Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Rzeźbiarka krwi - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
24 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rzeźbiarka krwi - ebook

Medycyna, magia i maszyny w mrocznej silkpunkowej fantastyce inspirowanej Wietnamem.

Osiemnastoletnia Nhika jest sierotą, utrzymującą się ze sprzedaży homeopatycznych mikstur w przechodzącym industrialną rewolucję mieście Theumas. Ma też wyjątkową umiejętność – potrafi wnikać w ciała innych ludzi i wpływać na ich anatomię. Od dziecka uczono ją, jak uśmierzać ból i leczyć rany, jednak umie także niszczyć organy wewnętrzne. Dlatego na takich jak Nhika, nazywanych rzeźbiarzami krwi, trwa nieustanne polowanie.
Jej zdolności wzbudzają przerażenie, ale również mogą okazać się cenne. Nhika zostaje zaangażowana, by rozwiązać sprawę zabójstwa potentata theumańskiego przemysłu. Swych umiejętności ma użyć do uleczenia jedynego świadka tamtego zdarzenia, stojącego na progu życia i śmierci.

Emocjonująca i znakomicie napisana proza, w której śledztwo w sprawie morderstwa przeplata się z motywami nieprzeżytego żalu, dylematów etyki lekarskiej i utraconego dziedzictwa.
„Publishers Weekly”

Niezwykła fantastyka YA, w trakcie której będziesz sapać, krzyczeć, płakać i błagać o następną książkę.
Chloe Gong, autorka bestsellera „New York Timesa” These Violent Delights

Vanessa Le - Amerykanka wietnamskiego pochodzenia. Wychowywała się – podobnie jak bohaterka jej książki – w oderwaniu od rodzimej społeczności i kulturowych korzeni. Osadzona w fantastycznych realiach nawiązujących do Wietnamu Rzeźbiarka krwi to jej debiut. W kreowaniu magicznego świata autorce pomogło wykształcenie – ukończyła kierunek medyczny na Uniwersytecie Browna.

Dłoń Nhiki wystrzeliła, by chwycić Rzeźnika za twarz. Zetknęli się tylko na moment, zanim odskoczył, ale to wystarczyło. Zatoczył się do tyłu, krztusząc się i dławiąc z krwawiącym nosem. Zasłonił go sobie dłońmi i wpatrywał się w nią wybałuszonymi oczyma.
Rozerwała każde naczynie krwionośne w jego ciele, którego zdążyła dosięgnąć.
– Cholera, ona jest prawdziwa! – wywarczał, gdy na jego twarzy rozkwitł siniak w kształcie dłoni.
Nhika chciała wykorzystać okazję, żeby odpełznąć, ale jej plan się nie powiódł – inny Rzeźnik chwycił ją z łatwością i ukrytymi w rękawiczkach dłońmi unieruchomił jej ręce za plecami.
– I pomyśleć, że miałem ochotę wymigać się z tego wezwania – powiedział ten, który ją trzymał. Wyciągnął kawałek tkaniny, żeby związać nadgarstki dziewczyny; okręcał je, aż zaczęły piec.
Receptory bólowe uruchamiały się z powrotem jeden po drugim. Nhika wydatkowała wcześniej zbyt wiele energii. […] Przez ciche dzwonienie w uszach przebijały się słowa Rzeźnika:
– Uwierzylibyście? Prawdziwa, żywa rzeźbiarka krwi. Jak myślicie, ile takich jeszcze zostało?
[fragment]

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8387-151-6
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ktoś taki jak Nhika, o niespokojnym uśmiechu i z obszarpaną torbą wypełnioną cudownymi olejkami, nie pasował do tych ulic.

Gdyby znajdowała się w Dzielnicy Psa w pobliżu portu, nie wyróżniałaby się w stroju o skróconych rękawach i z nagimi dłońmi. Mieszkańcy wymieniali tam jedwab na bawełnę i wełnę, a zębatki ich automatonów skrzypiały od rdzy i zaskorupiałej morskiej soli. Tutaj, w Dzielnicy Konia, kobiety zasłaniały się ciasnymi jedwabnymi sukienkami, a mężczyźni obszernymi szatami, skrywając każdy skrawek skóry długimi rękawiczkami i wysokimi kołnierzami. Była to moda wynikająca ze strachu przed ludźmi takimi jak Nhika.

A przynajmniej przed towarzyszącym im mitem.

Obserwowano ją, gdy przemykała niczym mała plamka sadzy na tle tego srebrzysto-niebieskiego miasta. Spojrzenia nie zatrzymywały się na niej; dawano jej tyle przestrzeni, ile chciała. Mijane przez nią automatony sprzedające gazety trzymały towar w segmentowych ramionach, tak czystych, że w ich lśniących powierzchniach z brązu dostrzegała swoje wypaczone odbicie. Dzisiejszy nagłówek mówił o śmierci założyciela Kompanii Congmi, wciąż odbijającej się echem w Theumas, choć nastąpiła przed tygodniem. Ten konkretny brukowiec starał się przypomnieć temat, uzupełniając nagłówek szczyptą sensacji: Wypadek czy zabójstwo?

Nhika znów zerknęła na kawałek papieru trzymany w dłoni, obawiając się go zgubić. W uporządkowanym mieście-państwie takim jak Theumas nie powinna się tym denerwować. Każdą drogę ponumerowano, każdą przecznicę oznaczono literą, gdyby jednak podeszła do niewłaściwych drzwi, wyglądałaby jak żałosna kupka łachmanów obwieszonych tynkturami.

W Dzielnicy Konia miasto było bardziej płaskie, rozpostarte. Nie tak warstwowe – nie stawiano tam piętrowo domków wielkości pudełek. Każdy budynek domagał się własnej przestrzeni, był wysoki i pomalowany, z łukowatymi markizami w pagodowym stylu. Nietrudno jej było znaleźć siedzibę klienta, choć ta nie wyróżniała się wśród tak wielu identycznych domów, jedynie o innych numerach z kutego żelaza przybitych nad drzwiami. Podobnie jak pozostałe, także ten cechował się prostą elegancją. Miał kilka kondygnacji, balkon na samej górze i wieńczyły go dachówki. Odetchnęła, podeszła do drzwi i zapukała.

Nie spodziewała się szybkiej reakcji. Stojąc na progu, Nhika rozejrzała się na boki, bo poczuła się odsłonięta. Postanowiwszy czekać zgodnie z tutejszym zwyczajem, skrzyżowała ręce, potupywała jedną stopą i starała się sprawiać wrażenie, jakby po wzięciu prysznicu, ścięciu włosów i całkowitej zmianie ubrania mogła się tu wpasować.

Wreszcie drzwi uchyliły się nieznacznie, zabezpieczone od środka łańcuchem. Wyjrzała zza nich połowa twarzy mężczyzny o zmrużonym oku. Od razu się zorientował, kim jest Nhika, i niecierpliwym gestem kazał jej wejść. Niewątpliwie równie mocno jak ona sama chciał pozbyć się dziewczyny z progu.

– Mamy tylne wejście – mruknął głosem ociekającym pogardą. Nhika mogłaby użyć przeciwko niemu rozmaitych ripost, ale cięty język nigdy nie zapewniał jej żadnych chemów. Do tego służyły inne talenty.

– Przepraszam – odparła, przeciskając się obok niego. Nawet jeśli zauważył sarkazm, nie dał tego po sobie poznać. Nie wymienili swoich imion. Ich spotkanie tego nie wymagało.

W środku dom okazał się mniejszy, niż wydawał się z zewnątrz. Urządzono go meblami wykonanymi z ciemnego, lakierowanego drewna inkrustowanego macicą perłową. Nhika dostrzegła też na ścianie tarczę numerową. Niewiele osób było na tyle bogatych, żeby móc sobie pozwolić na własny telefon w domu. Gdy przyglądała się dwuosobowej kanapie, dwóm fotelom i dwóm parom butów przy drzwiach, zrozumiała, czemu dom jest tak niewielki pomimo wyraźnego bogactwa mężczyzny. Zrozumiała, dlaczego tak desperacko pragnął wynająć kogoś takiego jak ona.

Był to dom przeznaczony tylko dla dwóch osób – i ta druga najprawdopodobniej leżała na łożu śmierci.

– Gdzie pacjentka? – spytała, trzymając torbę z tynkturami przy ciele, jakby była domową lekarką.

– Na górze – odrzekł mężczyzna, skubiąc wątłą bródkę. – Pójdź za mną.

Nhika podeszła za nim do schodów, słysząc, jak w jej torbie grzechocze szkło.

– Musisz wiedzieć, że nie wierzę w te homeopatyczne bzdury – oznajmił, gdy wspinali się po stopniach, skrzypiących pod stopami. – Czegokolwiek zamierzasz użyć, czy maści, czy czego tam… chcę znać podstawę… naukową.

Od wszystkich swoich klientów słyszała jakąś wariację na temat tego zastrzeżenia. Nhika nie potrafiła ich winić – ktoś, kto pochodził z tak technokratycznego miasta jak Theumas, po prostu musiał odrzucać homeopatię na rzecz atrakcyjnej, nowoczesnej medycyny. Uśmiechnęła się pogardliwie, wiedząc, że gdzieś w głębi mężczyzna mimo wszystko wierzył. Inaczej nie zwróciłby się do niej.

A może lekarze spisali już tę pacjentkę na straty, a on był na tyle zdesperowany, by nie tracić nadziei, że imbir i żeń-szeń cokolwiek zdziałają w obliczu śmierci?

Ale oczywiście nie mogły nic zdziałać.

Był to jeden z sekretów Nhiki – no dobrze, jeden z wielu. Sama też nie wierzyła w te homeopatyczne bzdury.

Dotarli do sypialni na najwyższym piętrze, w której rozsunięto zasłony, ukazując balkon. Na szerokim łóżku spała samotnie kobieta przykryta grubą kołdrą. Ze swoją wychudzoną sylwetką i z wbitymi w skórę kaniulami wyglądała niemal jak automaton podczas konstrukcji. Po przeciwnej stronie łóżka stała duża kanciasta maszyna powoli pożerająca zwój z poleceniami; jej zębatki kręciły się, wlewając w przewody płyny i lekarstwa. Pokój wypełniało ciężkie dyszenie jej miechów.

Nhika podeszła do łóżka, a mężczyzna zassał powietrze przez zęby, jakby zamierzał zmienić zdanie i ją wyprosić. Może dopiero teraz zauważył jarongijskie rysy dziewczyny: złotobrązową skórę, ciemne tęczówki i włosy barwy kawy, a nie atramentu. Dorastanie w Theumas wykorzeniło z Nhiki część wyspiarskich wpływów, ale to nie powstrzymywało klientów przed popadaniem w paranoję. Nhika obejrzała się na niego, czekając na wyrok, on zaś podniósł otwartą dłoń, żeby pozwolić jej podejść.

Zajęła miejsce przy posłaniu, by przyjrzeć się leżącej. Pacjentka miała spokojny wyraz twarzy i zamknięte oczy; gdyby nie cętki na skórze, Nhika mogłaby pomyśleć, że drzemie. Wyglądała na wyjątkowo bladą nawet jak na Theumankę.

Ta pozycja wydała jej się upiornie znajoma – na wierzch wypłynęło wspomnienie sprzed lat, gdy stała przy posłaniu, na którym pod cienkim prześcieradłem leżała jej matka. Tyle że tam nie było tylu kaniul i maszyny, jedynie dłoń Nhiki w dłoni matki, która zresztą nigdy nie nabrała tak bladego odcienia, nawet po śmierci.

Zamrugała, by otrząsnąć się z tych myśli.

– Co tu się wydarzyło?

– Zaczęło się od bólu w piersi. Pewnego dnia się przewróciła. Od tamtej pory nie czuje się już tak jak kiedyś: jest słaba, odczuwa ból. Śpi teraz po tych wszystkich lekarstwach, ale lekarze mówią, że one są tylko po to, by dać jej ukojenie. Nie żeby ją leczyć. Twierdzą, że nie ma już nadziei, ale… – Przesunął posmutniałym wzrokiem po kobiecie. – Nie wierzę w to. Mieliśmy plany. To jeszcze nie koniec.

Nhika stanęła bliżej kobiety.

– A co to jest według lekarzy?

– Choroba krwi, zapewne odziedziczona po matce. Ale jej matka nigdy taka nie była. – Mężczyzna poprawił na sobie szatę i z miną uczonego odchrząknął: – Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że to są te niewidzialne mikromy, jakiś rodzaj napaści na jej serce. Dopiero co wróciliśmy z podróży za miasto. Być może tam czymś się zaraziła.

Oznajmił to wyniosłym tonem, a Nhika uświadomiła sobie, że tak naprawdę nie miał pojęcia o teorii mikromów. Powtarzał jedynie słowa, które przeczytał w gazetach albo usłyszał od lekarzy. Mogłaby powiedzieć, co tylko by zechciała, a on zapewne by jej uwierzył.

Rozruszała mięśnie szyi. To będzie proste.

– Teraz przeprowadzę własne badanie – rzekła.

– Bez rękawiczek? – spytał, a uniesiona warga zdradziła jego podejrzliwość. Nie zadałby tego pytania, gdyby była Theumanką, ale dotyk takiej Jarongijki jak ona przesądne osoby od jakiegoś czasu uważały za niebezpieczny.

– Nie zdołam wyczuć pulsu przez skórzane rękawiczki, a jak być może zauważyłeś, nie za bardzo mogłabym sobie pozwolić na jedwab – stwierdziła, powstrzymując gorycz; nie był pierwszym, który kwestionował jej nagie dłonie.

Skinąwszy z wahaniem głową, pozwolił jej pracować, a ona udała, że wykonuje krótkie badanie lekarskie. Następnie wyciągnęła rękę do szyi kobiety – powoli, by pokazać, że nie ma złych zamiarów. Kiedy przyłożyła dwa palce pod żuchwą, wyglądało to tak, jakby mierzyła puls. I mierzyła, ale chodziło o znacznie więcej.

Gdy opuszki Nhiki zetknęły się ze skórą chorej, bezmiar jej świadomości eksplodował jeszcze mocniej, wlewając się najpierw w układ krwionośny leżącej – w każdą żyłę i żyłkę, rozgałęziające się i łączące w obejmujący całe ciało labirynt – a później w układ nerwowy, gdzie przeskakiwała od synapsy do synapsy, zupełnie jak impulsy elektryczne. Nhika nasunęła się na szkielet kobiety, wplotła się w tętniącą życiem pracę kości i szpiku, a później w układ mięśniowy, tak że jej świadomość przedzierała się przez prążki tkanek i otulinę ścięgien.

Poczuła, jak widmo bólu chorej odzwierciedla się w jej piersi, jak miota się w klatce jej żeber. Ból rozlewał się wraz z empatią. Zdusiła oba odczucia, ale wcześniej poznała źródło dolegliwości. Serce kobiety, wygłodniałe krwi, brukał zbitek uszkodzonej tkanki.

Nhika przyjrzała się temu wszystkiemu w ciągu ledwie sekund, krócej, niż zajęłoby zmierzenie pulsu. Kiedy odsuwała dłoń, wiedziała, co dręczyło kobietę, znała historię jej ciała wyrytą w rozpościerającym się przed nią gobelinie jej anatomii.

Nie ujawniła jednak nic z tych informacji, ponieważ nawet taki idiota jak jej klient umiałby dodać dwa do dwóch. Nawet taki idiota mógłby sobie uświadomić, kim jest Nhika – kimś znacznie gorszym niż udawana uzdrowicielka.

Zamiast tego otworzyła swoją torbę z tynkturami – składającymi się wyłącznie z paru kropel aromatycznego olejku rozpuszczonego w wodzie. Placebo.

– Na ból zalecam odrobinę ekstraktu z lukrecji przyjmowanego albo w herbacie, albo bezpośrednio w formie kropel. Natomiast w kwestii mikromów sugeruję… – Na czym jej obecnie zbywało? – Eukaliptus stosowany miejscowo na klatkę piersiową przez tydzień.

Mężczyzna przytaknął, po czym najwyraźniej przypomniał sobie, że jest wymagającym dżentelmenem.

– Jak to wszystko działa?

– Lukrecja posiada określoną strukturę pierścieni węglowych, które tworzą synapsy z receptorami bólowymi i uśmierzają je – powiedziała, machając dłonią, jakby szczegóły ją nudziły. Teraz ona również gadała bzdury, wykorzystując słowa, które widziała w skradzionych podręcznikach. – Eukaliptus zaś, cóż… Ma naturalne właściwości antymikromowe. W moim roztworze jest silniejszy niż fermicylina.

– Silniejszy niż fermicylina? – powtórzył, a do głosu zakradła mu się podejrzliwość. Czyżby przeceniła jego ignorancję?

– Fermicylinę wytwarza się z pleśni, co wiąże się z mnóstwem etapów przetwórczych pozwalających zapewnić, że jest bezpieczna do spożycia przez człowieka. Można powiedzieć, że jest rozcieńczona. Ale olejek z eukaliptusa jest całkowicie naturalny, zatem nie ma potrzeby rozrzedzać jego właściwości antymikromowych. – Uśmiechnęła się niewinnie, wygłaszając kolejne kłamstwo: – Producenci lekarstw zabiliby mnie za to, że zdradzam ten sekret.

Najwyraźniej usatysfakcjonowało to mężczyznę, bo znowu skinął głową, jakby mówiła do niego z jakimkolwiek sensem.

– Ile jestem ci winien?

Ścisnęła podbródek, starając się określić, na ile mogła go naciągnąć. Choć wydawał się zdesperowany, nadmierna suma mogłaby tylko wzmocnić jego wątpliwości. Zatem może podsunie mu jakąś umiarkowaną kwotę, która pozwoli jej dożyć do kolejnego czynszu?

– Chcę, żeby twoja żona w pełni wyzdrowiała, więc jestem gotowa opuścić cenę jak na tak krytyczny przypadek.

Nhika popatrzyła na kobietę leżącą w łóżku niczym trup. Gdyby zapragnęła, naprawdę mogłaby ją uleczyć. Żołądek nagle wykręcił jej się z głodu i przypomniała sobie, że nie może poświęcić tyle energii.

– Pięćdziesiąt chemów za środek z eukaliptusem, a za lukrecję zejdę do dwudziestu – zdecydowała. Obserwowała twarz mężczyzny, po części spodziewając się, że oskarży ją o próbę wyłudzenia. W jego oczach widniało jednak tylko zdecydowanie, kiedy podchodził do łóżka i ujmował dłoń kobiety.

– Honya, ukochana. Znalazłem coś, co może pomóc. To jeszcze nie koniec.

Opuścił go chłód, zastąpiony teraz czułością, wargi wykrzywiły się w półuśmiechu, wzrok złagodniał. Nhika miała wrażenie, że sama jego miłość wystarczy, żeby usunąć bladość z ust żony, żeby przywrócić zaróżowienie jej obliczu. Odwróciła się, przygryzając wnętrze policzka. Kiedy jej spojrzenie padło na stolik nocny, zauważyła tam wiadomość od lekarki z błędną diagnozą w postaci choroby hematologicznej, a obok pytanie: „Czy chciałbyś przekazać ciało ukochanej osoby na rzecz Inicjatywy Badawczej Santo?”. Mężczyzna zaznaczył: „Nie”.

Gdy obserwowała ich oboje, sympatia zakradła się do jej serca; dziewczyna wpiła sobie paznokcie w skórę dłoni, żeby ją uciszyć. Nie. Nie chciała dać się na to złapać.

Ale mężczyzna wyraźnie nie miał nikogo innego.

Podobnie jak ona, a przecież nie miała na to energii.

Zapłacił jej tyle, że wystarczy na solidną kolację.

A jeśli zostanie złapana?

Leczyła już wcześniej zablokowane naczynia w ciele. Wiedziała, że umiałaby to zrobić.

Wyleczy ją. Niech będzie przeklęte to jej małe żałosne serduszko.

Nhika oparła dłoń na wezgłowiu, zwracając uwagę mężczyzny.

– Jeśli się zgodzisz, chciałabym przeprowadzić jeszcze jedno badanie fizyczne, żeby się upewnić, że niczego nie przegapiłam.

Zamrugał, przez chwilę nie wiedząc, co powiedzieć. Gdy już się otrząsnął, wyjąkał:

– Oczywiście.

– Czy z uwagi na prywatność pacjentki mogłabym zostać z nią sama?

– Jestem jej mężem – odparł z niezadowoleniem.

– Zatem z uwagi na konieczność zachowania tajemnicy mojego rzemiosła. – Uśmiechnęła się przelotnie z zaciśniętymi wargami. Wydawał się zastanawiać, ale tylko przez chwilę, bo zaraz ustąpił.

Wyprowadziła go z pokoju, zamknęła za nim drzwi i zaciągnęła zasłony. Gdy już ukryła się przed wścibskimi spojrzeniami, przysiadła obok łóżka i skierowała wzrok na kobietę.

– Żal mi cię, biedactwo. Że akurat musiałaś wyjść za głupca, który cię kocha.

Z zamkniętymi oczyma wzięła chorą za rękę.

Połączyły się i znów została wtajemniczona we wszystkie warstwy anatomii kobiety. Przedarłszy się przez otępienie spowodowane lekarstwami, Nhika skierowała swój wpływ ku sercu, gdzie posmakowała cierpkości umierającej tkanki. Znalazła tam źródło kłopotów: zwężone naczynie zatamowane przez skrzep.

Potrafiła coś z tym zrobić. Gdy była mała, babcia nauczyła ją o złogach tłuszczu i zakrzepach. Potem ojciec utworzył podobną blokadę w jej nodze. Teraz Nhika najpierw rozciągnęła kontrolę na układ krwionośny, gdzie otuliła skrzep swoim wpływem. Następnie wystarczyło zmusić go, by się rozpadł – dzięki naukom babci było to dla niej niczym druga natura. Nie zużyła jednak zapasów energii kobiety, bo te będą potrzebne pacjentce, by mogła dojść do siebie. Zamiast tego Nhika spaliła własne zasoby, czując ciepło rozkwitające w głębi brzucha. Ogień wyrzezał sobie ścieżkę do jej piersi i później przez rękę, by ogrzać miejsce, gdzie skóra stykała się ze skórą. Poczuła falę mocy, kiedy jej surowa, zdrowa energia wlewała się do krwiobiegu pacjentki.

Potrzebowała chwili, żeby dotrzeć do serca, a gdy już to się stało, wpływ Nhiki uległ wzmocnieniu, zupełnie jakby wokół skrzepu zacisnęła się pięść. Wykorzystywała tę kontrolę, zmuszając skrzep, żeby się zmniejszył: komórki pękały, tłuszcz kurczył się, białka rozpadały. Wszystko postępowało zgodnie z jej poleceniami zupełnie jak wyćwiczony mięsień. Blokada więdła, w miarę jak Nhika paliła swoją energię.

Potem przemknęła do uszkodzonej tkanki serca, która okazała się wypaczona w porównaniu z resztą organizmu. Odznaczała się niczym niewłaściwa nuta w łagodnej melodii, rozbrzmiewała dysharmonią za każdym razem, gdy Nhika mijała ją swoim wpływem. Nie ratowała tego, co już umarło, jednak mięsień nadal trzymał się życia, a ona go wzmocniła, podpierając strukturę komory serca, ożywiając je elektrycznością.

W końcu Nhika wycofała się, nie ważąc się poświęcać więcej energii. Uczyniła jednak wystarczająco wiele, by kobieta doszła do siebie. Zaczerpnęła głęboko tchu, żeby odzyskać zakorzenienie w otaczającym ją świecie. Zmysły wracały powoli, przesączając się przez falę mdłości. Jako pierwszą poczuła jedwabną pościel szeleszczącą pod nią, a później twardość podłogi pod stopami. Pierś zapadła jej się z wyczerpania i Nhika poczuła, jak węzeł głodu w żołądku powiększa się, docierając do czaszki w postaci bólu głowy.

Gdy odgarnęła sobie włosy z twarzy, zorientowała się, że dłoń ma pokrytą warstewką potu wywołanego wysiłkiem.

– Twój mąż jest mi wiele winien – wydyszała głównie do samej siebie. Pomimo zmęczenia Nhika uśmiechnęła się, bo minęło wiele czasu, odkąd ostatnio kogoś wyleczyła. Właśnie do tego powinna przecież służyć jej zdolność. Nie chodziło o to, by używać jej w sekrecie, zakamuflowanej za olejkami placebo i fałszywymi badaniami.

Wstała na drżących nogach, wyciągnęła tynktury z lukrecji i eukaliptusa, po czym ustawiła je na stoliku nocnym. Kiedy odwróciła się do wyjścia, kobieta dała pierwszą oznakę życia: drgnęła i wydobyła cichy jęk z głębi gardła. Nhika poczuła odrobinę zazdrości – że ta choroba okazała się tak prosta do wyleczenia, w przeciwieństwie do tego, co nękało jej matkę.

Podeszła do drzwi, ale gdy chciała nacisnąć klamkę, okazało się, że mężczyzna właśnie otwierał je z przeciwnej strony. Przez chwilę mrugali do siebie bezmyślnie, po czym Nhika zmrużyła oczy, zastanawiając się, jak wiele wiedział. On jednak tylko ją ominął i wkroczył do pokoju.

– Jak z nią? – zapytał.

– Wygląda na to, że miałeś rację co do mikromów. Tynktury, które zostawiłam na stoliku, powinny zadziałać. Zostawię kartkę z instrukcjami ich użycia.

– Ile jestem ci winien?

– Siedemdziesiąt chemów.

Obserwowała go, jak wyciągał portfel. Rękawiczki. Miał na dłoniach rękawiczki. Nosił je wcześniej? Nie – widziała przecież, jak bez nich trzymał żonę za rękę. A gdy przyjrzała mu się po raz drugi, zorientowała się, że zaciągnął kołnierz wokół szyi i włożył buty, choć znajdowali się w domu.

Podał jej chemy, a ona zgarnęła je nieco zbyt szybko. Cofnęła się do drzwi, on jednak uniósł urękawicznioną dłoń, żeby ją zatrzymać.

– Nie nauczysz mnie, jak używać tych toników? – zapytał. Grał na zwłokę. Czy zadzwonił po policję? Czy podejrzewał, kim była?

Nie, oczywiście że nie. Dla takich jak on tacy jak ona już nie istnieli. Wezwałby policję do mitu. Niemniej okazał się na tyle przesądny, żeby wynająć jarongijską lekarkę.

– Stosuje się je intuicyjnie – odparła, powoli się przesuwając. Podszedł o krok. Zamierzał ją zatrzymać?

Kiedy sięgnęła do klamki, spomiędzy fałd szaty wyciągnął mały nóż. Drżały mu dłonie, ledwo ściskał trzonek. Nhika skrzywiła się i wyczekująco napięła palce schowane w rękawach.

– O co tu chodzi? – zapytała, udając brak zainteresowania. Ukrywała dygotanie rąk, wiedząc, że być może zostanie zmuszona do użycia swojego daru w sposób, jakiego nigdy nie pochwalała babcia.

– Co zrobiłaś?

– Nie jestem pewna, czy wiem, co masz na myśli.

– Jesteś jedną z nich, prawda? – Drżenie żuchwy zdradzało jego strach. Ach tak, strach. Taką formę przybrała jego wdzięczność po tym, jak Nhika ocaliła jego żonę od pewnej śmierci. Przypomniała sobie teraz, dlaczego przestała przejmować się innymi, dlaczego zostawiała im jedynie placebo i olejek herbaciany. Rzeczywiście miała żałosne serduszko.

– Musisz mówić konkretniej – odparła gniewnie, cofając się. – Chodzi ci o to, że jestem Jarongijką? Tak, moja rodzina pochodzi z wyspy. Oszustką? Zdecydowanie nie. Posługuję się sprawdzonymi, działającymi metodami. Zalecam, żebyś odłożył nóż, zanim zrobisz sobie krzywdę. – Te ostatnie słowa kierowała bardziej do siebie samej; nie chciała zbrukać aktu leczenia aktem przemocy, choć w razie potrzeby nie zawaha się przed samoobroną.

– Nie – rzekł, wykonując nożem pchnięcie w powietrzu. – Wiem, kim jesteś. Rzeźbiarką krwi.

– Rzeźbiarką krwi? – Skrzywiła się na to określenie. – Nie ma czegoś takiego. – Nhika zapewniała mu ostatnią możliwość wycofania się. Mądrzejszy człowiek wiedziałby, że rzeźbiarze krwi już nie istnieją, że byli rasą, która uległa zniszczeniu wraz z wyspą. Ale ignorancja mężczyzny okazała się tak wielka, że zatoczyła pełen krąg i jakimś cudem trafiła w cel.

– Widziałem, co z nią zrobiłaś – upierał się, potrząsając nożem.

No dobrze, nie widziała już sensu dłużej ciągnąć tej farsy. Przyjrzała się ostrożnie ostrzu, ale poza mężczyzny i jego chwyt były niewprawne. Zapewne nigdy dotąd nie ściskał broni.

– Rozmaicie mnie nazywano – powiedziała, podchodząc o krok. Zatoczył się w tył. – Wiedźmą. Pożeraczką wątrób. Nekromantką.

Dłoń, w której trzymał nóż, zadrżała znowu. Ujął małą rękojeść oburącz, zupełnie jakby Nhika mogła mu ją wyrwać samym swoim spojrzeniem.

Zmierzyła go wzrokiem, a na jej twarzy rozlał się gniew.

– Ale ten termin być może jest najściślejszy. Rzeźbiarka krwi. – Teraz delektowała się jego obawami, bo jeśli nie potrafił okazać wdzięczności, to czy mógł zaoferować cokolwiek poza strachem?

Udała, że skacze naprzód, i nastraszyła go okrzykiem, a on cofnął się gwałtownie. Wykorzystała okazję i rzuciła się na niego, sięgając dłonią do jego szyi.

Gdy się zetknęli, nasunęła się na anatomię mężczyzny, zespoliła z jego ciałem. Przez chwilę korciło ją, żeby od razu go zabić, żeby spalić jego zapasy energii albo zatrzymać impulsy serca – może coś w ramach poetyckiej sprawiedliwości, coś sadystycznego, zablokować naczynia, by stały się jak to, które właśnie zlikwidowała w jego żonie.

– Co z nią zrobiłaś? – spytał głuchym głosem, a ona się zawahała. W swoich ostatnich chwilach, gdy zaciskała mu dłoń na szyi, on wciąż myślał o żonie. Nóż obwisł mu w ręce, ale nie dlatego, że Nhika go kontrolowała – musiał zatem pogodzić się z tym, że zginie. A jednak głęboki smutek w jego oczach nie był wywołany czekającym go losem. Swoim darem nie potrafiła odnaleźć źródła czegoś tak efemerycznego jak miłość, ale teraz sączyła się ona z mężczyzny niczym krew z otwartej rany, obfita i zaraźliwa. Przez moment Nhika była bliska zastanawiania się, jakie to musi być uczucie kochać kogoś tak, że jest to silniejsze niż strach przed śmiercią.

Przez czerwoną mgłę wściekłości dostrzegła jego tęsknotę i to powstrzymało ją przed wyrzeźbieniem w nim śmierci. Warknąwszy chrapliwie, wyrwała mu z palców nóż, który utoczył krwi, kiedy ostrze trafiło ją w dłoń.

– Uleczyłam ją – wycedziła. – Ty idioto.

Uwagę Nhiki przykuło walenie na dole. Odsunęła się od mężczyzny. Minęła kolejna sekunda, a wtedy usłyszała, jak drzwi frontowe otwierają się gwałtownie, a później rozlega się tupot butów i przesuwanych mebli.

Nhika podbiegła do okna. Sapnąwszy, pociągnęła za zasłonę, odrywając karnisz z sufitu. Spadł na maszynę medyczną, wyginając jej kanciastą żelazną skorupę, ale chora już nie potrzebowała tego urządzenia. Nhika obejrzała się przez ramię i zobaczyła, że mężczyzna dygocze przy drzwiach, masując sobie palcami szyję. Nie atakował jej.

Kopnięciem otworzyła drzwi i pociągnęła zasłonę na balkon. Okazała się cięższa, niż się spodziewała, bo zmęczenie szarpało ją za mięśnie, jednak Nhika poderwała masę tkaniny na ramię i cisnęła przez barierkę, po czym przywiązała koniec do balustrady. Po przeciwnej stronie ulicy odchyliła się kotara. Dostrzegła przebłysk ciekawskich oczu obserwujących ją zza zamkniętych żaluzji.

Nhika chwyciła się tkaniny, gdy policja wpadła przez drzwi.

Tyle że to nie była policja. Nie dostrzegła niebieskiego munduru ani srebrnej lamówki. Żadnej służbowej czapki, żadnej odznaki. Jedynie bolasy, drewniane chwytaki i uśmiechy pokazujące złote zęby.

Jej klient wezwał Rzeźników.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: