Sami i pragnienie wolności - ebook
Sami i pragnienie wolności - ebook
"Arabowie bardzo kochają swoją przeszłość, opiewają ją jako raj i opłakują jej utratę niczym marznący Adam przed zamkniętą bramą raju. Zaniedbują teraźniejszość jak bodaj żaden naród na świecie, a kiedy minie trochę czasu, wynoszą ją pod niebiosa, bo stała się przeszłością".
Autor zadedykował tę powieść „dzielnym dzieciom z Dary, które wiosną 2011 roku wszczęły powstanie, aby pomóc dorosłym chodzić z podniesioną głową”. Dzieciom, których buntownicza postawa wobec szykan i represji syryjskiego reżimu zyskała podziw, sympatię i wsparcie całego demokratycznego świata. Dzieciom, które zachowały z przeszłości jedynie to, co ważne i piękne, i odważyły się postawić na szali swoją teraźniejszość, by wywalczyć lepszą przyszłość nie tylko dla siebie, ale także dla wszystkich Syryjczyków. To opowieść o buncie społecznym podniesionym w imię sprawiedliwości, godności i wolności, z czasem wykorzystanym przez obce siły do rozpętania wojny o wpływy polityczne i gospodarcze.
W najnowszej powieści Rafik Schami w barwny i niezwykle poruszający sposób opisuje historię młodego Syryjczyka, Samiego. Chłopak należy do pokolenia próbującego przeciwstawiać się bezwzględnej presji reżimu, pragnącego wolności, odważnego, zdeterminowanego, a jednocześnie umiejącego wykorzystać nowoczesną technologię i media społecznościowe do realizacji swoich celów. Młodzi ludzie dorastają w nietypowych czasach, ale nie omijają ich zwykłe problemy okresu dojrzewania, przeżywają pierwsze miłości i rozczarowania, uczą się, jak być dobrymi przyjaciółmi oraz podejmują niebezpieczne wyzwania. Wplątani w wir historii muszą odsunąć marzenia na dalszy plan i starać się przetrwać, aby dalej walczyć, o to co najważniejsze – wolność.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7392-854-1 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SZARIF
albo
Jak przez przypadek powstają opowieści
Szarifa poznałem przypadkowo. Byliśmy z żoną zaproszeni na obiad przez zaprzyjaźnione małżeństwo. Mieszkają w pobliskim niewielkim mieście. Spotykamy się od przeszło dwudziestu lat. To gościnni ludzie.
Myśl, że będziemy siedzieć przy ich kominku i patrzeć na trzaskające w ogniu drewno, była dla mnie tego dnia wystarczającym powodem do radości. Wtorek 11 grudnia 2012 roku był lodowatym dniem, prognoza przewidywała pogorszenie pogody, w nocy miało zrobić się jeszcze mroźniej, a na weekend zapowiadano deszcz.
Małżeństwo, oboje około sześćdziesiątki, nie miało dzieci. Klaus trzydzieści lat pracował jako chemik w wielkim koncernie, a od trzech lat był na emeryturze. Franziska, nauczycielka z powołania, pożegnała się ze szkołą rok temu. Oboje nigdy się nie nudzili. Żartowaliśmy często, że odkąd zostali emerytami, nie mają na nic czasu.
I tego wieczoru w ich salonie siedział jakiś blady młody mężczyzna.
– Szarif Surur – przedstawiła go Franziska. – Syryjczyk. Chce zostać muzykiem i zna dobrze angielski, ale uczy się też pilnie niemieckiego, a nas zapoznaje z niektórymi arabskimi zwrotami grzecznościowymi.
Klaus zaśmiał się.
– I od dziś nie boi się już naszego psa! – dodał ironicznie, czyniąc aluzję do mojego odwiecznego nieuzasadnionego lęku przed psami. Wszystkie psy w Niemczech są przecież miłe i chcą się jedynie bawić. Tylko ja w to nie wierzę, bo jako dziecko zostałem dwa razy ugryziony przez psy.
– Czuję zbyt duży respekt przed waszym Argosem, żeby się z nim bawić – brzmiała moja standardowa, niezbyt wiarygodna odpowiedź.
Przywitałem się po arabsku z młodym człowiekiem i chwilę porozmawialiśmy. Szarif do momentu ucieczki z Syrii mieszkał w chrześcijańskiej dzielnicy Damaszku. Jego uliczka znajdowała się niecałe pięćset metrów od naszego domu. Nie znał mojej rodziny, za to znał naszą piekarnię.
W 2012 roku było jeszcze niewielu uciekinierów, którzy zdołali przedostać się do Europy. Szarif już wtedy musiał uciekać, był bowiem poszukiwany z powodu swojej działalności w jakimś komitecie koordynującym demonstracje za pośrednictwem mediów społecznościowych, jak Facebook i Twitter, i prowadzącym bloga komentującego przebieg powstania. Byli zawsze szybsi od tajnych służb, tak że akcje odwetowe policji i wojska trafiały w próżnię.
– Ale potem tajniacy dostali najnowocześniejszy sprzęt i programy, dzięki którym w ciągu kilku minut mogli namierzyć centrum przesyłania danych, a następnie w krótkim czasie otoczyć dom – opowiadał cicho. Kilkakrotnie wymykał się w ostatniej chwili.
Jego ucieczka do Niemiec była śmiertelnie niebezpieczną przygodą. W październiku 2011 roku przedostał się z Damaszku okrężnymi drogami do Turcji, a stamtąd przez kilka granic państwowych do Niemiec. Długie odcinki musiał pokonywać pieszo, spał w lasach, bliski śmierci z głodu żebrał o jedzenie i cały czas zmierzał na północ. Miał tylko mały, tani kompas, który, jak mówił, był jego nawigatorem. Po drodze został kilka razy ograbiony i pobity, o tym również opowiadał i śmiał się nawet, wspominając, jak w Austrii napadł na niego jakiś Albańczyk i nie znalazł przy nim nic, co by mógł ukraść. Zwyzywał leżącego na ziemi Syryjczyka i poszedł sobie. Tani kompas cisnął w krzaki. Szarif wstał i włożył swój mały kompas do kieszeni, ucałowawszy go przedtem, jakby to była jakaś ikona, którą trzeba prosić o wybaczenie, że tak brutalnie została potraktowana. Ale Albańczyk wrócił po jakimś czasie z jajkami i kartoflami. Rozpalili ognisko i razem zjedli ze smakiem ugotowane jajka i kartofle.
W maju Szarif dotarł do Niemiec. Po trzech miesiącach oczekiwania otrzymał azyl w Palatynacie. Miał już wtedy za sobą ukończony z powodzeniem pierwszy kurs języka niemieckiego. Klausa i Franziskę poznał przez przypadek. Oboje są wierzącymi protestantami, a Szarif, który tak jak ja należy do katolickiej mniejszości w Syrii, był pierwszy raz w życiu w kościele ewangelickim i dziwił się, że nie ma w nim obrazów i posągów, jest on taki ubogi i „nagi”, jak się wyraził. Nigdzie nie dostrzegł żadnego konfesjonału, a nabożeństwo wydało mu się dość bezbarwne. I żadnego kadzidła! Klaus i Franziska nie mogli powstrzymać się od śmiechu, kiedy zapytał ich po angielsku, czy obrazy są teraz w renowacji i czy kościół jest tak ubogi, że nie stać go nawet na zakup kadzidła. W Syrii większość chrześcijan należy do Kościoła katolickiego albo prawosławnego.
W pobliskiej kawiarni długo z nim rozmawiali, a ponieważ uznali, że jest bardzo sympatyczny, wkrótce zaczęli spotykać się z nim prawie codziennie. Szarif mieszkał wówczas w małym pokoju w zniszczonym wieżowcu, tak zwanym ognisku socjalnym tego niewielkiego miasteczka. Miesiąc później podjęli decyzję: Szarif przeprowadzi się do służbowego mieszkania w ich obszernej willi. A Franziska będzie mu pomagać w nauce niemieckiego.
W ten sposób skończył się dla Szarifa okres samotności i bezczynności, które na początku bardzo mu doskwierały. Pomagał w pracach ogrodowych i w gospodarstwie, cieszył się, że może niekiedy wyręczać Franziskę i uczyć się pod jej okiem gotowania. Klaus pokazywał mu, niedoświadczonemu mieszczuchowi, jak dbać o ogród. Szarif był raczej nieśmiały i nadzwyczaj uprzejmy. Słuchał uważnie i bardzo interesował się życiem w Niemczech.
Dziwiło mnie, że ciekawiła go bardzo moja praca jako pisarza, zadawał mi wiele pytań o to, jak wygląda życie artysty na emigracji. Chciał przeczytać moje książki po arabsku. Kilka dni później podarowałem mu je. Franziska powiedziała mi potem, że czyta gorączkowo, każdego dnia do późna w nocy, a nieraz nawet do świtu.
Ponieważ odbywałem właśnie długą serię spotkań z czytelnikami, nie widywałem go przez pewien czas i prawie o nim zapomniałem. Któregoś dnia otrzymałem wiadomość mailową po arabsku. Nadawca: Szarif Surur.
Skończyłem właśnie czytać arabskie tłumaczenie Dłoni pełnej gwiazd. Może zainteresuje Cię historia mojego przyjaciela Samiego. A zwłaszcza historia jego blizn. To, co ten chłopak przeżył, jest niewiarygodne. Ale jeśli nie masz czasu, to nic nie szkodzi. Mogę poczekać. Kurs niemieckiego przebiega super. Franziska i Klaus są moimi aniołami stróżami.
Pozdrawiam serdecznie
Szarif
Oczywiście nie spodziewałem się niczego nadzwyczajnego. Zbyt często, zwłaszcza na początku mojej drogi pisarskiej, dawałem się uwieść i przez całe noce słuchałem albo czytałem o czyichś losach, które prywatnie były może tragiczne albo szczęśliwe, smutne lub zabawne i dla opowiadających o nich osób być może burzliwe, ale wszystkim im brakowało – jak ja to nazywam – „uniwersalnego jądra” jedynej w swoim rodzaju historii, którą koniecznie trzeba się z kimś podzielić. W jakimś momencie dałem sobie z tym spokój i nie żałuję tego do dziś, bo nie mam dość czasu nawet na to, żeby opisać wszystkie moje własne przeżycia.
Ale blizny? Jakie opowieści o bliznach? Napisałem do niego. Że wysłucham początku i jeśli historia okaże się ciekawa, dam mu wskazówki, jak może ją wiarygodnie opowiedzieć. Niech napisze wszystko po arabsku, a potem postaramy się o dobre tłumaczenie.
Spotkaliśmy się w zacisznym parku miejskim. Zaczął od tego, że potrafi dość dobrze opowiadać, ale pisanie nigdy nie było jego mocną stroną. Ma jednak pamięć, której nic nie umyka, nawet po wielu latach.
– Wielbłądy zbladłyby, gdyby wiedziały o mojej pamięci – dodał i uśmiechnął się. Oświadczył, że opowie mi wszystko o swoim przyjacielu Samim i jego bliznach i podaruje mi te historie, ale byłoby fajnie, gdybym mu sprezentował za to zwykłą arabską lutnię. Nie ma pieniędzy i nie chce być dla nikogo ciężarem, szczególnie dla Klausa i Franziski. Jego palce tęskniły do lutni.
Damasceńczycy byli od zawsze czarującymi handlarzami, ale otwartość Szarifa wzruszyła mnie do głębi. W jakiś sposób powstanie dodało odwagi jego pokoleniu. Powstanie wszczęły dzieci z leżącego na południu miasta Dara, a młodzież je dokończyła.
Widać było po nim rozpacz, która sprawiła, że odważył się na taką bezpośredniość.
– Potrafisz grać na lutni?
– Tak, Elias, listonosz, nasz sąsiad, zdradził mi jej tajemnice i uczył mnie na niej grać, odkąd skończyłem dziesięć lat. Był najlepszym lutnistą, na weselach mógł w ten sposób od czasu do czasu trochę zarobić i podreperować swoją marną pensję, a potem emeryturę.
To było dziwne. Wielu młodych Arabów chciało zostać lekarzami, inżynierami czy sprzedawcami samochodów, a ten biedak, który dopiero co uniknął śmierci, pragnął – zamiast zajmować się informatyką, w której już teraz był mistrzem – tylko muzykować. W jakiś sposób był mi bliski. Ja również chciałem zostać tylko pisarzem, a moi arabscy znajomi śmiali się z powziętej przeze mnie decyzji porzucenia pewnej posady chemika w jednym ze światowych koncernów i obrania niepewnego zawodu opowiadacza historii. Pisarstwo i muzyka uchodzą w krajach arabskich za zajęcia głodowe.
– Zgoda, jeśli ta historia okaże się coś warta – powiedziałem z uśmiechem. Siedzieliśmy na kamiennej ławce przy stole ze spróchniałego dębowego drewna. Włączyłem dyktafon i Szarif zaczął opowiadać. Po godzinie stałem się niewolnikiem jego opowieści.
Od tej chwili spotykaliśmy się na przemian to w mieszkaniu Franziski i Klausa, to u mnie w biurze. Opowiadał tak dobrze, że już po dwóch spotkaniach nabrałem ochoty, żeby wysłuchać do końca pasjonującej opowieści o Samim i jego bliznach, a zwłaszcza tych wielu wątków, które Szarif rozwijał przede mną i w wyrafinowany sposób wplatał w historię Samiego. Zamówiłem dla niego u znanego berlińskiego lutnika bardzo dobrą, ręcznie wykonaną arabską lutnię, tak zwaną ud.
Nie tylko moja żona i ja, ale także Franziska i Klaus byli zaskoczeni tym, że Szarif potrafi tak dobrze grać i tak wielką odczuwa przy tym radość i nią promieniuje. Jego palce przesuwały się po strunach, a wyraz twarzy odzwierciedlał melodie, które wygrywał. Muzyka starła z niej ostatni ślad nieśmiałości. Szarif wydawał się zespolony w jedno z lutnią, a wygrywane przezeń dźwięki były mową, którą wszyscy mogliśmy zrozumieć i się nią delektować.
– To najlepsza lutnia, jaką miałem w rękach. Musiała być bardzo droga. Ile kosztowała?
– Prezenty są zawsze warte swojej ceny, jeśli się podobają – powiedziałem. – Zapomnij o pieniądzach i podaruj nam muzykę.
– W każdej chwili, chętnie – odparł – ale teraz muszę dotrzymać słowa i opowiedzieć ci dalszy ciąg niewiarygodnej historii Samiego.
Niczego bardziej nie pragnąłem. Ale tego, co jeszcze miał do opowiedzenia ten młody mężczyzna o ładnej, bladej twarzy, nigdy bym się nie spodziewał...
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------