- W empik go
Rzeczywistość komponowana - ebook
Rzeczywistość komponowana - ebook
Rzeczywistość komponowana to wybór najważniejszych esejów i wywiadów prasowych Jolanty Brach-Czainy, autorki wybitnych książek filozoficznych Szczeliny istnienia i Błony umysłu.
Jolanta, córka Ireny, wnuczka Bronisławy, prawnuczka Ludwiki – jak sama o sobie napisała – na początku kariery naukowej zajmowała się estetyką i teatrologią, w kolejnych dziesięcioleciach jej zainteresowania kierowały się w stronę etyki i literaturoznawstwa. W latach 90. dała się poznać jako zaangażowana feministka, obrończyni praw kobiet do decydowania o sobie. Na początku XXI wieku pisała artykuły poświęcone „radykalnej sztuce kobiecej” czy odezwy w obronie wolności artystycznej. Niniejszy zbiór – poprzedzony wstępem Elizy Kąckiej – pokazuje tę ewolucję zainteresowań filozofki.
W Lubiewie Brach-Czaina odnajdywała nadzieję, że przed „zniewoleniem i terrorem monolitycznych zasad” ochroni nas „przegięcie”. W czasach, gdy jeszcze nie mówiono o niebinarności, filozofkę fascynowały momenty, w których „ujawniają się inne niż znane dotychczas formy człowieka”. W artykule dla „Rzeczpospolitej” nazwała Radio Maryja „nieszczęściem polskiej kultury”. Proponowała, by ostrzeżenie przed możliwością „obrazy uczuć religijnych” umieszczano na wystawach niezależnie od tego, co prezentują. W tekście Progi polskiego feminizmu opublikowanym w 1995 roku podkreślała, że „wartości głoszone w obu systemach, komunistycznym i katolickim, były na ogół sprzeczne, ale skutki nakazów często się sumowały”.
Dla Jolanty Brach-Czainy esej filozoficzny to „próba wyjścia z intelektualnej pułapki”, „ryzykowna przygoda”, która „wymaga niekonwencjonalnych rozwiązań”. W Rzeczywistości komponowanej odnajdziemy wiele niekonwencjonalnych rozwiązań i przeżyjemy niejedną ryzykowną przygodę intelektualną. Będą też pułapki.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788366778405 |
Rozmiar pliku: | 621 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Świadectwo zmysłów
Filozofowanie non-fiction
„Ogromna większość czytających nie miała nigdy w ręku książki mogącej być miarą innych książek” – zauważa w studium Granice literatury Jerzy Stempowski. Otóż to. Eseje Jolanty Brach-Czainy podsuwają taką miarę. To miara najwyższa. Od lat nie było u nas eseistyki tak brzemiennej powagą, uderzającej skondensowanym namysłem, zaskakującej świetnością stylu. Może od czasu Prób świadectwa (1971) Jana Strzeleckiego.
Oczywiście mam tu na myśli dwa jej zbiory: Szczeliny istnienia (1992) i Błony umysłu (2003). Publikacja niniejsza ma ukazać, jak do tego doszło. Na jakiej drodze teatrologia, historia sztuki i filozofia, złączone w jednej umysłowości, doprowadziły do odkrycia nowej domeny refleksji, nowej formy ekspresji. Toteż zebrana tu została część eseistyki i publicystyki Jolanty Brach-Czainy z czasów, gdy nie była jeszcze tą Brach-Czainą, jaką znamy. Albo: była nieco inaczej, zarazem niedo- i nadto (bo przecież wielu tropów wyzbyła się na drogach myślenia, z wielu zrezygnowała). Czytelnik znajdzie tu poniekąd przymiarki, odmienne wcielenia, dowody poszukiwania najwłaściwszego kształtu własnej myśli. Wszystko to są teksty niebłahe, inspirujące, błyskotliwe, później także dobitne, lecz wyzbyte właściwego Brach-Czainie tonu, emocjonalnego napięcia, etycznej przenikliwości i zabójczej prostoty, właściwych jej eseistycznym miniaturom.
Ze zgromadzonych w Rzeczywistości komponowanej wywiadów wynika, że ta metamorfoza, to wyklucie się z siebie samej zaskoczyły nieco także autorkę. Widocznie w dynamice jej życia wewnętrznego przejście to dokonało się płynnie: od spraw mniej lub bardziej oczywistych do nieoczywistych, od rzeczy sprawdzalnych pojęciowo do tych sprawdzanych sobą. A zatem: od warsztatu filozofki do pracy poza wszelkim warsztatem. Pod tym względem Brach-Czaina, wyznaczając sobie przedmiot refleksji, a konkretniej odkrywając go dla siebie (i w sobie), weszła na szlak literatury – tej prawdziwej.
W roku 1905 Joseph Conrad poświęcił małe studium sztuce powieściopisarskiej swojego mistrza i po trosze protektora – Henry’ego Jamesa. Szkic, po conradowsku mgliście emfatyczny, wypełniają wszechstronne zachwyty układane w pean. Dzieło wieńczy jednak zaskakująca puenta. Jest nią mianowicie zdanie: „Henry James, wielki artysta i sumienny historyk, nigdy nie próbuje osiągnąć tego, czego osiągnąć nie można”.
Wyrok ten – niejako jednym rzutem – podważa, a może i rozmontowuje wszystko, co pieczołowicie piętrzone wcześniej. I trudno wątpić, by piszący nie działał z premedytacją. Conrad należał bowiem do pisarzy żywiących ambicję osiągnięcia tego, czego osiągnąć nie można. Wielokrotnie grał o najwyższą stawkę i w ostatecznym rachunku nie liczyło się nic innego. Od pewnej chwili to samo dążenie wyczytać można z eseistyki Brach-Czainy. Dla każdego z piszących jest to perspektywa zawrotna.
Inaczej mówiąc, w tym konkretnie przypadku okazało się, że osiągnąć to, czego osiągnąć nie można w filozofii (przynajmniej akademicko formatowanej), osiągnąć można w roli eseistki. Stąd przy całym dochodzącym co pewien czas do głosu „oprzyrządowaniu” filozoficznym Brach-Czaina przybiera, jak się zdaje, postawę antyfilozoficzną: ma intencję dotknięcia istoty rzeczy bez pojęciowego pancerza, bez narzucających swoje uniwersaliów, bez wstępnych założeń – poza tradycją i poza dyscypliną akademicką, która nosi nazwę kultury filozoficznej. Ma się rozumieć, w tym akurat nie jest pionierką: podobnie z łańcucha filozofii ścisłej zerwali się w swoim czasie Schopenhauer, Nietzsche, Bergson czy Szestow – nie przypadkiem wszyscy znakomici pisarze. Tę siłę wywrotową literatury obraca Brach-Czaina w narzędzie zawężenia pola widzenia: jej krótkie traktaty stoją w najbliższym sąsiedztwie poezji. Takiej zwłaszcza, która pragnie ujrzeć lub odczuć niejako po raz pierwszy, z całą świeżością dokonującej się inicjacji. Od razu przychodzą tu na myśl nazwiska wskazujące na epokę jej formacji intelektualnej: Miron Białoszewski ze swoim studium klucza, Francis Ponge z kontemplacją małża, Zbigniew Herbert ze swoim krzesłem, Wallace Stevens z gruszkami, Wisława Szymborska z kamieniem. Krótko mówiąc, jest to szkoła uwewnętrznionych w poezji impulsów egzystencjalizmu. Parti pris des choses, lekcja rzeczy. Z reguły wiodąca do poznawczej klęski.
„Poeta czy malarz próbuje chwycić nieprzebraną wielość zjawisk, ale przecie powszechnie już wiadomo, że jedynym dla niego oparciem są jego własne percepcje, z konieczności subiektywne” – pisał o tych znamiennych latach Miłosz w szkicu Postscriptum (1990). Konstatował: „Znikła naiwna wiara w możność przedstawienia rzeczy »tak jak naprawdę są«. Trwający parę stuleci proces wytyczony przez filozofów samej zdolności naszych zmysłów do obiektywnego poznania, znalazł wreszcie w sztuce odbicie na poziomie praktyki”. I przytaczał konkluzję Wallace’a Stevensa: „gruszki są niepodobne do niczego”.
Także dla Brach-Czainy głównym aparatem analitycznym jest opis. Tak bliski, że w użyciu zakrawa na swą odwrotność: wygląd zewnętrzny rzeczy nie tylko nie odsłania jej wnętrza, lecz częściej pozostaje sprzeczny z jego istotą – ale tym samym daje poznać ekspresję tej różnicy. W swoim stylu pisał to samo Ponge: że jako poeta ma na celu „otwarcie wewnętrznych włazów, podróż w głąb rzeczy, zalew właściwości, rewolucję lub przewrót...” (Otoczak. Introdukcja), co wymaga maksymalnej mobilizacji zasobów języka. Brach-Czaina dodaje do tego, że samo skupienie uwagi zmienia stosunki podmiot – przedmiot. „Nie każda rzecz jest obiektem – precyzuje – lecz ta jedynie, która ma zdolność oddziaływania i koncentrowania na sobie uwagi. Nie wymyślamy obiektów, tylko spotykamy. Przychodzą do nas z zewnątrz i domagają się posłuchania. Fragment jest przez nas ustanawiany i narzucany światu, obiekt nam coś narzuca. Wprawdzie jest drobiną bytu, którą dopiero nasza uwaga ostatecznie obiektem czyni, lecz ufundowanie w uwadze stanowi odpowiedź, jaką dajemy na skierowane ku nam wezwanie” (Wiśnia i rozumienie). W tym distinguo kryje się czysta mistyka...
W przypadku Ponge’a owo „ufundowanie w uwadze” to – powiada Miłosz – „staranna analiza pierwszych wrażeń przy spotkaniu z przedmiotem i ich przekształcania w świadomości przy współudziale tkanki językowej. Wszystkie zmysły są równouprawnione, z prymatem wzroku, smaku i dotyku. Smak jest obficie reprezentowany, zwłaszcza w opisie czynności kuchennych – przygotowywania dań, gotowania, pieczenia etc. Poemat pt. Kartofel zaczyna się tak: »Obierać gotowany kartofel dobrego gatunku jest rzadką rozkoszą«”. Może dlatego Brach-Czaina, jak sama z pewnym żalem przyznaje, nie „zanalizowała” kartofla?
Przywołanie w sukurs wszystkich możliwie zmysłów stanowi w tym filozoficznym eksperymencie konieczność, obarczoną jednak ryzykiem: w miarę udzielania uwagi, zbliżania się, fenomenologicznej epoché czy jak to nazwiemy, rozmyciu podlega własne „ja”, wątleje wchłonięta przez obiekt tożsamość podmiotu. Ten fakt właśnie przydaje sprawie niesamowitości, którą eksplorują poeci. I dawni malarze martwych natur, rzecz jasna. Słowem, patrzenie na rzeczy kończy się tym, iż rzeczy patrzą na nas. Z wyzwaniem, w zamyśleniu lub drwiąco.
Z tej to racji odwoływać się trzeba do wszystkich naraz zmysłów. Można rzec nawet wzorem doktryn tybetańskich wyłożonych w książce Joanny Tokarskiej-Bakir o „wyzwoleniu przez zmysły”. Przy czym uzmysłowienie wzrokowe jest o wiele mniej zmysłowe niż węch, smak, słuch, a nade wszystko dotyk. Rola tego ostatniego jest dla eseistyki Brach-Czainy kluczowa, gdyż w działaniu odwraca on skutki nadmiernej wizualizacji, zapatrzenia, czyli nadużycia mimesis, sprzyja bowiem rekonstytucji podmiotu. Jako że bywa on o wiele bardziej godny zaufania, mniej podatny na pomyłki i fałszerstwa. Jest najbliżej naszej wewnętrznej tożsamości, jest nam najwierniejszy. „Ja”, zagubione we wzroku, odradza się przez dotyk.
Tu proponuję mały eksperyment myślowy. W Materacu, ostatnim z opowiadań Lema, neurotyczny milioner obawia się porwania i uwięzienia w rzeczywistości wirtualnej, w matriksie. Ponoć zdarza się to i ofiara dokonuje żywota na jakimś strychu, z elektrodami na głowie. Konsultacja z psychiatrą dowodzi, że odróżnienie rzeczywistości autentycznej od jej przeciwieństwa jest niemal niemożliwe: sprawcy zeskanowują całe mieszkanie włącznie z kopiami bliskich ofiary oraz najbliższe jej otoczenie. Należy więc wypatrywać drobnych zmian w tym ostatnim. Lecz i ten sposób Lemowskiego bohatera, jak się zdaje, zawodzi. A przecież kryterium jest tak proste! Nikt nie zdoła zeskanować skrzypienia pewnego miejsca podłogi, zapachu w szafie, drobnych pęknięć blatu biurka (które tak dobrze pamiętają moje palce), naddartej kartki w czytywanej książce. Na skanie byłaby tylko kreską. Oto magia dotyku, który przywraca tożsamość; magia zmysłów w ich niezauważalnej identyfikacji naszego osobistego świata.
Widać tu, w co (i w kogo) wymierzone jest polemiczne ostrze eseistyki Brach-Czainy. W Jeana Baudrillarda mianowicie, w jego hipnotyzerską wizję Symulakrów i symulacji (1981), w szarlatańskie na poły hasło „rzeczywistość nie istnieje”. Wbrew tezom owego myliciela (nazewniczy patent Lema) mapa nigdy nie pokryje całego terytorium: umykają jej „drobiny bytu”, wymykają się organiczne świadectwa zmysłów. To one dostarczają kryteriów odróżnienia desygnatu od znaku, tego, co rzeczywiste, od tego, co podstawione. Co prawda, istnieją też symulakry: w propagandzie, popkulturze, modzie, biografiach celebrytów, kłamstwach polityków, nacjonalizmie, nawykach religijnych, gustach seksualnych, w mitach rodzinnych. A nawet w filozofii, gdzie jako ostatnie relikty rzeczywistości zachowały się rekwizyty wykładowcy: „ten oto stół” i „ta oto kreda”. Za pośrednictwem zmysłów wznowić jednak można filozofowanie jako non-fiction. Gdyż one to, jako reprezentanci ciała, zapewniają, iż rzeczywistość istnieje i uczą jej kształtów. „Ne zdurisz aptekara szajdewasserom”, jak mawiano w mieście sceptyków, Lwowie, skąd się Jolanta, córka Ireny, wnuczka Bronisławy, prawnuczka Ludwiki, wywiodła.
Jolanta Brach do Leszka Kołakowskiego
Oxford. 30.10.83
Szanowny Panie Profesorze,
jestem Pana studentką z czasów warszawskich.
Przyjechałam do Oxfordu na rok prywatnie. (Mój mąż pracuje u prof. Hoare’a w Programming Research Group). Chciałabym zobaczyć się z Panem Profesorem – jeśli to możliwe – i prosić Pana o polecenie do Bodleian Library. Sens mojego przyjazdu tutaj widziałam właśnie w tym, że przez rok będę mogła popracować w dobrej bibliotece. Nie wiedziałam jednak, że nie jest to biblioteka w pełni publiczna.
Podaję kilka informacji o sobie:
1. W 1974 r. doktoryzowałam się z filozofii sztuki u Stefana Morawskiego (Instytut Sztuki PAN).
2. Na tydzień przed wyjazdem do Oxfordu (4 październik ’83) habilitowałam się na Wydziale Filozofii i Socjologii UW. Temat pracy: Etos nowej sztuki.
3. Pracuję od lat w Filii UW w Białymstoku. Początkowo na Polonistyce, a obecnie w Zakładzie Wych. Estetycznego na pedagogice.
4. Jedyne, co przychodzi mi na myśl, gdy zastanawiam się, jak miałabym Panu siebie przypomnieć, to zdarzenie, którym z pewnością nie należy się chwalić. W czasach studenckich prowadziłam na Uniwersytecie teatr.
Przygotowałyśmy z koleżanką adaptację Upadku Camusa. Rolę Sędziego Pokutnika chciałyśmy powierzyć Panu! Przyjął Pan ten pomysł z niezwykłym spokojem, nawet jakby lekko usprawiedliwiając się, że – jak Pan twierdził – nie ma Pan dość „charakteru”, by jak któryś z profesorów KUL-u „tarzać się po podłodze w teatrze studenckim”.
Pozdrowienia i wyrazy szacunku
Jolanta Brach
/adres/
Warholenie w stylu Andy
JACK FORD AGITUJE NA RZECZ OJCA W UNIWERSYTECIE ILLINOIS.
Och, gdyby Warhol został prezydentem! Mógłby wiele zdziałać, bo prezydent ma ogromną władzę. Niebieski Pokój w Białym Domu wytapetowałby głowami krów, rozstawił wszędzie puszki z zupą Campbella i wówczas Giscard d’Estaing i Breżniew zrozumieliby lepiej Amerykę, a rozmowy dyplomatyczne odbywałyby się w atmosferze jeszcze pełniejszego porozumienia.
– Dlaczego malował pan puszki konserw?
– Po prostu żywiłem się wówczas zupą Campbella. Bardzo lubię pomidorową.
ZNOWU UPADEK FORDA! NA NARTACH W COLORADO.
Gdyby Warhol został prezydentem, mógłby mieć w TV własny show. Cokolwiek zrobiłby on czy jego pies, można by oglądać na ekranie.
KAROLINA KENNEDY ŻUJE BALONÓWĘ W DNIU MATURY!
Co to znaczy być sławnym? To wziąć do ręki pierwszą z brzegu amerykańską gazetę i na każdej stronie znajdować zdjęcia prywatnych znajomych. Bardzo przyjemnie jest żyć w świecie w ten sposób oswojonym. Warhol nie musi zostać prezydentem, żeby wystąpić w TV. Już występował. Tylko mówił tak cicho, że nikt nie wie, co powiedział. Jako prezydent zrobiłby dla ludzi wiele dobrego. Na przykład: Ameryka jest czysta, ale czy myślimy o tych, którzy ją czyszczą? Prezydent Andy Warhol przed kamerami telewizji myłby na Kapitolu klozety, mówiąc: „Dlaczego nie? Ktoś musi to zrobić”.
Czy nie poprawiłoby to samopoczucia ludzi pracy? Czy nie podniosłoby godności pracy? I czy wreszcie poczucie demokracji nie wymaga, by pokazał się w TV prezydent myjący klozety?
NIEZALEŻNY DUCH W BIAŁYM DOMU. BETTY FORD O PRZEDMAŁŻEŃSKICH STOSUNKACH SUSAN.
Andy Warhol byłby pierwszym nieżonatym prezydentem. To ważne, żeby prezydent był pod jakimś względem pierwszy.
W obecnych wyborach Warhol nie wystawił jednak swej kandydatury. Tylko tak marzy o prezydenturze w swej ostatnio wydanej książce: The Philosophy of Andy Warhol. From A to B and Back Again. Książka jest zbiorem dialogów, monologów, złotych myśli.
SAMOTNY! DLACZEGO? PRZYŚLIJ STO DOLARÓW I PRZYŁĄCZ SIĘ DO NAS.
A i B są przyjaciółmi na tyle, na ile to jeszcze możliwe. B jest kobietą bądź mężczyzną na tyle, na ile to jeszcze możliwe. Rozmawiają. Najczęściej B mówi, A słucha na tyle, na ile to możliwe. O czym rozmawiają? O życiu codziennym w czasach Andy’ego Warhola. Czy lepiej czyścić mieszkanie elektroluksem, czy raczej płynami czyszczącymi. Mocny elektroluks dobrze wysysa kurz z dywanów, ale później trzeba z niego kurz wysypywać. Natomiast małymi elektroluksami wygodnie się posługiwać, ale trzeba je składać i rozkładać, to zabiera czas.
MÓJ STARY DISHWASHER BYŁ BARDZO DOBRY. ALE NIE TAK DOBRY JAK NOWY. DLACZEGO „MAYTAG” TAK WSPANIALE ZMYWA? BO WODA TRYSKA Z GÓRY NA DÓŁ, Z DOŁU DO GÓRY I Z OBU BOKÓW! PRZEKONAJ SIĘ SAMA!
Są płyny tak doskonałe, że wystarczy nalać je na gąbkę, dotknąć dywanu i już czysty. Prawda, że płyn nie wysysa kurzu, ale za to go rozpuszcza.
A i B rozmawiają przez telefon godzinami. Także o tym, jak oszczędzić na telefonie 10 centów. Otóż trzeba cierpliwie czekać, aż znajomy zadzwoni pierwszy.
Czy może być coś przyjemniejszego niż rozmowa telefoniczna, gdy jednocześnie ogląda się program telewizyjny? Ten sam albo inny. A nie rozstaje się z telewizorem. Szczególną przyjemność sprawia mu manipulowanie kolorami. Wszystko w błękitach, wszystko w żółciach. Można zrobić sobie Sobotnią kraksę na pomarańczowo albo Zielone krzesło elektryczne.
W 1969 r. Warhol zrobił film telewizyjny reklamujący lody Schraffta. Dlaczego to zrobił? „Ja naprawdę lubię lody Schraffta. Szczególnie truskawkowe. Zjadam je codziennie”. Zresztą reklamy podnoszą walory dramaturgiczne programów telewizyjnych. Dzięki nim chcemy się dowiedzieć, co będzie dalej. W każdym razie A tak sądzi.
W czasie, gdy B monologuje przez telefon, A wyjada z puszki dżem. Gdy puszka jest pusta, odkłada po cichu słuchawkę i na palcach wychodzi do kuchni. Przez ten czas z mikrofonu wydobywa się głos B. A stara się wrócić jak najszybciej, zanim B połapie się, że nie ma słuchacza. Nie zawsze mu się udaje.
„B: Hello... HELLO! HELLO!! (A wraca z nową puszką).
B: Nie znoszę tego, że mnie opuszczasz! Gdybym mogła mówić sama do siebie, robiłabym to, ale nie mogę. Dlatego potrzebuję ciebie.
A: No dobrze, słucham.
B: Czasem spuszczam z wodą tony jedzenia. Choćby wczoraj. Powiem ci, co wyrzuciłam do klozetu wczoraj. Chcesz słuchać?
A: Na co czekasz?
B: Spuszczałam sześć razy rzodkiewki, dwie torebki plastikowe, jedna była po marchwi, jedna po rzodkiewkach, jedną torbę papierową, w której marchew i rzodkiewki przyniosłam ze sklepu”.
Rozmowa telefoniczna jest najpopularniejszą formą przyjacielskiej wymiany myśli i intymnej obecności. Gdyby B nie potrzebowała (potrzebował) jej tak bardzo, nie traciłaby (tracił) na nią pieniędzy. Rozmowy i kontakty pozorne, a jednak niezbędne, już dawniej pojawiały się w filmach Warhola. W Nude Restaurant Viva opowiada, opowiada, opowiada doświadczenia swego życia. Taylor Mead cierpliwie słucha.
„Viva: Jesteś znudzony?
Taylor: Lubię słuchać fragmentów rozmowy. A prócz tego wierzę, że moja podświadomość ciągle jeszcze słucha”.
DZIŚ WIECZOREM NA CAMPUSIE CZŁONKOWIE MNIEJSZOŚCIOWYCH GRUP SEKSUALNYCH PROWADZIĆ BĘDĄ SWOBODNĄ DYSKUSJĘ ORGANIZOWANĄ PRZEZ KOLEKTYW KOBIECY.
Tyle się mówi o unifikacji płci w podejmowanych przez mężczyzn i kobiety rolach, a czy ktoś próbował wyciągnąć ze społeczeństwa esencję tej sytuacji, otoczyć się takim żywym dziełem sztuki, właściwie samemu do niego nie należąc, jedynie jako stale obecny widz aranżer. Entourage Warhola, bez którego właściwie nigdzie nie pokazuje się on publicznie, stanowią ludzie z Factory powołanej do realizacji pomysłów mistrza. Część tej grupy to biseksualni przebierańcy. W tym otoczeniu krystalizują się pomysły Warhola dotyczące świata homoseksualistów, lesbijek, narkomanów. Czasem powstają tu filmy przecinające stereotypy, utrwalone w świadomości społecznej. Za scenariuszem Lonesome Cowboys stoi proste rozumowanie: skoro Zachód podbijali mężczyźni, skoro kobiet w tym świecie prawie nie było, nie było też miłości do nich, w każdym razie nieczęsto. Codziennym obiektem życia seksualnego mężczyzn musieli być przede wszystkim inni mężczyźni.
Co jest idealnym dziełem sztuki współczesnej? Bluejeans. Wymyślić coś takiego jak bluejeans, co nosi cały świat, i zrobić na tym pieniądze! Tego Warhol chciałby najbardziej. Pomysł – mechaniczne wykonanie – masowy odbiór – pieniądze. To wzór postępowania dla artysty w nowym społeczeństwie industrialnym. Gdy Warhol malował obrazy, nigdy nie było wiadomo, ile prawie mechanicznie powielonych kopii wykonał ani czy wykonał je sam, ale wszystkie kosztowały tyle samo słono. Skoro ktoś chce mieć na ścianie pieniądze wcielone w Warhola, Warhol mu to udostępnia. Korzyść jest obopólna. Sam jest zdania, że na ścianach lepiej po prostu wieszać pieniądze. Nowojorscy milionerzy urządzają mieszkania w stylu „retro” – wówczas są nieprawdziwi, bądź w stylu „Warhol” – a wtenczas śmieją się z nich własne ściany.
JEDZ I PARKUJ!
W znakomitej paryskiej restauracji słynącej z potraw przyrządzanych z kaczek Andy Warhol zamówił hamburgera. Nie było. Wezwał szefa kuchni. Zrobił awanturę. No bo rzeczywiście, żeby w dobrej francuskiej restauracji dobry amerykański artysta nie mógł za własne dolary zjeść hamburgera! Niby Europa rozwija się, a jednak postęp nie wszędzie można obserwować. No i jak inaczej miał wytłumaczyć tym żabojadom, czym jest Ameryka?
Demonstracyjne zachowania w restauracjach są jednym z ważnych elementów w sposobie bycia – sztuce Warhola.
O, JAKIE SMACZNE! JAKIE KRUCHE! I BEZ KALORII!
O restauracjach i o jedzeniu – hamburgera albo grzybków – kręcił kiedyś filmy. O jedzeniu pisze wiele w swej Filozofii. Nie może być inaczej, bo Amerykanin żyje pośród reklam jedzenia. Warhol rozkoszuje się jednak najbardziej tym, że w amerykańskim sposobie jedzenia odbija się amerykańska demokracja. W Europie każda warstwa wykształciła własny sposób jedzenia i własne potrawy. Tymczasem coca-cola ma ten sam smak dla Rockefellera i dla śmieciarza. I obaj ją piją! W Ameryce hamburgery smakują tak samo w każdej restauracji niezależnie od tego, ile ktoś za nie płaci. Europa tego nie zna. A najmilsza Warholowi jest wizja prezydenta Eisenhowera podejmującego królową Elżbietę hot dogiem kupionym w parku; bo choć jedzenie jest wszędzie takie samo, nie ma lepszych hot dogów niż kupione w parku i Eisenhower nie mógłby znaleźć dla królowej Elżbiety nic lepszego. A nie jest też źle konfrontować demokrację angielską z amerykańską.
JUŻ DRUGI TYDZIEŃ TRANSCENDENTAL MEDITATION NA PIERWSZYM MIEJSCU LISTY BESTSELLERÓW.
The Philosophy of Andy Warhol jak „Playboy” omawia wszelkie możliwe aspekty współczesnego życia: pieniądze, praca, czas, sława, miłość – to tytuły rozdziałów. Jest też rozdział poświęcony śmierci, a w nim stwierdzenie: do tego tematu nie jestem przygotowany.
WSTĄP DO ARMII. ZWIEDZISZ NIEZNANE KRAJE.
Czytając Warhola, z zainteresowaniem czeka się na to, co on powie o buntowniczej awangardzie lat sześćdziesiątych. Od pierwszych stron tej „z głupia frant” pisanej „filozofii” czeka się na ocenę tamtych lat. Przez studio Warhola przewinęli się: Allen Ginsberg, Jack Kerouac, Jane Fonda. Musiała to być pasjonująca konfrontacja. Otóż do awangardy kontestującej odnosi się Warhol z wyraźną sympatią, ale jak do ludzi niezdolnych do trzeźwego spojrzenia na świat. Z dystansem i pobłażaniem. Wydaje mu się, że w latach sześćdziesiątych świat wypadł na moment z właściwego mu biegu, po czym wrócił do normy. Może nie jest ona zbyt pociągająca, ale trudno. Trzeba się przystosować i chodzić w niewygodnych butach.
MÓJ ULUBIONY MAGAZYN MÓWI, ŻE NAJBARDZIEJ PODNIECA MĘŻCZYZNA, KTÓREGO SIĘ KOCHA. JA KOCHAM MÓJ MAGAZYN!
W latach sześćdziesiątych ludzie opuścili swe społeczne klatki i wspólnie przebiegli świat. Nagle wszyscy stali się równi: kelnerki i gubernatorzy. Wszyscy interesowali się innymi. W powietrzu gęsto było od uczuć. „W latach sześćdziesiątych – pisze Warhol – ludzie zapomnieli, czym powinny być uczucia. Sądzę, że gdy na uczucia raz spojrzy się pod pewnym kątem, nigdy już nie można myśleć o nich jak o czymś realnym. Coś takiego mnie się zdarzyło. Nie wiem, czy byłem kiedykolwiek zdolny do miłości, ale po latach sześćdziesiątych w kategoriach »miłości« w ogóle nigdy już nie myślałem”.
NIE PRZEŁADOWUJ PRALKI. TRZYMAJ DZIECI Z DALA OD MASZYN.
Ożywienie tamtych czasów odbijało się też na życiu studia przy 47 ulicy. Stale ktoś wpadał, coś mówił, coś robił. Warhol chciał to zamieszanie opisać. Wybrał osobę ze wszystkich najruchliwszą i najbardziej gadatliwą – Ondine, aktorkę występującą w jego filmach, i zasiadł do maszyny z zamiarem bezpośredniego przepisania dwudziestu czterech godzin życia Ondine, niezaburzonych żadną zewnętrzną kompozycją artystyczną. Tak powstała powieść pt. A, wydana w 1968 r. Ale tak pisać na maszynie 24 godziny bez przerwy! A Ondine w tym czasie żyje sobie po prostu i wcale jej to nie męczy! Musiał przerywać. Ostatecznie pisanie powieści zajęło mu kilka dni. Co więcej, ewentualną wartość miał tu przecież dzień spontanicznie przeżyty przez Ondine, a nie jego zapis. Warhol szybko zorientował się w fałszywości tego „naturalistycznego” chwytu i „metodę” zarzucił.
KWIECIEŃ MIESIĄCEM UBEZPIECZEŃ.
W swej Filozofii twierdzi, że lata sześćdziesiąte są definitywnie zamknięte. Z takim zapałem dowodzi, że tamte nastroje nigdy już nie wrócą, jakby chciał się przed czymś ubezpieczyć. Nie myśli o tym, że choć bunt młodzieży wygasł, to jednak również został przez społeczeństwo zasymilowany i odcisnął się na hierarchii społecznie uznawanych wartości. Przyczynił się też do niektórych konkretnych zmian; choćby tej, że w Stanach nie ma obowiązkowej służby wojskowej.
MASŁO ROŚLINNE CODZIENNIE NA NASZYM CHLEBIE.
Jeden z marcowych numerów „Time’a” podaje wyniki badań migracji ludności USA w latach 1970–1975. Okazuje się, że coraz więcej Amerykanów opuszcza wielkie miasta, by przenieść się do małych miasteczek i na wieś. Dziesięć lat temu robili to hippisi. Obecny trend ma jednak rozsądniejsze podstawy ekonomiczne i może się utrzymać.
PAŹDZIERNIK MIESIĄCEM OSZCZĘDZANIA.
Warhol jest pesymistą. Pesymizm łączy się u niego z dużym wyczuciem komizmu codziennych, typowych sytuacji. Gdy jednak sytuacja typowa wydaje się komiczna, jest obca. Warhol jest przewrotnym, fałszywym apologetą obcego mu świata. Nie krytykuje wprost. Najchętniej wybraną typową i dokuczliwą sytuację wzmacnia i łączy z dodatkowym aprobującym ją komentarzem.
WŁÓŻ MONETĘ, CZEKAJ NA SYGNAŁ.
W książce Warhola najlepsze są dwa rozdziały – rozmowy telefoniczne: początkowy i końcowy. Gdyby nie napisał pozostałych rozdziałów, i tak mielibyśmy przed oczyma pełny obraz Nowego Świata przedstawionego w stylu „Warhol”, to znaczy uznanego pod każdym względem, we wszystkich absurdach, przede wszystkim w absurdach. Mówi o tym, z czym Amerykanin styka się na co dzień, co mu dokucza, ale o czym już nie myśli, a co dla przybysza z innej kultury – którym może być syn czeskiego górnika – jest najbardziej krzykliwą powierzchnią życia amerykańskiego.
Zwraca uwagę na to, do czego wszyscy są przyzwyczajeni, monumentalizuje banał. To nawet nie jest krytyka, to raczej próba konformizmu, który okazuje się niemożliwy. Poddajemy się konsekwentnie naciskowi rzeczywistości, a ona sama obnaży swoją absurdalność.
Warhol jest stale taki sam i we wszystkim, co robi, jest cały Warhol. Jako chłopak zbierał autografy „sławnych ludzi”, później malował serie idoli, a dziś wydaje swą Philosophy, której każdy egzemplarz jest przez niego podpisany. Nie dociekajmy, kto i jak wykonał te autografy. Liczy się pomysł.
W Philosophy nie ma właściwie nic nowego w stosunku do jego dotychczasowej twórczości. Jest to raczej summa. Summa dowcipów. I mimo tylu tak szybko zachodzących w świecie zmian jego niezmienione spojrzenie jest stale ostre.
PRZECHODŹ TYLKO W MIEJSCACH WYZNACZONYCH.
Helmholtz Watson utalentowany alfa plus sądził, że żyjąc w Nowym Wspaniałym Świecie, skazany jest na twórczość błahą. Otóż Huxley pomylił się. Poruszając się jedynie w dostępnych alfie schematach, można z elementów alfiej świadomości budować sztukę, która alfi świat przekracza. Na to trzeba jednak Andy’ego Warhola, a nie jakiegoś Helmholtza Watsona.
Przypisy
J. Stempowski, Granice literatury tegoż, Klimat życia i klimat literatury: 1948–1967, wyb. i oprac. J. Timoszewicz, Warszawa 2001, s. 180.
Osobnym tematem, który wymaga rozważenia, jest odmienność (również pojęciowego) filtrowania świata w Błonach – w porównaniu ze Szczelinami. Sama przewodnia metafora ma tu decydujący potencjał ustawiania pola skojarzeń. Błony konweniują w wielu aspektach z prywatnym przepracowaniem buddyzmu, ale o tym kiedy indziej.
J. Conrad, Henry James, tłum. M. Boduszyńska-Borowikowa tegoż, O życiu i literaturze, tłum. M. Boduszyńska-Borowikowa i J. Miłobędzki, Warszawa 1974, s. 27.
C. Miłosz, Postscriptum „Teksty Drugie” 1990, nr 5–6, s. 163–164.
Tamże, s. 165.
F. Ponge, Otoczak. Introdukcja, tłum. A. Wasilewska „Literatura na Świecie” 2006, nr 9–10, s. 42.
J. Brach-Czaina, Wiśnia i rozumienie tejże, Szczeliny istnienia, Warszawa 2018, s. 16–17.
C. Miłosz, dz. cyt., s. 167.
Zob. J. Brach-Czaina, Kabaczek, piasek, liście, pazury. Rozmowa z Barbarą N. Łopieńską w niniejszym tomie, s. 96–97.
Zob. J. Tokarska-Bakir, Wyzwolenie przez zmysły. Tybetańskie koncepcje soteriologiczne, Wrocław 1997, s. 5 i n.
J. Baudrillard, Symulakry i symulacja, tłum. S. Królak, Warszawa 2005, s. 7, 137 i inne.
T. Boy-Żeleński, Staśko z Diderotem, czyli flaki z olejem tegoż, Dziewice konsystorskie, Warszawa 1958, s. 31.
Archiwum BN, Rps 13360 III.
Ludwik Czaja (ur. 1935) – informatyk, w latach 60. pracował m.in. nad językami programowania SAS i SAKO wykorzystywanymi na komputerze ZAM-2. Od 1979 roku kierownik Zakładu Systemów Informatycznych i Oprogramowania Instytutu Informatyki UW, późniejszego Zakładu Podstaw Informatyki. Od 2003 roku profesor nauk matematycznych.
Właśc. Charles Antony Richard Hoare (ur. 1934) – brytyjski informatyk, twórca algorytmu sortowania quicksort i tzw. „logiki Hoare’a”. Od 1977 r. profesor informatyki w Oxfordzie, gdzie kierował badaniami nad językami programowania. W 1980 roku został laureatem nazywanej „informatycznym Noblem” Nagrody Turinga za „istotny wkład w określenie i projekt języków programowania”.
Jak pisze w Autobiografii zawodowej: „W rozprawie doktorskiej pt. Od teatru literackiego do teatru z widzem (1974) dokonałam typologizacji i krytycznej analizy dwudziestowiecznej estetyki i teorii teatru”. Dokument w zbiorach prywatnych Joanny Czai.
Jack Ford (ur. 1952), 24-letni syn prezydenta Geralda R. Forda, w ramach kampanii przed wyborami prezydenckimi objeżdżał ośrodki akademickie. Mimo jego starań Ford przegrał w wyborach z Jimmym Carterem.
Valéry Giscard d’Estaing (1926–2020) – prezydent Francji w latach 1974–1981.
Leonid Breżniew (1907–1982) – sekretarz generalny Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego.
Caroline Kennedy (ur. 1957) – córka Johna F. Kennedy’ego i Jacqueline Kennedy.
Betty Ford, właśc. Elizabeth Ann Bloomer Warren Ford (1918–2011) – amerykańska tancerka i modelka. W 1948 roku wyszła za Geralda R. Forda. W wywiadzie dla programu Sixty Minutes powiedziała, że „nie zdziwiłaby się”, gdyby jej osiemnastoletnia córka Susan zdecydowała się na romans. Dodała, że zgoda na seks przedmałżeński mogłaby przyczynić się do obniżenia liczby rozwodów. Słowa te wywołały olbrzymie kontrowersje.
A. Warhol, The Philosophy of Andy Warhol. From A to B and Back Again, New York – London 1975. Polski przekład (Filozofia Warhola od A do B i z powrotem, tłum. J. Raczyńska) ukazał się w 2005 roku nakładem wydawnictwa Twój Styl.
Pod koniec lat 70. ponad 70 procent amerykańskich gospodarstw domowych używało sprzętów kuchennych firmy Maytag.
Tytuły dzieł Warhola.
Był to rok 1968. Firmie Schrafft nie udało się zachować reklamy i nie istnieją żadne jej znane kopie.
Film Warhola z 1967 roku.
The Factory (Fabryka) – nowojorskie atelier Andy’ego Warhola, w którym jego pracownicy wykonywali sitodruki, litografie oraz kręcono filmy artystyczne. Studio w latach 60. XX wieku było modnym miejscem spotkań artystów. Funkcjonujące od 1963 do 1987 roku atelier czterokrotnie zmieniało swoją lokalizację.
Powstała w 1968 roku parodia westernu wyreżyserowana przez Warhola do scenariusza Paula Morrisseya.
Anegdota jest raczej legendą niż faktem historycznym. Elżbieta II spotkała się w Stanach Zjednoczonych z prezydentem Dwightem Eisenhowerem podczas oficjalnej wizyty w 1957 roku, jednak o jedzeniu przez nią hot dogów nic nie wiadomo. Monarchą, który podczas spotkania z amerykańskim prezydentem kosztował hot dogów, był król Jerzy VI. W 1939 roku podczas wizyty w Stanach Zjednoczonych próbował potrawy w domu Franklina Delano Roosevelta i jego żony, Eleanor. Towarzyszyła mu żona i matka przyszłej królowej, Elżbieta. Wydarzenie nie było dostępne dla prasy. Hot dogiem zajadał się też radziecki przywódca Nikita Chruszczow w 1959 roku podczas wizyty w amerykańskim Des Moines. Miał powiedzieć: „Pokonaliśmy was na Księżycu, ale wy pokonaliście nas w produkcji kiełbas”. Zachowały się zdjęcia.
Mowa o książce Jacka Forema, Transcendental Meditation: Maharishi Mahesh Yogi and the Science of Creative Intelligence, New York 1976.
Poeta Allen Ginsberg (1926–1997) i pisarz Jack Kerouac (1922–1969) odwiedzili Factory wspólnie w 1964 roku. Spotkanie zostało uwiecznione w filmie Warhola, „Couch”. Aktorka Jane Fonda (ur. 1937 r.) została sportretowana przez artystę w 1982 roku w sitodruku oraz serii polaroidów.
Błąd Brach-Czainy – Ondine, właśc. Robert Olivo, był aktorem i identyfikował się jako on/jego.
Brach-Czaina myli się w szczegółach, które możliwe, że nie były jej znane. Książka A, będąca nagraną na taśmę i spisaną rozmową Warhola i Ondine’a, zawiera nagrania z kilku oddzielnych dni w okresie dwóch lat.
Błąd Autorki. Ojciec Andy’ego Warhola nie był Czechem. Ondrej Warhola był Łemkiem mieszkającym we wsi Mikó (obecnie Miková) w ówczesnych Austro-Węgrzech, dziś w północno-wschodniej Słowacji.
Mowa o Aldousie Huxleyu i jego powieści Nowy wspaniały świat.
Artykuł opublikował w 1976 roku tygodnik „Polityka. Jolanta Brach-Czaina w Autobiografii zawodowej pisała: „W 1975 wyjechałam na rok do USA, gdzie zbierałam materiały do pracy nad przemianami współczesnej świadomości, znajdującymi wyraz w sztuce i w codziennych zachowaniach artystów”.
BŁONY UMYSŁU
„Jolanta, córka Ireny, wnuczka Bronisławy, prawnuczka Ludwiki” – gdy na okładce pierwszego wydania tej niezwykłej, filozoficznej opowieści o człowieku zamiast tradycyjnego imienia i nazwiska pojawiły się imiona przodkiń Jolanty Brach-Czainy, zapanowały zdumienie, konsternacja i zachwyt. Dopiero odkrywaliśmy w Polsce herstorię, a ludowa historia kobiet dopiero zaczynała być opowiadana.
Niewiele jest książek równie przełomowych dla polskiej filozofii i literatury jak dzieła Jolanty Brach-Czainy. Wielokrotnie cytowane i dyskutowane stały się kluczowe dla zrozumienia tego, kim jesteśmy.
W rozważaniach zebranych w Błonach umysłu Brach-Czaina przypomina – podobnie jak w legendarnych Szczelinach istnienia – o rytuałach, które wypełniają naszą codzienność. Ale co wynika z faktu, że żyjemy? I jak żyć w świecie, który ciągle się przeobraża?
Zdaniem filozofki ludźmi stajemy się poprzez relacje. „Jestem wśród innych tak, jak oddycham”, pisze. Błony umysłu są zaproszeniem do przyjrzenia się na nowo światu ludzi, zwierząt, roślin i pojęć. Zaproszeniem nieustannie aktualnym, bo zawsze w swojej zachłanności „kurczowo ściskamy okruchy świata, żebrząc o życie”.
SZCZELINY ISTNIENIA
Ścierka, piasek, szczur, talerz, pąk, kiełbasa, wiśnia, kurz – egzystencjalny konkret to podstawa rozważań Jolanty Brach-Czainy w książce Szczeliny istnienia. Wydany po raz pierwszy w 1992 roku esej był wielkim wydarzeniem literackim. Zyskał miano książki kultowej, „biblii feminizmu”. Przede wszystkim jednak czytelnicy odbierali te niewielkie objętościowo teksty bardzo osobiście, ponieważ pada w nich pytanie nawet nie o to, jak powinniśmy istnieć, ale o to, jak rzeczywiście istniejemy.
Filozofia codzienności Jolanty Brach-Czainy bierze się z zadumy na tym, co blisko, dookoła nas, czego doświadcza każdy człowiek. „Podstawę naszego istnienia stanowi codzienność. A że fakt istnienia przeżywamy jako niezwykle ważny, więc ogarnia nas zdumienie, ilekroć uświadamiamy sobie, że upływa ono na drobiazgach”. Obcinanie paznokci, wynoszenie śmieci, ścielenie łóżka, zmywanie naczyń, obieranie ziemniaków – każda z tych czynności ma w oczach filozofki wymiar egzystencjalny i metafizyczny. Brach-Czaina dopatruje się egzystencjalnego sensu zarówno w rodzeniu się czy umieraniu, jak i w jedzeniu czy codziennym krzątaniu się po domu. Podobnie można go dostrzec w każdej z otaczających nas rzeczy, o ile tylko zechcemy zamilknąć i pozwolić tym przedmiotom codziennego użytku, zdarzeniom potocznym, sytuacjom oczywistym i swojskim drobiazgom przemówić. O ile tylko pozwolimy sobie na myślenie o nich i ich analizę.
Szczeliny istnienia pokazują nam, że „codzienność jest nie tylko bezpieczną, płytką laguną nieruchomej nudy, lecz także samym środkiem bytowania, miejscem podstępnej, głębinowej, nieprzejednanej walki sił istnienia i unicestwiania”.