- promocja
- W empik go
Sanatorium ludzkich serc - ebook
Sanatorium ludzkich serc - ebook
„Sanatorium ludzkich serc” jest pisane prosto z serca, z ogromną sympatią do pacjentów, będących w jesieni swojego życia. [...] Opisana przeze mnie podróż po zakamarkach medycyny wiedzie poprzez przypadki dwunastu kuracjuszy, którzy dzielą się z czytelnikiem fragmentami swojego życia. [...] Znajdziesz tu gotowe, profesjonalne zalecenia lekarskie w walce z najczęstszymi chorobami przewlekłymi. [...] „Sanatorium ludzkich serc” to książka, która powstała z pasji do leczenia sanatoryjnego oraz powołania do bycia lekarzem...
Kategoria: | Zdrowie i uroda |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788396996312 |
Rozmiar pliku: | 18 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Sanatorium ludzkich serc” jest owocem wielu lat żmudnej edukacji medycznej, zebranego podczas pracy jako lekarz doświadczenia oraz wyjątkowego zamiłowania do sanatorium. Dzięki ogromowi pochłoniętej wiedzy medycznej mogę podzielić się z czytelnikami cennymi informacjami o zdrowiu. Zdobywanie wykształcenia lekarskiego bardzo dobrze oddaje wiersz, który napisałam na pierwszym roku studiów:
Unosisz zmęczony wzrok znad litego druku,
spoglądasz za ramię, już świta.
Zastanawiasz się, czy gnać dalej, czy może jednak się zdrzemnąć.
Jednak wciąż biegniesz, bo wiesz, że na mecie czeka upragniony cel, do którego z uporem zmierzasz.
Do przodu, ze wszystkich sił.
(J. Kafel-Wituszyńska)
Opisana przeze mnie podróż po zakamarkach medycyny wiedzie poprzez przypadki dwunastu kuracjuszy, którzy dzielą się z czytelnikiem fragmentami swojego życia. Każdy z nich jest wytworem mojej wyobraźni inspirowanej historiami ludzi, których w życiu poznałam. W niniejszej książce nie udostępniłam żadnej poufnej informacji z wywiadu lekarskiego z pacjentami, których miałam przyjemność spotkać na swej zawodowej ścieżce. Za ewentualną, przypadkową zbieżność, z góry przepraszam.
Zebrane podczas pracy w szpitalu oraz podstawowej opiece zdrowotnej doświadczenia pozwoliły mi poznać rozterki pacjentów. Szczególną sympatią darzyłam zawsze chorych w wieku emerytalnym, wzbudzali we mnie ogromny szacunek. Seniorzy chętnie dzielili się ze mną swoimi doświadczeniami. Starałam się zawsze czerpać z wartości, które przyświecały im w życiu. Uważam to za ogromny dar.
Zamiłowanie do sanatorium ma wiele źródeł. Już w dzieciństwie, podczas rodzinnych wypadów do Krynicy-Zdroju, mogłam poczuć klimat uzdrowiskowego miasteczka. Jako kilkuletnia dziewczynka studiowałam etykiety wód mineralnych, aby poznać ich skład i wybrać wodę najbogatszą w minerały. W czasie studiów interesowałam się jedną z ciekawszych dziedzin medycyny, rehabilitacją medyczną. Na stażu podyplomowym poznałam zaś ordynatora, który napisał pracę doktorską z mikroelementów, właśnie na podstawie leczniczych wód z Krynicy-Zdroju. Inspirację czerpałam również z mojego ulubionego programu telewizyjnego „Sanatorium miłości”, który opowiadał o losach kuracjuszy. Podczas studiów podyplomowych z medycyny estetycznej poznawałam właściwości urządzeń i preparatów przenikających przez skórę, które miały również zastosowanie w leczeniu uzdrowiskowym.
Podsumowując, od dawna byłam zafascynowana balneologią, dziedziną medycyny, która zajmuje się wykorzystywaniem naturalnych surowców i bodźców leczniczych w terapii chorób przewlekłych. Wszystkie wymienione wyżej fakty z ziarenka ciekawości zasianego już wiele lat temu, pozwoliły wykiełkować tej oto książce.WSTĘP
Istnieje ukryta droga do szczęścia. Oślepiająco szybka droga na skróty, dzięki której osiągniesz pełnię radości. Wystarczy, że zagłębisz się w historię, poznasz losy moich bohaterów i pozwolisz pokierować się cennym, pozostawionym przez nich wskazówkom. Jako młody człowiek, ucząc się na życiowych błędach kuracjuszy, możesz zapobiec własnym złym wyborom. Jako dojrzała osoba, dostajesz szansę wcielenia się w losy przedstawionych bohaterów. W ten sposób możesz naprawić to, co być może dzieli cię od poczucia całkowitego spełnienia.
„Sanatorium ludzkich serc” to książka, która powstała z pasji do leczenia sanatoryjnego oraz powołania do bycia lekarzem. Potrzeby pacjentów ujęto na pierwszym miejscu. Znajdziesz tu gotowe, profesjonalne zalecenia lekarskie w walce z najczęstszymi chorobami przewlekłymi. Cierpisz na chorobę zwyrodnieniową stawów, nadwagę, nadciśnienie, cukrzycę, astmę, depresję? Jeśli tak, ta lektura jest właśnie dla ciebie! Poznając terapię zastosowaną u kuracjuszy, dowiesz się, jak skutecznie skorzystać z dobrodziejstw medycyny.
Rozpoczynasz właśnie fascynującą przygodę. Jesteś na to gotowa/y? Za chwilę zapoznasz się z przeżyciami dwunastu kuracjuszy. Każdy z nich otworzy przed tobą swoją życiową księgę. Najpierw zostaniesz zaproszona/y do gabinetu lekarskiego, w którym dowiesz się, jakie doskwierały im schorzenia. Następnie kuracjusze otworzą się przed tobą, aby podzielić się swoimi, niejednokrotnie niezwykle bolesnymi historiami. W trakcie trzytygodniowego turnusu dowiesz się, jakie możliwości daje leczenie uzdrowiskowe. Być może od dawna zwlekasz z decyzją udania się do sanatorium? Mam nadzieję, że zawarte w książce treści, przekonają cię do nadania ci miana kuracjuszki/a. Oprócz możliwości terapeutycznych zaznajomię cię też z atrakcjami, jakie czekają na ciebie w urokliwej Krynicy-Zdroju i okolicach.
Najpierw jednak opowiem ci nieco o moim świecie. Pochodzę z malowniczej miejscowości w Dolinie Dunajca na południu Polski. Cząstkę swojego życia spędziłam w niesłychanie klimatycznym mieście we wschodniej części kraju. Ukończyłam sześcioletnie studia na kierunku lekarskim na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. Lekarski staż podyplomowy odbyłam w Samodzielnym Publicznym Szpitalu Klinicznym nr 4 w Lublinie. Tęskniłam jednak za rodzinną okolicą. Zdecydowałam się więc wrócić do korzeni. Wybrałam oryginalną specjalizację lekarską, a mianowicie balneologię i medycynę fizykalną. W ramach pięciu lat specjalizacji mogłam zebrać cenne doświadczenia zawodowe. Najpierw na trzy lata udałam się do pracy na Oddziale Chorób Wewnętrznych z Pododdziałami Geriatrii i Kardiologii w szpitalu powiatowym w okolicy Krakowa. Następnie czekała mnie dwuletnia przygoda w ośrodku sanatoryjno-wypoczynkowym w Krynicy-Zdroju. Bogactwo umiejętności i wiedzy, które zgromadziłam, umożliwiło mi podejść profesjonalnie do „Sanatorium ludzkich serc”. Zawarte na kartach tej książki informacje są więc w pełni zgodne z wiedzą medyczną, a prezentowane zalecenia odpowiadają realnym potrzebom konkretnych przypadków.
Wszystko, co tutaj znajdziesz, jest pisane prosto z serca, z ogromną sympatią do pacjentów, będących w jesieni swojego życia.
Na koniec, zanim poznasz pierwszą bohaterkę, mam dla ciebie jeszcze pewne przesłanie. Pamiętaj, że bycie seniorem nie oznacza konieczności rezygnacji z przyjemności, które daje nam świat. Być może bagaż twoich doświadczeń, jest na tyle ciężki, że nie pozwala ci zrobić pierwszego kroku ku nowej przygodzie. Chciałabym, abyś czytając tę książkę, odkryła/ł w sobie młodzieniaszka, który tkwi głęboko w tobie. Pamiętaj, że podróż tysiąca mil zaczyna się od jednego kroku (Lao Tsy).
A więc do dzieła!Rozdział 1
KRYSTYNA
Zapoznałam się z dokumentacją medyczną mojej pierwszej pacjentki. Składała się zaledwie z kilku kartek. Wśród nich znalazła się opinia kierującego chorą do sanatorium lekarza rodzinnego o stanie jej zdrowia. Ponadto mogłam sprawdzić wyniki ostatnich badań laboratoryjnych oraz obrazowych, które zostały dołączone do dokumentacji. Miałam również do dyspozycji pomiary i podstawowe parametry chorej, zmierzone przed momentem w gabinecie zabiegowym przez pielęgniarkę. Dzięki tym dokumentom mogłam zapoznać się z kuracjuszką, jeszcze zanim przekroczyła próg mojego gabinetu. Wcześniejsza analiza pozwoliła mi skupić się na badaniu fizykalnym i konkretnych problemach zdrowotnych pacjentki. Dokładnie zebrany wywiad oraz badanie fizykalne pozwalały określić wskazania i przeciwwskazania do danych zabiegów leczniczych. Był to bardzo istotny aspekt pracy specjalisty balneologii i medycyny fizykalnej. Nieprawidłowo dobrany zabieg u chorego obciążonego kardiologicznie mógł na przykład wywołać zawał serca. W takim przypadku, zamiast powrotu do zdrowia oraz wypoczynku, chory wylądowałby w szpitalu. Innym przykładem nieuwagi mogłoby być zlecenie pacjentowi z przebytym w przeszłości leczeniem onkologicznym zabiegów fizykoterapeutycznych, mogących ponownie pobudzić proces nowotworowy. Dlatego też do każdego pacjenta podchodziłam indywidualnie. Dokładnie badałam i zapoznawałam się z dokumentacją medyczną wszystkich kuracjuszy. Kiedyś usłyszałam od mojego profesora z oddziału chorób wewnętrznych, że jestem dobrym obserwatorem. Bo choć wielu czynności można się wyuczyć w toku studiów medycznych, to istnieją jednak cechy, których nie da się od kogoś przejąć, trzeba je po prostu mieć. Umiejętność obserwacji i dostrzegania szczegółów połączona z dociekliwością to istotna cecha lekarza.
W opinii medycznej lekarza kierującego przeczytałam: „Pacjentka 61-letnia, obciążona nadciśnieniem tętniczym oraz chorobą zwyrodnieniową stawów, kierowana do leczenia sanatoryjnego celem poprawy efektów klinicznych dotychczasowej farmakoterapii oraz leczenia rehabilitacyjnego. W wywiadzie hospitalizacja na Oddziale Chirurgii Urazowo-Ortopedycznej oraz Oddziale Rehabilitacji w Tarnowie z powodu stanu po upadku ze schodów. Rozpoznano wówczas złamanie kości promieniowej prawej z przemieszczeniem w okolicy stawu promieniowo-nadgarstkowego, ponadto pęknięcie kości kulszowej oraz kości krzyżowej (vide karta informacyjna z leczenia szpitalnego). Chora pozostaje pod stałą opieką poradni rehabilitacyjnej. Odbyła ambulatoryjnie cztery cykle zabiegów rehabilitacyjnych. Ciśnienie tętnicze krwi ustabilizowane, średnie wartości w pomiarach domowych – 125/70 mmHg. Pacjentka stabilna, w logicznym kontakcie słownym i dość dobrym stanie ogólnym. Nie stwierdza się przeciwwskazań bezwzględnych do leczenia uzdrowiskowego. Proszę o objęcie leczeniem oraz dalsze zalecenia lekarskie”.
Na pierwszy rzut oka, problemy zdrowotne pacjentki wydawały się całkiem dobrze sprecyzowane. Zastanawiającym było jednak, jak doszło do wymienionego wyżej urazu. W wykonanych badaniach laboratoryjnych, EKG oraz RTG klatki piersiowej – bez odchyleń. W RTG stawów kręgosłupa – cechy zaawansowanego zwyrodnienia stawów. Waga prawidłowa, parametry życiowe stabilne. Uwagę przykuwała informacja o stosowanych w przeszłości lekach. Wśród leków przeciwbólowych i obniżających ciśnienie tętnicze krwi, znalazły się leki przeciwdepresyjne. Co prawda stosowane były krótko, wiele lat temu, ale jednak z tyłu głowy zapaliła się mała, czerwona lampka. Wiedziałam, że w rozmowie z kuracjuszką musiałam być czujna, aby dowiedzieć się jak najwięcej. Czytałam dalej: „W wywiadzie ginekologicznym stan po poronieniu”. Sprawdziłam termin poronienia i porównałam go z okresem przyjmowania leków przeciwdepresyjnych. Daty się pokrywały. Być może fakt przeżycia poronienia tłumaczył konieczność stosowania leków przeciwdepresyjnych. Czy to jednak na pewno było wszystko?
Nie mogłam się już doczekać, aby poznać moją pierwszą kuracjuszkę. Grzecznie poprosiłam panią Krystynę do środka. Do gabinetu weszła szczupła brunetka o lekko kręconych, siwiejących włosach. Na jej twarzy rysowało się zmęczenie i niepewność. Liczne, głębokie zmarszczki na czole oraz wokół oczu, zdradzały udręczenie życiem. Na pierwszy rzut oka kobieta sprawiała wrażenie nieco zaniedbanej i nieszczęśliwej.
– Dzień dobry pani Krystyno, nazywam się Łucja Wituszyńska. Będę pani lekarzem prowadzącym podczas całego pobytu w naszym sanatorium – przedstawiłam się.
– Dzień dobry. Bardzo mi miło – odpowiedziała cicho.
– Czy była już pani kiedykolwiek w sanatorium? – zagadnęłam.
– Nie. Proponowano mi to już wiele razy w przeszłości, ale zdecydowałam się dopiero po raz pierwszy – przyznała.
– Rozumiem. W takim razie cieszę się, że możemy się tutaj spotkać. Dzisiaj odbędzie się nasza wizyta wstępna. Zbiorę z panią wywiad, a następnie wykonam badanie fizykalne. Na tej podstawie zakwalifikuję panią do odpowiednich zabiegów leczniczych, z których będzie pani korzystać codziennie w ciągu trzech tygodni pobytu w sanatorium. Na koniec turnusu ponownie się spotkamy, aby ocenić efekty leczenia i wydać pani dalsze zalecenia lekarskie – wytłumaczyłam pacjentce.
– Czy wszystko jest jasne? – dopytywałam.
– Tak.
– Zapoznałam się z pani dokumentacją medyczną. Przeczytałam w niej, że doznała pani urazu, po którym trafiła pani do szpitala. Jak do niego doszło?
– Przez nieuwagę spadłam ze schodów i strasznie się potłukłam. Złamałam wtedy rękę, uszkodziłam miednicę i kręgosłup. To była zima, wieczór i było ślisko. A poza tym...
Zauważyłam, że kobieta zaczyna się rumienić i nerwowo przekładać nogi z jednej na drugą. Gołym okiem mogłam dostrzec intensywne pulsowanie tętnicy szyjnej, a na jej czole pojawił się pot. Wyraźnie było widać, że moje pytanie ją zestresowało. Byłam pewna, że nie jest ze mną do końca szczera. Postanowiłam przełamać barierę, która ograniczała pacjentce swobodę mówienia.
– Rozumiem. Oczywiście jeśli nie będzie pani chciała odpowiadać na któreś z moich pytań, nie musi pani tego robić. Ma pani święte prawo odmówić. Proszę czuć się swobodnie. Nie jestem tutaj, aby panią oceniać czy wścibsko wypytywać. Staram się tylko dokładnie zebrać wywiad, żeby prawidłowo zakwalifikować panią do zabiegów i skierować do odpowiednich specjalistów z naszego zespołu. Nie mam w zwyczaju kierować chorych na zabiegi losowo. Każdy kuracjusz jest traktowany indywidualnie. Proszę tylko o szczerość, to wiele ułatwia – wyjaśniłam najdelikatniej, jak tylko potrafiłam.
– Dobrze, będę z panią doktor szczera – urwała, niejako przyznając się do unikania prawdy. – Do tego wypadku nie doszło przypadkowo... – zaczęła nerwowo – mocno pokłóciliśmy się wtedy z mężem. Był pijany jak co dzień. Popchnął mnie w złości na strome schody, na stopniach był lód, straciłam równowagę i runęłam w dół.
Zamarłam. Właśnie uświadomiłam sobie, że wcześniejsze podejrzenia dotyczące powodów przyjmowania leków przeciwdepresyjnych, były tylko wierzchołkiem góry lodowej przeżyć tej kobiety. Zachowałam się profesjonalnie. Skrywając emocje, przeszłam dalej.
– Czy poronienie, konieczność stosowania leków przeciwdepresyjnych i rozpoznanie nadciśnienia, miały również związek z chorobą alkoholową pani męża? – zapytałam odważnie.
– Ale jak... Skąd pani wie? – pytała zdziwiona.
– Pani Krystyno, usłyszałam wiele podobnych historii w swoim życiu zawodowym. Połączyłam po prostu umieszczone w pani dokumentacji medycznej fakty.
Jej osłupienie trwało kilka dobrych sekund. W tej jednej chwili zrozumiała, że nie jestem kolejnym człowiekiem w białym kitlu, który wypytuje o jej przeszłość tylko po to, aby wystawić jakiś świstek i w pośpiechu krzyknąć „następny proszę”. Zainteresowałam się jej historią, aby jej pomóc. Gdybym nie zwróciła uwagi na jej dokumentację oraz na jej zachowanie, nasza rozmowa ograniczyłaby się tylko do niezbędnego minimum. W efekcie chora otrzymałaby jedynie skierowanie na zabiegi rehabilitacyjne z powodu choroby zwyrodnieniowej. Kuracjuszka potrzebowała jednak dużo więcej, aby faktycznie poczuć efekty sanatoryjnego leczenia. Choroby ciała to jedno, choroby psychiki to drugie. Terapia ciała bądź psychiki w pojedynkę, nigdy nie przyniesie oczekiwanych rezultatów. Każdy pacjent wymaga kompleksowego podejścia do jego problemów zdrowotnych.
Dalsza część wywiadu szła całkiem sprawnie. Wreszcie poczułam, że pacjentka jest ze mną szczera i czuje się swobodnie. Nic więcej nie budziło moich wątpliwości, mogłam więc przejść do badania fizykalnego. Podczas osłuchiwania płuc oraz serca pacjentki zauważyłam liczne blizny na skórze grzbietu, klatki piersiowej i brzucha. W żaden sposób nie można było wytłumaczyć obecności tych blizn urazem, którego doznała. Część blizn była naprawdę głęboka. Najbardziej w oczy rzuciła mi się okrągła blizna o średnicy około trzech centymetrów w okolicy lewej piersi. Jej pofałdowane dno oraz wyraźne brzegi odpowiadały oparzeniu. Ktoś przypalił ją papierosem. Łzy cisnęły się do oczu. Delikatnie dotknęłam brzegów blizny. Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia. Widziałam w jej oczach niewyobrażalny ból. Nie musiałam o nic pytać. Wiedziałam, kto był sprawcą. Zachowując pełen profesjonalizm, jednocześnie okazując współczucie, dokończyłam badanie fizykalne. Nie spodziewałam się, że zwyczajne zapoznanie się z dokumentacją tej pacjentki, zebranie rutynowego wywiadu i przeprowadzenie badania, wywoła we mnie tak intensywne emocje. Myślałam o ogromnym cierpieniu, które naznaczyło życie tej kobiety. Los postawił ją przede mną, a ja mogłam sobie tylko wyobrażać, przez jakie piekło przeszła moja kuracjuszka. Dotarło do mnie wtedy, za co kocham swój zawód. Ogrom bagażu doświadczeń oraz wartości, którymi kierowali się w swoim życiu seniorzy, których było mi dane poznać, pozwalały mi czerpać ze zdroju ich życiowych przeżyć, aby codziennie stawać się lepszym człowiekiem.
– Pani Krystyno, nasza konsultacja dobiegła końca. Jest mi niezmiernie miło, że mogłam panią poznać. Chciałabym, aby pani pamiętała, że jest pani piękną i bardzo wartościową kobietą, której po prostu los nie oszczędzał. Wierzę, że pobyt w naszym sanatorium odmieni panią i poczuje się pani uleczona nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim duchowo – powiedziałam głosem pełnym empatii.
– To ja dziękuję serdecznie za rozmowę. Zazwyczaj nie jestem w stanie otworzyć się tak przed ludźmi. W całym swoim życiu nie spotkałam tak wyjątkowego lekarza. Do tej pory nikt nie zwracał uwagi na moje życiowe problemy. Dziękuję raz jeszcze – powiedziała, obdarzając mnie uśmiechem.
– To naprawdę miłe słowa, dziękuję. Do zobaczenia pod koniec turnusu, na konsultacji końcowej. Życzę pani przeżycia pięknej przygody i powrotu do zdrowia – odpowiedziałam.
Wręczyłam pani Krystynie skierowania na poszczególne zabiegi lecznicze oraz na konsultację psychologiczną, której niewątpliwie potrzebowała. Po wszystkim mocno ją uściskałam. Po chwili zniknęła w długim korytarzu za drzwiami. Z głębi serca zależało mi, aby pomóc tej skrzywdzonej kobiecie. Już dosyć wycierpiała, teraz powinna po prostu móc cieszyć się życiem. A jeśli mogłam się do tego przyczynić, choćby poprzez wydanie odpowiedniego skierowania, chciałam dołożyć cegiełkę do jej wewnętrznej przemiany. Zasługiwała na błogi relaks.
Intensywny początek dnia, pomyślałam. Co jeszcze czekało mnie dalej?
***
– Dzień dobry, nazywam się Alicja Wagner, jestem psychoterapeutką. Zapraszam pani Krystyno, proszę usiąść – przywitała się wysoka blondynka.
– Dzień dobry, dziękuję – odpowiedziała cicho Krystyna.
– Została pani do mnie skierowana przez lekarza prowadzącego, aby pomóc pani uporać się z przykrymi wydarzeniami z pani życia. Nasza rozmowa będzie miała charakter psychologicznego wsparcia. Postaram się lepiej panią poznać i wyjaśnić, jak może pani sobie radzić ze swoimi przeżyciami. Sesja potrwa mniej więcej godzinę. Na końcu otrzyma pani ode mnie dalsze zalecenia. Po zapoznaniu się z pani historią pokieruję panią na wybrane warsztaty, które będą odbywać się każdego dnia turnusu poza weekendami. Tematyka i rodzaj warsztatów są dobierane indywidualnie do każdego pacjenta, w zależności od jego potrzeb i doznanych przeżyć. Jeśli zajdzie taka potrzeba, podczas ostatniej konsultacji lekarskiej otrzyma pani od pani doktor skierowanie do poradni zdrowia psychicznego w pobliżu miejsca zamieszkania celem kontynuacji terapii – objaśniła psychoterapeutka. – Czy wszystko jest jasne? Czy jest pani gotowa, aby rozpocząć naszą rozmowę? – zapytała.
– Tak, wszystko jest jasne. Myślę, że możemy zaczynać – odparła nieco wystraszona Krystyna.
– Zacznijmy od zapoznania się. Proszę powiedzieć, czym zajmowała się pani przed emeryturą?
– Zajmowałam się gospodarstwem domowym. Wychowywanie dzieci pochłonęło większość mojego czasu. Ukończyłam szkołę średnią na kierunku technik żywienia, ale nie pracowałam w zawodzie. Wcześnie wyszłam za mąż, miałam zaledwie dwadzieścia lat. Wtedy były inne czasy. Normalnością było wczesne zamążpójście, budowa domu, urodzenie dzieci. Mało kto myślał o pójściu na studia, o rozwoju intelektualnym. Można więc powiedzieć, że większość życia zajmowałam się głównie dziećmi i domem. Po rozstaniu z mężem przejęłam osiedlowy sklepik spożywczy rodziców, którym jeszcze do niedawna się zajmowałam. Po przejściu na emeryturę zadecydowałam o jego zamknięciu, aby móc poświęcić więcej czasu sobie i rodzinie – odpowiedziała kuracjuszka.
– Jakie są pani zainteresowania? – dopytywała specjalistka.
– Uwielbiam długie spacery oraz jazdę na rowerze. To mnie odpręża. W Krynicy-Zdroju jest tyle pięknych szlaków, że codziennie staram się przemierzać nową trasę. Wyruszam z ośrodka zazwyczaj z samego rana lub po południu, pomiędzy wyznaczonymi zabiegami. Zawsze mam ze sobą przewodnik, zapoznaję się z okolicą i ruszam w drogę. Lubię spacerować samotnie, wtedy dużo rozmyślam. To czas, w którym staram się poukładać swoje myśli, przeżywam wewnętrzne rozterki. Niestety przez moją tendencję do izolacji od innych, mogę być źle odbierana przez kuracjuszy. Jako osoba stroniąca od rówieśników. No ale taka już jestem. W towarzystwie czuję się po prostu niepewnie – opowiedziała szczerze.
– Rozumiem. Proszę, aby wymieniła pani swoje zalety.
– Ojej, to dość trudne zadanie – przyznała. – Myślę, że jestem opiekuńcza i mam dobre serce. Zawsze staram się pomóc ludziom w potrzebie. Często biorę udział w wydarzeniach charytatywnych. Jestem wolontariuszką w różnych akcjach na rzecz potrzebujących. Tak, sądzę, że to moja największa zaleta – odpowiedziała dumnie Krystyna.
– To bardzo szlachetne z pani strony i godne podziwu. Proszę w takim razie powiedzieć, jak kształtowała się w pani ta dobroć wobec innych? Co sprawiło, że jest pani teraz takim, a nie innym człowiekiem?
– Myślę, że chęć pomocy innym wynika z moich własnych przeżyć. Kiedyś to ja potrzebowałam pomocnej dłoni, teraz sama staram się pomagać innym – zwierzyła się kuracjuszka.
– Czy chce się pani ze mną podzielić wydarzeniami ze swojego życia? Czy może wolałaby pani o tym nie mówić? – zapytała zapobiegawczo psychoterapeutka.
– Właściwie chcę to z siebie wyrzucić. Rzadko dzielę się z innymi swoją przeszłością, ale myślę, że jestem na to gotowa – przyznała Krystyna.
– Cieszę się, że mogę być osobą, przed którą będzie mogła się pani otworzyć. Jestem pewna, że po wszystkim poczuje pani ulgę. Proszę pamiętać, że wszystko, co pani powie, zostanie między nami, w tym gabinecie. A teraz proszę o sobie opowiedzieć.
– Od czego by zacząć… – rozpoczęła w wyraźnym zamyśleniu. – Byłam żoną alkoholika. Byłam wielokrotnie bita, poniżana i gwałcona przez swojego męża. Dopiero po latach zdałam sobie sprawę, jak bardzo mąż mną manipulował. Wmawiałam sobie, że wszystko jest w porządku, że jakoś to będzie, że się zmieni. Ukrywałam przed wszystkimi jego nałóg. Udawałam, że nasze małżeństwo jest idealne. Chowałam siniaki i blizny pod ubraniami, nosiłam mocny makijaż, aby kamuflować podbite oczy. Kłamstwa, przekleństwa, groźby były na porządku dziennym. Wiele razy obiecywał mi, że się zmieni, że zapisze się na terapię. Nic takiego się jednak nie stało. Wciągnięta w jego nałóg, całkowicie zmanipulowana, czułam bezradność, chaos i niepewność o to, co przyniesie jutro. Obawiałam się życia i wychowywania dzieci w pojedynkę. Między innymi dlatego tak długo z nim byłam. Wytrzymałam w przerażającej niewoli osiemnaście długich i nieszczęśliwych lat. Wiele razy myślałam w tamtym czasie o samobójstwie. Zaszczuta i niekochana, chciałam po prostu ze sobą skończyć. Jakiś wewnętrzny głos jednak mówił mi, że nie mogę tego zrobić, bo mam dla kogo żyć. Znalazłam w sobie siłę dla swoich dzieci. Bez nich nie byłoby mnie dziś tutaj, jestem tego pewna. One były moim sensem istnienia. Można powiedzieć, że dzieci podtrzymywały mnie przy życiu, jak wbity patyk podtrzymuje storczyk przed złamaniem łodygi. Mąż uważał, że w pełni kontroluje swój nałóg i w każdej chwili może przestać pić. Twierdził, że właściwie to pije przeze mnie. To ja zawsze byłam wszystkiemu winna. Zawsze znajdował okazje do picia. Pracował na budowie. Tłumaczył się, że na przykład miał ciężki dzień w pracy, więc musiał się odstresować, sięgając po kieliszek. Innym razem jeden z wielu jego kolegów miał imieniny i oczywiście nie mógł odmówić, skoro wszyscy pili. Okazji nie brakowało, a przykłady można mnożyć – urwała, głośno wzdychając. – Boli mnie za każdym razem, gdy wracam do przeszłości. Zranił mnie tak wiele razy, że nawet nie jestem w stanie zliczyć – dodała z goryczą.
– Z czym najbardziej nie mogła sobie pani poradzić? – dopytywała psychoterapeutka.
– Myślę, że z przemocą. Był agresywny wobec mnie i dzieci. Bałam się go. Nieraz dostałam od niego w twarz za „nieposłuszeństwo”. Najgorzej było, jak ubzdurał sobie, że go zdradzam. Pamiętam, jak pewnego dnia wrócił chwiejnym krokiem z popijawy, dzieci już spały, zobaczył mnie po kąpieli w samych majtkach i wpadł w szał. Twierdził, że mam kochanka i podczas jego nieobecności „kurwiłam się”. Biegał po całym domu, wywrócił wszystko do góry nogami, szukając wyimaginowanego mężczyzny. Gdy nikogo nie znalazł, rzucił się na mnie i okładał pięściami. Przewrócił mnie na podłogę i kopał z całych sił w brzuch. Jeszcze wtedy nie wiedział, że byłam w szóstym tygodniu ciąży. Zakryłam rękoma głowę i zwinęłam się w kłębek. Byłam bezsilna. Gdyby nie krzyk przerażonych dzieci, być może by mnie wtedy zabił. W tamtym momencie życzyłam sobie śmierci. Nie widziałam drogi ucieczki od mojego oprawcy. Jak się później okazało, z powodu doznanych obrażeń, poroniłam... – opowiedziała, a po jej policzkach popłynęły łzy.
– Tak mi przykro...
– Innym razem wrócił późno z delegacji. Udawałam, że śpię, żeby tylko dał mi spokój. Słyszałam, jak próbując wziąć prysznic, potykał się o wszystko, siarczyście przeklinając. Oczywiście był pijany. Słyszałam jego ciężkie kroki, zbliżał się w moim kierunku. Dyszał z podniecenia. Wsunął się pod kołdrę i zaczął mnie obmacywać. Silnym uściskiem przewrócił mnie na plecy, skrępował moje ręce i nogi. Położył się na mnie całym swoim ciężarem, tak żebym nie mogła się mu wyrwać. Ciężko sapał. Czułam cuchnącą woń wódki. Unieruchomiona krzyczałam „nie chcę, zostaw mnie”! W odpowiedzi usłyszałam „zamknij się kurwo”! Byłam unieruchomiona, nie miałam możliwości ucieczki. Gdy zaczął mnie gwałcić, nie byłam w stanie wydusić z siebie już ani słowa. Pozostał mi jedynie tylko cichy płacz – łkała. – Takich sytuacji było naprawdę wiele. Do dzisiaj leczę się z powodu doznanych przez niego urazów. Pewnego wieczoru w gniewie zrzucił mnie ze schodów. Już nawet nie pamiętam, o co mnie wtedy obwiniał. W konsekwencji wypadku doszło do złamania ręki oraz pęknięcia kości miednicy i kręgosłupa. Groził mi, że mnie zabije, jeśli się wygadam przed lekarzami, że to jego wina. Personel podejrzewał, że nie jestem z nimi szczera. Widzieli, że moje obrażenia nie powstały jedynie podczas urazu. Jedna z pielęgniarek, widząc moje siniaki, które nie odpowiadały upadkowi, namawiała mnie do powiedzenia prawdy. Ja jednak trzymałam gębę na kłódkę. Bałam się o dzieci, bałam się, że ze złości zrobi im krzywdę. Przeszłam dwie operacje, później długą rehabilitację i pomalutku doszłam do siebie. Byłam jego niewolnicą i nie potrafiłam się od niego uwolnić. Przynajmniej wtedy.
– Co pani ma na myśli? – dopytywała Alicja.
– Szala goryczy przelała się, kiedy doszło do rękoczynów wobec dzieci. Wtedy powiedziałam dość. Wyprowadziłam się z dziećmi do rodziców i złożyłam pozew o rozwód. Próbowaliśmy z dziećmi zacząć wszystko od nowa. Niestety mąż nas nękał, nachodził mnie w pracy. W końcu dostał sądowy zakaz zbliżania się do nas.
– Czy mąż w ogóle próbował się zmienić?
– Gdy zdecydował się na odwyk, było już za późno. Miał marskość wątroby. Kiedy w końcu przestał pić, doszło do krwotoku z żylaków przełyku, którego nie udało się zatamować. Zmarł w wieku pięćdziesięciu siedmiu lat.
– Rozumiem. Czy była pani obecna przy nim, gdy umierał?
– Tak, byłam u niego w szpitalu. Chociaż bardzo długo się do tego zbierałam. Biłam się z myślami, czy w ogóle powinnam się tam udać. Gdy do niego przyszłam, jego stan oceniano na agonalny, nierokujący poprawy. Podeszłam do jego łóżka, nie był w stanie otworzyć nawet oczu. Pamiętam, że ścisnął mi rękę, gdy usłyszał mój głos. Spod jego powiek wypłynęły łzy. Nie był w stanie mówić, ale wiem, że to były jego przeprosiny. Czekał na mnie, jakby do tamtej pory coś nie pozwalało mu odejść. Gdy tylko wyszeptałam, że mu przebaczam, po kilku minutach zmarł. Odszedł na moich rękach – przerwała, aby wziąć głęboki wdech – nigdy nie zapomnę tego widoku. Mimo tego piekła, które mi zgotował, chciałam go godnie pożegnać, aby móc zamknąć ten okropny rozdział w moim życiu. Zorganizowałam pogrzeb. Dzieci były temu przeciwne, nie chciały, żebym się w ogóle angażowała. Jednak moje sumienie nie pozwalało mi tak po prostu zostawić jego zwłok – przyznała z goryczą kuracjuszka.
– Co wydarzyło się później?
– Później zaczął się dla mnie przyjemniejszy okres, który głównie poświęciłam moim wspaniałym wnukom. Miałam wreszcie czas dla siebie, na samorozwój oraz przyjemności, których wcześniej praktycznie nie doświadczałam.
– Czy może pani znaleźć jakieś pozytywy z tamtego bolesnego okresu życia?
– Tak, są nimi moje dzieci. Mam wspaniałego syna, który ukończył studia na Politechnice w Krakowie oraz piękną córkę, która podarowała mi dwóch wspaniałych wnuków. Wszystko to, czego doświadczyłam, ukształtowało mój charakter. W trudnych chwilach, gdy zostałam sama z dziećmi, nie poddałam się. Zapewniłam im wykształcenie i zadbałam o dobre wychowanie. Starałam się najlepiej, jak tylko potrafiłam.
– A czy dopuszcza pani w przyszłości, możliwość związania się ponownie z mężczyzną? – dopytywała specjalistka.
– Niestety po tym wszystkim, co mnie spotkało, jestem nieufna wobec mężczyzn. Do tej pory nikomu nie pozwoliłam się do siebie zbliżyć. Podczas próby nawiązania bliższej relacji damsko-męskiej dosłownie uciekam. Boję się ponownego zranienia. Już wystarczająco dużo ciężkich chwil przeżyłam w swoim życiu. Chcę zwyczajnie odpocząć od mężczyzn – odpowiedziała Krystyna.
– Czyli od śmierci męża nie było w pani życiu nikogo więcej?
– Tego nie powiedziałam. Spotkałam bardzo sympatycznego, starszego ode mnie mężczyznę. Miał miłe usposobienie, był zadbany, miał w sobie „to coś”. Był zupełnym przeciwieństwem mojego męża. Spotkaliśmy się kilka razy na niezobowiązującej kawie. Wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku, ale nie potrafiłam się przed nim otworzyć. Tak, jakby moje zranione serce było zamurowane, niedostępne dla mężczyzn. Spotykaliśmy się do czasu, aż zaczęło się robić poważnie. On wyraźnie się we mnie zadurzył, a ja nie potrafiłam się zaangażować. Stchórzyłam i urwałam kontakt. Teraz żałuję, że nie postarałam się bardziej – przyznała zasmucona.
– Jak się pani wydaje, czy znajdzie pani w sobie na tyle siły, aby się w przyszłości przełamać?
– Nie wiem, może kiedyś. Na ten moment jest mi dobrze z samą sobą. Kocham swoje dzieci i wnuki, dostarczają mi ogromnych pokładów radości i mnóstwo powodów do wzruszeń. I niech tak zostanie.
– Czy kiedykolwiek korzystała pani z pomocy psychologa, psychoterapeuty, psychiatry?
– Nie.
– Jeśli na podstawie własnego bagażu doświadczeń miałaby pani przekazać przesłanie innym kobietom, co chciałaby pani im powiedzieć?
– Hmm... Młodziutkiej kobiecie, przed którą świat stoi otworem, powiedziałabym, żeby nie spieszyła się z wyborem męża. Moim zdaniem to istotne, żeby dobrze poznać osobę, z którą chce się związać na długie lata. Poradziłabym, żeby najpierw zadbała o własny rozwój, żeby nigdy od nikogo nie musiała być zależna finansowo. Natomiast kobiecie starszej, która boryka się z alkoholizmem męża, doradziłabym, aby nie popełniała moich błędów i zgłosiła się po specjalistyczną pomoc, najszybciej, jak to możliwe. Później będzie tylko gorzej. Zachęcałabym, żeby nie pozwoliła bezsilnie patrzeć na krzywdę wyrządzaną jej dzieciom przez ojca alkoholika. Nie zasłużyły na to.
– Dziękuję za te słowa. Myślę, że dowiedziałam się o pani na tyle dużo, aby móc odpowiednio pokierować panią podczas naszego trzytygodniowego turnusu. Chciałam podziękować za zaufanie, którym mnie pani obdarzyła. Cieszę się, że otworzyła się pani przede mną. To dobrze wróży na przyszłość pod względem skuteczności terapii. Należy rozpocząć właśnie od małych kroków. Oczywiście godzina rozmowy nie wystarczy, aby przepracować z panią mechanizmy wychodzenia z sytuacji, w której się pani znalazła. Dlatego chciałam pani zaproponować codzienne warsztaty prowadzone przez naszych psychologów klinicznych. Na podstawie zebranego z panią wywiadu uważam, że potrzebuje pani specjalistycznego wsparcia. Wymaga pani pokierowania, tak aby nauczyć się, jak może pani sobie radzić ze swoimi emocjami oraz jak zamknąć przeszłość. W każdy wtorek i czwartek prowadzimy warsztaty grupowe dla ludzi dotkniętych problemem uzależnienia w rodzinie. Myślę, że dostarczą pani wielu wskazówek i nauczą, jak zamknąć wreszcie drzwi za trudną przeszłością. Z uwagi na przemoc, której pani doświadczyła, chciałabym zaprosić panią na kurs samoobrony, który będzie odbywał się w każdy poniedziałek. Dzięki niemu poczuje się pani bezpieczna. Już żaden mężczyzna nie będzie dla pani źródłem lęku, bo będzie pani wiedziała, jak sobie radzić w sytuacji zagrożenia. W środy zapraszam panią na zajęcia jogi, które pozwolą się pani odprężyć. Ponieważ lubi pani rowerowe przejażdżki, bardzo zachęcam do udziału w piątkowych wycieczkach rowerowych, organizowanych dla kuracjuszy naszego ośrodka – wyjaśniła psychoterapeutka. – Myślę, że będzie pani zadowolona z zaproponowanych zajęć. Już drukuję dla pani grafik na cały okres trwania turnusu.
– Bardzo dziękuję za wysłuchanie i indywidualne podejście. Jestem pewna, że wyjadę stąd odmieniona – odpowiedziała rozpromieniona Krystyna.
– Chciałabym jeszcze wspomnieć, że jeśli po odbyciu naszych warsztatów, będzie pani czuła potrzebę kontynuacji terapii, czekają na panią specjalistyczne poradnie, które zajmują się pomocą ofiarom przemocy w rodzinie. Terapią objęci są zarówno współmałżonkowie alkoholików, jak i ich dzieci. Poprzez profesjonalne i indywidualne podejście, psychologowie wraz z psychiatrami pomagają zranionym osobom, takim jak pani. O szczegółach dowie się pani na warsztatach. Proszę to rozważyć – wyjaśniła Alicja.
– Bardzo dziękuję za pomoc. Słyszałam, że są takie miejsca, ale nigdy nie miałam odwagi się tam zgłosić. Chciałabym spróbować, aby w końcu zacząć normalnie żyć – przyznała szczerze Krystyna.
***
Krystyna obudziła się o 6:30. Postanowiła sobie, że codziennie podczas trwania turnusu będzie robić to, co najbardziej ją odpręża – spacerować. Poprzedniego dnia wypożyczyła kijki do nordic walkingu, które czekały już na nią przy wyjściu. Prześledziła wcześniej trasę, którą wybrała na dzisiejszy spacer. Po porannej toalecie ruszyła w drogę. Ubrana w wygodny dres i białe adidasy, kroczyła pustymi ulicami Krynicy-Zdroju w kierunku deptaka. Rześkie, poranne powietrze pobudzało ją do szybszego kroku. Brała głębokie wdechy, jakby chciała zmagazynować górskie powietrze na później. Z uwagi na okresowo doskwierający jej ból stawów, musiała zrezygnować z wymagających tras. Cały czas miała w głowie wczorajszą rozmowę z lekarzem i psychoterapeutą. W głębi duszy czuła, że coś się zmieniło, że coś w niej „pękło”. Może właśnie pozbywała się szczelniej skorupy, którą otoczyła się z obawy przed zranieniem? Była przyjemnie podniecona tym, co czeka ją w wyjątkowym miejscu, w którym się znalazła. Mijała właśnie Stary Dom Zdrojowy. Delektowała się zabytkową architekturą Krynicy-Zdroju. Myślała o warsztatach grupowych, które czekały ją dzisiejszego popołudnia. Z jednej strony bała się wziąć w nich udział, bo nie wiedziała, czego tak naprawdę może się spodziewać. Z drugiej natomiast, chciała dać sobie szansę wyjścia z emocjonalnej pułapki, w której tkwiła od lat. Wcześniej jednak czekały ją zabiegi lecznicze zaplanowane przez lekarkę, która od pierwszego spotkania skradła jej serce. Zaufała jej i nie mogła już doczekać się, tego, co dla niej zaplanowano. Była zachwycona otaczającym ją klimatem uzdrowiskowego miasteczka. Rozmarzona, kierowała się w stronę Góry Parkowej. Po drodze mijała stawy, w których mogła podziwiać łabędzie i dzikie kaczki. Po długim marszu wróciła do pokoju. Wzięła szybki prysznic i ruszyła na śniadanie.
Podekscytowana zmierzała w stronę gabinetów zabiegowych. Po drodze mijała basen oraz siłownię. Postanowiła, że musi z nich skorzystać chociaż raz w ciągu trwania turnusu. Tamtego dnia zaplanowano dla niej okłady borowinowe na miejsca zwyrodnień i złamań po przebytym upadku ze schodów. Najpierw przeczytała ulotkę dotyczącą zabiegu: „Borowina to naturalny torf, który charakteryzuje się szerokimi właściwościami leczniczymi. Powstaje na skutek rozkładu roślin w wilgotnym środowisku. Stanowi doskonałe źródło kwasów organicznych oraz soli mineralnych. Związki te cechują się właściwościami przeciwzapalnymi, przeciwbakteryjnymi i przeciwwirusowymi, zwiększają również przemianę materii”. Po chwili poczuła błogie ciepło w okolicy kręgosłupa, na którą zaaplikowano borowinę. Przykryta ciepłym kocem, relaksowała się przez około trzydzieści minut. Żałowała, że nigdy wcześniej nie zdecydowała się na pobyt w sanatorium. Co jeszcze ominęło mnie w moim smutnym życiu, pomyślała. W tamtej chwili poczuła ogromną chęć diametralnej zmiany siebie.
Odprężona wróciła do pokoju, aby przebrać się i zejść na obiad. Nagle ktoś zapukał do jej drzwi. Zaciekawiona otworzyła, jej oczom ukazała się młodziutka recepcjonistka. Wręczyła jej bilecik i życząc miłego dnia, zniknęła za drzwiami. Krystyna nie miała pojęcia, kto był adresatem pozostawionego liściku. Pośpiesznie otworzyła złożoną, białą karteczkę i przeczytała: „Pani Krystyno! Zapraszam Panią serdecznie do gabinetu lekarskiego nr 7 dzisiaj o godzinie 18:00. Mam dla Pani niespodziankę. Łucja”. Była w szoku. W pierwszej chwili nie skojarzyła, kim była tajemnicza kobieta. Po chwili dotarło do niej, że Łucja to imię lekarki, która przyjmowała ją do sanatorium. Wzruszyła się, uśmiechając od ucha do ucha. Co to za niespodzianka?
Dotarła do pięknej sali balowej, w której wydawano posiłki. Usiadła przy jednym z kwadratowych stolików, rozglądając się wokół. Sala miała owalny kształt. Dominowały w niej stonowane kolory. Sufit pokrywała elegancka, kremowa sztukateria. A w jego centrum wisiał wypełniony kryształkami żyrandol. Za oknami roztaczał się piękny widok na okoliczne wzgórza. Złapała się na tym, że utkwiła wzrok w mężczyźnie, który siedział obok jednego z okien. Dopiero gdy przypadkowo podglądany mężczyzna zwrócił na nią uwagę, speszona, spuściła wzrok. Nie spojrzała już więcej w tamtą stronę. Do tej pory właśnie tak wyglądały relacje damsko-męskie Krystyny. Unikanie mężczyzn stało się jej życiową dewizą. Posmutniała na samą myśl o swoim zachowaniu. Zaraz po obiedzie poszła na warsztaty grupowe, na które pokierowała ją psychoterapeutka.
Weszła niepewnym krokiem do małej sali, w której czekały już inne uczestniczki. Zajęła wolne miejsce w utworzonym z krzeseł kole i cicho przywitała się z innymi. Oprócz niej w kręgu znalazły się cztery kobiety i prowadząca. Zajęcia toczyły się zgodnie z określonym schematem. Najpierw każda z uczestniczek musiała się przedstawić i powiedzieć kilka słów o sobie. Później psycholog opowiedziała, jak będą wyglądać warsztaty i jaki jest ich cel. Następnie każda z pań otrzymywała określone zadania do wykonania. Zadania miały pomóc im w walce z demonami przeszłości. Motywem przewodnim spotkania było radzenie sobie z przemocą w rodzinie.
Obok niej siedziała zgrabna blondynka o imieniu Jadwiga. Jej były mąż służył w wojsku. Często był wysłany za granicę na militarne akcje specjalne lub na front. Zdiagnozowano u niego zespół stresu pourazowego. Jadwiga była regularnie maltretowana przez swojego męża. Po dwudziestu pięciu latach małżeństwa zmarł na zawał serca. Opowiadała o swojej traumie i o tym, jak starała się zacząć życie na nowo. Porównując ją do siebie, Krystyna zauważyła, że mimo podobnych przeżyć, Jadwiga nie zamknęła się na świat. Co więcej, była zadbaną, piękną kobietą, która nie lamentowała nad sobą i swoim życiem, ale wzięła się w garść. Jadwiga zaimponowała Krystynie swoją charyzmą. Chciała ją bliżej poznać, aby czerpać z niej inspirację. Pragnęła dowiedzieć się, jak Jadwiga zdołała wyjść na prostą po traumatycznej przeszłości. Warsztaty dodały Krystynie motywacji do życia. Każde zadanie uczyło ją czegoś innego. Jednym z poleceń było napisanie listu do swojego oprawcy i przeczytanie go na głos. Zadanie to dostarczyło uczestniczkom wielu wzruszeń. Krystyna poczuła przyjemną ulgę po wyrzuceniu z siebie wszystkiego, czego nie zdążyła powiedzieć swojemu mężowi. Inne ćwiczenie polegało na dobraniu się w pary i mówieniu komplementów osobie siedzącej naprzeciwko. Padło w tym czasie wiele ciepłych słów. Dzięki temu zranione przez swoich mężów kobiety mogły walczyć z zaburzonym poczuciem własnej wartości. Jadwiga siedząca naprzeciwko Krystyny pochwaliła jej zgrabną figurę, duży biust i piękne, zielone oczy. Minęły lata, odkąd kuracjuszka usłyszała od kogoś jakikolwiek komplement. To było naprawdę miłe doświadczenie. Dodało jej otuchy i chęci do życia.
„Zadaniem domowym” było zrobienie czegoś dla siebie. Chodziło o zafundowanie sobie jakiejś przyjemności do czasu kolejnych warsztatów. Krystyna spojrzała na siebie w lustrze obok. Wiedziała, że musi zrobić coś ze swoim wyglądem, aby poczuć się atrakcyjnie. Zerknęła kątem oka na pozostałe uczestniczki. Mogła śmiało przyznać, że była najbardziej zaniedbana z nich wszystkich. Chciała to zmienić.
Wracając ze spotkania, rozmawiała z dopiero co poznaną Jadwigą. Przechodziły obok wejścia do strefy SPA & Wellness. To właśnie Jadwiga przekonała ją do umówienia się do kosmetyczki. Zaszalała i zdecydowała się nie tylko na pedicure, ale również na usługę fryzjerską. Termin wyznaczono na popołudnie kolejnego dnia. Była szczęśliwa. Idąc dalej, minęła tajemniczy gabinet lekarski nr 7, do którego została zaproszona na godzinę 18:00. Na tabliczce obok wejścia przeczytała: „Gabinet medycyny estetycznej. Lek. Łucja Wituszyńska. Absolwentka studiów podyplomowych na kierunku medycyna estetyczna dla lekarzy. Lekarz balneologii i medycyny fizykalnej”. Dotarło do niej, na czym będzie polegać przygotowana dla niej niespodzianka. Była podekscytowana. Nigdy wcześniej nie korzystała z usług medycyny estetycznej.
Pożegnała Jadwigę, mieszkającą kilka pokoi od niej. Umówiły się, że kolejnego dnia zejdą razem na śniadanie. Ruszyła do swojego jednoosobowego pokoju. Usiadła przy toaletce i spojrzała w lustro. Zobaczyła zmęczoną, pożółkłą twarz starzejącej się kobiety. Jej liczne zmarszczki dodawały jej lat na tyle, że nie wyglądała na swoje sześćdziesiąt jeden lat, lecz minimum na dziesięć więcej. Smutnego wyrazu twarzy nadawały jej sine, podkrążone oczy i zwisająca skóra w okolicy podbródka. Siwe włosy również nie pomagały wyglądać młodziej. Miała dość swojej nieatrakcyjności. Obiecała sobie, że będzie o siebie walczyć i już nigdy więcej się nie zapuści. Mąż zafundował jej długie lata przygnębiającego życia. Uznała, że już wystarczy. Obiecała sobie wreszcie odnaleźć zakopane głęboko pod grubą warstwą smutku szczęście.
Była równo 18:00. Przed drzwiami gabinetu nr 7 nie było już nikogo. Zapukała nieśmiało.
– Dobry wieczór pani Krystyno! Cieszę się, że odpowiedziała pani na moje zaproszenie! Proszę usiąść wygodnie na fotelu – przywitała ją uśmiechnięta lekarka.
– Dobry wieczór, to dla mnie miła niespodzianka. Dziękuję bardzo za to spotkanie – odpowiedziała Krystyna.
– Chciałabym podarować pani prezent. Bardzo chciałabym zrobić coś specjalnego, aby choć troszkę panią uszczęśliwić. Proszę wziąć do ręki lusterko – poprosiła specjalistka – proszę spojrzeć na zmarszczki czoła i okolicy oczu. Jeśli pani się zgodzi, zaproponowałabym pani zabieg z użyciem toksyny botulinowej, aby je wygładzić. Teraz zejdziemy piętro niżej. Proszę spojrzeć na wysuszoną i wiotką skórę policzka oraz okolicy żuchwy. W tym miejscu chciałabym wykonać zabieg z użyciem kwasu hialuronowego, który nawilży i ujędrni skórę. Proszę się nie martwić, wymienione zabiegi będą wykonane zupełnie za darmo. Jest pani wyjątkową osobą, która bardzo dużo w swoim życiu przeszła. Dlatego chciałabym, aby mogła pani w końcu zrobić coś dla samej siebie. Co pani na to? – zapytała kuracjuszkę.
– Nie wiem, co powiedzieć – urwała wzruszona Krystyna – jestem miło zaskoczona. Nie potrafię wyrazić swojej wdzięczności – powiedziała trochę niepewnym głosem. – Oczywiście się zgadzam! Oddaję się w pani ręce z czystą przyjemnością – dodała.
Łucja wyjaśniła procedury zabiegu oraz pobrała pisemną zgodę od pacjentki. Następnie zrobiła zdjęcie twarzy Krystyny przed zabiegiem, aby porównać efekty po jego wykonaniu. Zdezynfekowała twarz, żeby rozpocząć podawanie preparatów. Zabieg trwał kilka minut i nie sprawił Krystynie bólu. Po zaaplikowaniu na twarz intensywnie nawilżającego kremu procedura dobiegła końca. Krystyna nie mogła się doczekać, aby ponownie zobaczyć się w lustrze. Efekt powalił ją na kolana. Zmarszczki wyraźnie się wygładziły, a skóra stała się promienna i jędrna.
– Na efekt trzeba będzie poczekać kilka dni. Bardzo proszę pić dużo wody, co najmniej półtora litra na dobę, aby poprawić rezultaty – wyjaśniła. – Musi pani nawilżać skórę. Proszę smarować twarz tym kremem rano i wieczorem. Wzmocni efekty rewitalizujące wykonanego zabiegu – powiedziała Łucja, wręczając kuracjuszce mały pojemnik.
– Jest pięknie! – krzyknęła podekscytowana Krystyna. – Nie wiem, jak się pani odwdzięczę. Chciałabym zwrócić chociaż koszty preparatów. Nie chcę pani obciążać. Jest mi strasznie głupio – lamentowała, wyciągając w kierunku doktor Łucji rękę z pieniędzmi.
– Proszę schować te pieniądze i obiecać mi, że przeznaczy je pani na coś wyjątkowego dla siebie. Tym najbardziej sprawi mi pani przyjemność. Proszę się o mnie nie martwić, wszystko jest w porządku – przekonywała lekarka z serdecznym uśmiechem.
– Naprawdę bardzo dziękuję za pomoc. Dobrze, w takim razie przeznaczę je na zaplanowany jutro pedicure i fryzjera – obiecała Krystyna.
– Świetnie! Tak trzymać! Do zobaczenia na wizycie lekarskiej pod koniec turnusu. Przyjemnego pobytu! – pożegnała się Łucja.
Krystyna zabrała ze sobą dwie fotografie ukazujące zupełnie różne osoby – zaniedbaną siedemdziesięciolatkę oraz promienną i uśmiechniętą sześćdziesięciolatkę. Była szczęśliwa. Wreszcie spotkało ją w życiu coś miłego. Po dniu pełnym wrażeń zasnęła, rozmyślając, co jeszcze czeka ją w czasie turnusu.
Następnego dnia przebudziła się nieco później niż zwykle. Skorzystała z toalety i zaspana podeszła do dużego lustra. Widok rozbudził ją błyskawicznie. Przecierała oczy ze zdumienia. Dopiero teraz zrozumiała słowa lekarki, że to, co widziała poprzedniego dnia, nie było jeszcze finalnym efektem. Jej skóra stała się jędrna jak brzoskwinia. Zniknęły wiotkie fałdy w okolicy żuchwy, a zmarszczki pięknie się wygładziły.
– Cholera jasna! Jak wrócę do domu, dzieci mnie nie poznają! – krzyknęła do siebie rozanielona. – Jak niewiele potrzeba, aby poczuć się piękną – wyszeptała pod nosem.
Kiedy ruszyła w stronę pokoju Jadwigi, zauważyła, że koleżanka czekała już na nią na korytarzu.
– Wow! Krystyna to naprawdę ty? – zapytała Jadwiga z niedowierzaniem. – Wyglądasz ślicznie! Gdybym widziała cię wczoraj tylko w przelocie, dzisiaj w życiu bym cię nie poznała! No rewelacja – wyznała z entuzjazmem.
Po śniadaniu każda z pań skierowała się na zaplanowane zabiegi uzdrowiskowe. Krystynę czekał cykl terapii z użyciem ultradźwięków. Metoda polegała na wykorzystaniu fal ultradźwiękowych do leczenia bólu, między innymi w okolicy odcinka lędźwiowo-krzyżowego kręgosłupa. Poprzez przenikające przez skórę wibracje, dochodziło do dostarczania ciepła do zmienionych chorobowo struktur. W efekcie natężenie bólu się zmniejszało.
Przed obiadem Krystynę czekała wizyta u kosmetyczki. Postawiła na paznokcie w kolorze intensywnego różu w ciemnym odcieniu. Piękny migdałowy kształt tylko dodawał paznokciom uroku. Krystyna po raz pierwszy miała profesjonalny pedicure. Efekt bardzo jej się podobał. Kolejna mała rzecz, która budowała jej poczucie własnej wartości. Dziękowała w duchu Jadwidze, która ją do tego namówiła. Kuracjuszka uznała, że przyłożyła się do zadania zleconego przez psycholożkę. Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Kolejny etap przemiany jej wizerunku miał się odbyć nieco później.
Najpierw udała się na zajęcia jogi. Nie spodziewała się, że będzie to miało na nią tak pozytywny wpływ. Po sześćdziesięciu minutach przyjemnych ćwiczeń Krystyna poczuła się odprężona. Co ważniejsze, zaczęła dostrzegać, jak istotna jest akceptacja własnego ciała. Do tej pory nigdy o siebie nie dbała. Na pierwszym miejscu stawiała zawsze dzieci i wnuki. Zatraciła się w morzu potrzeb bliskich jej osób, kompletnie zapominając o sobie.
Podczas jogi nauczyła się zwracać uwagę na swoją postawę, tak aby zadbać o ładną sylwetkę. Najważniejszą wyniesioną lekcją było pamiętanie o wyprostowanych plecach i wycofaniu brzucha do kręgosłupa. W takiej pozycji zgarbiona i cicha Krysia ustępowała pewnej siebie Krystynie, z piersiami dumnie wysuniętymi do przodu. Zrozumiała, jak idealnie dobrano do niej wszystkie zabiegi oraz zajęcia. Indywidualne, profesjonalne podejście do pacjenta powodowało, że naprawdę kuracjusze po zakończeniu turnusu mogli czuć się uleczeni. Co istotne, nie tylko ciałem, ale również duchem. Krystyna zdała sobie sprawę, że gdyby nie odważyła się być szczera ze specjalistami, efekty pobytu w sanatorium byłyby z pewnością dużo gorsze.