Samowystarczalni - ebook
Samowystarczalni - ebook
Wydarzenia ostatnich miesięcy budzą myśl, że trzeba dążyć do samowystarczalności.
Choć na pierwszy rzut oka wydaje się ona abstrakcją możliwą do
osiągnięcia jedynie przez osoby mieszkające na wsi i posiadające wielkie
pola, trzeba pamiętać, że również niewielkie mieszkanie w mieście daje nam
szerokie możliwości. Nie mając innego wyjścia na balkonie w Gdańsku uprawiałam
swego czasu pomidory, fasolkę, paprykę, groszek cukrowy, cebulę
i rzodkiewkę, nie wspominając o różnorodnych ziołach, które opanowały też
kuchenny parapet.
Wiele rzeczy jesteśmy w stanie robić samodzielnie – wiedza zawarta w tej
książce pomoże ci stać się SAMOWYSTARCZALNYM.
Jak uprawiać pomidory na balkonie?
Z czego produkować własne kosmetyki?
Które zioła wzmacniają układ odpornościowy?
Jak zrobić zakwas do chleba?
Jak w naturalny sposób chronić rośliny przez szkodnikami?
Co zrobić z odpadkami kuchennymi?
Jakie zioła i warzywa wyrosną na parapecie?
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-679-5 |
Rozmiar pliku: | 16 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W Poradniku gospodyni wiejskiej wydanym w 1946 roku i wznawianym kilkakrotnie w zawrotnych nakładach 50 tys. egzemplarzy znalazły się wskazówki dotyczące prowadzenia gospodarstwa wiejskiego, uprawy ogrodu, hodowli zwierząt, liczne przepisy na przetwory, porady, w jaki sposób przechowywać zebrane plony. Były tam także informacje o ziołach, niezbędnych dla zdrowia rodziny, wskazówki dotyczące zdrowia i udzielania pierwszej pomocy. Ważne miejsce zajęły porady związane z nauką szycia, robieniem na drutach czy szydełku. Jednym słowem – pełna samowystarczalność. Ta wiedza z biegiem czasu niemal zanikła. Wydawała się archaiczna i niepotrzebna.
Pamiętajmy jednak, że wówczas miasta wyglądały inaczej. Przy wielu kamienicach i domach były ogródki, w których ludzie mogli uprawiać warzywa. Często stały tam niewielkie budynki gospodarcze, a w nich, na własne potrzeby, hodowano tuczniki, króliki, drób. Pamiętam, że jeszcze w czasach mojego dzieciństwa (jak to mówią, późny Gierek) na tyłach wielorodzinnych domów przy ulicy Brzeskiej w Elblągu funkcjonowały ogródki. Mój dziadek zawsze trzymał tam parę kur, często gościła też dobrze traktowana świnia, sąsiad miał króliki, a dzieciaki… raj. Oczywiście, główną przyczyną były problemy z zaopatrzeniem i przyzwyczajenia ludzi, którzy którzy ze wsi przenosili się do miast. Pomni życiowych zawirowań, chcieli być samowystarczalni. Teraz w dawnych ogródkach stoją garaże… I wydawało się, że w dobie dostępności wszystkich produktów wytwarzanie własnej żywności to zamierzchłe czasy. A jednak w tym szaleńczo pędzącym świecie obudziła się w nas potrzeba powrotu do naturalnie produkowanej żywności. Zdrowej, ekologicznej i własnej. Coraz więcej osób chce dążyć także do samowystarczalności i mieć pewność, że to, co jemy, co dajemy naszym dzieciom i rodzinie, jest pełnowartościowym pożywieniem.
Jeśli mieszkacie na wsi, będzie wam łatwiej. Nawet jeżeli do tej pory nie uprawialiście ogrodu użytkowego, zawsze można zacząć to robić. Jeżeli mieszkacie w mieście i macie choćby kawałeczek dostępnej ziemi – też nic nie stoi na przeszkodzie. A może warto porozmawiać z zarządami spółdzielni i wspólnot mieszkaniowych, by takie miejsca wydzielić i wrócić do idei ogrodów społecznych? Wspólne „zrastanie się z matką ziemią” to fantastyczny sposób na integrację. Macie tylko balkony? – wszystko przed wami. Na balkonie można urządzić miniogród warzywny w skrzynkach i zastosować podłoże właściwe dla upraw permakulturowych. Nastawić własny kompost, zrobić naturalne, roślinne środki ochrony roślin, zawsze mieć dostęp do świeżych ziół i przynajmniej niektórych warzyw. W workach udaje się uprawa ziemniaków. Parapety dają mniej opcji, ale i tam można przecież wysiać dobroczynne zioła, pietruszkę, marchewkę, pomidory koktajlowe. A może system donic montowanych na ścianie? Powierzchnia upraw nam się wówczas zwiększy.
Następny temat to własne przetwory. Dawniej w każdym domu stała bateria słoików, w których czekały na swoją kolej buraczki, fasolka, marchewka z groszkiem, ogórki w różnych smakach, dżemy, powidła, kiszonki. W ostatnich latach zwykliśmy wszystko kupować. Oczywiście, niejedna gospodyni (to bardzo niefeministyczne słowo, ale doprawdy, chyba jedyne właściwe…) nadal z radością latem i jesienią zamieniała kuchnię w przetwórnię owoców i warzyw, z ogromną frajdą wyczarowując smakowitości pełne witamin, czasami przygotowując tyle słoików, że spokojnie dałoby się wykarmić przez rok rodzinę oraz bliższych i dalszych sąsiadów. Warto wrócić do tego zwyczaju.
Kolejną niezwykle ważną umiejętnością jest pieczenie własnego chleba. Zakwas chlebowy to dobrodziejstwo, zawiera zarówno dzikie drożdże, jak też zdrowe bakterie kwasu mlekowego, możemy go zrobić sami, pielęgnować, a z czasem będzie coraz mocniejszy i lepszy. Mój ma już niemal 20 lat. Dzięki prowadzonym przeze mnie warsztatom wypieku chleba na zakwasie rozszedł się po całej Polsce. Na zakwasie możemy upiec każdy rodzaj pieczywa. Trzeba się tylko tego nauczyć. Podobnie jest z nabiałem. Przed laty w domach robiło się twarogi, sery podpuszczkowe, własne masło. My najczęściej po prostu kupujemy je w sklepie. A można zrobić samemu. Taki ser czy masło smakują o wiele lepiej i są dużo zdrowsze, a przede wszystkim nasze. Samodzielnie możemy także robić ulubione wędliny. Chociaż przyznam się, że wciąż mi słabo, gdy przypomnę sobie wszechobecny zapach wędzonek snujący się po całym domu, gdy nastawał czas świniobicia. Moi dziadkowie mięso zawsze przerabiali razem z sąsiadami, dzieląc się nim. Potem sąsiedzi robili to samo. Ale ten zapach prześladował mnie latami i nadal, niechętnie robię wędliny – jest to domena moich męża i szwagra. Inna sprawa, że smak własnych, domowych wędlin jest nieporównywalnie lepszy od sklepowych i kto raz postanowi zmierzyć się z tym zadaniem, niechętnie wróci po zapakowane w plastiki wędzonki.
No dobrze, powiecie, ale co ma zrobić mieszkaniec miasta, który nie ma nawet balkonu, a chciałby jeść produkty zdrowe i naturalne? A może by tak poszukać w okolicy rolnika? Miasta nie leżą przecież na pustyni. Już w ich granicach administracyjnych zaczyna się świat pól uprawnych, sadów i ogrodów. Dzisiejsi rolnicy to ludzie nowocześni. Uwierzcie mi, wiem, co mówię. Od 11 lat mieszkam na wsi. Wszyscy moi sąsiedzi mają internet, są obecni na platformach społecznościowych i można się z nimi skontaktować tą drogą. Warto więc poszukać, popytać, czy któryś z gospodarzy nie udostępniłby kawałka ziemi pod uprawę ogrodu. Albo dogadać się, że to u niego będziecie kupować. Często na wsi zostają samotni starsi ludzie, którzy z radością podzielą się z wami ziemią czy plonami, w zamian za pomoc w gospodarstwie. Jeśli wolicie bardziej współczesne rozwiązania, poszukajcie lokalnych kooperatyw spożywczych, spółdzielni producentów rolnych, zajrzyjcie na Facebooka i zerknijcie na grupy o tej tematyce. Na przykład na grupie Wiejski rynek – sprzedaż płodów rolnych i produktów spożywczych www.facebook.com/groups/wiejskirynek, znajdziecie bezpośrednie kontakty do rolników. Można wejść na strony Głównego Inspektoratu Weterynarii i znaleźć tam adresy najbliższych producentów żywności odzwierzęcej, w tym nabiału, jajek, hodowców ryb itp. (www.wetgiw.gov.pl/handel-eksport-import/listy-zakladow). Producentów żywności roślinnej szukamy na stronach Głównego Inspektoratu Sanitarnego pod linkiem powiadomienia.gis.gov.pl.
Wiecie już gdzie i jak szukać. Wiecie, jaką drogą pójść, by mieć własną żywność. Zatem do dzieła.Część pierwsza
SAMOWYSTARCZALNOŚĆ W DOMU I W OGRODZIE
Ogrodnicy mawiają „ogród to życie” i jest w tym głęboka mądrość. Ogród daje nam nie tylko pożywienie – zdrowe warzywa, owoce, zioła, ale także kontakt z naturą, świeże powietrze, ruch. To nic, że po powrocie z ogrodu padamy na twarz ze zmęczenia (przynajmniej ja zwykle padam…), ale radość i satysfakcja są o wiele ważniejsze. Oczywiste jest, że nikt nie rodzi się ogrodnikiem, wiedzę nabywa się wraz z praktyką, słuchając bardziej doświadczonych osób, czytając książki o pielęgnacji ogrodu i uprawie roślin. Jeżeli mamy taką możliwość, na pewno warto odwiedzać ogrody.
Mój ogród w Siedlisku pod Lipami, na podelbląskiej wsi, na Żuławach Wiślanych, jest ekologiczny. Nie używam w nim żadnych chemicznych środków ochrony roślin. Opieram się wyłącznie na naturalnych, zrobionych samodzielnie nawozach, swojej ziemi kompostowej, gnojówkach roślinnych. Natura w swej nieskończonej mądrości dała nam odpowiednie produkty i narzędzia. Musimy tylko nauczyć się je wykorzystywać.