- promocja
- W empik go
Saga klonowego liścia. Warszawska garsoniera - ebook
Saga klonowego liścia. Warszawska garsoniera - ebook
Oparta na prawdziwych wydarzeniach rodzinna saga, przepełniona emocjami, tajemnicami i marzeniami o lepszym jutrze.
Koniec lat siedemdziesiątych. Polska żyje wyborem Polaka na papieża, kończy się epoka Gierka, która dała ludziom więcej swobody i postępu, choć pogrążyła kraj w głębokim kryzysie. Sytuację pogarsza jeszcze zima stulecia. Stefania żyjąc u boku ukochanego wychowuje i wspiera dzieci, które niepostrzeżenie wchodzą w dorosłość. Antoni po ukończeniu technikum gastronomicznego w Łodzi odbywa praktykę w warszawskim Grand Hotelu. Jest zdolny i ambitny, co szybko zostaje zauważone przez przełożonych. W krótkim czasie staje się kolorowym ptakiem, nawiązuje liczne znajomości, dzięki którym osiąga swoje cele i z łatwością pokonuje liczne bariery w trudnych czasach PRL-u. Weronika natomiast uczy się w technikum krawieckim, po ukończeniu szkoły dostaje się do łódzkiej Telimeny, gdzie dzięki talentowi i pracowitości odnosi pierwsze sukcesy. Jak potoczą się losy dwojga młodych ludzi będących tak naprawdę dopiero na początku swojej życiowej drogi? Czy wszystkie plany okażą się na wyciągnięcie ręki, czy może pojawi się ktoś, kto postanowi je zniweczyć?
Anna Stryjewska wrzuca swoich bohaterów w wir historycznych wydarzeń i buduje opowieść o ludziach z krwi i kości, którzy jak każdy z nas mają swoje marzenia i nadzieje na przyszłość…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-83291-95-6 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czarno-biały telewizor, ustawiony we wnęce beżowej, pokrytej fornirem meblościanki, zaczął nagle śnieżyć. Nadawana była właśnie transmisja z mszy w Watykanie inaugurującej pontyfikat nowego papieża. Sześć dni wcześniej, szesnastego października tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego ósmego roku na konklawe zwołanym po śmierci Jana Pawła I, na nowego króla Stolicy Apostolskiej został wybrany metropolita krakowski Karol Wojtyła. Habemus papam – padło o godzinie osiemnastej osiemnaście, a o dziewiętnastej dwadzieścia zgromadzonemu na placu, wyczekującemu przed bazyliką tłumowi ukazał się Polak, który przyjął imię Jan Paweł II. Zdumiony tym wyborem świat na moment wstrzymał oddech, a naród polski ogarnęła niezwykła euforia, wymieszana z dumą i wzruszeniem.
– Tylko nie teraz! – syknęła zdenerwowana Stefania, na co towarzyszący jej szczupły, wysoki mężczyzna z gęstymi pasmami siwizny na skroniach podniósł się z wersalki i zaczął obracać pokrętłami odbiornika.
– Jest już dobrze, odsłoń, Felek! Zaczyna się!
Wszyscy w pokoju zamarli, z niedowierzaniem wpatrując się w ekran telewizora.
– Nie lękajcie się! Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi – wzywał Jan Paweł II w homilii, wznosząc do góry ręce, emanując jakimś nieograniczonym dobrem i ciepłem.
– Nigdy nie myślałam, że doczekam takiej chwili... – szepnęła Stroińska, zalewając się łzami wzruszenia. – To coś, czego się nie da opisać... – jęknęła łamiącym się głosem, jednocześnie wyjęła z kieszeni swetra materiałową chusteczkę i przetarła nią mokre policzki.
– Historyczna wręcz – dodał Antek, który z czułością i atencją objął matkę ramieniem. – Komuniści mają teraz nie lada problem... – sarknął z satysfakcją.
Miał już ukończone dwadzieścia trzy lata, wyrósł na niezwykle przystojnego mężczyznę, w dodatku niepozbawionego uroku i sprytu. Po matce odziedziczył urodę, czarne bujne włosy, oliwkową cerę i ładną twarz o łagodnym, ujmującym spojrzeniu. Po ojcu wzrost, szarmanckość i pewność siebie. Zdążył już nie tylko ukończyć technikum gastronomiczne, ale również odbyć dwa lata zasadniczej służby w jednostce wojskowej w Przasnyszu.
– To prawda – mruknął Feliks, wpatrując się, oszołomiony, w szklane okienko, na którym raz po raz ukazywały się czarno-białe pasy zakłócające odbiór transmisji. Nikt z zebranych w pomieszczeniu nie zwracał już na ten detal uwagi, ich myśli gorączkowo biegły na plac Świętego Piotra w Watykanie, pomiędzy wiekowe mury bazyliki, w sam środek modlącego się, stłoczonego tłumu.
Feliks Stroiński od kilku minut był nie tylko spocony z wrażenia, ale miał ciarki na plecach. Widok rodaka na tronie Stolicy Apostolskiej wydał mu się czymś niezwykłym i doniosłym, niemalże nierealnym. Uczucie nieprzyzwoitej radości, a wręcz upojenia kołysało nim to w prawo, to w lewo, zupełnie jakby wypił co najmniej pół litra wódki. Zresztą... miał teraz ochotę się napić. Dziś kolejny raz uwierzył, że cuda się zdarzają. Czuł się w ten sposób w swoim życiu dwa razy: pierwszy raz, gdy po śmierci Stalina ogłosili amnestię, i drugi – tego wieczora, kiedy przyszła do niego Stefcia i oznajmiła, że odchodzi od męża.
Podobno takie chwile zdarzają się tylko wybrańcom losu – usłyszał kiedyś. A jeśli tak, to znaczy, że on się do nich zalicza. Trudno było w to uwierzyć, zważywszy na to, czego musiał doświadczyć. Głód, choroby, skrajne wyziębienie i praca ponad siły... A jednak. Przeżył.
Teraz siedziała obok niego kobieta jego życia, jej syn, córka, mama i wspólnie przeżywali tę niesamowitą chwilę.
– Emanuje z niego taki spokój... – zauważyła starsza pani Rudzka, która o wyborze papieża Polaka dowiedziała się pierwsza z radia. Siedziała teraz na bujanym fotelu, z zarzuconą na ramionach wełnianą chustką. Przebierała w palcach paciorki różańca. Mieszkała ze Stefanią od wielu lat, pomagając córce w wychowaniu dzieci, uczestnicząc w ich dorastaniu, dojrzewaniu i związanych z tym okresem czasach buntów, pierwszych fascynacji i wielu rozczarowań. Dużo tego było, zwłaszcza że Weronika wciąż im przysparzała kłopotów. Pyskata, uparta, krnąbrna i kapryśna – stała się przyczyną niejednej nieprzespanej nocy. Co innego wnusio – ten potrafił się wkupić w łaski wszystkich, od początku był posłuszny i nie sprawiał problemów, a jego urok nie miał sobie równych.
Rodzinne gniazdo na Sprawiedliwej, które stworzyła wspólnie z mężem, po jego śmierci przestało być jej ukochanym miejscem. Na dodatek nie najlepiej układało jej się z synem i synową, którzy też mieszkali w domu Rudzkich. Stosunek do matki zmienili dopiero gdy urodziło im się drugie dziecko – Anielka. Wiele razy wówczas namawiali ją na powrót. Czasem nawet błagali. Miała ogrom wątpliwości, szarpały nią poczucie winy i odpowiedzialność, lecz za każdym razem mówiła: nie. Musiała przyznać sama przed sobą, że przywykła do mieszkania z córką i jej rodziną. Przylgnęła do tego miejsca niczym stary, zasuszony strup. Czuła się w nim dobrze, zwłaszcza że otrzymywała od większości domowników to, na co zasługiwała, czyli miłość, szacunek i zrozumienie. W tym roku kończyła siedemdziesiąt siedem lat i starość coraz częściej dawała o sobie znać. Choroby jedna przez drugą właziły w nią jak robactwo i wysysały życie kropla po kropli. To w nogi, to w plecy, nie oszczędzały jej dolegliwości gastryczne i nieustanne bóle brzucha. Nie skarżyła się, choć Stefania wiele razy wysyłała ją do doktorów. „Co jeden to mądrzejszy” – kwitowała złośliwie, machając lekceważąco ręką. Wciąż coś wymyślali, kazali jej łykać to i tamto, robić kolejne badania, a ona nie miała do tego ani głowy, ani czasu.
Tymczasem transmisja mszy z Watykanu właśnie dobiegła końca, telewizyjny spiker zapowiedział teleturniej Wielka gra. Choć przez lata był to ich ulubiony program, tego dnia nikt nie był nim zainteresowany, uwagę wszystkich pochłaniały ostatnie wydarzenia.
– Kiedy wracasz do Warszawy, synku? – spytała troskliwie Stefania, stawiając na pokrytym obrusem stole wazę z gorącym rosołem.
– Jutro! – odparł Antek, sięgając po talerz z makaronem. – Wziąłem tylko dwa dni urlopu, aby pobyć z wami. Tęskniłem za tobą, mamusiu, jak diabli!
– Och, Lolek, Lolek! – odparła rozanielona, nie mogąc oprzeć się odwzajemnieniu czułości. Niemal w tym samym momencie poczuła na sobie cyniczne spojrzenie córki, która zerkała na nią spod ciemnej grzywy, nie kryjąc wzgardliwej dezaprobaty. „Znów ją coś ugryzło!” – myśl lotem błyskawicy przemknęła jej przez głowę. „Ciekawe, co tym razem”.
– Wczoraj byłem u ojca! – oznajmił Antek, sięgając do salaterki po plasterek kiszonego ogórka.
– Tak? A co u niego? – Matka, pochylając się głęboko nad blatem, uniosła pokrywkę, uwalniając boski aromat lubczyku. Chwyciła łyżkę wazową i zaczęła po kolei rozlewać wywar.
Wzruszył ramionami.
– To, co zawsze... Nie ma im kto sprzątać, więc siedzą w bałaganie...
Stefcia uśmiechnęła się nieznacznie. Ta wiadomość gdzieś w środku sprawiła jej przyjemność. Nie to, że źle życzyła byłemu mężowi. Miał w końcu to, na co zasłużył. „Chciał Bajeczki, to ma życie jak w bajce” – skonkludowała w myślach z dojmującą satysfakcją.
– A ona, zmieniła się? – ciągnęła gnana ciekawością.
– Ona jak to ona! – prychnął lekceważąco. – Przebrzmiała piękność! Teraz, kiedy się postarzała, wygląda wręcz karykaturalnie. Nie to co ty, mamuś! – dodał, podnosząc głowę znad talerza, wyciągając utłuszczone wargi w uśmiechu. – Przy tobie wygląda jak zwykła służąca.
Antek wiedział, co powiedzieć, aby podnieść na duchu rodzicielkę, aczkolwiek niewiele się minął z prawdą. Rzeczywiście zastał w dwupokojowym, umiejscowionym na parterze mieszkaniu ojca ogromny, niewyobrażalny wręcz bałagan. Sam był pedantem, odziedziczył tę cechę niewątpliwie po matce, więc odurzył go smród niewietrzonych pomieszczeń, wprowadziły w osłupienie gruba warstwa kurzu, porozrzucane ubrania, brudne szklanki po herbacie i wszędobylska sierść kotów. Naliczył ich chyba z pięć. Leżały na kanapie, w fotelu, na podłodze i parapecie okna. Spoglądały na niego nieufnie, wachlując od niechcenia ogonami. Niewiarygodnie chuda Bajeczka, której ozdobą były niegdyś bujne, czarne włosy, nawet nie wstała z kanapy. Siedziała ubrana w granatową sukienkę, zapinaną z przodu na guziki i nie odrywała ręki od papierosa, z którego nieustannie strzepywała popiół do popielnicy. W jej upiętej w kok fryzurze srebrzyło się mnóstwo siwych nitek. Zrobiona przez ojca kawa po turecku i postawione na talerzyku herbatniki stanowiły całe przyjęcie przygotowane z okazji jego przyjazdu. Nie czuł się w tym domu dobrze, pił kawę, czując na zębach drobinki niezaparzonych ziaren i mało wyrazisty smak. Rozmowa też się nie kleiła. Ojciec, jak wszyscy, przeżywał wybór Polaka na papieża, nawiązała się krótka dyskusja, potem przeszła jednak na inny tor. Pytali go o pracę, pobyt w stolicy, plany na przyszłość.
– Nie wiem, skąd u ciebie to zainteresowanie kuchnią – skwitował kwaśno Ostrowski, nie chwaląc ani nie ganiąc wyboru szkoły syna.
Tadeusz Ostrowski posunął się w latach. Posiwiał, dorobił się sporego brzucha, a jego dawny urok gdzieś się ulotnił.
– Ja też nie wiem, tato – odparł, nie wiedząc, co powiedzieć. – Tak jakoś samo wyszło.
W zasadzie nie pytali go o nic więcej, nawet o siostrę, która cztery lata wcześniej dostała się do technikum krawieckiego. W pierwszym roku miała ogromne problemy z nauką, dlatego musiała go powtarzać. Ta lekcja życia, będąca upokorzeniem dla dziewczyny i wstydliwym tematem dla całej rodziny, przyniosła niespodziewane rezultaty, ponieważ Weronika wreszcie wzięła się w garść i zaskoczyła wszystkich pozytywnymi wynikami.
Wizyta nie trwała długo, z ulgą pożegnał się i opuścił mieszkanie.
Teraz Antoni patrzył na matkę z podziwem. W jego oczach wciąż była piękna i miała niezwykłą klasę. W zielonej sukience w drobne kwiatuszki z białym kołnierzykiem podkreślającym koloryt skóry wyglądała świeżo i kobieco. Włosy nieco ścięła, zakręcała je często na grube wałki, dzięki czemu wiły się wokół jej ładnej twarzy grubymi, błyszczącymi pasmami. Wyglądała młodo, mimo że przekroczyła już magiczną pięćdziesiątkę. Jej twarz nadal była gładka, pozbawiona zmarszczek, a w oczach wciąż tańczyły wesołe ogniki. Kochał ją całym sercem i podziwiał. Za to wszystko, kim była, co zrobiła dla nich, za jej duchowość i dobroć.
***
Kilka godzin później, w półmroku sypialni, gdy już położyli się oboje, wyczerpani emocjami dnia, Stefania rozmyślała, przytulona do pleców Felka. Głaskała jednocześnie męża po ramieniu, wsłuchiwała się w jego równomierny oddech, dziękując Bogu za to błogosławieństwo, którego dane jej było doświadczyć. Wróciła pamięcią do dnia sprzed lat, kiedy zostawiła ukochanego w parku, roztrzęsiona wpadła do domu i zamknęła się na długie godziny w pokoju. Nie mogła pohamować płaczu ani żalu o to, że los tak bardzo z nich zadrwił. Nie reagowała na pukania, wołania, prośby. A kiedy już wypłakała wszystkie łzy, poczuła się jakaś uzdrowiona i spokojna. Mijały dni, tygodnie, miesiące, a ona żyła dalej. Najpierw uczestniczyła w wyjściu Renaty z więzienia, pomagała jej dojść do równowagi po tym, co przeszła, będąc codziennie przesłuchiwaną, torturowaną, zmuszaną do podpisania fałszywych zeznań. Jak się okazało, łapówka niewiele pomogła, dopiero śmierć Zbyszka, a właściwie jego rozstrzelanie przez esbecję, doprowadziło przyjaciółkę do uwolnienia. Zamiast niej pękł ktoś inny. Ktoś, kto podpisał wszystko ze strachu przed bólem i utratą godności. W tej sytuacji jej zeznania okazały się zbędne.
Renata już nigdy nie powróciła do stanu sprzed aresztowania, pozostała zamknięta w sobie, apatyczna, pozbawiona radości. Zamiast alkoholu zaczęła pić mocne herbaty, szpikowała się też tabletkami przeciwbólowymi, których zdecydowanie nadużywała. Wróciła do SPATiF-u, ale jej stan zdrowia w krótkim czasie znacznie się pogorszył. Diagnoza zwaliła wszystkich z nóg. Złośliwy nowotwór piersi z przerzutami na węzły chłonne i kości. W niedługim czasie schudła, a poddana najpierw mastektomii, następnie chemii, straciła nie tylko wszystkie włosy, ale również poczucie kobiecości. Bardzo to przeżyła, choć Stefka zakupiła jej mnóstwo pięknych chustek i wspaniałą perukę z długimi blond lokami. Wychodziły razem na spacery, cieszyły się słońcem, tętniącym wokół życiem.
– Jaki ten świat jest piękny! – powtarzała raz za razem ze łzami w oczach.
Kiedyś Tadeusz zabrał je na przejażdżkę za miasto. Urządzili sobie piknik w lesie nad jeziorem, nawet rozstawili namiot. Woda pluskała leniwie, wiatr muskał zarośla, owady, bzycząc, krążyły nad głowami. Mąż usiłował złowić rybę. Zaopatrzony w wędkę, składane krzesło i wiadro, wyszedł na pomost, ale poza kilkoma płotkami nic nie złapał. Śmiały się z jego nieudolności, on z siebie również. Zrezygnowany, zapakował sprzęt do samochodu i poszedł się kąpać. Dołączyły do niego. Ostrowska założyła swój nowy kostium, prezentując w nim bujne kobiece kształty, a Rena swój. Dopiero wtedy z przerażeniem dostrzegła chudość koleżanki – wystające kości ramion, bioder i żebra. Miejsce po jednej piersi zamaskowała wypchaną miseczką stanika. Stefa udawała, że tego nie widzi, komplementowała przyjaciółkę, zachwycając się jej wklęsłym brzuchem i nienaturalną rzeźbą pleców. Renata przyjmowała pochwały z uśmiechem na twarzy, sprawiając wrażenie pogodzonej z losem. Woda zmęczyła je, dlatego po kąpieli i posiłku złożonym z suchego prowiantu rozłożyli się wszyscy na kocach i zasnęli. Wieczorem rozpalili ognisko, piekli na nim kiełbaski, pili wino, rozmawiali, śpiewali. Wspaniały to był czas. Rena często wracała wspomnieniami do tych chwil, nawet wtedy, kiedy leżała już na szpitalnym łóżku wycieńczona chorobą. Stefania jeździła do niej codziennie, przekupywała pielęgniarki łakociami, aby mogła wejść choć na chwilę i przytrzymać za rękę, pokrzepić. Przyjaciółka umarła po dwóch miesiącach, zostawiając po sobie ból, pustkę i smutek. Mieszkanie przejęła rodzina, która zajęła się pogrzebem. Zorganizowała też skromny pożegnalny poczęstunek, na który Stefania nie została zaproszona. Mało kto z nich wiedział o łączących je bliskich, siostrzanych wręcz relacjach, nic więc dziwnego. Nie miała o to żalu.
Po tych tragicznych wydarzeniach Stefka skupiła się na domu i pracy. Wydawało się, że wszystko zaczyna wskakiwać na właściwe tory, kiedy pewnego dnia, wracając późno z popołudniowej zmiany, natknęła się na Felka. Wybrała tę drogę przypadkiem, tylko dlatego, że koleżanka poprosiła ją o pomoc przy zaniesieniu zakupów. Z okazji zbliżających się urodzin przygotowywała przyjęcie dla rodziny i po wcześniejszym uzgodnieniu z kierowniczką SPATiF-u mogła zabrać do domu sporo jedzenia, które pozostało niewykorzystane w kuchni. Ostrowska zgodziła się, choć zmuszona była nie tylko zboczyć z drogi, ale wrócić do siebie mało uczęszczaną, nieoświetloną uliczką. Było już późno, trochę się bała. Biegła po kocich łbach, starając się nie wywoływać hałasu obcasami, ale na niewiele to się zdało. Głuchy pogłos niósł się po wybrzuszonych kamieniach i ginął między szarymi frontami obskurnych kamienic. Tyle się nasłuchała o różnych napadach, zbrodniach, krążyły opowieści o wampirze i wielu mu podobnych. Pokonała już większość odległości, z ulgą ujrzała oświetlony wylot, kiedy dostrzegła idącego z przeciwnej strony Stroińskiego. Miał na sobie prochowiec i kapelusz, który uchylił na jej widok.
– Co tutaj robisz? – spytała, nie kryjąc zdumienia.
– Wracam z fabryki, z popołudniowej zmiany, a ty?
– Ja też, tylko koleżanka prosiła mnie, abym jej pomogła zanieść zakupy. Zgodziłam się w drodze wyjątku... Nie wiedziałam, że tutaj mieszkasz...
– Nie tutaj, przecznicę dalej – sprostował. – Tędy po prostu przechodzę.
– Ach, tak... Więc już nie mieszkasz z mamą i panem Boczkiem?
Zaprzeczył ruchem głowy, przyglądając jej się smutnymi oczami.
– To gdzie? – wyrwało jej się.
– Na Lipowej trzynaście. Dostałem jakiś czas temu przydział. Ciasne, ale własne – dodał, wyginając wargi na kształt uśmiechu.
– To dobra wiadomość, gratuluję! – powiedziała ciszej, uciekając wzrokiem od jego natarczywego spojrzenia.
Mimo półmroku widziała jego błyszczące oczy, które sprawiły, że jej serce znów ścisnął ból.
– Mieszkasz sam?
Skinął głową.
– Odprowadzę cię do domu – zaproponował. – Ciemno tutaj i niebezpiecznie – wytłumaczył. – Nie mógłbym cię teraz puścić samej.
Zgodziła się. Niewiele ze sobą rozmawiali, a pod bramą pocałował ją w rękę, uśmiechnął się oszczędnie, trochę bezradnie, i zaczekał, aż wejdzie do środka.
Tego wieczora zrozumiała, że nigdy nie przestanie kochać Felka.
Kilka tygodni później przemieszczała się z dziećmi tramwajem do domu handlowego Central. Antek gapił się w szybę i wciąż o coś pytał, Weronika go przedrzeźniała, co wywoływało w chłopcu dodatkową złość. Chciała im kupić nowe buty i kurtki. W czwartek były dostawy materiału, więc liczyła na to, że znajdzie dla siebie kawałek ładnej tkaniny. Zajmowali dwa miejsca przy oknie, w środku nie było wielu pasażerów, mimo to trzymała córeczkę na kolanach. Powoli zbliżali się do Dworca Kaliskiego, za kilka przystanków tramwaj miał skręcić w lewo. W pewnej chwili synuś wyciągnął ramię, podniósł palec, wskazał na coś i zawołał:
– Mamo, patrz! Nasz samochód!
Podniosła, zaskoczona, oczy. Faktycznie, przed jednym z betonowych bloków wzniesionych wzdłuż alei Włókniarzy dostrzegła znajome auto. Stało zaparkowane niemal przy samej ulicy, dlatego rozpoznała je bez trudu. Miało tę samą naklejkę z koniczynką, którą mąż zamaskował odprysk lakieru na klapce wlewu do zbiornika paliwa. To nie mogła być pomyłka.
– Pewnie przyjechał do kolegi z pracy. – Uśmiechnęła się czule i przygładziła chłopcu włosy. – Wspominał coś o tym – dodała, choć dorobiła tę teorię na własny użytek. Coś ją tknęło, bo kiedy wcześniej romansował z Bajeczką, obiło jej się o uszy, gdzie mieszka kochanka Tadeusza. Właśnie w tych okolicach. Przełknęła ślinę, ścisnął ją zawód, choć przecież nie miała żadnej pewności. Od tej pory była jednak czujna. Zaczęła bardziej przyglądać się mężowi, któremu od jakiegoś czasu zaczęła znów ufać.
Pewnego razu postanowiła zabawić się w detektywa. Pojechała w tamto miejsce, chcąc przekonać się, czy mąż jej nie oszukuje. Jej przypuszczenia wkrótce się potwierdziły. Zobaczyła ich razem wracających z pracy. Tadek najpierw zaparkował przed blokiem, potem wyskoczył z auta i otworzył drzwi z prawej strony. Podał rękę pasażerce i pomógł wysiąść, następnie wyciągnęli z bagażnika torby z zakupami i zniknęli wewnątrz klatki. Bajeczka ubrana była w czerwony, obcisły kostium, na jedno ramię narzuciła czarną pelisę z kołnierzem z lisa. Buty na wysokim obcasie dopełniały elegancji. Wyglądała w tym stroju bardzo kobieco, wręcz zjawiskowo, co chyba najbardziej zabolało Stefanię. Patrzyła na tę scenę, siedząc na ławce odrobinę dalej. Nie mogli jej zauważyć, zasłaniał ją ogromny krzak jałowca. Poza tym... byli tak zaabsorbowani sobą, że nie przyszło im do głowy oglądanie się za siebie. Tym razem nawet nie poczuła gniewu, żalu, rozczarowania... dosłownie nic.
Zjawiła się u Feliksa następnego dnia. Bez trudu odnalazła mieszkanie na pierwszym piętrze przy Lipowej trzynaście. Zapukała, nie mając pewności, czy go tam zastanie. A jednak był. Na jej widok zaniemówił, znieruchomiał i stał tak dłuższy czas, tylko patrząc. Podeszła bliżej, zatrzymała się o krok przed nim, po czym zdjęła płaszcz, rzuciwszy go niedbale na podłogę, wywołując stłumiony dźwięk, na który żadne z nich nie zareagowało. Zsunęła z nóg buty i nie spuszczając z mężczyzny rozkochanego wzroku, zaczęła rozpinać bluzkę. Dalej tylko patrzył, więc odsunęła zamek spódnicy i pozwoliła, aby ta opadła. Po chwili stała przed nim w samej halce, bieliźnie, podwiązkach i stylonowych pończochach, które podarowała jej kiedyś Józia. Wyciągnęła przed siebie spragnione ręce, na co on chwycił je i przylgnął do nich wargami. Za chwilę ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku, ale ona pragnęła więcej, dlatego zaczęła zachłannie i niecierpliwie rozpinać jego koszulę. Całowała jego klatkę piersiową centymetr po centymetrze, potem jej dłonie powędrowały w dół.
– Tak długo czekałam, tak długo czekałam... – szeptała, pieszcząc palcami jego nabrzmiałą męskość. – Już nigdy więcej nie pozwolę ci odejść...
– Ja tobie też – zawtórował uradowany, podrywając ją do góry i niosąc na łóżko. Tam wreszcie skonsumowali swoją miłość, delektowali się bliskością, wynagradzając sobie lata tęsknoty, cierpienia i smutku.
A kiedy już leżeli wtuleni w siebie, kontemplując cudowny stan błogości, oświadczyła zdecydowanie:
– Odchodzę od męża.
I to jedno zdanie wystarczyło, aby jej los odmienił się raz na zawsze.
Tym razem nie uległa skomleniom męża, któremu podwójne życie najwyraźniej odpowiadało i swoją drogą służyło. Uporządkowany dom, dzieci, oddana żona, a na boku kochanka z gorącą krwią. Taka, co może niejednemu zawrócić w głowie zamiast szampana. Jednak nie wystarczająco dobra, aby poświęcić dla niej wszystko.
Odbyła się sprawa rozwodowa, a potem Tadek zabrał ukochane auto, trochę pieniędzy, które mieli odłożone na tak zwaną czarną godzinę, spakował osobiste rzeczy, a także te, do których czuł szczególny sentyment, po czym się wyprowadził. Oczywiście do niej. Ona też zdążyła się rozwieść, tak więc już nic nie stało na przeszkodzie, aby mogli mieszkać razem. Po roku wzięli ślub cywilny – Bajeczka dopięła swego.
Stefania z dziećmi została w domu przy Piotrkowskiej. Teraz, kiedy mieszkała z nią matka, te dwa, przerobione na trzy pokoje z kuchnią i łazienką nie stanowiły takiego zbytku jak kiedyś. Poza tym nie był to lokal własnościowy, tylko lokatorski. Musiała przygotować najbliższych na zmiany, zrobiła to rozważnie, nie spiesząc się. Chciała być pewna, że nikogo nie skrzywdzi, choć syn bardzo przeżył rozstanie rodziców. Pewnych rzeczy nie dało się uniknąć, dlatego ona chciała im oszczędzić niepotrzebnych przeżyć. We wszystko wtajemniczyła mamę, która nagle zaczęła jej kibicować. Mając jej błogosławieństwo, Stefie łatwiej było zrealizować plan wprowadzenia Felka do ich życia rodzinnego. Jak się okazało, bardzo szybko skradł serca wszystkich. Zakochani pobrali się dwa lata później, ku uciesze dzieciaków, radości obu mam, szczęściu ich obojga, które trwało nieustannie po dzień dzisiejszy.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------