Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sam Sylvester i wiele na wpół przeżytych żyć - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 marca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Sam Sylvester i wiele na wpół przeżytych żyć - ebook

Sam Sylvester ma osiemnaście lat, jest niebinarne i używa zaimków ono/jeno. Wraz ze swoim ojcem przeprowadziło się właśnie do nowego domu. Wśród przedmiotów, które zabrało, najcenniejsza jest Księga na wpół przeżytych żyć, pełna historii osób, które zmarły przed swoimi dziewiętnastymi urodzinami.

Niewiele brakowało, a Sam podzieliłoby ich los.

Na szczęście po przeprowadzce jeno życie rozpoczyna się na nowo. Już na pierwszym spotkaniu szkolnej społeczności LGBT+ Sam znajduje zrozumienie i zaprzyjaźnia się z uroczą Shep. To z nią postanawia rozwikłać zagadkę śmierci chłopca, który trzydzieści lat temu zmarł w jeno domu w niejasnych okolicznościach.

Z czasem Sam dostaje liściki z pogróżkami, a w chwili, gdy rozwiązanie zagadki jest już blisko, ktoś zdradza prawdę o jeno przeszłości. Wtedy wszystkie bolesne, tłumione wspomnienia wracają ze zdwojoną siłą.

Czy Sam znajdzie sposób, aby odnaleźć się w nowej rzeczywistości i ochronić swoje nowe życie?

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6697-1
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kiedy po raz pierwszy patrzę na nasz dom, wygląda, jakby pożerał mojego tatę.

Liczę do trzech – to strategia taty na sytuacje, gdy nie jestem na coś gotowe – i zmuszam się do podniesienia wzroku.

Pobrzękiwanie w pospiesznie spakowanym pudle za mną ustało. Z uwagą wpatrywałom się w telefon, przeglądając Tumblra, ale nie mogę już dłużej go ignorować. Siedzę wpatrzone w pyłki kurzu dryfujące w popołudniowych promieniach słońca.

Drzwi wejściowe mają nawet czerwoną framugę, zupełnie jak usta. Nie zakrwawione ani potworne. Dwa okna wbudowane w dach również nie wydają się ani trochę agresywne. Bardziej może senne. Dom wygląda, jakby się starał, ale wszystko było dla niego zbyt trudne i go przerosło.

W sumie potrafię to zrozumieć. Nowy dom. Nowe miasto. Nowa szkoła.

Znowu.

Mam nadzieję, że pójdzie mi lepiej niż jemu.

– Sam! – Tata wychyla głowę zza drzwi i krzyczy. – Musisz to zobaczyć!

Jest taki podekscytowany. Oczywiście widziałom zdjęcia, ale upiera się, że w rzeczywistości jest dużo lepiej.

Odgarniam z twarzy pukiel falowanych włosów w kolorze lawendy i otwieram drzwi samochodu.

Wiatr jest chłodny i uderza mnie to, że czuję ocean. Posmak soli w powietrzu i rześki zimowy podmuch natychmiast mnie otrzeźwiają. Zapach wody nie powinien mnie dziwić; Astoria jest nią otoczona z każdej strony. W ogrodzie sąsiadów jest nawet cholerna palma. No proszę, jak ekstrawagancko! Podoba mi się. W okolicy nikogo nie ma, ale zgaduję, że w środowe popołudnie ludzie nadal są w pracy. W tym momencie zauważam, jak osoba z plecakiem pokrytym naszywkami z _She-Ra_ i _Stevena Universe’a_ oraz flagami dumy wychodzi zza rogu na naszą ulicę. Mam nieodparte wrażenie, że kiedy spogląda przez ramię, jej wzrok pada na mnie, więc pospiesznie się odwracam, chociaż chciałobym się upewnić, że widziałom to, co mi się zdaje – charakterystyczną różowo-fioletowo-niebieską flagę osób biseksualnych. Nie chcę robić sobie nadziei. Może tylko mi się wydawało; w końcu zaledwie mignęła mi przed oczami. Jestem przyzwyczajone do bycia jedyną queerową osobą w grupie (a przynajmniej jedyną otwarcie queerową), a w Portland nadal byłom zbyt przerażone, żeby zauważyć, że jest nas więcej.

Stukając kciukiem w ekran telefonu, w paru długich krokach pokonuję drogę do domu. Na ostatnim schodku zamykam oczy. Podłoga za progiem jest z ciemnego drewna, być może orzechowego. Nawet tutaj dociera do mnie zapach świeżej farby, nikły, ale wyczuwalny. Przedpokój spowity jest bladym światłem wpadającym przez okna. Okna domu wychodzą na północ i na południe, więc zastanawiam się, jak tu jest w czasie złotej godziny i czy słońce kiedykolwiek zagląda tu na serio.

Widzę to oczami wyobraźni: wszystkie odcienie pomarańczowego przemieniające błyszczące pyłki kurzu w iskierki.

– Sam! – Tata znowu mnie woła. Zdaje się, że jest na górze.

Otwieram oczy, przechodzę przez próg i pozwalam się pochłonąć.

Dom odpowiada echem na moje kroki. Dziwny dźwięk. Zupełnie jakbym wkraczało do jaskini. Mamy dosłownie zero mebli. Podobno jutro ma przyjechać ciężarówka z Ikei, ale teraz moje kroki na schodach wydają się ciężkie. Tak ciężkie, że stąpnięcia pewnie słyszy nawet ocean i jego fale trzy ulice dalej.

Wchodząc po schodach, jedną dłoń kładę na poręczy, a poczucie trwogi ogarnia mnie coraz bardziej. Niczym bryza albo fala podczas przypływu zalewa mnie i wycofuje się z powrotem do głębin.

Na górze czeka tata, wychyla się przez balustradę. Ma nieco ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i jest odrobinę wyższy ode mnie. Nadal nie mogę się przyzwyczaić do jego wyglądu bez loków okalających twarz w kolorze ciepłego brązu, tak bardzo kontrastującego z moją bladą skórą i naturalnie jasnymi włosami, które bardziej przypominają fale niż wspaniałe loki taty. Obciął je ze względu na nową pracę. Powiedziałom mu, żeby tego nie robił. Odpowiedział, że były za ciężkie i w połączeniu z kaskiem przyprawiały go o migreny (i do tego krępuje go cofająca się linia włosów), a potem, gdy zgoliłom mu głowę, gonił mnie po mieszkaniu. Sąsiedzi z dołu walili w sufit, żeby wyrazić swoją aprobatę.

Tata przez cały czas się śmiał, ale myślę, że miał bardziej mieszane uczucia, niż dawał po sobie poznać, i w ten sposób próbował to ukryć. Nosił loki, od kiedy byłom małe, i chociaż wiem, że to była jego decyzja i miał swoje powody, to myślę, że tego dnia odczuł brak czegoś więcej niż tylko włosów.

– Widziałeś palmę? – pytam. Myślę, że powinien o niej wiedzieć. Palmy oznaczają wakacje i słoneczne wybrzeża, a ta przeprowadzka nie jest żadnym z nich. To drzewo wydaje się jednak dobrym znakiem.

– Widziałem, widziałem. – Tata się do mnie uśmiecha. – Nie jest to tropikalny raj, ale pomyślałem, że ci się spodoba. Chodź, zobacz swój pokój.

Idę za nim, przesuwając dłoń po poręczy. Wygląda, jakby niedawno została oszlifowana i polakierowana; jest zrobiona z tego samego drewna co podłoga. Opuszki palców lekko przyklejają się do jej gładkiej powierzchni. Myślę, że gdybym się nachyliło, zobaczyłobym swoją twarz w lśniącym odbiciu.

Oddał mi największy pokój. Argumentował, że jest zbyt leniwy, by wspinać się po schodach, żeby dotrzeć do łóżka, a jego sypialnia, choć mniejsza, ma wejście do osobnej łazienki. Kiedy jestem już w moim nowym pokoju, wpadam w lekkie osłupienie.

Jest ogromny. Parapet dokładnie naprzeciwko mnie rozciąga się między dwoma oknami, które widziałom od frontu. Jest długi jak kanapa i do tego ma prawie metr głębokości. Zewnętrzne krawędzie okien wznoszą się ku górze i zaginają do wewnątrz, spotykając się u szczytu i tworząc coś na kształt odwróconego lodowego rożka.

Podchodząc do jednej ze ścian, czuję, jakby była niemal zbyt jasna, żeby na nią patrzeć. Jest biała. Prawdziwie biała, nie jak skorupka jajka czy śmietana. Sprawia wrażenie stawianej na szybko. Widać nawet łączenie. Tata dostałby zawału, gdyby jego ekipa zrobiła coś takiego. Postukuję o ścianę knykciami. Wita mnie pusty odgłos.

Kiedy dotykam farby, natychmiast robię krok do tyłu, zupełnie jak pewien chłopak, którego widziałom pewnego razu w markecie; zwrócił się do jakiejś kobiety „mamo” i okazało się, że to była obca osoba. Czuję dreszcz emocji mknący po kręgosłupie, echo przeczucia, którego nie określiłom nawet w myślach na tyle, by w ogóle je rozważyć. Ktoś naprawdę coś tu zabudował.

Nie brzmienie pustego echa mnie niepokoi, ale to, co czuję pod palcami. Jakby zamiast drewna knykcie dotykały prądu elektrycznego – albo jego widma. Zwalczam potrzebę dłubania w łączeniu, drążenia w ścianie, żeby dotknąć tego, cokolwiek się za nią skrywa.

– Co myślisz? – Tata gestykuluje energicznie, kiedy się odwracam, żeby na niego spojrzeć. Był zwrócony do mnie plecami, więc musiał nie zauważyć mojego obrotu. – To będzie twoje królestwo, a ty, Sam, będziesz królczem.

Ponownie stukam knykciami w ścianę, tym razem mocniej, próbując ignorować niewielkie fale uderzeniowe rozchodzące się w moich palcach przy każdym uderzeniu. Cóż, zdecydowanie pusto. Chcę się tam dostać. Nie dowiem się, co tam czeka, jeśli nie mogę tego dotknąć, a ta kiepsko postawiona ściana jest przeszkodą. Tata patrzy, jak chodzę tam i z powrotem, stukając w każdą jej część. Czasem uderzam parę razy, nasłuchując różnic w odgłosach. Znajduję rytm. Na wysokości bioder pusto, ale zarówno w górę, jak i w dół dźwięk robi się coraz płytszy, a potem znowu pusto. Tata nic nie mówi. Już dawno się do mnie przyzwyczaił.

– Tutaj możesz być sobą, smyku – odzywa się.

Chyba chodzi mu o to, co właśnie robię – ostukiwanie ścian jak dziwadło, którym jestem. Zastanawiam się, czy to, co mówi, jest prawdą. Na jeden cudowny moment mój wszechświat się rozszerza, jakby jego słowa wywołały Wielki Wybuch. Mogę być sobą. Być Sam. Po raz pierwszy. Może w końcu dojdę do tego, kim, do cholery, jestem.

Moment mija tak szybko, jak nadszedł. Cofam rękę i w pośpiechu stimuję, wbijając paznokcie w dłoń raz za razem.

– Myślę, że za ścianami są półki – stwierdzam.

Moje słowa biorą go z zaskoczenia, ale po chwili zaczyna się rozglądać. Do tego, że nie reaguję na emocjonalne sytuacje, też jest przyzwyczajony. Podchodzi i lekko ostukuje ścianę, co, rzecz jasna, wywołuje ten sam pusty odgłos, zbyt głośny jak na zwyczajną płytę kartonowo-gipsową i łączenia. Tak jak mówiłom.

– Ciekawe – mruczy.

Nie kwestionuje, ale przygląda się ścianie nieco uważniej. Wydaje z siebie oburzone westchnienie na widok kiepsko wykonanej pracy i mamrocze pod nosem:

– Widzę, że poprzedni właściciel próbował swoich sił w majsterkowaniu. – Chwilę później uśmiecha się do mnie promiennie. – Wyburzenie tych ścianek może być naszym pierwszym projektem. Jeśli chcesz.

Z jego twarzy bije taki zapał, że zgodziłobym się, nawet gdybym nie chciało. Poza tym skoro już zobaczył niedoskonałość łączenia, nie zdziwiłoby mnie, jeśli sam zabrałby się za to w środku nocy. Nie dałoby mu to spokoju.

Odwzajemniam uśmiech.

– Zajebiście!

– Nie mów „zajebiście”.

– W dechę.

– To jest gorsze. Mów „zajebiście”.

Na dole rozlega się _Marsz imperialny_ z _Gwiezdnych wojen_, dzwonek jego telefonu.

– Oho. Zaraz wracam. – Wychodzi z pokoju i zbiega po schodach, krzycząc do mnie: – Sam! Tutaj żadni sąsiedzi nie będą na nas wrzeszczeć!

– Skoro tak twierdzisz! – odkrzykuję.

Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek był tak szczęśliwy.

Przeciągam dłonią po ścianie. Czuję nierówności farby i podniecenie niemal na wyciągnięcie ręki. Opuszki palców mi wibrują, jakbym dotykało jednej z tych kul plazmowych, które zawsze są w sklepach z gadżetami. Prawie dostrzegam wybrzuszenia w ścianie tam, gdzie nie podpierają jej półki. Coś tam jest. Coś, co muszę odnaleźć. Ten pokój jest mój.

Nowe miasto, nowy dom, a nawet pozornie odmieniony tata.

Mam cholernie wielką nadzieję, że pójdzie lepiej niż ostatnio.

***

W oczekiwaniu na powrót taty zabijam czas, leżąc na plecach pośrodku pokoju, wpatrzone w sufit, próbując nie drapać wciąż świeżego rękawa. Tatuaż był częścią umowy na moje osiemnaste urodziny. Tata powiedział, że mogę sobie go zrobić, jeśli zdam rozszerzoną matematykę, ale myślę, że w ten sposób chciał oddać w moje ręce decydowanie o moim ciele po tym, co stało się w Montanie. Przypuszczam, że nawet tata nie wie, co znaczą wzory, które wybrałom, chociaż był ze mną na wszystkich sesjach i słuchał rozmów z artystami. Nie jestem pewne, czy nawet ja wiem, co oznaczają wszystkie z nich. Górna połowa, od ramienia do łokcia, pokryta jest akwarelową zorzą polarną. Spomiędzy kolorów przebijają się czarne kształty. Pierzący się ptak, którego krople krwi przechodzą w plamki tuszu. Konstelacja gwiazd. Drzewo zmieniające się w korzenie, które na zgięciu łokcia zmieniają się z kolei w wachlarz mieczy. Część od łokcia do nadgarstka również jest akwarelowa, ale dominują kolory wody. Na nadgarstku widnieje kruk rozpościerający skrzydła. To wszystko znajome mi obrazy, nawet jeśli rozpływają się jak zorza, gdy próbuję je uchwycić; gdy próbuję zrozumieć dziwność, która jest nieodłączną częścią mojego życia.

Jak ten pokój.

Jest w nim coś niepokojącego. Nie jak w horrorze. To jest coś… innego.

Leżąc tak w samotności, przez moment czuję, jakbym było w zawieszeniu. Jakby to miejsce czegoś ode mnie oczekiwało. To pewnie tylko moja „bujna wyobraźnia”, jak nazywali to moi nauczyciele, zanim tata zabrał mnie do kogoś, kto zdiagnozował autyzm. Albo to te moje historie, które według terapeutki z Missouli związane są z fascynacjami wynikającymi z autyzmu. Pewnie widzieliście filmiki, na których autystyczne dziecko potrafi wymienić wszystkie pokemony. Oczywiście nie zawsze tak to wyglądało. Nie wszystkie osoby autystyczne są takie same. Ja interesuję się historiami nastolatków, którzy umarli zbyt młodo. Niektóre tatuaże są dedykowane właśnie im. Tego nigdy nie powiem tacie. Nie chciałom mówić nawet terapeutce; musiałom jednak wyjaśnić, że zainteresowanie ich historiami zaczęło się przed atakiem, nie później, bo wyszła z założenia, że moje własne otarcie się o śmierć wywołało obsesję na punkcie martwych nastolatków. Nope.

Przełykam ślinę i czuję ukłucie blizny na gardle.

Tata wraca tak cicho, że słyszę go dopiero, gdy stawia stopę na progu. Zatrzymuje się i napotykam jego wzrok, nie podnosząc głowy z podłogi. Po chwili podchodzi. Również się kładzie i szturcha czubek mojej głowy czubkiem swojej.

– Złe wieści – mówi.

– Dzwonili ludzie od mebli?

– Tak.

– Czy wiozą nam stado sikających gdzie popadnie szczeniaków?

– Nie. Jak mogłoś w ogóle stwierdzić, że to zła wiadomość? – Tata wyrzuca ręce, jakbym powiedziało coś skandalicznego. – Stratowanie przez stado szczeniaków brzmi jak marzenie.

– Szczeniaki sikają i srają gdzie popadnie i to wcale nie jest urocze jak emotka kupy. Ale same psiaki są słodkie! Myślę też, że panele łatwiej wyczyścić niż dywan.

– Sam – zaczyna tata – spróbuj ograniczyć wulgarność przed jutrzejszą wizytą u dyrektorki.

– No spoko. – Podłoga nadal jest wygodna i chłodna. Badam ją dłońmi, palce wyszukują szczeliny między panelami. – To co to za złe wieści?

– Przedświąteczny natłok zamówień. Przyjadą parę dni później.

– Czyli mówisz, że mamy mnóstwo czasu na rozebranie paru ścian przed umeblowaniem?

Wyczuwam, że chichocze, bo jego głowa trzęsie się przy mojej.

– Tak, to właśnie chciałem powiedzieć. – Tata milknie na moment. – Nadal w porządku z kolejną zmianą szkoły?

Mówi „kolejną”, bo to drugi raz w tym roku. Przeprowadzki nie należą do naszej rutyny.

Tym razem to ja milknę. Na tak długo, że tata się odzywa.

– Sam?

– Tak, w porządku. – W sensie na tyle, na ile może być. Nie muszę mówić tego na głos, żeby zrozumiał, co chcę powiedzieć.

– Dyrektorka sprawia wrażenie bardzo wspierającej – dodaje. – No i Oregon to nie Montana.

– Wiem.

Naprawdę to wiem, ale dzieci to dzieci, a nastolatkowie to nastolatkowie, i wszędzie, dokąd pojedziesz, jest to samo, zwłaszcza w tych czasach, gdy tak wiele zła próbuje zburzyć cały nasz postęp ku nieuchwytnej równości.

Na samo wspomnienie Montany czuję ścisk w gardle. Coś więcej niż tylko ukłucie blizny. Mięśnie wokół oczu się zaciskają i nie próbuję powstrzymać ruchów mojej twarzy. Jesteśmy tu tylko ja i tata. Zaciskam pięści, wbijając paznokcie w dłonie w szybkich spazmach.

Tata za mną wstaje. Patrzę na niego do góry nogami.

– Chodź – mówi. – Rozpakujemy samochód. Potem rozłożymy materace i śpiwory, a potem przejdziemy się nad… – Robi pauzę i patrzy na mnie dramatycznie. – Ocean.

Mimowolnie się uśmiecham. Tata jest w tym dobry. Daje mi cel, coś, czego mogę wyczekiwać. Zwłaszcza że jutro może być stresująco, a nawet on nie wie, jak wszystko się potoczy.

Dostrzega mój uśmiech i szczerzy się jeszcze szerzej. Umie dostrajać się do mojej częstotliwości.

Przez resztę dnia aż do wieczora dba o to, żebym miało zajęte myśli. Przemierzamy Astorię od pasa piaszczystych plaż i stalowej szarości wody (uwielbiam hipnotyzujący dźwięk fal, tych prawdziwych, nie białego szumu tworzonego przez moje urządzenie) po małe centrum, w którym sklepy z pamiątkami są ciche i puste, bo chociaż wszędzie wiszą świąteczne lampki, to sezon turystyczny dobiegł końca.

Kiedy kładę się na materacu w zupełnie pustym pokoju, czuję, jakbym wchodziło do tunelu wypełnionego srebrzystobiałą mgłą, za którą rozpościera się zorza polarna. To jedyna część mojego tatuażu, którą w pełni rozumiem. Kolorowe światła migoczą w tunelu. Jestem tutaj. Jestem obecne. Wiem, co kryje się za mgłą; nawet jeśli nie mogę tego dotknąć, to czuję smak.

Czasami, w większość nocy, widzę tylko to.

Nie tym razem.

Znów jestem w Airdrie i słucham, jak dyrektor przekazuje tacie, że nie mają wystarczająco dowodów, żeby wyrzucić tych nastolatków ze szkoły, zupełnie jak policjanci, którzy powiedzieli, że nie mają wystarczająco dowodów, żeby wnieść wobec nich oskarżenie.

– Przykro mi – mówi. – Nie możemy tak po prostu uwierzyć na słowo Sam, która twierdzi, że rozpoznała synów pana Barry’ego oraz Sherilee Tanner. Potrzebujemy dowodów.

Tata jest nieruchomy. Tak bardzo nieruchomy, że czuję jego furię. Nie mogę się odezwać, bo moje gardło jest spuchnięte. Chcę otworzyć usta i krzyczeć, aż szczęka wypadnie mi z zawiasów i będę mogło pożreć dyrektora w całości. Sposób, w jaki mówi „synowie pana Barry’ego”, zupełnie jakby pan Barry nie był jego bratem, przyprawia mnie o mdłości.

– To było przestępstwo motywowane nienawiścią. – Tata odzywa się miękko. – I ma pan używać poprawnych zaimków mojego dziecka.

Tata jest jedynym czarnym mężczyzną w śnieżnobiałym miasteczku i wszystko, co tu robi, jest ciche i delikatne, bo dla wszystkich dookoła jego istnienie jest bardzo głośne, nawet jeśli biali twierdzą, że nie są rasistami. Jak to w ogóle możliwe, skoro nie wyrzucili naszej mieszanej rodziny z miasta, a poza tym – na własne uszy słyszałom, jak ludzie to mówili – nie można być rasistą, gdy wszyscy są biali, prawda? Mieszkałośmy tam, bo tata kochał krajobraz i swoją pracę; nasze dziesięć akrów u podnóża Gór Szafirowych było jego azylem. Nie mogło jednak być moim.

Ale tata… Jego słowa skrywają siłę supernowej i za to go kocham. Usta dyrektora poruszają się, lecz nie słyszę ani jednego słowa, które mówi.

Znów mam siedem lat i po raz pierwszy widzę tatę. Wchodzi do sierocińca z jednym z opiekunów i kiedy go dostrzegam, natychmiast wiem. Spogląda na mnie i coś się we mnie zapala, coś gwałtownego i jasnego, i nieposkromionego. Wiem, że dostrzega coś więcej niż małe, poobdzierane białe dziecko z kudłatymi, mdłymi włosami, które uchodzi za niemowę.

Patrzy na mnie, na moją koszulkę Led Zeppelin i na włosy zakrywające mi twarz i decyduje się mnie uratować. W tamtym momencie coś w jego barkach się rozluźniło, coś w jego twarzy złagodniało. Wyprowadza mnie z tamtego miejsca i pierwszym słowem, które do niego mówię, w dniu moich ósmych urodzin, jest „dziękuję”.

Nagle mam szesnaście lat i nie jestem Sam Sylvester. Sięgam umysłem po moje imię, ale nie mogę go znaleźć, choć zdaje się, że powinnom je znać. Czuję, że jest blisko, obecne jak zapach oceanu na wietrze i równie nieosiągalne. Jestem otoczone książkami i głosem Davida Bowiego, śmiechem, który odbija się od ścian wokół mnie, jest tu też ktoś, kogo nie mogę dostrzec. Stoi pod słońce i jedyne, co rozróżniam we mgle, to zarys loków. Złote światło napływa przez dwa okna, a pokój wypełniony jest rozproszonym chichotem, który rozpływa się tak szybko, jak się pojawił. Przełykam ślinę i kaszlę. Nagle ten śmiech staje się sapaniem. Moim sapaniem. Moje gardło jest ściśnięte i kłujące. Padam na kolana i nie mogę oddychać. Nie mogę oddychać.

Światło rozpływa się przed moimi oczami w czerwone i fioletowe przebłyski.

***

– Sam! Oddychaj!

Biorę haust powietrza tak wielki, że mogłobym opróżnić pokój.

Tata jest za mną – ręce mam założone na klatce piersiowej, a on trzyma mnie w ciasnym kokonie. Czuję pulsowanie z tyłu głowy. Znów nabieram powietrza. I jeszcze raz.

– Hej, Sammy, wszystko dobrze, wszystko dobrze. – Światło w przedpokoju jest włączone i wdziera się złotym klinem do mojego pokoju.

Przez moment moje ciało przechodzą drgawki, mózg z opóźnieniem rejestruje słowa taty.

– Wdech – mówi, a ja wdycham powietrze. – I wydech.

Znów robię, co mi każe. Oddycha wraz ze mną. Ten rytuał odbyłośmy zdecydowanie zbyt wiele razy. Dlatego nigdy nie zrozumiem, czemu niektórzy ludzie powiadają, że rodzina jest tak powszechna jak krew. Dla mnie rodzina to oddech, gdy pozwalasz komuś zażądać twojego prawa do powietrza w świecie, który tego prawa może cię pozbawić. To słabość, gdy czujesz czyjąś klatkę piersiową poruszającą się w ostrożnym rytmie, który przywróci twój oddech. Ten lęk jest znany i mnie, i tacie z różnych powodów. Jego mama zmarła na raka płuc, gdy był nastolatkiem.

Powoli rozluźnia uchwyt i opuszcza mnie na podłogę. Jestem daleko od mojego materaca i z początku zdaje mi się, że to podłoga jest odpowiedzialna za pulsujący ból z tyłu głowy, ale dostrzegam grymas bólu na twarzy taty, który pociera kość policzkową.

– Cholera, t-tato, twój policzek. – Całe w nerwach, gramolę się do pozycji siedzącej. Moją klatkę piersiową wypełnia szarpiący łomot serca. Próbuję opanować oddech.

– W porządku, Sammy. Bywało gorzej. – Przeciąga językiem po dziurze po jednym z kłów. Został wybity, zanim się urodziłom. Na co dzień ma tam protezę. – Przeżyję.

Przełykam ślinę, próbując powstrzymać serce przed podejściem do gardła. Ten atak był gorszy niż inne i tata zdaje sobie z tego sprawę.

– Która godzina? – pytam. Za oknem jest ciemno, ale w grudniu to żadna wskazówka.

– Nie mam pojęcia. – Tata siada i opiera się na rękach, a ja sprawdzam telefon.

– Za pięć siódma – mówię.

– Chcesz o tym porozmawiać?

– O godzinie? – Tym razem umyślnie biorę dosłownie jego słowa, ale tata się nie uśmiecha.

– Sam.

Nie odpowiadam.

– W porządku – mówi tata i wiem, że naprawdę ma to na myśli. Niektórzy mówią tak, by zaraz zmienić taktykę. Nie tata. – Chcesz sprawdzić, czy uda nam się znaleźć jakieś sensowne miejsce ze śniadaniami?

Kiwam głową. Pot spływa mi między łopatkami i łaskocze skórę. Tym razem to ja mu pomagam wstać z podłogi, a on udaje przeszywający ból pleców.

– Emotka czaszki – mówię żartobliwie. – Wezmę prysznic. Spotkanie jest o dziewiątej, prawda? Zdążymy?

– Wpół do dziesiątej, i mam nadzieję, że tak. Pospiesz się. Widzimy się w holu za pół godziny.

Muszę najpierw zejść na dół po kosmetyki i czyste ubrania. Biorę prysznic w pośpiechu, szoruję twarz i gardło, jakbym mogło zmyć z siebie dwa koszmary. Jeden z nich przeżyłom na własnej skórze w zeszłym roku.

Zbieram historie dzieci i nastolatków, którzy umarli przed dziewiętnastymi urodzinami – kiedy byłom młodsze, postrzegałom ten dzień jako przejście z dzieciństwa do dorosłości. Dzieci, które zachorowały, które zostały zabite, i tych, którym własny umysł kazał umrzeć. Czuję, że ktoś powinien o nich pamiętać.

W moim śnie to musiał być ten chłopak z Astorii, z lat osiemdziesiątych. Nazywał się Billy Clement, chociaż we śnie nie mogłom przypomnieć sobie jego imienia. Staram się o nim nie myśleć. To zbyt pokręcone.

Moje fascynacje zaczęły się przed atakiem. Ona zawsze mówiła mi, że jestem makabryczne, ale ja po prostu uważałom, że ktoś powinien znać historie dzieci, którym nie było dane wejść w dorosłość; że zasługują na to, by ktoś dostrzegł je tak, jak mnie dostrzegł tata.

Ubieram się w sposób metodyczny. Czarne bokserki zrobione z najdelikatniejszego modalu, binder, który tata wykonał specjalnie dla mnie, poszarpane dżinsy, długi, aksamitny top oraz długi, gruby golf, u dołu postrzępiony i asymetryczny. Czarny eyeliner i srebrna smuga na skroni. Po wyjeździe z Montany tata upierał się, żeby kupić mi nowe rzeczy (jestem nawet zdziwione, że nie rzucił tych starych na stos i nie spalił). Zrobiłom zakupy w lumpeksach, ale w Portland nie było ich wiele. Myślę, że tata był nieco zaskoczony, widząc, jaki obrałom styl, ale złowrogi wygląd sprawia, że czuję się bezpieczniej. Kiedyś nosiłom stare koszulki z logami zespołów muzycznych i dżinsy, ale teraz każda część ubioru, którą wkładam, jest wyborem. Przyodziewam się w zbroję.

Gdy robię zakupy, kieruję się raczej dotykiem niż wyglądem, ale jestem dobre w wyszukiwaniu dokładnie tego, co chcę. Miękkość swetra, tak zbita, że aż elastyczna tekstura dżinsu, zamierzona obcisłość bindera – to dla mnie ważniejsze niż dla innych. Nakładam trochę pomady na włosy i podrzucam je tak długo, aż spływają przeplatającymi się lawendowymi, bladozielonymi i srebrzystymi falami wedle mojego zamysłu. Opadają za prawe ucho, odsłaniając wygoloną lewą stronę głowy. Przeciągam opuszkami po króciutkich włosach, ciesząc się doznaniem. Tata będzie musiał je niedługo znów przystrzyc po obu stronach i pewnie odświeżyć farbę przed moim powrotem do szkoły w styczniu. Na co dzień jest kierownikiem budowy, ale czasem myślę, że minął się z fryzjerskim powołaniem.

Tata znajduje dla nas restaurację i zamawiam ogromnego belgijskiego gofra pokrytego truskawkami, które są wręcz obrzydliwie słodkie. Tata zamawia bułeczki z mięsnym sosem i placki ziemniaczane jako dodatek.

– No, no, do swoich węglowodanów domówiłeś więcej węglowodanów – mówię, niemal przekrzykując jakąś piosenkę w stylu rockabilly puszczoną zbyt głośno.

– I kto to mówi. – Podnosi ku mnie swój kubek z kawą, a ja wyciągam w jego stronę szklankę z sokiem pomarańczowym. – Za nowe początki.

– Za nowe początki – powtarzam, uderzając szkłem o ceramikę.

W połowie śniadania dopada mnie ucisk w podbrzuszu i przypominam sobie, co dzisiaj muszę zrobić. Pamiętając słowa terapeutki o tym, żebym zwracało uwagę na sygnały płynące z ciała, skupiam się na nich, ale jedyne, co czuję, to bezsens tego, co robię. Czy to lęk? Nawet jeśli tata zauważa, że nagle straciłom apetyt, to nic nie mówi. W końcu wciskam w siebie resztę śniadania, ostatni kęs gofra namaczając rozpuszczoną śmietaną.

Nie chcę znowu przez to przechodzić – poznawanie dyrektorki i w ogóle.

Tym razem tata zdaje się to wyczuwać.

– Jeśli coś pójdzie nie tak, znajdziemy inny sposób, żebyś dokończyło naukę.

Podnoszę głowę, przerywając gapienie się w wysmarowany talerz.

– Co?

– Jeśli szkoła publiczna to za dużo, wymyślimy coś innego. Nauczanie domowe czy coś. Będziesz mogło nawet zdawać egzaminy końcowe, jeśli będzie trzeba, ale może uda się też ze studiami. Na dłuższą metę tak będzie łatwiej.

Jasna ch…

– Tato. – Robię pauzę. Jak on to zawsze powtarza? – Wrócimy do tego, gdy papież…

– Nie kończ. – Jest tylko w połowie uśmiechnięty, ale powstrzymuje mnie od powiedzenia „wysra się w lesie” na głos. – Po prostu chciałem, żebyś wiedziało, co mi chodzi po głowie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: