­śmy udać się wyżej. – Syl uno­siła się obok niego jako świe­tli­sta wstęga. – Pora­dzisz sobie?

– Zapro­wadź nas co naj­mniej na dzie­wiąte pię­tro.

– Kiedy tylko natra­fimy na klatkę scho­dową. Tak naprawdę nie znam tej czę­ści wieży…

Ruszyli dalej, a on powró­cił do sta­rego, zna­jo­mego nasta­wie­nia. Cię­żar Tefta na ramio­nach nie­wiele się róż­nił od dźwi­ga­nia mostu. Spra­wiał, że Kala­din przy­po­mniał sobie tamte czasy. Bie­ga­nie z mostem. Jedze­nie potrawki.

Patrze­nie, jak jego przy­ja­ciele umie­rają… prze­ra­że­nie każ­dego dnia…

Te wspo­mnie­nia nie dawały mu pocie­sze­nia. Ale rytm kro­ków, dźwi­ga­nie cię­żaru, pano­wa­nie nad cia­łem w cza­sie prze­cią­ga­ją­cego się mar­szu… to przy­naj­mniej było zna­jome.

Podą­żył za Syl w górę kolej­nymi scho­dami, a póź­niej jesz­cze jed­nymi. Następ­nie ruszyli dłu­gim tune­lem – uło­że­nie skal­nych warstw przy­po­mi­nało tu fale na wzbu­rzo­nej sadzawce. Kala­din się nie zatrzy­my­wał.

Aż nagle coś go zanie­po­ko­iło.

Nie umiał wska­zać, co kazało mu mieć się na bacz­no­ści, ale pod wpły­wem instynktu zasło­nił kulę i usko­czył w boczne przej­ście. Wśli­zgnął się do alkowy i ukląkł, by zsu­nąć Tefta z ramion. Przy­ci­snął dłoń do ust nie­przy­tom­nego, by uci­szyć jego mam­ro­ta­nie.

Po chwili pod­fru­nęła do niego Syl. Widział ją w ciem­no­ściach, ale nie roz­świe­tlała oto­cze­nia. Wepchnął drugą rękę do kie­szeni, mocno ści­ska­jąc kulę, by swoim bla­skiem nie zdra­dziła jego obec­no­ści.

– O co cho­dzi? – spy­tała Syl.

Kala­din pokrę­cił głową. Nie wie­dział, ale nie chciał się odzy­wać. Kulił się – z nadzieją, że Teft nie zacznie mam­ro­tać ani poru­szać się zbyt gło­śno – a bicie serca odbi­jało się echem w jego uszach.

I wtedy w kory­ta­rzu, który opu­ścił, poja­wił się słaby czer­wony blask. Syl natych­miast śmi­gnęła, by ukryć swoje świa­tło za ciemną syl­wetką Kala­dina.

Blask przy­bli­żył się, uka­zu­jąc samotny rubin i parę pło­ną­cych czer­wie­nią oczu. Oświe­tlały one prze­ra­ża­jącą twarz. Była nie­mal cał­ko­wi­cie czarna, ze śla­dami czer­wo­nego mar­mur­ko­wa­nia pod oczami. Dłu­gie ciemne włosy, które wyglą­dały, jakby utkano z nich rów­nież pro­stą szatę z jed­nego kawałka tka­niny. To była istota, z którą Kala­din wal­czył w Pale­ni­sku, ta, którą zabił w pło­ną­cej kom­na­cie rezy­den­cji. Choć Sto­piony odro­dził się w nowym ciele, Kala­din roz­po­zna­wał po wzo­rach na skó­rze, że to ta sama osoba. Przy­była, by się zemścić.

Sto­piony naj­wy­raź­niej nie dostrzegł Kala­dina kry­ją­cego się w ciem­no­ści, choć na dłuż­szą chwilę zatrzy­mał się na prze­cię­ciu tuneli. Na szczę­ście ruszył dalej drogą, którą wcze­śniej podą­żał Kala­din.

Na burze… Kala­din ostat­nim razem poko­nał tego stwora bez Burzo­wego Świa­tła, ale tylko dla­tego, że wyko­rzy­stał jego aro­gan­cję. Wąt­pił, by tym razem istota dała mu się tak łatwo zabić.

Ci pie­śnia­rze w kli­nice… któ­ryś z nich wspo­mniał, że jeden ze Sto­pio­nych mnie szu­kał. Nazwali go Ści­ga­ją­cym. Ta istota… przy­była do wieży spe­cjal­nie po to, by go odna­leźć.

– Podą­żaj za nim – wyszep­tał samym ruchem warg, odwra­ca­jąc się do Syl i licząc, że go zro­zu­mie. – Ja znajdę bar­dziej odosob­nioną kry­jówkę.

Jej linia świa­tła stwo­rzyła na krótką chwilę świe­tli­sty obraz glifu _kejeh_, który ozna­czał „potwier­dze­nie”, i pofru­nęła za Ści­ga­ją­cym. Już nie mogła zbyt­nio odda­lić się od Kala­dina, ale przez jakiś czas mogła za nim podą­żać. Mógł mieć jedy­nie nadzieję, że zachowa ostroż­ność, bo nie­któ­rzy ze Sto­pio­nych widzieli spreny.

Kala­din znów zarzu­cił sobie Tefta na barki, po czym wyru­szył w mrok, pozwa­la­jąc sobie jedy­nie na odro­binę świa­tła. Prze­by­wa­nie w głębi wieży, tak daleko od nieba i wia­tru, zawsze miało w sobie coś przy­tła­cza­ją­cego – ale w ciem­no­ści było gor­sze. Aż za łatwo mógł sobie wyobra­zić, że zosta­nie uwię­ziony tutaj bez kul i przez wiecz­ność będzie wędro­wał w tym kamien­nym gro­bowcu.

Skrę­cił jesz­cze kilka razy, z nadzieją, że znaj­dzie kolejne schody pro­wa­dzące wyżej. Nie­stety, Teft znów zaczął mam­ro­tać. Zaci­ska­jąc zęby, Kala­din wszedł do pierw­szego pomiesz­cze­nia, które udało mu się zna­leźć – kom­naty z wąskim otwo­rem wej­ścio­wym. Tam poło­żył Tefta i pró­bo­wał stłu­mić wyda­wane przez niego odgłosy.

Po chwili do środka wpa­dła Syl, a Kala­din aż pod­sko­czył.

– On się zbliża – syk­nęła. – Poszedł tylko kawa­łek dalej nie­wła­ści­wym kory­ta­rzem, po czym przy­sta­nął, popa­trzył na zie­mię i się cof­nął. Nie sądzę, by mnie dostrzegł. Podą­ża­łam za nim dość długo, by zoba­czyć, jak zatrzy­mał się w miej­scu, gdzie jakiś czas temu się ukry­wa­łeś. Zna­lazł tam nie­wielki ślad krwi na ścia­nie. Wyprze­dzi­łam go, ale on wie, że jesteś w pobliżu.

Na burze. Kala­din spoj­rzał na swoje zakrwa­wione ubra­nie, a póź­niej na Tefta – który mam­ro­tał, mimo wszel­kich wysił­ków, by go powstrzy­mać.

– Musimy odcią­gnąć Ści­ga­ją­cego – szep­nął Kala­din. – Bądź gotowa odwró­cić jego uwagę.

Kala­din zosta­wił przy­ja­ciela w ciem­no­ści i odro­binę się wyco­fał. Zatrzy­mał się w pobliżu prze­cię­cia tuneli, ści­ska­jąc skal­pel. Nie miał żad­nego świa­tła poza Syl, kilka pozo­sta­łych kul scho­wał do czar­nej sakiewki.

Ode­tchnął głę­boko kilka razy i szep­tem wyło­żył Syl plan. Odpły­nęła dalej w głąb czar­nego kory­ta­rza, pozo­sta­wia­jąc go w cał­ko­wi­tych ciem­no­ściach.

Ni­gdy nie udało mu się odna­leźć czy­stej pustki umy­słu, jakiej nie­któ­rzy żoł­nie­rze podobno doświad­czali w walce. Nie był nawet pewien, czy chciałby cze­goś takiego. Zapa­no­wał jed­nak nad sobą, oddy­chał płytko i czuj­nie nasłu­chi­wał.

Swo­bodny, roz­luź­niony, ale gotowy zapło­nąć. Jak pod­pałka cze­ka­jąca na iskrę. Był gotów wcią­gnąć Burzowe Świa­tło z reszty kul, ale zamie­rzał zwle­kać z tym do ostat­niej chwili.

W kory­ta­rzu po pra­wej roz­le­gły się kroki, a na ścia­nach poja­wił się słaby czer­wony blask. Kala­din wstrzy­mał oddech i oparł się ple­cami o ścianę.

Ści­ga­jący zamarł tuż przed dotar­ciem do skrzy­żo­wa­nia i Kala­din wie­dział, że istota dostrze­gła Syl, która miała prze­fru­nąć w pew­nej odle­gło­ści. Ude­rze­nie serca póź­niej szu­ra­nie potwier­dziło, że Ści­ga­jący porzu­cił sko­rupę ciała – a czer­wona wstęga świa­tła popę­dziła za spre­nem. Odwró­ce­nie uwagi zadzia­łało. Syl go odcią­gnie.

Orien­to­wali się, że Sto­pieni nie mogli zra­nić spre­nów – dało się to zro­bić jedy­nie za pomocą Ostrza Odpry­sku. Co jed­nak rów­nież było tym­cza­sowe – można było pociąć sprena Ostrzem Odpry­sku, nawet posie­kać go na kawałki, a on w swoim cza­sie wra­cał do sie­bie w Kra­inie Umy­słu. Eks­pe­ry­menty potwier­dziły, że jedy­nym spo­so­bem, by je roz­dzie­lić, było prze­cho­wy­wa­nie roz­dzie­lo­nych połó­wek w klej­no­tach.

Kala­din dał mu dzie­sięć ude­rzeń serca, a póź­niej wyjął nie­wielką kulę jako źró­dło świa­tła i wybiegł na kory­tarz. Poświę­ciw­szy jedy­nie krót­kie spoj­rze­nie porzu­co­nemu ciału Ści­ga­ją­cego, wpadł do kom­naty, w któ­rej zosta­wił Tefta.

Zadzi­wia­jące, jak duży przy­pływ ener­gii dawało zna­le­zie­nie się tak bli­sko walki. Bez trudu zarzu­cił sobie przy­ja­ciela na ramiona i odbiegł – jakby znów napeł­niło go Burzowe Świa­tło. Wyko­rzy­stu­jąc kulę, wkrótce odna­lazł klatkę scho­dową. Chciał wbiec na wyż­szą kon­dy­gna­cję, ale słaby blask docho­dzący z góry kazał mu się zatrzy­mać.

Z góry odbi­jały się echem głosy mówiące w ryt­mach. I z dołu też, jak sobie uświa­do­mił. Porzu­cił tę klatkę scho­dową, ale dwa kory­ta­rze dalej dostrzegł odle­głe świa­tła i cie­nie. Wśli­zgnął się w boczny kory­tarz, pot spły­wał z niego stru­mie­niami, a stra­cho­spreny – jak bryły mazi – wyła­niały się z kamie­nia u jego stóp.

Znał to uczu­cie. Prze­my­ka­nie się w ciem­no­ści. Ludzie z lam­pami, poru­sza­jący się meto­dycz­nie, polu­jący na niego. Oddy­cha­jąc ciężko, pocią­gnął Tefta w inny boczny kory­tarz, lecz wkrótce zauwa­żył świa­tła rów­nież i tam.

Wróg two­rzył pętlę powoli zaci­ska­jącą się wokół jego pozy­cji. Ta wie­dza spra­wiła, że wró­ciły wspo­mnie­nia nocy, gdy zawiódł Nalmę i pozo­sta­łych. Nocy, kiedy – podob­nie jak przy wielu innych oka­zjach – on prze­żył, choć wszy­scy inni zgi­nęli. Kala­din nie był już zbie­głym nie­wol­ni­kiem, ale uczu­cie pozo­stało.

– Kala­di­nie! – Syl pod­le­ciała do niego. – Pro­wa­dzi­łam go na skraj tej kon­dy­gna­cji, ale wpa­dli­śmy na zwy­kłych żoł­nie­rzy i on zawró­cił. Chyba zro­zu­miał, że pró­bo­wa­łam odwró­cić jego uwagę.

– Jest tu kilka oddzia­łów. – Kala­din ukrył się w ciem­no­ści. – Może cała kom­pa­nia. Na burze. Ści­ga­jący musiał zabrać wszyst­kich żoł­nie­rzy wysła­nych do prze­szu­ka­nia domów na pią­tym pię­trze.

Wstrzą­snęło nim to, w jakim tem­pie zasta­wili pułapkę. Musiał przy­znać, że pew­nie wyni­kało to z faktu, iż pozwo­lił żoł­nie­rzowi uciec i powia­do­mić pozo­sta­łych.

Cóż, wąt­pił, by wróg zna­lazł czas, by przy­własz­czyć sobie jedną ze stwo­rzo­nych przez Navani map tego poziomu. Z pew­no­ścią nie umie­ścili straży w każ­dym kory­ta­rzu i na każ­dej klatce scho­do­wej. Zaci­ska­jąca się wokół niego sieć musiała mieć luki.

Zaczął szu­kać. Ruszył bocz­nym kory­ta­rzem, ale dostrzegł zbli­ża­jące się cie­nie. I w następ­nej klatce scho­do­wej też. Byli nie­ustę­pliwi i byli wszę­dzie. A on nie znał tej oko­licy lepiej od nich. Krę­cił się kory­ta­rzami, aż dotarł do śle­pego zaułka. Szybko prze­szu­kał pobli­skie kom­naty, lecz nie zna­lazł drogi ucieczki, a kiedy obej­rzał się przez ramię, usły­szał głosy. Mówili po azir­sku – i z ryt­mami.

Z rosną­cym prze­ra­że­niem odsta­wił Tefta, odli­czył kule i znów wyjął skal­pel. Racja. Musiał… zabrać broń pierw­szemu żoł­nie­rzowi, któ­rego zabije. Naj­le­piej włócz­nię. Coś dłu­giego, jeśli miał prze­trwać walkę w tych kory­ta­rzach.

Syl wylą­do­wała na jego ramie­niu i przy­brała postać mło­dej kobiety sie­dzą­cej z rękami na kola­nach.

– Będziemy musieli się prze­bić – szep­nął Kala­din. – Jest szansa, że w tę stronę poślą tylko paru żoł­nie­rzy. Zabi­jemy ich, wyśli­zgniemy się z pętli i uciek­niemy.

Poki­wała głową.

Ale to nie brzmiało jak „paru żoł­nie­rzy”. I był pewny, że sły­szał wśród nich ostrzej­szy, bar­dziej dono­śny głos. Ści­ga­jący na­dal za nim podą­żał, być może wyko­rzy­stu­jąc nie­wiel­kie ślady krwi na ścia­nach lub pod­ło­dze.

Kala­din wcią­gnął Tefta do jed­nej z kom­nat, po czym sta­nął w drzwiach i cze­kał. Nie uspo­koił się, ale był przy­go­to­wany. Trzy­mał skal­pel w taki spo­sób, by móc wbić go od góry w miej­sce mię­dzy sko­rupą a szyją. Sto­jąc tak, czuł, jak przy­tła­cza go cię­żar wszyst­kiego. Ciem­ność, na zewnątrz i w środku. Wyczer­pa­nie. Groza. Wokół poja­wiły się ponu­ro­spreny, jak poszar­pane frag­menty mate­riału, niczym pro­porce przy­mo­co­wane do ścian.

– Kala­di­nie, czy mogli­by­śmy się pod­dać? – zapy­tała cicho Syl.

– Ten Sto­piony nie przy­był tu, by wziąć mnie do nie­woli, Syl.

– Jeśli umrzesz, znów zostanę sama.

– Wyśli­zgi­wa­li­śmy się z trud­niej­szych sytu­acji… – Urwał, kiedy spoj­rzał na nią, sie­dzącą na jego ramie­niu. Wyda­wała się znacz­nie mniej­sza niż zwy­kle. Nie mógł zmu­sić się do wypo­wie­dze­nia dal­szych słów. Nie mógł kła­mać.

Świa­tło zaczęło wypeł­niać kory­tarz, zbli­żało się do niego.

Kala­din moc­niej zaci­snął palce na skal­pelu. W głębi duszy zawsze wie­dział, że do tego doj­dzie. Samotny w ciem­no­ści, oparty ple­cami o ścianę, prze­ciwko przy­tła­cza­ją­cej licz­bie wro­gów. Chwa­lebna śmierć, ale Kala­din nie chciał chwały. Już w dzie­ciń­stwie odrzu­cił to głu­pie marze­nie.

– Kala­di­nie? – ode­zwała się Syl. – Co to? Na pod­ło­dze?

W pra­wym rogu poja­wił się słaby fio­le­towy blask. Nie­mal nie­wi­doczny, nawet w ciem­no­ści. Kala­din porzu­cił sta­no­wi­sko przy drzwiach i przyj­rzał mu się. W kamie­niu bie­gła żyła gra­na­tów, a jej nie­wielka część świe­ciła. Kiedy pró­bo­wał domy­ślić się dla­czego, blask się poru­szył – prze­su­nął wzdłuż żyły krysz­tału. Kala­din podą­żył za nim do otworu wej­ścio­wego i patrzył, jak prze­śli­zguje się przez kory­tarz do pomiesz­cze­nia po dru­giej stro­nie.

Po krót­kim waha­niu scho­wał broń i znów wziął Tefta na ramiona. Wyto­czył się na kory­tarz i usły­szał, że jeden ze zbli­ża­ją­cych się wro­gów powie­dział coś po azir­sku. Brzmiał nie­pew­nie, jakby zauwa­żył jedy­nie jego cień.

Na burze. Co on wypra­wiał? Gonił wid­mowe świa­tła, jak gwiaz­do­spreny na nie­bie? W tej nie­wiel­kiej kom­na­cie świa­tło prze­śli­zgnęło się po pod­ło­dze i ścia­nie, uka­zu­jąc coś, co wyglą­dało na klej­not zanu­rzony głę­boko w kamie­niu.

– Fabrial? – ode­zwała się Syl. – Napeł­nij go!

Kala­din ode­tchnął Burzo­wym Świa­tłem i obej­rzał się przez ramię. Głosy na zewnątrz i cie­nie. Zamiast zacho­wać Burzowe Świa­tło na czas walki, wypeł­nił pole­ce­nie Syl i wepchnął Świa­tło w klej­not. Po tym została mu zawar­tość dwóch, może trzech odłam­ków. Był wła­ści­wie bez­bronny.

Ściana pękła pośrodku. Zapa­trzył się na poru­sza­jące się kamie­nie, ale na szczę­ście zro­biły to bez­gło­śnie. Roz­su­nęły się na tyle, że mógł przejść. Nio­sąc Tefta, wszedł do ukry­tego kory­ta­rza. Za jego ple­cami drzwi zasu­nęły się gładko, a świa­tło klej­notu zga­sło.

Kala­din wstrzy­mał oddech, gdy usły­szał głosy w pomiesz­cze­niu po dru­giej stro­nie, po czym przy­ci­snął ucho do ściany i nasłu­chi­wał. Nie­wiele zro­zu­miał – jakaś kłót­nia, w któ­rej chyba uczest­ni­czył Ści­ga­jący. Kala­din mar­twił się, że zauwa­żyli zamy­ka­jące się drzwi, ale nie sły­szał dra­pa­nia ani ude­rzeń. Z pew­no­ścią dostrze­gli jed­nak spreny, które przy­cią­gnął, i wie­dzieli, że jest bli­sko.

Nie mógł się zatrzy­mać. Fio­le­towe świa­tełko na pod­ło­dze zami­go­tało i poru­szyło się, więc dźwi­ga­jąc Tefta, podą­żył za nim kolej­nymi kory­ta­rzami. W końcu dotarli do ukry­tej klatki scho­do­wej, któ­rej – na szczę­ście – nikt nie pil­no­wał. Wspiął się nią na wyż­szy poziom, choć każdy krok był coraz trud­niej­szy, a po pię­tach dep­tały mu wyczer­pa­nio­spreny. Mimo wszystko szedł dalej, aż świa­tło zapro­wa­dziło go na dzie­siąte pię­tro, a póź­niej do kolej­nej ciem­nej kom­naty. Przy­tła­cza­jąca cisza świad­czyła, że dotarli do czę­ści wieży, któ­rej wróg nie prze­szu­ki­wał. Miał ochotę osu­nąć się na zie­mię, ale świa­tło pul­so­wało upo­rczy­wie na ścia­nie – a Syl zachę­ciła go, żeby na nie spoj­rzał.

Kolejny zagłę­biony klej­not, led­wie widoczny. Wyko­rzy­stał resztkę Burzo­wego Świa­tła, by go napeł­nić, i prze­śli­zgnął się przez drzwi, które się otwo­rzyły. W cał­ko­wi­tej ciem­no­ści poło­żył Tefta na ziemi i poczuł, że drzwi zamknęły się za nim.

Nie miał siły, by rozej­rzeć się po oto­cze­niu, jedy­nie osu­nął się z drże­niem na zimną kamienną pod­łogę.

I w końcu pozwo­lił sobie zasnąć.45. Odważne serce, prze­ni­kliwy i prze­bie­gły umysł

45

Odważne serce, prze­ni­kliwy i prze­bie­gły umysł

Dzie­więć lat wcze­śniej

Esho­nai powie­dziano, że two­rze­nie map świata odzie­rało go z tajem­nicy. Nie­któ­rzy ze słu­cha­czy upie­rali się, że dzicz powinna pozo­stać nie­zba­dana – kra­ina spre­nów i wiel­ko­sko­ru­pów – a pró­bu­jąc zamknąć ją na papie­rze, ryzy­ko­wała, że ukrad­nie jej tajem­nice.

Uznała to za śmieszne. Dostro­iła się do Podziwu, kiedy weszła do lasu – wokół drzew pod­ska­ki­wały życio­spreny, jaskra­wo­zie­lone kulki z wysta­ją­cymi bia­łymi kol­cami. Bli­żej Strza­ska­nych Rów­nin było bar­dziej pła­sko, i tylko gdzie­nie­gdzie wyra­stały ska­ło­pąki. Tu jed­nak rośliny wzra­stały buj­nie.

Jej bli­scy czę­sto uda­wali się do lasu po drewno i grzyby, jed­nak zawsze szli dokład­nie tą samą drogą. Dzień mar­szu w górę rzeki i w głąb lasu, zbiory, powrót. Tym razem posta­no­wiła, że się roz­dzielą – co ich bar­dzo zanie­po­ko­iło. Obie­cała, że spo­tkają się w zwy­cza­jo­wym obo­zie, po prze­pro­wa­dze­niu zwiadu wzdłuż całego zewnętrz­nego skraju lasu.

Po kilku dniach wędrówki dotarła do rzeki od dru­giej strony. Teraz mogła wró­cić wzdłuż niej przez śro­dek lasu i dotrzeć do obozu rodziny. Przy­nie­sie nową mapę, poka­zu­jącą, jak duży jest las, przy­naj­mniej na jed­nym brzegu.

Ruszyła wzdłuż stru­mie­nia, dostro­jona do Rado­ści, a towa­rzy­szyły jej pły­wa­jące rze­ko­spreny. Wszy­scy tak się mar­twili, że w cza­sie burz była sama. Cóż, kil­ka­na­ście razy w życiu spę­dziła burzę na otwar­tej prze­strzeni i bez trudu to prze­trwała. A do tego mogła się schro­nić mię­dzy drze­wami.

Rodzina i przy­ja­ciele i tak się przej­mo­wali. Całe życie prze­żyli na nie­wiel­kim obsza­rze, marząc o dniach, kiedy uda im się pod­bić jedno z dzie­się­ciu sta­ro­żyt­nych miast na skraju Strza­ska­nych Rów­nin. Cóż za ogra­ni­czony cel. Dla­czego nie wyru­szyć dalej, zoba­czyć, co jesz­cze jest na świe­cie?

Ale nie. Ist­niał tylko jeden moż­liwy cel – zdo­być jedno z miast. Zna­leźć schro­nie­nie za walą­cymi się murami, igno­ru­jąc barierę, jaką sta­no­wiły lasy. Esho­nai uznała to za dowód, że natura oka­zała się sil­niej­sza od two­rów słu­cha­czy. Te lasy pew­nie ist­niały, gdy sta­ro­żytne mia­sta dopiero wybu­do­wano. Jed­nakże las wciąż roz­kwi­tał, a one popa­dły w ruinę.

Nie można było ukraść tajem­nic cze­goś tak potęż­nego, po pro­stu to bada­jąc. Można się było jedy­nie uczyć.

Usia­dła w pobliżu kamie­nia i roz­wi­nęła mapę wykre­śloną na cen­nym papie­rze. Jej matka była jedną z nie­licz­nych we wszyst­kich rodzi­nach, która znała Pieśń Wyra­bia­nia Papieru, a Esho­nai z jej pomocą udo­sko­na­liła pro­ces. Pió­rem i tuszem wykre­śliła bieg rzeki w miej­scu, gdzie wpa­dła do lasu, a póź­niej osu­szyła tusz i zwi­nęła mapę.

Choć była pewna sie­bie, dostro­jona do Zde­cy­do­wa­nia, narze­ka­nia pozo­sta­łych ostat­nio wyjąt­kowo ją męczyły.

„Wiemy, gdzie jest las i jak do niego dotrzeć. Po co okre­ślać jego wiel­kość? Co to da?”.

„Rzeka pły­nie w tę stronę. Wszy­scy wie­dzą, gdzie ją zna­leźć. Po co umiesz­czać ją na papie­rze?”.

Zbyt wielu z jej rodziny pra­gnęło uda­wać, że świat jest mniej­szy niż w rze­czy­wi­sto­ści. Esho­nai była prze­ko­nana, że dla­tego wciąż sprze­czali się z innymi rodzi­nami słu­cha­czy. Gdyby świat skła­dał się jedy­nie z ziem wokół dzie­się­ciu miast, walka o tę zie­mię mia­łaby sens.

Ale ich przod­ko­wie nie wal­czyli mię­dzy sobą. Ich przod­ko­wie zwró­cili twa­rze w stronę burzy i wyma­sze­ro­wali, porzu­ca­jąc wła­snych bogów w imię wol­no­ści. Esho­nai zamie­rzała wyko­rzy­stać tę wol­ność. Zamiast sie­dzieć przy ogniu i narze­kać, zamie­rzała doświad­czyć piękna, które dawała im Pie­lę­gna­cja. I zada­wać naj­waż­niej­sze pyta­nie ze wszyst­kich.

„Co teraz odkryję?”.

Esho­nai szła dalej, oce­nia­jąc bieg rzeki. Miała wła­sne metody obli­cza­nia odle­gło­ści, a następ­nie spraw­dzała swoje dzieło, przy­glą­da­jąc się mu pod róż­nymi kątami. Rzeka pły­nęła przez wiele dni po zakoń­cze­niu burzy. Jak? Kiedy pozo­stała woda odpły­nęła lub została wypita, dla­czego ta rzeka nie prze­sta­wała pły­nąć? Gdzie miała począ­tek?

Rzeki i ich pokryte sko­rupą spreny ją fascy­no­wały. Rzeki były zna­kami, dro­go­wska­zami, dro­gami. Nie można było się zgu­bić, jeśli się wie­działo, gdzie jest rzeka. Zatrzy­mała się na obiad w pobliżu jed­nego z zakoli i odkryła rodzaj krem­lika, który był zie­lony jak drzewa. Ni­gdy wcze­śniej nie widziała takiego odcie­nia. Musiała powie­dzieć o nim Venli.

– Kra­dzież tajem­nic natury – powie­działa z Roz­draż­nie­niem. – Czymże jest tajem­nica, jeśli nie nie­spo­dzianką, którą należy odkryć?

Doja­dła ugo­to­wane na parze haspery, zga­siła ogni­sko i roz­pę­dziła ognio­spreny, po czym ruszyła dalej. Obli­czała, że dotar­cie do rodziny zaj­mie jej pół­tora dnia. A póź­niej, jeśli znów ich pozo­stawi i obej­dzie las z dru­giej strony, będzie miała jego kom­pletny obraz.

Było tyle rze­czy do zoba­cze­nia, do pozna­nia, do zro­bie­nia. A ona zamie­rzała odkryć je wszyst­kie. Zamie­rzała…

Co to było?

Zmarsz­czyła czoło i przy­sta­nęła. Nurt rzeki nie był teraz silny, następ­nego dnia pew­nie będzie led­wie ciur­kać. Ponad jej bul­go­ta­niem sły­szała docho­dzące z pew­nej odle­gło­ści okrzyki. Czy to pozo­stali wyru­szyli, by ją odna­leźć? Pośpie­szyła naprzód, dostra­ja­jąc się do Pod­eks­cy­to­wa­nia. Może nabrali chęci na odwie­dza­nie nowych miejsc.

Dopiero kiedy nie­mal dotarła do źró­dła dźwię­ków, uświa­do­miła sobie, że coś było z nimi bar­dzo nie w porządku. Brzmiały pła­sko, bez śladu ryt­mów. Jakby wyda­wali je umarli.

Po chwili wyszła zza zakrętu i ujrzała przed sobą coś o wiele cudow­niej­szego – i bar­dziej prze­ra­ża­ją­cego – niż mogła sobie wyobra­zić.

Ludzie.

***

– „…Tępo­forma strasz­liwa, myśli utra­ce­nie” – zacy­to­wała Venli. – „Spo­śród wszyst­kich naj­niż­sza, rozumu jej brak. By ją odna­leźć, nie myśl­cie o cenie. Ona was odnaj­dzie i przy­nie­sie żal”.

Ode­tchnęła głę­boko i usia­dła wygod­niej w namio­cie. Była z sie­bie dumna. Dzie­więć­dzie­siąt jeden zwro­tek, wyre­cy­to­wa­nych ide­al­nie.

Jej matka, Jaxlim, poki­wała głową, nie prze­ry­wa­jąc tka­nia.

– To była jedna z two­ich lep­szych recy­ta­cji – powie­działa z Pochwałą. – Jesz­cze tro­chę ćwi­czeń i przej­dziemy do kolej­nej pie­śni.

– Ale… wszystko wypo­wie­dzia­łam popraw­nie.

– Pomy­li­łaś siódmą zwrotkę z pięt­na­stą.

– Kolej­ność nie ma zna­cze­nia.

– Zapo­mnia­łaś też o dzie­więt­na­stej.

– Wcale nie. – Venli odli­czyła je w gło­wie. Pra­co­forma? – …Tak?

– Tak. Ale nie musisz być zawsty­dzona. Dobrze sobie radzisz.

Dobrze? Venli całe lata zapa­mię­ty­wała pie­śni, pod­czas gdy Esho­nai nie robiła wła­ści­wie nic uży­tecz­nego. Venli była lep­sza niż dobra. Była dosko­nała.

Ale… zapo­mniała o całej zwrotce? Spoj­rzała na matkę, która nuciła cicho, pra­cu­jąc przy kro­śnie.

– Dzie­więt­na­sta zwrotka nie jest aż tak ważna – stwier­dziła Venli. – Nikt nie zapo­mni, jak stać się robot­ni­kiem. I tępo­forma. Po co mamy zwrotkę na jej temat? Nikt nie wybrałby jej z wła­snej woli.

– Musimy pamię­tać o prze­szło­ści – odparła matka w Ryt­mie Straty. – Musimy pamię­tać, przez co prze­szli­śmy, żeby dotrzeć tutaj. Musimy pil­no­wać, żeby się nie zapo­mnieć.

Venli dostro­iła się do Roz­draż­nie­nia. A wtedy Jaxlim zaczęła pięk­nie śpie­wać w ryt­mach. W gło­sie jej matki było coś nie­sa­mo­wi­tego. Nie był potężny ani mocny, ale przy­po­mi­nał nóż – wąski, ostry, nie­mal płynny. Ciął samą duszę Venli i wkrótce Roz­draż­nie­nie zastą­pił Podziw.

Nie, Venli nie była dosko­nała. Jesz­cze nie. Ale jej matka tak.

Jaxlim śpie­wała dalej, a Venli patrzyła urze­czona i czuła się zawsty­dzona swo­imi wcze­śniej­szymi dąsami. Po pro­stu cza­sami było jej bar­dzo ciężko. Sie­działa tutaj, dzień po dniu, i zapa­mię­ty­wała, pod­czas gdy Esho­nai się bawiła. Obie były już pra­wie doro­słe, Esho­nai został tylko rok, a Venli nie­wiele ponad dwa. Miały być odpo­wie­dzialne.

Matka w końcu urwała po dzie­sią­tej zwrotce.

– Dzię­kuję – powie­działa Venli.

– Za to, że zaśpie­wa­łam coś, co sły­sza­łaś tysiąc razy?

– Za przy­po­mnie­nie mi, do czego mają dopro­wa­dzić moje ćwi­cze­nia. – Venli dostro­iła się do Pochwały.

Matka dostro­iła się do Rado­ści i pra­co­wała dalej. Venli pode­szła do wej­ścia do namiotu i wyj­rzała na zewnątrz, gdzie człon­ko­wie rodziny zaj­mo­wali się róż­nymi rze­czami, takimi jak rąba­nie drewna i oba­la­nie drzew. Byli rodziną Pierw­szego Rytmu i mieli szla­chetne pocho­dze­nie. Jed­nakże, choć było ich wiele tysięcy, od lat nie pano­wali nad mia­stem.

Cią­gle mówili, że wkrótce jedno z nich odzy­skają. Wypro­wa­dzą atak z lasu tuż przed burzą i odzy­skają pra­wo­witą sie­dzibę. Był to dosko­nały i godny cel, jed­nak Venli odkryła, że nie czuje satys­fak­cji, gdy patrzy na wojow­ni­ków robią­cych strzały i ostrzą­cych sta­ro­żytne meta­lowe włócz­nie. Czy do tego ogra­ni­czało się życie? Cią­głej walki o te same dzie­sięć miast?

Z pew­no­ścią było dla nich coś wię­cej. Z pew­no­ścią było coś wię­cej dla niej. Nauczyła się kochać pie­śni, ale chciała je też wyko­rzy­stać. Odna­leźć tajem­nice, które obie­cy­wały. Czy Roshar stwo­rzyłby kogoś takiego jak Venli, by następ­nie kazać jej sie­dzieć w namio­cie ze skóry i zapa­mię­ty­wać słowa, aż w końcu prze­każe je dalej i umrze?

Nie. Musiała mieć jakieś prze­zna­cze­nie. Coś wiel­kiego.

– Esho­nai myśli, że powin­ni­śmy nakre­ślić rysunki ozna­cza­jące zwrotki pie­śni – powie­działa Venli. – Stwo­rzyć sterty papie­rów zapeł­nio­nych obraz­kami, żeby­śmy nie zapo­mnieli.

– Twoja sio­stra cza­sami ma w sobie mądrość.

Venli dostro­iła się do Zdrady.

– Nie powinna na tak długo opusz­czać rodziny i samo­lub­nie mar­no­wać czasu. Powinna uczyć się pie­śni tak samo jak ja. To rów­nież jej obo­wią­zek, jako two­jej córki.

– Tak, masz rację. Ale Esho­nai ma odważne serce. Musi jedy­nie się nauczyć, że rodzina jest waż­niej­sza od poli­cze­nia wzgórz ota­cza­ją­cych obóz.

– Ja mam odważne serce!

– Ty masz prze­ni­kliwy i prze­bie­gły umysł. Podob­nie jak twoja matka. Nie lek­ce­waż wła­snych talen­tów tylko dla­tego, że zazdro­ścisz dru­giemu.

– Zazdrosz­czę? Jej?

Matka Venli nie prze­ry­wała tka­nia. Nie musiała wyko­ny­wać takiej pracy – jej pozy­cja powier­niczki pie­śni była wysoka, być może naj­waż­niej­sza w całej rodzi­nie. Jed­nakże matka zawsze sta­rała się być zajęta. Mówiła, że praca fizyczna dodaje siły jej ciału, a powta­rza­nie pie­śni jest pracą dla umy­słu.

Venli dostro­iła się do Nie­po­koju, póź­niej Pew­no­ści, i znów Nie­po­koju. Pode­szła do matki i usia­dła na zydlu obok niej. Jaxlim ema­no­wała Pew­no­ścią, nawet odda­jąc się cze­muś tak pro­stemu jak tka­nie. Skom­pli­ko­wany wzór jej skóry, skła­da­jący się z falu­ją­cych czer­wo­nych i czar­nych linii, był jed­nym z naj­pięk­niej­szych w obo­zie – jak praw­dziwy mar­mur. Esho­nai odzie­dzi­czyła kolory po matce.

Venli, rzecz jasna, była podobna do ojca – głów­nie biel i czer­wień, połą­czone we wzo­rze bar­dziej przy­po­mi­na­ją­cym zawi­jasy. Wielu twier­dziło, że nie widzi małych pla­mek czerni na jej szyi, ale ona je dostrze­gała. Połą­cze­nie wszyst­kich trzech kolo­rów było nie­wia­ry­god­nie rzad­kie.

– Matko, chyba coś odkry­łam – powie­działa z Pod­eks­cy­to­wa­niem.

– A cóż takiego?

– Znów eks­pe­ry­men­to­wa­łam z róż­nymi spre­nami. Zabie­ra­łam je na burze.

– Zosta­łaś przed tym ostrze­żona.

– Nie zaka­za­łaś mi, więc robi­łam to dalej. Czy mamy zawsze robić tylko to, co nam każą?

– Wielu mówi, że nie potrze­bu­jemy niczego poza pra­co­formą i paro­formą – powie­działa matka z Zasta­no­wie­niem. – Mówią, że poszu­ki­wa­nie innych form to robie­nie kroku w stronę form mocy.

– A co ty mówisz?

– Zawsze tak bar­dzo przej­mu­jesz się moim zda­niem. Więk­szość dzieci, kiedy osią­gnie twój wiek, zaczyna rzu­cać wyzwa­nie swoim rodzi­com lub ich igno­ro­wać.

– Więk­szość dzieci nie ma cie­bie za matkę.

– Pochleb­stwo? – spy­tała Jaxlim z Roz­ba­wie­niem.

– Nie… do końca. – Venli dostro­iła się do Rezy­gna­cji. – Matko, chcę wyko­rzy­sty­wać to, czego się nauczy­łam. Moją głowę wypeł­niają pie­śni o for­mach. Jak mogę nie czuć pra­gnie­nia, by je odkryć? Dla dobra naszego ludu.

Jaxlim w końcu prze­stała tkać. Odwró­ciła się na zydlu, zbli­żyła do Venli i zła­pała ją za ręce. Zamru­czała, po czym zanu­ciła cicho do Pochwały – czy­sta melo­dia, bez słów. Venli zamknęła oczy i pozwo­liła, by pieśń ją omyła, i wyda­wało jej się, że czuje wibra­cje skóry matki. Czuje jej duszę.

Robiła to, od kiedy pamię­tała. Pole­gała na niej i jej pie­śniach. Od kiedy ojciec odszedł, wyru­szył na poszu­ki­wa­nie wschod­niego morza.

– Jestem z cie­bie dumna, Venli. Dobrze sobie pora­dzi­łaś przez te ostat­nie lata, zapa­mię­tu­jąc, kiedy Esho­nai się pod­dała. Zachę­cam cię do dal­szej pracy nad sobą, ale pamię­taj, nie wolno ci się roz­pro­szyć. Potrze­buję cię. Potrze­bu­jemy cię.

Venli poki­wała głową, po czym zanu­ciła w tym samym ryt­mie, dostra­ja­jąc się do Pochwały w har­mo­nii z matką. Czuła w tych pal­cach miłość, cie­pło, akcep­ta­cję. I wie­działa, że cokol­wiek się sta­nie, matka nią pokie­ruje. Pod­trzyma ją. Z pie­śnią, która prze­bi­jała nawet burze.

Matka powró­ciła do tka­nia, a Venli znów zaczęła recy­to­wać. Wypo­wie­działa całość i tym razem nie prze­ga­piła zwrotki.

Kiedy skoń­czyła, cze­kała, popi­ja­jąc wodę, z nadzieją na pochwałę matki. Ale Jaxlim dała jej coś lep­szego.

– Opo­wiedz mi o tych eks­pe­ry­men­tach ze spre­nami, które prze­pro­wa­dza­łaś.

– Pró­buję odna­leźć woj­no­formę! – powie­działa Venli z Nie­cier­pli­wo­ścią. – W cza­sie burz trzy­ma­łam się w pobliżu skraju schro­nie­nia i pró­bo­wa­łam przy­cią­gnąć wła­ściwe spreny. To trudne, bo więk­szość spre­nów ucieka przede mną, kiedy wzmaga się wiatr. Jed­nak ostat­nim razem czu­łam, że jestem bli­sko. Klu­czem jest bólo­spren. One zawsze kręcą się w oko­licy w cza­sie burz. Jeśli uda mi się utrzy­mać jed­nego z nich bli­sko mnie, sądzę, że będę mogła przy­jąć formę.

Gdyby jej się to udało, byłaby pierw­szym słu­cha­czem w woj­no­for­mie od wielu poko­leń. Od czasu, gdy ludzie i pie­śnia­rze znisz­czyli się nawza­jem w ostat­niej bitwie. To było coś, co mogła dać swoim roda­kom, coś, co zosta­nie zapa­mię­tane!

– Poroz­ma­wiajmy z Piątką. – Jaxlim wstała od kro­sna.

– Zacze­kaj. – Venli wzięła ją za rękę i dostro­iła się do Napię­cia. – Zamie­rzasz prze­ka­zać im, co ci powie­dzia­łam? O woj­no­for­mie?

– Natu­ral­nie. Jeśli masz podą­żać dalej tą ścieżką, potrze­bu­jemy ich bło­go­sła­wień­stwa.

– Może powin­nam jesz­cze poćwi­czyć. Zanim komu­kol­wiek powiemy.

Jaxlim zanu­ciła z Repry­mendą.

– To przy­po­mina twoją odmowę śpie­wa­nia pie­śni publicz­nie. Oba­wiasz się, że znów nara­zisz się na porażkę, Venli.

– Nie. Oczy­wi­ście, że nie, matko. Po pro­stu sądzę, że byłoby lepiej, gdy­bym wie­działa, że to na pewno się uda. Nim wywo­łam zamie­sza­nie.

Dla­czego ktoś mógłby nie chcieć uzy­skać pew­no­ści, zanim narazi się na śmiesz­ność, kiedy mu się nie uda? To nie zna­czyło, że Venli była tchó­rzem. Zamie­rzała przy­jąć nową formę, choć nikt inny tego nie zro­bił. To było odważne. Chciała po pro­stu zapa­no­wać nad oko­licz­no­ściami i tyle.

– Chodź ze mną – powie­działa Jaxlim z Poko­jem. – Inni roz­ma­wiali na ten temat… zwró­ci­łam się do nich, kiedy spy­ta­łaś mnie poprzed­nim razem. Zasu­ge­ro­wa­łam star­szym, że uwa­żam przy­ję­cie nowych form za moż­liwe, i wie­rzę, że oni są gotowi spró­bo­wać.

– Naprawdę?

– Tak. Chodź. Doce­nią twoją ini­cja­tywę. Ona też jest wśród nas rzadka, w tej for­mie. Jest o wiele lep­sza niż tępo­forma, ale i tak wpływa na nasze umy­sły. Potrze­bu­jemy innych form, wbrew temu, co mogą twier­dzić nie­któ­rzy.

Venli poczuła, że dostraja się do Pod­eks­cy­to­wa­nia, gdy opu­ściła z matką namiot. Gdyby udało jej się uzy­skać woj­no­formę, czy to otwo­rzy­łoby jej umysł? Uczy­ni­łoby ją jesz­cze odważ­niej­szą? Uci­szyło obawy i nie­po­koje, które czę­sto czuła? Pożą­dała osią­gnięć. Pra­gnęła uczy­nić ich świat lep­szym, mniej nud­nym, bar­dziej oży­wio­nym. Chciała być tą, która popro­wa­dzi swój lud do wiel­ko­ści. Z kremu w stronę nie­bios.

Piątka zebrała się wokół ogni­ska wśród drzew i oma­wiała tak­tykę ataku w cza­sie nad­cho­dzą­cej bitwy. Co ogra­ni­czało się głów­nie do decy­do­wa­nia, jakie prze­chwałki wykrzyk­nąć i któ­rzy wojow­nicy mają jako pierwsi rzu­cić włócz­niami.

Jaxlim pode­szła do star­szych i zaśpie­wała pełną pieśń Pod­eks­cy­to­wa­nia. Rzadki występ powier­niczki pie­śni, a każda zwrotka spra­wiała, że Venli stała coraz bar­dziej wypro­sto­wana.

Po zakoń­cze­niu pie­śni Jaxlim wyja­śniła, co powie­działa jej Venli. Starsi byli rze­czy­wi­ście zain­te­re­so­wani. Uświa­da­miali sobie, że nowe formy były warte ryzyka. Pewna, że nie zosta­nie odrzu­cona, Venli wystą­piła do przodu i dostro­iła się do Zwy­cię­stwa.

Kiedy jed­nak zaczęła, coś roz­le­gło się pod mia­stem. Bębny wojenne? Piątka chwy­ciła za broń – sta­ro­żytne topory, włócz­nie i mie­cze, każdy cenny i prze­ka­zy­wany z poko­le­nia na poko­le­nie, słu­cha­cze bowiem nie mieli jak two­rzyć nowych meta­lo­wych broni.

Ale co to mogło być? Żadna inna rodzina nie zaata­ko­wa­łaby ich na pust­ko­wiu. Nie wyda­rzyło się to od poko­leń, od czasu, gdy rodzina Czy­stej Pie­śni napa­dła na rodzinę Czwar­tej Czę­ści, by ukraść im broń. Ci z Czy­stej Pie­śni zostali za ten czyn odrzu­ceni przez wszyst­kich pozo­sta­łych.

Venli została na miej­scu, gdy starsi ode­szli. Nie chciała brać udziału w potyczce – jeśli rze­czy­wi­ście o to cho­dziło. Była uczen­nicą powier­niczki pie­śni, zbyt cenną, by ryzy­ko­wać w bitwie. Miała nadzieję, że cokol­wiek to było, wkrótce się skoń­czy, a ona będzie mogła powró­cić do pła­wie­nia się w sza­cunku star­szych.

I dla­tego jako jedna z ostat­nich usły­szała o nie­wia­ry­god­nym odkry­ciu Esho­nai. Jako jedna z ostat­nich dowie­działa się, że ich świat zmie­nił się na zawsze. I jako jedna z ostat­nich odkryła, że jej wspa­niała dekla­ra­cja została cał­ko­wi­cie przy­ćmiona przez czyny lek­ko­myśl­nej sio­stry.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: