Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rzym, Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rzym, Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 421 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

II

O tej po­rze dnia Via Giu­lia, cią­gną­cą się w pro­stej li­nii na prze-. strze­ni oko­ło pię­ciu­set me­trów od Pa­laz­zoi Far­ne­se do San-Gio­van­ni dei Fio­ren­ti­ni, za­le­wa­ły po­to­ki ja­sne­go słoń­ca na­grze­wa­jąc do bia­ło­ści drob­ną kost­kę po­zba­wio­nej tro­tu­arów uli­cy; po­wóz prze­je­chał ją pra­wie całą i mi­nął wiel­kie sza­re do­mo­stwa wzno­szą­ce się po obu stro­nach dro­gi, jak­by po­grą­żo­ne we śnie i zu­peł­nie pu­ste. Że­la­zne kra­ty chro­ni­ły wiel­kie okna, zaś głę­bo­kie bra­my wjaz­do­we po­zwa­la­ły do­strzec po­nu­re, po­dob­ne do stu­dzien po­dwó­rza. Zbu­do­wa­na przez pa­pie­ża Ju­liu­sza II uli­ca ta była naj­bar­dziej re­gu­lar­ną i naj­pięk­niej­szą ar­te­rią ów­cze­sne­go Rzy­mu i w wie­ku XVI speł­nia­ła rolę spa­ce­ro­wej alei. Ta nie­gdyś pięk­na, a dzi­siaj w ci­szę za­po­mnie­nia – za­pa­dła dziel­ni­ca tchnę­ła pust­ką, opusz­cze­niem i ja­kąś słod­ką, kle­ry­kal­ną jak­by dys­kre­cją. Sta­re fa­sa­dy cią­gnę­ły się jed­na za dru­gą, ża­lu­zje były za­pusz­czo­ne, na pro­gach sie­dzia­ły koty, nędz­ne skle­pi­ki miesz­czą­ce się w przy­bu­dów­kach drze­ma­ły wraz z na­gro­ma­dzo­ny­mi we­wnątrz ubo­gi­mi to­wa­ra­mi.

Uli­cą, szli nie­licz­ni prze­chod­nie, śpie­szy­ły pra­co­wi­te mieszcz­ki, bied­ne ko­bie­ty z go­ły­mi gło­wa­mi cią­gnę­ły za rękę dzie­ci, prze­jeż­dżał ja­kiś wó­zek, z sia­nem za­przę­żo­ny w muła, mi­gnę­ła syl­wet­ka wspa­nia­le wy­glą­da­ją­ce­go mni­cha, udra­po­wa­ne­go w bru­nat­ną weł­nę, we­lo­cy­pe­dy­sta su­nął bez­sze­lest­nie na świe­cą­cej w słoń­cu ma­szy­nie.

Do­roż­karz od­wró­cił się wresz­cie i po­ka­zał wiel­ki pro­sto­kąt­ny bu­dy­nek na rogu ulicz­ki opa­da­ją­cej w stro­nę Ty­bru.

– Pa­laz­zo Boc­ca­ne­ra.

Piotr pod­niósł gło­wę i ser­ce ści­snę­ło mu się na wi­dok na­giej i ma­syw­nej ar­chi­tek­tu­ry, su­ro­wej re­zy­den­cji o mu­rach po­czer­nia­łych ze sta­ro­ści.

Uwa­gę Pio­tra przy­cią­gnę­ła przede wszyst­kim tar­cza her­bo­wa wy­rzeź­bio­na nad jed­nym z okien par­te­ro­wych, przed­sta­wia­ją­ca go­dło rodu Boc­ca­ne­ra, skrzy­dla­te­go smo­ka, z któ­re­go noz­drzy bu­cha­ły pło­mie­nie. Bez tru­du od­czy­tał de­wi­zę za­cho­wa­ną w ca­ło­ści: Boc­ca nera, Alma ros­sa: usta czar­ne, du­sza czer­wo­na. Po dru­giej stro­nie bra­my, tak­że nad oknem, mie­ści­ła się mała ka­plicz­ka, ja­kich spo­ro spo­ty­ka się, w Rzy­mie, we wnę­ce sta­ła Mat­ka Bo­ska w atła­so­wej su­kien­ce; dniem i nocą pa­li­ła się.przed nią lamp­ka.

Do­roż­karz, we­dle przy­ję­te­go w mie­ście zwy­cza­ju, miał za­miar skrę­cić w otwar­tą ciem­ną bra­mę, lecz mło­dy ksiądz za­trzy­mał go na­gle onie­śmie­lo­ny:

– Nie, nie, pro­szę nie wjeż­dżać do we­wnątrz, to zby­tecz­ne.

Wy­siadł z do­roż­ki, ure­gu­lo­wał na­leż­ność i zna­lazł się z wa­liz­ką w ręku pod skle­pie­niem, a na­stęp­nie na głów­nym po­dwó­rzu pa­ła­co­wym nie na­po­tkaw­szy ży­we­go du­cha.

Wiel­kie po­dwó­rze o kształ­cie pro­sto­ką­ta oto­czo­ne było por­ty­kiem, jak dzie­dzi­niec klasz­tor­ny. Pod mrocz­ny­mi ar­ka­da­mi usze­re­go­wa­ne wzdłuż muru wa­la­ły się szcząt­ki zdru­zgo­ta­nych po­są­gów, mar­mu­ry po­cho­dzą­ce z wy­ko­pa­lisk, ja­kiś po­sąg Apol­li­na bez rąk, ja­kiś tu­łów We­ne­ry; de­li­kat­ne źdźbła tra­wy wy­ro­sły mię­dzy ka­my­ka­mi czar­no-bia­łej mo­zai­ki. Słoń­ce nie do­cho­dzi­ło chy­ba nig­dy do tych wil­got­nych, po­kry­tych ple­śnią płyt. Za­le­ga­ła je ci­sza, cień, wiel­kość śmier­ci i bez­mier­ny smu­tek.

Piotr, zdzi­wio­ny pust­ką tego nie­me­go pa­ła­cu, szu­kał ja­kie­goś do­zor­cy czy słu­żą­ce­go. Zda­wa­ło mu się, że gdzieś da­le­ko mi­gnął ja­kiś cień, za­głę­bił się, więc w dru­gą skle­pio­ną bra­mę, któ­ra pro­wa­dzi­ła do ma­łe­go scho­dzą­ce­go aż do Ty­bru ogród­ka. Od tej stro­ny fa­sa­da po­zba­wio­na zu­peł­nie or­na­men­tów świe­ci­ła trze­ma rzę­da­mi sy­me­trycz­nie roz­sta­wio­nych okien. Piotr do­znał jesz­cze sil­niej­sze­go skur­czu ser­ca na wi­dok za­nie­dba­ne­go ogro­du. W sa­mym jego środ­ku na miej­scu za­sy­pa­ne­go ba­se­nu wy­ro­sły wiel­kie gorz­kie buksz­pa­ny. Po­śród chwa­stów je­dy­nie drze­wa po­ma­rań­czo­we o doj­rze­wa­ją­cych zło­ci­stych owo­cach przy­po­mi­na­ły daw­ne roz­pla­no­wa­nie alei. Z pra­wej stro­ny pod ścia­ną, po­mię­dzy dwo­ma wiel­ki­mi drze­wa­mi, lau­ro­wy­mi, stał po­cho­dzą­cy z dru­gie­go wie­ku sar­ko­fag ozdo­bio­ny pła­sko­rzeź­bą przed­sta­wia­ją­cą fau­nów ści­ga­ją­cych na­gie ko­bie­ty, jed­na z tych scen wy­uz­da­nej ba­chicz­nej mi­ło­ści, ja­kie upa­da­ją­cy Rzym z upodo­ba­niem rzeź­bił na swo­ich gro­bow­cach; mar­mu­ro­wy, wy­szczer­bio­ny i po­zie­le­nia­ły sar­ko­fag słu­żył jako re­zer­wu­ar na wodę, któ­ra spły­wa­ła wą­skim stru­mie­niem z ust tra­gicz­nej wiel­kiej ma­ski przy­twier­dzo­nej do muru. Od stro­ny Ty­bru wzno­si­ło się tu daw­niej coś w ro­dza­ju log­gii z por­ty­kiem, ta­ras, o po­dwój­nych scho­dach pro­wa­dzą­cych aż do rze­ki. Lecz pra­ce nad ure­gu­lo­wa­niem wy­brze­ża i sy­pa­niem wa­łów do­ko­na­ły zmian w po­zio­mie te­re­nu tak, że ta­ras za­sy­pa­ny gru­zem odłam­ków i po­rzu­co­ny­mi ka­mie­nia­mi cio­so­wy­mi zna­lazł się te­raz po­ni­żej pro­wa­dzo­nych ro­bót ziem­nych, w sa­mym środ­ku bie­le­ją­ce­go kre­dą i ża­ło­śnie wy­glą­da­ją­ce­go wy­ko­pu, któ­ry za­mie­niał w ru­inę całą dziel­ni­cę.

Tym ra­zem Piotr naj­wy­raź­niej do­strzegł ja­kąś po­stać w ko­bie­cej suk­ni. Za­wró­cił więc na po­dwó­rze i zna­lazł się oko w oka z pięć­dzie­się­cio­let­nią ko­bie­tą, o twa­rzy okrą­głej i we­so­łej, czar­nych wło­sach i przy­sa­dzi­stej fi­gu­rze. Na wi­dok księ­dza w jej ja­snych, ma­łych oczach od­bi­ła się jak­by nie­uf­ność.

Piotr na­tych­miast wy­ja­śnił swą obec­ność, szu­ka­jąc z tru­dem słów, gdyż sła­bo znał ję­zyk wło­ski:

– Je­stem ksiądz Piotr Fro­ment…

Lecz ona nie po­zwo­li­ła mu do­koń­czyć roz­po­czę­te­go zda­nia i ode­zwa­ła się do­sko­na­łą fran­cusz­czy­zną, prze­cią­ga­ją­cym i nie­co chra­pli­wym ak­cen­tem miesz­kań­ców pro­win­cji Ile-de-Fran­ce.

– Ach! pro­szę księ­dza, ja wiem, wiem… wła­śnie cze­ka­łam na księ­dza sto­sow­nie do wy­da­ne­go mi po­le­ce­nia.

I w od­po­wie­dzi na jego osłu­pia­łą minę do­da­ła:

– Je­stem Fran­cuz­ką… od dwu­dzie­stu pię­ciu lat miesz­kam w tyra… kra­ju i nie mogę się przy­zwy­cza­ić do ich dia­bel­skiej gwa­ry!

Wów­czas Piotr przy­po­mniał so­bie, że wi­ceh­ra­bia mó­wił mu o tej słu­żą­cej; na­zy­wa­ła się Wik­to­ry­na Bo­są­u­et, po­cho­dzi­ła z pro­win­cji Be­au­ce, ze wsi Au­ne­au, ma­jąc dwa­dzie­ścia dwa lata przy­by­ła do Rzy­mu wraz ze swą cho­rą na su­cho­ty pa­nią, któ­rej na­gła śmierć po­grą­ży­ła Wik­to­ry­nę w ta­kiej roz­pa­czy, jak­by zna­la­zła się w kra­ju dzi­ku­sów. Od­da­ła się też du­szą i cia­łem hra­bi­nie Er­ne­sty­nie Bran ini, po­cho­dzą­cej z rodu Boc­ca­ne­ra, któ­ra nie­daw­no od­byw­szy po­łóg za­bra­ła wy­rzu­co­ną na bruk dziew­czy­nę i za­trud­ni­ła ją jako niań­kę swej cór­ki Be­ne­det­ty z my­ślą, że pia­stun­ka bę­dzie mo­gła.. po­móc dziec­ku w na­uce fran­cu­skie­go. Prze­by­wa­jąc w tej ro­dzi­nie od lat dwu­dzie­stu pię­ciu, Wik­to­ry­na wy­nie­sio­na zo­sta­ła do roli go­spo­dy­ni, cho­ciaż była anal­fa­bet­ką tak po­zba­wio­ną zdol­no­ści jazy – ko­wych, że zdo­ła­ła przy­swo­ić so­bie za­le­d­wie parę zdań w okrop­nej włosz­czyź­nie, aby po­ro­zu­mie­wać się z do­mow­ni­ka­mi oraz po­zo­sta­łą służ­bą.

– Jak… się mie­wa pan wi­ceh­ra­bia? – pod­ję­ła zno­wu ze szcze­rą po­ufa­ło­ścią. – Jest taki miły i tak się cie­szy­my, ile­kroć za­trzy­mu­je się tu­taj pod­czas swych po­dró­ży! Wiem, że con­tes­si­na otrzy­ma­ła wczo­raj od nie­go list, któ­ry za­wia­da­miał o przy­jeź­dzie księ­dza.

Wi­ceh­ra­bia, rze­czy­wi­ście do­ło­żył sta­rań, aby uła­twić Pio­tro­wi po­byt w Rzy­mie. Ze sta­re­go i peł­ne­go ży­wot­no­ści rodu Boc­ca­ne­ra po­zo­sta­li przy ży­ciu je­dy­nie kar­dy­nał Pius Boc­ca­ne­ra, księż­nicz­ka, jego sio­stra, sta­ra pan­na, któ­rą przez sza­cu­nek na­zy­wa­no don­ną Se­ra­fi­na, na­stęp­nie ich sio­strze­ni­ca Be­ne­det­ta, któ­rej mat­ka Er­ne­sty­na po­szła do gro­bu w ślad za mę­żem hra­bią Bran­di­ni, i wresz­cie ich bra­ta­nek, Da­rio Boc­ca­ne­ra, któ­re­go oj­ciec, ksią­żę Ono­frio Boc­ca­ne­ra, nie żył już, a mat­ka, z domu Mon­te­fio­ri, wy­szła po raz dru­gi za mąż. Wi­ceh­ra­bia był spo­wi­no­wa­co­ny z ro­dem Boc­ca­ne­ra przez młod­sze­go bra­ta oże­nio­ne­go z pan­ną Bran­di­ni, sio­strą ojca Be­ne­det­ty i jako wuj Be­ne­det­ty, za­trzy­my­wał się kil­ka razy w pa­ła­cu przy Via Giu­lia jesz­cze za ży­cia hra­bie­go. Przy­wią­zał się tak­że do jego cór­ki, zwłasz­cza od chwi­li oso­bi­ste­go dra­ma­tu, jaki prze­ży­ła mło­da ko­bie­ta w związ­ku z, nie­for­tun­nym mał­żeń­stwem, o unie­waż­nie­nie któ­re­go roz­po­czę­ła już sta­ra­nia. Te­raz, gdy za­miesz­ka­ła zno­wu z ciot­ką Se­ra­fi­na i wu­jem kar­dy­na­łem, wi­ceh­ra­bia chcąc ją, ro­ze­rwać pi­sy­wał do niej czę­sto i przy­sy­łał jej książ­ki z Fran­cji. Mię­dzy in­ny­mi przy­słał jej też książ­kę Pio­tra, co spo­wo­do­wa­ło wy­mia­nę li­stów. W jed­nym z ostat­nich Be­ne­det­ta za­wia­da­mia­ła go, że książ­ka zo­sta­ła zgło­szo­na do oce­ny Kon­gre­ga­cji In­dek­su; list za­wie­rał tak­że radę, aby au­tor przy­je­chał jak naj­prę­dzej do Rzy­mu, gdzie, znaj­dzie uprzej­mie ofia­ro­wa­ną mu w pa­ła­cu go­ści­nę. Wi­ceh­ra­bia był tak samo zdzi­wio­ny jak mło­dy ksiądz i nic nie ro­zu­miał, lecz na­mó­wił Pio­tra do po­dró­ży, któ­ra mia­ła być dy­plo­ma­tycz­nym, po­su­nię­ciem, i za­pa­lił się sam do my­śli o zwy­cię­stwie, jak gdy­by wcho­dził tu w grę jego wła­sny in­te­res. Zro­zu­mia­łe więc było zmie­sza­nie Pio­tra, gdy zna­lazł się na­gle w tym ob­cym domu, wplą­ta­ny w he­ro­icz­ną przy­go­dę, któ­rej przy­czyn i oko­licz­no­ści nie znał zu­peł­nie.

Wik­to­ry­na za­czę­ła na­gle mó­wić zno­wu.

– Ale ja księ­dza tak tu­taj za­trzy­mu­ję, za­miast za­pro­wa­dzić go za­raz do przy­go­to­wa­ne­go dlań po­ko­ju. Gdzie jest ku­fer księ­dza?

Wska­zał jej swo­ją wa­liz­kę, któ­rą po­sta­wił na zie­mi, ob­ja­śnia­jąc, że w prze­wi­dy­wa­niu kil­ku­na­sto­dnio­we­go po­by­tu w Rzy­mie ogra­ni­czył się do przy­wie­zie­nia tyl­ko no­wej su­tan­ny na zmia­nę i nie­wiel­kiej ilo­ści bie­li­zny. Wik­to­ry­na wy­ra­zi­ła swe zdzi­wie­nie.

– Dwa ty­go­dnie! Ksiądz my­śli zo­stać tyl­ko dwa ty­go­dnie? Zo­ba­czy­my!

Za­wo­ła­ła też za­raz drą­ga­la lo­ka­ja, któ­ry na­resz­cie się po­ka­zał:

– Ja­ku­bie, pro­szę to za­nieść do czer­wo­ne­go po­ko­ju… Ksiądz bę­dzie ła­skaw za mną.

To nie­spo­dzie­wa­ne spo­tka­nie w rzym­skim pa­ła­cu ro­dacz­ki, peł­nej ży­cia i po­czci­wej ko­bie­ty, roz­we­se­li­ło i po­krze­pi­ło Pio­tra. Idąc te­raz przez po­dwó­rze słu­chał jej opo­wia­da­nia, że księż­na wy­szła na mia­sto, zaś con­tes­si­na, któ­rą cią­gle jesz­cze na­zy­wa­no Be­ne­det­tą mimo jej za­mąż­pój­ścia, nie opu­ści­ła jesz­cze swe­go po­ko­ju tego rana, gdyż czu­ła się nie­co cier­pią­ca. Wik­to­ry­na po­wtó­rzy­ła jed­nak raz jesz­cze, że księ­dza po­wie­rzo­no jej opie­ce.

Głów­ne… wej­ście mie­ści­ło się w rogu dzie­dziń­ca pod ar­ka­da­mi: mo­nu­men­tal­ne, scho­dy o sze­ro­kich i ni­skich stop­niach mia­ły tak ła­god­ny spa­dek, że koń mógł­by po nich stą­pać bez tru­du. Ka­mien­ne ścia­ny na­to­miast świe­ci­ły na­go­ścią, zaś po­de­sty były pu­ste i głu­che; śmier­tel­na me­lan­cho­lia zda­wa­ła się spły­wać z wy­so­ko wią­za­nych skle­pień.

Na pierw­szym pię­trze Wik­to­ry­na wi­dząc zdzi­wie­nie Pio­tra uśmiech­nę­ła się. Pa­łac zda­wał się nie­za­miesz­ka­ły, naj­mniej­szy szmer nie do­cho­dził z za­mknię­tych sa­lo­nów. Go­spo­dy­ni wska­za­ła z pro­sto­tą wiel­kie dę­bo­we drzwi znaj­du­ją­ce się na pra­wo.

– Jego Emi­nen­cja zaj­mu­je to skrzy­dło pa­ła­cu wy­cho­dzą­ce na dzie­dzi­niec i rze­kę, och, na­wet nie czwar­tą część pię­tra. Wszyst­kie sa­lo­ny przy­jęć od stro­ny uli­cy są za­mknię­te. Trud­no utrzy­my­wać w po­rząd­ku tak wiel­kie sale i zresz­tą w ja­kim celu? Trze­ba by przyj­mo­wać tłu­my go­ści..

Wcho­dzi­ła da­lej po stop­niach szyb­kim kro­kiem, a gdy do­szli do dru­gie­go pię­tra, po­wie­dzia­ła zno­wu:

– Tu­taj na lewo znaj­du­ją się po­ko­je don­ny Se­ra­fi­ny, zaś na pra­wo miesz­ka hra­bian­ka. Jest to naj­cie­plej­sza część domu, gdzie ja­koś jesz­cze moż­na żyć… Zresz­tą, dziś jest po­nie­dzia­łek, dzień przy­jęć księż­nej. Sam ksiądz zo­ba­czy.

Po­tem i otwie­ra­jąc drzwi pro­wa­dzą­ce na inne, bar­dzo wą­skie scho­dy, do­da­ła:

– My wszy­scy miesz­ka­my na trze­cim pię­trze… Czy ksiądz po­zwo­li, że pój­dę przo­dem?

Wiel­kie pa­ła­co­we scho­dy wio­dły tyl­ko na dru­gie pię­tro; Wik­to­ry­na ob­ja­śni­ła Pio­tra, że trze­cie pię­tro ma od­dziel­ne wą­skie scho­dy służ­bo­we, któ­re wy­cho­dzą na ulicz­kę bie­gną­cą do Ty­bru. Znaj­du­je się tam też osob­na, bra­ma, co jest bar­dzo wy­god­ne. Wresz­cie na trze­cim pię­trze Wik­to­ry­na za­pu­ści­ła się w ko­ry­tarz i zno­wu za­czę­ła wska­zy­wać drzwi:

– Oto miesz­ka­nie don Vi­gi­lio, se­kre­ta­rza Jego Emi­nen­cji… A to są drzwi do po­ko­jów księ­dza. Ile­kroć wi­ceh­ra­bia przy­jeż­dża do Rzy­mu, za­wsze chce mieć te po­ko­je, a nie inne. Mówi, że czu­je się tu swo­bod­niej­szy mo­gąc wy­cho­dzić i wra­cać, kie­dy ze­chce. Dam księ­dzu jego klucz od bra­my na dole… Zo­ba­czy ksiądz, jaki jest ślicz­ny wi­dok z okien po­ko­ju!

Na miesz­ka­nie to skła­da­ły się dwa po­ko­je: do­syć duży sa­lon obi­ty czer­wo­ną ta­pe­tą w wiel­kie kwia­ty i po­kój sy­pial­ny lnia­no­nie­bie­ską w ciem­niej­sze wy­pło­wia­łe bu­kie­ty. Sa­lon zaj­mo­wał na­roż­nik, od stro­ny bocz­nej ma­łej ulicz­ki i Ty­bru. Wik­to­ry­na po­de­szła na­tych­miast do okien, z któ­rych jed­no wy­cho­dzi­ło na wid­nie­ją­cą w od­da­li rze­kę, z dru­gie­go zaś roz­cią­gał się wi­dok na Za­ty­brze i wzgó­rze Gia­ni­co­lo, po dru­giej stro­nie Ty­bru.

– Tak, to bar­dzo przy­jem­ny wi­dok – po­wie­dział Piotr sta­jąc w oknie obok go­spo­dy­ni.

Ja­kub nie śpie­sząc się nad­szedł za nimi z wa­liz­ką… Mi­nę­ła go­dzi­na je­de­na­sta. Wi­dząc, że ksiądz jest zmę­czo­ny, i do­my­śla­jąc się, że musi być głod­ny po tale dłu­giej po­dró­ży, Wik­to­ry­na za­pro­po­no­wa­ła, że na­tych­miast poda mu obiad w sa­lo­nie. Bę­dzie roz­po­rzą­dzał ca­łym po­po­łu­dniem, aby wy­po­cząć lub wyjść na mia­sto, po­nie­waż do­pie­ro wie­czo­rem po ko­la­cji zo­sta­nie przed­sta­wio­ny pa­niom. Ksiądz za­pro­te­sto­wał żywo, mó­wiąc, że wyj­dzie z pew­no­ścią na mia­sto, gdyż nie ma za­mia­ru stra­cić ca­łe­go po­po­łu­dnia. Zgo­dził się na­to­miast zjeść obiad, bo rze­czy­wi­ście umie­rał z gło­du.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: