Saga nadmorska. Tom 3. Znany szum morza - ebook
Saga nadmorska. Tom 3. Znany szum morza - ebook
1998-2019 Jagoda
Jagoda pragnie przełamać koło międzypokoleniowych kłamstw. Spędzając całe dnie na rozmowach z babką, stara się zrozumieć zawikłaną historię rodziny.
Wiedziona przekonaniem, że los można odwrócić, stawia wszystko na jedną kartę. Tworzy wyjątkowe miejsce, które przyciąga kobiety takie jak ona – samotne matki niepełnosprawnych dzieci.
Czy smutek i cierpienie można dziedziczyć po przodkach? Czy mamy jakikolwiek wpływ na nasze życie?
Pełna emocji opowieść o powrocie do domu, gdzie można odnaleźć i zrozumieć ślady przeszłości.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-554-5 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ieśmiałe promienie słońca przyjemnie ogrzewały kark Jagody. Kwiecień przyniósł ciepłe, bezwietrzne dni. Mimo że było dopiero kilka minut po siódmej, temperatura była tak wysoka, że Jagoda postanowiła zdjąć kurtkę. Przewiązała ją w pasie i po chwili wahania ściągnęła też buty i skarpetki, które wsunęła do tylnej kieszeni dżinsów. Ostrożnie zamoczyła stopy – najpierw prawą, potem lewą – w morzu. Spodziewała się, że lodowate igiełki wbiją jej się boleśnie w skórę, tymczasem poczuła miłe łaskotanie. Tego roku zima była łagodna, więc woda w Bałtyku nie zdążyła oddać temperatury po upalnym lecie i ciepłej jesieni. Jagoda położyła buty na piasku i zdecydowanym ruchem podwinęła nogawki spodni. Weszła do morza nieco głębiej. Fale obmywały jej stopy, a zdziwione mewy wpatrywały się w kobietę, która pojawiła się znikąd na pustej tego poranka plaży. Podniosła swoje adidasy i ruszyła dalej w stronę Kołobrzegu. Jak co dzień, wybrała się na poranny spacer – trzy kilometry w jedną i trzy w drugą stronę. Szła do miejsca, w którym Malechowska Struga wpada do morza, po czym zawracała w kierunku Ustronia Morskiego. Na horyzoncie majaczyły dwie samotne postacie na starych, zniszczonych upływem czasu falochronach. Tutaj turyści nie docierali, władze gminy nie skupiały się więc na tym kawałku plaży. Jagoda przypuszczała, że to wędkarze, którzy postanowili wykorzystać piękną pogodę, licząc, że im się poszczęści, chociaż ryb w Bałtyku z roku na rok było coraz mniej.
Te poranne spacery były jej rytuałem. Pozwalały nie zwariować, zaczerpnąć oddechu, spojrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy. Na brzegu morza czas spowalniał. Wszystko, co złe, zostawało za najbliższym zejściem na plażę. Mięśnie się odprężały, oddech spowalniał, a serce wybijało miarowy rytm, uspokojone znanym szumem fal. Jagoda każdego ranka wstawała kilka minut przed szóstą, żeby przygotować śniadanie dla Mateusza i ogarnąć dom. Matka zawsze powtarzała jej, że przecież ona może to zrobić, ale nie chciała jej wykorzystywać. Gabriela już i tak bardzo jej pomagała kosztem własnego życia i szczęścia, a Jagoda niczego nie pragnęła dla mamy tak bardzo jak tego, by w końcu była szczęśliwa.
– Piękne mamy lato tej wiosny, prawda?
Jagoda zatrzymała się i zaciekawiona rozejrzała wokół. Nie potrafiła dopasować głosu do twarzy jego właściciela, a przecież była słuchowcem i poznawała ludzi właśnie po głosie.
– A, to pan – bąknęła niepewnie pod nosem, kiedy jej wzrok zatrzymał się na uśmiechniętej twarzy mężczyzny, który przyjechał do Ustronia przed rokiem na wakacje i dość niespodziewanie dla wszystkich, w tym chyba dla samego siebie, został na stałe.
Jagoda wiedziała o nim niewiele. Tyle tylko, że jest po rozwodzie, wcześniej mieszkał w Poznaniu, gdzie prowadził firmę, a teraz kontynuował swoją działalność w Kołobrzegu. Firma szkoleniowa – kiedy mieszkańcy okolic o tym usłyszeli, pukali się w czoło. Uważali, że nie ma tu zapotrzebowania na tego rodzaju usługi, a jednak grono zadowolonych klientów rosło z miesiąca na miesiąc.
– Gdzie pani tak spieszno z samego rana? – zapytał mężczyzna, przypatrując się Jagodzie z zainteresowaniem.
– Przed ósmą muszę być z powrotem – wyjaśniła i ruszyła w dalszą drogę.
Nie miała najmniejszej ochoty na towarzystwo. To nie tak, że była introwertyczką i nie lubiła ludzi. Wprost przeciwnie! Jagoda brylowała wśród innych, była duszą towarzystwa. Jej praca polegała na kontakcie z ludźmi. Nie narzekała, nie miała dość, ale ta godzina samotności była jej potrzebna, aby poukładać w głowie swoje sprawy, zebrać siły na kolejny dzień, w którym w najmniej spodziewanych momentach będzie powracać uporczywe pytanie: dlaczego właśnie moje dziecko? Kiedyś ktoś zapytał ją, kiedy zaakceptowała tę sytuację. Spojrzała na niego jak na wariata. Kiedy zaakceptowała? Tego nie da się zaakceptować. Można z tym żyć, można sobie radzić, lepiej lub gorzej. Pogodzić się z rzeczywistością, ale nie akceptować.
– Pani ośrodek jest znany w całej okolicy. Ludzie mówią, że ma pani wielkie serce, że jako jedna z nielicznych tutaj nie jest pani nastawiona na czysty zysk, a po prostu robi coś dla innych – nie odpuszczał mężczyzna.
– Życie mnie do tego zmusiło. – Jagoda wzruszyła ramionami, nie zwalniając.
Tamten z trudem dotrzymywał jej kroku.
– Mam znajomych w mediach w Poznaniu, mógłbym szepnąć słówko, żeby o pani napisali. To byłaby wspaniała reklama ośrodka.
– Dziękuję, świetnie radzę sobie i bez tego. Niemal przez cały rok mam komplet gości. Poza tym – zawahała się, mierząc mężczyznę wzrokiem – to z założenia miał być kameralny pensjonat.
– Nie namawiam, ale gdyby pani się jednak zdecydowała, wie pani, gdzie mnie szukać.
Nie skomentowała jego słów w żaden sposób. Kiwnęła mu tylko głową i przyspieszyła, chociaż tempo było zabójcze nawet dla niej samej. Uważała się za osobę wysportowaną, ale tego dnia przesadziła. Odchoruje ten spacer bólem mięśni.
Ma znajomych w mediach, też coś! Jagoda nie potrzebowała reklamy. Jej dom był tak chętnie odwiedzany przez gości, bo stworzyła go z myślą o synu. To dla niego i ludzi takich jak on robiła to wszystko. Wyjeżdżali od niej szczęśliwi, opowiadali o pobycie w pensjonacie swoim znajomym, toteż wieść szybko się rozniosła. Z tego, co Jagoda wiedziała, na całym Wybrzeżu nie było drugiego takiego ośrodka. A szkoda, bo specjalni ludzie potrzebują specjalnego traktowania.
Dyskretnie się obejrzała. Całe szczęście, tamten poszedł w drugą stronę. Nie potrzebowała towarzystwa jego ani żadnego innego mężczyzny. Syn i ośrodek wypełniali jej całe dnie.
Do pokonania zostało jej jeszcze kilkaset metrów. Woda w rzeczce okazała się o wiele zimniejsza niż ta morska. Wzdrygnęła się, kiedy zanurzyła stopę w lodowatej strudze. Szybko wskoczyła na niewielką betonową zaporę i usiadła na niej, podkulając nogi. Zsunęła na nos okulary przeciwsłoneczne i zapatrzyła się w dal. Morze nie zdążyło jej spowszednieć przez ponad trzydzieści pięć lat. Tutaj się urodziła, wychowała, nigdy nie wyjeżdżała na dłużej niż kilka, kilkanaście dni, a mimo to te widoki jej się nie znudziły. Tutaj odzyskała spokój po najstraszniejszej burzy, odbudowała swoje życie ze zgliszczy i odnalazła życiową równowagę, chociaż jeszcze jakiś czas temu bawiły ją te coachingowe wywody.
Trzy minuty – dokładnie tyle trwała chwila wytchnienia. Jagoda spojrzała na zegarek, otrzepała spodnie z piasku i ruszyła w drogę powrotną do domu. Do domu, w którym ponad siedemdziesiąt lat temu wszystko się zaczęło. Babcia Marcjanna byłaby szczęśliwa, widząc, ile poranionych serc znalazło schronienie w jej domu. Domu, przy którym nie było już obcych powiewów wiatru, a niebo nad nim nie miało zimnego koloru. Został tylko znany szum morza.Rozdział 1
rażniący nozdrza zapach rozszedł się po domu. Chociaż od wypadku ojca upłynęło osiem lat, Jagoda wciąż nie mogła przyzwyczaić się do myśli, że to nieporadne, bezwładne ciało należy do jej taty, który niegdyś budził respekt mieszkańców Ustronia Morskiego. Trząsł całym miasteczkiem, sprawiał, że ludzie stawali na jego widok na baczność. A teraz? Teraz leżał we własnych odchodach, mogąc liczyć tylko na żonę, bo wszyscy inni się od niego odwrócili. Jagoda z pewnym podziwem, ale też dozą niedowierzania, obserwowała matkę, kiedy ta z zaciśniętymi ustami niosła do sypialni ojca miskę z wodą czy, wstrzymując oddech, wynosiła zabrudzone prześcieradło, i coraz częściej przez jej głowę przechodziła myśl, że dla nich wszystkich byłoby lepiej, gdyby ojciec po prostu zamknął oczy.
Dla niego – wiadomo, bo co to za życie, bez kontroli nad własnym ciałem, bez kontaktu z ludźmi i tym wszystkim, co dzieje się za oknem. Centrum jego wszechświata było używane, przystosowane do jego potrzeb łóżko, które Gabriela odkupiła od kogoś w Koszalinie.
Dla matki też by było lepiej, bo ze swoich pięćdziesięciu dwóch lat nie przeżyła dla siebie ani jednego roku. Jagoda nie rozmawiała o tym z mamą, nie chcąc jej przypominać o tym, co pewnie wciąż ją bolało, ale przecież pamiętała, że wtedy, zanim to się stało, wyprowadziły się z domu. Gabriela postanowiła w końcu odejść od męża, zawalczyć o siebie, zrozumiała, że jej potrzeby są tak samo ważne jak potrzeby innych ludzi, a może nawet ważniejsze, i córka spojrzała wtedy na nią inaczej, jakby z podziwem. Matka dała Jagodzie cenną lekcję, z jej działania popłynął ważny przekaz: „Jestem silna i niezależna, poradzę sobie, bo w końcu uwierzyłam w swoją wartość”, i choć po wypadku Sławka wróciła do domu, żeby się zająć sparaliżowanym mężem, to już nigdy nie była tamtą bojącą się własnego cienia, zagubioną kobietą.
Jagoda kochała tatę, choć żal za urządzane matce awantury, wszystkie wyzwiska, które ciskał w kierunku Gabrieli, wciąż gdzieś głęboko w niej tkwił. Złość mieszała się z litością, dlatego rzadko wchodziła do pokoju, który zajmował ojciec, mimo że matka wielokrotnie prosiła ją, by z nim porozmawiała, po prostu spędziła z tatą trochę czasu, bo przecież Sławek był sparaliżowany, ale w pełni władz umysłowych. Jagoda bała się tej słabości, ułomności ojca, dlatego wolała wyjść z domu, spotkać się z koleżankami, pobyć z Tomkiem. Rodzinny dom, w którym zapach ekskrementów mieszał się z wonią maści na odleżyny, wydawał jej się zbyt depresyjny. A przecież ona była młoda, chciała kochać, śmiać się, bawić!
Odczekała, aż matka posprząta po ojcu, i dopiero wtedy wyłoniła się ze swojego pokoju. Gabriela właśnie mieszała łyżką w garnku, z którego wydobywał się zapach gulaszu.
– Zostawię ci obiad, później sobie tylko podgrzejesz. – Uśmiechnęła się do córki.
– Idziesz do pracy? – zapytała Jagoda, wyjmując z koszyka na owoce dorodne czerwone jabłko.
Mama zawsze suszyła jej głowę o to, że nie jada śniadań, ale cóż ona mogła poradzić na to, że głodna robiła się dopiero w okolicach południa? Wiedziała, że to niezdrowo, dlatego starała się rano zjeść chociaż owoc. Nic innego by w siebie nie wcisnęła.
– Tak. Postaram się wrócić jak najwcześniej, ale będę dziś sama, Kaśka ma przyjechać najwcześniej po drugiej, dlatego poprosiłam babcię, żeby do was zajrzała.
Jagoda przełknęła kęs jabłka.
– Umówiłam się z Tomkiem, ale jeśli chcesz, powiem, żeby przyszedł tutaj.
– Nie, to nie będzie konieczne. Przed chwilą przebrałam ojca, za godzinę przyjdzie do niego rehabilitant, poproszę tylko babcię, żeby go wpuściła. – Gabriela spojrzała czule na córkę. – Spędź trochę czasu z Tomkiem, ostatnio tak rzadko się widujecie.
Jagoda wzruszyła tylko ramionami, chociaż słowa matki obudziły w niej lęk, nieco przytłumiony radością ze zbliżającego się spotkania z ukochanym. Gabriela miała rację. Odkąd Tomek wyjechał na studia, ich związek przechodził próbę. Niby zostawały listy i telefony, ale to za mało. Najważniejsza jest obecność drugiego człowieka, a tego Jagodzie zdecydowanie brakowało. Tomek opowiadał jej o nowych znajomych, studenckich imprezach, wykładach i profesorach, a ona miała wrażenie, że nie jest i nigdy nie będzie częścią tego świata. Po zdanej maturze chłopak wyjechał na studia do Szczecina. Wciąż wierzył, że po roku Jagoda do niego dołączy, a ona nadal nie zdobyła się na odwagę, aby porozmawiać z nim o swoich planach. Szczecin niby nie był daleko, ale nie na tyle blisko, żeby wpadać do domu codziennie po zajęciach, dlatego uznała, że najlepiej będzie, jeśli wybierze studia w Koszalinie. Nie mogła zostawić matki samej z ojcem. Gabriela wypruwała sobie żyły, żeby połączyć pracę z opieką nad sparaliżowanym mężem, i powtarzała córce, że ta spokojnie może wyjechać nawet na drugi koniec Polski i żyć swoim życiem, ale Jagoda źle by się czuła ze świadomością, że mama nie może na nią liczyć w tak trudnej sytuacji. Wyglądało więc na to, że jej związek z Tomkiem przejdzie wkrótce następną próbę…
– A jak mu w ogóle idzie na studiach? – Gabriela wyłączyła kurek od gazu i przykryła garnek pokrywką.
– Chyba dobrze.
– Chyba?
– Nie mówił, że nie radzi sobie z którymś z przedmiotów, więc przypuszczam, że dobrze – powiedziała Jagoda.
– Macie jakieś problemy? – zaniepokoiła się Gabriela.
Matka czasem aż przesadzała z tą swoją troską. Robiła wszystko, aby uniknąć kłopotów, jakie sama miała w relacjach z własną mamą, przez co Jagoda niekiedy czuła się przytłoczona opiekuńczością Gabrieli. Wystarczyło, że córka wróciła do domu w nieco gorszym humorze, a ta już piekła ciasto, parzyła herbatę, sadzała dziewczynę przy stole i żądała, żeby jej opowiedziała o swoich dylematach.
– Mamo, daj mi spokój, wszystko jest w porządku – prosiła wówczas Jagoda, ale Gabriela nie chciała tego słuchać.
– Niczego przede mną nie ukrywaj, jestem twoją matką i chcę ci pomóc.
Marcjanna i Gabriela nie odzywały się do siebie przez długie lata, chociaż mieszkały w jednym miasteczku. Mijały się obojętnie na ulicy, zupełnie jakby były obcymi sobie ludźmi, a nie najbliższą rodziną. Wyglądało na to, że Gabriela nie zamierza powielić tych błędów w relacjach z dorosłą już córką, ale litości, nawet kota można zagłaskać!
Jagoda przewróciła teraz oczami na pytanie matki. Nie zamierzała rozmawiać o czymś, czego istnienia sama nie była pewna. Bo może wszystko jest jednak w porządku i tylko odległość dzieląca ją i Tomka sprawiła, że zaczęła doszukiwać się kłopotów tam, gdzie ich nie było?
– Nie mamy żadnych problemów. No, może poza tym, że Tomek jest na co dzień tak daleko…
– Szczecin to nie koniec świata. Niedługo sama staniesz przed wyborem uczelni. Jesteś zdolna, masz dobre oceny, na pewno dostaniesz się na uniwersytet, tylko musisz się trochę przyłożyć przed maturą.
– Zobaczymy, mamo.
Gabriela obserwowała czujnym wzrokiem córkę. Nie podobało jej się, że dziewczyna tak niechętnie rozmawia o swoich sprawach! Komu miała się wyżalić, jeśli nie własnej matce? Gabriela panicznie bała się tego, że historia może się powtórzyć. Gdyby ktoś zapytał ją, jaki jest jej największy lęk, bez zastanowienia odpowiedziałaby: „Boję się stracić córkę”. Dopiero kiedy sama została matką, rozumiała, co przeżywała Marcjanna, kiedy ona sama w złości wyprowadziła się z domu i nie wróciła do niego przez długie lata. Jak bardzo matka musiała być przerażona, kiedy z miasteczka dochodziły do niej plotki o brutalności zięcia i nic nie mogła z tym zrobić, bo własna córka nie chciała jej widzieć!
Jagoda była dla Gabrieli całym światem, powodem, dla którego każdego dnia chciało jej się wstać z łóżka. Zdawała sobie sprawę, że tak silny związek matki z dorosłym już przecież dzieckiem jest niezdrowy, ale nie mogła nic poradzić na to, że to właśnie Jagoda była sensem jej życia. Tylko to osiągnęła – urodziła i wychowała wspaniałą córkę. Straciła własne „ja” zamknięta w więzieniu, które szumnie nazywała domem. Kiedyś jej strażnikiem była agresja męża, teraz – jego niepełnosprawność. Zmieniły się tylko okoliczności, treść pozostawała niezmienna – przegrała swoje życie, bo nie potrafiła w porę odejść od tyrana. Gdyby dziś mogła udzielić tamtej młodej dziewczynie jakichś rad, krzyknęłaby jej do ucha: „Uciekaj! Nie czekaj ani chwili dłużej, uciekaj stąd!”. Ale czy ona by posłuchała? Przecież instynkt od razu jej podpowiadał, że to niebezpieczny mężczyzna, że powinna prysnąć. A może to nie instynkt, tylko starsza wersja jej samej, która już wtedy wiedziała, co się wydarzy? Nieważne. Tamtej dziewczyny nie mogła uratować. Mogła za to chronić Jagodę, a wiedziała, że jest w stanie to zrobić tylko, jeśli będzie odpowiednio blisko, aby w porę zauważyć, co się dzieje.
Lubiła Tomka. Uważała, że tworzą z córką zgraną parę. Znali się właściwie od zawsze, razem biegali po wydmach jako dzieciaki, grali w dwa ognie, latem chodzili całą paczką na lody. Zresztą dziwne by było, gdyby się nie znali. W tak małej społeczności wszyscy pozdrawiali się na ulicy, wiedzieli wszystko o swoich sąsiadach. Kiedyś do Ustronia przyjechała pisarka zamierzająca osadzić akcję swojej książki właśnie w scenerii nadbałtyckich plaż. Kiedy lepiej poznała środowisko, była bardzo zdziwiona tym, jak blisko są ze sobą mieszkańcy.
– Tutaj każdy jest czyimś wujkiem, siostrą, ciotką albo kuzynką – zdumiała się. – Jak wy się łączycie w pary?
– Mieszamy się – usłyszała.
Gabriela znała też rodziców Tomka, oczywiście. Sprowadzili się na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, dlatego nie żywili do Cymerów tak otwartej niechęci jak starsi mieszkańcy. Sławek dał się ludziom mocno we znaki. Był znienawidzony przez ustroniaków do tego stopnia, że ktoś próbował go zabić.
Gancewscy byli wciąż dość nowi w miasteczku i nie zdążyli wsiąknąć w społeczność na tyle, by nienawidzić tych, którzy nie wzbudzają sympatii u innych, i uwielbiać tych, za którymi wszyscy szaleją. Raz czy dwa Gabriela zamieniła z matką Tomka kilka słów przed szkołą, kiedy dzieci były jeszcze małe. Kobieta wydała jej się serdeczna i otwarta, a jej syn – ułożony i dobrze wychowany, dlatego cieszyła się, kiedy Jagoda zaczęła się umawiać właśnie z nim.
Mimo że Jagoda i Tomek znali się od najmłodszych lat, zaiskrzyło dopiero, kiedy on był w ostatniej klasie liceum, a ona – w trzeciej. Zaprosił ją na swoją studniówkę i od tej pory byli nierozłączni. Wszystko się zmieniło, gdy wyjechał na studia do Szczecina. Związek na odległość zdecydowanie im nie służył, a przecież nic nie zapowiadało, żeby sytuacja miała się zmienić! Tomek wciąż liczył na to, że Jagoda również wybierze Szczecin jako miasto studiów, ale w końcu będzie musiała mu powiedzieć, jakie ma plany…
– O której wychodzisz? – zapytała Gabriela.
Jagoda zerknęła na wiszący nad drzwiami zegar.
– Właściwie to zaraz.
– Co będziecie robić?
– Nie wiem. Pewnie pójdziemy na spacer na plażę, bo jest ładna pogoda.
– O tak – podchwyciła matka. – Na niebie nie ma ani jednej chmury, ale ubierz się ciepło, bo od morza wieje zimny wiatr.
Dziewczyna ucałowała matkę w policzek i powoli podeszła do zamkniętych drzwi do pokoju, w którym leżał ojciec. Nie opuszczał tego pomieszczenia od ośmiu lat. Życie toczyło się tuż obok, świat się kręcił, a on się nie poruszał. Jagodę przerażała bezsilność taty, to, jak ograniczało go jego ciało. Prawdopodobnie inne młode dziewczęta w ogóle nie poświęcały czasu i uwagi tego typu refleksjom, ale ona zawsze była dojrzalsza od swoich koleżanek, a wypadek ojca tylko tę przepaść pogłębił. Mówiła „wypadek”, bo kiedy uznałaby za pewnik to, co powtarzano w domu szeptem – że ktoś zepchnął go z tej skarpy – musiałaby uwierzyć, że ludzie są z natury źli, a wolała żyć w iluzji. Wystarczyło, że każdego dnia zmagała się z niepełnosprawnością ojca i świadomością, że wystarczy chwila, aby stracić coś bardzo cennego w życiu – zdrowie, władzę nad własnym ciałem, niezależność.
Jagoda przecisnęła się przez wąskie drzwi i bardzo się postarała, żeby jej twarz nie wyrażała tego, co tak nieudolnie starała się ukryć za każdym razem, kiedy widziała ojca – niechęci, lęku i zażenowania. Wstydziła się tych emocji, uważała, że są niewłaściwe, dlatego wolała unikać taty, chociaż nie było to łatwe na przestrzeni kilkudziesięciu metrów kwadratowych.
– Cześć. – Usiadła na postawionym obok łóżka krześle. – Jak się dzisiaj czujesz?
– Tak samo jak wczoraj i przedwczoraj – westchnął Sławek.
Zapadła kłopotliwa cisza. Jagoda namiętnie skubała skórki przy paznokciach, byleby tylko nie musieć spojrzeć ojcu w oczy. Nie chciała, żeby wyczytał z nich strach, żeby dowiedział się, że to on, a raczej to, co się z nim stało, jest źródłem jej lęków. Przecież pamiętała ojca sprzed wypadku. Był silnym, krzepkim, choć już nie pierwszej młodości mężczyzną. A później wszystko się zmieniło. Przegrał całe swoje życie, został uwięziony w bezbronnym i bezwolnym ciele. Zapracował sobie na karę, ale przecież nie taką. Nikt nie zasługiwał na wegetację.
– No to chyba dobrze, że twoje samopoczucie się nie zmienia – wymamrotała zażenowana Jagoda.
Chciała stamtąd wyjść. Matka przewietrzyła pokój, ale zapach moczu wciąż był mocno drażniący. Jak ojciec to wytrzymywał? A może był już tak przyzwyczajony, że po prostu tego nie czuł?
– Wybierasz się gdzieś? – Sławek zmienił temat.
Najwyraźniej on też nie widział najmniejszego sensu w rozprawianiu o własnym samopoczuciu. Po co, skoro od ośmiu lat nic się nie zmieniło i raczej nie zmieni?
– Tak, umówiłam się z Tomkiem. Przyjechał do domu na weekend.
– Pozdrów go.
Sławek jakiś czas temu poznał wybranka córki. Ta wizyta była taka jak wszystko w jego życiu przez ostatnie lata – żenująca. Tomek bardzo starał się udawać, że nie wpatruje się z zaciekawieniem w tego przykutego do łóżka człowieka, Sławek z kolei usiłował sprawiać wrażenie, że nie zauważa spojrzenia utkwionego w jego bezwładnych nogach i zakłopotania wywołanego leżącą w nogach łóżka paczką pampersów. Swoją drogą Gabryśka mogła to wcześniej uprzątnąć. Dostało jej się za niesubordynację, kiedy Tomek już wyszedł z ulgą wypisaną na twarzy. Głupia stara baba, nic się nie nauczyła, nic! Wiedziała, doskonale wiedziała, jak irytują go bezmyślność i tępota!
– Oczywiście, pozdrowię. Potrzebujesz czegoś, tato? – zapytała Jagoda, wpatrując się z napięciem w ojca.
– Nie, mama o wszystko zadbała. Leć i baw się dobrze!
Dziewczyna musnęła ustami powietrze gdzieś w okolicach policzka taty i wyszła z jego sypialni. Matka szykowała się już do wyjścia. Po wypadku ojca najęła się do pracy jako sprzątaczka w domu wczasowym, ale po kilku latach przebranżowiła się i, jak wielu innych w latach dziewięćdziesiątych, zajęła handlem. Kiedy Sławek usłyszał o planach żony, wybuchł głośnym śmiechem.
– Przecież ty się na tym nie znasz! Zaraz ktoś cię oszuka, okradnie i wrócisz do domu z podkulonym ogonem.
– Jeśli nie spróbuję, nigdy się nie dowiem, czy się uda – upierała się Gabriela.
Miała trochę odłożonej gotówki, a resztę pożyczyła jej matka. Postanowiła zainwestować w biustonosze, bo ludzie mówili, że to najlepszy bazarowy interes, a poza tym nie potrzebowała dużych nakładów finansowych na początek. Dogadała się z koleżanką, z którą pracowała w domu wczasowym, i zaczęły rozkręcać biznes. Kaśka miała prawo jazdy, mogła więc jeździć po towar aż do Głowna, bo w Łódzkiem było najwięcej szwalni. Opłacało się, staniki kupowały po pięć złotych, a sprzedawały po dziesięć, dwanaście. Czasem Gabriela jeździła razem z Kaśką, ale wspólniczka zazwyczaj wyruszała sama. Wiadomo, ktoś musiał zajmować się Sławkiem i nastoletnią wówczas Jagodą.
Szybko okazało się, że na biustonoszach można zarobić dobre pieniądze. Sławek przestał już tak lekceważąco wypowiadać się o zajęciu żony, czasem tylko dogryzał jej, że jest „wielką panią bizneswoman od staników”, ale w rzeczywistości ją podziwiał. Nie podejrzewał jej o taką zaradność i przedsiębiorczość! Wściekał się, bo był przykuty do tego cholernego łóżka, a nowe czasy nawet takiemu zatwardziałemu komuniście jak on wydały się szansą na szybkie wzbogacenie się. Zresztą Gabryśka opowiadała, że na bazarach handlują też byli wojskowi. Nagle zostali kapitalistami i doszli do wniosku, że komunizm jednak nigdy nie był tym, co ich definiowało. Ten cały kapitalizm zza szczelnie zamkniętych drzwi wydawał mu się wcielonym dobrobytem i luksusem. Wściekał się na żonę, że to ona, bojąca się własnego cienia, prosta dziewczyna ze wsi, korzysta z tych wszystkich możliwości, podczas gdy on od ośmiu lat nie wyszedł z domu. Ach, gdyby wiedział, kto go tak urządził!
– Jutro będziemy miały nową dostawę. Odłożyć coś dla ciebie? – zapytała Gabriela, mijając się z córką w przedpokoju.
– W sumie przydałby mi się biały biustonosz. Jeśli będzie coś ładnego, to mi zostaw.
– No wiesz! – Matka udała oburzenie. – Jeśli będzie coś ładnego? My dziadostwa nie sprzedajemy! A mówiłam ci, że zastanawiamy się z Kaśką nad poszerzeniem działalności?
– Naprawdę? – Jagoda się zawahała. Powinna już wychodzić, jeśli nie chciała się spóźnić na spotkanie z Tomkiem, tymczasem mama dopiero się rozkręcała. Tak, ta kobieta stanowczo za dużo mówiła! – Czym chcecie handlować?
– Myślałyśmy nad pamiątkami. Niby latem tych straganów trochę się u nas wystawia, ale przecież z roku na rok turystów jest coraz więcej. Podobno teraz w Ustroniu jest szesnaście tysięcy miejsc noclegowych, a w ciągu najbliższych lat ta liczba ma się podwoić. Ostatnio powstało kilka nowych ośrodków, mówi się, że będą budować jakieś luksusowe hotele… Uważasz, że to dobry pomysł?
Jagoda poruszyła się niespokojnie. Nie znała się na interesach, poza tym bardzo chciała już znaleźć się w ramionach ukochanego.
– Chyba tak. Jeśli będziecie potrzebowały w wakacje dodatkowych rąk do pracy, daj znać. Chętnie wam pomogę – zadeklarowała się.
– A wiesz, że o tym myślałam? Oczywiście, zapłaciłabym ci, bo za uczciwą pracę należy się wynagrodzenie! Idź już, idź, bo widzę, że się spieszysz. Porozmawiamy innym razem!
Dziewczyna posłała matce pełen wdzięczności uśmiech. Wyszła szybko na zewnątrz, zanim Gabriela zdążyła sobie przypomnieć o jakiejś niecierpiącej zwłoki sprawie, i ruszyła w stronę skrzyżowania Nadbrzeżnej i Chrobrego, gdzie umówiła się z Tomkiem. Kiedy tylko w oddali zamajaczyła jej postać ukochanego, poczuła przyjemne ciepło w okolicach serca. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo za nim tęskni, dopóki go nie zobaczyła. Gdy był daleko, wynajdowała sobie coraz to nowe zajęcia, żeby nie myśleć za dużo. Starała się żyć swoim życiem, chociaż odległość mocno dawała jej się we znaki. Spychała gdzieś poza granice świadomości swoje uczucia, które wybuchały za każdym razem, kiedy się widzieli. Wtedy nie potrafiła już udawać, że aż tak bardzo jej go nie brakuje, że nie jest obecny w każdej minucie jej życia, że czasu wcale nie wypełniają jej myśli o nim.
Tomek stał, przestępując niecierpliwie z nogi na nogę, z rękami schowanymi w kieszeni bluzy. Jeszcze jej nie dostrzegł, mogła więc przez chwilę ponapawać się jego widokiem. Miał taki ładny profil! Gdyby ktoś zapytał Jagodę o to, co w chłopaku podoba jej się najbardziej, bez zastanowienia odpowiedziałaby, że nos i żuchwa. Nos, bo, no cóż, jej własny, zadarty i za mały, od dzieciństwa stanowił źródło kompleksów. „Świnka” – wołały za nią czasem dzieci, a ona za każdym razem myślała, że się spali ze wstydu. Nos był więc dla Jagody ważny. Szalenie ważny. A Tomek miał nos idealnie prosty, proporcjonalny do reszty twarzy. Żuchwa natomiast nie była dla dziewczyny aż tak istotna, no ale wiadomo, dobrze, jak facet ma mocno zarysowaną.
Powoli odwrócił głowę w kierunku, z którego nadchodziła, jakby intuicyjnie wyczuł jej obecność. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżał ze Szczecina do domu, bała się, że w jego oczach nie zobaczy już znajomych figlików, że odległość okazała się silniejsza od uczucia, a potem głośno oddychała z ulgą, gdy czuła na sobie jego wzrok. Patrzył na nią tak jak tamtej styczniowej nocy, kiedy byli jedną z ostatnich par, które opuściły studniówkową zabawę, i tak jak tego lipcowego wieczoru, gdy wiedziona pierwszym uczuciem i pospiesznie wypalonym pierwszym papierosem, oddała mu się cała. Jego uczucia pozostały niezmienione.
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej