Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Samotność przełamana - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
31 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,90

Samotność przełamana - ebook

Ta książka jest pocieszeniem i zapewnieniem, że życie ludzkie, wbrew temu, co często słyszymy, nie oznacza: „jesteś skazany na samotność”. Przeciwnie, chrześcijaństwo to droga powrotu do komunii z Tym, który pamięta o nas od zawsze i nieustannie – i nie godzi się na naszą samotność. Erik Varden OCSO z wielką erudycją, a jednocześnie z delikatnością, analizuje kondycję człowieka, w centrum stawiając „pamiętanie”. Przywołuje historie z Biblii, by uzmysłowić nam, że celem ludzkich zmagań jest niebo – i że nie jesteśmy na naszej drodze sami.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7906-535-6
Rozmiar pliku: 3,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE

Czy muszę czegoś osobiście doświadczyć, by móc zgodnie z prawdą powiedzieć, że o tym pamiętam? Pytanie to nurtowało mnie przez całe życie. Jak sądzę, wiąże się ono z pewnym szczególnym wspomnieniem, którym chciałbym się tutaj tytułem wstępu podzielić, w nadziei, że okaże się to przydatne, nie będąc jedynie moim kaprysem.

Musiałem mieć wtedy dziewięć albo dziesięć lat. Rodzina zasiadła do stołu. Rozmawialiśmy o tym, co przydarzyło nam się w ciągu dnia. Mój ojciec, wiejski weterynarz pracujący na południu Norwegii, opowiedział o spotkaniu, które wytrąciło go z równowagi. Przybywszy tamtego dnia do pewnego gospodarstwa, zastał właściciela przy sianokosach. Dzień był upalny. Rolnik, człowiek już niemłody, zrzucił przy pracy koszulę. Jego plecy, jak powiedział mój ojciec, były naznaczone głębokimi bliznami, powstałymi wskutek biczowania. Dlaczego? Podczas wojny człowiek ten przebywał w niemieckiej niewoli i był poddawany okrutnym torturom. Ślady tego uwięzienia, zwykle zakryte, po ich odsłonięciu stały się niezamierzonym świadectwem, pewnego rodzaju wyznaniem.

Przy stole nikt nie podchwycił tego tematu. Wysłuchano relacji, a następnie rozmowa przeszła na inne kwestie, już nie pamiętam jakie. Jednak opis tych blizn wrył się w mój umysł. Za pośrednictwem opowieści mojego ojca doświadczany gdzieś indziej ból niejako wdarł się do mojego dotąd bezpiecznego świata, którego spokój uległ zakłóceniu. Nagle poczułem się bezbronny i wystawiony na zagrożenia. Posiadałem wprawdzie niejasną świadomość – na ile może mieć ją dziecko – istnienia wojen, okupacji i ludzkiej zdolności do okrucieństwa, ale wstrząsające dla mnie było uprzytomnienie sobie, że takiej przemocy został poddany ktoś żyjący w pobliżu, kogo wprawdzie nie znałem, ale kogo mogłem spotkać. Mamy skłonność do idealizowania swoich przeżyć z wieku dziecięcego i powinniśmy mieć ograniczone zaufanie do dotyczących ich wspomnień. Lecz wydaje mi się, że nie przeceniam swojej ówczesnej wrażliwości, stwierdzając, iż odczułem wtedy potrzebę odkrycia znaczenia tych blizn, odszyfrowania, co się za nimi kryje.

Uczyniłem wszystko, co w mojej mocy. Już wcześniej wiele czytałem, teraz zaś zacząłem się interesować II wojną światową. Pochłaniałem lektury na temat obozów koncentracyjnych. Pani z naszej lokalnej biblioteki nie wiedziała, co ze mną począć. Musiałem zanosić jej zaświadczenia z domu, potwierdzające, że – wbrew jej osobistej opinii – mogę wypożyczać wszystko, co chcę. Czytałem książki historyczne i biografie. Natrafiłem na życiorys Hermana Sachnowitza, jednego z zaledwie trzydziestu czterech deportowanych z Norwegii Żydów, którzy w 1945 roku wciąż pozostawali przy życiu.

Wspomnienia tego autora przyspieszyły rozwinięcie się we mnie pewnego poczucia odpowiedzialności, którego wówczas nie byłem jeszcze w stanie udźwignąć. Zacząłem rozumieć, że świat jest miejscem pełnym niebezpieczeństw, że życie ludzkie jest niezmiernie podatne na ból, że ktoś musi za to wszystko ponosić odpowiedzialność. Czymś przewrotnym może wydawać się fakt, że w tak młodym wieku zająłem się tak głębokimi zagadnieniami, lecz cieszę się, iż do tego doszło. Zacząłem mieć poczucie powagi istnienia. Pojąłem, że człowiek, aby żyć, musi nauczyć się patrzyć śmierci prosto w oczy. Byłem zmęczony powierzchownością, jeszcze zanim zrozumiałem, co tak naprawdę znaczy to słowo.

Oczywiście moje dzieciństwo nie ograniczało się do ponurych rozważań. W przeważającej części było ono szczęśliwe. Ale prześladowało mnie przesłanie, jakie niósł za sobą obraz blizn. Teraz już wiem, że niekiedy była to pułapka: miewałem tendencje do popadania w melodramatyzm. A jednak powaga, z jaką wszedłem w okres dojrzewania, w istocie wynikała z poszukiwania prawdy. Spowijająca mnie ciemność, w której rozlegały się szepty rozpaczy, nie była oznaką – jak obawiałem się tego później – pewnej ułomności mojego charakteru. Stanowiła przejaw uśpionego współczucia, próbującego odnaleźć własny głos. Pragnąc znaleźć wskazówki co do tego, jak żyć, poszukiwałem ich w literaturze.

Na znane sobie nuty natrafiłem w dziełach Hessego, Undset, Blixen, a potem również Kafki i Rilkego. Tematyka wojenna wciąż zaprzątała moją głowę. Pociągały mnie świadectwa dotyczące tych potwornych lat, kiedy to człowiek został niejako sprowadzony do samej swej istoty, próbując żyć zgodnie z własnym wewnętrznym płomieniem pośród świata opanowanego przez noc. Kanon pism poświęconych temu zagadnieniu stał się dla mnie podstawą strukturalnych odniesień. Ukształtowały mnie prace autorstwa Éliego Wiesela i Primo Leviego, Etty Hillesum i Aharona Appelfelda, Jacquesa Lusseyrana, Ilse Weber i wielu innych.

Niedorzecznie byłoby utrzymywać, że dziecko, którym byłem, albo mężczyzna, na którego wyrosłem, mogliby się odnaleźć w opisie tak skrajnych losów życiowych. Mogę natomiast powiedzieć jedno: już jako chłopiec zdawałem sobie sprawę z tego, że stawanie się człowiekiem wiąże się z przyjęciem na siebie ogromnego brzemienia; że ciężar ten musi być dźwigany dzięki płynącej z wnętrza sile; że również mnie przydzielono konkretne, choć jeszcze nierozpoznane brzemię do poniesienia i że muszę do tego zadania dorosnąć.

Przychodziły dni, gdy taka świadomość była przygniatająca. Jednak gdybym nie zyskał jej właśnie wtedy, kiedy ją zyskałem, być może nie zauważyłbym światła, które nagle rozbłysło w na pozór bezgwiezdnych ciemnościach. Dotarło zaś ono do mnie za pośrednictwem muzyki. Miałem wówczas nieomal szesnaście lat i coraz bardziej interesowałem się Mahlerem. Wydawszy oszczędności na odtwarzacz płyt CD, zakupiłem nagranie jego II Symfonii zatytułowanej _Zmartwychwstanie_, pod batutą Bernsteina. Zdawałem sobie sprawę z chrześcijańskiego wydźwięku tego utworu, ale sens ten pozostawał mi obojętny. Choć byłem ochrzczony, nigdy nie żyłem wiarą. Jeśli już, byłem wrogo nastawiony względem religii; chrześcijaństwo wydawało mi się opartą na myśleniu życzeniowym ucieczką od wewnętrznego dramatu, z którym próbowałem się zmagać, a który pełen był ambiwalencji i pozostawał odległy od wystudiowanych pewników przyjmowanych przez kaznodziejów.

Ogólnie rzecz biorąc, ambasadorom wiary nie udało się zrobić na mnie wrażenia. Powodem do dumy było dla mnie natomiast uważanie się za agnostyka; taka przynależność miała świadczyć o niezależności mego umysłu, co nie wymagało przy tym żadnych specjalnych deklaracji. W dziełach Mahlera interesowała mnie tylko harmonizacja i instrumentacja. Niemniej, kiedy słuchałem tej symfonii, nie potrafiłem pozostać obojętny. Nie spodziewałem się, że ten utwór tak bardzo mnie poruszy. Przekazywane przez muzykę przesłanie dodatkowo wzmacniał tekst, co czyniło ten utwór podwójnie frapującym. Solo kontraltu w czwartej części opisuje dolę człowieka w surowy, lecz spokojny sposób. Za pomocą tekstu zaczerpniętego z _Des Knaben Wunderhorn_ zostajemy zapewnieni, że – skądś i jakoś – rozbłyśnie iskra, która oświeci nocną wędrówkę osób z determinacją oczekujących na świt.

Ten spokój przechodzi w piątą i ostatnią część symfonii, mającą siłę burzy z piorunami. Rozbudza ona obraz chaosu, świata pogrążonego w _tohu wa-bohu_, „pustkowiu i bezładzie”, wspomnianego w pierwszych wersetach Pisma. W muzyce, która mogłaby wydawać się zwykłym hałasem, stopniowo formuje się rytmiczny motyw. Najpierw rozbrzmiewają nim instrumenty smyczkowe, mające najgłębszy i najmroczniejszy dźwięk. Następnie podchwytuje go cała orkiestra. Motyw ten jednoczy niezliczone głosy, udzielając słuchaczom poczucia ukierunkowania i sensu. Aluzje ukryte w tym melodyjnym narastaniu zostają wprost wyrażone przez chór:

Wieder aufzublühn, wirst du gesät!

Der Herr der Ernte geht

Und sammelt Garben

Uns ein, die starben.

Zasiano nas, byśmy znów zakwitli.

Pan żniwa nadchodzi

i zbiera jak snopy,

nas, którzyśmy umarli.

Czyżby to była prawda? Zanim doszła do głosu niewiara, stłumiły ją głosy śpiewające o nadziei, która musiała potajemnie dojrzewać w moim wnętrzu; rozpoznałem ją bowiem jako własną:

O glaube, mein Herz, o glaube: Es geht dir nichts verloren! Dein ist, ja dein, was du gesehnt, dein, was du geliebt, was du gestritten! O glaube: Du warst nicht umsonst geboren! Hast nicht umsonst gelebt, gelitten!

O uwierz, me serce, uwierz: niczego nie utracisz. Wszystko, czego pragniesz, jest twoje, tak, twoje; twoim jest to, co kochasz i o co walczysz. Uwierz: urodziłeś się nie na próżno. Żyjesz i cierpisz nie na próżno.

Gdy usłyszałem te słowa, coś się we mnie przełamało. Nie mogłem się oprzeć powtarzanym słowom: „nie na próżno, nie na próżno”. Nawet nie tyle chciałem w nie wierzyć, ile wiedziałem, że są prawdziwe. Zabrzmi to banalnie, ale w tamtym momencie moja świadomość uległa przemianie. Zrozumiałem – z pewnością, która nie zrodziła się ani z nadmiernych emocji, ani z chłodnej analizy – że noszę w sobie coś, co wykracza poza mnie samego. Pojąłem, że nie jestem sam. Nie doznałem przy tym jakichś szczególnych emocji ani ekstatycznego, wewnętrznego poruszenia. W moich oczach nie wezbrały łzy. Jednak nie mogłem już wątpić w prawdziwość dokonanego przeze mnie odkrycia, tak jak nie mogę wątpić we własne istnienie. To poczucie nigdy mnie nie opuściło. Wciąż zdumiewa mnie, że tak się to wszystko ułożyło.

Co się stało? Sądzę, że zgodnie z prawdą mogę powiedzieć: oto zacząłem pamiętać. Dzięki nadzwyczajnemu wglądowi, rozbudzonemu za pomocą muzyki, znalazłem potwierdzenie dla swych głęboko ukrytych intuicji. Niepokój związany z obrazem blizn i kronika uprzedzeń żywionych przez ludzi względem siebie nawzajem wpisywały się w świat rzeczywisty, świat, który zamieszkiwałem. Już wcześniej nasiąkłem jego realnością. Ból, jakiego doświadczałem w czymś, czego nie potrafiłem jeszcze nazwać swoją duszą, był mój własny – a jednak miał on powody poprzedzające i przekraczające moje osobiste doświadczenia. Uświadomiłem sobie wręcz namacalną wspólnotę z całą ludzkością, którą ujrzałem jako cierpiący tłum naznaczony cieniem śmierci. Nie wolno mi było odwrócić wzroku, co do tego miałem pewność: przyzwoitość wymagała, by to wszystko widzieć. Lecz zarazem rozbrzmiewał we mnie głos: „nie na próżno!”. Utwór Mahlera pozwolił mi zdać sobie sprawę z faktu, że można stawiać czoła życiu, nie popadając zarazem w przygnębienie lub szaleństwo; doznawane na świecie udręki bowiem są ogarnięte nieskończoną dobrotliwością, nadającą im określony sens. Zetknąwszy się z tą dobrotliwością – czy też przypomniawszy sobie o niej – pojąłem, że jest ona pewną osobową obecnością. Chciałem ją dalej poznawać, odkryć jej imię, zrozumieć, jakie są jej właściwości.

Wskazówek co do tego zacząłem szukać w Biblii. Jak dotąd pozostawała ona dla mnie pod każdym względem księgą niedostępną, stanowiącą – moim zdaniem – prawdziwy arsenał komunałów i zawiłych dogmatów. Część używanego w niej słownictwa mnie odpychała. Ale zarazem natrafiłem w niej na zniewalające i pociągające słowa:

Dusza moja pożąda Ciebie w nocy,

duch mój poszukuje cię w mym wnętrzu.

Teraz doznajecie smutku. Znowu jednak was zobaczę i rozraduje się serce wasze.

Wszystko, co staje się jawne, jest światłem.

Nie mogę zakładać, że już wtedy pojmowałem sens tych zdań, ani nawet że rozumiem go obecnie – ale udzieliły mi one pewnego poznania. Niejako opowiadały o znanych mi rzeczach, przywołując na nowo wspomnienia zepchnięte do niepamięci. W ten sposób chrześcijańskie twierdzenia ożyły we mnie od wewnątrz, współbrzmiąc z pulsowaniem mego umysłu, duszy, a nawet ciała. Odsłoniły przede mną moje własne tęsknoty. Wiem, że w niektórych przypadkach nawrócenie dokonuje się natychmiastowo, wskutek jakiegoś nagłego oświecenia. Moja trajektoria była odmienna. Pod pewnym względem nie miała ona charakteru szczególnie duchowego, jeśli pod słowem tym rozumiemy ewidentne zetknięcie z transcendencją. Tajemnica Boga była mi ujawniana pod rozmaitymi „zasłonami”, w których się ucieleśniała. W swym życiu stopniowo przechodziłem z jednego etapu rozwoju świadomości na następny. Nawet ściśle akademickie studia teologiczne stały się (i pozostały) dla mnie konkretną dyscypliną, formą radykalnego realizmu, od którego zależy całe moje życie. Gdy teologia przestaje być czymś tak niezbędnym, traci dla mnie swój powab.

Przestrzenią, w której prowadziłem swe poszukiwania, był Kościół katolicki. Najpierw przyglądałem się mu z oddalenia, zafascynowany jego długą, nieprzerwaną historią. Gdy do niego wkroczyłem, okazał się pełnym ciepła i gościnności miejscem, w którym czułem się swobodnie. Natrafiłem na środowisko akceptujące nękające mnie sprzeczności, nie zdradzając przy tym wyznawanej przez siebie prawdy. Było ono w stanie odpowiednio nakierować i oczyścić zarówno mój smutek, jak i me pragnienia. Gdy uświadomiłem sobie skalę sakramentalnego działania – na mocy którego wszystko, co jest w niebie i na ziemi, skupia się w jednym momencie, kiedy to Sens wszechrzeczy, wydany w ręce kruchej istoty ludzkiej, ma być przełamany, a jednak podtrzymuje i uzdrawia wszystko – wówczas zrozumiałem, że powróciłem do domu.

Kościół stał się dla mnie natchnieniem, by pamiętać. Pozwolił mi wpisać moje banalne, niekiedy zapyziałe życie w dotyczącą odkupienia narrację, nie tylko sięgającą wstecz ku samemu początkowi czasu, ale też wybiegającą pamięcią w przód, ku wieczności. Pozostawanie w samym sercu tej narracji oznacza wsłuchiwanie się w rozpaczliwy krzyk ludzkości, rozlegający się niekiedy z przerażającą wyrazistością, a także w drażniący głos wydawany przez zło – wszystko to zaś dobiega nie tyle z jakiejś nieokreślonej przestrzeni, ile z serca. Człowiek jest w stanie w tym wytrwać tylko pod warunkiem, że zarazem wsłuchuje się w inny głos, dyskretny, ale władczy, wskazujący: „Dokonało się!”. Głosowi temu udaje się w porywie harmonicznego geniuszu połączyć brutalne okrzyki „Ukrzyżuj!” i anielskie wołanie „Hosanna” w jeden akord, przemieniający dysonans w dźwięk o niewymownym pięknie.

Biczowanie, którego obraz stanął przed mymi oczami, gdy byłem jeszcze dzieckiem, wciąż pozostaje tym, czym było. Powoduje ono realne rany, które trzeba dostrzec i opłakać. Rany te są jednak możliwe do uleczenia, jeśli padnie na nie światło ognia niweczącego noc – ognia, który przyszedł na ten świat jako miłość i potrzebuje jedynie podpałki, by dalej płonąć. Gdy zrozumiałem, że bycie mnichem polega na ofiarowaniu swego życia jako suchego drewna do tego właśnie celu, zyskałem pewność: to jedyne, czego chcę. Obrawszy taki sposób życia, mogłem w wolności przyjąć zadanie postawione przede mną już w dzieciństwie na mocy przedziwnej antycypacji.

Zadanie to powoduje, że muszę wzrastać we wszystkich kierunkach. Bycie mnichem to zamieszkiwanie bezkresnego wszechświata. To bycie pociąganym ku wysokości i głębokości, długości i szerokości, które są nieskończone. Życie mnisze, jeśli wiedzie się je w szczerości, stanowi przestrzeń prowadzącą do przemiany. Ojcowie Kościoła opisują, jak serce mnicha najpierw zostaje zdruzgotane, a następnie otwarte, w ramach tego procesu zaś ulega uzdrowieniu. Zaczyna się coraz bardziej poszerzać, aż obejmuje cały świat, rozważając jego dolę przed Bogiem i polecając go Bożemu miłosierdziu. Serce mnicha, gdy upodobni się do serca Chrystusowego, jest namiotem spotkania. Kieruje się ono ku górze w radości tym pewniejszej, że wcześniej poddanej próbie. Obecnie dostępuję szczęścia, które często umykało mi w młodości. Jest ono dla mnie czymś zarazem dobrze znanym, jak i nowym. Wciąż widzę ciemność – jak mogłoby być inaczej? Ale straciła ona już swój powab. Wiem, że została rozproszona. „Nawet ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie”, stwierdza psalmista (Ps 139,12). Ta prawda, nade wszystko, nie może ulec zapomnieniu.

Gdy mówimy o pamięci, mówimy o tożsamości. Pamiętamy o tym, kim byliśmy kiedyś i co sprawiło, że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, a zarazem stajemy się tym, o czym pamiętamy. Nasza pamięć nigdy nie ogranicza się do samego doświadczenia, czy to skąpego, czy to bogatego. Jeśli tylko wykażemy się śmiałością, odkryjemy, że pamięć nie jest zaledwie nieruchomą sadzawką, wypełnioną prywatnymi wspomnieniami. Pamiętanie, rzeczywiste pamiętanie, to porzucenie swego miejsca cumowania i wyruszenie na otwarte morze, ze wszystkimi zagrożeniami i uniesieniami z tym się wiążącymi. Proces ten był analizowany przez wybitnych myślicieli od Platona, przez Augustyna, po Carla Gustava Junga oraz w pewien sposób również Prousta.

W niniejszej książce stawiam sobie skromne cele. Ma ona być kroniką tego, jak można się uczyć pamiętania. Jej strukturę wyznacza sześć biblijnych nakazów, by pamiętać – nakazów, które dla mnie były latarniami rozświetlającymi mą podróż. Zdecydowałem się pisać na podstawie własnego doświadczenia, moja książka będzie zatem pod wieloma względami ograniczona. Ofiarowuję ją czytelnikom w duchu przyjaźni jako zaproszenie do wyruszenia na wyprawę. Wielką radością dla mnie będzie, jeśli gdzieś w oddali ujrzę białe żagle tych, którzy samodzielnie zdecydują się podążyć jeszcze dalej. Starożytni mnisi często poprzedzali swe pisma stwierdzeniem: „Oby to, co napisałem, było dla was pożyteczne”. Takie również jest moje pragnienie.O AUTORZE

BP ERIK VARDEN OCSO (ur. 1974) – Norweg, trapista, pochodzi z niepraktykującej rodziny luterańskiej, przyjął chrzest w Kościele katolickim jako dorosły. Po studiach w Cambridge, gdzie uzyskał doktorat, wstąpił do opactwa trapistów Mount Saint Bernard w Anglii. Już jako mnich studiował teologię patrystyczną w Papieskim Instytucie Wschodnim, a następnie wykładał na Anselmianum w Rzymie. W 2015 roku został opatem macierzystego klasztoru, a w 2019 biskupem-prałatem prałatury terytorialnej Trondheim. Autor książek, znany i ceniony rekolekcjonista.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: