- W empik go
Saga rodu z Lipowej 27: Kochankowie - ebook
Saga rodu z Lipowej 27: Kochankowie - ebook
Kolejny tom sagi o dziejach rodu z Lipowej, gdzie wielkie, historyczne wydarzenia mieszają się ze słabościami zwykłych ludzi.
Można odnieść wrażenie, że swoim okrucieństwem Marcin z Lipowej dorównuje Ostaszowi. Małżeństwo Dorotki nie układa się, nie może jednak odejść od męża. Musi trwać przy mężczyźnie, skoro została mu poślubiona - bez względu na wszystko. Tymczasem prawdziwą miłością Marcina jest wciąż Anna de Berg. O czym doskonale wie pani Roksana...
Podczas jednej ze schadzek z kochanką Marcinowi wydaje się, że widzi ducha. Czyżby brat, którego zabił w walce z Arnoldem ze Strasburga żyje?
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-261-6707-8 |
Rozmiar pliku: | 273 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ziemia Chełmińska, styczeń 1411
Mateusz Lipowski, z lewą ręką na temblaku, stał pośrodku katedry Świętej Trójcy w Chełmży i z zadartą głową spoglądał na gwiaździste sklepienie.
- Ogromny kościół!
Otto von Popeln chrząknął.
- Nie wiem, jak jest w waszych - zastrzegł się. - Ale podobno nie ustępują świątyniom Zakonu.
- Z całą pewnością nie ustępują - potwierdził zapytany. - Dobrze przyjrzałem się kościołom w Krakowie, bogatym nad podziw. Ja jednak najbardziej lubię kościółek świętego Marcina w naszej Lipowej. Jest niewielki, ale przytulny i zawsze wydawało mi się, że Bóg jest tam blisko człowieka...
Przerwał, bo nagle gdzieś blisko rozległ się głośny huk, a ściana katedry, przy której stali, zatrzęsła się od uderzenia.
Mateusz skoczył do wrót.
- Zawali się!
Pan Otto nie poszedł jego śladem i nie ruszając się z miejsca, uśmiechnął się z pobłażaniem.
- Od tych kilku kamieni z katapulty? Możecie być zupełnie spokojny.
Mateusz zawstydził się swojego lęku.
- Dziadek Jeno zawsze powtarza, żeby podczas szturmu nie szukać schronienia za murem, w który wali katapulta - usprawiedliwiał się. - Częste uderzenia rozbiją nawet najgrubszy mur.
- Słusznie - zgodził się Otto. - Właśnie jesteście świadkiem niechrześcijańskiego postępowania waszego króla. Mierzy wprost tutaj, jakby chciał zniszczyć katedrę i grób świętej Juty!
Od szeregu dni toczyli dyskusje o wojnach sprawiedliwych i niesprawiedliwych, racjach polskich i racjach zakonnych, ale jak dotąd jeden nie przekonał drugiego. Trudno było o zmianę zdania, gdy wojska królewskie oblegały Chełmżę biskupa Arnolda Stapila i zapowiadały, że nie odejdą, póki jej nie zdobędą lub nie zrównają z ziemią.
- Kamieniom z katapulty wszystko jedno, w jaką stronę lecą - zauważył Mateusz pojednawczo.
Pan Otto schylił się nad skrzynią, przy której teraz stali. Z wysiłkiem przekręcił klucz w solidnym zamku, otworzył skrzynię, z pieczołowitością wyjął z niej małe gliniane naczynie.
- To kubek budowniczego tej świątyni - powiedział do Mateusza. - Przepowiednia mówi, że jeśli zostanie stłuczony, kościół spłonie. Uważajcie, by go nie upuścić.
Mateusz ostrożnie wziął naczynie za ucho, ale nie zdążył obejrzeć dokładnie, bo kamienny pocisk znowu uderzył w mur kościoła. Otto pospiesznie odebrał kubek i schował na powrót do skrzyni.
- Innym razem - obiecał. - Teraz lepiej posłuchajmy waszej rady i wyjdźmy na powietrze. Jeśli rzeczywiście królewscy puszkarze umieją tak celnie strzelać, gotowi wzniecić pożar, choćby kubek nadal był nietknięty.
Ledwo minęli kościelne wrota, gdy kolejna kula przeleciała nad pobliskim murem i z furkotem upadła o trzy kroki od nich. Obaj drgnęli, ale nie odsunęli się.
- Każdemu jego los pisany - zauważył pan Otto. - Mnie kiedyś wywróżono, że umrę w lesie, a tu nie ma żadnego lasu, to się i niczego nie boję.
Mateusz Lipowski pokiwał głową.
- Przepowiednie zawsze się sprawdzają - zgodził się. - Tyle tylko, że najczęściej nie od razu. Czasem dopiero po wielu latach.
- Prawda - podchwycił Otto. - Był tu kiedyś niezwykły kruk. Podobno miał sto lat albo i więcej. Mówił bardzo dobrze ludzkim językiem i to zarówno w mowie niemieckiej, jak po łacinie, a nawet i po polsku. Ale przeor miał złość do zakonnika, który go hodował, a przez to znielubił także ptaka. Powiadają, że kruk przepowiedział przeorowi rychłą śmierć. Ten zezłościł się i zabił go własną ręką. I co powiecie, jeszcze tego samego dnia, gdy przechodził koło ściany kościoła, spadła na niego z wieży obluzowana cegła i zabiła na miejscu.
Mateusz odruchowo spojrzał w górę, jakby w obawie, że i na niego zwali się zaraz jakiś kamień. Pan Otto uśmiechnął się.
- To znaki tak dawnych zdarzeń, że może wcale się nie miały miejsca - powiedział uspokajająco i skinął ręką. - A może zapowiedź nowych dziwnych wydarzeń.
Od biskupiego zamku nadchodził ku nim spiesznie kanonik Zawoja, bliski doradca biskupa chełmińskiego.
- Przewielebny biskup Arnold zapytuje was, panie Lipowski, czy jesteście gotowi udać się do obozu swoich rycerzy.
- Za mury? - upewnił się Mateusz.
- Pan biskup Arnold zezwala wam pójść tam wedle swej woli - potwierdził wysłannik. - Jutro rano zostanie otwarta brama, ponieważ jego ekscelencja wysyła poselstwo do polskiego obozu, i możecie skorzystać z tej sposobności.
Żegnali się przy bramie. Biskup Arnold nieco spięty, bo choć mówiono, że król Jagiełło jest miłosierny, kościelny dostojnik nie miał pewności, że i tym razem okaże mu łaskę. Uparta odmowa poddania zamku i miasta mogła mocno rozsierdzić monarchę.
- Dokładnie powtórzcie moje posłanie – przypominał Mateuszowi.
- Idźcie z Bogiem - powiedziała pan Otto. - Jestem wdzięczny losowi, że pozwolił nam się poznać. Może któregoś dnia jeszcze się spotkamy.
- Nikt nie zna bożej woli - zgodził się Mateusz.
Uścisnęli sobie ręce. Panu von Popeln towarzyszył jakiś rycerz w średnim wieku. Ten przystanął niepewnie o kilka kroków, z daleka składając lekki ukłon i przykładając dłoń do piersi. Otto von Popeln wskazał go wzrokiem.
- Pan z Kruklanek chciałby was o coś zapytać. Chodzi o ten kawałek srebra, który podczas choroby trzymaliście w zaciśniętej pięści. To zapewne dla was coś ważnego. Pan z Kruklanek twierdzi, że wie, co to jest.
Spojrzał uważnie na Mateusza i zobaczywszy jego zachęcające skinienie, ciągnął dalej:
- Pan z Kruklanek widział poroże pewnego jelenia, które nosił na hełmie bardzo sławny rycerz, Arnold von Strasburg. Chcemy was zapytać, panie Mateuszu, jakim sposobem ten kawałek srebra dostał się w wasze ręce?
- Nie wiedziałem, że tak się nazywał rycerz, którego spotkałem. Miał na głowie hełm zdobiony srebrnym porożem.
- Wiemy, że zginął zeszłego roku – powiedział pan Otto - To był sławny rycerz, jego pokonanie okryłoby wielką sławą każdego. Czy to wy tego dokonaliście?
- Ja - potwierdził Mateusz. - Wspólnie z moim bratem.
- To macie brata? - zaciekawił się pan Otto. - Nigdy o nim nie wspominaliście.
- Bo wolałbym zapomnieć - mruknął Mateusz.
Nagle zrobił się ponury.
- Zostańcie z Bogiem - rzucił tylko i ruszył ku bramie.
Mateusz Lipowski szedł przez królewski obóz. Niósł proporzec biskupa chełmińskiego na znak poselstwa, a wielu spośród oblegających kiwało ku niemu dłońmi lub wołało z daleka. Rycerze brali go za Marcina i Mateusz poczuł rodzaj żalu, jak bardzo znany i lubiany musiał być tutaj jego brat.
Dowodzący polskim oblężeniem pan Janusz Brzozogłowy stał przed swoim namiotem, gdy posłańca doprowadzono przed jego oblicze. Uśmiechnął się do młodego człowieka. Nie spotkali się wcześniej.
- Jesteście bardzo podobny do brata - zauważył na powitanie.
Mateusz pokręcił głową.
- To on jest podobny do mnie - odpowiedział.
Rycerz zmarszczył brwi.
- Naprawdę? - upewnił się. - Myślałem, że to wasz brat jest starszy. Mniejsza o to. Cieszę się, że żyjecie, bo już was pogrzebano.
- Byłem ranny - Lipowski dotknął prawą dłonią lewego ramienia. – Teraz biskup Arnold pozwolił mi wrócić do swoich. Prosił też o przekazanie swojego posłania, skierowanego do miłościwego króla.
- Słucham w jego imieniu.
- Biskup Arnold pyta o warunki poddania Chełmży.
Pan Janusz odetchnął z ulgą. Stali pod miastem od tygodni i wszyscy byli już zmęczeni przedłużającym się oblężeniem. Propozycja kapitulacji nadchodziła w najbardziej odpowiedniej chwili.
- Warunki są proste - odpowiedział. - Niechaj się zda na królewską łaskę.
- Biskup polecił mi przekazać, że jeśli się zgodzicie zagwarantować nietykalność jemu oraz jego ludziom, natychmiast podda zamek i miasto. Gotów jest złożyć hołd naszemu królowi i przysięgę wierności, jak to już uczynili inni biskupi pruscy.
- Dobrze - zgodził się dowódca. - Niech pozna królewską łaskę. Zaraz wyślę gońca, żeby mu o tym oznajmił.
- To nie jest konieczne - wyjaśnił Mateusz. - Wystarczy wystrzelić kulę w kierunku kościoła Świętej Trójcy, tylko nie celujcie zbyt dokładnie, bo bardzo się tam troskają o wszelkie zniszczenia. Jeśli na kuli będzie krzyż wykonany białą kredą, zrozumieją, że mogą liczyć na nietykalność. Biskup słyszał, że król darowuje wszystkim, którzy się poddają. Sam mu to doradzałem, gdyż pytał i o moje zdanie. Powiedziałem wszystko, czego się dowiedziałem od mojego ojca i dziadka.
Janusz Brzozogłowy gestem pełnym uszanowania przejął proporzec biskupa chełmińskiego.
- Nie widziałem was jeszcze w boju - zauważył, lustrując postać młodego człowieka. - Ale na pewno nie ustępujecie swoim sławnym przodkom. Odpocznijcie teraz, później pomówimy. Zapewne chcielibyście wrócić do domu, żeby się podkurować. Nie widzę przeszkód. Wojna dobiega końca.PUSTY KOŚCIÓŁ ŚW. MARCINA
Lipowa
Dopiero w wiele tygodni od tragicznych wydarzeń z listopada poprzedniego roku, w czasie których zginął ksiądz Franciszek Skórka, Dorota wróciła do dworu w Lipowej. Wróciła, ale jej pożycie z Marcinem Lipowskim układało się jeszcze gorzej niż poprzednio. Kłócili się nieustannie i o byle co, a Marcin niejeden raz pięścią wskazywał żonie, gdzie jej miejsce. Ona straciła dla niego całe uszanowanie, miała za słabeusza i człowieka bez honoru. Od pierwszego dnia po powrocie odmówiła też wykonywania małżeńskich powinności.
- Możesz mnie wziąć tylko siłą - oznajmiła. - Nigdy, przenigdy nie odpowiem na twoje słowa ani gesty.
Był zaskoczony i zły.
- To twój obowiązek, kobieto - przypomniał.
- Zatem będę postępować wbrew obowiązkom! – zapowiedziała hardo. - Wróciłam do Lipowej z powodu nalegań twojej matki, która boi się ludzkich języków. Uczyniłam to dla niej, nie dla ciebie. Choćbym miała zgorzeć w piekle, nigdy się nie ugnę.
- Zmuszę cię, żebyś była mi powolną - zagroził.
- Tylko spróbuj! - odcięła się. - Gdy tylko zaśniesz, natychmiast cię nożem pchnę!
Była tak stanowcza, że przestraszył się i choć udawał, że za nic ma pogróżki, bał się widać ich urzeczywistnienia, bo nie zbliżył się odtąd do żony, a gdy czasem miał na to ochotę, ostrzegała go jej zawzięta mina. Przed obcymi udawali jednak zgodne małżeństwo. Dorocie na tym nie zależało, chociaż taką postawę obiecała pani Hedwidze. Ale Marcin bardzo pilnował tej poprawności, podarkami kupując zachowanie żony, gdy czasem przyjeżdżali goście do Lipowej.
Dorota nie skarżyła się nikomu. Wszyscy uważali, że powinna trwać przy mężu, skoro zostali związani świętym sakramentem małżeństwa. Tak myślała teściowa, dziadkowie, ojciec. Takiego zdania był wcześniej ksiądz Franciszek.
- Musisz się pogodzić, dziecko - tłumaczyła Hedwiga. - Trzeba z pokorą przyjmować swój los.
- Łatwo wam mówić - odfuknęła synowa. - Wasz mąż nie bije was i nie obrzuca obelżywymi słowami.
- Wiem, co warty jest mój syn - przytaknęła Hedwiga. - Modlę się, żeby jego postępowanie uległo poprawie. I nie tracę nadziei.
Dorocie trudno było przyjąć argumenty świekry. Miała dopiero dwadzieścia jeden lat i przed nią, myślała nieraz, było jeszcze całe życie. Jeśliby miało wyglądać jak dotąd, jej cierpienie wydawało się bezbrzeżne.
Marzyła czasem, że zdarzy się coś, co całkowicie odmieni jej los. Roiła sobie, że któregoś dnia w jakiś cudowny sposób zostanie uwolniona z trudnych obowiązków, że przestanie być żoną człowieka, którego znienawidziła. Nie wiedziała, co i jak miałoby się zdarzyć. Może Marcin Lipowski przepędzi ją z domu, może sam któregoś dnia nie powróci...
Przez pierwsze tygodnie próbowała rozmaitych sposobów. Była dla męża niedobra, opryskliwa i liczyła, że zezłości się wreszcie do tego stopnia, aż zechce ją odesłać do ojca. To było naiwne oczekiwanie, ponieważ Marcin nie zrobiłby tego, bardzo licząc się z opinią sąsiadów i nie mogąc znieść myśli, że mógłby stać się przedmiotem plotek.
Gości w Lipowej nigdy nie brakowało, a tej zimy byli szczególnie liczni. Wszyscy słyszeli o wielkiej wojnie z Krzyżakami, wielu brało w niej udział, a każdy chciał koniecznie zobaczyć hełm sławnego Arnolda von Strasburg.
Wisiał on u powały w świetlicy Lipowej i każdy, kto zajechał do dworu, przede wszystkim to właśnie pragnął ujrzeć, a młodemu panu wyrazić uznanie za czyn tak wielki. Cmokano przy tym z podziwem, Marcin Lipowski dziesiątki razy opowiadał o wyprawie i bitwie, w której pokonał znakomitego niemieckiego rycerza. W tych opowieściach garstka obrońców topniała, a ilość nieprzyjaciół rosła. Nie przeszkadzało to jednak większości słuchających, bo i sami lubili przesadzać, wynosząc swoje wojenne czyny. Po grunwaldzkiej bitwie każdy, kto szczęśliwie powrócił do domu, mógł się uważać za bohatera i wielkiego zwycięzcę.
- I ty narzekasz na męża? - pytał Dorotę zdumiony pan Tobiasz z Wygody. - Już za sam czyn tak wspaniały winnaś go kochać dozgonnie!
* * *
Kościół świętego Marcina od miesięcy świecił pustkami. Po śmierci księdza Franciszka nie miał kto zadbać o porządek w jego wnętrzu. Dwie niewiasty, które zwykle przychodziły do posługi, jakiś czas zaglądały tu nadal, wkrótce zaprzestały, bo nie miały nic do roboty. Z wiosną przynosiły tylko świeże kwiaty ku ozdobie ołtarza, wedle zwyczaju, jakiego nauczył je ksiądz Franciszek. Ale nabożeństw nie odprawiano. Przechodzący ludzie kłaniali się przed świątynią z wielkim szacunkiem i rozmawiali między sobą o duchownym, jego losie i poświęceniu. Dla nikogo nie ulegało wątpliwości, że ksiądz Franciszek od razu poszedł do nieba.
- Ma tam znaczące miejsce przy tronie Boga - powiadano.
Pan Jeno na razie nie zamierzał sprowadzać do kościoła innego duchownego, bo jak tłumaczył żonie, byłoby w tym coś niestosownego.
- Nie widzę kapłana, który byłby godny zająć miejsce księdza Franciszka - oświadczył.
Również pani Alena uznawała niezwykłość ofiary duchownego i choć bardzo chciała uczestniczyć w nabożeństwach, ona także doszła do wniosku, że kościół na razie powinien być opuszczony.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.