Facebook - konwersja

Sekretny pokój w Auschwitz - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 października 2022
Ebook
36,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
36,90

Sekretny pokój w Auschwitz - ebook

Dwie siostry zostają brutalnie rozdzielone przez wojnę. Anna trafia do nazistowskiego obozu koncentracyjnego. Danuta nie przestaje starać się o jej ocalenie, nawiązując bardzo ryzykowany kontakt z polskim podziemiem. Marzenie o ponownym spotkaniu zostaje niestety udaremnione. Szansa na zemstę pojawia się sześćdziesiąt lat później… Tragiczna i zarazem porywająca opowieść o oszustwie, odwadze i sile przetrwania.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8074-450-9
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

7

9 STYCZ­NIA 1940
Węgrzyn, Pol­ska

Według nie­miec­kich żoł­nie­rzy prze­mie­rza­ją­cych Pol­skę po blitz­kriegu pierw­szego wrze­śnia tysiąc dzie­więć­set trzy­dzie­stego dzie­wią­tego roku zabi­ja­nie to pestka. Roz­ma­wiali o tym w trak­cie podróży, pod­ska­ku­jąc i tłu­kąc się na wybo­jach pośród smęt­nego, sza­rego kra­jo­brazu, gdy zbli­żali się do nie­miec­kiej gra­nicy i leżą­cych za nią pol­skich wsi. Pano­wała powszechna zgoda co do tego, że jak już się zacznie, trudno prze­stać. Pierw­szy raz był naj­trud­niej­szy, a potem to już „masowe strze­la­nie do szczu­rów”, jak ktoś zauwa­żył, a cała reszta zaśmiała się z tej ana­lo­gii, ponie­waż wła­śnie tak mini­ster Goeb­bels nazy­wał Żydów i Pola­ków: szczu­rami.

Brak oporu pod­czas dru­giej fali zasko­czył oddziały SS, które nie wzięły pod uwagę faktu, że mają do czy­nie­nia jedy­nie z chło­pami i ich rodzi­nami, a nie z wyszko­lo­nym per­so­ne­lem woj­sko­wym. Z jakąż łatwo­ścią robiło się czystki, podą­ża­jąc śla­dem eli­tar­nych oddzia­łów sztur­mo­wych, które zale­d­wie kilka tygo­dni wcze­śniej niczym nie­moż­liwa do zatrzy­ma­nia machina uto­ro­wały drogę do War­szawy. Nie­miec – to brzmi dum­nie.

Teraz tylko sprzą­tali i przy udziale drob­nych lokal­nych urzęd­ni­ków spo­rzą­dzali listy – nie­koń­czące się listy. Każda naj­drob­niej­sza rzecz musiała być udo­ku­men­to­wana i zatwier­dzona stem­plem, ponie­waż osta­tecz­nie całą doku­men­ta­cję depo­no­wano w Ber­li­nie. Führer oświad­czył, że wszyst­kie dzia­ła­nia trzeba ewi­den­cjo­no­wać, ponie­waż Niemcy two­rzą wła­śnie histo­rię. Zapew­niano ich, że są nie­zwy­cię­żeni, a zwa­żyw­szy na łatwość, z jaką wszystko im się pod­da­wało, naj­wy­raź­niej była to prawda.

Nikt nie powie­dział, jak długa jest droga do zwy­cię­stwa, sta­wało się jed­nak jasne, że skła­dała się z wielu eta­pów. Im prę­dzej upo­rają się z bie­żą­cymi zada­niami, tym prę­dzej wojna się zakoń­czy. Nale­żało dzia­łać spraw­nie także i w dru­giej fazie; SS miało roz­pra­wić się z drob­nymi sprze­ci­wami i głu­pimi narze­ka­niami (wielu ludzi będzie nie­za­do­wo­lo­nych ze zmian) i nie pozwo­lić, by kto­kol­wiek lub cokol­wiek sta­nęło im na dro­dze.

Ber­lin wpadł na dosko­nały pomysł wyko­rzy­sta­nia więź­niów do fizycz­nej pracy, wyzna­cza­jąc nie­miec­kich żoł­nie­rzy dokład­nie do tych zadań, do któ­rych się zgło­sili – walki o ojczy­znę. Pod­bite zie­mie dostar­czały licz­nej siły robo­czej, a z dotych­cza­so­wych doświad­czeń wyni­kało, że Führer miał rację – Polacy nadają się do pracy fizycz­nej i do niczego ponadto. Stoją o sto­pień wyżej od Żydów, ale to nie­wielka róż­nica.

Męż­czyźni, mając mnó­stwo czasu w trak­cie dłu­giej podróży, w cię­ża­rówce poru­szali wiele róż­nych tema­tów, a nastrój popra­wił się im jesz­cze bar­dziej, gdy zaczęli roz­pra­wiać o dodat­ko­wych korzy­ściach zwią­za­nych z „drugą falą”. Na przy­kład dostaje się naj­lep­sze kwa­tery, zwłasz­cza jeśli jest się ofi­ce­rem. Dobrze też mieć zna­jo­mego w Gestapo, ponie­waż to przy­spie­sza sprawy, a nie ma nic lep­szego, niż prze­jąć miesz­ka­nie zwol­nione nie­dawno przez jakie­goś zamoż­nego Żyda, jako że to oni mieli zawsze naj­pięk­niej­sze nie­ru­cho­mo­ści i zosta­wiali po sobie dobry jako­ściowo doby­tek. Wolno im było zabrać ze sobą tylko tyle, ile zdo­łali unieść, ku wiel­kiej korzy­ści wpro­wa­dza­ją­cego się na ich miej­sce nowego loka­tora.

Naj­więk­szymi pro­ble­mami dru­giej fali były zasoby i czas. To typowe dla Ber­lina, sie­dziby ano­ni­mo­wych biu­ro­kra­tów, któ­rzy odczy­ty­wali tre­ści zawarte mię­dzy wier­szami prze­mó­wień Führera: nie mieli poję­cia o prak­tycz­nych trud­no­ściach, z któ­rymi ci na miej­scu musieli mie­rzyć się każ­dego dnia. Tyle dobrego, że nie narzu­cali wielu zasad. Ow­szem, wszystko musiało być udo­ku­men­to­wane i odno­to­wane, prze­pro­wa­dzano kon­trole, audyty i bilanse, ale ist­niała moż­li­wość dowol­nego doboru środ­ków, byle wyko­nać zada­nie. Po pro­stu. I takie były roz­kazy. Wyko­nać!

Wtedy nade­szła pora na zabi­ja­nie. Cza­sem nie miało się wyboru, bo ina­czej spo­wal­nia­łoby się pro­ces i wyni­kłyby z tego pie­kielne kło­poty. Jeśli ktoś powo­do­wał zbędne opóź­nie­nia, nale­żało roz­pra­wić się z nim natych­miast, by móc przejść do następ­nego celu. Tylko to się liczyło.

Rolf Schro­der, naj­wyż­szy rangą Nie­miec w cię­ża­rówce, mówił o otrzy­ma­nej kore­spon­den­cji doty­czą­cej pro­ble­mów czę­ści młod­szych rekru­tów SS z likwi­do­wa­niem dużych grup – strze­la­nie przez wiele godzin do nie­uzbro­jo­nych star­szych ludzi oraz dzieci dla nie­któ­rych sta­wało się nie­zno­śne. Sprawa zaczęła nabie­rać roz­pędu, gdy do Ber­lina wpły­nęły liczne raporty z ope­ra­cyj­nych dzia­łań polo­wych. Zamiast mówić żoł­nie­rzom, by „się uod­por­nili” i wypeł­niali swoje obo­wiązki, Reichsführer Him­m­ler, który dowo­dził SS, a nawet Obersturmbannführer Eich­mann (komen­dant wszyst­kich obo­zów) poszu­ki­wali innych metod eli­mi­na­cji, by uspo­koić sytu­ację.

Wraz z sze­rze­niem się wie­ści o zakła­da­niu gett, w któ­rych tym­cza­sowo zakwa­te­ro­wy­wano Żydów, stało się jasne, że liczeb­ność się zwięk­szy. Mówiło się nawet o stwo­rze­niu pro­gramu euta­na­zji dla doro­słych, który pomógłby w roz­wią­za­niu kwe­stii prak­tycz­nych zwią­za­nych z tymi spra­wami. Wszy­scy czuli się pokrze­pieni na duchu, że Ber­lin poważ­nie trak­tuje ich obawy.

Rosyj­skich jeń­ców wojen­nych oraz pol­skich dysy­den­tów likwi­do­wano szybko, ponie­waż byli poten­cjal­nie naj­bar­dziej szko­dliwi. Pomimo tra­gicz­nego w oczy­wi­sty spo­sób poło­że­nia z jakie­goś nie­do­rzecz­nego powodu wciąż mieli w sobie zapał i deter­mi­na­cję. Im moc­niej ude­rzało się w wichrzy­cieli, tym bar­dziej rósł upór tych głup­ców. Żydów było wię­cej niż wszyst­kich innych razem wzię­tych, ale na szczę­ście zacho­wy­wali się tak bier­nie i ule­gle, że nie nastrę­czali więk­szych trud­no­ści. Znę­cano się nad nimi i ponie­wie­rano, sys­te­ma­tycz­nie bito i odczło­wie­czano do tego stop­nia, że zga­dzali się nawet pil­no­wać samych sie­bie!

Z wybra­nych for­mo­wano grupy kapo – zaufa­nych więź­niów – któ­rych zada­niem było utrzy­my­wa­nie dys­cy­pliny wśród swo­ich. Niemcy musieli mieć ubaw, gdy roz­ma­wiali o tym, że kapo ocho­czo stłuką na kwa­śne jabłko każ­dego z żółtą gwiazdą Dawida na ręka­wie! To genialny Adolf Eich­mann roz­pra­co­wał spo­sób postę­po­wa­nia tych ludzi na długo przed prze­nie­sie­niem ich do gett. Ni­gdy nie podej­mo­wali walki; sta­wali na bacz­ność, gdy im kazano, pra­co­wali do ostat­ków sił, kopali wła­sne groby, a nawet wła­sno­ręcz­nie zapeł­niali te już wyko­pane, zanim ich roz­strze­lano. Łatwiej być nie mogło. Gdyby tylko nie było ich tak wielu!

Wart uwagi jest fakt, że zda­niem czę­ści eses­ma­nów z Żydami nie było żad­nej frajdy. Gdzie pościg, gdzie polo­wa­nie? Ich ule­głość spra­wiała, że wiało nudą, więc oddziały musiały pod­trzy­my­wać swoje zaan­ga­żo­wa­nie w sprawę wszel­kimi dostęp­nymi środ­kami. Trudno mieć sza­cu­nek dla wroga, który nie sta­wia oporu.

„Brak frajdy” naj­bar­dziej doskwie­rał Kar­lowi Brau­nowi. Jego kole­dzy z cię­ża­rówki widzieli go już w akcji i nie wąt­pili, że zabi­ja­nie spra­wiało mu przy­jem­ność. Cza­sem dostrze­gali to w jego oczach – błysz­czały, gdy zaczy­nało się roz­strze­li­wa­nie. Ale dobrze było mieć go pod ręką. Kiedy Chart znaj­do­wał się w pobliżu, można było robić swoje.

8

Poranne słońce pró­bo­wało obwie­ścić swoje poja­wie­nie się na sza­rym nie­bie za zasłoną nagich drzew. Szron osa­dził się na tra­wie, lód chrzę­ścił pod kołami cię­ża­rówki tele­pią­cej się po zamar­z­nię­tym bło­cie i wybo­jach. Rolf Schro­der patrzył, jak wstaje kolejny ponury dzień pol­skiej zimy. Nie­na­wi­dził Pol­ski, jej zasnu­tego nieba i nija­kiego kra­jo­brazu. Poprzed­niego wie­czora spo­tkał się z kłó­tli­wym bur­mi­strzem spo­rego mia­sta, w końcu wycią­gnął od niego inte­re­su­jące go nazwi­ska i zatrzy­mał się tam na nocny spo­czy­nek. Przed wyjaz­dem posta­no­wił pozo­sta­wić przy­kład, dla­czego nie należy sprze­ci­wiać się SS w takich cza­sach. Przy­kład zawisł na drze­wie pod ratu­szem. A dokład­niej – trzy takie przy­kłady.

Póź­niej Schro­der wyru­szył w godzinną podróż wąskimi bocz­nymi dro­gami do maleń­kiej wio­ski Węgrzyn, dzie­sięć kilo­me­trów za nie­miecko-pol­ską gra­nicą.

Pozwo­lił sobie na prze­lotny uśmiech. Życie pod­po­rucz­nika SS oka­zało się nie takie złe, jak z początku oba­wiali się jego rodzice. Nie wal­czył na linii frontu. Los naj­wy­raź­niej mu sprzy­jał i Schro­der był prze­ko­nany, że jeśli nie będzie pako­wał się w kło­poty, prze­czeka wojnę i gdy kon­flikt zbrojny się zakoń­czy, powróci do nor­mal­nego życia, wzbo­ga­co­nego o nowe doświad­cze­nia.

Lech Bur­czyk dźwi­gnął z łóżka swoje obo­lałe ciało, prze­cią­gnął się i pod­szedł boso do okna po zim­nych deskach pod­łogi. Gdy roz­su­wał jutowe zasłony, zza któ­rych wyło­nił się kolejny mroźny pora­nek, oddech zawisł przed nim w powie­trzu pod posta­cią lek­kiego obłoczka nie­wy­po­wie­dzia­nych jesz­cze słów. Zima cią­gnęła się już długo, oka­zała się cza­sem burz­li­wym, obfi­tu­ją­cym w wyda­rze­nia wsz­częte z hanieb­nych pobu­dek. Nie­miecka inwa­zja, o któ­rej mówiło się ze stra­chem od dawna, prze­pro­wa­dzona w prze­ra­ża­jąco bły­ska­wicz­nym tem­pie, zwia­sto­wała nadej­ście nowego roku w naj­gor­szy moż­liwy spo­sób.

Zwy­kle o tej porze Lech myślał o wio­śnie i nad­cho­dzą­cych sie­wach. Ale do wio­sny pozo­stały jesz­cze dwa mie­siące, a dwa mie­siące mogą bar­dzo się dłu­żyć, gdy zależy od cie­bie życie tak wielu osób, a tym­cza­sem twój los jest w cudzych rękach.

Dobie­ga­jący osiem­dzie­siątki Lech uro­dził się w tym domu, a przed nim jego ojciec. Poko­le­nia prze­mi­jały i teraz dom nale­żał do Lecha, jego żony Zlaty i ich córki Rozy, z którą zamiesz­kały tam jej dwie nasto­let­nie córki, Danuta i Ania. Miej­sce znów wypeł­niło się ludźmi, ale na nie­szczę­ście Lecha samymi kobie­tami! Mię­dzy innymi z tego powodu zerwał z rodzinną tra­dy­cją i dbał o to, by wsta­wać o świ­cie jako pierw­szy – chcąc zakosz­to­wać ciszy i spo­koju wcze­snego poranka.

Roza była tą nie­okieł­znaną, naj­trud­niej­szą lato­ro­ślą z pię­ciorga dzieci Lecha i Zlaty, która okryła rodzinę naj­gor­szą moż­liwą hańbą. Miesz­kała ze swoim mężem Lesz­kiem (leni­wym nie­udacz­ni­kiem i wał­ko­niem, jak więk­szość męż­czyzn z Lublina, zda­niem Lecha) oraz ich pierw­szym dziec­kiem, córką Danutą, w nie­wiel­kim dzier­ża­wio­nym gospo­dar­stwie pośrodku niczego, gdzieś pod Łodzią. Gdy Roza oznaj­miła, że znowu jest w ciąży, Leszek nie przy­jął tej nowiny z rado­ścią. Jesz­cze jedna gęba do wyży­wie­nia. Lepiej, żeby tym razem uro­dził się chło­piec. Kiedy doro­śnie, będzie przy­naj­mniej poma­gać w gospo­dar­stwie. Wspól­nymi siłami jakoś dawali sobie radę, ale ledwo, a teraz stracą dochód, jaki przy­no­sił im ich loka­tor, któ­rego pokój wkrótce będzie potrzebny powięk­sza­ją­cej się rodzi­nie.

Leszek odczuje brak loka­tora. Męż­czyźni regu­lar­nie gry­wali w karty albo sza­chy i zwy­kle popi­jali razem wie­czo­rami – Leszek i cichy pod­ku­wacz koni przed­sta­wiony mu na targu przez zna­jo­mego, który zaba­wił u nich dłu­żej niż kto­kol­wiek prze­wi­dy­wał. Pod­ku­wacz koni wyglą­dał jakoś dziw­nie, tro­chę jak Cygan, miał dłu­gie, czarne, krę­cone włosy oraz oczy w róż­nych kolo­rach. Trudno było roz­gryźć, czy jest krę­ta­czem, czy ory­gi­na­łem (męż­czyźni na targu widzieli w nim krę­ta­cza, za to ich kobiety ory­gi­nała). Ale jakie to miało zna­cze­nie? W piciu dorów­ny­wał naj­tęż­szym gło­wom, a przy­ła­pany na kar­cia­nym oszu­stwie par­skał śmie­chem. Dora­biał pokąt­nym han­dlem końmi i zawsze pła­cił czynsz na czas. Zwy­kle wyko­ny­wał w domu różne drobne prace, te, do któ­rych Leszek jakoś ni­gdy nie mógł się zabrać, ponie­waż był albo zbyt zajęty, albo zbyt pijany. Drobna kwota, którą dorzu­cał do domo­wego budżetu, oraz pomoc, którą świad­czył, szybko spra­wiły, że stał się nie­zbędny.

Uprze­dzono go, że będzie musiał się wypro­wa­dzić wkrótce po naro­dzi­nach dziecka. Oka­zało się tym­cza­sem, że wyniósł się znacz­nie szyb­ciej, niż się spo­dzie­wali – już kilka godzin po przyj­ściu na świat nie­mow­lę­cia. Dzie­sięć minut póź­niej wybiegł z domu także Leszek – w pogoni za loka­to­rem.

Dopadł go na przed­mie­ściach Łodzi i nie­mal zatłukł na śmierć, następ­nie wró­cił do domu, ude­rzył Rozę pię­ścią w twarz, spa­ko­wał manatki i tyle go widziano. Roza zabrała dwójkę dzieci do gospo­dar­stwa rodzi­ców w Węgrzy­nie, powró­ciła do panień­skiego nazwi­ska i samot­nie wycho­wy­wała dzieci.

Nowo naro­dzona Ania stała się atrak­cją tar­go­wej mie­ściny: bądź co bądź nie­czę­sto widuje się na pol­skiej wsi dziecko o kru­czo­czar­nych wło­sach, jed­nym oku nie­bie­skim, a dru­gim brą­zo­wym.

W miarę doj­rze­wa­nia i wkra­cza­nia w nasto­let­niość uroda Ani coraz bar­dziej roz­kwi­tała. Zde­cy­do­wa­nie róż­niła się od paty­ko­wa­tych, jasno­wło­sych i błę­kit­no­okich dziew­cząt, które uczęsz­czały do miej­sco­wej szkoły. I choć nie­któ­rzy sądzili, że ma w sobie odro­binę cha­rak­te­ry­stycz­nej dzie­cię­cej pulch­no­ści, wkrótce stało się jasne, że tak nie jest. Natura obda­ro­wała Anię ponętną figurą oraz zachwy­ca­jącą urodą cygań­skiej kró­lo­wej, co w oczach chłop­ców dawało jej praw­dziwą prze­wagę nad innymi dziew­czę­tami, ona jed­nak przez więk­szość czasu opę­dzała się od zalot­ni­ków, zamiast ich ośmie­lać.

Danuta, star­sza o dwa lata sio­stra Ani, była bar­dzo podobna do matki – Polka z krwi i kości. Krót­kie blond włosy, owalna twarz, szla­chetny nos. Nogi do pasa, szczu­pła, zwarta budowa spor­t­smenki. Były jej pisane wiel­kie suk­cesy na are­nie spor­to­wej, ale nauka także szła jej bar­dzo dobrze, podob­nie jak Ani, zwłasz­cza języki. Dziew­czynki stały się nie­roz­łączne.

Danuta miała zde­cy­do­wa­nie więk­sze doświad­cze­nie w spra­wach ser­co­wych. Nim skoń­czyła dzie­więt­na­ście lat, była już dwu­krot­nie zako­chana i zdą­żyła zapo­mnieć, kiedy stra­ciła dzie­wic­two i kto je ode­brał. Ani udało się je zacho­wać, ale jako sie­dem­na­sto­latka zna­la­zła się pod ostrza­łem kilku ado­ra­to­rów, w tym dwóch ojców kole­ża­nek. Na razie wolała jed­nak słu­chać o wyczy­nach sio­stry, gdy leżały razem w łóżku i roz­ma­wiały do póź­nej nocy.

Żadna z nich nie bała się pracy, obie robiły w gospo­dar­stwie dziadka wię­cej, niż powinny. Miały silne ramiona i nogi – i rów­nie silne cha­rak­tery: nikt nie zadzie­rał z Bur­czy­ków­nami, a ci, któ­rzy ośmie­lali się spró­bo­wać, zawsze źle koń­czyli, zwłasz­cza chłopcy.

O ile Danuta potra­fiła wyka­zać się upo­rem, Ania zawsze była realistką, choć miała też w sobie tro­chę non­sza­lan­cji, która, jak się mówiło, pew­nego dnia może wpę­dzić ją w tara­paty. Lech i Zlata dzię­ko­wali Bogu, że obda­rzył ich tak wspa­nia­łymi wnucz­kami, choć jed­no­cze­śnie prze­kli­nali Rozę za wstyd i trudne doświad­cze­nia, które spro­wa­dziła na nich i na sie­bie. Ale koniec koń­ców rodzina to rodzina, byli sobie bli­scy jak koszula ciału. Lech czuł, że Bóg naprawdę mu bło­go­sła­wił.

Dłu­gie lata pracy na roli odci­snęły na Lechu piętno. Odkąd pamię­tał, uprawa bura­ków cukro­wych sta­no­wiła cen­trum jego wszech­świata. A teraz? Wszystko zmie­niało się z dnia na dzień, w dodatku Niemcy narzu­cili w Pol­sce ści­słe regu­la­cje żyw­no­ściowe.

Dieta pol­skich oby­wa­teli została ogra­ni­czona do sze­ściu­set pięć­dzie­się­ciu czte­rech kalo­rii dzien­nie, czyli mniej wię­cej dwu­dzie­stu pię­ciu pro­cent reko­men­do­wa­nego spo­ży­cia, Żydom przy­słu­gi­wały tylko sto osiem­dzie­siąt cztery kalo­rie. Gro­żono kon­tro­lami, wymu­szono racjo­no­wa­nie, a więk­szość pło­dów rol­nych upra­wia­nych przez takich chło­pów jak Lech zabie­rano dla nie­miec­kiej armii. Dla­tego miał prze­świad­cze­nie, że są bez­pieczni. Po co Niemcy mie­liby krzyw­dzić rol­ni­ków, któ­rzy tak ciężko pra­co­wali, by wyży­wić swo­ich panów i wład­ców? Plotki roz­sie­wane na targu były pozba­wione sensu.

Lech nacią­gnął na ramiona pat­chwor­kową koł­drę, odwró­cił się i zosta­wił swoje myśli przy oknie. Przez chwilę zasta­na­wiał się, co to za hałas dobiega gdzieś z oddali. Brzmiał meta­licz­nie, jak tłu­cze­nie metalu o metal, przy­pi­sał go więc łań­cu­chom i kłód­kom na drzwiach sto­doły, które czę­sto stu­kały bez powodu. Zano­to­wał w pamięci, że trzeba je spraw­dzić.

Gdy wró­cił do sypialni, Zlata mam­ro­tała coś przez sen. Sta­nął w drzwiach, spoj­rzał czule na kobietę, która została jego żoną w wieku pięt­na­stu lat. On sam miał zale­d­wie szes­na­ście, kiedy się pobrali. Wypeł­nione ciężką pracą życie odci­snęło na niej swoje piętno, ale była dobrą żoną i cudowną matką jego dzieci, a jesz­cze lep­szą babką. Inni męż­czyźni ze wsi (z któ­rymi Lech od czasu do czasu pił i grał w sza­chy) nie­ustan­nie klęli na swoje żony, on jed­nak nie widział żad­nego kon­kret­nego powodu do skar­że­nia się na Zlatę – bez względu na to, jak mocna była wódka albo jak późna pora!

Zlata wyśmie­ni­cie goto­wała i rzą­dziła w domu jak wszyst­kie pol­skie kobiety. Cza­sem bywała trudna, co u Polki nie było niczym wyjąt­ko­wym, ale żyli zgod­nie, a na pewno lepiej, niż się wielu spo­dzie­wało lata temu, kiedy się ze sobą zeszli.

Tar­gowe plotki zawsze wywo­ły­wały w Zla­cie panikę i od kiedy po raz pierw­szy doszły ją słu­chy o nie­miec­kiej inwa­zji, nie prze­spała spo­koj­nie żad­nej nocy. Lech stale zapew­niał ją, że nic im nie grozi. Niemcy polują na Żydów. „Pol­skę nie­raz już najeż­dżano w prze­szło­ści i praw­do­po­dob­nie na tym się nie skoń­czy, ale wziąw­szy wszystko pod uwagę, Hitler potrze­buje takich jak my, by wyży­wić swoją armię”, uspo­ka­jał któ­ryś raz z kolei. Oto nada­rzała się oka­zja do zaro­bie­nia w końcu tro­chę gro­sza, acz­kol­wiek kosz­tem cudzego nie­szczę­ścia, ale tak to już w życiu bywa.

W dro­dze do kuchni Lech pozwo­lił sobie na uśmie­szek i wspo­mniał roz­mowę z poprzed­niego dnia przy obie­dzie. Zlata jak zwy­kle widziała wszystko w czar­nych bar­wach i już po raz drugi zepsuła bigos! Doło­żył drewna pod kuch­nią, dmu­chał, póki nie wystrze­lił pło­mień i nie spo­wił szczap, posta­wił na fajerce ron­del z wodą. Słońce wstało nie­całe pół godziny wcze­śniej, ale było dość widno. Ponie­waż artre­tyzm Zlaty zimą się zaostrzał, Lech z przy­jem­no­ścią zano­sił żonie kubek gorą­cej her­baty, by mogła nie­spiesz­nie wstać z łóżka i roz­po­cząć dzień.

Nie mógł się docze­kać wie­czora. O siód­mej on i kilku innych męż­czyzn ze wsi miało się zebrać w domu jego kuzyna na par­tyjkę sza­chów, roz­mowy o poli­tyce, spo­rcie i inwa­zji, wspólne pale­nie papie­ro­sów i picie domo­wego bim­bru. Był to jego ulu­biony czas w tygo­dniu, tylko dla niego, z dala od kobiet.

Sie­dząc przy sta­rym drew­nia­nym stole, owi­nięty koł­drą, którą Zlata uszyła mu ręcz­nie na dzie­siątą rocz­nicę ślubu, znów usły­szał na zewnątrz jakieś postu­ki­wa­nia. Tym razem był pewien, że to nie łań­cu­chy na drzwiach sto­doły. Dźwięk był zbyt gło­śny i zbyt mecha­niczny, jakby pod dom zaje­chał jakiś pojazd.

Trzask drzwi potwier­dził, że się nie myli.

Lech nie znał nikogo, kto miałby auto. Prawdę mówiąc, pierw­szy raz ktoś odwie­dził go samo­cho­dem kilka dni temu, kiedy miej­scowi urzęd­nicy przy­byli zatwier­dzić roczny limit bura­ków cukro­wych. Może wró­cili po wię­cej infor­ma­cji albo zapo­mnieli o coś zapy­tać. Ale nie zja­wia­liby się o świ­cie. Przy­je­cha­liby w godzi­nach urzę­do­wych – chyba że jest jakiś pro­blem.

Lech wstał od stołu, sły­sząc, jak dwie pary cięż­kich bucio­rów tupią na ścieżce pro­wa­dzą­cej do domu. Nim doszedł do połowy kory­ta­rza, ktoś już koła­tał do drzwi.

Lech miesz­kał w Węgrzy­nie całe swoje życie. Od czasu do czasu jeź­dził na targ do dużego mia­sta, do Kra­kowa, i poza poby­tem w woj­sku ni­gdy nie sły­szał innego języka niż pol­ski. Tym razem, kiedy szyb­kim kro­kiem po raz ostatni tego ranka pod­cho­dził do fron­to­wych drzwi, usły­szał głos mówiący po nie­miecku:

– _Öffnen._ Otwie­rać. _Schnell_, szyb­ciej, _schnell_!

9

Prze­klęte drzwi zablo­ko­wały się jak zwy­kle w zimie i kiedy Lech zdo­łał wresz­cie otwo­rzyć je szarp­nię­ciem, sta­nął twa­rzą w twarz z nie­miec­kim żoł­nie­rzem celu­ją­cym z kara­binu w jego pierś oraz dru­gim, trzy­ma­ją­cym w ręku pod­kładkę do pisa­nia. Lech momen­tal­nie zastygł.

Naj­wy­raź­niej dowo­dził ten z pod­kładką, choć bar­dziej przy­po­mi­nał bla­dego urzęd­nika pań­stwo­wego niż ofi­cera nie­miec­kiej armii.

– _Herr_ Bur­czyk?

Lech w odpo­wie­dzi ski­nął głową. Nie­miec z listą zadzie­rał nosa, stał z ołów­kiem w ręku, odha­cza­jąc nazwi­ska, i sta­rał się ukryć przed Lechem powo­do­wane zim­nem drże­nie gołej ręki.

Lechowi bar­dziej nie podo­bał się ten chudy z kara­bi­nem. Mróz mu naj­wy­raź­niej nie prze­szka­dzał, spra­wiał wra­że­nie kogoś, kto lubi szu­kać guza, a głę­boko osa­dzone czarne oczy tylko to potwier­dzały. Lech czuł, że przy odro­bi­nie szczę­ścia oraz ele­men­cie zasko­cze­nia mógłby w razie potrzeby sprząt­nąć ich oby­dwu pomimo dość zaawan­so­wa­nego wieku. Ale wtedy dostrzegł w tle dwóch innych uzbro­jo­nych eses­ma­nów palą­cych papie­rosy na tyłach cię­ża­rówki. Wie­dział, że nie ma wyboru, musi współ­pra­co­wać. Mimo lodo­wa­tego powie­trza, które wpa­dło do kory­ta­rza i pene­tro­wało głę­biej, Lech cier­pli­wie cze­kał, aż ten dowo­dzący znów prze­mówi. Ten moment cią­gnął się w nie­skoń­czo­ność, zda­wał się trwać całe wieki, choć w rze­czy­wi­sto­ści upły­nęło zale­d­wie kilka sekund.

Gdy Nie­miec w końcu się ode­zwał, jego głos brzmiał obo­jęt­nie i mimo że Lech kom­plet­nie nic nie zro­zu­miał, ścier­pła mu skóra na karku. Nie miał czasu na zasta­no­wie­nie, ponie­waż od razu oszo­ło­mił go ogłu­sza­jący huk wystrzału, po któ­rym roz­bły­sło ośle­pia­jące świa­tło i coś wybu­chło mu w piersi, odrzu­ca­jąc go w tył. Osu­nął się na pod­łogę, zosta­wia­jąc za sobą na ścia­nie resztki swego życia w postaci gru­bej czer­wo­nej smugi.

Dwaj Niemcy omi­nęli prze­szkodę w postaci zwłok i skie­ro­wali się w głąb pustego kory­ta­rza, z deter­mi­na­cją zmie­rza­jąc w stronę drzwi na jego końcu.

Nagłe hałasy wybu­dziły Zlatę z głę­bo­kiego snu, a sły­sząc prze­ra­ża­jący odgłos wystrzału odbi­ja­jący się od ścian cia­snego kory­ta­rza, gwał­tow­nie wypro­sto­wała się na łóżku i wle­piła wzrok w drzwi sypialni. Od cięż­kich kro­ków zbli­ża­ją­cych się do jej pokoju trzę­sły się deski pod­łogi, wywo­łu­jąc drże­nie wody w szklance na noc­nym sto­liku. Do środka wtar­gnęli dwaj męż­czyźni, więc przez wzgląd na skrom­ność Zlata odru­chowo pod­cią­gnęła koł­drę pod brodę. Nastą­pił kró­ciutki kon­takt wzro­kowy, a potem Zlata prze­nio­sła spoj­rze­nie na otwarte drzwi i dostrze­gła leżące w kory­ta­rzu zakrwa­wione ciało męża.

Wtedy widziała go po raz ostatni, a w zasa­dzie nie zdą­żyła zoba­czyć niczego wię­cej, ponie­waż z lufy kara­binu chu­dego żoł­nie­rza śmierć wypa­dła z impe­tem po raz drugi w ciągu nie­spełna minuty. Zlata leżała na łóżku z roz­łu­paną głową, a wyrwane z poduszki pie­rze deli­kat­nie uno­siło się w powie­trzu, po czym miękko lądo­wało na bro­czą­cym ciele.

Czas miał klu­czowe zna­cze­nie, dla­tego Schro­dera fru­stro­wało, że nie zna­lazł dwóch dziew­cząt z listy. Ten idiota bur­mistrz, któ­rego wywlókł poprzed­niego wie­czoru z ratu­sza, wisiał teraz na drze­wie w rynku wraz z dwoma innymi urzęd­ni­kami. Wcze­śniej nie­chęt­nie wydał listę wszyst­kich rodzin z dziew­czę­tami w wyma­ga­nym wieku, które zamiesz­ki­wały oko­liczne wsie, a dla dobra jego wła­snej rodziny uczci­wie podał nazwi­ska. Bur­czy­ko­wie byli pierwsi na liście.

Wykrzy­czano roz­kazy, chudy żoł­nierz z kara­bi­nem poma­sze­ro­wał do sąsied­niego pokoju, chwilę póź­niej w domu huk­nął kolejny strzał. Nagie ciało Rozy zwi­sało z łóżka niczym porzu­cona lalka.

Pozo­stały jesz­cze jedne drzwi.

Karl Braun wpa­ro­wał do środka i wresz­cie zna­lazł drżącą ze stra­chu sie­dem­na­sto­let­nią Anię, wypro­sto­waną jak struna, sie­dzącą w łóżku z białą jak płótno twa­rzą. Pod­szedł do niej cięż­kim kro­kiem i wycią­gnął ją za włosy. Krzy­czała.

– _Rasch, rasch,_ szybko!

Wlókł ją za sobą kory­ta­rzem nad zwło­kami dziadka, przez kałużę jego krwi, po czym cisnął ją na zamar­z­nięty próg. Potem pod­niósł koł­drę leżącą obok ciała star­szego męż­czy­zny i rzu­cił ją dziew­czy­nie trzę­są­cej się jak prze­ra­żone szcze­nię i patrzą­cej wiel­kimi jak spodki oczami.

Dowo­dzący, ten, który, jak dowie się póź­niej Ania, nazy­wał się Rolf Schro­der, ponow­nie spraw­dził listę – bra­ko­wało jed­nej dziew­czyny. Wła­śnie miał naka­zać grun­tow­niej­sze prze­szu­ka­nie domu, gdy nagle usły­szał jakieś odgłosy z sypialni Ani. Ruchem głowy wska­zał pokój, instru­ując Brauna, by wró­cił tam i się rozej­rzał. Może to ta druga dziew­czyna. _Niech ją szlag, opóź­nia sprawy._

Chudy żoł­nierz szybko ruszył we wska­za­nym kie­runku i od razu się zorien­to­wał, że ktoś jest w sza­fie. Pew­nie ta druga. Roz­ka­zał jej wyjść. I nic, choć wyła­pał jakiś dźwięk. Coś jak chlip­nię­cie. Na dwo­rze cię­ża­rówka włą­czyła już sil­nik, wie­dział, że czas nagli. Pod­niósł kara­bin, puścił serię i usły­szał stłu­miony odgłos upa­da­ją­cego w sza­fie ciała.

Spod naroż­nika drzwi wypły­nęła strużka krwi, zbie­ra­jąc się w kałużę na drew­nia­nej pod­ło­dze.

Przy cię­ża­rówce Schro­der zapy­tał, co się wyda­rzyło.

– Nie chciała wyjść, więc… – Braun wzru­szył ramio­nami i wsiadł do szo­ferki.

– Spraw­dzi­łeś? Potwier­dzi­łeś, że to ona?

– Jasne, że ona, a kto inny? Tak czy owak było mnó­stwo krwi.

– _Sche­is­skopf!_

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: