- promocja
Samotna twierdza - ebook
Samotna twierdza - ebook
Dramatyczne działania wojenne prowadzone w celu obrony Twierdzy Modlin trwały w dniach 14–29 września 1939 r. O klęsce obrońców, tak jak i w całej kampanii wrześniowej, zdecydowała przewaga techniczna i materiałowa wojsk niemieckich. Polscy żołnierze walczyli do czasu, gdy wyczerpała się amunicja, a także środki potrzebne do pomocy kilku tysiącom rannych kolegów. Generał Thommée uzyskał honorowe warunki kapitulacji…
Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-17665-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zapadał zmierzch 31 sierpnia 1939 roku. Porucznik Zbigniew Grzybowski, dowódca wystawionej przez żołnierzy 80 pp na północ od Mławy czaty numer jeden, dokonywał wraz z szefem kompanii przeglądu drużyn. Piechurzy, pozbijani w gromadki dla ochrony przed chłodem, spali w pełnym rynsztunku, okrywszy głowy kocami. Czuwali tyko dyżurni, którzy widząc nadchodzącego dowódcę meldowali się regulaminowo.
Czata, zaciągnięta przed paroma dniami o trzy kilometry od granicy niemieckiej, stała okrakiem na szosie prowadzącej z Mławy. Na przecinającej drogę fałdzie zaległy w gotowości bojowej dwie drużyny, po jednej z każdej strony. Tuż za drużyną prawoskrzydłową znajdowało się stanowisko dowódcy czaty. Po lewej ręce żołnierze mieli zabudowania folwarczku, za sobą mały kościółek. W drewnianej dzwonnicy obok kościółka sypiał porucznik Grzybowski, tu również dyżurował telefonista. W niewielkiej kotlince, jeszcze bardziej z tyłu, mieścił się patrol sanitarny, patrol łączności i drużyna dowódcy. Tam też stała biedka¹ do karabinu maszynowego.
Niemal nad samą granicą, na lewo w skos od stanowisk pierwszej, wystawiono czatę bojową numer dwa, a w prawo czatę numer trzy, którą tworzył szwadron kawalerii dywizyjnej – „krakusów”. Czuwała ona jednak tylko w ciągu dnia, bo ze względu na konie kawalerzyści przed nocą wycofywali się do kwater we wsi.
Owe trzy czaty razem wzięte – ogień ich broni miał się krzyżować – tworzyły linię przesłaniania pułku, przed którym stanęło zadanie obrony Mławy. Była to linia prowizoryczna. Przewidywano, że czaty stawią tu krótkotrwały opór w celu zapewnienia dowódcy pułku pułkownikowi Stanisławowi Fedorczykowi czasu na zorganizowanie obrony, a następnie wycofają się na kolejną linię, położoną o dwa kilometry dalej. Główna linia oporu ze świeżo wybudowanymi betonowymi schronami przebiegała skrajem lasku już na przedpolach Mławy.
Upłynęło już parę dni w pełnym pogotowiu. Nocami czuwały tylko posterunki; reszta żołnierzy, nie rozbierając się i nie zdejmując nawet pasów z ładownicami, spała na ziemi w pobliżu okopów albo przy koniach. Kuchnia przyjeżdżała regularnie, przywoziła gęstą grochówkę, kapuśniak, fasolę, pęcak. Fasowano także papierosy.
Sprawdziwszy posterunki porucznik położył się na snopach w dzwonnicy. Obudzona mucha zabrzęczała i tłukła się przez chwilę. Potem zapadła cisza. Z głębokiego snu wyrwały Grzybowskiego jakby odgłosy burzy. Wsłuchawszy się w nie, zrozumiał – to artyleria. Wojna się zaczęła.
Za dzwonnicą ktoś zawołał: „Alarm!”. Porucznik odruchowo spojrzał na zegarek. Było dziesięć po czwartej.
Mgła. Pośpieszny i sprawny ruch żołnierzy w zupełnej ciszy. Każdy wie, co do niego należy.
Grzybowskiego zawołano do aparatu. Dzwonił dowódca batalionu, który polecił z chwilą ukazania się nieprzyjaciela nawiązać z nim walkę i sygnalizować o tym przez podpalenie stogu siana. Następnie należało zmusić Niemców do całkowitego rozwinięcia się i wycofać pluton do następnej linii. Na koniec spytał o wiadomości. „Mgła nieco opadła – zameldował dowódca czaty. – Przedpole widoczne”.
Nad głowami strzelców pękały szrapnele, odłamki siekły powietrze. Porucznik wskoczył do swojej wnęki – stanowiska dowodzenia.
– Obserwować przedpole! – krzyknął. – Nie strzelać bez mojego rozkazu!
Szary brzask oświetlał niebo. W białym tumanie rzedniejącej mgły pojawiły się ruchome kształty, podobne wędrującym krzakom. Wtedy Grzybowski podał komendę:
– Przed nami nieprzyjaciel! Celownik 300! Ognia!
Z okopów czaty huknął pierwszy strzał, po nim zagrzechotały dalsze.
Oficer nie używał zwrotów ściśle regulaminowych. Zdawał sobie sprawę, że po raz pierwszy wydaje rozkaz strzelania do ludzi.
– Uwaga, chłopcy! Dobrze celować. Upatrzyć sobie którego i grzać! Strzelają tylko kabe, kaemy wyłącznie na mój rozkaz. Póki można, nie zdradzamy źródeł ognia.
Żołnierze strzelali pracowicie, repetując broń z trzaskiem zamków. Zapłonął stóg, palące się źdźbła frunęły i gasły w locie. W polu rozsypała się jedna tyraliera nieprzyjacielska, potem druga. Na rozkaz karabiny maszynowe zajazgotały natarczywym ujadaniem. Nagle ciężki karabin maszynowy wzór 30 zamilkł. Ktoś zawołał:
– Karabinowy zabity!
W oka mgnieniu porucznik przypomniał sobie twarz i sylwetkę poległego. Świeżo przybyły kapral rezerwy, spod Płocka. Zdyscyplinowany, wzorowy żołnierz. Zostawił pewnie żonę i małe dzieci. Dowódca nie znał go dobrze. Przyszło mu teraz na myśl, czy to nie pierwszy zabity w tej wojnie…
Pora się wycofać. Czata zmusiła nieprzyjaciela do rozwinięcia szyków, zadanie wykonano. Żołnierze zwinęli linię i odeszli. Zabity kapral został pod dzwonnicą. Wyglądał jak porzucony płaszcz żołnierski.
Porucznika Grzybowskiego więcej nie spotkamy. Losy 20 Dywizji Piechoty, do której należał 80 pp, poprowadziły ją innym szlakiem.
W rejonie Mławy walczyła Armia „Modlin” generała brygady Emila Przedrzymirskiego, składająca się z 8 i 20 Dywizji Piechoty, warszawskiej brygady obrony narodowej, mazowieckiej i nowogrodzkiej brygady kawalerii oraz kilku samodzielnych oddziałów i pododdziałów.
W momencie wybuchu wojny Naczelne Dowództwo nie miało dość sił, aby obsadzić wszystkie odcinki zagrożonej przez Niemców granicy. Całą nadzieję wiązano z mającym dopiero nastąpić uderzeniem na froncie zachodnim, ale – jak niezbicie dowiódł bieg wydarzeń – wielkie mocarstwa nie traktowały zbyt poważnie swych sojuszniczych zobowiązań wobec napadniętej Polski.
Tymczasem jednak Naczelne Dowództwo, nie spodziewając się szybkiego i zmasowanego uderzenia Niemców z kierunku Prus Wschodnich, powierzyło najsłabszej liczebnie Armii „Modlin” obronę najbliżej Warszawy położonego odcinka granicy na linii Lidzbark – Mława – Krzynowłoga. Trzon obrony stanowiła 20 Dywizja Piechoty, rozmieszczona na umocnionych stanowiskach w rejonie Mławy i Rzęgnowa. W pierwszej linii na lewym skrzydle stała nowogrodzka, zaś na prawym mazowiecka brygada kawalerii. 8 Dywizja Piechoty pozostawała w odwodzie.
Już pierwszego dnia stało się jasne, że siły armii w stosunku do przewidzianego dla niej stukilometrowego pasa obrony były niewspółmiernie małe. Na pozycję mławską, bronioną przez 20 DP, runęło uderzenie korpusu składającego się z dwu dywizji piechoty i części Dywizji Pancernej „Kempf”.
Główne natarcie niemieckiej piechoty, wsparte około pięćdziesięcioma czołgami, wyszło na pozycje 20 Dywizji w południe 1 września, ale załamało się w ogniu polskiej artylerii przeciwpancernej. Kilka wozów z czarnymi krzyżami na burtach stanęło w płomieniach, nieprzyjacielska piechota zaległa. Kolejny atak, także wzmocniony bronią pancerną, podobnie jak pierwszy został krwawo odparty. Przez cały dzień Niemcy ostrzeliwali pozycję mławską silnym ogniem artyleryjskim i bombardowali z powietrza. W pierwszym dniu wojny obie strony na odcinku Armii „Modlin” nie zaangażowały jednak swoich sił głównych.
Nazajutrz na polskie pozycje obronne w rejonie Krzynowłogi Małej, Rzęgnowa i Mławy ruszyło kolejne natarcie, poprzedzone silnym ogniem artyleryjskim. Mazowiecka brygada kawalerii, zaatakowana przez Korpus „Wodrig”, z trudem powstrzymywała nacisk nieprzyjaciela w bardzo szerokim, jak na jej możliwości, pasie opóźniania. W obliczu zagrożenia dowódca mazowieckiej BK wycofał ją na południe. Było to równoznaczne z odsłonięciem prawego skrzydła Armii „Modlin”, co z kolei zagrażało tyłom oddziałów polskich walczących w rejonie Mławy.
W powstałą w ten sposób wyrwę napływały coraz silniejsze grupy nieprzyjaciela, spychając coraz dalej broniącą się resztkami sił 20 Dywizję Piechoty.
W wyniku powstałej sytuacji rozkazem wydanym wieczorem 2 września generał Przedrzymirski skierował do walki odwodową 8 Dywizję piechoty, to jest 13, 21 i 32 pułki piechoty, 8 pułk artylerii lekkiej, 8 dywizjon artylerii ciężkiej, 8 baterię artylerii przeciwlotniczej i kompanię tankietek.
Żołnierze 8 Dywizji Piechoty, maszerując nocą z 2 na 3 września na wyznaczone pozycje, napotkali wycofujące się oddziały 20 Dywizji, rozbitków i rannych. Jednocześnie z wojskiem płynęła fala uchodźców, alarmując, że tuż za nimi idą Niemcy. Piechurzy mijali wyładowane dobytkiem wozy, na których kuliły się przerażone dzieci. Za wozami szło ryczące bydło, pod nogami plątały się zbłąkane psy. Mieszkańcy przygranicznych wsi i miasteczek uchodzili instynktownie, jakby przeczuwając, że w tej wojnie nieprzyjaciel nie oszczędzi niczego i nikogo… Grozę potęgowały szalejące wokół pożary – widomy znak działalności dywersantów wywodzących się spośród licznych tu kolonistów niemieckich.
Mimo wszystko pułki 8 DP następnego dnia nie tylko wstrzymały napór nieprzyjaciela, ale nawet na niektórych odcinkach zdołały posunąć się naprzód, odzyskując zajęte wcześniej pozycje. 21 pułk piechoty „Dzieci Warszawy” pułkownika St. Sosabowskiego stoczył zwycięski bój pod Koziczynem, tracąc 79 zabitych i 129 rannych. Zajmujące na jego lewym skrzydle pozycje 13 i 32 pułki także poczynały sobie dzielnie, gdy nagle…
Nocą z 3 na 4 września stało się nieszczęście. Nikt dotąd nie zdołał ustalić jego przyczyn. We Włostach, miejscu postoju dowództwa 8 Dywizji i taborów drugiego rzutu, wybuchła panika.
„Raptem gdzieś blisko, zdawało się na samym dziedzińcu, rozległy się strzały i wybuchy granatów oraz okrzyki. Na dziedzińcu zakotłowało się. Zawarczały motory samochodów. Nawoływania, trzask łamanych płotów… piekło” – mówi naoczny świadek.
Oświetloną łunami szosą Grudusk–Ciechanów pędziła kolumna nieprzytomnych z przerażenia ludzi. Na drodze bezładnej ucieczki zostały porozbijane wozy, rozsypana amunicja, porzucona radiostacja, ugrzęzłe w piachu działa, błąkające się konie. Jeden tylko 21 pp, zajmujący pozycję nieco dalej od innych jednostek, zachował całkowitą zwartość, zdołał oderwać się od nieprzyjaciela i pomaszerował do lasów opinogórskich, a następnie do Modlina, osłaniając odwrót innych oddziałów. Nocą z 3 na 4 września cała dywizja, w tym także sztab, rozproszyła się. Od tej chwili 8 DP przestała na pewien czas istnieć jako zorganizowany związek taktyczny. Jakie były przyczyny katastrofy? Można tu wyliczyć kilka: silne uderzenie nieprzyjaciela, nie uzgodnione współdziałanie między pułkami, przemęczenie żołnierzy marszami i działalność niemieckich dywersantów. Niektóre pododdziały, błądząc nocą po nieznanym terenie, otworzyły do siebie ogień, zwiększając chaos.
Nie wszystkie jednak oddziały uległy rozkładowi: nie ma zresztą ani jednego, który w pierwszych dniach wojny nie toczyłby walki z poświęceniem i męstwem.
Mówi kapral 13 pułku piechoty Feliks Kiela (następnie awansowany na plutonowego), uczestnik natarcia na Grudusk w dniu 3 września.
„Miałem wrażenie, że nastąpiło coś okropnego, nikt jeszcze nie był oswojony z wojną, nie przywykł iść naprzód pod gradem kul z broni maszynowej, przedzierać się przez ogień zaporowy artylerii. Zachód słońca w tym dniu wydał się niezwykły na tle otaczających pożarów. (…) Na komendę: «Bagnet na broń – szturm!» rozlegają się okrzyki «Hura, hura» i nikt już nie pada na ziemię, chyba ci, którym kula nieprzyjacielska przerwała drogę do walki wręcz. Na błysk naszych bagnetów wróg cofa się. Nasza walka w tym dniu trwała krótko. Przemożny ogień i przeciwuderzenie wroga rozbiło nas. Ciemna noc; przez krzewy i laski, przez opuszczone wioski szły grupki żołnierzy, kierując się tam, gdzie szli poprzednicy. Zostali tylko ci, co padli na miejscu. O świcie w lasach pod Płońskiem zaczęły się formować kolumny, kierując się na Zakroczym i Modlin”.
Z Kielą spotkamy się jeszcze w Modlinie.
O tymże boju mówi porucznik Mieczysław Strzelecki, dowódca 11 samodzielnej kompanii ciężkich karabinów maszynowych, przydzielonej do dyspozycji dowódcy 8 Dywizji, pułkownika dyplomowanego Teodora Furgalskiego;
„O świcie 3 września zajęliśmy naprędce przygotowane stanowiska obronne w rejonie Wiśniewa w pobliżu Gruduska. Tu dopiero nieotrzaskany w bojach młody żołnierz zetknął się po raz pierwszy z działaniami wojennymi na wielką skalę. Silny ogień artylerii, kierowany na nasze pozycje przy pomocy balonów obserwacyjnych, bombardowanie z powietrza, ostrzeliwanie bronią maszynową przez niemieckie samoloty, brak własnego lotnictwa i późne zajęcie stanowisk przez własną artylerię nie wróżyły niczego dobrego. Mimo dużej przewagi ogniowej przeciwnika udało się nam utrzymać pozycję.
Po zajęciu nowego stanowiska plutonem ckm na taczankach otrzymałem od własnego patrolu zwiadowczego meldunek, że spoza wsi znajdującej się po wschodniej stronie i spoza płonących stogów słychać chrzęst czołgów. Wzmocniliśmy więc czujność w tamtym kierunku. Nic nie zapowiadało katastrofy, która miała za chwilę nadejść. (…) wśród nocy z 3 na 4 września, rozjaśnionej łunami pożarów, od strony wsi posypały się strzały z broni maszynowej, jednocześnie od strony północnej runęła na mój pluton kawalkada koni i wozów taborowych, wycofująca się (…) z wrzaskiem jeźdźców i woźniców: «Ratuj się, kto w Boga wierzy, jesteśmy okrążeni!». Próba powstrzymania popłochu niewiele pomogła. Musieliśmy i my, aby nie znaleźć się w kotle jak się później okazało, wraz z całą dywizją wycofać się w kierunku twierdzy Modlin. Kiedy znalazłem się w Modlinie, wydało mi się, że nie orientowano się tu, co się dzieje na pobliskiej północnej granicy”.
Warunki walki w tych dniach odtwarza relacja kapitana Józefa Baranowskiego, dowódcy 3 kompanii strzeleckiej 32 pp.
„W dniu 3 września w Leśniewie Dolnym kompania stała na zbiórce ugrupowana plutonami przed zajęciem podstawy wyjściowej do natarcia. Ogień nękający nieprzyjaciela już się rozpoczął. Na pytanie o ochotników na patrol zwiadowczy wystąpili wszyscy. A było to po całonocnym, bardzo uciążliwym marszu. O godzinie 16.50 spadła nawała ognia artylerii. Strzelają dwa–trzy dywizjony. Padają ranni: dowódca 2 kompanii ckm porucznik Antoni Drozdowski, dowódca 1 kompanii strzeleckiej porucznik Czesław Gołębiowski, zabici: kapral Włodzimierz Lachowicz, strzelcy: Stanisław Burchacki, Władysław Różański i inni. O godzinie 17.00 rozpoczyna natarcie 3 kompania, podrywając cały I batalion. Rusza wkrótce batalion II, kierując się na Łysakowo. Niemcy otwierają ogień z broni maszynowej i moździerzy. Piechota nasza posuwa się skokami naprzód. Do najbardziej skutecznych należą ognie moździerzy nieprzyjacielskich oraz pojedyncze strzały strzelców wyborowych z karabinów zaopatrzonych w lunety. Kierowane są one zwłaszcza do oficerów, obsługi broni maszynowej, gońców i sanitariuszy, niosących pomoc rannym”.
„Bardzo wyraźnie – znów mówi kapitan Baranowski – widziałem przewagę ognia piechoty wroga nie dlatego, że był celniejszy, ale że nasycenie pola walki jego ogniem było znacznie większe. Szczególne wrażenie, kiedy nieprzyjaciel zaczął strzelać amunicją świetlną, pozwalającą odczuć nasycenie pociskami pola walki. Nie była to jednak strzelanina skuteczna i wkrótce nasz żołnierz oswoił się z pociskami świetlnymi. Po opanowaniu terenu na północ od Koźniewa łączność drutowa z dowódcą baonu i artylerią zostaje zniszczona. Również zniszczeniu uległy oba ciężkie karabiny maszynowe. Obsada jednego z nich poległa, drugiego – częściowo ranna. Jest wielu rannych i zabitych. Patrol sanitarny kompanii organizuje przejściowy punkt opatrunkowy we wsi Koski. Około godziny 20 dobiega wrzawa bitwy ze Stryjewa oraz słychać ruch pojazdów na szosie z Gruduska. Grozę walki nocnej potęguje zwiększająca się ilość pożarów od Żeniboka do Ciechanowa. Nieprzyjaciel znajdujący się przed frontem kompanii zapala pojedyncze zabudowania. Płoną również domy na naszym zapleczu. To działa dywersja niemiecka. (…) wzniecane przez dywersantów pożary orientują nieprzyjaciela w ruchach naszych wojsk. Około godziny 23 dociera przekazany przez dowódcę baonu majora E. Jasińskiego rozkaz odwrotu. Ubezpiecza kompania trzecia. Około godziny 1.30 przed naszym frontem zabłysły dziesiątki reflektorów niemieckich. Nieprzyjaciel wiedział o naszym zamiarze wycofania się i oświetlał nam drogę. Napotykamy (…) wzdłuż drogi oporządzenie żołnierskie, rynsztunek, to, co dało się zrzucić z wozów taborowych. Nadjeżdża adiutant dowódcy pułku kapitan A. Różecki. Oto jego relacja: «Około godziny 22.30 Niemcy uderzyli czołgami na tyły 8 Dywizji rozbijając tabory i zrywając łączność między dowództwem i oddziałami. To, co teraz słychać z Żeniboka, to czołgi niemieckie. Od zachodu ostra strzelanina – to oddziały 20 Dywizji walczą w odwrocie». 5 września o godzinie 13 do Szałkowa-Borowego wyjechała bateria 20 pułku artylerii lekkiej i skierowała się kłusem do lasu opinogórskiego. Po kilkunastu minutach obserwujemy nalot na wieś Unikowo. W pół godziny później żołnierze II batalionu maszerującego na Unikowo spotkali przed wsią kłębowisko ciał żołnierzy i koni oraz sprzętu artyleryjskiego zniszczonej baterii 20 pułku artylerii lekkiej. W lesie na południowy wschód od Unikowa – rozbite bombami tabory, sprzęt łączności, zmiażdżone wozy. Nie ma przy nich żywego ducha, nie można sprawdzić, do jakiej dywizji należały”.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki