Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rytmy i rytuały dzieci. O rodzicielstwie opartym na zaufaniu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,90

Rytmy i rytuały dzieci. O rodzicielstwie opartym na zaufaniu - ebook

André Stern oddaje głos dzieciom, które tak bardzo potrzebują dziś być wysłuchane. Ma niezwykły dar przekazywania głębokich myśli w prosty sposób. To, co inni próbują wyjaśnić w skomplikowanych poradnikach, Stern mówi zwięźle tak, że trafia wprost do serca.

Jeśli siedmiolatek potrafi pięknie śpiewać, ale nie radzi sobie z matematyką, oznacza to tylko, że uczy się w swoim tempie, własnym rytmem. Czterolatka, która chce nosić ciągle ten sam sweterek, nie jest uparta, tylko postępuje zgodnie ze swoim rytuałem. Jeśli dziecko nie potrafi jeszcze czytać, podczas gdy jego rówieśnicy robią to już płynnie, nie ma powodu do zmartwień.

André Stern zachęca nas: zaufajmy rytmom i rytuałom naszych dzieci, ofiarujmy im bezwarunkowe „kocham cię, bo jesteś taki, jaki jesteś”, i nie martwmy się o resztę!

“Nie chcę w tej książce opisywać wszystkiego, co w naszym porządku świata zaburza naturalne rytmy i rytuały człowieka, a szczególnie spontaniczne rytmy i rytuały dziecka. Tę niezbędną klasyfikację pozostawiam innym, mającym lepsze narzędzia do opisania zakresu i konsekwencji zjawiska; osobiście wolę pójść drogą odwrotną i podzielić się prostymi historiami o zaufaniu. Historiami prawdziwymi, które ilustrują i uwypuklają to, co pojawia się w naturalny sposób, kiedy przestajemy więzić naturę naszych dzieci w ciasnej łupince naszych oczekiwań i utartych przekonań – kiedy po prostu przestajemy chcieć je edukować, a zaczynamy żyć zaufaniem do nich; tym samym zaufaniem, którego wszyscy chcielibyśmy doświadczyć od innych” – André Stern

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788365532626
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

UWERTURA

Nie chcę w tej książce opisywać wszystkiego, co w naszym porządku świata zaburza naturalne rytmy i rytuały człowieka, a szczególnie spontaniczne rytmy i rytuały dziecka. Tę niezbędną klasyfikację pozostawiam innym, mającym lepsze narzędzia do opisania zakresu i konsekwencji zjawiska; osobiście wolę pójść drogą odwrotną i podzielić się prostymi historiami o zaufaniu. Historiami prawdziwymi, które ilustrują i uwypuklają to, co pojawia się w naturalny sposób, kiedy przestajemy więzić naturę dzieci w ciasnej łupince naszych oczekiwań i utartych przekonań – kiedy po prostu przestajemy chcieć je edukować, a zaczynamy żyć zaufaniem do nich; tym samym zaufaniem, którego wszyscy chcielibyśmy doświadczyć od innych.

Na początek opiszę jednak cztery podstawowe kierunki przeczące naszym naturalnym rytmom i rytuałom.

1. To, co pojawia się w naszej indywidualnej historii bardzo wcześnie, jeszcze na etapie życia płodowego – pierwsze kamienie, o które potykamy się na drodze do zaufania, to lęk przed „krzywymi”. Każdy rodzic błaga swój malutki płód, by dzielnie rósł – tak, by przy kolejnym USG jego krzywa wzrostu znalazła się przynajmniej w świętym złotym środku, czyli około pięćdziesiątego centyla. To trwa nadal po urodzeniu, za sprawą zadekretowanych norm, z całym inwentarzem związanych z tym obaw: czy dziecko w wieku tylu a tylu tygodni nie powinno już przypadkiem trzymać samo główki, czy nie jest opóźnione w nauce mowy, czy zna wystarczająco dużo słów, czy nie za szybko zaczyna chodzić? Te obawy niszczą zaufanie do rytmów i rytuałów właściwych dzieciom. Zamiast pomyśleć, że dziecko „idzie w swoim rytmie”, zamiast podchodzić do każdego dziecka ze szczerą ciekawością, starając się odkryć, jaka będzie jego własna miara pośród nieskończonej różnorodności indywidualnych temp poszczególnych istot, większość rodziców zgłębia fachową literaturę, niezliczone poradniki i sążniste instrukcje pełne cyfr – choćby wertując je pobieżnie w supermarkecie, by znaleźć informacje na temat nurtujących ich kwestii – i krąży po forach internetowych w poszukiwaniu wskazówek, pozwalających uspokoić obawy dotyczące „inności” ich dzieci. A przecież ta „inność” powinna ich cieszyć, bo jest znakiem szczególnym osobowości; tymczasem postrzega się ją jako problematyczną.

Zauważmy, że te metody mające uporządkować rytmy i rytuały dziecka (jak choćby powszechnie chwalona obsesja ustalania rytmu jego snu) nie tylko niszczą jego osobowość – one zaburzają naturalny bieg rozwoju, odbijając dziecko od sztancy oczekiwań dorosłego.

2. To, co sprzeciwia się osobistym rytmom każdego człowieka, a czego jednym z najbardziej uniwersalnych symboli jest konieczność wczesnego wstawania do szkoły – jeżeli nie chce się aż po kres swoich dni uchodzić za lenia – wbrew osobistej skłonności do wstawania późno i kładzenia się późno.

Wizja dzieciństwa, jaką mają dorośli, ustala pewien wzorcowy rytm, arbitralny, ale skuteczny, i tą miarą mierzymy dziecko, nim ostatecznie je zaszufladkujemy, nie zwracając uwagi na jego prawdziwą historię.

Ten jest „szybki”, a tamten „trochę powolny”. Koniec tematu.

Albo: ten jest „wyraźnie uzdolniony manualnie”, a tamten to „raczej „intelektualista”. Jeden ma „głowę w chmurach”, inny jest „nieśmiały”. Słysząc to ciągle, sami zaczynamy w końcu wierzyć, że to naprawdę leży w naszej naturze.

W cenie jest szybkie tempo: cieszymy się, jesteśmy szczęśliwi, wręcz dumni, kiedy nasze dziecko rośnie szybciej, niż przewiduje średnia, kiedy nauczy się chodzić wcześniej od innych, kiedy nauczy się czytać i pisać, zanim osiągnie przewidziany wiek... niepokoimy się natomiast, gdy dostrzegamy coś, co traktujemy jako „opóźnienie”. Podobnie większą wartość przypisujemy pewnym dziedzinom, w których te postępy się dokonują – a nie zauważamy innych, które wydają nam się mniej istotne. Niepokoimy się, że dziecko jeszcze nie mówi, a nie dostrzegamy jego doskonałego zmysłu orientacji. Martwimy się, że nie okazuje żadnego zainteresowania lekturą, a nie widzimy, że to urodzony tancerz. W dziecięcej rzeczywistości nie ma dziedzin ważniejszych i mniej ważnych.

3. To, co zaburza wielkie ludzkie rytmy, jak na przykład próba wpajania matematyki jeszcze niegotowemu na nią umysłowi. Polski neurobiolog Marek Kaczmarzyk¹ jasno ukazuje fakt, że – z nielicznymi wyjątkami – nasz mózg matematyczny zaczyna funkcjonować dopiero około dziesiątego roku życia i że przymusowe spotkanie p r z e d o s i ą g n i ę c i e m t e g o w i e k u nie może prowadzić do niczego poza traumą, wynikającą z nieuniknionego poczucia braku zdolności, własnej niewiedzy, przekonania: „To nie dla mnie”, którego doświadczył każdy, kto zajął się jakąś dziedziną, nim dostał do ręki narzędzia pozwalające na jej zrozumienie. A tak dzieje się w przypadku ogromnej większości dzieci – czyli większości nas samych – ponieważ nauka matematyki zostaje nam narzucona (w wyniku dobrej i niestety zgubnej chęci wyposażenia nas jak najszybciej w narzędzie niezbędne w przyszłości) na długo przed skończeniem dziesięciu lat. Nieliczne dzieci, u których mózg matematyczny zaczyna funkcjonować wcześniej, stanowią grupę uprzywilejowaną, margines, określamy je jako „uzdolnione matematycznie”. To interpretacja tyleż błędna w stosunku do nich, ile niesprawiedliwa w stosunku do innych, którzy mogliby być nie mniej „uzdolnieni matematycznie”... tylko nie w tej samej chwili.

4. To, co neguje rytmy natury, jak jedzenie truskawek w zimie albo pełne światło w środku nocy.

Jeśli chodzi o rytuały, to one z kolei krępowane są przez dwie podstawowe zasady, mianowicie wmawia się nam, w większym bądź mniejszym stopniu, że trzeba koniecznie u n i k a ć r u t y n y i wyjść – albo wypchnąć edukowane przez nas dziecko – ze s t r e f y k o m f o r t u.

Traktujemy dziecko jako istotę ze swej natury leniwą, która nigdy by się nie ruszyła, gdybyśmy jej nie popchnęli – dlatego wymyślamy rozmaite metody, mające skłonić małego osiołka do pójścia do przodu, choć w gruncie rzeczy żadna z nich nie wychodzi poza kij i marchewkę. A tymczasem jeśli dziecko samo postanowi ruszyć z miejsca, powodowane entuzjazmem, ciekawością lub potrzebą – tymi trzema impulsami, których wspólny mianownik stanowi to, że nikt mu ich nie narzuca – nic nie jest w stanie go zatrzymać.

Okazuje się, że pojęcie jałowej rutyny pojawia się dopiero w chwili, kiedy przestajemy dostrzegać sens tego, co robimy. Kiedy na przykład oczekuje się od nas, że nauczymy się na pamięć tabliczki mnożenia albo odmian, które na tym etapie życia nie mają żadnego sensu ani wartości. To nie tylko prowadzi do poczucia realizowania oderwanego od życia schematu, który staje się stałym elementem naszego krajobrazu (bo inni tak robili, robią i będą robić), ale także zastępuje nasz pierwszy impuls zdobywania wiedzy nieprzyjemnym doświadczeniem, którego w przyszłości wolelibyśmy uniknąć. Na tym polu bitwy giną nasze pragnienie i nasza radość uczenia się – i jest to zbrodnia przeciwko ludzkości.

Poza tym jeśli wiemy, jak ważną rolę w naszym rozwoju odgrywa entuzjazm, jeśli mamy świadomość, że jedynie entuzjazm jest w stanie obudzić geniusz drzemiący w każdym dziecku, w każdym z nas – i jeśli jednocześnie uprzytomnimy sobie, jak niewiele tematów wydaje nam się wartych tego, by się nimi entuzjazmować, a te nieliczne rzadko są tymi, dzięki którym zostalibyśmy uznani za genialnych, gdybyśmy ośmielili się za nimi podążyć – to utrata entuzjazmu staje się zrozumiała: skoro ciągle wbija nam się do głowy, że to, co nas interesuje, nie jest ważne; ważne natomiast jest to, co nie budzi naszego entuzjazmu... Neurobiologia pokazuje, że nie jesteśmy w stanie zredukować w sposób celowy naszego entuzjazmu tylko do niektórych dziedzin; możemy co najwyżej zredukować naszą ogólną zdolność do odczuwania entuzjazmu. I tą drogą wkrada się rutyna. Wtedy zaczynamy tylko powtarzać te same puste gesty przy niekończącej się taśmie montażowej będącej sumą myśli i czynów, których się od nas oczekuje.

A zatem bierność i rutyna, których tak staramy się oduczyć nasze dzieci, są w rzeczywistości pochodną naszych działań i metod edukacyjnych!

Kiedy jednak nie popełniamy tych błędów, kiedy pozwalamy na wzajemne zaufanie, zauważamy, że pojawia się nie rutyna, ale cały zbiór rytmów i rytuałów, stanowiący – oprócz absolutnej podstawy, jaką jest bezwarunkowe „kocham cię, bo jesteś tym, kim jesteś” – bezpieczny port macierzysty. Ten port jest strefą spokoju, która ku swemu utrapieniu przedstawiana jest jako nieszczęsna strefa „komfortu”.

Dziecko wielokrotnie opuszcza port macierzysty (nie odczuwając jednak tego słynnego dyskomfortu, który wydaje się warunkiem naszej wiarygodności w oczach świata), z wytrwałością, która winna budzić nasz podziw. Wyprawianie się w szeroki świat, na spotkanie nowego, jest fundamentalną skłonnością dziecka – człowieka. Ale można to robić tylko wtedy, gdy ma się macierzysty port.

Aby zdać sobie sprawę z jednej strony z tego, jakie poczucie bezpieczeństwa dają rytuały, a z drugiej – czego doświadcza dziecko, kiedy zaburza mu się jego rytuały (wymagamy od niego, by szanowało zasady społeczne, a łamiemy jego własne, dając mu w ten sposób przykład, który będzie naśladować), spróbujcie sobie wyobrazić, co czulibyście, gdyby dziś rano postanowiono, że porządek dni tygodnia będzie od tej pory następujący: wtorek, piątek, niedziela, środa, sobota, poniedziałek.

Po tym pobieżnym przeglądzie zostawmy za sobą rozważania o wszystkim, co zaburza, niszczy, rozbija i zastępuje – nie tylko nasze rytmy i rytuały, ale również naszą ze swej istoty twórczą naturę – i wspólnie zanurzmy się w świat dzieciństwa.

Chciałbym jednak – na początku tej wspólnej wyprawy – poprosić was, byście zmienili perspektywę, żebyście popatrzyli na dzieciństwo w inny sposób. W tym celu przyda się nam drobna pomoc nauki. Ta ostatnia znacznie ewoluowała w ciągu minionego dziesięciolecia; w wielu dziedzinach nastąpił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni w kwestii patrzenia na świat. Na przykład w spojrzeniu na przyrodę, przez wieki przedstawianą jako niebezpieczna dzicz, w której logika nakazywała widzieć – i wszystkie odkrycia naukowe zdawały się to potwierdzać – działanie prawa dżungli: rywalizacji, konkurencji i przetrwania najsilniejszych. Ale w ciągu kilku ostatnich lat naukowcy doszli do wniosku, że prawda jest inna. Drzewa nie walczą z sobą, tylko wspierają się wzajemnie. Nie duszą najmniejszych przez pozbawianie ich dostępu do słońca, tylko odżywiają je poprzez swoje korzenie, podobnie jak czynią to wtedy, gdy stare drzewo traci zdolność fotosyntezy – ta dysfunkcja byłaby zabójcza bez wsparcia „u korzeni” ze strony sąsiadów, bez solidarnej transfuzji czy też odwiecznej dializy². A kiedy jakiemuś osobnikowi zagraża żarłoczny owad, pobliskie drzewa wydają zapach wabiący ptaki będące naturalnymi wrogami szkodnika; w ten sposób ptak znajduje pożywienie, a drzewa ratują swojego współplemieńca. Nie zapominajmy też o tym, że przeżycie każdego z tych olbrzymów warunkowane jest wymianą, jaką prowadzi z mikroorganizmami w glebie, dostarczającymi mu potrzebnych pierwiastków – jak choćby magnezu – w zamian za cukier, który ono dla nich produkuje. Drzewo daje schronienie pszczołom, które pełnią funkcję udomowionych zapylaczy; karmi swoimi owocami ptaki, licząc na to, że pomogą mu w rozsiewaniu nasion.

Z tych odkryć – i z wielu innych – rodzi się radykalnie nowe spojrzenie na świat: na prawo dżungli składają się symbioza, synergia i solidarność. Co za ulga! Wreszcie możemy uwolnić się od konieczności postrzegania siebie jako drapieżników, od traktowania naszego świata jako pola walki, a innych ludzi jako potencjalnych rywali! Nieprzypadkowo nosimy w sobie ukrytą tęsknotę za bardziej symbiotycznym, bardziej synergicznym, bardziej solidarnym światem.

Nasza wiedza na temat dzieciństwa przeszła podobną ewolucję, i to w tym samym czasie (w ciągu ostatnich dziesięciu lat). W poprzednich stuleciach dzieciństwo postrzegane było jako pierwotne stadium, „punkt zerowy” rozwoju człowieka. I byliśmy przekonani, że trzeba dziecku pomóc się wznieść, wspiąć na kolejne stopnie prowadzące na szczyt ludzkiego rozwoju – do wieku dorosłego. A oto nauka i w tej dziedzinie rzuca zupełnie nowe, inne światło. Wychodzimy od prostego stwierdzenia: potencjał konieczny do naszego przeżycia zmienia się całkowicie, zależnie od środowiska i czasów, w jakich żyjemy, podczas gdy nasz program genetyczny jest taki sam od tysiącleci, niezależnie od tego, czy mielibyśmy się urodzić dwadzieścia tysięcy lat temu w epoce lodowcowej, czy za dwieście lat w sercu suchej pustyni. Nasze programy genetyczne nie mogły wiedzieć, k i e d y i g d z i e przyjdziemy na świat – więc postanowiły po prostu wyposażyć nas we w s z e l k i e możliwości, tak by mieć pewność, że wśród obfitości znajdzie się kilka tych, które będą nam konieczne do przeżycia.

To właśnie daje dziecku całkiem nowy status: bomby możliwości, zdolnej stać się wszystkim, czym może stać się człowiek, i zdolnej nauczyć się wszystkiego, czego może się człowiek nauczyć. Natomiast już od pierwszych chwil życia niewykorzystane potencjały (czyli te, które są nieprzydatne w naszym środowisku) zaczynają zanikać, by ustąpić miejsca tym, które – w skończonej ilości – przydadzą nam się w życiu. Podczas pierwszych miesięcy życia doświadczamy prawdziwego krwotoku możliwości – ulatują od nas na cztery wiatry, giną tysiącami.

Co zostaje po tych radykalnych przycięciach? Dorosły. Z punktu widzenia jego potencjału dorosły – który postrzega siebie jako wersję „plus”, który stawia siebie na szczycie drabiny rozwoju – jest zaledwie cieniem tego, kim mógł się stać. Wersją karłowatą, bonsai. A kiedy staje przed dzieckiem, staje przed olbrzymem. Gigantem możliwości. Jedynym strażnikiem tego wszystkiego, czym możemy się stać, wszystkiego, czego możemy się nauczyć.

To wystarczający powód, by radykalnie zmienić nasze podejście do dziecka.

Świat jest rytmem. Są rytmy natury, rytmy wszechświata.

Porządek dnia i nocy. Fazy księżyca. Pory roku. Rezonanse orbitalne: Jowisz wykonuje dokładnie trzy okrążenia, podczas gdy Saturn – dwa. Muzyka jest uniwersalna, ponieważ jest rytmem.

Tak samo jak taniec.RYTMY I RYTUAŁY

Tak jak niemal każdego dnia, Benjamin całym ciałem okazuje, że wyraźnie domaga się, by posadzić go w foteliku na rowerze; wskazuje w ten sposób, że już czas przemierzyć cztery kilometry, które dzielą nas od drogi krajowej.

Jedziemy tam, by popatrzeć na samochody, a przede wszystkim na ciężarówki. Widać je z daleka, jak wspinają się na zbocze długim, prostym pasem. Nie ma nic bardziej zaraźliwego od dziecięcego entuzjazmu. Kiedy dziecko klaszcze w dłonie i tupie nogami z radości, kiedy aż zamiera z entuzjazmu przy przejeździe ciężarówki – tak bliskiej, potężnej, konkretnej – kierowca tira też się uśmiecha. Wiem, że tirowcy porozumiewają się przez radio i uprzedzają, że na takim a takim kilometrze, na przystanku autobusowym, tata z synkiem patrzą na przejeżdżające ciężarówki. Ci długodystansowi samotnicy, nieznajomi bezustannie będący w drodze, rzadko dostrzegani, nagle zyskują poczucie, że ktoś ich oczekuje, podziwia, docenia. Machają do nas ręką; niektórzy kiwają palcami, trzymając dłonie na kierownicy, inni przyciskają klakson, wreszcie imponująca maszyna mija nas z rykiem, oddala się, staje się na powrót anonimowa.

Dzięki Benjaminowi nauczyłem się cieszyć tym zajęciem, odnalazłem czas dziecka, który bywa często znacznie dłuższy niż nasz. Czuję wiatr, drgania, które towarzyszą przejazdowi samochodów, słucham dźwięków – czasami bardzo odległych, w rzadkich chwilach przerwy między autami. Rozróżniam rozmaite wysokości odgłosów zbliżającego się silnika, szum powietrza, hałas opon; słyszę krakanie kruków i brzęczenie owadów.

A potem nagle Benjamin, który ma dwa lata i zaczyna mówić, woła: „Pa, autka, pa, cieziajówki. Do mamy!”. Ruszamy w drogę powrotną. Dzisiaj, zamiast przeciąć nasyp, który prowadzi do lokalnej drogi przez kamienisty parking, postanawiam pojechać parę metrów dalej wzdłuż drogi krajowej i w ten sposób go ominąć. D l a o d m i a n y, typowy pomysł dorosłego. Benjaminowi się to nie podoba, krzyczy, niemal płacze, „Mama tam!” – wskazuje, obracając się gwałtownie w kierunku naszej zwykłej drogi. Rozumiem, że to był zły dobry pomysł, i zawracam. Benjamin nie „wydziwia”, nie stara się „rządzić” – po prostu ma swój niezmienny rytuał.

Rytuał. To on, wraz z rytmami, nadaje strukturę dzieciństwu. Rytmy i rytuały uspokajają, dają poczucie bezpieczeństwa, stabilizują i gwarantują oparcie, od którego można się odbić, by wyruszyć na poszukiwanie przygody, codzienne fascynujące odkrywanie nowych horyzontów. Skróty i zmiany są elementami niepokojącymi, niepożądanymi, a czasami wręcz przerażającymi.

Jesteśmy w dwóch trzecich naszej codziennej drogi, której Benjamin zna każdy metr. Docieramy do miejsca, gdzie droga biegnie wzdłuż łąk, na których pasą się osły, krowy i byki. „Tu, tu, tu!”, woła Benjamin, co oznacza, że chce się zatrzymać. Podchodzimy najbliżej, jak się da, do ogrodzenia; zwierzęta także – w milczeniu, powoli, aż wreszcie ustawiają się w półkole, którego centralnym punktem jest dziecko, tuż po drugiej stronie linii granicznej.

Istnieje pewien szczególny związek, pewien pierwotny pakt między dziećmi a zwierzętami. Zwierzęta podchodzą do dzieci, dzieci podchodzą do zwierząt.

W zwierzętach dzieci mogą się przeglądać jak w lustrze. Pamiętacie to? W ich spojrzeniu, w ich ruchach rozpoznają tę niewinność i lojalność, siłę i kruchość, miłość i lęk, które odczuwają w sobie. Tak jak dzieci, zwierzęta umieją trafić wprost do naszego serca.

Zwierzęta nie grają żadnej roli, po prostu s ą. Tak jak dziecko j e s t – nawet gdy bawi się, że jest pilotem, strażakiem, zamiataczem ulic, to dalej j e s t swoją zabawą.

* * *

Benjamin szczególnie lubi mleko roślinne konkretnej marki. Ten karton mleka stanowi część jego świata, odkąd się na nim pojawił. Ale dziś nic nie jest na swoim miejscu, a świat pogrążył się w chaosie. Firma postanowiła zmienić design kartonu! Pauline, mama, stara się pokazać mu, że kolory są te same, to samo logo – porównuje jego elementy na każdym kartonie – ta sama nazwa na opakowaniu, a przede wszystkim dokładnie ten sam płyn w środku. Nic z tego: Benjamin kategorycznie odmawia picia tego mleka. „Nie cie, nie cie. Mleka!” – mówi, pokazując dawne opakowanie.

Tylko kiedy w porcie macierzystym wszystko jest w porządku, dziecko może radośnie i z ochotą wyruszyć na spotkanie nieznanego, na poszukiwanie nowych doświadczeń. Ale jeśli port macierzysty usuwa mu się spod nóg, dziecko zastyga. A na domiar złego pojawia się ryzyko, że obdarzymy je mianem „uparciucha”.

* * *

To dziecko, które przecież niebawem będzie nastolatkiem, zawsze czeka nie tylko na swoją filiżankę kakao (zawsze tego samego, ulubionego), ale również na swoje cztery tosty. Nie tknie niczego, dopóki wszystkie cztery grzanki nie znajdą się na jego talerzu. A jako że w tosterze można zrobić tylko dwie naraz, dziecko musi chwilę poczekać, wciągając w nozdrza kuszący zapach kakao, pomieszany z zapachem dwóch pierwszych grzanek świeżo wyciągniętych z tostera, na których topi się masło... ale za żadne skarby nie ruszyłoby niczego, zanim kwartet nie będzie kompletny: opieczony i posmarowany.

* * *

Tego dnia kierowca rusza z otwartymi drzwiami, mając do przejechania zaledwie parę metrów. Ale oto maluch siedzący z tyłu krzyczy gwałtownie, z niepokojem, a także w (często niedostrzeganym) poczuciu odpowiedzialności: „Tatusiu, tatusiu! Dźwi, dźwi!”.

Ta reakcja na naruszenie rytuału (polegającego w tym przypadku na zamykaniu drzwi przed jazdą) ukazuje w dobitny sposób, do jakiego stopnia takie zakłócenie oznacza dla dziecka utratę poczucia bezpieczeństwa.

* * *

Wesele. Dziecko ma niewiele ponad trzy lata. Sala jest wielka i wytworna, pełna niezliczonych gości, siedzących wokół stołów, które aż się uginają od kieliszków, talerzy, sztućców, dań, karafek, butelek, kwiatów, wazonów, kotylionów, świec i innych odświętnych dekoracji. Atmosfera jest przytulna i ożywiona jednocześnie; goście są radośni, kelnerzy krzątają się pilnie.

Malec wypracował sobie konkretną trasę, którą przemierza niestrudzenie truchcikiem, slalomem między przeszkodami. Unikając kolizji z kelnerami, cały czas powtarza tę samą marszrutę. Niemal go nie widać – jest tak mały, że głowa nie wystaje mu ponad poziom krzeseł, co najwyżej miga chwilami w przerwach między nimi. Wesele trwa w najlepsze, a on jest po prostu częścią krajobrazu. Wytrwale biega całym swoim ciałkiem, nie męcząc się ani nie zatrzymując. Precyzja jego ruchów między kamiennym murem a oparciami krzeseł – nieregularnie rozstawionych, z wiszącymi na nich marynarkami, często przesuwanych między jednym jego okrążeniem a kolejnym – za największym stołem pełnym biesiadników, jest imponująca; prześlizguje się, nie potrącając niczego ani nikogo, po żadnej stronie.

Ta trasa to jego rytuał dzisiejszego wieczoru. Kiedy ktoś proponuje mu coś do picia lub jedzenia, nie zatrzymuje się, tylko z uśmiechem idzie swoją drogą.

Dorosły w naszym świecie boi się, że powtarzalność zabawy, czynności, trasy, może zacząć dziecko nużyć. Proponuje więc „urozmaicenia”, czy nawet „robienie czegoś innego”, żeby dziecko się nie znudziło. Ale czy przypadkiem nie okazuje w ten sposób raczej własnej niestałości? Po trzech czy czterech powtórzeniach mówi najczęściej: „No dobrze, wystarczy, teraz coś zmienimy, żeby to nie stało się nudne”. Ale czy dla dziecka to było nudne? Czy nie pragnęło raczej długo jeszcze kontynuować swojego zajęcia, zaczynać wciąż od nowa, bez wizji zakończenia na horyzoncie? Czy nie widzimy, jak opadają mu ręce, jak zamiera zatrzymane w chwili, gdy miało pofrunąć; czy nie widzimy wycofania się w obliczu rozczarowania, które przedstawiamy mu jako korzyść?

U dziecka nuda pojawia się jedynie jako reakcja na przerwanie jego rytuałów – rytuałów godziny, dnia, miesiąca czy całego życia. Zatrzymane, wyrwane „dla jego dobra” ze swego rytmu i swoich rytuałów, tęskni za nimi bardziej lub mniej świadomie, a w chwili gdy posłusznie zajmuje się narzuconymi mu zajęciami, odczuwa przede wszystkim pustkę wynikłą z porzucenia tych, którym chciało się poświęcić.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: