Sanator. Kariera Stefana Starzyńskiego - ebook
Sanator. Kariera Stefana Starzyńskiego - ebook
Mityczny prezydent Warszawy zdjęty z piedestału!
Bohaterski prezydent, wzór patriotyzmu, mąż stanu – tak postrzegamy człowieka, który stał się symbolem walczącej Warszawy we wrześniu 1939 roku. Czy aby na pewno był tak idealny? Grzegorz Piątek rzetelnie i z pasją odtwarza życie i karierę Stefana Starzyńskiego. Pokazuje despotycznego polityka, ale i autentycznie zaangażowanego w sprawy miasta działacza, opisuje mity, które nawarstwiły się przez lata. Dzięki temu otrzymujemy wielowymiarowy, pasjonujący portret jednej z najbardziej znanych postaci przedwojennej elity.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-3236-1 |
Rozmiar pliku: | 7,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
16 marca 1945 roku inżynier Wiśniewski przemierza ulice zniszczonego Mokotowa. Wojna jeszcze się nie skończyła, ale tutaj jest już po wszystkim. Daleko na zachodzie radziecka artyleria zamienia w stertę cegieł gotycką bazylikę w Kolbergu, a w bombardowanym przez RAF Würzburgu zginie do wieczora pięć tysięcy osób. Warszawa jednak najgorsze ma już za sobą. Od dwóch miesięcy miasto napełnia się życiem. W styczniu warszawiaków było 162 tysiące – głównie na dawno uwolnionej od Niemców Pradze oraz na Ochocie – teraz już 241 tysięcy¹. Gdyby tylko domów przybywało tak szybko jak ludzi!
16 marca 1945 roku inżynier Wiśniewski wędruje po mieście i opisuje to, co z niego zostało, działka po działce, dom po domu. Na Szustra 72, róg alei Niepodległości, notuje:
Dom mieszkal. murow. I piętrowy – willa
stropy drewn. ogrzewanie: central.
stan obecny: brak jednej ściany (bomba)
stropy i dach zniszczone (– mury zarysowane).
Pod opisem wyrok: „nie nadaje się do odbudowy!”, a jakby mało było wykrzyknika, jeszcze wzmocniona podkreśleniem uwaga: „do rozbiórki na gruz”².
Gdy Wiśniewski przyniesie notatki do Biura Odbudowy Stolicy, na Chocimską, ktoś przepisze je na maszynie, ujmie w przejrzyste tabelki, a szkice przeniesie na mapy. Śmierć miasta przyjmie postać linii i cyfr, martwotę podkreśli kolorowa kredka. Racjonalny, inżynierski sposób, by poradzić sobie z klęską, wygnać duchy i okiełznać chaos. Bez zbędnych emocji zdecydować, co do odbudowy, co do remontu, a co do rozbiórki. Willa przy Szustra 72, pochodząca z końca lat dwudziestych, okazuje się zbyt nowa i zbyt zniszczona, by wzbudzać sentyment. Mimo że to dom Stefana Starzyńskiego.
Dwa miesiące później w Warszawie jeszcze mocniej tętni życie. Liczba mieszkańców wzrosła do 366 tysięcy³ – to już jedna czwarta stanu przedwojennego. Rankiem 9 maja na Chocimskiej zbiera się tłumek pracowników Biura Odbudowy Stolicy. Formują pochód i ruszają w kierunku placu Unii Lubelskiej. Na czele idzie mężczyzna z przybranym na biało-czerwono drzewcem zwieńczonym okrągłą plakietką z napisem BOS. Za nim kilkudziesięciu pracowników z transparentem KONIEC WOJNY – POCZĄTEK ODBUDOWY⁴. Podobne, mniej lub bardziej zorganizowane grupki ciągną ze wszystkich zakątków miasta na plac Teatralny. Tam zleją się w dwudziestotysięczny tłum, który oficjalnie usłyszy, że wojna się skończyła – już nie tylko w Warszawie, lecz także w Kołobrzegu, Würzburgu i przede wszystkim w Berlinie.
Początek odbudowy. Plac Teatralny już odgruzowany, ale dokoła wciąż straszą ruiny. Lewe skrzydło ratusza całkowicie zburzone, wieża ścięta do połowy. W drzwiach, oknach i wewnątrz gmachu tkwią jeszcze resztki powstańczych barykad⁵. Przez okna sali Rady Miejskiej i prezydenckiego gabinetu, a także przez stalową konstrukcję dachu widać niebo. Na prawo od ratusza leży pałac Blanka. Leży nie tylko w sensie topograficznym, ale i fizycznym. Bo to głównie gruzy, kawałki mebli i fragmenty obrazów, dobranych kiedyś ze smakiem i znawstwem przez kustosza Muzeum Narodowego Stanisława Gebethnera, a później łapczywie w sporej części wywiezionych przez niemieckich urzędników⁶. Może gdzieś pod cegłami poniewiera się jeszcze popiersie Adolfa Hitlera, pod którym udzielano ślubów.
Willa Starzyńskiego na Mokotowie ostatecznie została odbudowana, z niewielkimi zmianami. Dziś jest siedzibą ambasady Maroka. Pałac Blanka podniesiono z ruin w latach pięćdziesiątych. Ratusz natomiast, jeszcze przed wojną krytykowany za pretensjonalny wystrój i niefunkcjonalność, bez większego żalu spisano na straty. Na zniwelowanym terenie stanął w latach sześćdziesiątych pomnik Bohaterów Warszawy, czyli warszawska Nike. Dopiero w ostatnim dziesięcioleciu XX wieku w sukurs nostalgii za utraconym przedwojennym miastem przyszła kalkulacja ekonomiczna. Nike przesunięto, a jej miejsce zajął biurowiec ukryty za odtworzoną fasadą ratusza. Powróciła w formie sprzed remontu przeprowadzonego przez Starzyńskiego, wraz ze zrzuconymi wtedy bombonierkowymi, eklektycznymi ornamentami, wysokimi „francuskimi” dachami i lukarnami. Kondygnacje biurowca są znacznie niższe niż dawnego ratusza, więc strop nad pierwszym piętrem, pogrubiony o podwieszane sufity, bezceremonialnie przecina wysokie okna dawnej sali Rady Miejskiej.
Z ratusza dotrwały do naszych czasów nędzne resztki. Podczas powstania warszawskiego jeden z woźnych wyniósł z płonącego budynku mosiężną klamkę z wizerunkiem syrenki⁷, kawałek parkietu z sali Rady Miejskiej oraz jedenaście srebrzonych łyżeczek z herbem miasta i inicjałami ZM – Zarząd Miejski. Pod koniec lat siedemdziesiątych syn zapobiegliwego pracownika przekazał pamiątki do Muzeum Historycznego m.st. Warszawy. Po prezydencie też niewiele zostało – trochę zdjęć i dokumentów, trochę listów, zaproszeń i książek z dedykacjami przechowanych przez odbiorców. W kolekcji warszawskiego muzeum znalazł się order Virtuti Militari przyznany Starzyńskiemu przez Dowództwo Obrony Warszawy 24 września 1939 roku, kilka dni przed kapitulacją miasta. Odznaczenie wyniesione po upadku powstania z willi przy Szustra przekazała muzeum bratanica prezydenta, Krystyna Miedzińska⁸. Do zbiorów trafiła też srebrna papierośnica z gumką. Na brzegach wzorek, na wieczku rowki, na środku grawerunek – podwójne S. Nic szczególnego, ale ten monogram oznacza, że należała do Stefana Starzyńskiego.Rozdział 2 Legenda
Po Starzyńskim pozostało niewiele przedmiotów – ale jest legenda! Bohater, wizjoner, dobry gospodarz, wzór obywatela i żołnierza. W 2000 roku został uznany za „warszawiaka stulecia”⁹. Ma w Warszawie ulicę, a na niej rondo; kilka szkół nosi jego imię, a parę tablic upamiętnia miejsca, w których mieszkał, uczył się i pracował. Do tego – pomniki.
Prezydent zaczął tworzyć własną legendę jeszcze pod koniec lat trzydziestych, gdy umacniał swój wizerunek zatroskanego ojca miasta. Podczas kampanii wrześniowej zapisał się jako jeden z nielicznych dygnitarzy, którzy nie opuścili płonącej stolicy. Wtedy jednak wciąż był człowiekiem z krwi i kości, w dodatku reprezentował obóz rządzący i jeszcze niedawno uczestniczył w grze politycznej, a decyzja – której zresztą nie podejmował, ale ją firmował – o tym, że miasto ma się bronić do upadłego, bywała uważana za przejaw lekkomyślności i bohaterszczyzny.
Legenda zaczęła przerastać człowieka w piątek 27 października 1939 roku. Niemal miesiąc po kapitulacji miasta Starzyński wciąż zajmował stanowisko prezydenta Warszawy – już nie stolicy – choć był czujnie nadzorowany przez niemieckie władze okupacyjne. Podczas wrześniowej obrony miasta legło w gruzach 12 procent budynków, zginęło dziesięć tysięcy mieszkańców, a rannych zostało co najmniej pięćdziesiąt tysięcy¹⁰. Nikt nie znał przyszłości, ale architekci i urbaniści myśleli już o odbudowie Warszawy, obojętne pod niemiecką czy polską administracją. Nawet pierwsze prace porządkowe i drobne naprawy można było wykorzystać do nadawania miastu kształtu przybliżającego przedwojenne marzenia – dało się przebić potrzebne ulice, wyrównać gabaryty budynków, rozgęścić zatłoczone śródmieście. Fachowcy dyskutowali o tym ze Starzyńskim przed kapitulacją¹¹. Rok wcześniej, mówiąc o potrzebie radykalnej przebudowy centrum, prezydent zapowiadał, że „Warszawa przejdzie jeszcze okres burzenia”¹², ale nie mógł przypuszczać, jak prędko i w jak koszmarnych okolicznościach spełni się to proroctwo.
Właśnie 27 października złożył prezydentowi wizytę Lech Niemojewski – architekt, który niewiele zbudował, ale zapisał się jako krytyk i teoretyk, a także kierownik artystyczny prestiżowych projektów państwowych, takich jak pawilon polski na Wystawie Światowej w Paryżu w 1937 roku oraz wystrój statków pasażerskich „Batory” i „Piłsudski”. W 1938 roku wygrał rozpisany przez Zarząd Miejski konkurs zamknięty na przebudowę placu Zamkowego, a następnie na prośbę ratusza opracował koncepcję modernizacji Teatru Wielkiego, ale żaden z tych pomysłów nie doczekał się realizacji. 27 października nad placem Zamkowym sterczały wypalone mury, a za całkiem dobrze zachowaną fasadą teatru ziała czarna czeluść, lecz tym bardziej trzeba było działać. W imieniu środowiska architektów, urbanistów i konserwatorów Niemojewski zaoferował prezydentowi pomoc przy szacowaniu strat i planowaniu odbudowy. Starzyński wysłuchał go życzliwie i obiecał natychmiast porozumieć się z Wydziałem Planowania oraz powołać komisję rzeczoznawców¹³.
O drugiej po południu w gabinecie byli już tylko Starzyński i dyrektor Muzeum Narodowego – Stanisław Lorentz. Nagle weszło „dwóch oficerów gestapo, jeden wysokiego stopnia”, i zapytało, który z nich jest prezydentem. Starzyński domyślił się, że dalszy ciąg rozmowy nastąpi gdzie indziej, więc sięgnął po płaszcz i kapelusz. Od gestapowców usłyszał jednak, że nie musi się ciepło ubierać, bo pojedzie zamkniętym samochodem i niedługo wróci¹⁴. Gdy Lorentz również zaczął się szykować do wyjścia, jeden z oficerów powstrzymał go, mówiąc, że otrzymali polecenie, by przywieźć tylko prezydenta. Ponieważ Starzyński nie znał niemieckiego, poprosił Lorentza, by wyjaśnił gestapowcom, że potrzebuje go jako tłumacza, ale oficer się nie zgodził: „Dyspozycje są wyraźne, nikt nie może towarzyszyć”. Prezydent uścisnął dłoń Lorentza i bez słowa wyszedł w eskorcie dwóch mundurowych¹⁵. W sekretariacie czekał na spotkanie z prezydentem szef Wydziału Planowania Stanisław Różański¹⁶, ale ta rozmowa już się nie odbyła. Lorentz wyjrzał przez okno i odprowadził wzrokiem samochód, który ruszył z ratuszowego dziedzińca¹⁷. Nikt z urzędników więcej Starzyńskiego nie widział.
Prezydent nie wrócił na noc, nie wrócił też rano dnia następnego. Lorentzowi powierzono misję interweniowania u niemieckiego komisarza Helmuta Otto, który urzędował w sąsiednim pałacu Blanka, ale ten powiedział jedynie, że nie wie, co się stało ze Starzyńskim, i że nic nie wskóra. 28 października niemieccy oficerowie znów odwiedzili ratusz, prawdopodobnie w poszukiwaniu materiałów, które mogłyby obciążyć prezydenta¹⁸.
Dopiero po dwóch dniach w ratuszu podszedł do Lorentza nieznajomy mężczyzna. Nie przedstawił się, powiedział jedynie, że jest z aresztu i chce porozmawiać o braku żywności i opału. Lorentz odparł, że te sprawy nie leżą w jego kompetencjach, ale petent nalegał, że właśnie jemu na osobności musi przedstawić szczegóły. Gdy w końcu znaleźli się sam na sam w gabinecie, gość oświadczył: „Przysyła mnie prezydent Starzyński. Dziś go do nas przywieziono. To kartka od niego do pana”. Kartka spłonęła w czasie powstania, ale Lorentz z grubsza odtworzył jej treść z pamięci: „Będę się starał utrzymywać kontakt przez oddawcę. W śledztwie pytano mnie o – tu podane były liczne nazwiska. Proszę ich uprzedzić. Proszę przysłać słownik niemiecko-polski”. Słownik był potrzebny prezydentowi, by mógł wypełnić jakieś niemieckie kwestionariusze¹⁹.
Najpierw Starzyńskiego przesłuchiwano w siedzibie Gestapo w alei Szucha, potem osadzono w Areszcie Centralnym przy Daniłowiczowskiej, na tyłach ratusza. Ten dziwaczny budynek, wzniesiony jeszcze przez rosyjską administrację w stylu krakowskiego neorenesansu, w półświatku zwany pieszczotliwie „Bristolem”²⁰, okazywał się tak samo przydatny kolejnym reżimom. Za caratu siedział w nim kilkukrotnie brat Stefana Roman Starzyński²¹, za sanacji, oprócz pospolitych przestępców, osadzano w nim osoby posądzane o działalność antypaństwową, teraz trafił do niego prezydent podbitego miasta.
Z „Bristolu” Starzyński został przeniesiony do więzienia na Rakowieckiej. Tam na jego ślad trafiła funkcjonariuszka służby więziennej, a jednocześnie agentka podziemnej Służby Zwycięstwu Polski, podkomisarz Michalina Wojciechowska. Z Rakowieckiej prezydent trafił na Pawiak. Był więziony na tak zwanej Serbii – dawnym oddziale kobiecym, gdzie trzymano go w całkowitej izolacji. W grudniu wychodził jedynie do odśnieżania. Pracownica więzienia, również agentka SZP, podkomisarz Irena Wirszyłło, załatwiła mu ubrania i fałszywe dokumenty oraz skompletowała konspiracyjną siatkę mającą ułatwić dobrze rozpoznawalnej osobie ucieczkę i zniknięcie. Gdy weszła do celi ze słowami: „Czas uciekać, panie prezydencie, wszystko gotowe, każda chwila opóźnienia może być zgubą”, Starzyński miał powiedzieć: „Zostanę, za wielu spośród was zapłaciłoby za mnie życiem, wytrwam do końca”²².
24 grudnia służba więzienna zwróciła przeznaczoną dla niego paczkę. Dalsze losy prezydenta, a także okoliczności jego śmierci stały się pożywką dla plotek i spekulacji. Przez dziesięciolecia rozważano co najmniej siedem hipotez. Za każdą przemawiała jakaś poszlaka lub świadectwo²³. Dopiero w 2014 roku prokurator Małgorzata Kuźniar-Plota z Instytutu Pamięci Narodowej zakończyła wieloletnie śledztwo wnioskiem, że Stefan Starzyński nie został nigdzie wywieziony, tylko jeszcze w grudniu 1939 roku rozstrzelany w Warszawie, być może na terenie ogrodów sejmowych²⁴.
Męczeńska śmierć wygładziła wszelkie rysy na wizerunku prezydenta, o zmarłych bowiem można mówić tylko dobrze. O tych, którzy oddali życie za ojczyznę – jedynie w superlatywach. W niepamięć poszły więc wątpliwości, niejednoznaczne i krytyczne opinie. Pozostała legenda.
Z oficjalnego panteonu bohaterów wojennych Starzyński został usunięty na krótko w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku jako „przedstawiciel faszystowskiego rządu”²⁵. Wrócił na fali gomułkowskiej odwilży w wyniku starań grona przedwojennych przyjaciół i współpracowników. To oni ufundowali w 1958 roku pierwszy pomnik prezydenta. Projekt skromnego krzyża na cmentarzu Powązkowskim²⁶ wykonała bezpłatnie pracownia Bohdana Pniewskiego – zaufanego architekta sanacyjnych elit, który przedwojenną estetykę narodowego modernizmu rozwinął w czasach odbudowy i socrealizmu, projektując gmachy sejmu PRL, Polskiego Radia, Narodowego Banku Polskiego czy Teatru Wielkiego.
Drugi pomnik również wyszedł spod ręki osoby, która miała okazję pracować dla Starzyńskiego. Tuż przed wojną Ludwika Nitschowa na zlecenie Zarządu Miejskiego wykonała stojący nad Wisłą pomnik Syreny. Wiele lat po wojnie z pamięci odtworzyła postać prezydenta. W 1967 roku swój projekt pokazała na wystawie w Zachęcie, ale nikt nie kwapił się z wykorzystaniem go w formie pomnika. Dopiero 16 stycznia 1981 roku w północnej części Ogrodu Saskiego odsłonił go bez wielkiej pompy wiceprezydent Warszawy Michał Szymborski. Za cokół posłużył relikt z czasów Starzyńskiego²⁷ – żelbetowy blok wystający z parkowego trawnika, pozostałość po zburzonej rezydencji ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, zbudowanej według projektu Pniewskiego. Natychmiast posypały się pretensje, że pomnik jest za mały, za bardzo ukryty²⁸. Starzyński, za życia korpulentny urzędnik, w powszechnej wyobraźni urósł do rangi herosa. „Nie od centymetrów zależy jego obecność między nami” – broniła swojego dzieła Nitschowa²⁹, ale już w pierwszych relacjach z uroczystości dziennikarze zapowiadali rozpisanie konkursu na kolejny, w domyśle bardziej udany monument.
Nieżyczliwie przyjęty pomnik popadał w zapomnienie, „porastał mchem i rdzą, z napisu na cokole odpadały litery”³⁰. W 2002 roku radni podjęli uchwałę o przeniesieniu figury, ale dopiero 15 września 2008 roku prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz odsłoniła ją w nowym miejscu³¹ – przy wejściu do szkoły imienia Stefana Starzyńskiego na Saskiej Kępie. Podczas ceremonii powiedziała:
W słowach hymnu waszej szkoły zawarte są jego marzenia, by Warszawa była w kwiatach, by Warszawa była wielka… Swoim entuzjazmem, pracowitością, energią i miłością do miasta potrafił zarazić rzeźbiarzy, poetów, urbanistów i zwykłych warszawiaków. Stefan Starzyński był Prezydentem zaledwie pięć lat, a ile dokonał, ile planów i pomysłów pozostawił. Jego idea, by Warszawa zwróciła się ku Wiśle, nie została zrealizowana za jego czasów. Mam nadzieję, że powstające Centrum Nauki Kopernik będzie takim miejscem. Jego wizje były na miarę XXI wieku.³²
W Ogrodzie Saskim został tylko betonowy cokół. Kto podąży prowadzącą łukiem ścieżką z zatopionych w trawniku płyt chodnikowych, ten odczyta kontury wielokrotnie kradzionych liter – S, S, W. Za parę lat i ten ślad też się zatrze.
Z trzecim z pomników kłopot jest taki, że go widać. Podobno pierwotnie miał stanąć na dziedzińcu urzędu miasta, ale ostatecznie znalazł miejsce po drugiej stronie placu Bankowego, u stóp Błękitnego Wieżowca. Monument odsłonił 10 listopada 1993 roku – roku setnych urodzin Starzyńskiego – prezydent Warszawy Stanisław Wyganowski. W deszczowy dzień załopotały flagi: narodowe biało-czerwone i warszawskie żółto-czerwone, te drugie wprowadzone za prezydentury Starzyńskiego, a teraz przywrócone w ramach hurtowego powrotu do przedwojennej symboliki. Dwa lata wcześniej wróciła też dawna nazwa placu – Bankowy – i usunięto pomnik Feliksa Dzierżyńskiego, zasłużonego dla Związku Radzieckiego polskiego szlachcica, którego imię plac nosił od 1951 roku. Tylko czasu nie udało się cofnąć do 1939 roku – pałace po zachodniej stronie to nie oryginał, lecz przekonująca powojenna rekonstrukcja. Na miejscu Wielkiej Synagogi błyszczała lustrzana elewacja Błękitnego Wieżowca, a na parterze długiego gomułkowskiego bloku niedługo miał ruszyć sklep pod nazwą Vabank, zgrabnie łączącą nostalgię za przedwojenną Polską, popkulturę PRL i wyobrażenie kapitalizmu jako pogoni za forsą, pogoni, w której każdy chwyt jest dozwolony.
Mimo że wszystko dokoła się zmieniło, pod pomnikiem Starzyńskiego 10 listopada 1993 roku, w przeddzień przywróconego sanacyjnego Święta Niepodległości, przez chwilę znów było jak przed wojną. W ceremonii uczestniczyli marszałek reaktywowanego senatu i prymas, delegacje wojska i młodzieży szkolnej. Prezydent miasta, w dobrze skrojonym płaszczu z wielbłądziej wełny i szaliku Burberry, z gładko zaczesanymi siwymi włosami i precyzyjnie przystrzyżonym wąsikiem, wyglądał jak ucharakteryzowany na prezydenta Mościckiego aktor, który na chwilę opuścił plan filmu o Warszawie lat trzydziestych.
O ile na pomniku Ludwiki Nitschowej Starzyński jest skromnym obywatelem, niepozornym biurokratą, który wyszedł zaczerpnąć powietrza w Ogrodzie Saskim i przypadkiem znalazł się na cokole, o tyle twórca rzeźby ustawionej na placu Bankowym, Andrzej Renes, przedstawił prezydenta jako charyzmatycznego wizjonera. Odlana z brązu postać, manierycznie wysmuklona, wyłania się z mapy przedwojennej Warszawy i zamaszystym gestem wskazuje w kierunku Mokotowa. Twarz nie zdradza wielkiego podobieństwa do pierwowzoru, tak samo jak szczupła sylwetka, a mapa wygląda jak zadarta krynolina. Pół kobieta, pół ryba nikogo już w Warszawie nie dziwi, ale prezydent, który od góry jest mężczyzną, a od dołu damą, wzbudził zrozumiałe kontrowersje³³.
Następny, czwarty pomnik – znacznie skromniejszy – odsłonił prezydent Warszawy Lech Kaczyński we wrześniu 2004 roku przy mokotowskim domu Starzyńskiego, na rogu alei Niepodległości i ulicy Dąbrowskiego (dawnej Szustra). Tym razem bohater został upamiętniony niezbyt wysokim pylonem z polerowanego granitu, ze stylizowaną na art déco inskrypcją. Sześć lat później Lech Kaczyński, już jako prezydent Rzeczypospolitej, przyznał Starzyńskiemu pośmiertnie Order Orła Białego³⁴. Minister w Kancelarii Prezydenta Paweł Wypych zapowiadał, że z tej okazji planowana jest „szczególna i podniosła”³⁵ uroczystość. Formalnie odznaczenie zostało nadane, ponieważ Kaczyński podpisał postanowienie w tej sprawie, a kancelaria je opublikowała, ale trzy tygodnie później pod Smoleńskiem spadł rządowy samolot, z Kaczyńskim i Wypychem na pokładzie, i odbyły się zupełnie inne, choć na pewno szczególne i podniosłe uroczystości.
Piąty pomnik Starzyńskiego rośnie od jesieni 1939 roku. Składają się na niego wspomnienia, legendy i wyobrażenia o prezydencie. Jego fundament to kilka fraz: „Warszawa w kwiatach”, „Chciałem, aby Warszawa była wielka”, „Warszawa przyszłości”, „Warszawa wczoraj, dziś, jutro”, oraz kilka sztandarowych projektów przywoływanych bez wnikania w to, czy były realne, i bez precyzowania, czy rzeczywiście zainicjował je prezydent. Ten pomnik tworzą również Alarm Antoniego Słonimskiego i Pieśń o Stefanie Starzyńskim Jana Lechonia. Choć obydwa wiersze o obronie Warszawy zostały napisane później, już na emigracji, choć Słonimski wyjechał ze stolicy w pierwszych dniach września, a Lechoń przez cały ten czas był za granicą, w zbiorowej pamięci uchodzą za naoczne świadectwo i wielu jest przekonanych, że to Starzyński, a nie spikerzy Polskiego Radia, ogłaszał wrześniowe alarmy.
Pobieżnie znanego bohatera łatwo wykorzystać. W 2002 roku, przed wyborami prezydenta Warszawy, powoływali się na niego zarówno kandydat Sojuszu Lewicy Demokratycznej Marek Balicki, jak i Lech Kaczyński z Prawa i Sprawiedliwości. W innej kampanii inny kandydat SLD, Wojciech Olejniczak, posłużył się nawet epizodem z biografii Starzyńskiego. Na zarzut, że nie pochodzi z Warszawy, rezolutnie odpowiedział: „A wiedzą państwo, gdzie młodość spędził Stefan Starzyński? W Łowiczu” – czyli tam, gdzie Olejniczak³⁶. Już jako prezydent stolicy Kaczyński chętnie nawiązywał do legendy swojego poprzednika. I tak na przykład wystawa zorganizowana przez ratusz latem 2005 roku, wzorem ekspozycji otwartej w 1936 roku przez Starzyńskiego została zatytułowana „Warszawa przyszłości”. Gdy jako prezydent Rzeczypospolitej Kaczyński postanowił przyznać Starzyńskiemu pośmiertne odznaczenie, minister Wypych podkreślał, jak wiele obaj prezydenci mieli wspólnego: „Był prezydentem stolicy, podobnie jak Lech Kaczyński mieszkańcem Żoliborza”³⁷ (pomyłka – Starzyński był związany z Mokotowem).
W kampanii wyborczej do Starzyńskiego nawiązywała również Hanna Gronkiewicz-Waltz: „Platforma nie walczy o władzę dla władzy, jak robi to PiS. My po prostu chcemy, by Warszawa była taka, o jakiej marzył Stefan Starzyński – wielka i piękna! I taka, o jakiej marzył Jacek Kuroń – solidarna i obywatelska!”³⁸. W 2013 roku legenda okazała się równie przydatna drugiej stronie jako oręż przeciwko Gronkiewicz-Waltz. Przed referendum w sprawie jej odwołania PiS rozwiesił na ulicach plakaty ze zdjęciem Starzyńskiego i wzniosłym sloganem „Oni marzyli o wielkiej Warszawie”.
Politycy nadużywają Starzyńskiego nawet w literaturze. Gdy w powieści Ziemowita Szczerka Siódemka Polskę najeżdżają obce wojska, prezydent Komorowski nie umie „się powstrzymać od skopiowania przemówienia Starzyńskiego z tym jego «a więc wojna»”³⁹. Warto zauważyć, że Starzyński nigdy nie wygłosił takiego przemówienia – to również słowa spikera Polskiego Radia⁴⁰, które legenda woli jednak przypisywać pomnikowemu bohaterowi.
Zdaniem Artura Żmijewskiego dobry pomnik „pamięta za nas, a w tym czasie nasza pamięć i nasz umysł mogą zająć się czymś innym”⁴¹. Zwolnienie z pamiętania ma swoje zalety, ale ponieważ Starzyńskiego otacza tak wielki kult, warto się zastanowić, co jest stawiane za wzór kolejnym pokoleniom. Istnieją wprawdzie biografie Starzyńskiego autorstwa Mariana Marka Drozdowskiego⁴² i niezwykle interesująca praca doktorska Piotra Janusa⁴³, która oświetla zaniedbany przez Drozdowskiego przedprezydencki okres życia Starzyńskiego – jego działalność jako publicysty, ekonomisty i urzędnika. Ukazały się też antologia Wspomnienia o Stefanie Starzyńskim⁴⁴ oraz dwa tomy tak zwanego archiwum prezydenta⁴⁵ – to znaczy zbiór przemówień, odezw i artykułów, których wyboru dokonał niestrudzony Drozdowski. A jednak te publikacje pozostawiają niedosyt.
Starzyński, za życia bezustannie zajęty pracą i sprawami publicznymi, nadal ukrywa się za fasadą, którą sam wzniósł. Najwięcej śladów pozostawił po sobie w źródłach mających charakter oficjalny – artykułach i wywiadach publikowanych w prasie prorządowej, dokumentach miejskich i ministerialnych, zdjęciach z uroczystości, na których zasiada w prezydium albo wygłasza przemówienie (zawsze z kartki). W jego tekstach wciąż pojawiają się te same tezy i te same dane. Pozowane fotografie, propagandowe broszury i wystawy – materiał do budowy swojego pomnika Starzyński przygotował jeszcze za życia.
Prezydent zniknął we własnym mauzoleum, wraz ze swoimi poglądami, rozterkami, kompleksami i aspiracjami. Nikt nie zastanawia się, jakie namiętności nim kierowały, jakich dokonywał kalkulacji. Brakuje chłodnej oceny jego pozycji w świecie polityki, analizy metod, jakie stosował, by osiągać swe cele, oddzielenia rzeczywistego dorobku od planów i obietnic. A przecież za życia wzbudzał kontrowersje. Władysław Bartoszewski wspominał, że Starzyński przed wojną nie był powszechnie lubiany, a serca warszawiaków podbił dopiero we wrześniu 1939 roku⁴⁶, kiedy jako jeden z nielicznych przedstawicieli władz nie opuścił Warszawy pierwszym dostępnym samochodem. Przedtem bywał nazywany przez prawicę „polskim bolszewikiem”⁴⁷, lewica zaś, z której poniekąd się wywodził, uznawała go za przedstawiciela oderwanej od rzeczywistości piłsudczykowskiej elity. Dla wielu warszawiaków, zarówno z lewa, jak i z prawa, był nie ukochanym ojcem miasta, ale funkcjonariuszem państwa wyposażonego w policję polityczną, cenzurę i obóz odosobnienia, namiestnikiem piłsudczykowskiego klanu uzurpującego sobie kontrolę nad każdą dziedziną życia kraju – od przemysłu po poezję, od teatrów po samorządy lokalne. Julian Kulski – jeden z najbliższych współpracowników i przyjaciół Starzyńskiego – pisał, że swoją bezceremonialnością i rzeczowością wzbudzał u ludzi raczej „szacunek niż sympatię”⁴⁸. Mimo tej i wielu innych relacji ukazujących niuanse wizerunku dobrego urzędnika i bohaterskiego żołnierza pełnowymiarowa postać zamieniła się w płaską i bezbarwną sylwetkę, na której można wyświetlać dowolne fantazje na temat utraconej dawnej Warszawy i II Rzeczypospolitej, dobrych rządów i bohaterstwa, w końcu poświęcenia.
Starzyński nie ułatwił pracy biografom. Nie prowadził dziennika, a pamiętników nie zdążył spisać. Dokumentów urzędowych zachowało się znacznie więcej niż listów prywatnych. Nie utrzymywał bliskich stosunków z postaciami, które pozostawiły wylewne dzienniki czy plotkarskie wspomnienia. Choć przez całe dorosłe życie był blisko ważnych ludzi i instytucji, w centrum wydarzeń, które potem okazywały się historyczne, choć w końcu sam stał się człowiekiem instytucją, a potem człowiekiem legendą, w relacjach z lat dwudziestych i trzydziestych pojawia się stosunkowo rzadko. Nie przykuwa uwagi, jest nieco bezbarwny. Nawet jego urodę, wzrost czy głos wszyscy zapamiętali jako „przeciętne”. W książeczce wojskowej napisano: wzrost i waga średnie, włosy blond, twarz okrągła, oczy niebieskie, usta i nos normalne⁴⁹. We wspomnieniach powraca jako „krępy, niezbyt wysoki, z gładko z przedziałkiem zaczesanymi włosami i niewielkim, krótko przystrzyżonym wąsikiem”⁵⁰ albo „niewysoki, krępy jegomość, z dość pospolitymi rysami twarzy i w dodatku starannie czeszący swoje blond włoski «z rozdziałkiem»”⁵¹. Wyróżniają się tylko oczy: „Nie żeby duże, nie żeby oprawa, ale blask. Jego szare, rzeczywiście stalowe oczy patrzyły przenikliwie, blask oczu był mocny, chociaż nie groźny; częsty uśmiech był jakby uzupełnieniem sensu spojrzenia”⁵².
Ciekawy dla pamiętnikarzy stał się dopiero we wrześniu 1939 roku i potem – w retrospekcji – ale relacje spisywane po latach są mniej wiarygodne. Pamięć z czasem się zaciera, rzeczywiste przeżycia i szczere obserwacje ustępują schematom fabularnym albo relacjom wyczytanym u innych, opiniom przefiltrowanym przez kolejne doświadczenia.
Aby zbliżyć się do prawdziwego Starzyńskiego, trzeba choćby na chwilę zapomnieć o tym, jak potoczyła się historia. Trzeba próbować spojrzeć na nią tak, jak wtedy, gdy nie była jeszcze Historią, ale doświadczaną na bieżąco rzeczywistością, a bohater tej książki – jednym z uczestników życia publicznego, a nie późniejszym bohaterem. Trzeba wczytać się w te same gazety i pisma urzędowe, które czytali współcześni, w dzienniki i listy pisane spontanicznie, bez autocenzury, wsłuchać się w pogłoski i przypuszczenia wstrząsające ówczesną stolicą.
Niepostrzeżenie, bez świadomości kierunku, w którym sprawy zmierzają – tak przecież dzieją się dzieje.