- W empik go
Sen przychodzi nad ranem - ebook
Sen przychodzi nad ranem - ebook
Chaos, strach, bezradność, pragnienie miłości, spokoju i prawdy – to wszystko wypełnia umysł Luizy. Kobieta nigdy nie wie, czy ten ją tylko mami, czy też przedstawia rzeczywiste obrazy.
Od zawsze miała świadomość, że jest inna. Stara się jednak żyć jak wszyscy wokół: pracuje, ma córkę, przyjaciela. Nieustanne poczucie niepokoju i obawę, że jej życie niedługo się rozpadnie, wzmacnia powtarzający się sen.
Czy jest on kluczem do rozwiązania tajemnicy z dzieciństwa? Czy jej umysł jest bardziej wrogiem czy sprzymierzeńcem? A może wróg tkwi gdzieś na zewnątrz?
Powieść Eweliny Miśkiewicz, przesiąknięta emocjami i tajemnicami, na pewno na długo pozostanie w pamięci czytelnika.
Edycja książki z dużym, wygodnym drukiem do czytania.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67102-92-6 |
Rozmiar pliku: | 510 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie wiem.
Od kilku dni zastanawiam się, jak zacząć opowieść, którą chcę Wam przedstawić. Dobieram słowa tak, aby pierwsze zdanie zapadło w pamięć oraz brzmiało zachęcająco i na tyle intrygująco, by znalazła się choć jedna osoba, która chciałaby je zacytować. Pierwsze zdanie jest ważne – tak sądzą pisarze. Pobudzają wyobraźnię, wkładają w ten wysiłek cały intelekt, wystukują na klawiaturze laptopa początek powieści, kasują, zaczynają od nowa. Aż uznają, że odnieśli zamierzony efekt. Tak sobie wyobrażam proces pisania, więc dając początek tej historii, postępuję w podobny sposób.
Po książki sięgam od czasu do czasu. Ale już od dawna ich nie czytam. Biorę je do ręki, dłonią dotykam wypukłości na okładkach, czasami przebiegam wzrokiem po pierwszym zdaniu i czuję, że autor lub autorka bardzo się starali, aby miało dobitny wydźwięk.
Sama jednak nie potrafię niczego takiego sklecić. Zostawiam więc te dwa słowa: „Nie wiem”, wątpiąc w to, że ktokolwiek je zacytuje.
Nie mam pojęcia, jak zacząć opowieść. Czuję, że historia jest chaosem, ale siedzi w mojej głowie i domaga się opowiedzenia. Wszystkiemu winny jest fakt, że nie jestem pisarką i nie potrafię nadać słowom sensu.
Chciałabym, aby ktoś tę opowieść snuł za mnie, ale wiem, że nikt inny tego nie zrobi, bo nikt nie jest w stanie odczytać tego, co mam w głowie. A powiedzieć o niej komuś jest jeszcze trudniej, niż ją napisać.
W czasach, gdy jeszcze rozmawiałam z ludźmi, byłam wymagającą rozmówczynią. Lubiłam wymieniać myśli. Nie interesowały mnie błahe tematy. Ale to stare dzieje.
Możecie pomyśleć, że skoro nie rozmawiam z innymi, czuję się bardzo samotna. To nieprawda. Niemniej jednak samotność nie jest mi obca. Najmocniej czuję ją, gdy muszę zostawiać moje koty. Boję się wówczas, że już do nich nie wrócę, a one wtedy zostaną same, nie będą rozumiały, co się stało, dlaczego zniknęłam, i ta ich potencjalna samotność sprawia, że zawsze, gdy je opuszczam, mam łzy w oczach i ścisk w gardle. Nie boję się o siebie, lecz o nie.
Lęk. Czasami myślę, że to on pchnął mnie do pisania. Ale to nie ten rodzaj strachu, który na własne potrzeby zawsze nazywałam bojaźnią przekazywaną z pokolenia na pokolenie, głównie przez kobiety. Moja matka zawsze przestrzegała mnie przed samotnymi spacerami mrocznymi ulicami miasta, przed zakładaniem przykrótkich spódnic oraz piciem alkoholu w towarzystwie, gdzie są sami mężczyźni. Po części ta bojaźń i we mnie zakiełkowała. Do dziś, gdy mam pokonać sama długą drogę przez ciemny park, wolę założyć spodnie zamiast spódnicy.
Lęk, który pchnął mnie do pisania, zaczęłam czuć tuż przed czterdziestymi urodzinami, wtedy, gdy świat miał się rozpaść. Mój świat. Wszystko zaczęło wydawać się kruche, jakby zawieszone na krawędzi, mające niedługo się skończyć.
Ten lęk pochodził z mojego wnętrza i wciąż ewoluował. Zaczęłam budzić się nad ranem i wszystko to, co aktualnie działo się w moim życiu, tuż przed świtem przybierało potworną postać. Bałam się wszystkiego: czekającej mnie podróży, spotkania, psów, lasu, opuszczonych miejsc, krzyku, piwnic. Na początku próbowałam ten strach oswajać, walczyć z nim. Zaciskałam powieki, starając się zasnąć. Ale bez skutku. Na nic zdawało się również liczenie owiec, leżenie w bezruchu i próby przeganiania niepokojących myśli, więc po jakimś czasie odpuściłam i do rana leżałam już tylko na wznak, z otwartymi oczami, naiwnie wierząc, że nie ma nic gorszego od bezsenności.
Sny są jednak czasami gorsze. Zaczęły przychodzić do mnie nad ranem, zaraz po zwyczajowym przebudzeniu. A właściwie był to jeden sen, ciągle ten sam, który przerażał i jednocześnie wzbudzał ciekawość.
Przedstawiam więc Wam historię zrodzoną ze strachu.