Sąsiedzka miłość - ebook
Sąsiedzka miłość - ebook
Pierwszą miłością Marceliny był jej sąsiad i najlepszy przyjaciel z czasów dziecięcych zabaw. Igor jednak nigdy nie zwracał uwagi na dziewczynę z domu obok, uważając ją tylko za koleżankę. Z czasem ich relacja stała się bardziej oschła, a oni oddalili się od siebie, chociaż nie doszło do żadnej kłótni ani nie pojawiły się żadne zgrzyty. Ot, w ich planach na przyszłość zabrakło miejsca na utrzymywanie kontaktu ze znajomymi z dawnych lat, bo Marcelinę i Igora zaczynało dopadać dorosłe życie oraz szara rzeczywistość. W wakacje między czwartym a piątym rokiem studiów Marcelina wraca do domu rodzinnego, aby trochę odpocząć i się zrelaksować. Chce maksymalnie wykorzystać czas, jaki został jej, zanim będzie musiała bronić pracę magisterską. Okazuje się jednak, że dziewczyna trafia akurat na moment, w którym narzeczona Igora, Anastazja, znacznie oddala się emocjonalnie od swojego ukochanego, nie podając przy tym żadnego konkretnego wyjaśnienia. Jak rozwinie i zakończy się ta historia? Tego dowiecie się tylko podczas lektury „Sąsiedzkiej miłości”!
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8290-061-3 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
PODZIĘKOWANIARozdział 1
Marcelina
Ostatni egzamin podczas letniej sesji egzaminacyjnej wcale nie był taki łatwy, ale sam fakt, że był to już koniec czwartego roku na psychologii, wiele dla mnie znaczył i sprawiał, że czułam się tak, jakby z moich ramion ktoś zdjął wielki ciężar. Na dodatek na dzisiejsze przedpołudnie miałam wykupiony bilet na autobus, aby po kilku miesiącach studiowania z dala od domu rodzinnego wrócić na Śląsk – do ludzi, których kochałam, i do miejsc, które uwielbiałam.
Rodzice wiedzieli o moim przyjeździe i miałam świadomość, jak bardzo cieszył ich fakt, że wreszcie będą mogli przebywać ze swoją jedyną córeczką, a właściwie – jedynym dzieckiem. No, nie można w tym momencie zapomnieć o mieszkającej z nimi babci. Mimo problemów z pamięcią, które spowodowane były jej wiekiem, zawsze uwielbiała ze mną rozmawiać – o wszystkim i o niczym. Wiedziałam więc, że mój przyjazd zadowoli co najmniej trzy osoby.
Pewnie, mogłabym na Śląsk jeździć dużo częściej. W końcu Wrocław wcale nie był tak daleko, a studiowanie na Uniwersytecie Wrocławskim nie zajmowało całego mojego czasu, weekendy zwykle poświęcałam na swoje przyjemności i na spotkania ze znajomymi. Nie jeździłam jednak do domu rodzinnego, bo nie byłam w stanie znieść widoku Igora – sąsiada zza płotu, który był w moim wieku i który nie wyjechał na studia, lecz rozpoczął pracę w warsztacie samochodowym, w którym pracował jego ojciec. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi – byliśmy tak blisko, jak się dało, gdy byliśmy jeszcze dzieciakami. Później, bez żadnego powodu, zaczęliśmy się oddalać. Między nami pojawił się dystans, którego nie byłam w stanie w żaden sposób skrócić. Chociaż ja w Igorze byłam zakochana od wielu lat – i nawet odległość nie była w stanie do końca wybić mi go z głowy – to obiekt moich westchnień nigdy nie zwracał na mnie uwagi. Byłam dla niego tylko słodką, trochę zbyt pyzatą dziewczyną z sąsiedztwa, z którą później nie chciał się zadawać, mimo tego, że na przestrzeni lat bardzo się zmieniłam i wielu facetów uważało mnie za seksowną kobietę.
W międzyczasie oczywiście miałam kilku mężczyzn. Zwykle były to jednak krótkie, często nawet jednonocne przygody. Chciałam czuć się piękna i uwielbiana, ale nie potrafiłam się zaangażować. Zawsze myślałam o tym: „Co by było, gdyby…” – oczywiście w kontekście tego, co by było, gdyby Igor w końcu się mną zainteresował. I jak by nam razem było. Wyobrażałam sobie naszą wspólną przyszłość, ze szczegółami, doprecyzowując najmniejsze detale. Widziałam każdą decyzję, którą moglibyśmy razem podjąć – chociaż tylko oczyma wyobraźni, to było to dla mnie takie realne, takie namacalne, takie… cudowne. Z innymi facetami nigdy nie czułam czegoś takiego – nigdy nie potrafiłam skupić się na tym, żeby patrzeć w przód i żeby planować nawet najmniejsze głupoty. Może to ze mną było coś nie tak. Na pewno z tymi mężczyznami wszystko było w porządku – w innym przypadku nigdy nie zaczęłabym się z nimi zadawać. Często byli słodcy, atrakcyjni, niesamowici w łóżku… Ale ja… Nie potrafiłam. Po prostu nie potrafiłam.
W moim sercu i w mojej głowie był tylko Igor Bocheński. Miałam dwadzieścia trzy lata i dalej nie potrafiłam wyleczyć się z młodzieńczego, wręcz dziecięcego zauroczenia. Igor był dla mnie przykładem idealnego faceta, bo wtedy, kiedy jeszcze utrzymywaliśmy kontakt – mniej więcej do czasu, kiedy ja poszłam do liceum ogólnokształcącego, a on do szkoły zawodowej – było między nami fantastycznie. Na tyle, że nie potrafiłam o tym zapomnieć – i nie potrafiłam wybić sobie z głowy tego, że może kiedyś, może jakimś cudem… Że może Igor dostrzeże to, że już nie byłam niską, trochę zbyt grubą dziewczynką z rudymi warkoczami, tylko kobietą, która znała wszystkie swoje atuty i która wewnątrz dalej była przekonana, że nigdy nie dogadywała się z żadnym mężczyzną lepiej niż ze swoim sąsiadem.
To, co w tej sytuacji było najkomiczniejsze, to fakt, że odkąd wyjechałam na studia – cztery lata temu – nie miałam żadnego kontaktu z Igorem, nie licząc przeglądania jego postów w mediach społecznościowych. Nie wiedziałam, jakim był teraz człowiekiem, ale mimo wszystko jakaś część mnie dalej wyobrażała go sobie jako spokojnego, czułego chłopca, którym kiedyś był. Gdy byłam w liceum, starałam się jeszcze w jakiś sposób ten kontakt z Igorem nawiązać – często bezskutecznie. Ale dziś? Naprawdę miałam wrażenie, jakbym była zakochana w jakimś niedoścignionym ideale.
Miałam świadomość, że minęły lata, odkąd byliśmy sobie bliscy – odkąd byliśmy przyjaciółmi, którzy mówili sobie wszystko i którzy wszystko robili razem. Nie byłam już dzieckiem, on także dojrzał i dorósł. Może więc byłam zakochana w swoim wyobrażeniu ideału, który tylko w mojej głowie miał wygląd mojego sąsiada z czasów, gdy mieszkałam w domu rodzinnym. Niemniej jednak zawsze, kiedy miałam wracać do rodziców – i zawsze kiedy mama opowiadała mi o tym, co teraz porabiają ludzie w naszej okolicy oraz z kim spotyka się Igor – czułam bolesne ukłucie w okolicy piersi.
Nie byłam stalkerką. Byłam głupią, naiwną dziewczyną, która bardzo chciała zaznać miłości, ale która nie była w stanie skupić się na tym, żeby stworzyć z kimś poważny, realny związek. Dla mnie istniały tylko mrzonki o tym, jakie moje życie mogło być idealne – i w tym zawsze uczestniczył Igor. Facet, który znał mnie od podszewki i wiedział o wszystkich moich wpadkach z dzieciństwa. Byłam marzycielką. W końcu teraz nie odpowiedziałby pewnie na pytanie, co tak właściwie studiowałam, ale… Nawet sama sobie nie potrafiłam w pełni wytłumaczyć, dlaczego tak fascynował mnie mój sąsiad. Może dlatego, że czułam, jakbyśmy nie wykorzystali szansy, którą moglibyśmy mieć, a może dlatego, że zakończenie naszej relacji było takie… niedomknięte? Ot, Igor właściwie zaczął olewać mnie z dnia na dzień, jakbym była jakąś zepsutą zabawką, z którą nie chciał mieć już kontaktu.
Dlatego też unikałam wyjazdu w rodzinne strony. Po co było wracać myślami do tego typu spraw, skoro miałam świadomość, że wreszcie muszę wziąć się w garść i starać się nawiązać z kimś głębszą, bliższą relację. Z kimś, kto faktycznie chciałby poznać mnie – dorosłą już Marcelinę Bieniek. Czas także na mnie odcisnął swoje piętno.
Mimo że w mojej rodzinie zwykle wszystko układało się dobrze, to po wyjeździe na studia dopadła mnie szara rzeczywistość. Gdyby nie stypendium, na które z trudem zapracowałam, nawet nie byłoby mnie stać na wynajem mieszkania wraz z dwoma koleżankami – Olą i Moniką. Dziewczyny były super, ale były mniej więcej w tej samej sytuacji finansowej, co ja. W naszych rodzinach nigdy się nie przelewało, chociaż nigdy też nie klepałyśmy biedy, ale teraz, kiedy Wrocław wysysał ze mnie pieniądze w każdy możliwy sposób, odczuwałam to jeszcze bardziej dotkliwie.
Po egzaminie wróciłam do mieszkania, żeby dopakować ostatnie rzeczy do walizki, bo do odjazdu autobusu, na który miałam wykupiony bilet, miałam trochę czasu. Praktycznie miałam już wszystko, nie licząc jakichś pojedynczych głupot, typu szczoteczka do zębów, której dziś używałam.
– Na długo wyjeżdżasz? – zapytała mnie Ola, przyglądając się, jak próbowałam wcisnąć do walizki kolejną parę japonek, które tak uwielbiałam.
Pewnie był to dla niej śmieszny widok, szczególnie że walizka była wypchana po brzegi, a ja, stojąc w przedpokoju, wpadłam nagle na pomysł, że dołożę jeszcze jedną parę butów. Mocowałam się więc z tym na środku korytarza, dając współlokatorce popis mojej nieudolności w kwestii pakowania się i układania rzeczy w jakieś ładne kupki.
– Wydaje mi się, że spędzę tam co najmniej dwa, może trzy tygodnie. Planuję wrócić tak, by zapłacić za następny miesiąc. W końcu właściciel mieszkania na pewno by się nie ucieszył, gdyby musiał tu przychodzić kolejny raz, bo miałabym kilka dni obsuwy związanej ze swoją nieobecnością… – wymamrotałam.
– Tak, pan Tomek potrafi być strasznym bucem – potwierdziła Ola. – W tamtym miesiącu spóźniłam się z płatnością o jeden dzień, a on już patrzył na mnie tak, jakbym zabiła mu matkę i zakopała ją w ogródku przed blokiem.
Uśmiechnęłam się lekko.
– Będziesz dbała o mój kwiatek? – zapytałam moją rozmówczynię.
– Ten, który postawiłaś na środku stołu kuchennego, żeby nikt nie był w stanie go przeoczyć? – dopytywała się Ola, szczerząc tak, że widziałam chyba wszystkie jej zęby.
– Tak, właśnie ten. Wystarczy mu trochę wody raz w tygodniu, żeby nie zgniły mu korzenie – poinstruowałam.
Ola prychnęła.
– Czy ty myślisz, że nigdy nie miałam do czynienia z żadnymi roślinami? – spytała wprost.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Słyszałam od Moniki – która mieszkała z Olą dłużej – że jej ostatni kaktus padł bez życia po zaledwie kilku tygodniach. Co więcej, byłam także świadoma tego, że w tym momencie w pokoju Olki znajdowały się co najmniej trzy sztuczne storczyki o różnym wybarwieniu. Ale, jak sama nazwa sugerowała, były one plastikowe, więc nie potrzebowały wody, słońca i innego typu odpowiedniej pielęgnacji.
– Powiedzmy, że wierzę w twoje możliwości – odparłam w końcu, ledwo wyduszając to z siebie.
Mimo wszystko byłam zaznajomiona z ryzykiem. Mój wyjazd mógł wiązać się z tym, że po powrocie będę musiała zainwestować w inną roślinę. A to byłaby duża szkoda, bo od blisko roku pielęgnowałam mojego fikusa, który teraz coraz bardziej piął się w górę. Jego widok napawał mnie dumą – niczym profesjonalnego ogrodnika. Byłaby to dla mnie duża strata, ale miałam też świadomość, że Monika miała w swojej sypialni chyba z dwadzieścia roślinek. Uznałam więc, że jeśli napiszę jej SMS, żeby zatroszczyła się o mój kwiatek, to pewnie weźmie go do swojego pokoju – z dala od rąk Oli. Tyle że nie byłam pewna, kiedy Monika wróci, bo po wczorajszym egzaminie, który był jej ostatnim, wyjechała w góry na „krótki wypad z chłopakiem” i od tamtego czasu nie odbierała telefonu, a może raczej: ciągle była poza zasięgiem.
– Dobra, idę – powiedziałam, patrząc na godzinę w komórce.
Zanotowałam sobie w pamięci, żeby jeszcze kilka razy próbować dobić się do Moniki, gdy będę już w drodze na Śląsk. A w najgorszym razie: zasypać ją wiadomościami. Kiedyś będzie musiała dać znak życia. Może nie byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami, ale dbałyśmy o siebie na tyle, na ile mogłyśmy. W końcu razem od blisko dwóch lat dzieliłyśmy mieszkanie.
– Miłej drogi – rzuciła do mnie Ola.
– Jeśli nikt nie będzie jadł kiełbasy, jajka ani ryby, to naprawdę będzie okej – odpowiedziałam, przypominając sobie podobne sytuacje.
– Ludzie serio tak robią? – zapytała Ola, która rzadko kiedy się przemieszczała, a jeśli już, to zwykle zabierała się autem z kimś, kto akurat jechał w kierunku Trójmiasta, skąd pochodziła dziewczyna.
– Oj, zdziwiłabyś się, co może człowieka spotkać w autobusie…
Ola roześmiała się.
– W takim razie tym bardziej życzę ci, żebyś dojechała do celu w jednym kawałku, bez odruchu wymiotnego w trakcie.
No takie życzenia to ja rozumiałam.
Uścisnęłam Olę, po czym domknęłam walizkę – bez tej pary japonek, bo naprawdę się nie zmieściły. Chwyciłam za rączkę od bagażu i za dużą torbę podręczną, w której miałam laptop, i ruszyłam w drogę do domu rodzinnego. No, przynajmniej na najbliższy czas.