- W empik go
Saga rodu Whiteoaków 14 - Córka Renny’ego - ebook
Saga rodu Whiteoaków 14 - Córka Renny’ego - ebook
Klasyk sprzedany w 11 milionach egzemplarzy!
Jak żyją Whiteoakowie po II wojnie światowej? Kogo poślubi córka Renny’ego? Akcja toczy się w 1948 r., gdy Adelina z Finchem i Maurice’em płynie statkiem do Irlandii i Londynu. Podczas rejsu córka Renny’ego poznaje Irlandczyka i zakochuje się w nim z wzajemnością, co smuci kuzyna Maurice’a. Co zrobi Adelina wobec skandalu z udziałem jej ukochanego? Jakie plany związane z Jalną ma Renny i co łączy go z młodym weteranem wojennym? ,,Córka Renny’ego” to 14 część ,,Rodziny Whiteoaków”, można ją uznać za oddzielną historię lub czytać bez zachowania kolejności sagi. Jeśli lubisz powieści obyczajowe z wątkami miłosnymi i chętnie sięgasz po historie o rodzinnym domu, ta lektura na pewno ci się spodoba.
Saga rodu Whiteoaków
,,Rodzina Whiteoaków" - 16-tomowa saga o losach pierwszych osadników w Ameryce Północnej, którzy porzucili bezpieczne i wygodne życie w Indiach, by osiedlić się w posiadłości Jalna na południu Kanady. Akcja sagi rozgrywa się na przestrzeni stu lat, ten pełen przygód cykl powieści bywa porównywany do kultowej ,,Sagi rodu Forsyte’ów" Johna Galsworthy’ego. Pierwsza część cyklu ,,Budowa Jalny” zdobyła nagrodę Atlantic Prize Novel, kolejne jego tomy powstawały stopniowo, choć nie zawsze w kolejności chronologicznej.
Mazo de la Roche, właśc. Mazo Louise Roche (ur. 15 stycznia 1879 r. w Newmarket - zm. 12 lipca 1961 r. w Toronto) - jedna z najbardziej poczytnych kanadyjskich pisarek, autorka 23 powieści, 50 opowiadań i 13 sztuk teatralnych. Ojciec Mazo był komiwojażerem, więc jej rodzina 17 razy zmieniała miejsce zamieszkania. De la Roche kształciła się w szkołach nieopodal Toronto, przez większą część życia mieszkała na farmie. Zadebiutowała w 1902 r. opowiadaniem w ,,Munsey’s Magazine”, ale karierę rozpoczęła po śmierci ojca powieściami ,,Opętanie" (1923) i ,,Rozkosz" (1926). Za największe dzieło pisarki uznaje się (sprzedaną w 11 milionach egzemplarzy) 16-tomową sagę pt. ,,Rodzina Whiteoaków", opowiadającą o stu latach życia arystokratycznego rodu.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-284-1052-3 |
Rozmiar pliku: | 644 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Trudno byłoby o bardziej przytulny pokój dla dwóch bardzo leciwych panów. W kominku jasno płonęły brzozowe polana, zmieniając się powoli w żarzące się czerwone kształty. Wyglądały teraz jeszcze masywnie, ale już za chwilę gotowe były się rozpaść. Wkrótce trzeba będzie dorzucić nowych drewien. W zniszczonym koszu obok kominka było ich dużo. Promienie lutowego słońca połyskiwały na soplach lodu za oknem, a odgłos nieustannie spadających z nich na parapet kropli wody komponował się w przyjemną melodię. Zbliżał się czas podwieczorku.
Dwaj starzy bracia, Mikołaj i Ernest Whiteoakowie już czekali. Podwieczorek był ich ulubionym posiłkiem. Mikołaj spoglądał niecierpliwie na zegar z brązu na półce kominka.
– Która to godzina? – spytał.
– Piętnaście po czwartej.
– Hm. Zastanawiam się, gdzie się wszyscy podziewają?
– Też się zastanawiam.
– Zima powoli ustępuje wiośnie.
– Tak, mamy dzisiaj dzień świętego Walentego.
– Ja dostałem życzenia z tej okazji.
Z dywanu przed kominkiem, gdzie leżał z książką w ręku wnuk ich brata, Dennis, doszedł ich dźwięczny głosik.
– Masz więc życzenia! – wykrzyknął Ernest. – Czy wiesz, kto ci je przysłał?
– Nie. To sekretna przesyłka. Myślę jednak, że Adelina.
Wstał i stanął między starcami, jak delikatna roślina rosnąca między dwoma starymi dębami. Miał na sobie zielony pulower, który podkreślał jego bladość, płowość jego prostych włosów i zielony kolor długich wąskich oczu.
– Zawsze uważałem, że trochę go szpecą oczy. Są zbyt zielone. – Posługując się raczej kulawym francuskim, odezwał się Ernest. – Oczywiście, że oczy jego matki były zielonkawe, ale nie do tego stopnia – dorzucił.
Dennis odezwał się po angielsku:
– Zrozumiałem każde twoje słowo, wuju.
– Co zatem powiedziałem?
– Powiedziałeś, że moje oczy są zbyt zielone. Bardziej zielone niż oczy mojej matki.
– Bardzo mi przykro – powiedział Ernest. – Przepraszam cię. Zapomniałem, że nie jesteś już małym chłopcem.
– Skończyłem osiem lat na Boże Narodzenie.
– Ja mam dziewięćdziesiąt cztery. Pamiętam jednak moje ósme urodziny, jak gdyby to było przed miesiącem. Był piękny wiosenny dzień i na tę okazję włożyłem nowe ubranie. Poprzedniej nocy padał obfity deszcz i kiedy biegłem na powitanie pierwszego gościa, potknąłem się i upadłem w kałużę na wjeździe. Przód marynarki zamoczył się błotnistą mazią.
Ernest chętnie mówiłby dalej o przeszłości, ale drzwi się otworzyły i do pokoju weszła młoda dziewczyna. Była córką najstarszego bratanka starych panów, Renny’ego Whiteoaka. Podeszła do braci i po kolei ich ucałowała.
– Drodzy wujowie! – wykrzyknęła. – Wyglądacie wspaniale, jak to miło.
– Wszystko pięknie przygotowane do podwieczorku – burknął Mikołaj. – Zmęczyłem się czekaniem.
Adelina pogłaskała jego sztywne, siwe włosy, które z upływem lat wcale nie zdawały się zrzednąć.
– Bardzo lubię twoje włosy, wuju Mikołaju – powiedziała. – Tak ich dużo.
Ernest odczuł od razu nutkę zazdrości. Przesunął ręką po swoich rzadkich, białych włosach i spróbował zdyskredytować pochwałę.
– Nie wiem dlaczego, ale włosy twojego wuja Mikołaja wyglądają, jakby nigdy nie docierał do nich szczotką.
– W tym sęk – powiedziała Adelina. – Szczotkuje po wierzchu, nie sięgając do skóry. Wezmę się do tego któregoś dnia i pokażę wam, jaki może być przystojny.
Mikołaj spojrzał na nią z uwielbieniem. Chwycił jedną z jej szczupłych, silnych rąk i dotknął nią swego policzka.
– Byłaś na dworze – odezwał się. – Czuję lodowate powietrze na twojej ręce.
– Tak, właśnie byłam na spacerze z psami. Umieram z głodu.
– A oto i podwieczorek! – ucieszył się Dennis.
Przez drzwi, których Adelina nie zamknęła, wszedł, niosąc tacę z podwieczorkiem niski, szczupły mężczyzna z krótko przyciętymi siwymi włosami. Na jego ziemistej twarzy malował się wyraz rezygnacji i zadzierzysty charakter. Adelina skoczyła do pomocy, ustawiając stolik do podwieczorku między dwoma starcami.
– Świetnie! – wykrzyknęła. – Masa chleba z masłem i dżem z czarnych porzeczek. Wydaje mi się, że lubię chleb z masłem bardziej niż cokolwiek innego do jedzenia.
Wzięła kromkę z talerza i zaczęła ją jeść. Dennis natychmiast wyciągnął rękę, by zrobić to samo.
– Zaczekaj młody człowieku – skarciła go Adelina z pełnymi ustami. – Jeśli ja mam złe maniery, to nie znaczy, abyś ty tak się zachowywał.
Teraz weszła matka Adeliny. Miała niewiele ponad pięćdziesiąt lat. Była ucieleśnieniem spokoju i opanowania, osiągniętym dzięki wieloletniemu wysiłkowi. Usadowiła się za stołem z podwieczorkiem, ręce poruszały się wśród filiżanek i spodków.
Dennis zbliżył się do niej i stanął przy tacy.
– Czy mogę podawać? – spytał.
– Jeśli będziesz bardzo uważał. – Zaczęła nalewać herbatę do filiżanek.
– Gdzie jest Renny? – przerwał ciszę Ernest.
Odezwał się służący Wragge:
– Jest w kantorze, proszę pana, pracuje nad rachunkami, ale prosił mnie, bym powiedział, że zaraz tu będzie.
– Dziękuję – powiedziała Alina Whiteoak z miną, jakby życzyła sobie, aby służący już odszedł.
On jednakże nie wyszedł od razu, ale kręcił się po pokoju; ustawił na swoim miejscu krzesło, poprawił zasłony, wysypał do kominka zawartość popielniczki. Wyglądało to, jakby pozostał, by zrobić jej na złość. Kiedy wreszcie wyszedł, powiedziała:
– Chciałabym, aby Renny był kiedyś punktualny.
– Musi zrobić rachunki – wtrąciła Adelina. – Nie może tak zostawić wszystkiego w środku roboty.
– Trzeba dorzucić drewna do ognia – zauważył Ernest, by rozładować chwilowe napięcie między matką i córką.
– Ja dołożę! – krzyknął Dennis. Dźwignął największe polano i wrzucił je do ognia, co spowodowało chmurę iskier. Małe, gorące płomyki osaczyły drewno w tej samej chwili, gdy znalazło się na rozżarzonym palenisku.
– Grzeczny chłopiec – pochwalił Mikołaj.
Wyciągnął rękę, by podnieść filiżankę do ust, ale źle wyczuł odległość i wywrócił parzącą herbatę na dywan.
– No tak! – wykrzyknął skruszony. – Ależ to było głupie z mojej strony. – Wyjął z kieszeni chusteczkę i zaczął wycierać dywan. – Nie mogę się skoncentrować – burknął. – Niewiele pozostało mi rozumu.
– Wuju Mikołaju – krzyknęła Adelina – twój rozum służy ci znakomicie! Nie kłopocz się dywanem. Zaraz przyniosę ręcznik z pokoju psów.
– Naleję wujowi świeżej herbaty – powiedziała Alina. Jednakże w czasie nalewania herbaty jej ręce trzęsły się z irytacji. Powtarzała sobie bez przerwy: Już niedługo zabraknie go wśród nas. Bądź cierpliwa.
Adelina przyniosła ręcznik i miskę z wodą. Mikołaj i Dennis przyglądali się ze skupieniem, jak zmywała i wycierała mokrą plamę. Zaledwie wszystko zostało uporządkowane, wszedł Renny Whiteoak, przynosząc z sobą podmuch zimnego wiatru.
– Sądzę, że przyda się tutaj trochę świeżego powietrza. Jest strasznie gorąco.
– Proszę, nie zostawiaj otwartych drzwi! – wykrzyknęła jego żona. – Zmarzniemy.
– Ja z pewnością będę musiał iść do mego pokoju – dodał Ernest.
Mikołaj milczał, myśląc o wylanej herbacie, choć stała przed nim świeżo napełniona filiżanka.
– Na dworze jest wiosennie – powiedział Renny. – Ptaki świergocą. Powietrze dobrze by wszystkim zrobiło. – Stał przy stoliku z podwieczorkiem, uśmiechając się do wszystkich, wysoki, szczupły, jego ciemnorude włosy były lekko przyprószone na skroniach siwizną, rumianą twarz ożywiał trochę drwiący uśmiech.
Alina wstała i pełnym wdzięku krokiem podeszła do drzwi wejściowych, energicznie je zamykając. Kiedy wróciła do stołu, Renny usiadł i wziął Dennisa na kolana.
Mikołaj już się opanował. Świeże ciasto było rozkosznie miękkie i jadł je z przyjemnością. Pozostało mu tylko parę zębów, ukrytych pod siwymi opadającymi wąsami, a to pozwalało mu jedynie na gryzienie miękkich produktów.
– Właśnie mówiłem Ernestowi – powiedział – przed niecałą godziną, że to najwyższy czas, aby nasza młoda dama zobaczyła coś ze świata.
– Trudno byłoby mi nie poprzeć cię w pełni, wujku Mikołaju – zareagowała Adelina.
– Z całą pewnością Adelina powinna już od kilku miesięcy studiować na uniwersytecie – powiedziała Alina. – Jak wiecie, bardzo chciałam, aby wstąpiła na uczelnię Smitha.
– Nigdy o tym nie słyszałem – stwierdził Mikołaj. – Gdzie to jest?
Choć Alina spędziła połowę życia w kraju należącym do monarchii brytyjskiej, ciągle jeszcze była uczulona na swoje amerykańskie korzenie. Prenumerowała intelektualne czasopisma amerykańskie. Śledziła tamtejsze wydarzenia polityczne. Rzadko pozwalała sobie, by uwaga starego człowieka tak ją dotknęła, ale tym razem nie wiadomo dlaczego, ostatnie jego słowa rozzłościły ją.
– Jest to najbardziej uznany college dla kobiet na kontynencie amerykańskim.
– Nigdy o nim nie słyszałem – upierał się Mikołaj, wypijając z głośnym zadowoleniem herbatę do końca.
Ukochana żona Ernesta była Amerykanką i teraz on zabrał głos:
– Świetnie pamiętam opisy mojej drogiej Harriet z czasów jej tam pobytu. Dostarczało mi to zarówno dużo wiadomości, jak rozrywki.
Mikołaj uniósł się w fotelu i spojrzał niedowierzająco na brata.
– Nigdy nie słyszałem, by Harriet o tym mówiła.
– Ja sama ukończyłam college Smitha. – Alina powiedziała to trochę szorstko.
– Ach – odpowiedział starzec. – To wyjaśnia jedyną wadę, jaką masz.
Alina rzuciła na niego pytające spojrzenie.
– Mina wyższości, moja droga.
Alina zarumieniła się lekko.
– To zadziwiające, że po dwudziestu latach w Jalnie jeszcze to jej pozostało.
Renny roześmiał się.
– Ależ tak, z całą pewnością.
– Adelina – wtrącił Ernest – ukończyła szkołę z doskonałymi wynikami. Wielka szkoda, że nie kontynuuje nauki na uniwersytecie.
– Nie chciałam. To znaczy, nie należę do tego typu dziewcząt.
– Ależ tak! – upierał się jej stary wuj. – Gdyby tak nie było, nie zdałabyś tak dobrze egzaminów.
– Już dość się nauczyłam – krótko odpowiedziała Adelina.
– Teraz pokazujesz swoją ignorancję – dalej wypowiadała się Alina. – Gdybyś chciała poprawić, ale… – lekko wzruszyła ramionami – już omawialiśmy to przedtem. Wiem, że uważasz, iż życie w Jalnie ci wystarczy. Mam jedynie nadzieję, że nigdy tego nie pożałujesz.
– Nie martw się – wtrącił Renny. – Nie będzie żałowała. Jest córką swego ojca. Żaden z chłopców nie interesuje się tak końmi, jak ona.
Często mówił o swoich braciach, jakby byli jego synami, a syna miał tylko jednego, prawie czternastoletniego chłopca w szkole podstawowej.
– Rzecz w tym – odezwała się Adelina – że za wszelką cenę chcę jechać z Maurycym do Irlandii.
Mikołaj już przed chwilą skończył pić herbatę i jego broda opadła na piersi. Zapadł w krótką drzemkę. Teraz obudził się nagle z głośnym parsknięciem, podświadomie zdając sobie sprawę, że powiedziano coś interesującego.
– Co mówicie? – spytał. – Irlandia? Kto wybiera się do Irlandii?
Już samo wymówienie słowa „Irlandia” wystarczyło, by go obudzić, gdyż stamtąd pochodziła jego matka o dominującej osobowości i tam często powracała; Irlandię zawsze przedstawiała jako największy z krajów, akcent irlandzki dodawał kolorytu jej mowie; choć nigdy nie mogła porozumieć się ze swoimi irlandzkimi krewnymi, pyszniła się, że znacznie górowali nad Whiteoakami w dowcipie i wychowaniu.
– Irlandia – powtórzył Mikołaj. – Nie mamy już tam żyjących krewnych z wyjątkiem starego Dermota Courta.
– Umarł przed paru laty, wuju Mikołaju, i zostawił swoją posiadłość Maurycemu. Czy nie pamiętasz? – Renny spojrzał z niepokojem na starego człowieka. – Maurycy jedzie tam na wiosnę, by objąć swoje dziedzictwo.
Czoło Mikołaja rozpogodziło się.
– Ach, tak. Teraz przypominam sobie. I to jest bardzo ładna posiadłość. Swego czasu wiele widywałem Dermota. Nikt nie miał tak wspaniałych manier, jak on. Co powiedziałeś? Kto jedzie do Irlandii?
– Ja – Adelina spojrzała śmiało na ojca.
– Chciałabym, abyś postarała się nie być tak pewna siebie – powiedziała Alina.
– Staram się, ale nie masz pojęcia, jakie to trudne. – Spojrzała teraz przymilnie na grono dorosłych. – To będzie taka wspaniała okazja zobaczyć trochę świata. Wiecie przecież, że wojna przeszkodziła, aby mnie zabrano w jakąś podróż. Obecnie nie znam zupełnie życia poza Jalną, czyż nie?
– Powinnaś – powiedział Mikołaj z filuternym uśmiechem – wyjść za mąż za Maurycego i pojechać do Irlandii na miesiąc miodowy.
Idea małżeństwa Adeliny była dla Renny’ego przykra. Oczekiwał, że z biegiem czasu wyjdzie za mąż, ale uważał, że dzielą ją od tego lata. Uważał Adelinę za dziecko. Nie chciał jej małżeństwa, zanim pojawi się doskonały partner – jeśli takowy istniał. Nie uważał, żeby Maurycy pasował do niej. Nie był nawet pewien, czy Maurycy miał dla niej uczucia poza przywiązaniem kuzyna. Z drugiej strony Alina chciałaby widzieć zabezpieczoną przyszłość córki. Była przekonana, że Maurycy podobał się Adelinie i tak naprawdę uważała, że gdyby miała być jakaś niestosowność w tym związku, to byłoby to dlatego, że on był bardziej uczuciowy i wrażliwy niż jej córka. Ta młoda dziewczyna z jej niepohamowaną miłością życia wiejskiego, koni, psów, jej małe zainteresowanie sprawami intelektualnymi, nigdy, przenigdy nie było zrozumiałe dla Aliny. Nadzieje Aliny w dzieleniu zainteresowań intelektualnych łączyły się z jej synem, którego świadectwa szkolne mówiły, że już obecnie nauczyciele byli pod wrażeniem jego zdolności. Archer pochłaniał książki. Adelina lubiła stare romantyczne powieści, które znajdowała na półkach biblioteki. Wiele z nich należało kiedyś do jej prababki, po której otrzymała imię. Alina czasami podejrzewała, że zainteresowanie córki tymi lekturami wynikało z tego, że zajmowała się nimi i czytała je kobieta, której portret tak był do niej podobny. Nie tak dawno temu Alina odkryła, że Adelina czytała powieść Fieldinga _Tom Jones_.
– Czy podoba ci się? – spytała, sama bowiem nie znosiła tej książki, a uznawała ją tylko dlatego, że należała do repertuaru wykształcenia.
– Ależ tak – odpowiedziała Adelina. – To były czasy! Żałuję, że nie żyłam wtedy.
– Ale nie dawaj jej Archerowi – powiedziała matka.
– Oczywiście. Prawdopodobnie jednak czytał więcej, niż myślisz – szybko dodała Adelina.
– Tak – powtórzył Ernest – wyjdź za swojego kuzyna i wyjedź do Irlandii w podróż poślubną.
– Byłoby lepiej, gdyby nie sugerowała tego mnie – powiedział Renny.
– Nie bardzo mogłabym, zanim Maurycy mi to zaproponuje – zaśmiała się Adelina.
– No, no. – Podśmiewając się, Ernest potrząsnął głową.
Policzki Adeliny pokryły się rumieńcem.
– Chcę jechać do Irlandii dla przyjemności, nie na miesiąc miodowy.
– Chcę jechać do Irlandii – cienkim, czystym głosikiem odezwał się Dennis. – Moja matka pochodziła z Irlandii.
– Doprawdy?! – wykrzyknęła Adelina. – Myślałam, że była Amerykanką, jak moja matka.
Mikołaj uderzył w poręcz fotela.
– Ignorancja tych dzieci nie zna granic – stwierdził. – Matka Dennisa pochodziła z rodziny Courtów. Była to stara, dobra rodzina irlandzka. Nie miała żadnych związków z Ameryką.
– Wiedziałem o tym, wiedziałem, że była Irlandką – wtrącił Dennis.
– Ale czyż nie umarła w Stanach? – spytała Adelina.
– Tak – krótko odpowiedział Renny. Potem spytał: – Kto ci podsunął myśl wyjazdu do Irlandii?
– Przecież już byłam tam z tobą – odpowiedziała – i to były moje najszczęśliwsze dni.
– Powiedziałaś, że nigdzie nie wyjeżdżałaś. – W głosie Dennisa była surowa nagana.
– Nie bądź bezczelny – upomniał go Mikołaj, kładąc mu jednocześnie kawałek ciasta do ręki.
– Miałam na myśli to, że wojna przeszkodziła mi w ponownej podróży do Irlandii. Ach, ja naprawdę tak bardzo chciałabym pojechać z Maurycym i nie widzę żadnych przeszkód.
– Gdyby wybrała się matka Maurycego, tak jak planowała, mogłabyś jechać – wtrąciła Alina – ale nie może tego zrobić, nie mniej niż ja.
– Nie wiem, dlaczego miano by uważać wspólną podróż młodej kuzynki i kuzyna za niewłaściwą?
– Byłoby to w najwyższym stopniu niewłaściwe – powiedział Ernest – chyba, że… – Nie mógł oderwać myśli od tego małżeństwa.
– Ciągle mówimy o podróży do Irlandii – zamamrotała Adelina – a jednak nikt nie jedzie.
Ernest poklepał ją po kolanie.
– Maurycy jest teraz panem siebie. Zobaczymy, co teraz nastąpi. Będziesz mogła pojechać tam z nim w związku, który zadowoli wszystkich.
– Czy wymówiono moje imię? – usłyszano głos od progu.
Wszyscy odwrócili się i ujrzeli Maurycego Whiteoaka.KUZYNI
Był szczupłym, pełnym wdzięku młodzieńcem, z twarzą, na której malowała się wrażliwość. W tym wszystkim stanowił przeciwieństwo swego ojca, Piersa Whiteoaka, który będąc w średnim wieku, był silny fizycznie i śmiało podejmował wyzwania świata. Gdy Maurycy był jeszcze dzieckiem, został wysłany do Irlandii, gdzie pozostał jakiś czas na zaproszenie bezdzietnego krewnego Dermota Courta z mocną nadzieją rodziny, że będzie dziedzicem starego pana. Zawiązało się między nimi głębokie uczucie i zrozumienie, a kiedy pięć lat później Dermot Court zmarł, Maurycy odziedziczył po nim duży dom w niezłym stanie i kapitał wystarczający na jego utrzymanie. Wrócił do domu rodziców obcy, nieśmiały, ale ambitny siedemnastoletni wyrostek, niezależny od nich finansowo, ale ciągle jeszcze uczulony na uszczypliwe uwagi ojca.
Zaraz odezwał się Mikołaj:
– Chcielibyśmy pojechać z tobą do Irlandii, Mooey.
– Szczególnie chciałaby tego twoja kuzynka Adelina – dodał Ernest.
– Będę szczęśliwy, gdy zechcecie mnie odwiedzić – odezwał się Maurycy. – Wszyscy będziecie mile widziani w Glengorman.
Dennis podsunął mu talerz z ciastkami.
– Poczęstuj się – powiedział przymilnie.
– Dziękuję, najpierw chleb z masłem.
Maurycy sięgnął po kromkę i usiadł koło Adeliny.
Znowu odezwał się Mikołaj:
– Ani twój wuj Ernest, ani ja nigdy już nie zobaczymy Irlandii. Ani Anglii.
– Niestety – Ernest westchnął głęboko.
– Nonsens! – wykrzyknął Renny. – Możecie to zrobić w każdej chwili. Zmiana dobrze wam zrobi.
– Słyszę – powiedział Ernest – że podróż jest teraz bardzo niewygodna. Używają nawet w związku z tym słowa „surowość” – słowa, którego nigdy nie lubiłem.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że znasz jego znaczenie – zauważył Mikołaj.
– To nie do wiary – Ernest powiedział poważnie – że chcesz umniejszyć moje przeżycia z czasu wojny. Żyłem pozbawiony wielu wygód, do których byłem przyzwyczajony, czyż tak nie było, Alino?
– Istotnie, wuju Erneście.
– Jeśli tylko znajdziesz się w Irlandii – wtrącił Maurycy – będziesz miał wszystko, czego zechcesz.
– To bardzo uprzejmie z twojej strony – Ernest przechylił się, by poklepać swojego stryjecznego wnuka po kolanie. – Bardzo, bardzo uprzejmie. No tak… zastanowię się nad tym. Ale, wiesz przecież, że na wiosnę skończę dziewięćdziesiąt pięć lat. To trochę za wiele do podróżowania. Jednakże, jeśli będziesz chciał, Mooey…
– Oczywiście! – Maurycy szczególnie kochał tego wuja, który zawsze okazywał mu życzliwość i zrozumienie dla tych cech, które irytowały jego ojca; zawsze popierał jego przedkładanie książek nad konie i wspierał go w przywiązaniu do Adeliny.
– Nie ma co zwlekać, Ernie, użyj sobie po raz ostatni! – Głos Mikołaja szczególnie tubalny jak na jego wiek zamienił się w śmiech. – Nie zwlekaj i przekaż moje pozdrowienia dziewczętom, które kiedyś tam spotykaliśmy, jeśli któraś jeszcze jest wśród żywych. Ja już ich nie zobaczę.
– Urządziliśmy ci, Maurycy, niezłe przyjęcie na twoje dojście do pełnoletności – wspomniał Ernest. Po chwili dodał: – Finch jest ostatnim Whiteoakiem, który odziedziczył fortunę na dwudzieste pierwsze urodziny. Bardzo dobrze pamiętam przyjęcie wydane dla niego! Było to przyjęcie z kolacją i tańcami. Finch wygłosił przemówienie. Bardzo się denerwował. Po odjeździe wszystkich gości Finch i Piers ze mną i Mikołajem jeszcze długo siedzieliśmy, pijąc i rozmawiając. To właśnie wtedy Finch zaproponował, że Mikołaj i ja powinniśmy jechać z nim do Anglii na jego koszt. A teraz zaprasza nas do Irlandii ten kochany chłopiec.
– Cała wasza czwórka sporo się napiła tego wieczoru – przypomniał Renny. – Czy pamiętacie? Obudził mnie wasz śpiew, zszedłem na dół i zaprowadziłem was do łóżek.
Obaj bracia roześmieli się, jak na wspomnienie dobrego żartu. Młody Maurycy patrzył na nich z niepokojem. Nie brał pod uwagę; że miałby pokryć koszty za ich przejazd do Irlandii. Adelina na widok jego zmieszania, uśmiechnęła się ironicznie. Nie zrozumiał tego i powiedział do niej:
– Mam kilka nowych dobrych płyt. Czy chciałabyś pójść do nas, by ich posłuchać?
– Z wielką przyjemnością. – Wstała, lekko przeciągnęła się i spytała: – Czy nikomu nie będę potrzebna?
Nikt się nie odezwał i Adelina z Maurycym wyszli do hallu.
– Czy przyjechałeś samochodem? – spytała.
– Tak.
– Tak pomyślałam. Leniwiec. Spacer dobrze by ci zrobił. Jesteś zbyt wygodny.
– Zawsze mnie krytykujesz – powiedział z urazą.
Adelina zaśmiała się. Potrącając się, przeszli przez drzwi na werandę. Było to starcie antagonizmu i sympatii. Gdyby tylko była inna, myślał Maurycy. Mógłbym kochać ją całym sercem. Gdyby tylko był inny, myślała, ale nie brała pod uwagę miłości. Chciał, aby była jak dziewczęta, o których rozmyślał w swojej samotności. Fizycznie była dla niego doskonałością. Jej uśmiech zachwycał go. Dlaczego tak lekceważyła ten zachwyt, przeznaczając swój uśmiech tym, którzy go nie doceniali? Maurycy uważał bowiem, że tylko on jeden ją doceniał. A jednak to jego krytykowała. Chciałaby, był tego pewien, by bardziej przypominał jej Renny’ego. Kiedyś jej to powiedział.
– O Boże! Nie! Jeden taki jak on wystarczy.
– A jednak bardziej byś mnie lubiła, gdybym był do niego podobny – nalegał.
– Wystarczy taki jeden jak on.
– No dobrze, czy nie włożysz żakietu, czy czegoś ciepłego? Zmarzniesz.
– Myślę, że będzie trzeba – popędziła do domu i wróciła z żakietem.
Stado gołębi zerwało się z dachu i poleciało w jej kierunku. Próbowały usiąść jej na głowie i ramionach. Wyciągając ręce, by im przeszkodzić w tej demonstracji sympatii, pobiegła do samochodu i wgramoliła się do środka. Maurycy pobiegł za nią i zatrzasnął drzwiczki.
Był szczęśliwy, że jest z nim w samochodzie. Byli w nim zamknięci, tylko oni, co sprawiało, że czuł, iż jest jego własnością. Siedziała cicho obok niego, jej połyskliwe kasztanowate włosy powiewały wokół głowy. Wargi, myślał, wyglądały wyjątkowo słodko. Zdając sobie sprawę, że ją obserwuje odwróciła się do niego z uśmiechem.
– Co myślisz o moim wyjeździe z tobą do Irlandii? – spytała.
– Zawsze uważałem, że powinnaś pojechać.
Zaskoczona i wściekła żachnęła się:
– Jesteś najbardziej zarozumiałym człowiekiem, jakiego znam! – wykrzyknęła. – Wyglądasz na bardzo uprzejmego i mówisz uprzejmie, ale w głębi duszy uważasz siebie za lepszego od innych. Sądzę, że to wpływ pobytu w Irlandii u starego kuzyna Dermota. Strasznie cię rozpuścił. Wszyscy to mówią.
– A co z tobą? To ty jesteś rozpieszczoną dziewczyną.
– Ja? Byłam surowo chowana.
Maurycy skręcił w aleję wjazdową prowadzącą do szarego otynkowanego domu.
– Matka i tata wyszli – powiedział.
Spojrzał bokiem na Adelinę, by zobaczyć, czy przyjęła z radością, że będzie z nim sama. Nie było oznak żadnego uczucia. Po prostu były objawy radosnego oczekiwania wobec zamiaru wysłuchania nowych płyt. Weszli do wygodnego salonu, w którym wyraźnie dało się zauważyć, że jedna kobieta walczy tutaj z czterema mężczyznami, aby zachować świeżość kretonów, puszystość poduszek i sprężystość wyściełanych mebli. Nie osiągała pełnego powodzenia, ale i nie dała się pokonać. Był to długi wąski pokój i w jednym jego kącie stało radio z gramofonem oraz szafka na płyty.
Adelina gwizdnęła.
– O Boże, ależ macie dużo płyt! Musiały kosztować sporo grosza.
– Zbieranie płyt to coś w rodzaju mojego hobby – wyjaśnił. – Mam się czym zająć.
– Sądziłabym, że masz wystarczająco dużo zajęć na uniwersytecie.
Maurycy lekko wzruszył ramionami.
– Nie pracuję tak ciężko. I musisz pamiętać, że właśnie dochodzę do siebie po ostrej grypie.
– Jesteś podatny na infekcje, czyż nie? – zauważyła. Maurycy odczuł w jej głosie cień pogardy, szybko więc odpowiedział:
– Nie więcej niż inni ludzie. Ty jesteś, można powiedzieć, nazbyt silna.
Adelina roześmiała się.
– Jedno z nas musi być silne.
– Co przez to rozumiesz? – spytał skwapliwie.
– Nic, poza tym, że nowe pokolenie nie może sobie pozwolić na delikatność i elegancję.
– Nie jestem delikatny – odpowiedział żarliwie. – A ty, tylko dlatego, że nigdy nie byłem zainteresowany końmi i sportem, uważasz mnie za takiego.
– Drażni cię, gdy mówię, że jesteś delikatny. A jednak przed chwilą powiedziałeś, że jestem zbyt silna.
– Wybacz, Adelino – objął ją ramieniem. – Za nic w świecie nie chciałbym, abyś była inna.
Jakaś nuta w jego głosie przypomniała jej, że są w domu sami. Oswobadzając się z jego uścisku, włączyła radio. Usłyszeli głos piosenkarza żałośnie wzywający swoją ukochaną do poddania się miłości. Kiedy piosenka się skończyła, Adelina powiedziała:
– Jak to można poddać się „temu”?
– Nie sądzę, abyś kiedyś poznała znaczenie pojęcia „poddanie się komuś”.
– Ja też tak myślę – odpowiedziała cicho.
Maurycy zgasił radio, włączył gramofon i nastawił płytę. Wybrał walca z _Serenady na skrzypce_ Czajkowskiego. Adelina poczuła, że rozumie tę muzykę; była tak różna od bezdusznych dźwięków, które przed chwilą słyszeli z radia. Wyobraziła sobie Fincha pochylonego nad klawiaturą fortepianu w Jalnie. Stanęła przy oknie, patrząc na śnieżny krajobraz, nagie, czarne konary drzew, każda gałąź pokryta ostro zarysowaną czapą śniegu, czerwoną połyskliwość zachodzącego słońca.
– Ta muzyka mnie uszczęśliwia – powiedziała w końcu. – Mogłabym przy niej fruwać, mogłabym tańczyć jak anioł.
– Czy chciałabyś teraz zatańczyć?
– Miałam wrażenie, że znalazłam się tutaj, by słuchać płyt.
– Możemy połączyć jedno z drugim.
– Najpierw posłuchajmy muzyki.
Maurycy puścił kilka płyt z nagraniami muzyki klasycznej. Słuchała ich z jednakową uwagą. Potem wyznała:
– Najbardziej lubię Czajkowskiego.
– Wiedziałem, że tak będzie. Widzisz, że znam twój gust.
– U nas nie interesują się muzyką z płyt.
– Adelino, czy zechcesz zatańczyć?
– Nie, nie mam nastroju – odpowiedziała krótko.
Poczęstował ją papierosem i usiedli obok siebie na kanapie.
– Nie masz pojęcia, jak mnie cieszy myśl o powrocie do Irlandii. Wiesz, że powinienem tam wrócić po dojściu do pełnoletności, ale chorowała wtedy matka. Czy nie chciałabyś odwiedzić mnie w moim domu, Adelino?
– Oczywiście, bardzo bym chciała. Zawsze to zamierzałam. Przekonam tatusia, aby z nami pojechał. Zobaczysz, że mi się uda.
Maurycy oddał się marzeniom.
– Wszystko się teraz zmieni. Będę panem siebie. Dopóki jestem pod tym dachem, ciągle czuję autorytet ojca.
Mruknęła ze zrozumieniem, a potem powiedziała:
– Mooey, zmieniłeś się trochę po powrocie do domu, ale z całą pewnością nie dojrzałeś.
– Lata spędzone w. Irlandii zaliczam do najszczęśliwszych w moim życiu – powiedział tonem starego człowieka wspominającego przeszłość.
– Uważam, że to było bardzo dziwne ze strony twoich rodziców. Mam na myśli pozwolenie, abyś wyjechał tak daleko i zamieszkał ze starym kuzynem. Przecież mogłeś umrzeć z tęsknoty za domem rodzicielskim. Jestem pewna, że mnie by to spotkało.
– Początkowo było bardzo źle.
– Jednakże obróciło się na dobre, ponieważ zostawił ci cały swój majątek.
– Adelino, jesteś interesownym potworkiem.
– Wcale tak nie jest. Po prostu patrzę trzeźwo na fakty. Ty wolisz udawać, że nie dbasz o pieniądze, ale lubisz je jak wszyscy.
Jakiś samochód skręcił w aleję wjazdową. Za chwilę drzwi frontowe otworzyły się i Piers Whiteoak z żoną i najmłodszym dzieckiem weszli do hallu, tupiąc zaśnieżonymi stopami przy akompaniamencie szczekania małego psa. Pies i dziecko wbiegły do pokoju.
Ta mała dziewczynka była ulubienicą Adeliny. Chwyciła ją i ucałowała.
Teraz do pokoju weszli Piers i Fezant. Piers, mając czterdzieści cztery lata, zachował świeży koloryt twarzy, a błękit jego oczu nic nie stracił ze swego blasku. Fezant, dwa lata młodsza, miała szczupłą figurę dziewczyny i spoglądające z zaciekawieniem żywe oczy. Czego chciała się dowiedzieć, sama nie zdawała sobie sprawy. Odpowiedzi nie dostarczało nawet oddanie Piersowi, a nawet jego lojalne uczucie dla niej.
Piers zwrócił się do syna:
– Zostawiłeś samochód dokładnie w miejscu, gdzie wjeżdżam. W rezultacie, aby się tutaj dostać, twoja matka musiała brnąć przez głęboki śnieg.
– Bardzo przepraszam! – wykrzyknął ze skruchą Maurycy, ale z odcieniem złości w głosie wobec gniewnej uwagi Piersa.
Mała dziewczynka dodała z dumą:
– Tatuś wniósł dziecko do środka. Dziecko nie szło po śniegu.
Fezant usiadła naprzeciwko Maurycego i Adeliny.
– Jak myślicie, gdzie byliśmy? – spytała. – Byliśmy u Clappertonów. Doprawdy nie ma dziwniejszego domu. Prawie współczułam staremu facetowi. Nie sądzę, aby zdawał sobie sprawę, na co się skazywał, żeniąc się z tą dziwaczną dziewczyną i przyjmując do swego domu jej zwariowane siostry. Dom wygląda jak menażeria. Wszędzie pełno różnych zwierząt. I taki nieporządek. A pan Clapperton ma zastraszoną minę.
– Według mnie robił wrażenie zagniewanego – wtrącił Piers.
– Chciałabym ukryć się w tym domu – mówiła dalej Fezant – i posłuchać, co tam się dzieje.
– Jedna sprawa to fakt, że nie potrafią dłużej zatrzymać odpowiednich służących. Pokojówki nie chcą tam pracować. Większość prac wykonywała najmłodsza siostra, ale po jej małżeństwie z bratankiem pana Clappertona i wyjeździe do Ameryki sytuacja się ciągle pogarsza. Ani pani Clapperton, ani Altea nie są w stanie wiele pracować.
– Mają teraz kobietę, która uciekła po wojnie z Europy – powiedziała Fezant. – Zna tylko parę słów po angielsku. Nie masz pojęcia, Piers, co zdradził mi pan Clapperton po cichu.
– Co? Zauważyłem sporo szeptania między wami.
– Powiedział mi, że planuje realizować na wiosnę swój projekt zbudowania wzorowej wioski.
– Jak to? Na prośbę swojej żony przyrzekł zaniechać tych planów.
– Myślę, że zmęczyło go stosowanie się do jej próśb.
– Renny nigdy na to nie pozwoli.
– Mam nadzieję, że go powstrzyma, jeśli chodzi o mnie nie widzę nic złego w zbudowaniu modelowej wioski.
Spojrzenie Piersa wyrażało niechęć.
– Mała, piękna wzorowa wioska tuż za naszym progiem. Roje niepożądanych ludzi, wszędzie wrzeszczące dzieci, powiem wam, że zanim się spostrzeżemy, obniży to wartość naszej posiadłości.
– Jest wielkie zapotrzebowanie na domy. – Maurycy nienawidził z całego serca pomysłu wioski, ale antagonizm, któremu nie mógł się oprzeć, zmusił go do zajęcia pozycji przeciw Piersowi.
– Niech budują gdzie indziej – powiedział Piers gwałtownie. – Jest masę miejsca.
– Jeśli pan Clapperton zbuduje kompleks domów w naszym najbliższym sąsiedztwie – dodała Adelina – tatuś zburzy je własnymi rękoma. A ja mu w tym pomogę.
– Pani Clapperton nie pozwoli mu na to – oświadczyła Fezant. – Ona decyduje, co łatwo zauważyć.
Adelina wstała, prostując się.
– Wracam do domu powiedzieć o tym tatusiowi i wujom.
Mała dziewczynka objęła ją.
– Nie, nie Adelino, zostań z Mary.
– Wrócę jutro.
– Zostań na kolacji – nalegał Piers.
– Przyjdę jutro, jeśli można.
W samochodzie, w drodze do Jalny, Maurycy powiedział opryskliwie:
– Dlaczego właśnie wrócili, gdy tak nam było dobrze samym?
Miał wrażenie, że gdyby pozostał z Adeliną sam na sam, mogłaby zniknąć rozdzielająca ich bariera. Miał wiele okazji do przebywania z nią bez obecności innych, ale zawsze doznawał tego samego uczucia frustracji, czuł, że nie był zdolny zbliżyć się do niej duchowo. Czasami mówił sobie, że to nie może nastąpić, że nigdy nie będzie ich łączyło nic poza kuzynostwem, przyjaźnią, ale kochankami nie zostaną przenigdy. Czasami wmawiał sobie, że problem leżał w jej młodości. Wiele wskazywało, że była mniej dojrzała, niż to sugerował jej wiek, podczas gdy on czuł się dojrzalszy niż jego rodzice, choć wiedział, że w ich oczach wyglądał, jakby nie dosięgło go najmniejsze doświadczenie. Zdawał sobie sprawę, że dla ojca był jedynie nieopierzonym, raczej irytującym młodzieńcem, małym synkiem Fezant, oczywiście rosnącym, ale ciągle jeszcze synkiem. Jednego był pewien: Adelina nigdy nie dojrzeje, tak jak on by tego chciał, dopóki mieszka w Jalnie. Dla niego ten dom był obcy i chciał ją stamtąd wyrwać. Gdyby tylko mógł zabrać ją z sobą do Irlandii, wszystko by się zmieniło; bardzo chciała jechać do Irlandii, ale nie dlatego, by cokolwiek miało się zmienić.
W salonie Jalny, przy zasuniętych z powodu wieczoru storach, siedzieli blisko siebie przed kominkiem Renny i dwaj starzy wujowie. Blask ognia nadawał twarzy Ernesta rysy delikatnej kamei, oczy Mikołaja zamienił w tajemnicze czeluści, odbijał się od masywnego sygnetu Renny’ego i wzmacniał czerstwą surowość jego twarzy. Adelina stanęła, patrząc na tę trójkę z ciężkim sercem kogoś, kto przyniósł wieści, które zetrą uśmiech z ich twarzy.
– Pan Clapperton – odezwała się – znowu zaczyna.
– Co zaczyna? – spytali wszyscy trzej.
– Swoją wioskę. Wuj Piers i ciocia Fezant właśnie wrócili z ich domu i pan Clapperton powiedział, że na wiosnę zaczyna budować.
Ernest zaciśniętą szczupłą dłonią uderzył poręcz swego fotela.
– Nie może tego zrobić – powiedział gniewnie łamiącym się głosem. – Nie pozwolę na to!
Mikołaj zasłonił ucho ręką.
– Co to ma znaczyć? – spytał. – Co ten straszny typ zamierza? Ręczę za to, że źle obchodzi się ze swoją młodą żoną!
Adelina podeszła bliżej niego i siadając na poręczy jego fotela, powiedziała:
– Nie, wuju Mikołaju, coś znacznie gorszego. Mówi o budowie dalszych domków. Wiesz przecież, jego wzorowa wieś.
– Przecież zatrzymaliśmy to przed paru laty.
Renny roześmiał się krótko.
– On stale podnosi tę sprawę, ale jego żona nigdy nie pozwoli mu na realizację planów. Jest całkowicie pod jej pantoflem.
– I to jest właśnie dla niego miejsce – powiedział Mikołaj.
– Nie byłbym tak tego pewny – wtrącił krytycznie Ernest. – Ja się tym zajmę. Powiedz mu, że nie pozwolę na to.
– Akurat tym się przejmie! – zachichotał jego brat.
– Bardzo się liczy z moją opinią, jak to nie jeden raz mówił.
– Jego przybycie tutaj stało się nieszczęściem dla wszystkich – zakończył Renny. – Jego widok napełnia mnie nienawiścią. Sądzę, że zaraz udam się do niego, by z nim porozmawiać.