Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Saint-Nazaire - Dieppe 1942 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 lipca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Saint-Nazaire - Dieppe 1942 - ebook

W 1942 roku Brytyjczycy przeprowadzili dwie duże operacje na wybrzeżu Francji okupowanej przez Niemców: w Saint-Nazaire (28 marca) i Dieppe (19 sierpnia). Pierwsza miała na celu zniszczenie wielkiego doku, aby uniemożliwić naprawy niemieckiego pancernika „Tirpitz”. Udało się to dzięki staremu niszczycielowi HMS „Campbeltown”, który przedarł się do portu i staranował wrota doku. Dzieła zniszczenia po kilku godzinach dopełniła eksplozja umieszczonych na nim materiałów wybuchowych. Akcja zakończyła się sukcesem mimo dużych strat wśród komandosów i marynarzy. Rajd na Dieppe był zaś próbą przed planowaną inwazją aliantów po francuskiej stronie kanału La Manche. Desant prawie 5 tys. Kanadyjczyków, 1075 Brytyjczyków i 50 Amerykanów wspartych przez czołgi, okręty i samoloty został krwawo odparty przez Niemców. Zginęło lub dostało się do niewoli aż 3367 żołnierzy alianckich. Po tej klęsce lądowanie we Francji odłożono aż do 1944 roku. Tomasz Jarmoła przystępnie i ciekawie opisuje te wydarzenia.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-16711-7
Rozmiar pliku: 3,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

------------------------------------------------------------------------

W mont­re­al­skim Muzeum Ste­war­tów wisi ory­gi­nał pla­katu pocho­dzący z cza­sów dru­giej wojny świa­to­wej, przed­sta­wia­jący ofi­cera z pułku Les Fusi­liers Mont-Royal (pol. fizy­lie­rzy mont­re­al­scy) pro­wa­dzą­cego atak w cza­sie dru­giej wojny świa­to­wej. Utrzy­many w typo­wym dla epoki, pro­pa­gan­do­wym stylu opie­wał epi­zod, dzięki któ­remu widoczny na pla­ka­cie pod­puł­kow­nik Dol­lard Ménard w pełni zasłu­że­nie został boha­te­rem naro­do­wym. Póź­niej, gdy podró­żo­wa­łem po Kana­dzie, nazwa Dieppe rzu­cała mi się w oczy na każ­dym kroku: w muze­ach, na pomni­kach i uli­cach. Zresztą histo­ria w tym kraju miała swoje żywe obli­cza nie tylko w nazwach ulic czy monu­men­tal­nych pomni­kach, tak typo­wych dla ryn­ków pol­skich miast. Przy­kła­dowo, przy wej­ściach do metra i na skwe­rach w cen­trum Ottawy zdzi­wiły mnie natu­ral­nej wiel­ko­ści i bar­dzo reali­styczne rzeźby boha­te­rów wojen­nych, od cza­sów zma­gań z Fran­cu­zami w XVIII wieku, aż po kawa­le­rów Vic­to­ria Cross z dru­giej wojny świa­to­wej. Podob­nych akcen­tów było zresztą wiele, nawet obok wiel­kich kasyn w Nia­gara Falls można zna­leźć pomnik czynu zbroj­nego miesz­kań­ców mia­steczka. Były poli­cjant, pro­wa­dzący sklep mili­tarny w Toronto, w cza­sie krót­kiej roz­mowy o pol­sko-kana­dyj­skim bra­ter­stwie broni bar­dzo traf­nie ujął podej­ście jego ojczy­zny do wojny: „Jeste­śmy poko­jo­wym i miłym naro­dem, ale gdy idziemy na wojnę, robimy to na poważ­nie”. Zaczą­łem się wów­czas bar­dziej inte­re­so­wać rolą Kanady w dru­giej woj­nie świa­to­wej, zwłasz­cza ope­ra­cją „Jubi­lee” (pol. jubi­le­usz), czy li raj­dem na Dieppe, który zapi­sał jedną z naj­tra­gicz­niej­szych kart w histo­rii tego poko­jowo nasta­wio­nego spo­łe­czeń­stwa – 19 sierp­nia 1942 roku, w ciągu zale­d­wie dzie­wię­ciu godzin walk, na lądzie i morzu stra­cono pra­wie pół dywi­zji kana­dyj­skiej.

Wyda­rze­nia te poprze­dziła prze­pro­wa­dzona pięć mie­sięcy wcze­śniej ope­ra­cja „Cha­riot” (pol. rydwan) w Saint-Naza­ire, a jej prze­bieg mógłby śmiało sta­no­wić efekt pomy­sło­wo­ści nie­jed­nego poczyt­nego autora powie­ści sen­sa­cyj­nych. Nie obyło się bez strat, ale spek­ta­ku­larny suk­ces skut­ko­wał mię­dzy innymi opra­co­wa­niem tro­chę zbyt opty­mi­stycz­nej ope­ra­cji „Jubi­lee”.

Były to na tle zma­gań wojen­nych tylko epi­zody, rzadko choćby wspo­mi­nane w pol­skich pod­ręcz­ni­kach, ale ich histo­ria jest wyjąt­kowo cie­kawa, obfi­tu­jąca w akty hero­izmu i oso­bi­ste dra­maty oby­wa­teli w mun­du­rach, które prze­pla­tały się z wielką poli­tyką… i wbrew pozo­rom miały ogromne zna­cze­nie. Danina krwi zapła­cona przez alianc­kich żoł­nie­rzy w Dieppe i innych, mniej­szych raj­dach na wybrzeża atlan­tyc­kie Fran­cji, wal­nie przy­czy­niła się do powo­dze­nia naj­więk­szego desantu mor­skiego w dzie­jach – roz­po­czę­tej 6 czerwca 1944 roku w Nor­man­dii ope­ra­cji „Over­lord”. Nie będzie prze­sadą stwier­dze­nie, że wywal­czona przez zachod­nich alian­tów wol­ność Europy Zachod­niej i powo­jenny ład na kon­ty­nen­cie miały swoje korze­nie w ope­ra­cjach woj­sko­wych opi­sa­nych w niniej­szej książce.

Kilka lat po wizy­cie w Kana­dzie byłem także w Dieppe, gdzie liczne miej­sca pamięci, nazwy ulic i oko­liczne cmen­ta­rze wojenne będą przy­po­mi­nać po wsze czasy naj­czar­niej­szy dzień Kanady pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej. Dla Pola­ków jest to także miej­sce zadumy, gdyż 19 sierp­nia 1942 roku wal­czyli i ginęli tu mary­na­rze oraz lot­nicy Pol­skich Sił Zbroj­nych pod­le­głych rzą­dowi emi­gra­cyj­nemu w Lon­dy­nie. Gdy w muzeum roz­mówcy, pyta­jąc o mój akcent, dowia­dy­wali się, że jestem z Pol­ski, od razu pytali, czy wiem, że pol­ski nisz­czy­ciel ORP „Ślą­zak” brał udział w pamięt­nym raj­dzie i wspo­mi­nali naszych wete­ra­nów odwie­dza­ją­cych mia­sto po woj­nie.

Nad wie­loma budyn­kami w Dieppe obok fran­cu­skiej powiewa flaga kana­dyj­ska i można śmiało powie­dzieć, że jest to naj­bar­dziej „kana­dyj­skie” mia­sto w Euro­pie. Iro­nicz­nym zrzą­dze­niem histo­rii stał się też fakt, że fran­cu­sko­ję­zyczna pro­win­cja Quebec w Kana­dzie została zasie­dlona osad­ni­kami z pół­noc­nej Fran­cji, a kilka wie­ków póź­niej ich potom­ko­wie sztur­mo­wali plaże ziemi swo­ich przod­ków, oku­po­wa­nej przez wroga. Dla­tego też sta­rówka Quebec City jest prak­tycz­nie kopią sta­rych dziel­nic fran­cu­skich por­tów nad kana­łem La Man­che.

Bar­dzo utkwił mi w pamięci nagro­bek na cmen­ta­rzu woj­sko­wym Lès Ver­tus, gdzie pod jedną tablicą spo­czy­wają dwaj bra­cia Ingra­mo­wie z Toronto, obaj pole­gli jako żoł­nie­rze The Royal Regi­ment of Canada. Jeden zgi­nał jako 20-latek w dniu ope­ra­cji „Jubi­lee” pod Dieppe, a kolejny poległ po D-Day, pod­czas wyzwa­la­nia oko­lic tego samego mia­sta, nie­malże w drugą rocz­nicę śmierci młod­szego brata. Może i brzmi to jak frag­ment sce­na­riu­sza fil­mo­wego, ale histo­ria od czasu do czasu lubi takie napi­sać.

PS. Czy­ta­jąc niniej­szą publi­ka­cję, warto korzy­stać ze zdo­by­czy współ­cze­snej tech­niki, zwłasz­cza z map sate­li­tar­nych i zdjęć Google Maps. Dzięki nim można zoba­czyć dokład­nie opi­sane na dal­szych stro­nach miej­sca, któ­rych więk­szość do dziś nie ule­gła zbyt­nim zmia­nom. Zgod­nie z mak­symą, że „jedno zdję­cie jest warte wię­cej niż tysiąc słów”, dadzą one zde­cy­do­wa­nie szer­szy pogląd na obie bitwy. Podob­nie bry­tyj­skie i nie­miec­kie kro­niki fil­mowe wspo­mniane w książce, można (i warto) zna­leźć w Inter­ne­cie pod­czas lek­tury danego roz­działu.ROZDZIAŁ I. DAREDEVILS, CZYLI ŚMIAŁKOWIE

ROZ­DZIAŁ I DARE­DE­VILS,
CZYLI ŚMIAŁ­KO­WIE

------------------------------------------------------------------------

DEPRESJA IMPERIUM

Klę­ska wojsk alianc­kich w Euro­pie w 1940 roku spa­dła na Wielką Bry­ta­nię nie­ocze­ki­wa­nie i bole­śnie. Jesz­cze na początku kwiet­nia 1940 roku nawet naj­bar­dziej pesy­mi­styczni poli­tycy zachodni nie przy­pusz­czali, że w ciągu nie­spełna trzech mie­sięcy zjed­no­czona potęga woj­skowa Fran­cji i Wiel­kiej Bry­ta­nii zosta­nie tak szybko i dotkli­wie poko­nana. W tym cza­sie w rękach naro­do­wo­so­cja­li­stycz­nych Nie­miec zna­la­zły się: Dania, Nor­we­gia, Bel­gia, Holan­dia, Luk­sem­burg i prak­tycz­nie cała Fran­cja, gdyż powstałe 1 lipca 1940 roku _quasi_-pań­stwo mar­szałka Pétaina było cał­ko­wi­cie na łasce Hitlera. Pozo­sta­jąca nie­miec­kim pro­tek­to­ra­tem Fran­cja Vichy posia­dała nie­wielką armię lądową, ale to nie ona spę­dzała sen z powiek pre­miera Chur­chilla. Fran­cu­ska Mary­narka Wojenna (fr. Marine Natio­nale) ponio­sła w 1940 roku sto­sun­kowo nie­wiel­kie straty i sta­no­wiła na­dal dużą siłę bojową z ośmioma pan­cer­ni­kami, 19 krą­żow­ni­kami i kil­ku­dzie­się­cioma nisz­czy­cie­lami. Wpraw­dzie Niemcy zarze­kali się, że nie tkną fran­cu­skiej floty, ale obiet­ni­com dyplo­ma­tów Trze­ciej Rze­szy wie­rzył już mało kto, a na pewno nie uza­leż­nieni od mor­skich dostaw i wal­czący samot­nie Bry­tyj­czycy¹. Fran­cu­sko-nie­miecki rozejm pod­pi­sany w Compiègne 22 czerwca 1940 roku został potrak­to­wany przez rząd bry­tyj­ski wręcz jako zdrada, a potężna Marine Natio­nale, będąca dla wroga na wycią­gnię­cie ręki, wyma­ga­łaby dzia­łań blo­ka­do­wych i utrzy­ma­nia na Morzu Śród­ziem­nym dużo więk­szych sił mor­skich, które były potrzebne do obrony metro­po­lii, osłony kon­wo­jów atlan­tyc­kich i służby w kolo­niach. Sytu­acja zmu­siła więc Bry­tyj­czy­ków do dzia­łań bez skru­pu­łów i sen­ty­men­tów.

Nocą 3 lipca 1940 roku roz­po­częła się trzy­mana w ści­słym sekre­cie ope­ra­cja „Cata­pult” (pol. kata­pulta). Wszyst­kie okręty fran­cu­skie cumu­jące w por­tach Zjed­no­czo­nego Kró­le­stwa i jego kolo­nii oraz pro­tek­to­ra­tów zostały prze­jęte przez Bry­tyj­czy­ków siłą i bez ostrze­że­nia. Naj­czę­ściej zasko­czone, zde­mo­ra­li­zo­wane lub sprzy­ja­jące Angli­kom załogi fran­cu­skie nie sta­wiały oporu, ale w Por­ts­mouth polała się krew nie­daw­nych sojusz­ni­ków – na zaj­mo­wa­nym okrę­cie pod­wod­nym „Sur­couf” zgi­nęli trzej Bry­tyj­czycy i jeden Fran­cuz. Tego samego dnia po połu­dniu potężny zespół okrę­tów Royal Navy (pol. Kró­lew­ska Mary­narka Wojenna) zablo­ko­wał bazę mary­narki w Mers el-Kébir, nie­da­leko Oranu we fran­cu­skiej Algie­rii, a w niej cztery pan­cer­niki, pięć nisz­czy­cieli i wiele mniej­szych jed­no­stek. W tym samym cza­sie podobne zda­rze­nie miało miej­sce w Daka­rze, gdzie cumo­wał nowo­cze­sny pan­cer­nik „Riche­lieu”. Ulti­ma­tum prze­ka­zane fran­cu­skiemu admi­ra­łowi Gen­so­ulowi nie pozo­sta­wiało dużego wyboru – przej­ście „algier­skiej” eska­dry do Wiel­kiej Bry­ta­nii i walka w siłach Wol­nej Fran­cji, inter­no­wa­nie samych okrę­tów w por­tach bry­tyj­skich lub bez­czynne pozo­sta­wa­nie do końca wojny we fran­cu­skich kolo­niach dale­ko­wschod­nich. Alter­na­tywą było znisz­cze­nie zespołu. Po upły­wie wyzna­czo­nego ter­minu, wobec braku poro­zu­mie­nia roz­po­czął się atak, w któ­rym pan­cer­nik „Bre­ta­gne” został zato­piony, tra­cąc więk­szość załogi. Trzy kolejne pan­cer­niki i cztery nisz­czy­ciele wyłą­czono z walki przez znisz­cze­nia i uszko­dze­nia róż­nego stop­nia; 1297 mary­na­rzy fran­cu­skich pole­gło, przy stra­cie zale­d­wie dwóch lot­ni­ków po stro­nie bry­tyj­skiej. W egip­skiej Alek­san­drii fran­cu­ska eska­dra zło­żona z jed­nego pan­cer­nika i czte­rech krą­żow­ni­ków, na mocy poro­zu­mie­nia z Bry­tyj­czy­kami, pozwo­liła się roz­broić i inter­no­wać w por­cie do końca dzia­łań wojen­nych. Wie­czo­rem 3 lipca trzon fran­cu­skiej floty prze­stał sta­no­wić poważ­niej­sze zagro­że­nie.

Ope­ra­cja „Cata­pult_”_ była brze­mienna w skutki, nie tylko dla­tego że Fran­cja Vichy zaczęła od tej pory trak­to­wać Wielką Bry­ta­nię jako pań­stwo nie­przy­chylne – i to deli­kat­nie mówiąc. Wła­dze Wol­nej Fran­cji i miesz­kańcy kana­dyj­skiej pro­win­cji Quebec rów­nież nie byli zado­wo­leni z tak znacz­nego roz­lewu brat­niej krwi². Anglo­fo­bia wśród prze­cięt­nych Fran­cu­zów pogłę­biła się, a rekru­ta­cja do wojsk Wol­nej Fran­cji wal­czą­cych u boku Bry­tyj­czy­ków wcale nie prze­bie­gała po myśli gene­rała de Gaulle’a. Mię­dzy innymi dla­tego par­ty­zantka fran­cu­ska dowo­dzona z Lon­dynu ni­gdy nie stała się tak masowo wspie­ra­nym ruchem pod­ziem­nym prze­ciw Niem­com, jak miało to miej­sce w Pol­sce czy na Bał­ka­nach, a jej rola nie­jed­no­krot­nie była prze­ce­niana przez póź­niej­szych auto­rów ksią­żek i reży­se­rów fil­mo­wych. Wielka Bry­ta­nia zro­biła to, czego wyma­gała racja stanu, ale przez to stała się jesz­cze bar­dziej samotna…

To, co nastą­piło póź­niej, było już wie­lo­krot­nie opi­sy­wane i ura­to­wało Albion – w wyniku wielu starć powietrz­nych Royal Air Force (RAF, pol. Kró­lew­skie Siły Powietrzne) oraz ogrom­nego wysiłku obrony cywil­nej i prze­ciw­lot­ni­czej, zwa­nych bitwą o Anglię, unie­moż­li­wiono Niem­com doko­na­nie inwa­zji na Wyspy Bry­tyj­skie. Nie­mały w tym był wkład obco­kra­jow­ców – Pola­ków, Cze­chów, Kana­dyj­czy­ków i innych pod­da­nych króla angiel­skiego ze wszyst­kich stron świata. Zagro­że­nie odsu­nięto, ale go w pełni nie zaże­gnano. Dość powszechne było prze­ko­na­nie, że Niemcy wyliżą się z ran i ponow­nie zaata­kują. Maszyny Luft­waffe na­dal prze­pro­wa­dzały bom­bowe rajdy na obiekty woj­skowe i mia­sta bry­tyj­skie. Nie­miec­kie U-Booty i bom­bowce na­dal topiły ogromne ilo­ści stat­ków z zaopa­trze­niem dla osa­mot­nio­nych wysp i z każ­dym mie­sią­cem straty na morzu były coraz więk­sze. Pod koniec 1940 roku, poza nie­do­bit­kami Armii Bry­tyj­skiej roz­bi­tej we Fran­cji, oddzia­łami z kolo­nii i domi­niów, a także emi­gra­cyj­nymi woj­skami państw pod­bi­tych przez Niemcy, nie­wielu było chęt­nych, by bro­nić bry­tyj­ską metro­po­lię. Stany Zjed­no­czone były przy­chyl­nie neu­tralne, ale nie­wiele ponadto. Przy­szły sojusz­nik, Zwią­zek Sowiecki, aż do czerwca 1941 roku był trak­to­wany jako poten­cjalny wróg, który współ­pra­cuje z nie­miec­kim najeźdźcą. Co wię­cej, na Dale­kim Wscho­dzie Japo­nia wyraź­nie dążyła do kon­fron­ta­cji mili­tar­nej z USA i osła­bio­nymi pań­stwami kolo­nial­nymi. Sytu­acja impe­rium bry­tyj­skiego była więc daleka od dobrej czy choćby sta­bil­nej.

Po klę­sce alian­tów i ewa­ku­acji Bry­tyj­skiego Kor­pusu Eks­pe­dy­cyj­nego z Fran­cji oraz wiel­kich stra­tach ludz­kich i mate­rial­nych pod­czas bitwy o Anglię spo­łe­czeń­stwo bry­tyj­skie doma­gało się nie tylko sku­tecz­nej obrony, ale i zde­cy­do­wa­nego odwetu. Royal Navy była zbyt zajęta ochroną bez­cen­nych mor­skich linii zaopa­trze­nio­wych na Wyspy i obroną odle­głych tery­to­riów impe­rium, takich jak Gibral­tar i Malta. Siły powietrzne na­dal głów­nie bro­niły kraju, lecz w mię­dzy­cza­sie odbu­do­wy­wały się po stra­tach z 1940 roku i z każ­dym mie­sią­cem zwięk­szały inten­syw­ność bom­bar­do­wań nie­miec­kich obiek­tów. Na tym tle bry­tyj­skie siły lądowe nie popi­sy­wały się dzia­ła­niami, które według opi­nii publicz­nej można by nazwać real­nie nęka­ją­cymi Niem­ców i osła­bia­ją­cymi ich poten­cjał mili­tarny. Po klę­sce we Fran­cji naj­waż­niej­sze były: prze­gru­po­wa­nie, reor­ga­ni­za­cja i dozbro­je­nie wojsk lądo­wych, przy jed­no­cze­snym obsa­dze­niu obrony wybrzeża oddzia­łami for­mo­wa­nymi _ad hoc_. Pewne suk­cesy w walce z Wło­chami w odle­głej Afryce nie miały aż takiego wydźwięku pro­pa­gan­do­wego, jakiego ocze­ki­wano. Poli­tycy i gene­ra­li­cja rozu­mieli potrzebę wypra­co­wa­nia nowych metod walki z sil­niej­szym prze­ciw­ni­kiem. Nie musieli daleko szu­kać, w końcu przez poprzed­nie stu­le­cie to oni byli prze­ciw­ni­kiem mają­cym prze­wagę i zna­leźli szybko inspi­ra­cję w dorobku for­ma­cji sku­tecz­nie spę­dza­ją­cych nie­gdyś sen z powiek żoł­nie­rzom i dowód­com Armii Bry­tyj­skiej – bur­skich _Kom­mando_.

Za datę powsta­nia współ­cze­snych koman­do­sów należy uznać 4 czerwca 1940 roku, kiedy pre­mier Chur­chill zadał listow­nie sze­fom szta­bów sił zbroj­nych pyta­nie reto­ryczne, dla­czego wobec groźby nie­miec­kiej inwa­zji mia­łoby być nie­moż­liwe, by takie same dzia­ła­nia prze­pro­wa­dzić w prze­ciw­nym kie­runku. Wie­czo­rem tego dnia ofi­cer szta­bowy Mini­ster­stwa Wojny, ppłk Dudley Clarke, nakre­ślił swoją wizję stwo­rze­nia sił zdol­nych wyko­nać zada­nie zle­cone przez pre­miera. Ofi­cer uro­dził się w Afryce Połu­dnio­wej i two­rząc kon­cep­cję małych i eli­tar­nych for­ma­cji, czer­pał z metod i spu­ści­zny bur­skich _Kom­man­dos._ Bry­tyj­czycy para­dok­sal­nie oddali więc hołd daw­nym prze­ciw­ni­kom, uzna­jąc ich wyż­szość w nowym rodzaju wojny. Taki wybór spo­sobu dzia­łań i nazwy doce­nił Win­ston Chur­chill, który za młodu brał udział w dru­giej woj­nie bur­skiej i na wła­sne oczy widział, jak nie­wiel­kie, świet­nie wyszko­lone oddziały dzia­łały mie­sią­cami bez zaopa­trze­nia z zewnątrz, anga­żu­jąc wie­lo­krot­nie licz­niej­sze jed­nostki regu­lar­nego woj­ska bry­tyj­skiego.

For­ma­cją, która miała prze­nieść wojnę za kanału La Man­che, miały być nie­wiel­kie oddziały, któ­rych wyso­kie morale oraz jakość wyszko­le­nia i wypo­sa­że­nia zrów­no­wa­ży­łyby ilo­ściową prze­wagę wojsk nie­miec­kich chro­nią­cych oku­po­wane wybrzeże i ważne obiekty. Miała to być elita w każ­dym tego słowa zna­cze­niu. Tak­tyka _hit and run_, szyb­kich ude­rzeń i wyco­fy­wa­nia się nie­zwłocz­nie po wyko­na­niu zada­nia, nie tylko zada­wała straty, ale i zasie­wała w żoł­nier­zach prze­ciw­nika stałe poczu­cie nie­po­koju. Poza aspek­tem mili­tar­nym twór­com Com­mando (do ofi­cjal­nego użytku weszła zan­gielsz­czona wer­sja słowa _kom­man­dos_ z języka Afri­ka­ans) cho­dziło wła­śnie o ten podwójny efekt psy­cho­lo­giczny – nie­wiel­kie, udane rajdy mia­łyby duży wydźwięk pro­pa­gan­dowy przy poten­cjal­nie nie­wiel­kich stra­tach, a także utrzy­my­wały nie­miec­kie gar­ni­zony oku­pa­cyjne w sta­łej goto­wo­ści bojo­wej, obni­ża­jąc ich morale. Pre­mier Chur­chill wyra­ził wręcz główny cel koman­do­sów jako „zapro­wa­dze­nie rzą­dów ter­roru wzdłuż wro­gich wybrzeży”.

Po zaapro­bo­wa­niu planu Clarke został awan­so­wany do stop­nia puł­kow­nika i posta­wiony na czele nowo utwo­rzo­nej sek­cji w sekre­ta­ria­cie Ope­ra­cji Woj­sko­wych (ang. Mili­tary Ope­ra­tions – MO9). Zada­niem komórki było przy­go­to­wa­nie rajdu na drugi brzeg kanału La Man­che tak szybko, jak to moż­liwe. Sprawę uła­twiało posia­da­nie już wstęp­nie wyse­lek­cjo­no­wa­nych kan­dy­da­tów do nowej for­ma­cji, ochot­ni­ków ze sfor­mo­wa­nych w kwiet­niu 1940 roku dzie­się­ciu Samo­dziel­nych Kom­pa­nii (ang. Inde­pen­dent Com­pa­nies).

SAMODZIELNE KOMPANIE

Inde­pen­dent Com­pa­nies nawią­zy­wały tra­dy­cjami do jed­no­stek o tej samej nazwie for­mo­wa­nych do XVIII wieku w celu obsa­dze­nia mniej­szych gar­ni­zo­nów i wyko­ny­wa­nia nie­bez­piecz­nych ope­ra­cji w kolo­niach bry­tyj­skich. Ich dwu­dzie­sto­wieczne odpo­wied­niki powstały do pro­wa­dze­nia nie­re­gu­lar­nych dzia­łań w trud­nych warun­kach nor­we­skich. Stwo­rzono je z ochot­ni­ków z dywi­zji Armii Tery­to­rial­nej (ang. Ter­ri­to­rial Army), które nie brały udziału w wal­kach we Fran­cji. Były to:

1. Samo­dzielna Kom­pa­nia (ang. _No. 1 Inde­pen­dent Com­pany_) – 52. Dywi­zja Pie­choty (_Low­land_³);

2. SK – 53. Dywi­zja Pie­choty (_Welsh_);

3. SK – 54. Dywi­zja Pie­choty (_East Anglian_);

4. SK – 55. Dywi­zja Zmo­to­ry­zo­wana (_West Lan­ca­shire_);

5. SK – 1. Dywi­zja Zmo­to­ry­zo­wana (_Lon­don_)

6. SK – 9. Dywi­zja Pie­choty (_High­land_);

7. SK – 15. Dywi­zja Pie­choty (_Scot­tish_);

8. SK – 18. Dywi­zja Pie­choty (_East Anglian_);

9. SK – 38. Dywi­zja Pie­choty (_Welsh_);

10. SK – 66. Dywi­zja Pie­choty.

Każda z kom­pa­nii skła­dała się eta­towo z 21 ofi­ce­rów oraz 268 podofi­ce­rów i sze­re­gow­ców zor­ga­ni­zo­wa­nych w trzy plu­tony bojowe po trzy sek­cje każdy. Do dowódz­twa kom­pa­nii byli dołą­czani także: sape­rzy, łącz­no­ściowcy i wykwa­li­fi­ko­wani medycy woj­skowi (prze­szko­leni lepiej niż zwy­kli woj­skowi sani­ta­riu­sze). Zało­że­nia dużej mobil­no­ści i dzia­łań w cha­rak­te­rze lek­kiej pie­choty warun­ko­wały uzbro­je­nie jed­no­stek w lekką broń maszy­nową (rkm _Bren_), prze­ciw­pan­cerną (kara­biny prze­ciw­pan­cerne _Boys_) oraz wspar­cia (dwu­ca­lowe moź­dzie­rze). Do tego docho­dziło ewen­tu­alne wypo­sa­że­nie spe­cjalne (np. ładunki wybu­chowe). Prze­wi­dy­wany rejon dzia­łań – górzy­sta Nor­we­gia – spra­wił, że istotne stało się prze­szko­le­nie kadry Samo­dziel­nych Kom­pa­nii w tak­tyce wyso­ko­gór­skiej. W tym celu spro­wa­dzono 20 wyse­lek­cjo­no­wa­nych ofi­ce­rów Bry­tyj­skiej Armii Indyj­skiej, któ­rzy zdo­byli doświad­cze­nie w Hima­la­jach pod­czas służby na pół­noc­nym pogra­ni­czu Indii. Przy­byli oni do Anglii dłu­go­dy­stan­so­wym lotem łodzi lata­ją­cej zmi­li­ta­ry­zo­wa­nych linii lot­ni­czych Impe­rial Air­ways, a póź­niej część z nich wzięła udział w kam­pa­nii nor­we­skiej. Mimo wyjąt­ko­wego doboru nie były to jed­nak jed­nostki inten­syw­nie szko­lone do dzia­łań spe­cjal­nych, bar­dziej eli­tarna pie­chota regu­lar­nych sił lądo­wych. Był to jed­nak nie­zły począ­tek jak na trudne warunki pro­wa­dze­nia jed­no­cze­śnie dwóch kam­pa­nii eks­pe­dy­cyj­nych i rela­tyw­nie krótki czas na przy­go­to­wa­nie ludzi.

W kam­pa­nii nor­we­skiej udział wzięły tylko kom­pa­nie: 1., 3., 4. i 5., two­rząc zwią­zek tak­tyczny nazwany _Scis­sors­force_ (pol. „Siły Noży­cowe” lub w luź­nym tłu­ma­cze­niu „tnące łatwo jak nożyczki”). Dowo­dził nim ppłk Colin Gub­bins – twórca Inde­pen­dent Com­pa­nies_,_ zain­te­re­so­wany od dawna nie­sza­blo­nową tak­tyką, ener­giczny ofi­cer z piękna kartą doko­nań bojo­wych pod­czas pierw­szej wojny świa­to­wej, inter­wen­cji zbroj­nej prze­ciwko bol­sze­wi­kom w Rosji oraz zwal­cza­niu IRA w Irlan­dii. Od 2 maja 1940 roku zgru­po­wa­nie miało zapo­biec zaję­ciu przez Wehr­macht rejonu miej­sco­wo­ści: Bodø, Mo oraz Mosjøen. 10 maja 4. i 5. kom­pa­nia zdo­łały zasko­czyć nacie­ra­ją­cych Niem­ców pod Mosjøen, zada­jąc im pewne straty. Następ­nego dnia jed­nak musiały się wyco­fać pod ogniem z powie­trza i wobec nacie­ra­ją­cych _gebirgsjägers_ (pol. strzelcy gór­scy). W tym cza­sie w środku pozy­cji zaj­mo­wa­nych przez _Scis­sors­force,_ w Hem­nes­ber­get, wylą­do­wało z morza ok. 300 nie­miec­kich strzel­ców gór­skich, a kolejni przy­by­wali na przy­czó­łek drogą lot­ni­czą. Odwrót z zagro­żo­nych pozy­cji zapew­niła zażarta obrona osła­nia­ją­cego plu­tonu A z 1. SK wspar­tego nor­we­skimi rezer­wi­stami – gdy dal­sza walka była nie­moż­liwa, wyco­fali się na łodziach. _Scis­sors­force_ następ­nie prze­nie­siono do Bodø. Tam ppłk Gub­bins prze­jął dowo­dze­nie także nad tym­cza­sowo „osie­ro­coną” 24. Bry­gadą Gwar­dii, któ­rej dowódca – bry­ga­dier Wil­liam Fra­ser – musiał wró­cić do Wiel­kiej Bry­ta­nii wraz z wio­zą­cym go do Nor­we­gii nisz­czy­cie­lem HMS „Somali”, gdy okręt uszko­dziły nie­miec­kie bomby lot­ni­cze. Wkrótce do Bodø dotarła też 2. SK, ale tak jak reszta zgru­po­wa­nia, mogła już wziąć udział jedy­nie w potycz­kach z Niem­cami i dzia­ła­niach osło­no­wych na korzyść jed­no­stek bry­tyj­skich i nor­we­skich wyco­fu­ją­cych się z rejonu Mo. Osta­tecz­nie, wobec zarzu­ce­nia dal­szej obrony Nor­we­gii przez Bry­tyj­czy­ków, drogą mor­ską wyco­fano prze­trze­bione Samo­dzielne Kom­pa­nie z Bodø do Wiel­kiej Bry­ta­nii ran­kiem 1 czerwca.

Jakość wyszko­le­nia i morale w Kom­pa­niach, choć wyż­sze niż w zwy­kłej pie­cho­cie, to i tak pozo­sta­wiało sporo do życze­nia. Niemcy mieli ogromną prze­wagę dzięki umie­jęt­nemu uży­ciu eli­tar­nych, mobil­nych jed­no­stek lądo­wych, przy­sto­so­wa­nych do terenu wyso­ko­gór­skiego i dzia­ła­ją­cych agre­syw­nie, gdy prze­ciw­nicy ocią­gali się z nie­któ­rymi decy­zjami i zaj­mo­wali nie­od­po­wied­nio przy­go­to­wane pozy­cje obronne. Dawały też o sobie znać braki współ­dzia­ła­nia z oddzia­łami alianc­kimi i ubo­gie środki łącz­no­ści na pozio­mie jed­no­stek wiel­ko­ści kom­pa­nii czy plu­tonu poroz­rzu­ca­nych na dużym tere­nie, przez co cza­sami pano­wał chaos, zwłasz­cza pod­czas zmian pozy­cji i wyco­fy­wa­nia się. Poza tym akcje nie­miec­kich wojsk lądo­wych były aktyw­nie wspie­rane i sko­or­dy­no­wane z dzia­ła­niami samo­lo­tów Luft­waffe i okrę­tów Krieg­sma­rine_,_ a alianc­kiego lot­nic­twa prak­tycz­nie nie było wtedy nad fior­dami_._ Były to dla Bry­tyj­czy­ków kolejne istotne lek­cje, które nale­żało odro­bić, two­rząc wła­sne jed­nostki spe­cjalne i szko­ląc wspól­nie z nimi ich wspar­cie powietrzne oraz mor­skie.

Po powro­cie z Nor­we­gii roz­for­mo­wano Samo­dzielne Kom­pa­nie, a ich żoł­nie­rzy ode­słano do jed­no­stek macie­rzy­stych poza tymi, któ­rzy zgło­sili się na ochot­nika do dal­szego tre­ningu w dzia­ła­niach nie­re­gu­lar­nych. Z nich utwo­rzono 14 czerwca 1940 roku No. 11 Inde­pen­dent Com­pany (pol. Samo­dzielną Kom­pa­nię nr 11), zalą­żek Com­mando z praw­dzi­wego zda­rze­nia. SK nr 11 liczyła 25 ofi­ce­rów i 350 żoł­nie­rzy, zacho­wu­jąc lek­kie wypo­sa­że­nie typowe dla Samo­dziel­nych Kom­pa­nii. Ludzie ci byli dobrze zmo­ty­wo­wani i bar­dzo sprawni fizycz­nie, nie prze­szli też traumy ewa­ku­acji z Dun­kierki, za to „ostrze­lali” się w więk­szo­ści pod­czas walk w Nor­we­gii. To im wkrótce wyzna­czono zada­nie prze­pro­wa­dze­nia pierw­szego rajdu do oku­po­wa­nej Fran­cji, opa­trzo­nego kryp­to­ni­mem „Col­lar” (pol. „Obroża”).

Umie­jęt­no­ści dowód­cze i orga­ni­za­cyjne dowódcy _Scis­sors­force_ zostały doce­nione pomimo osta­tecz­nej porażki misji nor­we­skiej. Pod­puł­kow­nik Gub­bins już w listo­pa­dzie tego samego roku otrzy­mał sto­pień bry­ga­diera i został zastępcą⁴ szefa nowo utwo­rzo­nego Spe­cial Ope­ra­tions Exe­cu­tive (pol. Kie­row­nic­two Ope­ra­cji Spe­cjal­nych), które miało pro­wa­dzić tajną wojnę na całym świe­cie, sta­jąc się aż do stycz­nia 1946 roku matecz­ni­kiem naj­lep­szych agen­tów powo­jen­nego wywiadu bry­tyj­skiego. Chur­chill miał nawet prze­wrot­nie nazwać SOE „Mini­ster­stwem Nie­dżen­tel­meń­skiej Wojny”.

PIERWSZE KROKI

Ope­ra­cja „Col­lar”, czyli pierw­szy rajd na pozy­cje wroga we Fran­cji, był orga­ni­zo­wany naprędce, co ni­gdy nie wró­żyło zbyt dobrze. 11. Samo­dzielną Kom­pa­nię sfor­mo­wano 14 czerwca, a dzień „D”⁵ wyzna­czono na 24 czerwca. Korzyst­nie dla Bry­tyj­czy­ków, Niemcy dopiero co zdo­byli fran­cu­skie wybrzeża i nie byli odpo­wied­nio przy­go­to­wani na prze­ciw­nika nad­cho­dzą­cego tą drogą – w końcu to oni szy­ko­wali się do inwa­zji na Bry­ta­nię, a nie odwrot­nie. Żoł­nie­rzy 11. SK wypo­sa­żono m.in. w ame­ry­kań­skie pisto­lety maszy­nowe Thomp­son M1928 i wysłano ze zgru­po­wa­nia w Szko­cji do portu Southamp­ton, gdzie na brze­gach rzeki Ham­ble prze­pro­wa­dzili kilka pozo­ro­wa­nych lądo­wań z regu­lar­nymi pie­chu­rami jako prze­ciw­nikami. Szybko oka­zało się, że łodzie moto­rowe przy­dzie­lone do wyko­na­nia rajdu nie nadają się do bez­piecz­nego prze­kro­cze­nia kanału La Man­che. Osta­tecz­nie jako środki trans­por­towe miały posłu­żyć cztery nie­wiel­kie ści­ga­cze ratun­kowe pod­le­głe Royal Air Force, uży­wane do wyła­wia­nia zestrze­lo­nych lot­ni­ków. Ope­ra­cją dowo­dził major Ronald Tod, a wspo­mniany szef MO9 płk Clarke wziął w niej udział w cha­rak­te­rze obser­wa­tora; 115 żoł­nie­rzy podzie­lono na cztery grupy, które miały lądo­wać na piasz­czy­stych pla­żach w oko­li­cach miej­sco­wo­ści: Neufchâtel-Har­de­lot, Stella Plage, Berck oraz Le Touquet w depar­ta­men­cie Pas-de-Calais leżą­cym naj­bli­żej wybrzeży bry­tyj­skich. Ich zada­niem było roz­po­zna­nie sił nie­miec­kich bro­nią­cych wybrzeża oraz, w miarę moż­li­wo­ści, wzię­cie jeń­ców i prze­wie­zie­nie ich do Anglii. Czy to ze względu na taj­ność misji, czy przez nie­do­pa­trze­nie, nie powia­do­miono o niej lot­nic­twa i pod­czas przej­ścia przez kanał La Man­che samo­lot patro­lowy RAF-u zszedł bar­dzo nisko nad mały kon­wój, by spraw­dzić jego pocho­dze­nie, ale na szczę­ście nie otwo­rzył ognia.

Około godziny 2.00 w nocy 25 czerwca oddziały Toda dotarły na brzeg. Okręty odpły­nęły od brzegu i miały wró­cić po ludzi po 80 minu­tach. Celem grupy pod Le Touquet był hotel nad­mor­ski, w któ­rym mieli sta­cjo­no­wać nie­mieccy żoł­nie­rze. Po dotar­ciu na miej­sce oka­zało się, że hotel jest opusz­czony. Bez innego sen­sow­nego celu Bry­tyj­czycy wró­cili na brzeg dużo szyb­ciej i musieli pocze­kać na ści­gacz. Wtedy z ciem­no­ści wyło­nili się dwaj nie­mieccy żoł­nie­rze patro­lu­jący wydmy. Nim zdą­żyli kogo­kol­wiek zaalar­mo­wać, zostali zasko­czeni i zabici bagne­tami. Nie­długo potem w zasięgu wzroku poja­wiły się okręty, ale także kolejny nie­miecki patrol. Nie chcąc ryzy­ko­wać strze­la­niny i utknię­cia na plaży, grupa porzu­ciła broń i pod­pły­nęła wpław do ści­gacza. Inny zespół, pod Neufchâtel-Har­de­lot, w ogóle nie napo­tkał prze­ciw­nika i po wej­ściu kil­ku­set metrów w głąb lądu wró­cił na plażę. Wysa­dzeni pod Stella Plage Bry­tyj­czycy zauwa­żyli przy brzegu hydro­plan, lecz liczba Niem­ców wokół niego była zbyt duża, by pod­jąć sku­teczną walkę, i wyco­fano się. Ostat­nia z grup, z mjr. Todem na czele, napo­tkała patrol nie­miecki i po krót­kiej wymia­nie ognia wyco­fała się na okręt ze stratą jed­nego lekko ran­nego. Tym ran­nym był sam płk Clarke z uchem roz­cię­tym przez kulę, ale zostało ono zszyte przez medyka jesz­cze pod­czas rejsu przez kanał. Powrót odbył się bez dzia­łań ze strony nie­przy­ja­ciela, a w jego trak­cie żoł­nie­rze świę­to­wali powrót w peł­nym skła­dzie m.in. przy szklan­kach rumu. Przez to nie­któ­rzy scho­dzili z pokładu w por­cie z pie­śnią na ustach i chwiej­nym kro­kiem, co ścią­gnęło na nich uwagę bojowo nasta­wio­nych żan­dar­mów. Wzięli oni roz­we­se­loną ekipę za bandę żoł­nie­rzy samo­wol­nie prze­dłu­ża­ją­cych prze­pustki, ale nie­po­ro­zu­mie­nie szybko wyja­śnili dowódcy. Następ­nego dnia bry­tyj­skie media podały, że woj­ska lądowe współ­dzia­ła­jące z RAF prze­pro­wa­dziły zakoń­czone suk­ce­sem roz­po­zna­nie w kilku miej­scach fran­cu­skiego wybrzeża, uzy­sku­jąc kon­takt z nie­przy­ja­cie­lem. Niem­com zadano straty, nie ponie­siono wła­snych, ponadto uzy­skano istotne infor­ma­cje. Pro­pa­ganda szybko prze­isto­czyła nie­wielki i nie­zbyt owocny wypad w wielki cios dla Niem­ców. Bio­rą­cych udział w raj­dzie okrzyk­nięto mia­nem boha­te­rów i nawet porów­ny­wano do zuchwa­łych angiel­skich kor­sa­rzy, któ­rzy śmia­łymi ata­kami nękali hisz­pań­ską Wielką Armadę w XVI wieku. Natych­miast też zaczęto pla­no­wać kolejne ope­ra­cje i for­mal­nie two­rzyć jed­nostki Com­mando.

Jesz­cze przed ope­ra­cją „Col­lar” utwo­rzono cen­trum szko­le­niowe dla koman­do­sów w Locha­ilort. Miej­sco­wość na pół­nocno-zachod­nim wybrzeżu Szko­cji zapew­niała trudny dostęp dla osób z zewnątrz, a jed­no­cze­sna bli­skość morza i sto­sun­kowo wyso­kich gór pozwa­lała pro­wa­dzić szko­le­nia o zróż­ni­co­wa­nym cha­rak­te­rze. Twórcą i pierw­szym dowódcą bazy szko­le­niowej został ppłk Hugh Stoc­kwell, poprzed­nio dowo­dzący 2. Samo­dzielną Kom­pa­nią i zastę­pu­jący ppłk. Gub­binsa w _Scis­sors­force_, gdy w Nor­we­gii powie­rzono mu także 24. Bry­gadę. Mimo mło­dego wieku (ur. w 1903 roku) i braku doświad­cze­nia bojo­wego Stoc­kwell wsła­wił się pod­czas kam­pa­nii nor­we­skiej, gdy naprędce zor­ga­ni­zo­wał sku­teczną obronę dwóch Samo­dziel­nych Kom­pa­nii i bata­lionu Gwar­dii Irlandz­kiej, co pozwo­liło resz­cie wojsk wyco­fać się bez strat i w spo­sób zor­ga­ni­zo­wany. Gdy Niemcy zagra­żali bro­nio­nemu odcin­kowi i spraw­nej ewa­ku­acji, zebrał dwa plu­tony i na ich czele popro­wa­dził zuchwały kontr­atak. Dzięki powo­dze­niu tego wybiegu jego pod­ko­mendni wyco­fali się jako ostatni. Za tę akcję odzna­czono Stoc­kwella Distin­gu­ished Service Order_._ Był to zde­cy­do­wa­nie wła­ściwy czło­wiek na wła­ściwym miej­scu. Zresztą od początku sta­rano się dobie­rać do Com­mando ofi­ce­rów sto­sun­kowo mło­dych, nie­sza­blo­nowo myślą­cych, w miarę moż­li­wo­ści zapra­wio­nych w boju i wyka­zu­ją­cych dużo ini­cja­tywy, a cza­sem wręcz „awan­tur­ni­ków” nie­przy­sto­so­wa­nych do ści­słej hie­rar­chii kosza­ro­wej.

Już 14 lipca prze­pro­wa­dzono kolejny rajd, ope­ra­cję o kryp­to­ni­mie „Ambas­sa­dor”. Celem była wyspa Guern­sey w archi­pe­lagu Wysp Nor­mandz­kich, jedy­nego tery­to­rium Wiel­kiej Bry­ta­nii oku­po­wa­nego przez Trze­cią Rze­szę, głów­nie z racji ich nie­wiel­kiej odle­gło­ści od Fran­cji (ok. 20 km, wobec ok. 100 km od Anglii). Ponow­nie dowódcą stu ludzi z 11. SK był mjr Tod, a czter­dzie­stu koman­do­sów z wła­śnie powsta­łego Com­mando nr 3 (ang. No. 3 Com­mando) ppłk John Dun­ford-Sla­ter, w póź­niej­szym okre­sie „czło­wiek legenda” Com­mando. Trzeba jed­nak zazna­czyć, że koman­dosi pocho­dzili z rekru­ta­cji zakoń­czo­nej na początku lipca i mieli na przy­go­to­wa­nie się do nowej roli nieco ponad tydzień – o odpo­wied­nim wyszko­le­niu, z jakiego byli póź­niej znani, nie było oczy­wi­ście mowy. Celem rajdu 11. SK były lot­ni­sko i znisz­cze­nie sta­cjo­nu­ją­cych na nim samo­lo­tów, a dla koman­do­sów doko­na­nie znisz­czeń oraz poj­ma­nie lub zabi­cie jak naj­więk­szej liczby żoł­nie­rzy nie­miec­kich sta­cjo­nu­ją­cych od nie­dawna na wyspie. Nocą z 7 na 8 lipca prze­pro­wa­dzono roz­po­zna­nie – pocho­dzący z Guern­sey por. Hubert Nicolle z Hamp­shire Regi­ment został wysa­dzony na brzeg z leci­wego okrętu pod­wod­nego HMS H43. Ode­brano go trzy dni póź­niej – według niego gar­ni­zon Wehr­machtu sta­no­wiło 469 ludzi uzbro­jo­nych głów­nie w kara­biny maszy­nowe, sku­pio­nych wokół mia­sta St. Peter Port. Posiłki z gar­ni­zonu miały być gotowe do wspar­cia poste­run­ków roz­miesz­czo­nych wzdłuż wybrzeża w ciągu ok. 20 min. od ogło­sze­nia alarmu. Póź­niej oka­zało się jed­nak, że tuż przed ata­kiem bry­tyj­skim Niemcy wzmoc­nili swe oddziały na wyspie, przez co ope­ra­cję prze­su­nięto o 48 godzin.

Oddziały zaokrę­to­wano o 17.45 w por­cie Dart­mo­uth na nisz­czy­ciele HMS „Sci­mi­tar” oraz HMS „Sala­din”, wspie­rane przez sześć ści­ga­czy ratow­ni­czych RAF-u, któ­rych uży­wano w poprzed­nim raj­dzie. Ści­ga­cze miały prze­rzu­cić żoł­nie­rzy z okrę­tów na brzeg, ale ich gło­śne sil­niki mogły zdra­dzić nie­przy­ja­cie­lowi podej­ście, wobec czego dwu­sil­ni­kowe samo­loty Avro Anson RAF-u miały doko­ny­wać prze­lo­tów nad wyspą, zagłu­sza­jąc ści­ga­cze i odwra­ca­jąc od morza uwagę obrony. Jed­nakże przez krą­żące samo­loty nie­mieccy żoł­nie­rze mogli być już na sta­no­wi­skach bojo­wych pod­czas desantu. Zresztą od początku Bry­tyj­czy­kom nie szło naj­le­piej. Jeden z pod­od­dzia­łów 11. SK przez wadliwy kom­pas wylą­do­wał na nie­wła­ści­wej wyspie, tj. nie­wiel­kiej Sark, i nie zna­lazł tam ani jed­nego Niemca. Ści­gacz wio­zący kolejną część rzutu 11. SK wszedł na pod­wodne skały, a pozo­stałe dwa ule­gły awa­riom, więc ode­słano je w stronę nisz­czy­cieli. Jedy­nie kom­po­nent z 3. Com­mando wylą­do­wał pla­nowo na plaży w zatoce Tele­graph Bay ok. godz. 0.50, choć i im dały się we znaki pro­blemy z kom­pasem. Koman­dosi natra­fili na opusz­czone sta­no­wi­sko kara­binu maszy­no­wego i barak. Jedy­nego napo­tka­nego cywila musiano ogłu­szyć, by nie zdra­dził pozy­cji lądu­ją­cych – nie mógł podać umiej­sco­wie­nia aktu­al­nych pozy­cji nie­miec­kich, gdyż… miał wadę wymowy. Zablo­ko­wano jedną z dróg gru­zem ze znisz­czo­nego muru, prze­cięto kilka kabli tele­fo­nicz­nych i wyco­fano się na plaże bez żad­nej reak­cji Niem­ców. Tam, ok. godz. 3.00 w nocy oka­zało się, że z powodu przy­pływu do ści­ga­czy trzeba dopły­nąć przez 90 metrów głę­bo­kiej wody. Tu dały o sobie znać nie­do­statki wyszko­le­nia, ale też umie­jęt­no­ści, jakich nale­żało wyma­gać od rekru­tów, gdyż trzech koman­do­sów nie umiało pły­wać i trzeba było ich zosta­wić na plaży z zapa­sem jedze­nia i pie­nię­dzy. Część broni także utra­cono po wywrotce jed­nej z tratw, któ­rymi prze­wo­żono ją na pokłady ści­ga­czy. Jeden z żoł­nie­rzy został uznany za mar­twego, gdy wpadł do wody i nie wypły­nął, ale udało mu się dotrzeć do brzegu i został jeń­cem. Dun­ford-Sla­ter chciał, by po trzech pozo­sta­wio­nych na Guern­sey koman­do­sów wró­cił okręt pod­wodny i pod­jął ich z brzegu pon­to­nem, lecz Admi­ra­li­cja uznała taką misję za zbyt ryzy­kowną i męż­czyźni dostali się osta­tecz­nie do nie­woli.

Ope­ra­cję uznano za cał­ko­wite fia­sko, a jej prze­bieg nawet za absur­dalny. Uzna­wano, że sia­nie znisz­cze­nia na skalę stra­te­giczną nie może się spro­wa­dzać do posy­ła­nia za kanał kilku „pod­ży­na­czy gar­deł”; wręcz pod­no­szono to jako nie­godne impe­rium bry­tyj­skiego. Rząd podobno roz­wa­żał nawet roz­for­mo­wa­nie jed­no­stek Com­mando_._ Posta­no­wiono jed­nak kon­ty­nu­ować ope­ra­cje spe­cjalne, ale popeł­nione błędy były nie­wy­ba­czalne i w przy­szło­ści przy­go­to­wa­nie każ­dego rajdu miało być poprze­dzone dużo lep­szym dobo­rem ludzi, szko­le­niem oraz uzy­ska­niem lub stwo­rze­niem dla nich nie­za­wod­nego sprzętu. Posta­wiono na dwu­to­ro­wość dzia­łań spe­cjal­nych – 17 lipca powo­łano do życia wspo­mniane wcze­śniej SOE, by to im powie­rzyć funk­cję impe­rial­nych „pod­ży­na­czy gar­deł”. Tego samego dnia utwo­rzono Com­bi­ned Ope­ra­tions Headqu­ar­ters (pol. Dowódz­two Ope­ra­cji Połą­czo­nych) – pod­le­gli mu koman­dosi oraz dele­go­wane do pomocy siły mor­skie i lot­ni­cze, mieli się sku­pić na akcjach o cha­rak­te­rze czy­sto mili­tar­nym, choć nie zawsze na dużą skalę. W końcu poza skry­to­bój­cami Bry­ta­nii byli potrzebni także „ryce­rze wal­czący z otwar­tymi przy­łbi­cami”, któ­rych boha­ter­stwo mogły sła­wić czo­łówki gazet.

ELITARNI

Nie­po­wo­dze­nia ope­ra­cji „Col­lar” i „Ambas­sa­dor” spo­wo­do­wały, że przez pra­wie osiem mie­sięcy żoł­nie­rze Com­mando nie pro­wa­dzili akcji bojo­wych. Był to okres inten­syw­nej reor­ga­ni­za­cji i szko­le­nia. Na czele Dowódz­twa Ope­ra­cji Połą­czo­nych sta­nął admi­rał sir Roger Keyes, boha­ter wojen kolo­nial­nych, w cza­sie pierw­szej wojny eks­pe­dy­cji na Gal­li­poli oraz raj­dów na Zeebrugge i Ostendę. Ten 68-letni ofi­cer zapew­nił koman­do­som dużo samo­dziel­no­ści w pro­wa­dze­niu szko­leń, two­rzył i apro­bo­wał plany nowego sprzętu i pierw­szych ope­ra­cji na rok 1941. Pod jego dowódz­twem powsta­wały kolejne Com­mando_,_ roz­wa­żano też przy­szłe cele jed­no­cze­śnie efek­towne dla mediów, a przy tym cenne mili­tar­nie. Trzeba przy­znać Key­sowi, że pomimo „twar­dej ręki” do pod­le­głych mu ofi­ce­rów i szorst­kiej natury oddał koman­do­som duże usługi. Znał dość dobrze Chur­chilla i wie­dział, że jako poli­tyczny kozioł ofiarny nie­uda­nej ope­ra­cji na pół­wy­spie Gal­li­poli w 1915 roku pre­mier był ostrożny wobec wszel­kich ryzy­kow­nych desan­tów. Admi­rał umiał jed­nak prze­ko­nać go o słusz­no­ści wybra­nej kon­cep­cji sił spe­cjal­nych, a kolejne suk­cesy koman­do­sów tylko popra­wiły ich dobre noto­wa­nia u szefa rządu.

W listo­pa­dzie 1940 roku stwo­rzono cen­tralną jed­nostkę dla dal­szego roz­woju Com­mando, tj. Spe­cial Service Bri­gade (pol. Bry­gada Sił Spe­cjal­nych) pod dowódz­twem bry­ga­diera Jose­pha C. Hay­dona. W skład jed­nostki wcho­dziło pięć Bata­lio­nów Służby Spe­cjal­nej, w każ­dym z nich były dwie kom­pa­nie w sile ok. 500 ludzi każda. Wkrótce potem każdy z bata­lio­nów prze­for­mo­wano na dwa Com­mando ze wspól­nym szta­bem. Osta­tecz­nie w marcu 1941 roku struk­tura bata­lio­nowa została uznana za nie­efek­tywną i Bry­gadę Sił Spe­cjal­nych podzie­lono na 11 samo­dziel­nych Com­mando. Nazwa Spe­cial Service ni­gdy nie była lubiana przez żoł­nie­rzy z racji zło­wiesz­czego skrótu SS, koja­rzo­nego jed­no­znacz­nie z Niem­cami, dla­tego od początku powszech­nie uży­wano ter­mi­nów Com­mando i Ope­ra­cje Połą­czone.

Etat Com­mando skła­dał się z sze­ściu plu­to­nów, okre­śla­nych po angiel­sku Troop, liczą­cych trzech ofi­ce­rów i 62 żoł­nie­rzy⁶. Liczba ta nie była przy­pad­kowa, cho­dziło przede wszyst­kim o to, by jeden Troop można było zaokrę­to­wać do dwóch barek desan­to­wych ALC (ang. Assault Lan­ding Craft, pol. Sztur­mowa Barka Desan­towa, okre­ślana od 1942 roku dla uprosz­cze­nia nomen­kla­tury róż­nych nowych typów barek desan­to­wych jako Lan­ding Craft Assault – LCA). Ta pła­sko­denna barka o drew­niano-sta­lo­wej kon­struk­cji, obsłu­gi­wana przez czte­rech człon­ków załogi, miała być jed­nym z głów­nych środ­ków trans­portu koman­do­sów pod­czas pla­no­wa­nych desan­tów mor­skich na więk­szą skalę niż małe grupki dywer­san­tów wysy­łane do tej pory.

Szko­le­nie żoł­nie­rzy Com­mando miało być takie samo dla nowo przy­by­łych ochot­ni­ków z róż­nych jed­no­stek Armii Tery­to­rial­nej, jak i dla tych z daw­nych Samo­dziel­nych Kom­pa­nii. Począt­kowo każde Com­mando miało swój pro­gram tre­nin­gowy, zależny głów­nie od wizji dowódcy oraz dostęp­nej bazy szko­le­nio­wej. Szybko jed­nak ujed­no­li­cono stan­dardy, odbie­ga­jąc dość daleko nie tylko od szko­le­nia bojo­wego zwy­kłej pie­choty, ale także typo­wych armij­nych stan­dar­dów byto­wych oraz logi­stycz­nych.

Pod­puł­kow­nik Augu­stus C. New­man, dowódca Com­mando nr 2 i główny boha­ter opi­sa­nych dalej wyda­rzeń w Saint-Naza­ire, stwo­rzył swego czasu „kate­chizm koman­dosa”. Były to zasady, jakimi kie­ro­wano się pod­czas szko­le­nia wszyst­kich żoł­nie­rzy tej for­ma­cji i stan­dardy, które mieli speł­niać wyszko­leni koman­dosi. Nie powta­rza­jąc wspo­mnia­nych wyżej zało­żeń, takich jak świetna kon­dy­cja fizyczna, ini­cja­tywa, ela­styczne reago­wa­nie na zmie­nia­jące się warunki etc., główny nacisk kła­dziono na osią­gnię­cie zdol­no­ści fizycz­nych pozwa­la­ją­cych na: bie­ga­nie w peł­nym ekwi­punku na dystanse od 5 do 7 mil (ok. 8–11 km), wspi­naczkę wyso­ko­gór­ską, w tym z wyko­rzy­sta­niem tech­nik lino­wych, pły­wa­nie za dnia i w nocy. Oprócz tego wyma­gano od koman­do­sów zdol­no­ści prak­tycz­nych: orien­ta­cji w tere­nie – czy­ta­nia map, zapa­mię­ty­wa­nia trasy i obsługi pod­sta­wo­wych urzą­dzeń nawi­ga­cyj­nych, umie­jęt­no­ści odczy­ty­wa­nia alfa­betu Morse’a i obsługi radia, wie­dzy na temat pro­wa­dze­nia dzia­łań w tere­nie zur­ba­ni­zo­wa­nym; wyso­kiego poziomu wyszko­le­nia w walce wręcz z uży­ciem siły fizycz­nej i broni bia­łej, dosko­na­łej zna­jo­mo­ści oraz wyro­bio­nej instynk­tow­nej obsługi broni pal­nej, zarówno wła­snej, jak i prze­ciw­nika, zna­jo­mo­ści mate­ria­łów wybu­cho­wych i urzą­dzeń sabo­ta­żo­wych, umie­jęt­no­ści jazdy samo­cho­dem i moto­cy­klem. Dobrze widziano także: ste­ro­wa­nie łodziami i kaja­kami, udzie­la­nie pierw­szej pomocy medycz­nej na polu walki, wie­dzę o tech­nikach prze­trwa­nia, w tym wyko­rzy­sta­nia przy­god­nej roślin­no­ści i zwie­rząt do przy­go­to­wy­wa­nia posił­ków. Zasady te doty­czyły wszyst­kich człon­ków danego Com­mando, w tym ofi­ce­rów. Nie trzeba doda­wać, że szko­le­nie było dużo bar­dziej nie­bez­pieczne niż w zwy­kłej pie­cho­cie, żoł­nie­rze nie­jed­no­krot­nie ginęli lub zosta­wali ranni pod­czas wspi­naczki, szko­le­nia piro­tech­nicz­nego czy sko­ków ze spa­do­chro­nem. Inną róż­nicą wzglę­dem armii regu­lar­nej było zakwa­te­ro­wa­nie koman­do­sów w kwa­te­rach pry­wat­nych i przy­zna­nie im środ­ków na opła­ce­nie lokalu oraz jedze­nia jako dodatku do żołdu – miało to uczyć samo­dziel­no­ści i odsie­wało mal­kon­ten­tów przy­zwy­cza­jo­nych do tego, że woj­sko zapew­nia im wszyst­kie nie­zbędne warunki, a wręcz „myśli za nich”. Cie­ka­wostką było, że w więk­szo­ści przy­pad­ków młodsi ofi­ce­ro­wie prze­cho­dzący do Com­mando z innych jed­no­stek, byli kie­ro­wani na etaty pod­po­rucz­ni­ków, nawet będąc kapi­ta­nami – two­rzyło to zdrowe współ­za­wod­nic­two i zapo­bie­gało wpro­wa­dza­niu kogo­kol­wiek „po zna­jo­mo­ści” na wyż­sze szcze­ble dowód­cze wśród dobrze opła­ca­nych koman­do­sów. Nie­kon­wen­cjo­nalne podej­ście do wielu sfer życia woj­skowego i hie­rar­chii stwo­rzyło koman­do­som wielu wro­gów wśród nie­któ­rych twar­do­gło­wych ofi­ce­rów ze szczy­tów dowódz­twa armii i mary­narki, ale wobec entu­zja­zmu Chur­chilla nie mogli oni zaha­mo­wać roz­woju sił spe­cjal­nych.

_TOOLS OF TRADE_

Nim przej­dziemy do histo­rii raj­dów, a póź­niej tytu­ło­wych ope­ra­cji, konieczne jest opi­sa­nie broni, umun­du­ro­wa­nia, ekwi­punku oraz wypo­sa­że­nia spe­cjal­nego, uni­ka­to­wych dla jed­no­stek Com­mando. Stan­dar­do­wym mun­du­rem były łączone w pasie guzi­kami zestawy spodni i krót­kich bluz _bat­tle­dress_, wpro­wa­dzone w 1937 roku i w 1940 roku uprosz­czone nieco w kroju. Wystę­po­wały w odmia­nach weł­nia­nej i dre­li­cho­wej – zwłasz­cza ta druga była pre­fe­ro­wana przez koman­do­sów jako lżej­sza i lepiej nada­jąca się do ope­ra­cji desan­to­wych, zaś weł­niana z naszyw­kami była trak­to­wana jako mun­dur służ­bowy i wyj­ściowy. Czę­stą prak­tyką było łącze­nie do dzia­łań polo­wych spodni dre­li­cho­wych z bluzą weł­nianą. Spodnie dla Com­mando miały także w póź­niej­szym okre­sie wojny dodat­kowe zapię­cia z lewej strony do przy­pię­cia pochewki ze szty­le­tem F-S, o któ­rym będzie nieco dalej. Naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­nymi ele­men­tami umun­durowania, które na pierw­szy rzut oka odróż­niały koman­do­sów od innych żoł­nie­rzy, były ciem­no­zie­lone berety oraz naszywki z bia­łym lub czer­wo­nym napi­sem COM­MANDO na ciem­nym tle, noszone na górze obu ramion bluzy. Zależ­nie od jed­nostki do napisu doda­wano numer jej numer lub godło. W póź­niej­szym okre­sie wojny ustan­da­ry­zo­wano naszywki w gra­na­towe łuczki z pełną nazwą danego Com­mando oraz jego nume­rem hafto­wa­nym lub dru­ko­wa­nym w kolo­rze czer­wo­nym. Koman­dosi od 1942 roku nosili także poni­żej łucz­ków naszywki z godłem ope­ra­cji połą­czo­nych, tj. hafto­waną lub dru­ko­waną czer­woną nicią kotwicę, lecą­cego ptaka i sty­li­zo­wany pisto­let maszy­nowy na gra­na­to­wym tle, co odda­wało cha­rak­ter dzia­łań spe­cjal­nych. Na bere­tach noszono cały asor­ty­ment bry­tyj­skich odznak woj­sko­wych, gdyż każdy ochot­nik począt­kowo nosił godło jed­nostki macie­rzy­stej, a wielu pozo­stało przy tych odzna­kach już po przej­ściu selek­cji. Nie­które Com­mando, jak choćby nr 6 i 11 zwane „Scot­tish Com­mando”, nie nosiły bere­tów przez dłuż­szy czas, mając za nakry­cie głowy cha­rak­terystyczny szkocki Tam o’ Shan­ter, tj. beret z pom­po­nem, przy­po­mi­na­jący nieco kasz­kiet bez daszka. Był on w kolo­rze khaki, cza­sem z nie­du­żym czar­nym pió­ro­pu­szem pod odznaką. Pió­ro­pu­sze w kolo­rze żół­tym nosiło też pod odznaką Com­mando nr 5. Nakry­ciem głowy pre­fe­ro­wa­nym pod­czas walki pozo­sta­wała jed­nak komi­niarka, którą każdy koman­dos miał na wypo­sa­że­niu. W cza­sie nie­któ­rych ope­ra­cji zakła­dano także cha­rak­terystyczne bry­tyj­skie hełmy sta­lowe Mk II, choć wielu żoł­nie­rzy i ofi­ce­rów kry­ty­ko­wało je za zbyt duży cię­żar, nie­sta­bil­ność na gło­wie pod­czas walki wręcz i łatwość roz­po­zna­nia pod­czas skry­tych dzia­łań na tere­nie prze­ciw­nika. Koman­dosi otrzy­my­wali także inne obu­wie od stan­dar­do­wych armij­nych „Ammo Boots”, czar­nych, sznu­ro­wa­nych nad kostką, z meta­lo­wymi oku­ciami pode­szwy. Wyda­wane im buty były na pierw­szy rzut oka iden­tyczne, ale pode­szwę wyko­ny­wano z twar­dej gumy odla­nej we wzo­rze bież­nika, który potem wszedł do powszech­nego uży­cia w obu­wiu i do dziś możemy go oglą­dać w cywil­nych wyso­kich butach skó­rza­nych, tzw. gla­nach. Taki mate­riał zapew­niał butom dużo lep­szą przy­czep­ność na ska­łach czy pokła­dach okrę­tów, a przy tym pozwa­lał na zde­cy­do­wa­nie cich­sze podej­ście po twar­dej powierzchni.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Gdy w tek­ście mowa o „Bry­tyj­czy­kach”, ter­min ten obej­muje naj­czę­ściej miesz­kań­ców Wysp Bry­tyj­skich.

2. Do końca wojny jesz­cze nie­jed­no­krot­nie fran­cu­sko­ję­zyczna opi­nia publiczna była obu­rzona dzia­ła­niami Bry­tyj­czy­ków, m.in. gdy bom­bar­do­wa­nie Hawru prze­pro­wa­dzone na pod­sta­wie nie­spraw­dzo­nych danych wywia­dow­czych uni­ce­stwiło cen­trum mia­sta we wrze­śniu 1944 roku. Zgi­nęło wów­czas 1500–2000 Fran­cu­zów, a straty nie­miec­kie to zale­d­wie kil­ku­na­stu żoł­nie­rzy.

3. Bry­tyj­skie dywi­zje posia­dały przy­domki odpo­wia­da­jące regio­nom, z któ­rego rekru­to­wano żoł­nie­rzy w okre­sie ich for­mo­wa­nia, czyli przede wszyst­kim pod­czas pierw­szej wojny świa­to­wej. Póź­niej były to głów­nie przy­domki hono­rowe, a tylko część żoł­nie­rzy pocho­dziła z oko­lic obję­tych nazwą jed­nostki.

4. Pod koniec roku 1943 Gub­binsa mia­no­wano sze­fem SOE.

5. „D” w okre­śle­niu „D-Day”, powszech­nie koja­rzo­nym z inwa­zją w Nor­man­dii w 1944 roku, tak naprawdę ozna­czał w woj­sko­wej nomen­kla­tu­rze „Day” (pol. dzień), czyli datę roz­po­czę­cia zapla­no­wa­nych dzia­łań. Stąd spo­ty­kane w lite­ra­tu­rze okre­śle­nia D+1, D+5 etc. ozna­czają liczbę dni, jaka minęła od roz­po­czę­cia danej ope­ra­cji.

6. Oczy­wi­ście były od tego odstęp­stwa, zwłasz­cza na Bli­skim i Dale­kim Wscho­dzie for­mo­wane jed­nostki spe­cjalne miały czę­sto składy oso­bowe róż­niące się od tych w metro­po­lii.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: