- W empik go
Saga rodziny z Ogrodowej. Tom 1: Słoneczniki po burzy - ebook
Saga rodziny z Ogrodowej. Tom 1: Słoneczniki po burzy - ebook
Pierwsza część barwnej sagi rodzinnej, osadzonej w realiach współczesnej polskiej wsi.
Liliana Kłosowska-Maj po pięciu latach trwania w toksycznym małżeństwie postanawia uciec z wielkiego miasta, by jej córeczka mogła wychowywać się w innym, pozbawionym wiecznego strachu, środowisku. Wprowadza się do rodzinnego dworku, gdzie spędziła dzieciństwo. Nawiedzony dwór prababki Rozalii, zwanej „Czarownicą z Ogrodowej”, staje się spokojną przystanią dla matki i córki. Choć wszystko zdaje się pomyślnie układać, a na horyzoncie pojawia się nowe uczucie, natrętnie powracają wspomnienia przeszłości, a stare domostwo kryje w swoich zakamarkach okrutne tajemnice, legendy i wiele wylanych łez.
Losy Kai i Lilki to początek opowieści o różnych pokoleniach, problemach i losach rodziny z Ogrodowej.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-723-0 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Iza byłaby w wieku Lilki, gdyby nadal żyła. Miałaby dom, dzieci i problemy dorosłych kobiet, które porzuciły bawienie się lalkami na rzecz większej planszy, nazywanej życiem. I jeśli ma się dziesięć lat, tak bardzo fascynujące wydaje się małym dziewczynkom, bawiącym się za spichlerzem w dom, że lepione z błota bułeczki i pączki są smakowite. Może były… W rzeczywistości trzeba na nie ciężko zapracować, by móc nimi wykarmić rodzinę. Mijane lata to weryfikują…
Ale nie dla Izy.
Tamtego upiornego dnia, pod koniec maja, na ich całą rodzinę spadła pierwsza klątwa grzechów prababki Rozalii. I to dziko rosnące bzy, które kwitły przy dworku, skusiły dziesięcioletnią dziewczynkę, aby przybiec ze swojego bezpiecznego domu do dziadków Żmudzkich.
Duch Izy zawsze nawiedzał ich rodzinę. Przez lata. Jak całun śmierci, który okrywa twoją duszę, jak zadra w sercu. Tamtej wiosny rodząca się do życia ziemia zabrała również ją. Małą dziewczynkę, która nigdy nie dorosła. Od tamtej pory dworek prababci Rozalii, naznaczony widmem śmierci, nigdy nie kojarzył się już żadnemu z pozostałych wnucząt z bezpiecznym domem. Mówiono we wsi, że to kara, która ciążyła na całej rodzinie Rozalii, za jej przewinienia w czasie wojny. Szeptano okrutne pomówienia – przynajmniej ci, co jeszcze to pamiętali – że „dziedziczka z Ogrodowej” zasłużyła na swoją klątwę, rzuconą na cały ród Rozalii przez tych, którzy płakali nad losem swoich bliskich, gdy Niemcy zasiadali we dworze. I to Iza – tamtego dnia, gdy biegła przez pola do dziadków – spełniła przepowiednie o łzach, które Żmudzcy jeszcze wyleją nad świeżo zoraną ziemią.
Od kiedy żałoba nakryła tę ziemię mglistą poświatą, ciemniejsza jej smuga sunęła po błotnistej drodze, między spichlerzem, wymykając się starą furtką, między jabłoniami w sadzie, po zielonej trawie, która muskała jej końce. Potem biegła drogą, między przęsłami malin, oplewionymi grzędami, dumnie pnącymi się do słońca słonecznikami, aż dotarła do małej polanki, słysząc szum rzeki zza wysokich drzew. I tam znalazła dziesięcioletnią dziewczynkę w niebieskiej sukience w grochy, białych leginsach i różowej opasce na miodowych włosach. Iza zbiegła po drewnianej kładce, trzymając się mocno poręczy, aby się nie pośliznąć. Rzeka nie jest straszna, tylko brudna i mulasta, pełna kijanek, które łowili w słoiki, udając, że to złote rybki. Bawili się tu często z przyjaciółmi w chowanego i ukrywali za drzewami bądź kąpali swoje zwierzęta, wrzucając je do rzeki. Dom Izy znajdował się na posesji należącej do dworku Rozalii, lecz dziadek Janek przepisał tę część ziemi swojej córce, Wiktorii, i jej mężowi, Sławkowi Leszczyńskiemu. Od tamtej pory dzieliła ich tylko rzeka. Nie tak straszna i głęboka, aby się w niej utopić. Nie tak wartka, aby z trudem ją pokonywać, nawet mając dziesięć lat.
Nie było też ciemno. Jak teraz, gdy niebo stawało się purpurowe na obrzeżach niebieskiego na horyzoncie, przypominając lukrową, pierzastą watę cukrową. Okrywając łąkę ciepłym blaskiem, gdy dziesięcioletnia dziewczynka biegła tą drogą, widząc w oddali wysokie drzewo czereśni na tyłach posesji dziadków, na którą Raj, jej starszy brat, często się wspinał. Bzy, które rosły przy białej ścianie spichlerza, jeszcze kwitły. Mama mówiła, że to przez zimny początek miesiąca bzy rozkwitły później.
Tego dnia w szkole rysowali laurki na Dzień Matki. Pani Asia poprosiła, aby każdy z nich zrobił dla swojej mamy bukiet z rosnących w ogrodzie kwiatów i jej go wręczył w ten wyjątkowy dzień. Dlatego Iza chciała zerwać bzy, których zapach uwielbiała jej mama. Minęła wysokie krzewy malin, które miały dojrzeć dopiero jesienią. Brodząc w rozmiękłej drodze, ujrzała bzy w kolorze fioletu, roznoszące ten cudowny zapach. Rozpościerały się na białych ścianach spichlerza. Tamtego dnia… Iza nigdy ich nie zerwała. Nigdy nie dotarła na miejsce, aby ułożyć bukiet dla mamy.
Czy to się stało naprawdę? Izę wyłowiono tamtej nocy z rzeki, przy moście, obok starego młyna. Utonęła. A może była tylko wytworem wyobraźni i panującej wokół atmosfery żałoby, towarzyszącej pozostałym wnukom nawiedzonego dworku? Któż mógł to wiedzieć? A zresztą czy to miało jakieś znaczenie? Teraz? Tego roku, już za ponad trzy miesiące, minie od tamtego dnia dwadzieścia dwa lata. Byli dorośli. Wszyscy oprócz niej – Izabeli Leszczyńskiej.
***
Kropiło, wciąż panowała pochmurna aura i zapowiadano opady deszczu i śniegu, przelotne, jak na luty przystało – silny wiatr targał drzewami przy ulicach. Mróz szklił jezdnie i oszraniał drzewa, tworząc niemal przepiękny pejzaż. Podmuch lodowatego wiatru uderzał w samochody, które ostrożnie sunęły po jezdni.
Zjeżdżając z Górki Czarnowskiej, Liliana Kłosowska-Maj poczuła się jak w domu. Wracała do miejsca, gdzie się wychowała. Ten rodzaj uczuć sprawiał, że się wzruszała, gdy serce wypełniał jej żal za straconymi latami, które trzymały ją z daleka od Czarnowa. Bolała ją głowa, kawa wypita trzy godziny temu na stacji Orlenu przestała działać. Dodatkowo nie spała całą poprzednią noc, a od czterech godzin siedziała za kierownicą i ze strachu ciągle czuła skurcze żołądka. Była głodna. Jedyne, co miała w ustach w ostatnim czasie, to kawałek pączka, którego Kaja nie dała rady zjeść, gdy zatrzymały się na stacji benzynowej. „Ludzie są drażliwi, gdy są głodni”, mawiał jej ojciec. Ona była dodatkowo zmęczona, a widok znajomej drogi i drzew przy jezdni sprawił, że łzy napłynęły jej do oczu. Była blisko celu podróży – domu babci Rozalii. Domu, gdzie się wychowywała do dziesiątego roku życia. Ten skrawek ziemi kojarzył się Lilce z beztroską. Taką, którą chciała podarować własnej córce.
Nawet bez GPS-u wiedziała, że to już niedaleko. Nagle pojawił się przed nią zielony znak drogowy z napisem CZARNÓW. Miała ochotę krzyknąć: Hurra, ale powstrzymała się. Na siedzeniu obok, w foteliku, spała jej córka, Kaja. Zasnęła dopiero godzinę temu, wykończona trudami podróży.
Czarnów był małą wsią w Lubelskiem, jedną z wielu o takiej nazwie. Typowe dla okolic było rozmieszczenie domków przy rozległych plantacjach. Na południe od tego miejsca ciągnęły się pagórki usłane wielobarwną mozaiką pól i lasów, w nizinie duża wieś z zabudowaniami, pośrodku płynęła rzeka Trwa, uchodząc do większej Utrwaj. W oddali majaczyła wieża kościoła, stateczna i stara, która przetrwała całą tę historię, od wojen po okupację. Czarnów budził niepowtarzalne odczucia: miał jedyne w swoim rodzaju zapach i wygląd.
Lilka głęboko westchnęła, skręcając w jedną z głównych ulic Czarnowa i poznając znajome sklepy. Kilka domów nie zmieniło się, odkąd była małą dziewczynką. To ojciec kochał to miejsce najbardziej, nigdy nie mógł się pogodzić, że zamienili urokliwą spokojną wieś na duszne dwupokojowe mieszkanie w wieżowcu. Pomyślała, że oto wreszcie wróciła do domu, gdzie urodziła się jej mama, a ona i siostra wychowały. Świadomość tego faktu radowała ją i zatrważała zarazem, ponieważ od czasu, kiedy nazywała to miejsce domem, minęło wiele lat.
– Kaja… Kaja, kochanie… Wstawaj, dojechałyśmy.
Lilka z czułością i troską spojrzała na siedzenie obok, na swoją czteroletnią córkę. Kaja padała z nóg, jej chude ciałko omdlewało wprost ze zmęczenia. Może z powodu uciążliwej drogi (musiały pokonać niemal czterysta kilometrów), a może całego tego horroru, który przeszła w ostatnich miesiącach…
Zjechała do zatoczki dla autobusów, gasząc silnik audi. Rozpięła pasy i nachyliła się nad córką. Sięgające za ramiona czarne kosmyki zaczęły się już kręcić na końcu kucyka. Wszystkie barwne jak u motyla spineczki poprzesuwały się, tworząc na głowie małej przedziwną konstelację. Długie rzęsy rzucały cień na jej blady policzek, który Lilka pogłaskała z czułością. Kaja spała w najlepsze i wyglądała naprawdę uroczo w dżinsowej sukience, różowych legginsach i kurteczce w biało-różową kratkę, którą ją nakryła, gdy zrobiło się zimno.
– Kaja, fryteczko… Wstajemy. – Delikatnie potrząsnęła jej ramieniem, gdy córka zmarszczyła nos.
Białe pantofelki poruszyły się nieznacznie.
– Wstawaj, śpiochu, prawie jesteśmy. Chyba chcesz powitać dziadka?
Trwało to dwie minuty, gdy wreszcie Kaja, ziewając, otworzyła zaspane oczy. Siedziała chwilę, przeciągając i krzywiąc po swojemu. Lilka zerknęła do tyłu. Między wypchanymi torbami podróżnymi, reklamówkami i pudłami, zawierającymi cały ich dobytek, wystawało kilka pluszaków córki. Sięgnęła po Pana Kulkę, starego pieska, który już wyblakł i stracił oko, i podała go Kai.
– Wiesz, że dziadek ma dwa pieski? Kulka będzie miał się z kim tam bawić.
Opierając się buzią o siedzenie, Kaja odcisnęła sobie policzek, czarne włosy sterczały z tyłu głowy. Dziewczynka była mała jak na swój wiek, za chuda i wciąż jeszcze blada po ostatnich miesiącach, gdy często płakała w czasie wizyt ojca. Lilka kochała ją całym sercem, miała tylko ją. Teraz córka patrzyła na nią rozbawionymi zielonymi oczami, przytulając policzek do wyświechtanego kremowo-brązowego psa z klapniętymi uszami. Był jej nieodłącznym towarzyszem, niemal od urodzenia.
Lilka odgarnęła kosmyk spoconych włosów z karku córki.
– A wujek Raj mówi, że mają cztery koty. I jednego dostaniesz, jak tylko przyjedziemy.
Wpatrywały się w nią ogromne dziecięce oczy, podkrążone ze zmęczenia, a uniesiona do góry buzia przytaknęła.
– Miła. Nazwę kotka Miła, mamo. Czy zdązymy na bajki? – Znużony cichy głosik, który łamał jej serce, był ledwie słyszalny wśród dobiegających zza okna dźwięków przejeżdżającego samochodu.
– Jest dopiero piąta, kochanie. Zdążysz jeszcze obejrzeć dużo bajek – wyjaśniła Lilka, zapinając z powrotem pas bezpieczeństwa. – Ciocia Natalka mówi, że mają wszystkie kanały z bajkami dla dzieci.
Zapaliła silnik audi.
– I będę miała… mój pokój? Ten Piotlusia?
Uśmiechnęła się, przytakując, i wjechała na szosę.
– Tak. Tak jak obiecała ci ciocia przez telefon. Powiedziała też, że zostawia ci dużo zabawek. Jak co zrobimy…?
– Zostaniemy opiekować się dziadzią?
Lilka z trudem przywołała na usta pełen otuchy uśmiech.
– Tak. Dziadek Janek na nas czeka, razem musimy się nim zaopiekować, tak jak obiecałyśmy cioci.
To był cud, który się zdarzył w jej życiu – Natalka, jej młodsza siostra, która zamieszkała zaraz po swoim ślubie u dziadka Janka, w starym dworze Rozalii, w tym roku z dnia na dzień podjęła z mężem Bartkiem drastyczną decyzję. Spakowali dorobek życia, opuścili dworek, w którym zamierzali kiedyś otworzyć gospodarstwo agroturystyczne, i polecieli do Londynu. Mama Lilki i Natalki prosiła, aby do niej przylecieli. Lilka również często o tym myślała, by po prostu wsiąść z Kają do samolotu i zostawić daleko za sobą swoje dotychczasowe życie. A przede wszystkim zostawić tego sukinsyna, Pawła, jej byłego męża. Jednak papiery rozwodowe i to, że sprawowała opiekę nad Kają, miało kilka klauzul. W tym taką, że nie wywiezie dziecka z kraju na co najmniej kilka miesięcy. Paweł bał się, że mu ją zabierze. Powinna. Na razie te czterysta kilometrów musiało wystarczyć, aby ograniczyć jego kontakty z Kają. Jej córka panicznie się go bała, i miała ku temu powody.
Po rozwodzie Lilka była w opłakanej sytuacji finansowej. Paweł w pierwszych latach ich małżeństwa nie pozwolił jej pracować, tylko żądał, by zajmowała się córką, domem i nim. I tak to nie wystarczyło, aby się nie znudził. Chciał więcej, choć mu się nie należało. Choć nie byli już małżeństwem, nie pozwalał o sobie zapomnieć. Przynajmniej telefon przestał już natarczywie dzwonić, bo Kaja wzdrygała się na każdy jego dźwięk.
– Dziadzia nas lubi, mamusiu?
Dziecięcy głosik przeniknął do jej świadomości i sprowadził ją z powrotem na ziemię, do wnętrza samochodu, który tego dnia ukradła Pawłowi sprzed jego miejsca pracy. Oczywiście, formalnie i prawnie był jej. To ona go dostała na rozprawie, gdy ten sukinsyn sprzedał już mieszkanie, które wzięli na kredyt po ślubie, i zamienił je na mniejsze, jednopokojowe. Dla ich trójki… Kaja nawet nie miała własnego pokoju, a ten sukin… kot kazał jej spać w kuchni, w fotelu, córce oczywiście, bo Lilka miała swoje powinności względem męża.
– Co? – Z trudem wydobyła z siebie głos, skupiając się na drodze. – Co, kochanie?
Odchrząknęła i zaczęła nerwowo włączać radio, gdzie Lady Gaga śpiewała ulubioną piosenkę Kai, Bad romance.
– Dziadek nas lubi – zapewniła córkę.
Lilka westchnęła ciężko. „Dobry Boże…” – przemknęło jej przez myśl. Czteroletnia dziewczynka powinna być radosna i beztroska, a jej córka była ciągle zestresowana i niepewna. Psycholog miał rację, potrzebowała innego środowiska, rodziny, bezpieczeństwa, by wyleczyć ją z chorobliwej nieśmiałości.
– Mówiłaś, że on ksycy, mamusiu? – spytała dziewczynka, miętosząc w paluszkach głowę Kulki.
– Pamiętasz, co mówiły ciocia Natalka na Skypie i babcia Halinka? Dziadek krzyczy, bo jest głuchy. Musisz głośno mówić, aby cię usłyszał, skarbie – ciągnęła z entuzjazmem Lilka, uśmiechając się ciepło do córki. – Nie ma się jednak co bać. Ciocia Natalka zostawiła ci trąbkę Piotrusia, będziesz ją przykładać do ucha dziadka, jak nie dosłyszy.
Popatrzyła czule na córkę. Tak ślicznie wyglądała z uśmiechem na twarzy, choć niestety w ostatnim czasie był to rzadki widok.
***
Kiedy wyprowadziły się z tego syfu, który Paweł nazywał domem, do jednej z przyjaciółek Lilki, Sylwii, na krótko zaczęła pracować wieczorami i w soboty, jako kelnerka. Mama Halinka wysłała jej trochę pieniędzy, aby zdołały przetrwać. Mąż nie poczuwał się do łożenia na dziecko, a kiedy wystąpiła do sądu z pozwem o przyznanie alimentów, zaczął się ich koszmar. Paweł chciał je odzyskać, aby tylko nie płacić. Gdy prośby, błagania, groźby, a w końcu szarpanina mu nie pomogły, nie zawahał się przed porwaniem małej do tej swojej meliny. Rozwód i honoraria dla adwokatów sprawiły, że musiała liczyć się z każdym groszem. Po rozstaniu z Pawłem zostały jej tylko żal, strach i Kaja. Do tego to audi A4, które mąż kupił z pieniędzy z prezentów ślubnych. Samochód był spłatą alimentów, poza tym udowodniła, że jest jej potrzebny bardziej niż jemu.
Ojciec Lilki, Darek, kiedy jeszcze żył, stanowczo sprzeciwiał się jej małżeństwu z tym fircykiem z Warszawy, choć wtedy nie rozumiała dlaczego. Kilka lat przed śmiercią nadal to powtarzał. Teraz wiedziała, że chciał ją chronić. Powtarzał, że w oczach zięcia widoczna jest jego bezduszność. Gdyby nie zaszła z nim w ciążę, może nigdy by się z nią nie ożenił. Może byłaby wtedy szczęśliwsza? Zabrakło jej kilku lat doświadczenia, gdy klapki zakochania opadły z oczu… jej zostały wydrapane. Po tym, jak poroniła pierwsze dziecko, straciła serce do męża oraz ochotę do życia. Potem trwała w toksycznym związku wyłącznie ze względu na córkę, jak miliony kobiet.
A potem zdała sobie sprawę, że Kaja się go panicznie boi. Postanowiła zrobić wszystko, aby córka pozostała u niej. Miała nadzieję, że wygra tę walkę, mimo gróźb Pawła, że prędzej ją zabije, niż odda swoje dziecko. Oboje dobrze wiedzieli, że nie kieruje nim miłość ojcowska, lecz złośliwość i fakt, że będzie musiał płacił alimenty. Na razie skutecznie odpierała ataki byłego męża, ale niedawno Paweł znów zaczął robić się agresywny, i to nie względem niej, a Kai, która nie chciała z nim zostawać na wizytach, które gwarantował mu wyrok sądu. Prawniczka Lilki była bezwzględna w walce o przyznanie matce prawa do opieki nad dzieckiem, ale ojciec nie został pozbawiony praw rodzicielskich. Choć, jak dowiodły późniejsze wydarzenia, zdecydowanie powinien. Z doświadczenia wiedziała, że do takiego postępowania zmusiły Pawła długi i pewność, że jest panem i władcą… jej, córki i ich życia. Był psychopatą i tego obawiała się najbardziej. Wielokrotnie wykrzykiwał do niej, że jak go zdradzi, to ją zabije. Naiwnie łudziła się, że po prostu nie jest do tego zdolny i mówi to z miłości. Była głupia. Nie powinna wychodzić za niego za mąż. Postąpiła wbrew ojcu, a także wbrew radom ciotki Wichty.
Zdawało się jej, że tworzyli zgodną parę: młoda, nieśmiała panienka ze wsi i on – przystojny letnik, dobrze zapowiadający się na studiach ekonomista. Wkrótce po ślubie, gdy już była w ciąży, uświadomiła sobie, że Paweł był zależny od mamusi. Synek na medal. Jej teściowa miała do niej żal, twierdząc, że to przez nią Paweł się stoczył, że złapała go na dziecko, a on nie ukończył studiów, więc nie mógł znaleźć lepszej pracy. Winili ją za zło całego świata, a czy ona go do czegoś zmuszała? Zawsze była dla nich tylko tą przybłędą. Na sprawie rozwodowej dość się nasłuchała oszczerstw, w stylu: „Nie spełniałaś swoich obowiązków i byłaś oziębła, to musiałem szukać tego gdzie indziej”. Ale że filmy dla dorosłych przy dziecku oglądał, nie wspomnieli. Nie, nawet to słowo nie przeszło im przez gardło. Hipokryci!
Po rozstaniu z mężem zatrudniła się w kawiarni. Była jednak niepocieszona z powodu rozłąki z córką, gdy ta nadal budziła się w nocy z krzykiem. Koszmary nocne, koszmar za dnia… Marzyła o tym, aby móc zapewnić Kai bezpieczne dzieciństwo i… to wymagało wyjazdu. Żyła tylko dla niej. Nie prowadziła życia towarzyskiego, jedna nauczka wystarczyła. Nawet dawniej, kiedy mieszkała z rodziną i Natalką, rzadko chodziła na randki. Raczej trzymała się na uboczu, była typem samotniczki. Paweł sprawił, że kompletnie przestała ufać komukolwiek. Wiedziała, że należał do ludzi mściwych, ale mimo wszystko rozczarował ją, nigdy nie posądzałaby go o taką podłość. W czasie jednej z rozpraw sądowych oskarżał ją o liczne zdrady z jego kolegami. Rozwód wywlekł na wierzch wszystko to, co uroiło mu się w głowie. Zdradzał ją na prawo i lewo. Kiedy chciała to ukrócić, grożąc, że odejdzie i zabierze Kaję, dotkliwie ją pobił. A potem robił to już non stop. Zagroził, że jak pójdzie na policję, nigdy nie zobaczy córki. Przestraszyła się, bo wtedy wiedziała już, że stać go na wszystko. Ze łzami w oczach znosiła więc takie traktowanie, a on za każdym razem przepraszał i obiecywał, że nigdy więcej nie podniesie na nią ręki. I nigdy nie dotrzymywał słowa. Nigdy…
I pewnie trwałoby to jeszcze latami, gdyby nie jedno wydarzenie… Pewnego dnia, gdy wróciła z zakupów do ich mieszkania, zastała Kaję i Pawła siedzących razem na kanapie. Kochany tatuś oglądał przy dziecku pornosy, wmawiając małej, że to bajki dla dorosłych. Onanizował się, a Kaja, nie rozumiejąc sytuacji, skuliła się, przytulona do poduszki, i zaciskała powieki, spod których ciurkiem płynęły łzy. I tego Lilka nie potrafiła mu wybaczyć! Dla niej to było molestowanie psychiczne.
W końcu, właśnie z powodu Kai, uciekła z domu i wystąpiła o rozwód. Paweł zachowywał się jak psychopata, ale jej winą było to, że temu nie zapobiegła. A co, gdyby… Nie, Kaja była badana, Lilka opłaciła wszystkie potrzebne wizyty u psychologów. Na pewno nie była molestowana, ale niewiele rozumiała z tego koszmaru, który rozgrywał się na jej oczach. Stała się płaczliwa, nerwowa, miała problemy ze snem i na pewno nie można było jej nazwać szczęśliwym dzieckiem. Paweł wielokrotnie usiłował nastraszyć córkę, że jeśli zostanie z mamą, to gorzko tego pożałuje. To było zdecydowanie za wiele dla jej psychiki.
***
– Nie bój się – szepnęła do córeczki, próbując powstrzymać łzy. – To już niedaleko. Tu chodziłam do szkoły, kiedy byłam mała.
– Mała, jak ja?
– Trochę starsza.
Wskazała na zielono-pomarańczowy piętrowy budynek, w oknach wisiały kolorowe plakaty. A wokoło rozciągał się plac zabaw, teraz opustoszały.
– Ile? – Próbowała pokazać na swoich paluszkach.
– Chodziłam tu od zerówki i piątej klasy.
– Ja tezzz… ja tezzz będę miała plecak do skoły, mamusiu? – pytała Kaja, odwracając się, gdy mijały szkołę, a Lilka zwolniła znacznie, by dziewczynka wszystko zobaczyła. – Ale duzzza!
W porównaniu do przedszkoli, gdzie uczęszczała, to tak. Budynek był spory, wyremontowany. Nie zapamiętała go dobrze. Skończyła tu tylko kilka klas, gdy się przenieśli do Lublina… po śmierci Izy. Stłumiała to uczcie w żołądku, nie przestając się uśmiechać.
– To tu, za tym domem… Patrz, kotku…
Z uczuciem suchości w gardle, ujrzała znajomy widok. Posprzątany chodnik, pomalowane na biało kory drzew przy ulicy i krawężniki, skarpa zielonej trawy, jeszcze lekko oblodzonej, i ławka, na której dziadek Janek prowadził swoje dysputy z sąsiadami. Płot z brązowych sztachet, świeżo polakierowany, za nim wysokie sosny, zza których wystawał tylko brązowy dach dobudowanego poddasza dworku.
Włączyła kierunkowskaz i zjechała przed wysoką bramę, odgradzającą posesję od drugiej. Szwagier chciał zmienić starą bramę na coś nowoczesnego, ale nie wygrał batalii z dziadkiem Jankiem. Brama, jak wszystko wokół, miała sentymentalne znaczenie – z lakierowanego brązowego drewna, z metalowym okuciem. Na szczycie znajdował się już zardzewiały herb rodziny Żmudzkich, z której wywodziła się prababcia Rozalia. Dwie gałęzie lauru w splocie. Brama ze skrzypiącą furtką… Lilka uśmiechnęła się na ten widok, zaciągając ręczny. Spojrzała na córeczkę, która wgapiała się w bramę. Musiała dać jej czas przywyknąć do nowego otoczenia.
– Brama jest zamknięta, żeby psy i kury nie wybiegały na ulicę.
– Zobacę kuly? – dopytywała się mała. – Co lobią muuu…
Lilka się zaśmiała.
– Zdaje mi się, że to krowa robi muuu… Kury raczej kooo-ko-kooo… – wyjaśniła, odpinając jej pas bezpieczeństwa, gdy Kaja powtórzyła ten dźwięk. – Na pewno zobaczysz kury. Chyba że już śpią.
– Ja nie śpię – ucieszyła się dziewczynka.
– Tak, ty nie. Wkładaj kurtkę.
Dworek należał do rodziny Żmudzkich od co najmniej stu lat. Po śmierci prababki Rozalii pieczę nad nim objął dziadek Janek, jedyny jej syn, i jego żona – babcia Teresa, która zmarła na zawał serca w wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat. Gdy Lilka z rodzicami przeprowadzili się do Lublina, często przyjeżdżała tu na weekendy. Po ślubie z Pawłem była tu zaledwie cztery razy. Nigdy nie sądziła, że tu wróci. To Natalka wiązała z dworkiem świetlaną przyszłość, gdy ona i Bartek tu osiedli. Lilka pamiętała, jak w dawnych czasach tata siadywał właśnie na tej ławce, pozwalając im jeździć rowerami po szosie, która była mało ruchliwa. Z kolei mama mnóstwo czasu spędzała za granicą, zarabiając pieniądze.
Po śmierci Izy bali się tu mieszkać, zwłaszcza że krążyło wiele plotek o jej śmierci. Tata… To tata ich stąd zabrał, choć kochał to miejsce. Zabrał, gdy rok po pogrzebie Izy zmarł wujek Sławek. Dwa groby oraz kolejny rok żałoby i depresji zmusiły go do tego kroku – zabrania stąd własnych córek. Z dala od litościwych spojrzeń i płaczu.
A potem jej ojciec nieoczekiwanie umarł. Znaleźli go w fotelu, jakby zasnął i nigdy się nie obudził. Mama straciła ukochanego męża i życie stało się dla niej tylko dniem za dniem. Ciągle była w Londynie, przylatując jedynie na święta i rodzinne uroczystości.
– Mamo?
Lilka ponownie skupiła uwagę na córce, powracając ze świata wspomnień.
– To jak? Idziemy, fryteczko?
Kaja nie odpowiedziała. Lilka westchnęła, sięgnęła po torebkę i kurtkę (była już stara, ale ostatnio nie miała pieniędzy na zbędne wydatki). Włożyła ją szybko, zapinając suwak, i przerzuciła pasek torebki przez ramię. Otworzyła drzwi Kai, aby wziąć ją na ręce.
– A mówiłam, że wujek Raj mieszka tylko przez pola, potem jest rzeka i już stodoła wujka? I czasem w nocy z balkonu widać światła jego domu?
– Oliego!
Lilce nie pozostało nic innego, jak powstrzymać westchnienie. Kaja miała na Skypie kontakt ze wszystkimi dziećmi jej brata ciotecznego, Rajmunda Leszczyńskiego – i z jego bliźniakami: Oliwierem i Kajtkiem, i z nastoletnią córką, Kingą. Najwięcej w okresie tych trzech tygodni, gdy Raj przygotowywał wszystko na jej przeprowadzkę. Dzwonił niemal codziennie.
Okno od strony chodnika było zaciemnione. Przypomniała sobie, że kiedyś był to pokój jej babci, Teresy. Pracownia. Babcia była szwaczką, a to było jej królestwo. Dziś zachowało się trochę starych eksponatów, które Natalka i Bartek pieczołowicie chronili. Przeszła koło okna i otworzyła furtkę, która skrzypnęła. Zaszczekał pies, a Kaja gwałtownie obróciła głowę.
– Spokojnie…
– To Tofik, mamo?
Nie wiedziała.
Za bramką czekał ich chodnik, okolony rządkami lampek solarnych, i kilka posadzonych ręką jej siostry kwiatów w marmurowych donicach, czekających na wiosnę. Pewnie już przemarzły. Na wyłożonym kostką podjeździe stał czarny opel kombi. Obie z Kają rozglądały się, zaciekawione. W kolejnym oknie, kuchennym, paliło się światło. Pomarańczowa roleta uwydatniła tylko cienie osób tam przebywających.
W tej chwili Lilka czuła się jak Kaja – niepewna nieznanego. Wsłuchiwała się w oddech córki przy uchu i szum wody pluskającej na brzegu rynny przy domu, przy której umieszczono drewnianego krasnala z wędką i wiadro.
– Widziałaś? – Wskazała na krasnala córce.
Ta zachichotała.
– Pan z blodą… Długą…
Przed nimi był podjazd prowadzący do bramy z heblowanych desek, oddzielającej drugie podwórze, na którym szczekały dwa rudawe psy, wystawiające łby przez szpary w płocie i pod nim. Było tu pełno rabatek czekających na przebudzenie, już zarośniętych, co znaczyło, że Natalka była jedyną osobą, która o nie dbała. Studnia, która służyła jako stojak na gliniane donice. Stół z bali, gdzie stały wiklinowe kosze, a pod płotem rzeźbione ławki. Ścieżka do furtki na podwórze była wyłożona kostką, a nad nią górowały rozłożysty kasztan i dach szklarni. Oranżeria z brudnymi szybami, gdzie jej siostra miała swój warzywnik. Na drugim podwórzu zabudowania gospodarcze po obu stronach i spichlerz z białymi kamiennymi ścianami i płaskim dachem. Na prawo stary kurnik, pomalowany również na biało, i pomieszczenia gospodarcze z kuchnią letnią, której nikt już nie używał. Natalka zrobiła tam składzik rzeczy niepotrzebnych. Rzeczy po prababce Rozalii.
Lilka powtarzała sobie w myślach, że jest za stara na to, ażeby się rozczulać czy lękać. Natalka mówiła, że nigdy jej nie widziała – Izy. Dziewczynki biegnącej przez łąki do dworku Rozalii. Przecież obecnie Lilka była rozsądną, dojrzałą, prawie trzydziestodwuletnią kobietą, dlaczego miałaby więc wierzyć w duchy. Rozwódką i matką.
Odrzuciła złe myśli i odegnała strach. Kaja była teraz najważniejsza. Warta tego, aby tu wrócić, tu dorastać i być szczęśliwym dzieckiem.
Wspięła się na schody prowadzące do ganku dworku.
– Duży domek, co?
Kaja przytaknęła w jej ramionach.
Dworek nie był jakiś tam spory czy zabytkowy. Dla nich był po prostu domem, ale w czasach prababci Rozalii mógł uchodzić za wspaniały. To Bartek i Natalka próbowali przywrócić mu świetność. Poprawili poddasze, remontując je na własne lokum. Odnowili lub wymienili stare okna, ocieplili i otynkowali na biało ściany. Pnącza winorośli nadal oplatały lewy filar, podtrzymujący balkonik na poddaszu, i lewą ścianę domu. Latem musiały być pełne liści, tworząc ten mistyczny klimat starych czasów. Pokonała schody pod filarami, gdzie był miły kącik do wypicia kawy – drewniany stolik i ławy. Drzwi, wielkie, rzeźbione, z kwiatowym witrażem pośrodku, były nowe. Zadzwoniła, a dźwięk rozszedł się wewnątrz.
– Nie bój się, fryteczko. Na pewno na nas czekają.
Widok wystraszonej buzi Kai napełnił ją obawą. W przypływie nowej energii przytuliła ją do siebie mocniej. Zza drzwi usłyszała kilka głosów. Wesołe chłopięce okrzyki i donośny męski głos, przywołujący ich do porządku. Stojąc w milczeniu z córką w ramionach, czuła się mała i bezbronna, jak dziewczynka. Było za późno, aby zawrócić, wybrać inną drogę.
„Boże! – pomyślała znów. – Boże, pomóż mi”.
Drzwi się otworzyły, wypuszczając smugę światła, ciepła i głosy. Lilka ujrzała mężczyznę, brodatego i postawnego. Nosił sportową bluzę, znoszone dżinsy, ale czyste i całkiem modne, co świadczyło, że szesnastoletnia córka nadal sprawowała władzę nad szafą taty. Był wysoki, jak jego ojciec – wujek Sławek. Miał długie, gęste włosy w kolorze ciemny blond z jaśniejszymi pasemkami, zebrane w kucyk. Podłużną brodę, zarośniętą, jak Chrystus, duży nos, jak oni wszyscy, dziedzicząc go po dziadku Janku. I przeszywająco błękitne oczy. Uśmiechnął się promiennie do gości i w tym momencie go rozpoznała, nawet z tym bujnym zarostem. Rajmund, jej brat cioteczny, od czasu, kiedy go ostatnio widziała, przybrał na wadze, zmężniał, widocznie odkąd zaczął pracować na budowach. Był synem ciotki Wichty i nieżyjącego już wujka Sławka. Miał teraz trzydzieści osiem lat. A może trzydzieści sześć…
– Czekamy i czekamy! – zauważył tylko, wyciągając do niej dłoń. – Nie przez próg.
Ach, zapomniała, że na wsi wierzono w zabobony. Weszła do środka, gdzie pachniało czymś smażonym i cytrynowym zarazem, nim została pochłonięta przez wielkie ramiona. Kaja wciąż trzymała się kurczowo matki i Lilka mocniej przygarnęła małą do siebie, by włączyć ją do powitalnego uścisku. Dziewczynka wtuliła się w jej ciało, niemal ją dusząc, gdy Raj pocałował ją w policzek.
– Dobrze cię znów widzieć, Lilka. Wyglądasz niemal tak samo, jak na ślubie Natalki.
Pomimo widocznego zdenerwowania, zdobyła się na nieśmiały uśmiech.
– Ciebie również, Raj. Zarosłeś.
– Prawda? – Zaśmiał się serdecznie, głaszcząc po długiej brodzie. – Zapomniałem o porannym goleniu. A to musi być Kaja?
Lilka przytaknęła, głaskając po głowie wciąż wczepioną w nią córkę. W zaistniałych okolicznościach było to w pełni zrozumiałe. Kaja bała się wszystkiego, co obce. Lilka również miała wrażenie, że wszystko wokół jest inne, niż pamiętała, jakieś… większe. Nawet Raj był inny niż ten patykowaty chłopiec, który ją straszył „glistami”, rzucając je za koszulę, gdy była mała.
– Tak. Jest trochę… zdenerwowana.
Raj ciągle się uśmiechał do przestraszonego dziecka.
– Naprawdę? – zapytał, błyskając zębami, gdy się schylił do głowy jej córki i dotknął delikatnie kaptura kurtki dziewczynki. – A my mamy dla ciebie prezenty na powitanie. Chcesz zobaczyć?
Dziewczynka nie odezwała się, tylko skinęła głową, ukradkiem przyglądając się wujkowi, którego widziała dotąd tylko na Skypie. Lilka mocniej przytuliła ją do siebie. Nie ulegało wątpliwości, że Kaja była wystraszona. W takich momentach zazwyczaj typową dla niej reakcją było milczenie. Nie mogła winić za to córki, sama czuła się przytłoczona sytuacją.
– Przywitaj się z wujkiem Rajem – poprosiła, całując córkę w czoło. Kaja odwróciła głowę w drugą stronę. Lilka przepraszająco uśmiechnęła się do Raja. – Potrzebuje trochę czasu. To wstydzioch.
– Spokojnie, na wszystko przyjdzie odpowiedni moment. Wchodźcie, proszę. Dziadek pali w piecu od rana.
– Faktycznie, gorąco tu – przyznała.
– Już, mogę? Już? Tato?! – rozległ się dziecięcy krzyk.
Raj usunął się na bok i zza jego pleców wyłoniło się dwóch chłopców.
– Och… Zapomniałem. Oto komitet powitalny.
Czternastoletni bliźniacy, Oliwier i Kajtek, szczerzyli się promiennie. Jeden trzymał czarnego kota, który uciekał z chłopięcych ramion, a drugi pluszowego misia z różowymi kokardami. Obaj przypominali ojca, blondyni z jego niebieskimi oczami. Niemal identyczni, tylko Kajtek miał więcej piegów. Przywitała ich całusami, a oni skrzywili się, wycierając policzki. Przekrzykując się, zaczęli tłumaczyć, który to który i po którym pieprzyku na twarzy można ich rozróżnić.
– Zobacz, to Oli i Kajtek, i twoja Miła. Nie chcesz zobaczyć kotka? – zapytała łagodnie Kaję. – Na Skypie już dałaś mu imię. Zobacz, jaka Miła jest śliczna.
Kaja pokręciła głową.
– To nic, dajmy jej chwilę, żeby się z tym wszystkim oswoiła – odparł Raj. – Dziadek jest w kuchni i uczy Kingę kantować w karty. Osiwieję przez to szybciej.
– Tato, ty już jesteś siwy – stwierdził Oliwier.
– Nawet na brodzie – dodał natychmiast drugi bliźniak.
Znów to dziwne uczucie ogarnęło jej serce. Lęk. Z trudem dźwigała Kaję, ale trzymała ją mocno, wiedząc, że dziewczynka się boi tylko nieznanych miejsc, tak samo, jak Lilka. Z pomocą mamy Kaja zdjęła kurtkę, którą Oli odwiesił na wieszak, a Kajtek próbował zagadnąć kuzynkę. Ta tylko wierzgała stopą, w którą ją gilgotał.
– Zamknąłem bramę, bo strasznie nią majtał wiatr – wyjaśnił Raj, ponaglając dzieci, by poszły już do kuchni i zabrały kota.
Zdjęła botki i ruszyła za kuzynem. Jej oczom ukazało się wspaniałe wnętrze, będące połączeniem starego i nowoczesnego. Choć Natalia dodała tu wiele nowych elementów, charakter tego miejsca prawie się nie zmienił od czasów, kiedy tata upominał ją i siostrę, aby nie biegały po dużym salonie, bojąc się, że coś stłuką. W dworku unosił się jakiś nieuchwytny klimat przeszłości. Lilka dostrzegła wiele ze „skarbów”, których Rozalia tak broniła, nawet gdy przeszedł tędy front i okupacja. Relikwie… Krążyły plotki o tym, jakoby prababka zdołała ocalić majątek w czasie wojny, bo była kochanicą jakiegoś ważnego oficera rosyjskiego albo Niemca. Potem podobno urządzała tu spotkania oficerów niemieckich – partyjki kart, przyjęcia.
Na prawo znajdowały się schody prowadzące na poddasze, pod łukowym przejściem, a żółte ściany obwieszone były obrazami w starych ramach. Zabytkowe lustro, zielone kwiaty w donicach. Wystrugane z drzewa przez stryjecznego dziadka rzeźby zwierząt i świętych, ustawione na lśniących płytkach. Stara kanapa pod schodami. Korytarz pod schodami prowadził do części domu, która, odkąd pamiętała, była zamknięta. Do pokoju pani i pana, jak mawiała jej matka. To była prywatna część babki Rozalii. Nadal zachowana w niezmienionym kształcie. Na wprost – czarne podwójne drzwi prowadzące do salonu, który zawsze kojarzył się jej ze smrodem starych mebli, podłogą, którą trzeba było froterować, i ohydnym dywanem, który co sobotę musiały odkurzać z Natalką. Stary zegar w salonie tykał tak głośno, że było go słychać aż tu. Stał tam też zabytkowy fortepian (klapa zawsze przycinała im palce) i masa rzeczy, które w antykwariatach stanowiłyby nie lada gratkę dla kolekcjonerów. To przez nie dziadek Janek zaangażował się w długą i wyczerpującą batalię sądową, gdy ludzie z muzeów i „fundacji dobrodziejstw narodowych”, jak sam to nazwał, chcieli mu odebrać dom, podburzając urzędników w gminie Czarnów. Zaskarżali dziadka, że jako spadkobierca obiektu wysokiej klasy architektonicznej i wielu zabytków muzealnych, strasznie je zaniedbuje, a muszą być odpowiednio używane i konserwowane. Dziadek nigdy nie pozwolił się ograbić ze swojego dziedzictwa ludziom, którzy chcieli tylko zarobić, przekształcając dworek w jakiś hotel. Jak babcia Rozalia w czasie wojny.
Skręcili w lewo, w korytarz do skrzydła, gdzie znajdowało się wejście do wypełnionej antykami jadalni, a naprzeciw niego kuchnia, już całkiem unowocześniona. Dalej korytarz skręcał, prowadząc do pokoju babci Tereski. Szwalnia mieściła się w dużym pomieszczeniu, w którego drugiej części zrobiono łazienkę. Na końcu korytarza znajdował się pokój dziadka Janka.
Kiedy Liliana odtwarzała w myślach układ pomieszczeń w dworku, Kaja przełamała w końcu pierwsze lody. Odważyła się zerknąć na kota, którego ogonem Kajtek łaskotał ją po nodze.
– Uważaj, żeby jej nie podrapał, Kajtek – poprosił Raj.
– Zobacz, jaki słodki kotek. Nie chcesz go pogłaskać? – próbowała namówić córkę, aby się odwróciła.
Zero odpowiedzi. Lilka westchnęła.
Wejście do kuchni było tylko futryną i sączyło się stamtąd światło. Na pierwszy rzut oka było tu widać rękę jej siostry – meble z jasnego drewna, czarne blaty, obstawione nowoczesnymi urządzeniami: toster, ekspres do kawy, elektryczny czajnik, i oczywiście palmy w donicach, półki z kolorowymi przyprawami i przepisami w przegródkach nad zlewem. Wbudowany stojak na wino, olbrzymia lodówka. Przy oknie stół, przy którym siedziały dwie osoby: Kinga – złotowłosa córka Raja i dziadek Janek. Miał na sobie ciemne spodnie i stary kaftan na kożuszku, zarzucony na szary sweter, a jego włosy – niegdyś bujne i szpakowate – teraz były siwiuteńkie jak gołębie, które kolekcjonował. Twarz starca, jego nos, podobny do jej własnego, brązowe oczy i to, co miał ukryte w spojrzeniu, którym ją obrzucił zza kart, gdy laska, którą trzymał w dłoni stuknęła o płytki, a nawet zmarszczki – wszystko to pamiętała.
Gdy były małe, zawsze się go bały. Był surowy, krzyczał często. Palił fajkę, siadając w swoim fotelu przy piecu. Teraz ten piec służył tylko jako ozdoba kuchni, jako miejsce eksponowania ziół i suszonych kwiatów, splotów czosnku i lawendy.
Nagle uświadomiła sobie, że nie wie, jak się zachować względem dziadka. Nie widziała go od dawna. Chyba ostatni raz na chrzcinach Piotrusia, trzy lata temu.
– Dobry wieczór! – wykrzyknęła Kinga, jasnowłosa ślicznotka, która skoczyła na równe nogi i objęła Lilkę, całując w policzek. – Witaj, ciociu. Cześć, Kaja. Co to? Zawstydziłaś się dwóch dryblasów?
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać.
– Wcale nie mnie!
– Ani nie mnie!
– Sama jesteś dryblas, King Kong! – krzyczał Oli, pokazując siostrze język.
– Zostawcie to na potem, proszę – jęknął Raj, odsuwając chłopców od siostry. – Nie straszcie ludzi, przynajmniej dziś. Albo zamknę was w ciemnych pokojach babci Rozalii.
– Tato…
Lilka uśmiechnęła się. Dziadek zawsze ich tym straszył, gdy rozrabiały. Oczywiście po latach wiedziała, że to był tylko wybieg, aby trzymać je w ryzach i z dala od pamiątek, które się tam znajdowały. Niewiele myśląc, podeszła do dziadka, który już wstał z krzesła, a jego dłonie drżały na lasce. Usiłując zbagatelizować narastające skrępowanie, zdobyła się na uśmiech i razem z Kają przysunęła się bliżej niego. Usta dziadka zadrżały lekko, jego oczy stały się ogromne jak spodki, a Lilka dostrzegła z niezadowoleniem, że wydawał się niemal przerażony jej widokiem. Nagle gwałtownie zamrugał, potrząsnął głową i głęboko zaczerpnął powietrza, nie przestając się w nią wpatrywać.
– Witaj, dziadku.
– Moja Halinka? – zapytał chrapliwym głosem, ściśniętym wzruszeniem.
– Nie, dziadku. To ja, Lilka.
Powoli przytaknął głową, nim go pocałowała w szorstkie policzki i przytuliła do siebie.
– A byłaś taka malutka…
– Prawda? – Uśmiechnęła się. – Jak szybko wyrośliśmy… Raj to chyba nas wszystkich przerósł.
– Tata jest wielkoludem. – Oli szturchnął ojca. – Ja też taki urosnę.
– To ci cały rozum do nóg ucieknie. – Raj pacnął syna w głowę.
– A to Kaja – oznajmiła Lilka dziadkowi, wskazując na plecy córki.
– Kto?! – krzyknął.
– Kaja, dziadku! – wrzasnął jeszcze głośniej Oliwier. – K-A-J-A!
– A kto powiedział, że jestem analfabetą, synu? – Staruszek pokręcił głową i wrócił na krzesło. – Jestem głuchy, a nie ślepy! Dziecko, co tak mamy się trzymasz? Duża już jesteś dziewucha. Kapuśniak. Będziemy jeść kapuśniak, to urośniesz na większą.
Lilka ujrzała, że Raj uśmiechał się półgębkiem i wzruszył ramionami.
– Kinga odgrzeje zupę, a my z chłopkami wniesiemy na górę wasze rzeczy.
– Pomożemy wam…
– Absolutnie nie! Dostałem wytyczne od Natki. Wszystko zaplanowane, co do minuty. – Puścił jej oczko, wyciągając dłoń po kluczyki.
Wyjęła je z kieszeni kurtki.
– Dziękuję.
Dziadek postukał laską w płytki i chrząknął, zwracając jej uwagę. Odsunął końcem laski krzesło obok siebie.
– Siadaj. Siadaj, Lilianko. Pamiętam… Moja Halinka zawsze lubiła kwiaty w ogrodzie… mojej matki.
Raj zachichotał, poklepując ją po ramieniu, gdy chłopcy już wybiegli, aby się ubrać.
– Trzymaj się. Już się trochę zapomina.
Nie dziwiła się, miał zasłużone siedemdziesiąt cztery lata.
– Opowiesz mi, co u ciebie? A Wichta naleje nam zupy. – Wciąż mówił bardzo donośnie, a sądząc po tym, że nikt nie zwracał na to specjalnej uwagi, Lilka wywnioskowała, że nie potrafił już inaczej.
Zerknęła na Kingę, która tylko wzruszyła ramionami, ignorując, że dziadek nazwał ją imieniem swojej córki, a jej babki.
– Babcia Wiktoria jest w sanatorium w Busku-Zdroju. Wróci za dwa tygodnie.
– Co mówisz? Mów głośniej! Nie słyszę… – krzyczał dziadek, aż Kaja się wzdrygnęła w ramionach matki.
– Mówię, że babcia jest w sanatorium, dziadku! – wrzasnęła Kinga.
– W sanatorium? To ja bardziej schorowany jestem, a nie jeżdżę nigdzie.
Mimowolnie Lilka ukryła uśmiech za dłonią, próbując zdjąć Kai kurtkę, bo było tam bardzo gorąco.
– Kaja… No, już… Chłopaki ci przynieśli kota. Zobacz, nowy miś. – Podała córce zabawkę, leżącą na stole. – Nie róbmy wstydu.
Dziadek wpatrywał się w nią chwilę, nim odwróciła wzrok w kierunku jej córki. Tak, nadal winił siebie za to, co się stało. Nie godząc się z tym, co zgotował mu Bóg, tak przynajmniej zawsze im tłumaczył, gdy przyjeżdżali tu z Natalką na wakacje. Wszyscy jego wnukowie powinni zawsze czuć się tu bezpieczne. Lilka była pewna, że to jej widok wywołał w nim przykre wspomnienia o Izie. Ile razy zakradały się z kuzynką do pokoi Rozalki w poszukiwaniu skarbów, a on prosił, by tylko nic nie zbiły. Setki.
Dla niej to były dobre wspomnienia.