- W empik go
Sekrety poliglotów - ebook
Sekrety poliglotów - ebook
Nie masz czasu, talentu i cierpliwości, aby nauczyć się angielskiego, niemieckiego, a może chińskiego? Jeśli tak, ta książka jest właśnie dla ciebie. Autor wyjaśni ci, jak pokonać trudności, wykorzystując sekrety największych poliglotów, którzy opanowali szybko i bez większego wysiłku nawet kilkadziesiąt języków obcych.
- Jak nie uczyć się słówek?
- Jakie błędy popełniają wszyscy już na pierwszej lekcji?
- Jak skutecznie zapamiętywać nowy materiał?
- Co zrobić, kiedy nie mamy czasu na naukę?
- Czy można nauczyć się języka w kilka dni?
Na te i inne pytania odpowiedź znajdziesz w Sekretach poliglotów.
Konrad Jerzak vel Dobosz zna biegle następujące języki: polski, portugalski (wersja brazylijska), francuski, angielski, hiszpański, esperanto, włoski, a także na poziomie komunikatywnym lub podstawowym: rosyjski, czeski, arabski (dialekt egipski), rumuński, chorwacki, suahili, tamilski, hindi, niemiecki, perski, fiński, japoński i ukraiński*.
* Kiedy czytasz tę książkę, lista języków, którymi mówi autor, zapewne jest już dłuższa.
Kategoria: | Angielski |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62402-37-3 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czy kiedykolwiek musiałeś w ciągu kilku sekund podjąć decyzję, która zaważyła na całym Twoim życiu?
W mojej rodzinnej miejscowości, podwarszawskiej Zielonce, wszyscy dobrze znają dramatyczną historię, która rozegrała się w pierwszych miesiącach II wojny światowej.
W listopadzie 1939 roku grupa harcerzy rozwiesiła w mieście patriotyczne plakaty nawiązujące do Święta Niepodległości, aby zaprotestować przeciw okupantowi. Ten jeden z pierwszych aktów buntu zniewolonej Polski rozzłościł stacjonujących w mieście wojskowych oficjeli. Wydali oni rozkaz aresztowania harcerzy, których podejrzewano o rozlepienie plakatów. Wszystkich zawieziono w ciężarówkach do pobliskiego lasu. Naziści wywierali na nich presję, by przyznali się do czynu lub zdradzili, kto był pomysłodawcą akcji. Harcerze jednak milczeli, co zirytowało niemieckiego oficera prowadzącego dochodzenie. Zaczął on wściekle krzyczeć:
– Daję wam jeszcze kilka minut, by wskazać sprawcę! W przeciwnym wypadku wszyscy zostaną rozstrzelani.
Chłopcy z przerażeniem obserwowali sytuację, nie wiedzieli jednak, jak postąpić. W międzyczasie pomiędzy zdenerwowanymi bezradnością nazistami wywiązała się żywa dyskusja. Jeden z harcerzy, nazywany przez wszystkich „Murzynkiem” ze względu na swoją śniadą cerę i kruczoczarne włosy, znał dobrze język niemiecki, więc zaczął wsłuchiwać się w rozmowę oficera z podwładnymi.
– Niezależnie od tego, czy ktoś przyzna się do winy, i tak ich wszystkich rozstrzelamy – przekazał żołnierzom oficer.
Chłopak zrozumiał zatem, że nie ma wiele do stracenia – czekała go niechybna śmierć.
Żołnierze znów próbowali krzykiem zmusić harcerzy do posłuszeństwa. Ci jednak wciąż się nie odzywali. Oficer, chcąc ich wystraszyć, kazał żołnierzom przygotować broń do egzekucji, a chłopcom przekazał, że daje im kilka chwil na ostatnią modlitwę, w czasie której mają zdecydować, czy wyjawią, kto powiesił plakaty. Jeśli tego nie zrobią, zostaną rozstrzelani.
Harcerze ze łzami w oczach uklękli. Dźwięk ich modlitwy musiał nieco rozkojarzyć Niemców i ten właśnie moment wykorzystał „Murzynek”, który zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę. Rzucił się nagle do ucieczki. Biegł ile sił w nogach, klucząc między drzewami, by uniknąć świszczących nad głową kul wystrzeliwanych raz po raz przez goniących go żołnierzy. Ich krzyki stawały się jednak coraz cichsze, a „Murzynek”, który doskonale znał tutejszy las, był w stanie bez trudu zgubić pościg. Skrył się w gospodarstwie rodziny mieszkającej w pobliżu i jeszcze tego samego dnia wyjechał z miasta.
„Murzynek” był jedynym harcerzem, który przeżył. Pozostali zostali bezwzględnie rozstrzelani przez nazistów. Jak potoczyłaby się historia, gdyby chłopak nie znał języka niemieckiego? Być może stojąc wśród kolegów na owej nieszczęsnej leśnej polanie czekałby na rozwój sytuacji z nadzieją, że Niemcy chcą ich tylko wystraszyć… Zapewne tak by się stało i on również zginąłby wraz z innymi harcerzami. Znajomość języka obcego, która przydała mu się w najmniej oczekiwanym momencie, uratowała mu życie.
Podobnych historii zapewne było dużo, skoro władze polskie uznały po wojnie, że znajomość niemieckiego może okazać się bardzo przydatna. Wprowadziły go do planu nauczania razem z obowiązującym w czasach socjalistycznej Polski językiem rosyjskim. Na początku lat sześćdziesiątych dzieci uczyły się niemieckiego z pomarańczowego podręcznika w grubej twardej oprawie, zatytułowanego Ich spreche Deutsch. Niemal trzydzieści lat później jedna z tych książek trafiła w ręce kilkuletniego chłopca, który rozpoczynał w ten sposób przygodę swojego życia – trafiła w moje ręce.
Język niemiecki był pierwszym, którego zupełnie nieporadnie próbowałem się nauczyć. Jako ośmio- może dziewięcioletnie dziecko nie miałem żadnego pojęcia o tym, jak się za to zabrać. Żyliśmy wówczas w kraju, z którego trudno było wyjechać: podróże były niesamowicie drogie, a komunistyczne władze uniemożliwiały swobodne wyrabianie paszportów. Większość z nas jeździła wyłącznie po własnym kraju i miała ograniczone kontakty z ludźmi z innych państw, a co za tym idzie z językami obcymi. Być może właśnie ta niedostępność i tajemniczość tak mnie zafascynowały.
Po kilku latach, gdy granice zaczęły się otwierać, w kraju zapanowała gorączka nauki języka angielskiego. Każdy, kto przynajmniej w stopniu dostatecznym władał tym językiem, zaczął udzielać korepetycji i prowadzić lekcje w salkach wynajmowanych często w przypadkowych miejscach. Grupy były mieszane – w tej, do której trafiłem, było bodajże piętnaścioro dzieci w wieku od dziewięciu do kilkunastu lat. Nie mieliśmy wówczas do dyspozycji nagrań, ale wszyscy chłonęliśmy nowy język z ogromnym zainteresowaniem.
Było mi jednak wciąż mało, więc jako kilkunastoletni chłopak postanowiłem zacząć uczyć się francuskiego i zapisałem się na korespondencyjny kurs, z którego szybko jednak zrezygnowałem. Pomimo ogromnych chęci moja nauka nie przynosiła większych efektów. Ślęczałem nad kolejnymi lekcjami, słuchałem nagrań z kaset magnetofonowych, ale czułem, że nie posuwam się naprzód.
Mijały kolejne lata… Będąc w liceum, spędzałem długie godziny w bibliotece, ucząc się do kolejnych egzaminów. Jestem jednak osobą, której ciężko skupić się na jednej rzeczy, więc zamiast szukać kolejnego podręcznika, postanowiłem przewertować szufladki katalogu w poszukiwaniu ciekawszej lektury. Na początku zacząłem uczyć się zasad stenografii, następnie wczytywałem się w biografie kilku sławnych ludzi, aż natrafiłem na stojącą w kącie półeczkę. Na górnej szufladce zobaczyłem wielki napis: „Języki obce”. To było to. Przypomniałem sobie od razu wszystkie moje przygody z nieporadną nauką niemieckiego, godzinami spędzonymi nad kursami angielskiego i francuskiego. Pierwszą książką, którą wówczas wyszperałem, była lingwistyczna autobiografia polskiego dziennikarza Zygmunta Broniarka, który opisywał, w jaki sposób nauczył się kilku języków. W ciągu kilku chwil Broniarek stał się moim wielkim bohaterem. Po skończeniu lektury od razu sporządziłem listę dziesięciu języków, które postanowiłem opanować. Już po godzinie wczytywałem się w pierwszą lekcję podręcznika Arabski dla Polaków i próbowałem wyobrazić sobie, jak wymawiany jest dźwięk `ayn (ع). Nie miałem możliwości odsłuchania żadnego nagrania, Internet był wówczas w powijakach, więc pozostało mi jedynie wyobrazić sobie jego wymowę na podstawie skomplikowanego opisu, jak manewrować strunami głosowymi i gardłem, by wydobyły z siebie ten egzotyczny dźwięk. Miałem go usłyszeć po raz pierwszy dopiero kilka lat później.
Lista języków, których się uczyłem, zaczęła rosnąć: hiszpański, rumuński, włoski, portugalski… Ten ostatni, choć przecież tak popularny na świecie, okazał się nieco niewdzięczny. Nie byłem w stanie znaleźć praktycznie żadnego sensownego podręcznika poza książką z początków XX wieku, napisaną przez polskich misjonarzy mieszkających w Brazylii. Nie przypuszczałem wtedy ani przez chwilę, że będzie to jeden z języków, którym będą mówić moje dzieci. Jego nauka szła mi powoli, podobnie jak pozostałych języków. Moja metoda nie była zbyt wyrafinowana i okazała się nadzwyczaj nużąca. Ponieważ nie miałem możliwości wypożyczania książek z biblioteki, do której chodziłem, musiałem korzystać z nich na miejscu, a więc długie godziny spędzałem na przepisywaniu kolejnych lekcji, aby móc z nich korzystać po powrocie do domu. Niestety było to bardzo męczące. Uczyłem się kilku języków jednocześnie i robiłem mierne postępy, więc zapał szybko minął, choć marzenie zostania poliglotą tkwiło we mnie wciąż bardzo mocno. Musiałem coś zmienić.
Wielkim przełomem stało się dla mnie odkrycie pewnej banalnej rzeczy: wiele książek do nauki języków można po prostu kupić w księgarni. Owszem, nie byłem w stanie znaleźć tam podręcznika do portugalskiego dla misjonarzy, ale wiele innych prac udało mi się zlokalizować w księgarniach bądź w antykwariatach. Na całe szczęście wtedy już studiowałem i dostawałem skromne stypendium, więc mogłem pozwolić sobie na szaleństwo zakupów. Gdy co miesiąc odbierałem pieniądze z sekretariatu, biegłem od razu wydać je na podręczniki do nauki języków obcych. Nabyłem wówczas duży pakiet do nauki arabskiego, chorwackiego, a także wiele mniejszych książeczek, które znajdują się w mojej biblioteczce do dziś.