Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Secretum - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
25,99

Secretum - ebook

Podobno w pracy policyjnej nie ma czasu na rutynę, jednak w życiu zawodowym inspektor Anny Zielewskiej zaczęło wiać nudą. Na szczęście na życie prywatne nie mogła narzekać. Kiedy kilka miesięcy wcześniej poznała Wojtka, nie spodziewała się, że mężczyzna zapełni pustkę w jej sercu i stanie się najbliższą osobą. Zdawało się, że wszystko pędzi ku dobremu, gdy... Sielankę przerywa informacja o brutalnym morderstwie. Sprawa zostaje przydzielona Annie, która wraz ze stawiającym pierwsze kroki w policyjnym fachu Zbyszkiem Dybieckim stara się rozwikłać sprawę. Jednak ta zbrodnia jest tylko początkiem ciągu tragicznych zdarzeń. Jakby tego było mało, Anna dowiaduje się czegoś, co wywraca jej życie osobiste do góry nogami. Przed nią trudne zadania i niełatwe decyzje. Mroczny, niepokojący kryminał, który sprawi, że zwątpicie w dobre intencje któregokolwiek z bohaterów. Czy każdy jest tym, za kogo się podaje? Jakie relacje faktycznie łączą poszczególne osoby? Czy można zaufać komukolwiek? Jest brutalnie, jest krwawo, jest intrygująco. Finał tej sprawy zaskoczy każdego.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66533-83-7
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

_Agresja przypomina wirus, staje się epidemią,_

_ogarnia powoli cały świat_

_i być może nie ma na nią lekarstwa._

Robert Bloch

...Kiedy się odwróciła, szybko wyjął z kieszeni szmatkę nasączoną chloroformem i przystawił jej do ust. Nawet nie zdążyła zareagować. Momentalnie jej nogi zrobiły się jak z waty. Przytrzymał ją, żeby nie upadła. Potem mocno objął. Na pierwszy rzut oka przypominali parę zakochanych, przytulającą się do siebie z pożądaniem, przy czym kobieta wyglądała na porządnie zawianą...

...Później sprawy potoczyły się bardzo szybko. Mężczyzna działał z niezwykłą pewnością i wprawą. W końcu nie robił tego pierwszy raz. Zaciągnął ją do samochodu i zawiózł do swojego tajemnego lokum. Tam zrobił to, co zaplanował wcześniej. Kiedy po paru długich godzinach w pełni zaspokoił swoje żądze, pod osłoną nocy wrzucił ją do rzeki i dokonał wszystkiego, żeby dobrze zatrzeć za sobą ślady...

Tymczasem okrutny świat chichotał z radości...Rozdział 1

INSPEKTOR ANNA ZIELEWSKA ze znużeniem wpatrywała się w monitor komputera. Miała już dosyć tej pracy. Od dłuższego czasu niewiele się działo. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda ‒ stwierdziła z żalem. O drobnych przestępstwach, z awanturami rodzinnymi i pobiciami na czele, które ostatnio zabierały jej czas, w ogóle nie chciała myśleć. Od ostatniej dużej sprawy minął prawie rok. I przez cały ten czas tkwiła w nieznośnej stagnacji i niemocy. Kłóciło się to z jej naturą, ponieważ do życia potrzebowała adrenaliny i odrobiny niepewności, które towarzyszyły śledztwom. Tak, bez wątpienia tego brakowało jej najbardziej ‒ uznała w myślach. Głośno westchnęła i zrezygnowana rozejrzała się po pokoju. W pewnym momencie swój wzrok zatrzymała na Zbyszku Dybieckim, młodym stażyście, który dwa tygodnie temu rozpoczął u nich praktyki. Był prawdziwym żółtodziobem w policyjnym świecie i dopiero stawiał w nim pierwsze kroki, jednak już zdążyła zauważyć, że to niezwykle sumienny, pracowity i pełen zapału do pracy człowiek. A to – w jej ocenie ‒ mogło mu dać solidną podstawę do tego, by w przyszłości stać się dobrym dochodzeniowcem. Trochę się to kłóciło z jej przekonaniem, że praca śledczego nie zawsze jest łatwa i przyjemna. Choćby teraz – zamiast łapać morderców i rozwiązywać zawiłe sprawy kryminalne, musiała wykonywać masę papierkowej roboty, czego szczerze nie znosiła. Zbychu, lepiej zastanów się dwa razy, czy chcesz wykonywać ten zawód. W policji kolorowo jest tylko w filmach – pomyślała zniechęcona.

Na szczęście w życiu prywatnym nie mogła narzekać na nudę. Kilka miesięcy temu w jej życiu pojawił się Wojtek, który wypełnił wieloletnią pustkę i wyciągnął z samotności. Do tej pory była pod wrażeniem, że podjął się nie lada wyczynu i spróbował ją zdobyć. Anka była jedynaczką i od wielu lat żyła sama, bez jakiegokolwiek kontaktu z rodziną. Ojciec zmarł, kiedy była mała, a matka prowadziła swoje własne życie na drugim końcu Polski, rzadko interesując się jej losem. Nigdy nad tym nie ubolewała, ponieważ nie łączyła ich zażyła więź, a na pewno nie taka, jaka w naturze łączy matkę i córkę. Nie potrafiła się z nią dogadać, co więcej, między nimi często iskrzyło, a napięcie towarzyszyło prawie każdej rozmowie. Dlatego Ance odpowiadał brak kontaktu. Miała przynajmniej spokój, nikt jej nie pouczał, nie krytykował i nie narzucał swoich mądrości. Musiała jednak przyznać, że taka sytuacja miała też swoje ciemne strony. Przez brak kontaktu z najbliższymi mocno zamknęła się w sobie, unikała towarzystwa, żyła tylko pracą i robiła wszystko, aby do nikogo za bardzo się nie zbliżyć. Związek z mężczyzną był ostatnią rzeczą, o jakiej myślała. Aż tu masz – niespodziewanie okazało się, że los napisał dla niej całkiem inny scenariusz.

Pewnego piękna dnia, jak co środę, wybrała się na trening _krav magi_ odbywający się w klubie sportowym sąsiadującym z blokiem, w którym mieszkała. Uwielbiała ten czas, kiedy trenując do upadłego i wyciskając ostatnie poty, mogła wyzbyć się złej energii i negatywnych emocji. Bez wątpienia praca nad własnym ciałem oraz udoskonalanie umiejętności samoobrony stały się dla niej odskocznią, bez której nie wyobrażała sobie życia.

Anka była niewysoką, krótkowłosą szatynką, która miała coś, co potrafiło przykuć uwagę niejednego mężczyzny. Przekonała się o tym podczas jednego z treningów, kiedy to pojawił się nowy uczestnik kursu. Był nim Wojtek ‒ facet z pozoru zwyczajny, po prostu jak każdy inny. Nie był typowym macho i pewnie gdyby nie zagadał do Anki, w ogóle by na niego nie zwróciła uwagi. Początkowo mocno stroniła nawet od zwykłej pogadanki, ale wykazał się tak dużą wytrwałością, że w końcu uległa i zgodziła się na krótkie spotkanie przy kawie. I od tego się wszystko zaczęło. Z czasem kawy i przyjacielskie rozmowy stawały się coraz częstsze i dłuższe. O dziwo, wbrew swoim dotychczasowym zasadom, Anka polubiła Wojtka i jego towarzystwo. Z nieukrywaną chęcią spotykała się z nim, poświęcała mu każdą wolną chwilę i spędzała czas na pogaduchach o wszystkim – życiu, pracy i wrażeniach minionego dnia. W końcu, nie wiedząc jak i dlaczego, pewnego sobotniego wieczoru, po kilku lampkach wina, znaleźli się w łóżku. Na drugi dzień miała moralniaka i była zła na siebie, że okazała chwilę babskiej słabości. Nie mogła uwierzyć, że tak łatwo uległa i że zwykły popęd seksualny przysłonił jej oczy. Fakt był taki, że od dobrych kilku lat nie była z mężczyzną i już nie pamiętała, jak bardzo cudowny może być seks. Chociaż to trudne, musiała przyznać, że z Wojtkiem było jej wyjątkowo dobrze. Wtedy była nawet skłonna stwierdzić, że otaczający świat nie jest taki zły i czasami potrafi nabrać kolorytu. Ale tak dobrze było tylko na początku. Potem poczuła strach i przez kolejnych kilka dni unikała Wojtka. On jednak nie poddawał się, wydzwaniał i nachodził ją w domu. W końcu dała za wygraną i ponownie wpuściła go do swojego świata. Gdyby nie fakt, że sama za nim zatęskniła, z pewnością inaczej by postąpiła. Ostatecznie postanowiła dać sobie szansę na normalne życie. Wprawdzie znała się z Wojtkiem dopiero od czterech miesięcy, ale mieszkali oddzielnie i każde z nich zachowywało swoją niezależność. Mimo to ich relacja stopniowo się zacieśniała, co, musiała przyznać, bardzo ją cieszyło.

Z bezproduktywnego wpatrywania się w monitor komputera wyrwał ją głos szefa ‒ Jana Burego, który jak burza wparował do pokoju:

‒ Koniec leserstwa. Zbierajcie się! – krzyknął.

‒ Kolejna awantura rodzinna? – zapytała zniechęcona Anka.

‒ Nie tym razem, choć być może tego byś chciała – odpowiedział Bury i zgromił ją wzrokiem.

Nie musiał nic więcej dodawać. Anka doskonale wiedziała, co oznacza taki ton w ustach komisarza. Jan Bury uchodził za dobrego szefa i świetnego fachowca. Może na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie niedostępnego i aroganckiego, jednak po kilku latach współpracy mogła powiedzieć, że w tym dużym ciele kryje się gołębie serce. Bury był zatwardziałym samotnikiem, mieszkającym tylko z psem. Jego świat stanowiła praca i wszystko to, co było z nią związane. Oddał się jej w pełni. Obiło się Ance o uszy, że jakiś czas temu przeżył poważny związek, który niestety z wielkim hukiem się rozpadł. Choć starał się to ukryć, to i tak cała ekipa wiedziała, że bardzo to przeżył. Wtedy zmienił się nie do poznania. Zamknął się w sobie, a na wszelkie uwagi pod jego adresem czy niepowodzenia, jakie czasami mu się przydarzały, zaczął reagować nerwowo, żeby nie powiedzieć ‒ agresywnie. Niestety zostało mu to do dziś.

Na myśl o tym, co może zaraz nastąpić, natychmiast poczuła lekki dreszczyk emocji. Od razu wstała i szybko zaczęła składać porozrzucane na biurku papiery. Kiedy tylko Bury opuścił pokój, zwróciła się do siedzącego obok kolegi ‒ Franka Staniszewskiego vel Młodego – i widząc, że niewzruszony nadal przerzuca dokumenty, zapytała:

‒ Młody, nie jedziesz?

‒ Miałem zaczekać na Andrzeja i pomóc mu przy raporcie z ostatniej rozróby...

‒ No chyba nie przepuścisz takiej okazji? ‒ spytała zaskoczona.

Młody popatrzył na Ankę.

‒ Wiesz co... ‒ powiedział po chwili namysłu. ‒ Andrew jest na tyle dużym chłopcem, że da sobie radę sam.

‒ To ruchy, ruchy! Jak zaraz nie pojawimy się na dole, to Bury pojedzie bez nas. Przecież wiesz, jaki on jest... ‒ rzekła Anka i spojrzała na Zbyszka, który spoglądał na nich z zazdrością.

‒ I na ciebie kiedyś przyjdzie czas, ale uwierz mi – nie masz do czego tak się spieszyć – powiedziała do niego, a potem zwróciła się do Młodego: ‒ Idziemy?

‒ Tak – odpowiedział Franek i chwycił kaburę leżącą na biurku.

Machnęli na pożegnanie Zbyszkowi i pośpiesznie wyszli z pokoju. Po kilku minutach cała trójka – z komisarzem Burym na czele – siedziała w samochodzie i z głośno wyjącą syreną szybko ruszyła z policyjnego parkingu.Rozdział 2

TEGO DNIA POGODA była piękna. Słońce mocno świeciło, było ciepło i bezwietrznie. Widok, jaki zastali na miejscu, kompletnie nie pasował do sielankowego krajobrazu, jaki ich otaczał. Anka jak zamurowana wpatrywała się w ciało bezwładnie leżące na chodniku. Niezliczona ilość krwi, w której leżała ofiara, lśniła niczym potok w blasku letniego dnia. Krew była wszędzie – we włosach, na ubraniu i wokół ciała. Zdążyła już lekko zastygnąć w zagłębieniach płytek chodnikowych, przypominając gorącą lawę wypływającą z wulkanu. Na wysokości szyi ziała wielka, głęboka rana, w okolicy której zastygłej mazi było najwięcej. Anka, patrząc na ofiarę i jej ubranie mocno przesiąknięte krwią, nie była w stanie się dopatrzyć innych uszkodzeń ciała. Przez dłuższą chwilę swój wzrok skupiła na twarzy straszącej szeroko otwartymi oczami i sinymi ustami, które już lekko nabrzmiałe i rozchylone, przywoływały obraz karykaturalnej maski zastygłej w niemym krzyku. Odpychający wygląd pogłębiały niezgrabnie rozłożone kończyny, które w zestawieniu z tułowiem nadawały zwłokom wygląd manekina niedbale porzuconego na ziemi.

Ofiarą był mężczyzna w wieku około sześćdziesięciu lat, lekko siwiejący, o przeciętnej budowie ciała. Ubrany był zwyczajnie i praktycznie niczym się nie wyróżniał. Wokół ciała Anka nigdzie nie dostrzegła narzędzia zbrodni, chociaż nie miała wątpliwości, że było nim ostre narzędzie ‒ prawdopodobnie nóż albo skalpel. Szybka analiza miejsca przestępstwa pozwoliła jej wysnuć wniosek, że do zbrodni doszło tuż przy bramie starej i zniszczonej kamienicy, przy której znaleziono ciało. Szybkie rozeznanie w sytuacji pozwoliło jej też ustalić, że ciało zostało odkryte przez kobietę, która we wczesnych godzinach porannych szła do pobliskiego sklepu spożywczego.

Gromada techników policyjnych w pocie czoła uwijała się przy zwłokach. Zbierała materiały do analizy, zabezpieczała znalezione ślady i robiła niezliczoną ilość zdjęć. Dwóch techników chodziło w tę i z powrotem, skrupulatnie przyglądając się podłożu wokół ciała i wypatrując ewentualnych dowodów przestępstwa. Pomimo pozornego nieładu każdy wiedział, co ma robić i czym się zajmować. Anka znała pracującą ekipę i była przekonana, że jeśli tylko morderca zostawił coś po sobie, to ci ludzie na pewno to znajdą.

Chociaż widok ofiary był przytłaczający i niezwykle przykry, to Anka czuła wielką ekscytację na myśl o tym, że jej nudna i bezbarwna praca wreszcie zostanie odmieniona przez śledztwo z prawdziwego zdarzenia. Z podekscytowaniem zaczęła szukać wzrokiem Młodego, który zniknął w grupie policjantów kręcących się na miejscu przestępstwa. Jej głowa już intensywnie pracowała nad przygotowaniem planu działania na kolejne godziny ‒ od czego powinni zacząć, co posprawdzać, kogo przesłuchać.

Z tych rozmyślań wyrwał ją głos Burego skierowany do technika, który nadzorował prace całego zespołu:

‒ Jak sytuacja? Znaleźliście coś?

‒ Ofiara miała przy sobie portfel z dokumentami i rozładowany telefon komórkowy. W portfelu były pieniądze, więc o motywie rabunkowym raczej nie ma mowy. Z dowodu osobistego wiemy też, że ofiara to Zygmunt Madelski, mieszkający przy ulicy Podolskiej dwa przez czternaście. Oprócz podciętego gardła brak innych widocznych uszkodzeń ciała. Długo tu nie leży. Krew nie wszędzie zdążyła dobrze zastygnąć. Na ten moment nic więcej nie jestem w stanie stwierdzić. Jak na razie też nic szczególnego nie znaleźliśmy ani na ciele ofiary, ani wokół. Żadnych śladów, ale oczywiście szukamy dalej.

‒ Liczę na was. Znajdźcie cokolwiek, od czego moglibyśmy zacząć.

‒ Jasna sprawa. Robimy, co możemy ‒ powiedział technik i po tych słowach się oddalił.

Tymczasem do Burego i Anki podszedł Młody.

‒ Szefie, udało mi się ustalić, że ofiarę znalazła niejaka Wanda Żmijewska – mówiąc to, Młody wskazał palcem na kobietę, przy której kręcili się pracownicy pogotowia ratunkowego.

‒ Miała kobieta pecha – powiedziała Anka. ‒ Przechodząc koło tej bramy, trudno nie zauważyć leżącego ciała. Sprawca albo się spieszył, bo może go ktoś spłoszył, albo zwyczajnie nie zadał sobie trudu, by je schować.

‒ Mam nadzieję, że szybko się dowiemy, jak było naprawdę. Na ten moment trzeba dokładnie przesłuchać tę kobietę, a potem okolicznych mieszkańców – powiedział Bury i się zamyślił, przypatrując się ofierze, nad której ciałem pochylał się jeden z techników, ubrany w biały skafander, i pobierał próbki z ubrania. Po chwili zapytał: – Kto na ochotnika jutro dołączy do mnie i weźmie udział w sekcji? Bo zakładam, że Kruk będzie chciał szybko przyjrzeć się sprawie i niezwłocznie podejmie się autopsji.

‒ Ja mogę – odpowiedziała odruchowo Anka, a dopiero potem się zastanowiła, czy dobrze zrobiła. Nie lubiła tej części śledztwa, ale jak się okazało, głód mocnych wrażeń okazał się silniejszy.

Bury spojrzał na Ankę i odparł:

‒ W porządku. To widzimy się jutro rano na Cichej. W takim razie ty, Młody, ściągnij na komendę świadka, który natknął się na ciało... Jak się nazywała ta kobieta?

‒ Żmijewska, Wanda Żmijewska.

‒ No właśnie, zaproś ją do nas i wypytaj o wszystko. Idę teraz zamienić słowo z prokuratorem Branickim i doktorem Krukiem, bo widzę, że właśnie podjechali, a wy nie stójcie jak słupy soli, tylko w tym czasie trochę się tu rozejrzyjcie. Może się na coś przydacie i przy odrobinie szczęścia czegoś dowiecie. Szykuje się długi dzień.Rozdział 3

On

ZBLIŻYŁ SIĘ do zamkniętego okna. Od jego oddechu na szybie momentalnie pojawiła się rozległa para. Energicznie ją przetarł i wyjrzał na ulicę. Wszędzie panował mrok. Dla szarego człowieka pewnie wyglądała złowieszczo, ale nie dla niego. Takim otoczeniem się delektował. Na myśl o tym, co przed chwilą przeżywał, uśmiechnął się pod nosem. Gdyby ktoś w tej chwili go obserwował, z pewnością uznałby, że jest spokojny i opanowany, ale tak naprawdę w środku aż się trząsł z podniecenia. Ogromna ekscytacja nie opuszczała jego ciała i umysłu. Serce mu waliło, ręce się trzęsły. W głowie miał chaos. Zasychało mu w gardle, co rusz musiał obficie oblizywać usta. W takim stanie trwał już kilka godzin, ale jak dla niego mogło się to nie kończyć. Bo to, co w tym momencie czuł, to błogość, szczęście i spełnienie. Dzięki takim doznaniom czuł, że żyje.

W pewnym momencie odwrócił się od okna i spojrzał na pokój. Na łóżku leżała związana, naga dziewczyna, która trzęsąc się na całym ciele, wpatrywała się w niego przerażonym wzrokiem. Znał to spojrzenie. Spotykał się z nim za każdym razem, kiedy wypełniał swoje posłannictwo. Było dla niego niczym miód na serce i ku jego radości jeszcze bardziej mobilizowało go do działania. Wolnym krokiem podszedł do dziewczyny, dostrzegając, jak jej źrenice w wyniku ogarniającej ją paniki rozszerzają się coraz bardziej. Zaczęła się szamotać, próbując się uwolnić. Więzy wbijały jej się w ciało, raniąc ją dotkliwie, ale ona nie przestawała tego robić. Jeszcze raz obrzucił ją spojrzeniem i nagle zamarł, nieruchomo przypatrując się jej zmaganiom. Ni stąd, ni zowąd znowu z całą mocą zaatakowały go myśli, od których tak bardzo chciał uciec. Nim się zorientował, już przeniósł się do swojego dzieciństwa, kiedy to wszystko się zaczęło.

***

_Jako trzynastolatek nie należał do cudownych i przeuroczych dzieci. Matka nie miała z nim łatwego życia. Zawsze głosił własne zdanie, którego do końca bronił. Do tego nigdy nie był potulny, często pyskował i był krnąbrny. Jego o pięć minut starszy brat bliźniak o imieniu Paweł był jego przeciwieństwem – spokojny, wycofany, zawsze ugodowy. Mieszkali sami, bez ojca, który siedem lat temu zginął w wypadku samochodowym. Od tego czasu matka musiała harować, by utrzymać ich i podupadający już dom. Warunki mieszkalne, delikatnie mówiąc, były katastrofalne. Mieszkali na peryferiach niewielkiego miasteczka na południu Polski o nazwie Kozłówek w małym, rozpadającym się domku. Praktycznie wszystkie pomieszczenia dopominały się remontu. Farba odpadała ze ścian na znacznej powierzchni, a deski podłogowe w wielu miejscach były spróchniałe, co więcej w ciemności trzeba było uważać, żeby o coś nie zahaczyć i się nie przewrócić. Bywały też dni, kiedy brakowało jedzenia. Wprawdzie matka robiła wszystko, dwoiła się i troiła, żeby tylko zapewnić im przyzwoity byt, ale czasami było to ponad jej siły. Momentami robiło mu naprawdę jej szkoda, szczególnie kiedy ukradkiem popłakiwała z bezsilności. Jednak wszystko zmieniło się jednego dnia, kiedy podeszła do niego i poprosiła o rozmowę._

_‒ Kochanie, muszę coś ci powiedzieć... Uwierz mi, nie jest to dla mnie łatwe, ale myślę, że w obecnej sytuacji to, co postanowiłam, będzie najrozsądniejsze. Pamiętaj, że wszystko, co robię, robię dla waszego dobra. – Matka z wysiłkiem szukała słów, by nie pokazać, jak bardzo jest zdenerwowana. ‒ Sam widzisz, jak ostatnio jest nam ciężko... Już nie mogę patrzeć, jak przeze mnie cierpicie. Musiałam w końcu coś z tym zrobić... ‒ Kobieta kluczyła wokół trudnego dla niej tematu._

_Wpatrywał się w nią, kompletnie nie wiedząc, o czym ona mówi i do czego zmierza. Kiedy już znużony tym przydługim wstępem miał jej przerwać, w końcu łamiącym się głosem wydukała:_

_‒ Będzie lepiej, jak przez pewien czas zamieszkasz w domu dziecka w Sosnowicach. – Widząc w jego oczach wzrastające przerażenie, szybko dopowiedziała: ‒ Ale tylko na jakiś czas... Kiedy uda mi się znaleźć drugą pracę, wrócisz do domu. Zaufaj mi. Tam będzie ci lepiej. Jedzenia ci nie zabraknie, będziesz miał ciepło i wygodnie – zapewniała._

_Wydawało mu się, że się przesłyszał. Czy ona naprawdę mówi to do mnie? Może mi się to tylko śni? ‒ zastanawiał się intensywnie. Uszczypnął się, naiwnie licząc, że złe myśli się rozpierzchną, ale matka nadal przed nim stała i coś mówiła. On jednak nie słyszał już jej słów. Po kilku minutach nieprzytomnego przypatrywania się jej twarzy usłyszał:_

_‒ Piotrusiu, słyszysz, co do ciebie mówię? – Jej głos był delikatny i ciepły, ale nie działał już na niego kojąco. W końcu wykrzyczał, wypuszczając głośno powietrze z płuc, jakby przez długą minutę przebywał pod wodą:_

_‒ Jak możesz mi to zrobić?! Co z Pawłem? Czy jego też wyrzucasz za próg?_

_‒ Paweł zostanie ze mną, ale proszę, mów ciszej. Nie musi słyszeć naszej rozmowy. On jeszcze nic nie wie – odpowiedziała, nerwowo oglądając się za siebie._

_‒ To Pawełek jest lepszy, tak? Jego kochasz, a mnie już nie? – wyrzucał z siebie pytania, nie rozumiejąc zachowania matki._

_‒ To nie jest tak, jak myślisz. On jest zbyt wrażliwy i delikatny. Nie zniósłby takiej zmiany. Ty jesteś bardziej dojrzały, bardziej odporny. Pomieszkasz tam kilka miesięcy, ja tu się urządzę, odremontuję dom, i wrócisz do nas – już do ludzkich warunków, do domu, na który zasługujecie. Chyba nie chcesz cały czas mieszkać w takiej norze? – zapytała, rozglądając się po obskurnym pokoju._

_W tym momencie jego świat się roztrzaskał na małe kawałki. Owszem, jako dziecko wyjątkowo odporne, wiele był w stanie znieść, ale to, co usłyszał teraz, przerosło go całkowicie. Ukrył twarz w dłoniach i zaczął głośno płakać. Czuł bezsilność i okrutny smak odrzucenia. Myśli kłębiły mu się w głowie. Nie mógł zrozumieć, jak matka mogła mu to zrobić. Kiedy podeszła do niego i chciała go przytulić, natychmiast oprzytomniał. Odskoczył od niej rażony niczym piorunem i kierując się do wyjścia, wycedził przez zaciśnięte zęby:_

_‒ Nienawidzę cię! I owszem, wyjdę z domu, ale moja noga więcej tu nie postanie. Już nigdy mnie nie zobaczysz! – Po tych słowach odwrócił się na pięcie i wybiegł z domu._

_Starał się nie rozkleić, ale jego dziecięce serce pękało z rozpaczy. Nogi niosły go, sam nawet nie wiedział dokąd. Zatrzymał się dopiero, kiedy dotarł nad pobliską rzekę. Usiadł na trawie i spojrzał na lśniącą wodę. Co ja teraz pocznę? Jak będzie wyglądało moje życie? – zastanawiał się przepełniony cierpieniem i żalem. W miarę pojawiania się w jego głowie kolejnych pytań, złość i nienawiść narastały w nim jeszcze bardziej. Choć nie znał swojej przyszłości, wiedział jedno – matki już nie miał._

***

Przez kilka długich minut stał jak w transie. Kiedy wrócił w końcu do rzeczywistości, wściekłość ogarnęła go ze zdwojoną siłą. By dać jej upust, musiał dokończyć to, co zaczął. Dziewczyna nadal z przerażeniem na niego patrzyła, wyczekując tego, co zaraz nastąpi. Złapał nóż z długim, wąskim ostrzem i szybko do niej podszedł. Kiedy stanął tuż nad dziewczyną, groźnie na nią popatrzył. Potem nie zastanawiając się długo, szeroko się zamachnął i z całej siły wbił nóż w jej klatkę piersiową. Dziewczyna lekko drgnęła, a jego ciało zalała fala rozkoszy. Znowu poczuł się panem tego świata.Rozdział 4

ANKA PO CAŁYM DNIU spędzonym na miejscu przestępstwa padała z nóg. Ale było to przyjemne zmęczenie. Wolała to uczucie niż marazm i bezczynność, jakie w ostatnim czasie zaczęły dominować w jej życiu. Wracała do domu, jadąc swoją wysłużoną micrą i rozmyślała o jutrzejszym dniu. Prosektorium. Miejsce śmierci, rozkładających się ciał, krwi i ludzkich narządów. Symbol końca egzystencji człowieka. Najbardziej przygnębiający zakątek na ziemi, w którym jedynie główny patolog śledczy, doktor Robert Kruk potrafił się odnaleźć. To było królestwo, gdzie panował niczym Oktawian August w swoim cesarstwie. Kruk był anatomopatologiem od ponad trzydziestu lat. Miał opinię dobrego fachowca, wnikliwego i skrupulatnego. Chociaż utrzymywał spory dystans w relacjach z innymi, to był przez wszystkich lubiany i szanowany. Szczególnie dobrze dogadywał się z Burym. To z nim najlepiej mu się współpracowało. Dwóch profesjonalistów o podobnym podejściu do zadań. Obaj pracoholicy, uparci i bezkompromisowi. Kruk był żonaty i miał trójkę dorosłych dzieci. Mógł się też poszczycić sporą gromadką wnuków. Pomimo dość burzliwego życia, jakie wspólnie wiedli z żoną, uchodzili za zgodną parę.

Anka nie miała wielu okazji do wizyt w prosektorium i może dlatego tak bardzo to przeżywała. Z pewnością nadchodzącą noc miała już z głowy. Przekonywała samą siebie, że da radę i bez większych problemów zniesie widok nabrzmiałych i sinych zwłok, bezdusznie krojonych przez patologa. W końcu świadomie wybrała zawód i musiała się liczyć z takimi sytuacjami, ale efekt tych starań był mizerny. Będąc jeszcze w samochodzie, zdecydowała się zadzwonić do Wojtka. Od razu odebrał.

‒ Cześć. Nie obudziłam cię? ‒ zapytała.

‒ No coś ty. Wiesz przecież, że jestem nocnym markiem i nie chodzę spać tak wcześnie ‒ odpowiedział.

‒ Wiem, wiem. Co słychać? Jak minął ci dzień? – zapytała beztrosko.

‒ Nie powiem, że dzisiaj było łatwo i przyjemnie, ale jakoś się trzymam. A jak u ciebie?

‒ U mnie trochę gorzej. Wreszcie coś zaczęło się dziać. I dobrze, w końcu się doczekałam śledztwa z prawdziwego zdarzenia, ale teraz odczuwam duże zmęczenie. Dzień był wyjątkowo intensywny ‒ odpowiedziała nieco sennie.

‒ To jedź do domu i od razu kładź się spać. Zbieraj siły na kolejny dzionek, pewnie nie będzie łatwiej.

‒ Obawiam się, że wcale tak szybko nie zasnę. Wiesz, jak jest, im człowiek bardziej zmęczony, tym trudniej mu zasnąć.

‒ Moje biedactwo... to jak mogę ci pomóc?

‒ Wiem, że jest już późno, ale skoro jesteś jeszcze na chodzie, to może podjechałbyś do mnie? Napilibyśmy się piwa, pogadali... Co ty na to? ‒ zapytała z nadzieją w głosie.

‒ Wiesz, że to dobry pomysł... Zaraz u ciebie będę – powiedział Wojtek po krótkim namyśle. Nawet przez telefon Anka wyczuła, że się uśmiecha.

‒ OK, to ja po drodze podjadę do sklepu i coś kupię do picia.

‒ Super. To do zobaczenia.

‒ Do zobaczenia.

Po rozmowie Ance od razu zrobiło się lepiej. Jak dobrze, że mam Wojtka ‒ pomyślała. Nie mogła uwierzyć, że do tej pory świadomie skazywała się na samotność. Coraz częściej zdarzało się, że nie potrafiła wytłumaczyć swojego nastawienia do życia. Co rusz popadam z jednej skrajności w drugą. Dziwna ze mnie kobieta ‒ stwierdziła i postanowiła dłużej nie analizować swojego postępowania. Podjechała pod sklep i zaparkowała tuż przy wejściu. W środku prawie nikogo nie było, więc bez stania w kolejce kupiła cztery puszki piwa, paczkę chipsów i paczkę wędliny. Przez cały dzień praktycznie nic nie jadła, dopiero teraz odczuła mocny głód. Postanowiła więc, że wieczorną ucztę rozpocznie od smakowitej kanapki.

Sklep znajdował się blisko jej domu, więc już po niespełna dziesięciu minutach stała w przedpokoju swojego mieszkania i ściągała bluzę. Była już wczesna wiosna, ale zimno nadal nie odpuszczało, szczególnie wieczorami. Ciepłe ubranie, do tego niekiedy jeszcze czapka i szalik stanowiły często niezbędny oręż każdego dnia. Anka mieszkała w niewielkim lokum, które miało niespełna czterdzieści metrów kwadratowych. Składało się z małej, ciemnej kuchni i jednego dużego pokoju, w którym wyodrębniła sypialniany kącik oddzielony od reszty sporą szafą. Miała tylko niezbędne meble; starała się nie zagracić tak małej powierzchni. W najbardziej wyeksponowanym miejscu ustawiła okazałą, starą lampę podłogową, która stanowiła nie lada ozdobę mieszkania. Anka kupiła ją w jednym z pobliskich sklepów z antykami. Wydała na nią sporą część swojej pensji, mimo to nie żałowała tego, wręcz przeciwnie ‒ pękała z dumy. Mieszkanie było bardzo małe, ale przytulne i urządzone ze smakiem. Anka włożyła wiele pracy i swoich oszczędności, by taki właśnie efekt osiągnąć. Po ponad miesiącu wytężonej pracy, włożonej w urządzanie czterech kątów, musiała przyznać, że końcowy efekt był bardziej niż zadowalający.

Kończyła przygotowywać swoją przekąskę, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Otworzyła je szybko i tak jak się spodziewała, w progu zobaczyła Wojtka. Zaprosiła go do środka i od razu się do niego przytuliła.

‒ Kochanie, daj mi się tylko rozebrać ‒ powiedział i delikatnie pocałował ją w usta.

‒ Wybacz, ale stęskniłam się. ‒ Anka tłumaczyła się zawstydzona.

‒ Miło mi, że ktoś o mnie ciepło myśli. Chodź. ‒ Wojtek wziął ją za rękę i poprowadził do pokoju. Usiadł w wygodnym fotelu i pociągnął na swoje kolana. Tuląc do siebie, powiedział czule: ‒ Opowiedz mi o swoim dzisiejszym dniu.

‒ Nie ma co roztrząsać. Po prostu dużo pracy i wrażeń. Mamy nową sprawę, nowe śledztwo. Nowe wyzwanie. Cieszę się na to, ale wiesz, jak to jest. Mam trochę obaw.

‒ Jakich obaw?

‒ No, że nie dam rady, że wypadłam z rutyny, że coś przeoczę, że dam ciała... – Anka zaczęła wyliczać swoje wątpliwości.

‒ Wyluzuj – przerwał jej Wojtek. ‒ Przecież na to czekałaś. Dasz radę. Wszystko będzie OK.

‒ Pewnie masz rację, ale nie wiem dlaczego mam jakieś dziwne przeczucie, że nie dam rady – wyznała cicho.

‒ Kto? Ty nie dasz rady? – spytał Wojtek zaskoczony. – Kto jak kto, ale ty na pewno sobie poradzisz. Już ja cię znam. Żaden szczegół ci nie umknie, a twoja wrodzona przenikliwość szybko doprowadzi cię do rozwiązania sprawy. Zakładamy się? – zapytał przewrotnie.

‒ Nie żartuj – powiedziała Anka z uśmiechem. Powoli zaczął jej wracać dobry humor. ‒ A jak minął twój dzień? ‒ spytała, by zrewanżować się zainteresowaniem.

‒ U mnie też sporo zaczęło się dziać. Dostałem nowy projekt, na którym teraz będę musiał się skupić ‒ powiedział, nie przestając głaskać Anki. Przyjemny dreszczyk przeszedł jej po ciele.

‒ A co to za projekt? – zapytała zaciekawiona.

‒ Muszę przygotować aranżację biura pewnej firmy. Mam dwieście metrów do opracowania. Niby projekt nieduży, ale superważny dla szefa. Nie chciałbym go zawieść.

‒ O, witaj w klubie. Widzę, że nie tylko mnie brakuje pewności siebie – powiedziała Anka z uśmiechem, ale doskonale rozumiała Wojtka. Był na początku swojej kariery zawodowej i mocno walczył o uznanie. Od dwóch lat pracował w renomowanym biurze architektonicznym. Jak na razie wiodło mu się nieźle, chociaż kosztowało go to wiele poświęceń i dużo ciężkiej pracy. Konkurencja była silna i musiał wykazywać nieustanną czujność i ponadprzeciętne umiejętności, by sprostać wymaganiom szefa.

Wojtek tymczasem kontynuował:

‒ Na szczęście kocham to, co robię, więc już nie mogę się doczekać, kiedy zacznę rysować. Na ten moment mam co najmniej trzy pomysły na ten lokal – powiedział zadowolony i się roześmiał. – Chodź, napijmy się piwa – rzekł, wstając z fotela i pociągając Ankę za sobą.

‒ Zarażasz tym entuzjazmem – stwierdziła, idąc za nim do kuchni. – Wiesz... co by nie mówić, jesteśmy szczęściarzami, bo robimy to, co kochamy ‒ ty projektujesz, a ja ścigam przestępców. Nie każdy ma taką możliwość.

‒ To prawda! Wypijmy za to. Za nas! – powiedział Wojtek z udawaną powagą.

Anka ponownie się zaśmiała, po czym stuknęli się puszkami.

‒ Zmieniając temat i schodząc na bardziej przyziemne sprawy, w piątek wchodzi do kin super film. Może byśmy się wybrali, co ty na to?

‒ Chętnie, oglądanie filmów to druga rzecz po łapaniu przestępców, którą uwielbiam robić. – Roześmiała się na te słowa. ‒ A co to za film?

‒ „Nierejestrowany bagaż” ‒ podobno świetna komedia. Czytałem kilka recenzji i powiem ci, że wszyscy zgodnie wychwalają ten film. Słyszałaś coś o nim?

‒ Nie, nie miałam okazji, ale chętnie się wybiorę, o ile czas pozwoli – dodała Anka niepewnie. ‒ A widziałeś „Pogromcę”? Ostatnio była premiera w telewizji.

‒ Niestety nie, musiałem to przegapić. Mam nadzieję, że będą jeszcze powtarzać.

‒ Na pewno jeszcze nie raz. Mogłabym go oglądać w nieskończoność. Ach, ten Johnsson... uwielbiam go – powiedziała marzycielsko.

‒ Kochana, nie zapędzaj się. Zaczynam być zazdrosny ‒ rzekł Wojtek niezwykle poważnie. Spojrzał na Ankę świdrującym wzrokiem, a potem obydwoje wybuchnęli śmiechem.

Jeszcze dwie długie godziny spędzili w doskonałych humorach, dyskutując na różne mniej lub bardziej błahe tematy. Potem poszli do łóżka i namiętnie się kochali. Rozstali się prawie o pierwszej w nocy. Wtedy to Wojtek pojechał do siebie, a Anka z głową pełną obrazów z mijającego dnia położyła się do łóżka ‒ choć wiedziała, że i tak szybko nie zaśnie.Rozdział 5

CHOĆ STAWIŁA SIĘ w prosektorium przed czasem, to Bury już na nią czekał. Mogła się tego spodziewać. W końcu nadgorliwość komisarza była do przewidzenia. Grzecznie się przywitała i weszła za nim do budynku. Zakład medycyny sądowej mieścił się przy ulicy Cichej. Wprawdzie był po kapitalnym remoncie, ale i tak odstraszał panującą tam atmosferą. Anka stwierdziła, że żadne prace remontowe ani nie wiadomo jak nowoczesne wyposażenie tego nie zmienią. Prosektorium to prosektorium. Na zawsze ma przypisaną łatkę miejsca ponurego i odstraszającego. Nawet latem odczuwało się tam chłód, a panująca wiecznie cisza potęgowała grobowy nastrój. Kobieta weszła do środka i zobaczyła doktora Kruka, który już na nich czekał. Boże, czy ci ludzie kiedykolwiek śpią? ‒ zastanowiła się. Szybko jednak odpędziła tę myśl, ponieważ Kruk zwrócił się do niej:

‒ Witam, pani Aniu. Dawno nie gościłem pani w swoim królestwie. Czy gotowa jest pani na dzisiejsze wyzwanie?

‒ Tak ‒ odpowiedziała niepewnie Anka.

‒ Burego nie pytam, bo tu odpowiedź jest oczywista. – Patomorfolog uśmiechnął się z przekąsem, po czym zaraz dodał: ‒ Prokuratora Branickiego jeszcze nie ma, ale zapraszam was już na salę. Przygotuję co nieco, zanim dojedzie ‒ powiedziawszy to, wskazał na drzwi i przepuścił ich przodem. Po chwili weszli na salę, gdzie panowało przejmujące zimno. A może Anka miała tylko takie wrażenie? Do tego wyczuwała specyficzny słodki zapach pomieszany z chemikaliami. Co tu dużo mówić, mieszanka ta nie była najprzyjemniejsza dla nosa. Dreszcz przeszedł jej po plecach.

Popatrzyła na Burego i Kruka, którzy jak gdyby nigdy nic szykowali się do sekcji. Bury zakładał maseczkę chroniącą przed zapachem, a Kruk przepastny fartuch. Sala, w której się znajdowali, nie miała okien. Podłoga i ściany wyłożone były białymi płytkami. Po środku stało metalowe łóżko sekcyjne z zagłębieniem na ciało i rynnami po bokach. Straszne miejsce ‒ pomyślała Anka, zakładając maseczkę, by choć trochę ochronić się przed wszechobecnym zapachem śmierci. Kiedy Kruk wwoził ciało, wpadł Branicki. Prokurator był dojrzałym mężczyzną po sześćdziesiątce. Wyglądał jak typowy urzędnik, głównie ze względu na ubiór, który na co dzień nosił – ciemny garnitur, jasna koszula i krawat. Po komendzie krążyły legendy na temat liczby zestawów, jakie posiadał w swojej szafie. W rzeczywistości prokurator miał ludzką twarz i nie za bardzo przywiązywał uwagę do procedur. Jednak robił to rzeczowo, z wyczuciem, zawsze przy zachowaniu zdrowego rozsądku i nigdy nie nadużywając prawa. Był żonaty od trzydziestu lat, dzieci nie miał, co pozwalało mu w pełni poświęcić się pracy.

‒ Przepraszam za spóźnienie. Utknąłem w strasznych korkach. Mam nadzieję, że nie zaczęliście beze mnie – powiedział Branicki.

‒ Ależ skąd. Dopiero zaczynam. A ten pan raczej nigdzie się już nie wybiera ‒ odpowiedział Kruk i wskazał na ciało schowane w czarnym worku. Nikomu nie było do śmiechu.

Patomorfolog podszedł do zwłok i rozsunął suwak. Ich oczom ukazało się ciało z wielką ziejącą raną na gardle, która wydawała się jeszcze bardziej ohydna niż wczoraj. Na ten widok Ance zrobiło się niedobrze. Musiała wziąć kilka głębokich wdechów, by mdłości ją opuściły. Potem znowu popatrzyła na ciało, ale tym razem starała się utrzymać wzrok na kończynach. Fachowcem w tej dziedzinie nie była, ale potrafiła dostrzec stężenie pośmiertne, a także liczne plamy opadowe i zielone zabarwienie na jamie brzusznej, co oznaczało, że od śmierci minęło już trochę czasu. Tak jak się spodziewała, Kruk szybko przeszedł do działania. Najpierw skrupulatnie przeprowadził oględziny zewnętrzne, by po godzinie szczegółowego badania ubrania, włosów i paznokci nieboszczyka zręcznym ruchem przeciąć jego ciało, tworząc złowieszczą literę Y. Rozchylił szeroko warstwy skórne i chwycił piłę. Salę wypełnił dźwięk pękających żeber i mostka. Na ten odgłos Anka aż podskoczyła. Następnie Kruk zaczął wyjmować i ważyć poszczególne narządy wewnętrzne. Na widok wątroby lekko się skrzywił. Kiedy ją odłożył do metalowego naczynia, chwycił za jelita, naciągając je na dziwnie wyglądający przyrząd. W tym momencie Anka zrobiła trzy kroki do tyłu i przytrzymała się biurka. Gdyby nie to, z pewnością by upadła. Zakręciło jej się w głowie i poczuła dziwny smak w ustach. Szybko nie zjem żadnego mięsa – zdecydowała z obrzydzeniem. Brak doświadczenia bezlitośnie dał o sobie znać. Ratując się, swoją uwagę skierowała na inny tor. Myślami zawędrowała do wczorajszego wieczoru z Wojtkiem. I to ją uratowało. Rozglądając się po uczestnikach sekcji, doszła do wniosku, że nikt nie zwraca na nią uwagi, tylko w skupieniu przypatruje się pracy Kruka i słucha tego, co relacjonuje. To był dla niej szczęśliwy omen.

Sekcja trwała kilka godzin. Jak tylko patomorfolog zaczął ściągać rękawiczki, od razu padło pierwsze pytanie ze strony prokuratora Branickiego:

‒ Jakieś wnioski? Co możesz nam powiedzieć?

‒ Ofiara nie żyje od ponad dwudziestu czterech godzin. Wiem, że to mało precyzyjna informacja, ale pobrałem płyn z gałek ocznych i mam nadzieję, że dzięki temu uda mi się dokładniej określić ten czas. Bezpośrednią przyczyną śmierci było wykrwawienie. Oprócz rany gardłowej innych brak. Mężczyzna nie prowadził zdrowego trybu życia. Jego wątroba cała w żółtych plamkach wskazuje, że nie stronił od alkoholu, a podczerniałe płuca, że lubił też palić i to w niemałych ilościach. Spod paznokci pobrałem niewielkie próbki, ale coś czuję, że niewiele one wniosą. Prawdopodobnie są to zwykłe zanieczyszczenia, a nie ślady mordercy. Tak więc bardzo mi przykro, ale na ten moment nie dam wam za dużo. Po dokładniejszej analizie w laboratorium z pewnością tych informacji będzie więcej.

‒ Nie jest to dobra wiadomość – stwierdził Bury.

‒ Niestety nic na to nie poradzę – odpowiedział Kruk, wzruszając ramionami. – Nie jestem cudotwórcą, tylko zwykłym patologiem.

‒ Już nie bądź taki skromny – rzucił prokurator.

Na to lekarz tylko machnął ręką.

‒ Czy żona zmarłego może dokonać identyfikacji ciała? – Bury zwrócił się do Kruka.

‒ Tak, jak najbardziej. Doprowadzę wszystko do ładu i możecie ją tu ściągnąć.

***

Podczas gdy Bury i Anka byli w zakładzie medycyny sądowej, Młody siedział z Wandą Żmijewską w pokoju przesłuchań. Żmijewska była kobietą w średnim wieku, zaniedbaną, z tłustymi i potarganymi włosami. Do tego należała do osób, które ostentacyjnie i bez owijania w bawełnę mówiły, co myślą.

‒ Ja już wszystko wam powiedziałam. Dlaczego mnie tu ściągnęliście? ‒ pytała zniecierpliwiona kobieta.

‒ Tak, wiem, ale musimy wszystko jeszcze raz spisać. Takie mamy procedury – cierpliwie tłumaczył Młody.

‒ Dobra, miejmy już to za sobą. – Żmijewska z rezygnacją machnęła ręką. ‒ Tylko szybko. Muszę jeszcze obiad przygotować dla starego ‒ zaznaczyła.

‒ Wspaniale. To na początek proszę podać swoje imię, nazwisko, datę urodzenia, adres zamieszkania i pracy.

Kobieta westchnęła i z wielką łaską rzekła:

‒ Nazywam się Wanda Żmijewska i mam pięćdziesiąt pięć lat. Mieszkam przy ulicy Drogowej trzy.

‒ A gdzie pani pracuje?

‒ Nigdzie. Zajmuję się domem.

Młody zanotował coś w zeszycie i po chwili ponownie się odezwał:

‒ Proszę opowiedzieć o okolicznościach, w jakich znalazła pani ciało mężczyzny.

‒ Co tu mówić? Szłam rano do sklepu zrobić zakupy na obiad, jak zawsze tą samą drogą. Kiedy przechodziłam obok tej rozwalającej się kamienicy, zobaczyłam leżącego na chodniku mężczyznę. Myślałam, że może źle się poczuł – zemdlał albo miał zawał. W końcu nie zna się dnia ani godziny, kiedy spotka człowieka nieszczęście. Ale kiedy podeszłam bliżej i dostrzegłam morze krwi, nie miałam wątpliwości, co się stało. Najpierw strach mnie sparaliżował i nie wiedziałam, co robić. Dopiero klakson przejeżdżającego samochodu wytrącił mnie z odrętwienia. Wtedy pomimo przerażenia postanowiłam zadzwonić na policję.

‒ Która to była godzina? ‒ zapytał Młody.

‒ Dokładnie nie pamiętam, ale było wcześnie. Pewnie gdzieś koło siódmej.

‒ Gdzie leżał mężczyzna?

‒ Przecież mówię: leżał na chodniku, przy bramie... Na plecach – dodała kobieta po chwili namysłu, uznając, że może to być istotna informacja.

‒ Czy coś pani ruszała na miejscu, przy ciele, albo coś zauważyła na chodniku albo w okolicy?

‒ Nigdy w życiu. Nie zbliżałam się do niego. Nie znoszę umarlaków.

‒ To może jednak coś tam leżało?

‒ No, nie wiem. Może... – odpowiedziała niepewnie. ‒ Tak jak mówiłam, nie podchodziłam za blisko i się nie przyglądałam. Starałam się na niego nie patrzeć. Może dla pana to chleb powszedni, ale ja nie lubię takich widoków.

‒ To może pani zauważyła, że ktoś kręcił się w pobliżu?

‒ Nikogo nie widziałam, nic też nie przykuło mojej uwagi. Potem trochę gapiów zaczęło się schodzić i zrobiło się zamieszanie, ale nikt nie podchodził do tego... no... ciała – powiedziała kobieta i głośno przełknęła ślinę. Widać było, że rozmowa na temat morderstwa nie przychodziła jej łatwo.

‒ Coś jeszcze chce pani dodać? – zapytał Młody i zaraz szybko dorzucił: ‒ Proszę się zastanowić, bez pośpiechu. Może się pani coś przypomni. Dla policji każdy, nawet najdrobniejszy szczegół może być ogromnie ważny.

‒ Nic poza tym, co powiedziałam, nie przychodzi mi do głowy – odrzekła bez zastanowienia kobieta. ‒ Panu może się nie spieszy, ale mnie tak. Obowiązki mnie wzywają, mam dużo roboty w domu. Nikt za mnie jej nie wykona. ‒ Żmijewska próbowała jak najszybciej zakończyć tę rozmowę.

‒ Czy nie znała pani ofiary? – zapytał Młody, lekceważąc zdawkowość świadka.

‒ Nie, skąd. Po raz pierwszy go widziałam ‒ powiedziała Żmijewska, wstając z krzesła: ‒ To by było na tyle. Nie mam nic więcej do powiedzenia.

Młody postanowił dłużej nie męczyć kobiety. Jego dalsza dociekliwość mogła tylko pogorszyć sytuację, a tego wolał uniknąć.

‒ No dobrze. Na ten moment skończymy, ale proszę pozostać z nami w kontakcie. Może będziemy musieli jeszcze z panią porozmawiać ‒ poinformował.

‒ Oby nie. Wolałabym kolejny raz przez to wszystko nie przechodzić – stwierdziła Żmijewska, nie ukrywając swojego niezadowolenia.

Powiedziawszy to, chwyciła swój znoszony płaszcz i nie żegnając się, szybko wyszła z pokoju przesłuchań.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: