- W empik go
Seksta - ebook
Seksta - ebook
To miała być opowieść o dorastaniu, przyjaźni i miłości. Historia przeplatana muzyką o magii, filozofii i problemach współczesnego świata. Droga do spełnienia marzeń i poszukiwania własnego ja. Problem w tym, że główny bohater miał inny pomysł, a to on jest tutaj gwiazdą Komedia psychologiczna o tym, że: 1. Współcześni dorośli nie są lepsi niż ta dzisiejsza młodzież. 2. Świat staje się piękniejszy, gdy wiesz, czym jest magia, muzyka i Seks(ta).
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8189-648-1 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Klara podeszła po cichutku, aby poprawić aksamitną kołdrę, i otuliła go ciepło. Jednak chłopczyk momentalnie jednym kopniakiem zrzucił przykrycie na podłogę. Najwidoczniej miał nieprzyjemne sny.
To był pierwszy dzień jej pracy. Pozbierała kilka zabawek leżących na podłodze. Śmiała się przy tym, jak strasznie bałaganią wszystkie słodkie urwisy. Spojrzała jeszcze raz na chłopczyka i delikatnie zamknęła drzwi sypialni, żeby go nie zbudzić.
Zero problemów. Wybiła dopiero dziewiąta wieczorem, a dziecko już słodko spało. Ona również mogła się położyć ze świadomością, że i tak dostanie wypłatę za całą noc. Uśmiechnęła się do siebie, dziękując Bogu za tak cudowną pracę.
***
Rano w całym domu panowała harmonijna cisza, utrzymująca pogodny nastrój i spokój ducha. Opiekunka była pewna, że chłopczyk jeszcze śpi. Zerknęła do jego sypialni, by doznać nagłego szoku. „Cholera, nie pierwszego dnia, tylko nie pierwszego dnia!”.
— Michał! Michałku, gdzie jesteś?
Przez następne paręnaście minut biegała po całym domu, przeklinając ilość pokoi i miejsc, gdzie można by się schować. W końcu przekroczyła próg, wychodząc na zewnątrz, i wdepnęła w coś nieprzyjemnego. Mogłaby przysiąc, że poprzedniego dnia wymiocin tam nie było…
To miała być opowieść o filozofii, religii, muzyce.
A także miłości, przyjaźni i problemach współczesnego świata.
Ale główny bohater trochę zjebał…1. Ciemna strona drzwi
Michał…
Już wtedy mogłem spokojnie stwierdzić, że normalny nie byłem. Oczywiście nie należy się tym przejmować. W dzisiejszym społeczeństwie wariatów nie brakuje. Tak w ramach harców każdy dewiant zaśpiewa dziś, normalność jest na wymarciu.
Wróćmy jednak do mnie. Byłem świrem. Doszedłem do tego wniosku, łapiąc stopa na kombajn. W uszach miałem słuchawki, w ręku discmana. Nuciłem pod nosem rapowy kawałek Dom pełen drzwi, pełen snów, pełen myśli. Być może psychodelika tej piosenki tak na mnie wpływała. Zasłuchany wpatrywałem się w nadjeżdżającą z oddali ogromną maszynę…
Znałem cały tekst na pamięć, jak i wielu innych piosenek, z którymi płyty znalazłem w domu, a była ich nieprzebrana ilość. Nawet więcej niż tych wszystkich przeklętych drzwi.
Mój tata miał się za bardzo nowoczesnego i słuchał hip-hopu, a ja lubiłem muzykę praktycznie każdą. Nic dziwnego, w końcu byłem gwiazdą. Naprawdę — rodzice powtarzali mi to co chwilę, więc tak musiało być. Zapewne chodziło im o gwiazdę muzyki. Chciałem być taką na niebie, ogromną, płonącą. Byłem jednak już dostatecznie inteligentny, żeby wiedzieć, że to niemożliwe.
— Popierdoliło cię, mały?! — Donośny głos przedarł się przez melodię wpływającą cały czas do moich uszu.
Stałem na środku drogi, ze zdumieniem wpatrując się w wielkiego potwora ostrzącego na mnie swoje zębiska. Przez myśl przeleciało mi, że facet ujarzmiający to bydlę mógłby potraktować mnie jak zboże, a nie jak przyszłego pasażera i pomocnika. Miałem jednak tylko osiem lat i nasrane w głowie. Wiedziałem jednocześnie, że bardziej dojrzały już nie będę, i zapewne miałem rację. Przestałem rozkładać ręce jak wariat czekający na śmierć i zdjąłem słuchawki.
— Mieszkam na wsi od dwóch tygodni — zacząłem rzeczowo i poważnie. — Stwierdziłem, że trzymanie mnie tutaj jest nieludzkim traktowaniem, wbrew przysługującym mi prawom dziecka. Dlatego właśnie uciekam z domu.
Miałem jeszcze wiele innych powodów, które zachęciły mnie do tej niefrasobliwej wyprawy. Między innymi na świecie miała pojawić się moja siostra. Mały, nieumiejący mówić, robiący w miejscu, gdzie leży, stworek, który zabierze mi część mojej osobistej przestrzeni.
Władca bestii wypowiedział jeszcze kilka słów, które padały czasem w słuchanych przeze mnie piosenkach, lecz znaczenia ich nie do końca rozumiałem, i kazał zejść z drogi. Później odjechał, zostawiając mnie z niespełnionymi marzeniami. Czego bowiem może chcieć dziecko przyzwyczajone do życia w dużym mieście i odesłane nagle na wieś, jeśli nie przejażdżki czymś, co pierwszy raz na oczy widziało, a już wprawiło go w zachwyt?
Miałem udać się na poszukiwanie kolejnej okazji, kiedy nadbiegła Klara. Klara była śliczna. Miała aż dwadzieścia lat, ale wyglądała na dużo młodszą. Okrąglutka twarz i duże, łagodne oczy, pomalowane jasnymi cieniami. Proste, czarne włosy opadały jej do ramion. Zachwycił mnie fakt, że ubrała się w sukienkę. Moja poprzednia opiekunka miała zmarszczki i nosiła szare dresy. Aktualna zaś wyglądała dziewczęco i finezyjnie.
Nie znałem jej za dobrze. Dzień wcześniej rodzice powiedzieli, że będzie u nas pracowała. Od razu stwierdziłem, że ją lubię, gdyż jest ładna, a ja bardzo lubiłem ładne dziewczyny. Pomyślałem, iż ona też mnie lubi, bo przytuliła mnie mocno i lamentowała, jak bardzo się martwiła. Potem jednak zaczęła krzyczeć i kolejne marzenie, tym razem o szczęśliwym małżeństwie, również legło w gruzach.
Dałem się jednak poprowadzić za rękę do domu. Klara wskazała na rzygowiny pod ścianą. Spytała, czy to ja. Od razu przed oczami stanął mi poranek.
Wiele razy uciekałem stamtąd, uwierz, znam to.
Wiem, co czuje dziecko, myśli sobie — biec, bo
Jedyną myślą jest uciec stąd.
Zerwałem się z łóżka dokładnie o piątej, słysząc pierwsze tony budzika, który i tak nie był mi potrzebny. Wieczorem tylko udawałem, że śpię. Potem nie zmrużyłem oczu przez całą noc. Wyłączyłem go tak szybko, jak się dało, wypierdalając się przy tym z łóżka. Ból głowy, który już nie dawał mi spać, teraz wzmocnił na sile. W myślach miałem tylko wstrząs mózgu i śmierć. Byłem genialnym dzieckiem, więc sami wiecie.
U sąsiadów zawył pies, co sprawiło, że poczułem się jak w horrorze. Starając się omijać wszystkie zabawki rozrzucone po pokoju, skradałem się do drzwi. Wyobrażałem sobie, że gdzieś w kącie czai się wilkołak o czarnych oczach, który chce mnie ukarać za to, co robię. Był środek lata, więc słońce na szczęście już wstało. Gdyby było ciemno, z całą pewnością bym zrezygnował.
Serce mimo wszystko i tak biło mi jak oszalałe, kiedy przekradałem się przez ten cholerny, wielki dom, w którym przyszło mi mieszkać. Jedne drzwi, drugie, trzecie, czwarte, schody… W końcu nacisnąłem klamkę tych wejściowych i wydostałem się na wolność.
Wtedy nie wytrzymałem, chyba z dziesięć minut wstrząsały mną torsje. Opierałem się o framugę, wydając z siebie nieprzyjemne odgłosy. Że Klara tego nie słyszała, to już nie moja wina. W końcu zwymiotowałem w przejściu. Właściwie miałem nadzieję, że ktoś inny w to wdepnie. Najlepiej wilkołak.
~
Nie odezwałem się, skupiając wzrok na Klarze.
— Jak można tak uciekać? — zapytała surowym głosem. — Poczekaj, aż tylko ojciec się o tym dowie.
Tego już było dla mnie za dużo jak na jeden dzień. Wybuchnąłem niekontrolowanym, histerycznym płaczem. Dałem z siebie tyle, ile dziecko może dać, by skruszyć najtwardsze serce. Podziałało. Moja nowa opiekunka zaczęła mnie pocieszać. Co mi to jednak dało? Znów byłem w tym domu pełnym drzwi. Nie to, żebym się bał, ale nigdy nie wiadomo, co czai się za każdymi z nich…
— Dobrze, już dobrze, ale masz obiecać, że nie będziesz więcej uciekał.
— Obiecuję — odparłem na tę chwilę całkiem szczerze (można przecież z czasem zmienić zdanie).
Opiekunka sprzątała cały dzień, a ja zajmowałem się swoimi sprawami. Kilka razy próbowała mnie nakłonić do pozbierania zabawek. Mała cwaniara, mnie za to nie płacą. Było całkiem ciepło, więc pojeździłem chwilę na rowerze, hulajnodze i deskorolce, pograłem w piłkę, wyniosłem samochodziki na podwórko. Minęła godzina, kiedy wszem wobec oznajmiłem, że mi się nudzi.
Klara spytała, czy nie mam kolegów. Powiedziałem, że jeszcze nie, ale będę miał. Przeszedłem tę wieś wzdłuż i wszerz i nie znalazłem nikogo godnego mej uwagi.
— Muszę się zaadaptować — stwierdziłem. — W szkole poznam przyjaciół.
Popatrzyła na mnie dziwnie. Może nie zrozumiała słowa „adaptacja”. Cóż, nie była zbyt mądra, ale za to śliczna. Nie można mieć wszystkiego.
Zajmowała się znów sprzątaniem po tym, jak uparłem się, że sam zrobię sobie coś do jedzenia, i cała kuchnia była w bitej śmietanie. Opiekunka musiała po mnie posprzątać, a ja postanowiłem wykorzystać chwilę spokoju i posłuchać muzyki.
— Wielu dla pieniędzy gra, a może dla kariery? A może, kurwa, pizda, a może do cholery? — Nie mogłem się powstrzymać przed próbą rapowania kolejnej, znanej mi piosenki.
— Czego ty słuchasz? — W głosie Klary słychać było oburzenie.
— Kaliber 44…
— Nie powinieneś słuchać takich rzeczy. Tam są nieodpowiednie dla ciebie słowa.
— Mój tata słucha. — Znalazłem najlepszą, jak mi się zdawało, linię obrony.
— Twój tata jest dorosły.
— Dorośli mogą słuchać przekleństw?
— Jeśli ich nie używają.
— Mój tata używa. — Przez chwilę układałem sobie to wszystko w głowie, by w końcu zadać pytanie: — Czy to znaczy, że robi źle?
— Ech, no widzisz, każdy czasem popełnia błędy.
„Każdy czasem popełnia błędy”. Nawet nie macie pojęcia, jak ważne jest to zdanie dla dziecka, które szuka autorytetów. Wiecie, jak to jest dowiedzieć się w tym wieku, że mama, tata, dziadek, nauczyciel — ogólnie dorosły — może się mylić? Może nie mieć racji, zabraniając czegoś albo każąc ci coś zrobić. To zdanie w pewnym sensie zmieniło moje życie. Obudziło część świadomości. Chyba właśnie dlatego od tej sytuacji zaczynam opisywać swoją historię.
♪
Wioska, do której się przeprowadziliśmy, była malutka. Praktycznie jedna ulica. Jakby tego było mało, zataczała okrąg. Tak, mieszkałem w środku jebanego koła. Nic dziwnego, że na wioskę wszyscy mówili Kółeczko. Jak dla mnie strasznie żałosna i upokarzająca była świadomość mieszkania w takim miejscu!
Mama mówiła, że to koło odgradza nas od zła tego świata. Nieprawda, byliśmy właśnie w kręgu stanowiącym centrum tego zła. Demon bowiem mieszkał za naszymi drzwiami.
Bary, sklepy, bank czy poczta — tego u nas nie było, a do tej pory przekonany byłem, że powinno być wszędzie. Na szczęście na tyle blisko, że można było dojść pieszo, znajdowało się niewielkie miasto, na które wszyscy mówili Wygwizdek. Pomimo tej niechlubnej nazwy biło Kółeczko na głowę. Tam też miałem chodzić do szkoły.
Jeszcze w czasie wakacji samodzielnie wędrowałem w tamtą stronę, mijając po drodze jedyny ładny domek w Kółeczku. Może podobał mi się ze względu na piękny ogród, a może dlatego, że zbudowany był na bazie kwadratu, co sprawiało, że nie pasował do wioski. Nie, żeby wszyscy mieli tu okrągłe domy, wtedy nawet uznałbym to za ciekawe. Kwadracik (kolejna żałosna nazwa, która pojawiła się w mojej głowie) i tak ładnie się wyróżniał.
Lubiłem to, co inne. Podobały mi się rzeczy nietypowe, rażące w oczy swą oryginalnością. Wioska, w której mieszkałem, była okropnie nudna. Wygwizdek sprawiał wrażenie ładnego miasteczka, ale jak dla mnie zbyt normalnego. Na dodatek z racji tego, że przywykłem do mieszkania wśród wysokich bloków, czułem się tu bardzo dziwnie. Przy pasach nie było świateł. W niektórych miejscach mogłem spokojnie iść po ulicy. Panowała straszna cisza, chyba że przechodziłem koło chlewika w porze karmienia. Rozdzierający ryk świń przez jakiś czas śnił mi się po nocach, ale i tak znacznie gorszy był smród.
Nieraz zadawałem sobie pytanie, jak to jest, że moim rodzicom to wszystko kompletnie nie przeszkadzało. Mój ojciec, Marek Michalszewski, był właścicielem dużej firmy przemysłu chemicznego, którą właściwie nigdy się specjalnie nie interesowałem. Za to wszyscy sąsiedzi odwracali wzrok, kiedy wychodził w swoim nowiuśkim garniturze albo przejeżdżał koło ich domów samochodem, którego wcześniej najprawdopodobniej nawet na oczy nie widzieli. Być może to mojemu ojcu najbardziej się podobało. Mama, Anna Michalszewska, również kompletnie nie pasowała do otoczenia w swoich kreacjach i butach na wysokim obcasie. Wyglądała jak księżniczka wśród plebsu, a była tylko znaną reporterką. Ta praca wydawała mi się o wiele ciekawsza, chociaż jeszcze lepiej miały osoby, o których mama pisała. Wiedziałem, że kiedyś ja znajdę się na pierwszych stronach gazet. Ja — Michał Michalszewski, chociaż to imię to chyba jakiś żart.
Mieszkaliśmy, co prawda, teraz w luksusowej willi, ale nie zmieniało to faktu, że ciągle na wsi. Forsy mieliśmy jak lodu (nie wiem, skąd to głupie określenie; zimnych kostek do napojów czasem zabrakło, a kasa nie kończyła się nigdy). Nic więc dziwnego, że przyjaciół poznałem dość szybko. Prosta recepta. Starych nie ma w domu, a są zabawki, jakich nie ma żadne inne dziecko. Każdy, kogo zaprosisz na chatę, staje się twoim kumplem na pewniaka. Jako dzieciak nie widziałem w tym nic złego.
Odkąd poszedłem do szkoły, w każdy weekend siedział u mnie jakiś kolega lub jakaś koleżanka. Klara nie zawsze była z tego faktu zadowolona. Czasem narzekała, że moi znajomi zostawiają więcej bałaganu niż ja. Nie przyszło mi do głowy, żeby pomóc jej w zbieraniu zabawek. Miłość do mojej opiekunki dawno mi przeszła, zwłaszcza że przestała przychodzić w sukienkach. Czułem się jednak dumny z mojej popularności i to mi wystarczyło.
Wszyscy mnie znają,
Wszyscy kochają,
Czasem turyści stąd zabrać mnie chcą.
Nie wierzyłem, że ta mała różowa kluska, którą rodzice nazwali Wiktoria, również będzie kiedyś popularna. Zbyt często płakała, ale postanowiłem, że będę się nią opiekował. W końcu to może nie tak źle mieć siostrę. Trochę bolało mnie, że matka na okrągło siedziała tylko przy niej. Nie poszła do pracy, co było dla mnie nie do pomyślenia, a mną i tak zajmowała się Klara.
♪
Czasem ojciec pił drogą whisky w salonie. Za każdym razem, gdy przynosił nową butelkę, wymieniał na głos jej nazwę, jakby mnie to obchodziło. Na początku uznawałem to za życiowy rytuał, jak codzienne mycie zębów. Dopiero później dotarło do mnie, że tatuś lubi się chwalić. Nawet częste drapanie się po nosie miało na celu ukazanie rozmówcy nowego zegarka na nadgarstku.
Miał też swój zwyczaj ściśle związany ze mną. Podczas degustacji swoich trunków patrzył na mnie poważnie i zaczynał swój monolog. Nie zawsze słuchałem. Często byłem zajęty grą na konsoli, ale powtarzane zdania przynajmniej raz w tygodniu w końcu utkną w pamięci.
— Synku… Pamiętaj, że zawsze możesz więcej, niż myślisz. Twoje możliwości nie są niczym ograniczone. Jesteś gwiazdą jaśniejącą. Ci, którzy nie świecą z tobą, a trzymają się odpowiednio blisko, mają krążyć wokół ciebie. Jesteś w centrum. Pamiętaj. Każdy cel możesz osiągnąć, a jeśli znajdziesz ten prawdziwy, życiowy — to los ci będzie sprzyjał. Wtedy nie patrz na innych.
Czy można zryć bardziej dziecku mózg? Owszem. To jeszcze nic. Moi rodzice wierzyli w wyższość niektórych ludzi. Sami uważali, że należą do kategorii nadludzi, którzy mają prawo dążyć do swej doskonałości. Cała reszta wszechświata mogła być tylko pionkami w ich grze.
Może powinienem ponosić odpowiedzialność za swoje czyny, ale kochałem mówić, że to właśnie dzięki cudownemu wychowaniu byłem kim byłem. Jak to się objawiało? Dowiecie się niebawem.
♪
Mając jedenaście lat, słuchałem znacznie mniej muzyki i zacząłem czytać książki. Nie, żebym stał się przez to mądrzejszy. To był taki okres wcześniejszego buntu, gdyż wybierałem te dzieła, którymi moi rodzice gardzili.
Moja hormonalna burza nastąpiła, kiedy mama wróciła do pracy. Kluska już samodzielnie chodziła, jadła, a nawet niewyraźnie mówiła. Trafiła również pod opiekę Klary, która wydawała się być nią zachwycona. To wywoływało u mnie ogromną zazdrość. Przyzwyczajony do tego, że ktoś zawsze powinien zwracać na mnie całą swoją uwagę, trochę zamknąłem się w sobie.
Zdenerwowany siedziałem w swoim pokoju i czytałem książki. Widząc, co robię, opiekunka nigdy nie wyciągała mnie z niego na siłę. Nieraz nawet usłyszałem pochwałę, że tyle czytam. Wtedy jeszcze bardziej się irytowałem. Miało ją to zezłościć tak jak ojca. On zawsze wkurzał się, widząc mnie z książką, zwłaszcza kiedy dostrzegał tytuły.
Pochłonęła mnie trylogia Władcy Pierścieni J.R.R. Tolkiena, z przyjemnością sięgnąłem też po opowiadania o Conanie Barbarzyńcy Roberta E. Howarda. Wiele innych książek, których treść czasami była dla mnie trudna, ale magiczny świat pochłaniał mnie całkowicie.
To właśnie z grubych książek, a nie przeglądanych pod kołdrą czasopism (jak to robiła większość chłopaków), dowiedziałem się, czym jest seks. Na pewno miałem większe rozeznanie w tym temacie niż ci ignoranci gapiący się na cycki modelek. Oczywiście muszę przyznać, że piosenki również potrafią edukować w tym kierunku.
Pieprz mnie, niech włosy łonowe uginają się,
Och… Pieprz mnie, niech narządy rodne połączą się…
Swój bunt wyrażałem także w wyglądzie. Rodzice chcieli, bym zawsze był schludnie ubrany. Bym swoimi markowymi szmatkami głosił majętność rodziny. W tym czasie ja upierałem się przy starych, znoszonych spodniach, które jeszcze specjalnie potrafiłem potraktować nożyczkami. Niszczyłem śliczne ciuszki, a matka załamywała ręce.
W końcu zrozumieli, że ze mną nie wygrają, i poszliśmy na kompromis. Pozwolili mi samemu wybierać sobie ubrania. W ten sposób ubierałem się wedle własnego stylu, ale zawsze miałem na sobie nowe, markowe stroje.
Wtedy jeszcze tak nie świrowałem. Wybierałem sobie napis na koszulce i kolor trampek, w których było mi najwygodniej. Mogłem też nosić stargane dżinsy, o ile były w takim stanie już w sklepie. Dla moich rodziców ta różnica była ogromna. Gdyby wiedzieli, jak będę się stroił za parę lat, w życiu nie pozwoliliby mi podejmować żadnej decyzji.
Stwierdziłem również, że chcę zapuścić włosy. Tutaj o kompromisach nie było mowy. Uparłem się przy swoim. W końcu musiałem wyglądać jak gwiazda.
♪
Idąc przez sklep z ojcem, a raczej za nim, spuszczałem głowę, żeby moje za długie włosy zasłaniały mi pół świata. To strasznie wkurwiało mojego rodziciela.
— Pójdziesz w końcu do fryzjera bez histerii?
Jak nie skłamać, jednocześnie nie wszczynając awantur? Milcząc. Mój ojciec zajebiście reagował na milczenie, a mianowicie tym samym. Ignorując siebie wzajemnie, szliśmy między półkami. On kroczył dostojnie, od czasu do czasu zatrzymując się i ładując coś do koszyka. Ja, powłócząc nogami, przyglądałem się jego plecom. Nawet wykonując tak prostą czynność, jak robienie zakupów, wyróżniał się wśród innych. Młody i silny mężczyzna sukcesu wśród niedorastających mu do pięt szarych obywateli.
Przechodząc koło działu z literaturą, niewielkiego co prawda w tym supermarkecie, musiałem się zatrzymać. Sięgnąłem po losową książkę, która miała smoka na okładce, i wrzuciłem do koszyka.
— Będziesz czytał takie bzdury? — Ojciec niechętnie zamknął krąg milczenia.
— Lubię fantastykę.
— Nie będę marnował moich ciężko zarobionych pieniędzy na…
— Powiem… — powiedziałem najciszej, jak potrafiłem. — Powiem mamie i pani w sklepie, powiem w szkole, powiem…
— Zamknij się już. Weź sobie tę książkę. Ciekawe, czy ją przeczytasz?
Przeczytałem, nawet pięć razy. Nikt o tym nie wiedział, ale to było bez znaczenia. Byłem dumny z siebie, nauczyłem się szantażu — jednej z najpotrzebniejszych umiejętności we współczesnym świecie.
♪
To nie był mój jedyny wyraz buntu. W szkole to dopiero dawałem popis. Byłem zdolnym, jakżeby inaczej, lecz bardzo nieznośnym dzieckiem. Miałem indywidualnego nauczyciela w domu, z którym przerobiłem cały materiał wcześniej. Na lekcjach okropnie się nudziłem. O dziwo, zazwyczaj drobne wybryki uchodziły mi płazem. Widocznie gwiazdy tak mają.
— Michał, dlaczego nie robisz zadania? — Wiedziałem, że nie powinienem huśtać się na krześle w obliczu nudy, nie mogłem się jednak powstrzymać.
— Nie muszę.
— Co to znaczy, że nie musisz?
— Skończyłem. — Otworzyłem ćwiczenia na odpowiedniej stronie i podniosłem wysoko w górę.
Nauczycielka westchnęła i podsunęła mi kartkę z dodatkowymi zadaniami. Spojrzałem na nią wzrokiem mówiącym: „Moi ludzie dopadną cię po lekcjach”, ale nie zwróciła na mnie uwagi.
Udając, że myślę nad zadaniem, prawą nogę wysunąłem delikatnie do przodu, szturchając kostkę siedzącej przede mną Natalii. Była to najładniejsza, a zarazem najgrzeczniejsza dziewczynka w klasie. Nic więc dziwnego, że nie odpowiedziała mi od razu. Dopiero kiedy nauczycielka pochyliła się nad dziennikiem, Natala odwróciła się, posyłając mi najbardziej rozgniewane spojrzenie, na jakie było stać tę uroczą twarzyczkę.
— Czego chcesz?
Widać było, że na mnie leciała. Gdyby tak nie było, po prostu ignorowałaby mnie do końca lekcji. Musiała jednak zgrywać niedostępną. Dziewczynki już niestety tak mają, a my chłopcy musimy sobie z tym radzić.
— Przyjdź do mnie po lekcjach.
— Mama mi nie pozwoli.
— Dlaczego? Dzisiaj jest piątek. — Wiedziałem dobrze, że mama Natalki nie pozwala jej odwiedzać znajomych w tygodniu. Ostatniej soboty jednak się ze mną bawiła i wszystko było w porządku.
— Mówiła, że nie mogę do ciebie przychodzić, bo jesteś niegrzeczny i nie chodzisz na religię.
Tylko o to chodziło? Naprawdę? Dorośli jak zwykle problemy widzieli tam, gdzie ich nie było.
— A jeśli dzisiaj będę grzeczny i pójdę na religię?
— Co to za rozmowy? Natalia, tego się po tobie nie spodziewałam. Natychmiast do kąta.
Skuliłem się skruszony nie przed nauczycielką, lecz przed koleżanką. Moja obietnica została złamana, nim została do końca wypowiedziana. Spojrzałem jednak na Natalkę, która wstała z uśmiechem.
— Naprawdę? — spytała, przechodząc obok mojej ławki.
Skinąłem niepewnie głową, a dziewczyna zadowolona z siebie poszła w róg sali, by odstać swoją karę.
♪
Nigdy nie chodziłem na religię. Kiedy spytałem się rodziców dlaczego, oznajmili, że nie jest mi potrzebna. Czułem się więc usprawiedliwiony, ponieważ dziś ta lekcja była mi wyjątkowo potrzebna.
Nauczyciel płci męskiej zawsze ubrany w czarną długą suknię. Nie raz widziałem go na szkolnych korytarzach i zawsze zwracał moją uwagę. Był oryginalny w swoim stylu i to mi się podobało. Kiedy jednak podzieliłem się swoją opinią z jednym z kolegów, usłyszałem, że jestem głupi.
— To ksiądz, on się musi tak ubierać.
Nic mi to nie mówiło, ale nie miałem zamiaru zaakceptować swojej rzekomej głupoty. Musi czy nie musi, wygląda dobrze. Na dodatek uśmiecha się do wszystkich. Nawet do mnie, chociaż jako jedyny nie chodziłem na lekcje do niego.
Właśnie ten uśmiech dodał mi odwagi, kiedy wkraczałem pierwszy raz do tej klasy. Nie różniła się właściwie od większości sal w szkole. Ksiądz jak typowy nauczyciel siedział za biurkiem. Wiedziałem, że lekcja, którą prowadzi, jest w pewnym sensie wyjątkowa. Osoby, które na nią chodziły, wiedziały wiele o nieznanych mi rzeczach.
Było po dzwonku i każdy od razu zajął swoje miejsce. Tylko ja stałem jak kołek, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Moją uwagę przykuł obraz pięknej kobiety, odzianej w coś, co przypominało prześcieradło, ale leżało na niej tak dobrze, jakby ubrana była w piękną suknię. Biły od niej jasne promienie. Nie wiedziałem, kto to jest, ale zapewne tak jak ja była gwiazdą.
Ksiądz podszedł do mnie i zwrócił uwagę, na czym skupiony był mój wzrok. Pogłaskał mnie delikatnie po głowie.
— To Maryja. Piękny obraz, prawda?
Skinąłem niepewnie głową.
— A ty chyba powinieneś już być od dawna w świetlicy. — To nie była nagana, zabrzmiał bardzo łagodnie.
— A nie mógłbym tutaj zostać? Bardzo chciałbym być na tej lekcji.
Zrobiłem błagalną minę, a ksiądz w tym momencie wyglądał, jakby trafił szóstkę w totka. Bez problemu pozwolił mi usiąść, gdzie tylko mam ochotę. Wybrałem sobie miejsce koło Natalki. Dodatkowo oczywiście byłem wyjątkowo grzeczny. Nie było to wcale trudne, bo w przeciwieństwie do innych lekcji na tej wcale się nie nudziłem.
Usłyszałem niesamowite historie. Dowiedziałem się, w jaki sposób powstał świat. Ciężko uwierzyć, że KTOŚ go sobie po prostu stworzył. Bóg, istota lepsza od nas, która opiekuje się nami i karze tych, którzy postępują źle. Wystarczy się do niej modlić i na pewno nam pomoże.
Od tamtej pory chodziłem na religię nie tylko ze względu na Natalię. Chciałem nauczyć się modlić. Modliłem się do Boga codziennie z prośbą, by mój ojciec umarł.
To, czego pragnę od lat, to dla mnie wszystko.
Boże, myślę, że mogę nazwać to modlitwą.
♪
Rodzice Natalii faktycznie mnie zaakceptowali. Nawet zaprosili mnie do siebie na jej urodziny. Kupiłem jej ogromnego misia. Była zachwycona. Państwo Leśnik mieszkali w skromnym mieszkanku. Zapewne nie było im łatwo, gdyż Natala posiadała troje rodzeństwa. Żadne z dzieci nie miało własnego pokoju. Nic więc dziwnego, że wolała czas spędzać u mnie, gdzie miała miejsca pod dostatkiem.
Na imprezie czułem się królem. Same dziewczęta i ja jeden rodzynek. Był co prawda braciszek Natalii, Paweł, ale on nie stanowił żadnej konkurencji. Miał dopiero trzy lata. Natalka chyba też była zadowolona, widząc zazdrość koleżanek, gdy to jej poświęcałem najwięcej uwagi. Bawiliśmy się głównie na dworze. To były te czasy — wszyscy niewinni i prawdziwi jak Bolek i Lolek, Tytus, Romek i Atomek. Wszyscy, tylko nie ja.
Dwa dni po imprezie, mimo iż był to poniedziałek, Natalka zaraz po szkole mogła iść do mnie. Chyba naprawdę przypadłem jej rodzicom do gustu swoim niewinnym zachowaniem. Zresztą, co będę owijał w bawełnę, spytałem się, czy mogę iść z nimi w niedzielę do kościoła. Tym podbiłem ich serca. Choć przyznaję, że był to podstęp tylko po to, żeby się podlizać, nie żałowałem tej wizyty.
Bóg, w którego wierzyli, musiał być prawdziwy i niebezpieczny, skoro zbudowano mu taki pałac. Ceremonia zwana potocznie mszą, w której uczestniczyłem, była podniosła i majestatyczna, a jednocześnie kompletnie dla mnie niezrozumiała. Nie mogłem wziąć udziału we wszystkich jej częściach i była strasznie długa. Mimo to wywarła na mnie duże wrażenie i poczułem spływające na mą osobę światło wielkiej prawdy albo jeszcze większego kłamstwa. Tego do tej pory pewien nie jestem.
Nie chcę jednak skupiać się na przeżyciach religijnych, opowiadając o swoim dzieciństwie. Wtedy nie były dla mnie takie ważne. Dla rodziny Natalii wręcz przeciwnie. Modlitwa i praca — takiej byli zasady. Nic innego się nie liczyło. Postanowiłem wnieść do życia mojej koleżanki jeszcze trochę zabawy.
Pewnego dnia, kiedy to powinna odrabiać grzecznie lekcje, Natalia bawiła się u mnie. Zabawy te inspirowane były dziecięcą ciekawością, a usprawiedliwione niewinną nieświadomością. Przynajmniej ze strony mej koleżanki. Ja nie czuję potrzeby, by usprawiedliwiać się, choć sam nie pojmowałem, co złego jest w badaniu nieznanego ciała różniącego się od mojego.
Niedługo potem jednak Natala przybiegła do mnie ze szczerymi łzami w oczach, wyznając, że zgrzeszyliśmy. Ja chodziłem już wystarczająco długo na religię, by zrozumieć samemu i wytłumaczyć jej, że nie zrobiliśmy nic złego, pod warunkiem że w przyszłości weźmiemy ślub. Pocieszona tą obietnicą nie potrzebowała niczego więcej. Chociaż ja tak naprawdę niczego nie obiecywałem. Oj, chyba właśnie się usprawiedliwiam.
♪
Nawet najbardziej popularna osoba czasami jest sama. Bywały weekendy, kiedy żaden ze znajomych nie mógł do mnie przyjść. Klara również się nie zjawiała.
To były chwile, kiedy gubiłem się we własnym domu. Oprowadzając kolegów, nie miałem z tym problemu, gdy jednak spacerowałem po willi, licząc wszystkie drzwi, zdawałem sobie sprawę, że za każdym razem wychodzi mi inna liczba. Czasem coś pominąłem, innym znów razem policzyłem któreś dwukrotnie.
Kończyłem zawsze na szafie, której drzwi były na tyle duże, że mogłem je zaliczyć jako wejście do następnego pomieszczenia. Tak też je traktowałem. Otwierałem ostrożnie i powoli, jakbym odsłaniał największy sekret mojego domu. Na początek wsuwałem tylko twarz, wtapiając się w cieplutkie płaszcze i futra mojej mamy. Część z nich była bardzo przyjemna w dotyku. Następnie wczołgiwałem się do środka i zamykałem od wewnątrz.
Szafa była tak wielka, że opierając się o boczną ściankę plecami, mogłem spokojnie wyprostować nogi. Schowany głęboko zanurzałem się we własnym, wymyślonym świecie. Jeszcze nie przeczytałem Opowieści z Narnii, ale chyba już tam byłem i w wielu innych światach nie z tej ziemi.
W dusznej szafie z naftaliną ciemno i ciasno mi. W szafie było za ciemno, żeby czytać, i za ciasno, by się bawić. Nadawała się tylko jako kryjówka i choć nie miałem z kim grać w chowanego, była moją ulubioną. Zwłaszcza w chwilach, kiedy potrzebowałem się ukryć. Mogłem tak sobie siedzieć i myśleć, że jestem gdzieś daleko, gdzie nikt nigdy mnie nie znajdzie. Drzwi szafy jednak w końcu się otwierały i czarne przenikliwe oczy wilkołaka wpatrywały się we mnie wyczekująco.
♪
Piętnaście lat później Natala popełniła samobójstwo. Dowiedziałem się o tym zupełnie przypadkiem i w pierwszej chwili nawet nie skojarzyłem, o kogo chodzi. Nie pamiętam żadnych imion, żadnej dziewczyny, kobiety. Kiedy jednak znajomo brzmiące nazwisko spędzało mi sen z powiek, przypomniałem sobie dziewczynę, która wprowadziła mnie w świat religii.
Trochę dopytałem co i jak. Powód mimo wszystko banalny — nie dawała sobie rady w dorosłym życiu. Nie mogła znaleźć pracy, była samotna. Wydawało mi się to takie dziwne, że Bóg, który ciągle pomagał takiemu grzesznikowi jak ja, nie potrafił ocalić tak pokornej i oddanej mu dziewczyny.
Ta historia nie ma dużego znaczenia, jednak przeżywając kryzysy wiary, ciężko ją pominąć. Wróćmy znów do wspomnień z dzieciństwa, które chciałem wam przedstawić.7. Syndrom Piotrusia
Michał…
Mniej więcej od tego momentu zacząłem wszystko pierdolić. Jeżeli do tej pory udało wam się mnie polubić, to mam prośbę. Przestańcie czytać. Serio, nie jestem dumny z niczego, co się potem wydarzyło. Wtedy oczywiście tak nie myślałem. Jeśli jednak już mnie nie cierpicie, to zapraszam na dalszy ciąg. Spokojnie, to dopiero początek historii.
Prosta to historia.
I zna już takie świat.
Jak człowiek wciąż pożąda,
Próbuje dotknąć gwiazd.
♪
Nie jestem pewien, czy siedziba Seksty miała jakichś sąsiadów. Na ulicy zawsze było pusto. Jeżeli jednak ktoś mieszkał w pobliżu, tej nocy na pewno zwrócił uwagę, że coś się dzieje w opuszczonym budynku. Muzyka grała głośno, a szampan lał się strumieniami. Wszyscy świętowali urodziny Jagody. Wszyscy oprócz samej solenizantki…
Nikt nie wiedział, gdzie ona się podziewa i dlaczego jeszcze się nie zjawiła. Rozmawiałem z nią dzień wcześniej i mówiła, że na pewno przyjdzie. Długo nie trwało, jak zaczęliśmy pić bez niej.
Kinga dosiadła się do mnie, chcąc opowiedzieć o nowych książkach, jakie ostatnio udało jej się zdobyć. Pochłonięty rozmową, po jakimś czasie sam zapomniałem o dziewczynie, którą niedawno całowałem.
***
Jagoda…
Ubrana w moją jedyną okazyjną sukienkę w kolorze bordo i z delikatnym makijażem nacisnęłam klamkę drzwi wyjściowych. Chciałam dzisiaj wyjątkowo ładnie wyglądać. Serce biło mi jak oszalałe i mało nie wyskoczyło z piersi, gdy tuż za mną zabrzmiał stanowczy głos.
— Nigdzie nie wychodzisz!
Antonina Koziołkowska, dyrektorka naszego sierocińca, patrzyła na mnie z góry. Jak zresztą zawsze na wszystkich. Ta prawie dwumetrowa kobieta sprawiała, że każdy kulił się przed nią, co sprawiało wrażenie, że jest jeszcze wyższa.
— Ale… — zaczęłam gorączkowo, myśląc nad rozsądnymi argumentami.
— Pani Bożena może cię kryje, ale czy naprawdę myślisz, że nie widzę, jak co chwilę znikasz? — wybuchnęła, przerywając mi, nim zdążyłam cokolwiek wyjaśnić. — Wczoraj nie było cię do drugiej w nocy. Czasem wracałaś nad ranem. Szlajasz się z jakimiś starszymi facetami i czuć od ciebie alkohol. Twoje dobre stopnie i uprzejme zachowanie cię nie uratują. Dobrze widzę, że to przykrywka, byśmy przymykali oko na twoje wybryki.
— To nie tak. Dziś mam urodziny i…
— Wiem, przykro mi, że robię to w takim dniu, ale nie wolno ci wychodzić o tej porze.
Wiedziałam, że nic nie wskóram, z panią Antoniną nigdy nie było dyskusji. Przyłapana i zganiona wróciłam do swojego pokoju. Miriam próbowała mnie pocieszyć, dostałam od niej śliczną bransoletkę. Zaproponowała, że razem miło spędzimy ten dzień. Nie musiałam nic mówić, ona czuła, że chciałam dzisiaj być w innym miejscu. Z przyjaciółmi, a w szczególności z jednym z nich. Nie potrafiłabym zaprzeczyć, gdyby spytała. Na szczęście milczała.
Grałyśmy w karty, ale za nic nie mogłam się skupić. Wciąż czułam smak jego ust. Nie chciałam o tym myśleć, ale to było silniejsze ode mnie. Kiedy w końcu moja współlokatorka zaproponowała pójście do łóżek, przystałam na to z chęcią. Nie było jednak szans, żebym zasnęła. Nawet nie chciałam. Miriam odpłynęła natychmiastowo. Ja wpatrywałam się w sufit, słuchając miarowego, świszczącego oddechu mojej współlokatorki. „Zasnęła. Być może inni też…”.
Po cichu podkradłam się do okna balkonowego i otworzyłam je. Z bijącym sercem zaczęłam schodzić na ziemię. Pewnie za jakiś czas ktoś przyjdzie sprawdzić, czy śpię. Liczyłam jednak na to, że zdążę się zjawić w siedzibie Seksty przynajmniej na chwilę. Wyjaśnić i podziękować tym, którzy przyszli.
~
Muzykę było słychać już ze sporej odległości. Taka impreza i to na moją cześć, a ja miałam ją opuścić! Biegłam najszybciej, jak potrafiłam, aż w końcu wparowałam do środka.
— Niespodzianka! — usłyszałam krzyk Karolci i zostałam obsypana konfetti.
Dziewczyna dmuchnęła w małą, kolorową trąbkę.
— No w końcu. — Andrzej, ledwie trzymając się na nogach, podbiegł i rzucił mi się na szyję. Mało przy tym nie zwalił mnie z nóg.
— Sto lat! — Bartek skoczył na mnie od tyłu. Chcąc nie chcąc, wylądowałam na podłodze.
Kiedy udało mi się pozbierać, Piotrek i Karolina wcisnęli mi prezenty.
— Jejku, dziękuję… — Nie mogłam się jednak powstrzymać, by nie zadać tego pytania: — Gdzie jest Michał?
— Był tylko chwilę i musiał wrócić do domu — odpowiedziała Karolina.
— Dlaczego? — zapytałam zdziwiona.
— Mama nie pozwala mu wychodzić o tak późnej porze.
Westchnęłam cicho, zdając sobie sprawę, że nie zostałam zrozumiana.
— Miałam na myśli Omena.
— Aaa… — wykrzyknęła rozentuzjazmowana — to jest tu… — rozejrzała się dookoła — gdzieś…
Podziękowałam jej i poszłam w stronę mojej sypialni. Miałam cichą nadzieję, że właśnie tam czeka tylko na mnie, byśmy mogli pobyć chwilę sami. Wszelkie konsekwencje wynikające z mojej ucieczki na tę chwilę były dla mnie mało ważne. Mogłabym tu zostać do rana, a później przeżyć dożywotni szlaban. Z bijącym sercem pchnęłam drzwi.
~
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to burza rudych loków rozlana na nagich plecach. Moje ciało zareagowało szybciej niż mózg. Zamknęłam szybko drzwi, mając nadzieję, że mnie nie zauważyli. Chwyciłam leżącą najbliżej butelkę wina i pociągnęłam solidny łyk. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co zobaczyłam.
Pociągnęłam jeszcze raz z butelki. Parę kropel czerwonego trunku skapnęło na moją śliczną sukienkę. Nie przejmowałam się tym. Agresywnym ruchem starłam dłonią wino z ust.
Zacieram ślady twoich ust,
Ukrywam żywy ciągle gniew,
Udaję, że to już nie moja sprawa.
Jak mogłam być aż taka głupia? Tak chciałam przyjść, a teraz poczułam, że nie wytrzymam ani sekundy dłużej w tym miejscu. Przeprosiłam całe zgromadzenie, wyjaśniłam, że uciekłam z domu i jeśli nie chcę, żeby mnie przyłapali, muszę jak najprędzej wracać. Wszyscy mnie zrozumieli albo byli zbyt pijani, żeby ogarnąć, co mówię. Uściskałam każdego po kolei oprócz pary zabawiającej się na moim łóżku i wyszłam.
Kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi, do moich oczu napłynęły łzy. Czego się spodziewałam? Oczywiste było, że ja nie mogłam mu dać tego, co ona. Nie chciałam płakać, przecież wiedziałam, że tak może być.
— Omen to dupek.
To Kamil ukryty w ciemnościach podwórka palił spokojnie szluga. Teraz podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu.
— To nie… — Chciałam skłamać, że to nie przez niego, ale słowa utknęły mi w gardle.
— Mógłbym tłumaczyć go tym, że był kompletnie pijany, ale nie ma sensu. Michał jest dobrym przyjacielem i zajebistym kochankiem, ale nic więcej. Zgodzi się na luźną relację, ale po co ci to? Tylko sobie serce złamiesz, a potem ciężko je posklejać. Jesteś młoda i piękna. Miłość to cudowne uczucie, z którym na pewno kiedyś się spotkasz.
Tę cudowną przemowę wygłosił, wpatrując się w księżyc. Przez chwilę zastanawiałam się, czy on też poczuł się zraniony wybrykiem Michała.
— Ty też jesteś pijany jak bela? — spytałam.
— Masz mnie — odpowiedział i parsknął śmiechem.
Uśmiechnęłam się do niego i przytuliłam go mocno.
— Dzięki, Kamil, muszę już lecieć.
— Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.
Nikomu nie powiem, że to były moje najgorsze urodziny. Jedno mogłam tylko sobie obiecać. Każde kolejne będą lepsze.
♪
Michał…
Obudziłem się skacowany koło Kingi i nie do końca ogarniałem rzeczywistość. Zostawiając śpiącą dziewczynę, wyszedłem z pokoju. Kamil i Andrzej siedzieli, prowadząc jakąś dziwną dyskusję na temat kurczaków wykluwających się z ugotowanych jajek w Wielkanoc jako symbolu zbliżającego się końca świata. Dyskutowali tak poważnie, że nie chciałem im przerywać.
Kiedy jednak zbierałem się do wyjścia, odezwał się Kamil.
— Gdzie idziesz?!
— Po alkohol — powiedziałem szczerze. Nie na darmo mówią, czym się strułeś, tym się lecz. Tylko piwo mogło uratować mój łeb, nim odpadnie.
— W samych gaciach? — zapytał wyjątkowo trzeźwo.
— A, tak… — Spojrzałem na swoje bokserki w reniferki. Nie nosi się ich tylko na święta. — Zapomniałem.
Wracałem się do pokoju, kiedy zatrzymał mnie Andrzej.