Sanatorium - ebook
Trzej najlepsi kumple – Krążek, Basti i Michu. Mają po siedemnaście lat i właśnie rozpoczynają kolejne wspólne wakacje w słonecznej Gdyni. Połączeni futbolową pasją, na osiedlowym boisku są nie do pokonania. Wszystko się zmienia, gdy do ich świata ponownie wkracza widmo śmierci. Dla ciężko chorego ojca Krążka jedynym ratunkiem jest leczenie w amerykańskiej klinice, które wiąże się z ogromnymi kosztami… Od tej pory w głowach nastolatków plącze się tylko jedna myśl: jak zdobyć pieniądze? Walka ich drużyny z nowym, dużo silniejszym przeciwnikiem właśnie się rozpoczęła…
Byli w opałach. To nie ulegało wątpliwości. Nie pierwszy raz się to zdarzało. Przywykli do tego. Mieli jednak zasadę: nigdy się nie poddawać! Grali już razem od lat. Na osiedlowych boiskach ich piątka nie miała sobie równych. Jeśli brakowało im techniki, nadrabiali sprytem. Zmęczenie zamieniali w determinację, a każde prowadzenie przeciwnika potrafili przekształcić w prawdziwie sportową wściekłość. W rezultacie wygrywali większość meczów w nieformalnej lidze osiedlowej.
Marek Konarski
Rodowity Gdynianin. Pasjonat sportów ekstremalnych oraz miłośnik kuchni włoskiej. Lokalny patriota, dla którego rodzinne miasto stanowi główną inspirację w twórczości. Jak wspomina sam Autor, najlepsze koncepcje prowadzonych przez niego prac pojawiają się podczas zażywania długich kąpieli pod prysznicem.
Byli w opałach. To nie ulegało wątpliwości. Nie pierwszy raz się to zdarzało. Przywykli do tego. Mieli jednak zasadę: nigdy się nie poddawać! Grali już razem od lat. Na osiedlowych boiskach ich piątka nie miała sobie równych. Jeśli brakowało im techniki, nadrabiali sprytem. Zmęczenie zamieniali w determinację, a każde prowadzenie przeciwnika potrafili przekształcić w prawdziwie sportową wściekłość. W rezultacie wygrywali większość meczów w nieformalnej lidze osiedlowej.
Marek Konarski
Rodowity Gdynianin. Pasjonat sportów ekstremalnych oraz miłośnik kuchni włoskiej. Lokalny patriota, dla którego rodzinne miasto stanowi główną inspirację w twórczości. Jak wspomina sam Autor, najlepsze koncepcje prowadzonych przez niego prac pojawiają się podczas zażywania długich kąpieli pod prysznicem.
| Kategoria: | Dla młodzieży |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8219-693-1 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROLOG
ROZGRZEWKA
Darek wpatrywał się w twarze chłopaków. Długo. Cierpliwie. Dopóki nie pojawiło się na ich obliczach zakłopotanie. Dopiero wtedy odpuścił. Spojrzał w bok, jakby chciał dać im odetchnąć chociaż na chwilę. Pilnował się przy tym bacznie, żeby nie wymsknął mu się nawet mały uśmieszek. Jeszcze na to nie zasłużyli.
– Darek. – Usłyszał za plecami.
Odwrócił się, a jego wzrok napotkał zmęczone oblicze komendanta policji. Stary, dobry Stach! Zawsze siedział w pierwszej ławce jak rasowy prymus i dochrapał się wysokiego stanowiska. Pan Komendant Policji.
– Musisz podpisać w kilku miejscach – oświadczył funkcjonariusz. – W zasadzie to powinienem zadzwonić także po rodziców pozostałych chłoptasiów.
– Daj spokój. – Darek pokręcił głową.
A jeszcze niedawno to mały Staś przychodził do Darka i kumpli, prosząc, żeby się z nim pobawili. Teraz inni przychodzili prosić Stacha. Życie potrafi przynosić różne niespodzianki. Nigdy nie wiadomo, kto w końcu stanie się proszącym, a kto zajmie miejsce proszonego.
– Pamiętaj, że robię to tylko dla ciebie. – Komendant nieco teatralnie pogroził palcem. – I przymykam oko ostatni raz. Oni trafiają tu ostatnio stanowczo za często. Rozumiem, że to wybryki rozwydrzonych młodzieniaszków, ale są jakieś granice. Weź ich w końcu za… – Machnął zrezygnowany ręką. – Żebym ich tu więcej nie oglądał!
Darek znowu spojrzał na siedzących pod ścianą chłopaków. Nie wyglądali na przestraszonych. Za to z każdej strony wychodziło z nich zmęczenie.
– Dzięki, Stachu. – Uścisnął dłoń kolegi ze szkolnych lat i machnął na nastolatków.
Zrozumieli błyskawicznie i zerwali się z krzeseł. Gdy wychodzili z komendy, przywitał ich słoneczny poranek. Gdynia uśmiechała się do nich bezchmurnym niebem i upałem.
Darek zatrzymał się na schodkach przed komisariatem. Przeciągnął się, ziewając szeroko.
– Ja was ukatrupię! – rzucił. – Jestem po nocce. Kiedy mam się wyspać?
Odpowiedziały mu tylko wzruszenia ramion. Pokręcił z niedowierzaniem głową i ruszył w kierunku czarnej skody fabii, która najlepsze lata miała już najwyraźniej za sobą. Chłopaki poczłapały za mężczyzną.
Gdy tylko drzwi samochodu zamknęły się za ostatnim wsiadającym, Darek odwrócił się w kierunku tylnego siedzenia.
– I co ja mam z wami zrobić? – zapytał. – Czy nie możecie się powstrzymać od tego, żeby coś przeskrobać? Jeszcze jeden taki wybryk i nie pomoże, że komendant jest moim znajomym.
Milczeli. Co zresztą mogli odpowiedzieć? Tymczasem Darek ciągnął dalej:
– Ile razy mam wam tłumaczyć, żebyście nie robili dymu na mieście? Czy wy mnie lekceważycie? Ile razy można powtarzać?
Z każdym wyrzucanym przez Darka zdaniem chłopaki zwieszały głowę bardziej i bardziej. W końcu nie dało się już niżej. Pozostało im tylko czerwienić się coraz mocniej. Dali plamę, to było pewne!
– No dobra, macie szczęście, że jest jeszcze wcześnie, bo o trzynastej gramy mecz. Tam już nie może być żadnej lipy! – oświadczył szorstkim głosem Darek.
Dłużej już nie mógł wytrzymać. Parsknął śmiechem. Chłopcy spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Po chwili oni również się uśmiechali. Stara skoda fabia trzęsła się od śmiechu prawdziwego i niewinnego. To śmiech przyjaciół, którzy byli razem na dobre i złe. Po prostu…
ROZGRZEWKA
Darek wpatrywał się w twarze chłopaków. Długo. Cierpliwie. Dopóki nie pojawiło się na ich obliczach zakłopotanie. Dopiero wtedy odpuścił. Spojrzał w bok, jakby chciał dać im odetchnąć chociaż na chwilę. Pilnował się przy tym bacznie, żeby nie wymsknął mu się nawet mały uśmieszek. Jeszcze na to nie zasłużyli.
– Darek. – Usłyszał za plecami.
Odwrócił się, a jego wzrok napotkał zmęczone oblicze komendanta policji. Stary, dobry Stach! Zawsze siedział w pierwszej ławce jak rasowy prymus i dochrapał się wysokiego stanowiska. Pan Komendant Policji.
– Musisz podpisać w kilku miejscach – oświadczył funkcjonariusz. – W zasadzie to powinienem zadzwonić także po rodziców pozostałych chłoptasiów.
– Daj spokój. – Darek pokręcił głową.
A jeszcze niedawno to mały Staś przychodził do Darka i kumpli, prosząc, żeby się z nim pobawili. Teraz inni przychodzili prosić Stacha. Życie potrafi przynosić różne niespodzianki. Nigdy nie wiadomo, kto w końcu stanie się proszącym, a kto zajmie miejsce proszonego.
– Pamiętaj, że robię to tylko dla ciebie. – Komendant nieco teatralnie pogroził palcem. – I przymykam oko ostatni raz. Oni trafiają tu ostatnio stanowczo za często. Rozumiem, że to wybryki rozwydrzonych młodzieniaszków, ale są jakieś granice. Weź ich w końcu za… – Machnął zrezygnowany ręką. – Żebym ich tu więcej nie oglądał!
Darek znowu spojrzał na siedzących pod ścianą chłopaków. Nie wyglądali na przestraszonych. Za to z każdej strony wychodziło z nich zmęczenie.
– Dzięki, Stachu. – Uścisnął dłoń kolegi ze szkolnych lat i machnął na nastolatków.
Zrozumieli błyskawicznie i zerwali się z krzeseł. Gdy wychodzili z komendy, przywitał ich słoneczny poranek. Gdynia uśmiechała się do nich bezchmurnym niebem i upałem.
Darek zatrzymał się na schodkach przed komisariatem. Przeciągnął się, ziewając szeroko.
– Ja was ukatrupię! – rzucił. – Jestem po nocce. Kiedy mam się wyspać?
Odpowiedziały mu tylko wzruszenia ramion. Pokręcił z niedowierzaniem głową i ruszył w kierunku czarnej skody fabii, która najlepsze lata miała już najwyraźniej za sobą. Chłopaki poczłapały za mężczyzną.
Gdy tylko drzwi samochodu zamknęły się za ostatnim wsiadającym, Darek odwrócił się w kierunku tylnego siedzenia.
– I co ja mam z wami zrobić? – zapytał. – Czy nie możecie się powstrzymać od tego, żeby coś przeskrobać? Jeszcze jeden taki wybryk i nie pomoże, że komendant jest moim znajomym.
Milczeli. Co zresztą mogli odpowiedzieć? Tymczasem Darek ciągnął dalej:
– Ile razy mam wam tłumaczyć, żebyście nie robili dymu na mieście? Czy wy mnie lekceważycie? Ile razy można powtarzać?
Z każdym wyrzucanym przez Darka zdaniem chłopaki zwieszały głowę bardziej i bardziej. W końcu nie dało się już niżej. Pozostało im tylko czerwienić się coraz mocniej. Dali plamę, to było pewne!
– No dobra, macie szczęście, że jest jeszcze wcześnie, bo o trzynastej gramy mecz. Tam już nie może być żadnej lipy! – oświadczył szorstkim głosem Darek.
Dłużej już nie mógł wytrzymać. Parsknął śmiechem. Chłopcy spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Po chwili oni również się uśmiechali. Stara skoda fabia trzęsła się od śmiechu prawdziwego i niewinnego. To śmiech przyjaciół, którzy byli razem na dobre i złe. Po prostu…
więcej..
W empik go