Seksuolożki 2. Nowe rozmowy - ebook
Seksuolożki 2. Nowe rozmowy - ebook
„Większość wizyt u seksuologa to historia wstydu”. A jedna książka to za mało, by je wszystkie opowiedzieć.
Kontynuacja bestsellerowej książki „Seksuolożki. Sekrety gabinetów”.
Z jakimi problemami na terapię do seksuologa zgłaszają się polskie pary?
Dlaczego kobiety boją się odmawiać seksu?
Czy brak pożądania to choroba?
Jak wygląda życie kobiet, które były wykorzystywane seksualnie w dzieciństwie?
Co bardziej rujnuje libido? Depresja czy jej leczenie?
Jak zaburzenia osobowości wpływają na życie seksualne?
Z jakiego powodu małe dziewczynki przyprowadza się na wizytę do seksuologa?
Jak naprawdę wygląda chemiczny aspekt bycia kobietą, czyli działanie jej hormonów?
Jak często granice Polek zostają przekroczone w łóżku?
Dlaczego dzieci się masturbują?
Jak ciąża i poród wpływają na naszą seksualność?
Dlaczego kobieta czuje się winna, jeśli nie ma ochoty na seks?
Dlaczego w polskich związkach przyjemność mężczyzny jest ważniejsza niż satysfakcja kobiety?
Czy osoby zarażone wirusem HIV mogą w ogóle uprawiać seks?
Marta Szarejko po raz kolejny zabiera nas na spotkanie z seksuolożkami. Wspólnie ze swoimi rozmówczyniami odkrywa przed nami tajemnice gabinetów seksuologicznych oraz obnaża stereotypy, w jakich uwięziona jest nasza kobiecość i seksualność. Szuka odpowiedzi na liczne pytania – nie tylko te, które wstydzimy się zadać, lecz także te, o których wolelibyśmy nawet nie myśleć.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-7846-2 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Dlaczego tak mało w niej lekarek?!” – zapytała Aleksandra Krasowska, psychiatra i seksuolożka, kiedy spotkałyśmy się pierwszy raz. Właśnie przeczytała moją książkę, a ja od dawna chciałam namówić ją na rozmowę. Jej pytanie mnie zaskoczyło, a potem długo nie dawało spokoju. Wcześniej nie dzieliłam seksuolożek na lekarki i psycholożki, w mojej wyobraźni były jedną zwartą grupą mądrych, zabawnych kobiet, które pomagają innym kobietom. Zaczęłam szukać internistek, endokrynolożek, ginekolożek, które zajmują się seksuologią. Aż znalazłam takie, które o rzeczach wcześniej potwornie dla mnie nudnych - hormonach, zawałach, chorobach ginekologicznych - opowiadają jak reporterki. Doskonale wiedzą, na jaki szczegół rzucić światło, żeby przyciągnąć słuchacza. Wystarczy wyobrazić sobie endokrynolożkę, która siedzi w piaskownicy z córką i widzi, że opiekunka innego dziecka ma chorobę, której prawdopodobnie sama nigdy nie zauważy. Ginekolożkę, do której gabinetu przychodzą trzy- i czteroletnie dziewczynki. Albo psychiatrę, która fascynująco opowiada o elektrowstrząsach. Podkreślają, że o seksualności nie można myśleć jak o odrębnej wyspie oderwanej od reszty życia. I że bez niej nie da się rozpatrywać większości chorób. Dlatego tak je cenię: oprócz tego, że są błyskotliwe i szczere, wydają się też takie ludzkie. Jedna w środku wywiadu zaczyna kompulsywnie jeść czekoladki, żeby się ożywić. Inna wypija wiadro kawy, żeby nie przynudzać. Mają w sobie coś z energicznej, podekscytowanej gospodyni, która chce, żeby wszyscy goście czuli się u niej dobrze. Jednak nie porzuciłam psycholożek, terapeutek, edukatorek seksualnych. Te kocham jak szalona, całą duszą. To one zaskakują mnie informacjami typu: „Już dwumiesięczne dzieci potrafią się masturbować”. Albo: „Dziewczyny czasem sabotują swoje związki, bo są lojalne wobec kobiet w rodzinie”. No i: „Tylko 20 procent osób wykorzystujących seksualnie dzieci to pedofile”. Ale też pozwalają mi mówić rzeczy, których w rozmowach z nikim innym w życiu bym nie powiedziała.
Czekałam, aż mi się znudzą, ale to się chyba nie zdarzy.
Marta Szarejko------------------------------------------------------------------------
Zaburzenia pożądania? Co to jest w ogóle za problem?!
Czasem, jak komuś mówię, czym się zajmuję, od razu słyszę pytanie, czy pracuję ze zboczeńcami. Odpowiadam, że nie, że najczęściej zajmuję się takimi problemami jak brak pożądania czy orgazmu, a wszyscy reagują tak: „Ale nudne”.
Banał, co to za temat?
Niezbyt spektakularny, ale taka jest często rzeczywistość kobiecej seksualności. Ten problem nie ma metryki, zgłaszają się z nim kobiety w każdym wieku: dojrzałe, 30+, 40+ i bardzo młode dziewczyny. Te, które są w długich związkach, i te, które wchodzą w nową relację. Mówią: „Nigdy nie miałam ochoty na seks. Zaczynam nowy związek, i co teraz?”. Staż związku jest ważny, ale czasem ten problem pojawia się dość szybko.
Przychodzą same czy partner je przysyła?
To mnie zawsze porusza: kobiety zwykle nie przychodzą dla siebie, tylko są oddelegowane przez partnera. Wypchnięte. I kiedy pytam: „Co z nim, gdzie on jest?", słyszę, że się nie pojawi, bo przecież nie ma z tym problemu. A dla mnie samo to już jest problematyczne. Bo znaczy, że ten partner nie widzi podstawowej zasady w życiu seksualnym: ja mam inaczej niż ty. I to, że masz inne potrzeby, wcale nie znaczy, że jesteś zaburzona.
Mam takie przyjaciółki. Raz na jakiś czas słyszę: „Nie mam ochoty na seks, ale mi to nie przeszkadza. Tylko że mój mąż jest potwornie sfrustrowany, nie wiem już, co mam robić, są na to jakieś pigułki?”.
Jesteśmy tak wychowywane, że swoimi potrzebami mamy zajmować się na końcu. A najlepiej wcale. Kobieta rzadko myśli: „Jestem po dwóch porodach, pracuję, zajmuję się domem, dodatkowo mam świetnie wyglądać, a czuję się fatalnie, więc wrzucę na luz”, raczej ma poczucie winy. Myśli, że jest popsuta.
Wybrakowana.
Tak, czegoś jej brakuje.
Popularne jest takie podejście, że popęd seksualny to coś wyłącznie biologicznego. Że się go ma albo się go nie ma. Że to jest naturalne, a nie bardzo płynne. Tymczasem zwłaszcza w wypadku kobiet popęd zależy od fazowości życia. Oczywiście nie dotyczy to każdej z nas, ale części tak: w niektórych momentach seks schodzi gdzieś na bok. I nie ma w tym nic dziwacznego ani złego. Niestety nie dostajemy informacji, że możemy sobie na brak ochoty pozwolić.
No i ta nieszczęsna pigułka. Jak ona niby miałaby działać?
Szukamy szybkich rozwiązań. Zwłaszcza jeśli cierpienie było długie, chcemy szybkiej ulgi. Dlatego czepiamy się obietnicy, że powstanie viagra dla kobiet. Z dużą rezerwą podchodzę do tego, że znajdzie się jeden lek na tak złożony aspekt życia. Bo po pierwsze: każda kobieta ma w tej kwestii inaczej, a po drugie: u większości dziewczyn, które przychodzą z tym problemem, nie ma jednej przyczyny. Nie dzieje się tak, że pracujemy, rozmawiamy i nagle okazuje się: „Aha! Chodziło o to!”. Ten problem jest mozaiką różnych elementów, nie ma tu prostych rozwiązań.
I jeszcze jedna rzecz: kobiety często dużo od siebie wymagają, czują, że muszą za przeproszeniem dowodzić w każdej kwestii: w związku, w pracy, w wychowywaniu dzieci, zajmowaniu się rodzicami. Nawet jeśli którąś pochłonie jakaś pasja, to i tak będzie ją traktować w trybie zawodowym. A zadaniowość i seks nie zawsze idą w parze. Bo jak się do czegoś zmuszamy, to mniej to lubimy.
Poza tym musimy pamiętać, że powodów, dla których uprawiamy seks, jest mnóstwo.
Słyszałam, że siedemnaście, strasznie dużo!
A ja, że 237 – od tego, żeby być bliżej Boga, przez to, że chcemy się zemścić albo kimś manipulować, do tego, że czujemy się samotni albo chcemy podbudować swoje poczucie wartości, ewentualnie rozładować napięcie. Ale prawda jest taka, że czasem uprawiamy seks nie dla siebie, tylko dla partnera albo dla podtrzymania związku. Nie przestaje mnie zaskakiwać to, że podczas zajęć z edukacji seksualnej chłopcy o masturbację zawsze pytają w kontekście przyjemności – jak to robić. A dziewczyny zastanawiają się zwykle, czy w ogóle to robić. Odkrywają seksualność w kontekście związku. Rzadko myślą: „Seks jest mój, dla mnie, dla mojej przyjemności”.
Trudności z pożądaniem to kwestia naszego osobistego rozwoju, ale też dynamiki relacji. Niektóre elementy dobrze przepracować indywidualnie, inne razem. Zawsze zadaję kobiecie pytanie: „Nie masz ochoty na seks, czyli na co? Na bliskość? Na wysiłek? A może na seks z tą konkretną osobą?”. Ważne, jak kobieta identyfikuje pożądanie – ma fantazje erotyczne czy nie? Stymuluje się sama czy nie bardzo? Bo może chodzić o to, że ma trudności w związku, a nie w seksie. U większości nie da się wskazać jednej przyczyny braku ochoty na seks, to zwykle skomplikowana sprawa.
Mogłabyś stworzyć listę momentów, w których kobiety cierpią na zaburzenia pożądania najczęściej?
To niełatwe, bo w seksie przejawia się historia naszego życia. To, co się dzieje w naszej sypialni, jest efektem tego, kim jesteśmy, jakie jesteśmy i co się w naszym życiu do tej pory wydarzyło. To bardzo indywidualne. Oczywiście, w pewnych newralgicznych punktach związanych z fizjologią, ochota na seks może być mniejsza: to niektóre etapy ciąży, połóg, menopauza. Ważnym czynnikiem zaburzającym pożądanie jest przemęczenie. I nie mówię o dwóch, trzech nieprzespanych nocach, tylko o zmęczeniu permanentnym. Przez nie wzrasta poziom prolaktyny, a ona wycina seksualność. Albo stres: nie tylko kluczowe momenty, takie jak ślub, przeprowadzka, ważne egzaminy, zmiana pracy, rozwód, ale życie w ciągłym stresie. A poza fizjologią sytuacje związane z relacją z drugim człowiekiem: przewlekła choroba, staranie się o dziecko, różnego rodzaju konflikty, zdrady, brak komunikacji albo emocjonalnej dostępności tej drugiej osoby.
Ludzie często są przekonani, że związek i seks to nierozłączna para. Tak nie jest, zwłaszcza w długotrwałej relacji. Podtrzymanie pożądania wymaga dużej aktywności.
Ale jakiej konkretnie? Co robić, jeśli jestem z kimś piętnaście lat i chemia wyparowała? Spotykam raz na jakiś czas takie pary, które żyją w fuzji, robią wszystko razem. Zaczynają upodabniać się do siebie fizycznie: tak samo się ubierają, mają podobne fryzury. I tak samo chudną, bo ćwiczą to samo!
Albo tyją. Przeczytałam kiedyś, że pary po ślubie w ciągu pięciu lat potrafią przytyć 16 kilogramów. Raz, że jest większe przyzwolenie na obżarstwo, a dwa: zmieniają się nawyki. Razem jemy, oglądając seriale w łóżku. Razem pijemy wino albo drinka po pracy, a potem jemy. Razem coraz rzadziej wychodzimy z domu. Razem rzadko ćwiczymy, i tak to idzie.
Poruszasz temat, który jest niewygodny, bo daje w pysk wizji romantyzmu, którą jesteśmy karmione od najmłodszych lat. Szukamy drugiej połówki jabłka, która będzie taka sama jak my. Przez takie bajki dziewczyny myślą, że jeśli są jakieś odstępstwa w związku, to on nie ma sensu. Tymczasem związek to jest taki twór, w którym realizują się dwie duże siły. I z jednej strony pojawia się potrzeba indywidualności, niepowtarzalności, niezależności, a z drugiej: przynależności, współistnienia, bliskości.
Ta druga jest zwykle silniejsza.
Bo ten kierunek najczęściej pokazuje nam kultura. Myślimy, że to jest bezpieczne.
Więc jeśli pytasz, jak wskrzesić po piętnastu latach namiętność, to odpowiedź brzmi: nie dać jej umrzeć! Bo chemia chemią, ona trwa sześć miesięcy. Potem mamy tylko owoce naszych starań.
Ale jak to zrobić?
Nie bać się budować odrębnego świata, nie zawsze wszystko robić razem. Mieć swoich przyjaciół, wyjeżdżać bez partnera, nie rezygnować z zachowań autoerotycznych. To wymagające, bo za podobieństwo w parze dostajemy więcej gratyfikacji społecznych niż za różnice. Wybieramy osoby podobne do nas, chociażby pod względem wartości czy pasji. Trudno się o tym słucha, ale jednak zwykle łączymy się z ludźmi z podobnej klasy społecznej, o zbliżonym statusie finansowym, tak samo wykształcone. Zresztą posłuchajmy, jak się o takich parach zwykle mówi: „Jacy oni zgrani, wszystko razem, no po prostu nierozłączni, wspaniale!”. Tymczasem takie pary często zamieniają się w siostrę i brata. Kumpli. A seks nie znosi takiego zlania. Seks lubi nowość, odrębność, tajemniczość. Dlatego musi być dystans, przynajmniej raz na jakiś czas. Inaczej namiętność pójdzie w niepamięć.
Kolejna rzecz, która łączy się z mitem romantyzmu: mamy tendencję do myślenia, że jak wejdziemy w związek, to ta druga strona się nami zajmie. Ukoi nas. W związkach oduczamy się tego, że same możemy regulować swoje emocje. I że każda ze stron jest odpowiedzialna za siebie.
Obejrzałam ostatnio film dokumentalny o Michelle Obamie. Opowiada w nim o terapii małżeńskiej, na którą wybrała się z Barackiem, i o tym, że to właściwie najważniejsze, czego się nauczyła. Że on nie jest odpowiedzialny za jej szczęście.
A jaki przekaz dostajemy od kultury, od otoczenia? Że przyjedzie rycerz na białym koniu i się nami zajmie! Albo: „Zajdziesz w ciążę, to ci się wszystko poukłada”. Ewentualnie: „Znajdziesz męża, to wyjdziesz na ludzi”. No i moje ulubione: „Czemu nie ułożyłaś sobie życia?”.
Może to w końcu będzie TEN? – za każdym razem mówiła moja mama.
Też dostawałam takie komunikaty! „Czy ciebie nikt nie chce? Nikt cię nie chce w tej Warszawie?!” Argument, że chcę być sama i jest mi dobrze, był dziwactwem. Bo samoregulacja i myśl, że moje szczęście zależy ode mnie, wymaga dużej odpowiedzialności, siły, stania na dwóch nogach. A nie bycia w ramionach partnera.
To działa też w drugą stronę: kobiety często żyją stanami emocjonalnymi swoich partnerów. Nie potrafią się odciąć. Jak on jest zły albo zestresowany, to ona też nie może niczym się cieszyć, wyjść z domu, zająć swoimi sprawami. Bardzo jesteśmy przez kulturę zapraszane do symbiozy. I wydaje nam się, że to jest okej. Że to jest coś, do czego dążyłyśmy.
A potem okazuje się, że to nie działa.
Bo tam nie ma czym oddychać. Prosta zasada: jeśli nasz partner zaczyna być ważniejszy dla nas niż my same, jeśli zajmuje każdy metr kwadratowy naszego życia, to powinna się włączyć czerwona lampka. Bo to jednak za dużo.
Naprawdę nie potrzebujemy innych osób, żeby wciąż potwierdzały nasze istnienie, żebyśmy wiedziały, że żyjemy. Ważne, czy same siebie widzimy. Tymczasem jesteśmy uczone, że potrzebny jest jeszcze ktoś. Że my same to za mało.
Kocham takie sytuacje, kiedy przychodzi pan, żeby zamontować domofon, albo hydraulik, i mówiąc do mnie, patrzy na mojego partnera. Po czym dziwi go, jak okazuje się, że umiem mówić i pisać. Dziewczyna wciąż jest bardziej wartościowa, jeśli ma fajnego faceta.
Jeśli w ogóle kogoś ma.
Słusznie, zagalopowałam się.
Fajny to wyższa szkoła jazdy. Tyrania związków jest wciąż bardzo silna. Możesz osiągać niesamowite sukcesy, ale jeśli okaże się, że jesteś sama, to one przestają się liczyć. Słyszę takie pytania nawet od nastolatek na warsztatach: „Ma pani kogoś?”. Albo: „Ma pani dziecko?”. To samo od dojrzałych kobiet, mężczyzn też. Nigdy nie wiadomo, kto ci wbije szpilę w stylu: „Zegar biologiczny tyka…”.
Przez ten terror kobiety często wybierają scenariusz napisany przez kogoś innego. A potem nagle w terapii zaczynają się orientować, że żyją nie swoim życiem. Wybrały coś, za co je nagradzano. A jakie gratyfikacje społeczne dostaje kobieta, która ma udane życie seksualne i super kontakt ze swoim pożądaniem? Czasem kobiety w gabinecie mówią: „To nie jest głupie? Że ja mam problem z tym całym bzykaniem? Co to właściwie za problem?”. Prawdziwy problem to jest zawał serca, rozwód, zdrada, a nie to, że nie masz ochoty na seks. Czują się śmieszne.
Blisko mi do podejścia, że to jest problem społeczny, bo rozpadają się od niego rodziny, relacje, ludzie są przez to nieszczęśliwi. Według badań około 40 procent kobiet na różnych etapach życia ma problemy z pożądaniem.
Co dziś kobietom najbardziej w mężczyznach przeszkadza i powoduje, że tracą ochotę na seks?
Przede wszystkim to, że mężczyźni w jakimś sensie zajmują się głównie sobą.
W łóżku?
Nie tylko. W ogóle, w życiu. Zajmują się swoją karierą i już nie mają przestrzeni na wpuszczenie kogoś do swojego świata. Są po prostu nieobecni, nie ma ich. Nawet kiedy uprawiają seks.
Uznają, że skoro już zdobyli kobietę, to mogą zająć się innymi rzeczami?
Tak. Tymczasem to, co rozkręca kobietę, to uwaga, troska, pewien zachwyt, komplementy. Kobiety często nie czują się w swoich związkach widziane.
Kolejna rzecz: kiedy seks skupia się na przyjemności mężczyzny. A nie obojga.
I bardzo mocno rosnący konflikt. Nieprzegadane sprawy, nienazwane problemy, jak w tym dowcipie, kiedy mąż mówi: „Podaj mi sól”, a słyszy: „Zniszczyłeś mi całe życie!”. Brak komunikacji, zamiatanie pod dywan.
Często ludzie żyją obok siebie. Każdy ma swoją listę zadań do wykonania i ta odległość między nimi jest coraz większa. A emocjonalne oddalenie sprawia, że ludzie przestają się sobą interesować. I seksem też. Bo jeśli cały czas funkcjonujemy obok i jakoś to działa, to po co się spotykać, skoro to zabiera tyle energii?
Kobiety często mają problem, żeby się przyznać do braku ochoty na seks nie tylko przed bliskimi – partnerem czy przyjaciółkami – ale też przed sobą. Trudno przyznać, że nasze życie seksualne jest słabe, rozczarowuje nas. Partner nas już nie pociąga. Atrakcyjność fizyczna zniknęła, bo druga strona przestała o siebie dbać. Łatwiej mówić o sukcesach, stwierdzenie, że jest niezbyt dobrze, przychodzi z trudem. Bo trzeba stanąć, spojrzeć na siebie z zewnątrz i prześwietlić, gdzie się znajduję w tym momencie życia. Często, jak już jesteśmy w relacji, to zwracamy na nią uwagę tylko wtedy, kiedy pojawia się jakiś problem. Zamiast sprawdzać ją co jakiś czas, zajmujemy się nią wtedy, kiedy trzeba gasić pożar.
No tak, ale taka ciągła uważność – moje ulubione słowo ostatnich lat – musi być potwornie męcząca. Zamiast żyć, bez przerwy analizujemy.
To zależy, jak rozumiesz uważność. Ja myślę, że to słowo zawiera w sobie pewną lekkość. Nie przejmujemy się tym, co za chwilę będzie, nie analizujemy przeszłości, tylko przyłączamy do tego, co teraz. To oklepane, ale tak jest w każdym obszarze życia: jeśli chcemy, żeby dobrze się działo, musimy inwestować. Przyjaźń na tym polega, miłość, praca, pasja, wszystko! Jeśli czegoś nie karmisz, nie będzie się rozwijało.
Załóżmy, że do ciebie przychodzę i mówię, że nie mam ochoty na seks. Od dwóch lat. Nie wiem, o co chodzi, nie mam żadnych traum…
Już tutaj bym cię zatrzymała.
To podejrzane, że tak mówię?
Nie twierdzę, że każda kobieta ma za sobą traumy, ale zdecydowana większość dziewczyn, które do mnie przychodzą, nosi w sobie wiele trudnych doświadczeń. Nadużyć. Upokorzeń. I często dopiero w trakcie terapii zaczynają to nazywać, rozumieć, że to była przemoc, że robiono im straszne, obrzydliwe rzeczy. To nie musi być od razu taki kaliber jak gwałt, wystarczy przemoc rówieśnicza, kwestia intymności w domu, jakiś żart dotyczący dojrzewania. To mogła być chwila, ale ona w nich jest. I jeśli jest nienazwana, to nie da się jej przepracować. Mimo to dziewczyny często nie chcą tego ruszać. To jest już uklepane, leży sobie od lat niczym trup w szafie, smród się roznosi, ale szafa jest zamknięta, więc nie ma o czym mówić. Nie chcą tam wracać, bo to boli.
Ale bez tego nie można ruszyć dalej.
Załóżmy, że nie mam traum. Co ze mną robisz? Zaczynasz pracę z moją wyobraźnią, każesz mi czytać opowiadania Anaïs Nin, oglądać kobiece porno? Rozszerzać repertuar zmysłowych przyjemności i poznawać swoje ciało? Od razu mówię: nie bardzo to na mnie działa.
To wszystko, o czym mówisz, może być jednym z elementów terapii. Ale najpierw sprawdzam, co się u ciebie dzieje. Muszę z latarką przejść przez twoje życie, oświetlając różne punkty. I zobaczyć, co się wydarzyło, i gdzie jesteś. Zobaczyć całość.
Jakie pytania zadajesz na początku?
Pytam o zdrowie. W kwestii pożądania nie można pominąć tego, czemu przyjrzałby się internista. Bo seks u kobiety zależy na przykład od poziomu hormonów: testosteronu i prolaktyny. Brakiem ochoty na seks może się przejawiać cukrzyca i wiele innych chorób.
To niezbyt ekscytujące, ale pytam o to, czy bierzesz jakieś leki. Czasem brak ochoty na seks to skutek uboczny przyjmowania antydepresantów. I czy masz inne zaburzenia psychiczne: obsesje, kompulsje, lęki.
Jestem zdrowa jak koń. Co dalej?
Kolejny etap nazwałabym sprawdzaniem twojego stylu życia. Czyli: stres, zadaniowość, zmęczenie, zajmowanie się innymi, przeciążenie. Kobiety często robią milion rzeczy, ale tego nie widzą.
Muszę też zapytać o używki.
Nie mam dzieci, partner niezależny, nie jestem zmęczona. Czasem piję wino.
Dalej idziemy w kierunku samooceny, twojego kontaktu z ciałem, tego, jak się widzisz w roli seksualnej – czujesz się dobrze jako kochanka czy uważasz, że jesteś beznadziejna i wszystko robisz nie tak? Czy masz przyjemność z seksu? Bo jeśli nie, to raczej nie będziesz do niego dążyć.
Kolejny bardzo ważny obszar to relacje: jak się odnajdujesz w kontakcie z drugim człowiekiem.
Strasznie dużo musisz zbadać.
Najpierw musimy zobaczyć, gdzie jesteśmy, żebyśmy wiedziały, jaki kierunek wybrać. I dobrze, jeśli obie mamy przyzwolenie na to, że nie wiadomo, w którą stronę to pójdzie. Jak w kalejdoskopie: lekko poruszysz i wszystko się zmienia.
Rzecz, która jest jeszcze niezmiernie ważna, to twoja motywacja. Czy ty w ogóle chcesz zmiany? Bo pożądanie to nie jest coś, co można stracić, nie możesz go zgubić. Ono cały czas w tobie jest, tylko masz z nim kontakt albo nie. A jeśli chcesz go odzyskać, coś musisz zmienić w swoim życiu: ilość obowiązków, poziom stresu, jakość relacji. Wiele kobiet tego nie chce. Przychodzą i mówią: „To jest jedyny problem, poza tym świetnie się dogadujemy”. Więc odpowiadam: „Okej, w takim razie trzeba trochę zmienić priorytety, znaleźć dla tego seksu miejsce i czas, zaangażować w to energię”. I okazuje się, że nie ma na to przestrzeni.
Wycofują się z terapii?
Tak, to wcale nie jest rzadkie.
Wiele par zastyga w takim status quo. Przepraszam za określenie: chujowo, ale stabilnie. Weszliśmy już w takie tryby, nie uprawiamy seksu od lat, ale ciągniemy ten wózek, przywiązaliśmy się do siebie, więc po co to zmieniać? Lepiej tego nie ruszajmy. Zwłaszcza że za to też nie dostaniemy gratyfikacji społecznej. Nie będziemy pogłaskane po głowie za to, że o siebie dbamy, że ważny jest dla nas seks. Kobiety boją się takiej etykiety, że są egoistkami, stawiają na siebie. Bardzo łatwo to ośmieszyć.
Zdeprecjonować.
Spotykam się z takim myśleniem: czy brak ochoty na seks w czymś tak bardzo przeszkadza? Związek może trwać, do seksu może dochodzić – kobiety przecież czasem się zmuszają.
Przez to seks jeszcze bardziej im brzydnie.
Badania pokazują bardzo ważną rzecz: że pożądanie u kobiety przebiega zupełnie inaczej niż u mężczyzny. Tylko u części kobiet występuje pożądanie spontaniczne, społecznie jesteśmy kastrowane z tego typu chuci. Większość z nas ma tak zwane pożądanie responsywne, przełączamy się na kanał
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.