- promocja
Sensacyjne życie ptaków - ebook
Sensacyjne życie ptaków - ebook
Jak ptaki dbają o zdrowie i urodę?
Które gatunki zażywają narkotyki?
Czy istnieją rośliny polujące na ptaki? Albo ryby?
Jak często ptaki tworzą pary jednopłciowe?
Kiedy ptaki drapieżne objadają się owocami?
To wszystko wydaje się niemożliwe? A jednak! Świat przyrody nie przestaje nas zaskakiwać.
Adam Zbyryt, popularyzator nauki i przyrodnik, wprowadza nas w fascynujący świat ptaków – czasem egzotycznych i rzadkich, ale przede wszystkich tych, które każdego dnia możemy spotkać w lasach i w miastach. Jego książka to nie tylko wyborna porcja rzetelnej ptasiej wiedzy, ale też świetna zachęta do rozpoczęcia własnych obserwacji.
Autor przedstawia nieznane fakty i ciekawostki, opisuje nietypowe zachowania i zwyczaje, a nieraz… sam stara się do ptaków upodobnić, żeby sprawdzić, jak mogą odbierać świat. I okazuje się, że my, ludzie, wcale tak bardzo od tych pierzastych stworzeń się nie różnimy. Tylko nam czasem trochę trudniej oderwać się od ziemi…
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788367815734 |
Rozmiar pliku: | 5,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy pierwszy raz usłyszałem o tym, że na świecie żyją ptaki, które są trujące, pomyślałem: niemożliwe. A jednak! Może gdybym regularnie studiował Pismo Święte, to nie przeżyłbym takiego zaskoczenia. Ale co Biblia ma wspólnego z trującymi ptakami? Otóż pierwsze pisemne wzmianki na ten temat pojawiają się w Starym Testamencie, a dotyczą zatrucia... przepiórkami! I nie chodzi o to, że były nieświeże. Wręcz przeciwnie. Oto fragment Księgi Liczb, który to opisuje:
Podniósł się wiatr zesłany przez Pana i przyniósł od morza przepiórki, i zrzucił na obóz z obu jego stron na dzień drogi, i pokryły ziemię na dwa łokcie wysoko. Ludzie byli na nogach przez cały dzień, przez noc i następny dzień, i zbierali przepiórki. Kto mało zebrał, przyniósł najmniej dziesięć chomerów. I rozłożyli je wokół obozu. Mięso jeszcze było między ich zębami, jeszcze nie przeżute, gdy już zapalił się gniew Pana przeciw ludowi i uderzył go Pan wielką plagą. Dlatego też nazwano to miejsce Kibrot-Hattaawa, bo tam pochowano ludzi, których opanowało pożądanie (Lb 11,31–35).
Zatrucie wywołane spożyciem mięsa przepiórki nazywane koturnizmem (od nazwy łacińskiej tego gatunku Coturnix coturnix) objawia się rabdomiolizą – rozpadem mięśni poprzecznie prążkowanych, który może prowadzić do ostrej niewydolności nerek, a nawet do śmierci. Ten zespół wstrząsu toksycznego dotyczy spożycia wyłącznie europejskiego nominatywnego podgatunku przepiórek (Coturnix coturnix coturnix występującego także w Polsce), które prowadzą wędrowny tryb życia. Co ciekawe, schorzenie to może wystąpić wyłącznie po zjedzeniu mięsa przepiórki w okresie migracji jesiennej, gdy ptaki lecą z północy na południe. Nigdy nie stwierdzono koturnizmu w czasie wędrówki wiosennej.
W trakcie jesiennej wędrówki przepiórki mogą zyskać trujące właściwości
Przypadki zatrucia przepiórkami pojawiają się głównie na wiejskich obszarach śródziemnomorskich Algierii, Francji, Grecji, Włoch i Hiszpanii. Na przykład w Grecji koturnizm jest najczęściej odnotowywany na wyspie Lesbos, w miejscu odpoczynku tych drobnych ptaków – jedynego wędrownego gatunku kuraków. Podgatunek przepiórki zwyczajnej zwany przepiórką afrykańską (Coturnix coturnix africana) i blisko z nią spokrewniona przepiórka japońska nie są uważane za toksyczne. Czasami myślę, że gdyby więcej ptaków miało taką cechę, nie stałyby się celem kłusowników, którzy czyhają na nie na całej trasie przelotów. Każdego roku w imię okrutnej tradycji i wysublimowanych doznań kulinarnych miliony osobników giną w męczarniach zaplątane w sieci czy pułapki lepowe.
Od czasów średniowiecza sugerowano, że za toksyczność przepiórek odpowiada ich dieta. Wskazywano, że może za tym stać kilka gatunków roślin trujących: szczwół plamisty, lulek czarny, psianka czarna i kropidło szafranowe, a dokładnie ich nasiona. Objawy po ich spożyciu były bardzo podobne do tych obserwowanych po zjedzeniu przepiórek. Same ptaki najprawdopodobniej mogą wchłaniać i gromadzić zawarte w nasionach trucizny – solaninę, koniinę czy hioscyjaminę – bez większej szkody dla swojego zdrowia. Do dziś nie udało się jednak rozstrzygnąć intrygującej zagadki trucizny zawartej w ciałach przepiórek.
Wiele wskazuje, że faktycznie mogą stać za tym nasiona wspomnianych wcześniej roślin. Mięso przepiórek bywa trujące tylko jesienią, a to czas owocowania wielu gatunków. Drugi trop, na który wpadłem, szukając wyjaśnienia tego tajemniczego zjawiska, to informacja zawarta w książce Ptaki krajowe (1882) wybitnego polskiego ornitologa Władysława Taczanowskiego: „Mięso przepiórek jest bardzo delikatne i smaczne, a szczególnie gdy się pod jesień pospasają; tak częstokroć tyją, że całe ich ciało powleczone bywa grubą warstwą tłuszczu i prawie podwaja się ich waga; w takim to stanie puszczają się w podróż”. Jak można zauważyć, w tym opisie nie pojawia się żadna przestroga o niebezpieczeństwie, jakie niesie za sobą spożycie przepiórki jesienią. Gdyby tak było, Taczanowski raczej nie pisałby o wyjątkowych właściwościach smakowych przepiórek, zachęcając do ich spożywania. Jako że dokończył swoje wielkie ornitologiczne dzieło składające się z dwóch grubych tomów, nie mogło u niego dojść do śmiertelnego zatrucia. Oznacza to, że w okresie lęgowym, aż do czasu rozpoczęcia wędrówki, spożycie mięsa tych ptaków jest zupełnie niegroźne. Proces nabierania toksyczności musi się odbywać po drodze – w czasie wędrówki, a nie przed nią. Gdy więc ptaki dotrą do krajów śródziemnomorskich, stają się potencjalnie niebezpieczne dla ludzi pragnących zakosztować ich mięsa. Dobrze, że w Polsce od wielu lat przepiórki są pod ochroną i bez względu na porę roku nie można na nie polować.
Nie każdy człowiek choruje po zjedzeniu jesiennej przepiórki. Nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje, ale tylko niektóre osoby są podatne na działania toksycznych związków zawartych w ciałach ptaków. Ma to prawdopodobnie podłoże genetyczne (biedni Izraelici, którzy zmarli po ich spożyciu, zostali uznani za grzesznych, bo nie mieli pojęcia o genetyce). Nie warto jednak ryzykować, tym bardziej że na podstawie takich przesłanek jak zapach lub smak nie da się stwierdzić, czy dana przepiórka jest toksyczna, czy nie; gotowanie również nie pozbawia mięsa trucizny. To z całą pewnością dobra wiadomość dla przepiórek.
Oby tylko nikt nie uznał, że to świetny pomysł na biznes i nie zaczął wykorzystywać tych wędrownych kuraków w celach konsumpcyjnych, jak rybę fugu, czyli rozdymkę tygrysią. Podawana zazwyczaj w formie sashimi – dania z surowego mięsa, głównie ryb – stanowi w Japonii wyjątkowy rarytas, któremu pikanterii dodaje fakt, że jego zjedzenie może się skończyć ciężkim zatruciem lub nawet śmiercią. Rozdymka zawiera toksyczną tetrodotoksynę, która powoduje paraliż mięśni, ten zaś skutkuje uduszeniem przy zachowaniu pełnej świadomości. Co roku wiele osób decyduje się na tę kulinarną rosyjską ruletkę, a od kilku do kilkunastu z nich umiera.
Niektórzy ludzie znali toksyczne ptaki jeszcze wcześniej niż pechowi Izraelici – na przykład rdzenni mieszkańcy Nowej Gwinei, którzy wiedzieli o nich już ponad czterdzieści tysięcy lat temu. Dlatego zaskakujące jest, że pierwszy naukowo udokumentowany przypadek trującego ptaka trafił na łamy magazynu naukowego (i to od razu najbardziej prestiżowego, czyli „Science”) dopiero w 1992 roku. Dowód ten przedstawił John Dumbacher (Papuasi mieli raczej inne sprawy na głowie niż pisanie rozpraw naukowych), który akurat prowadził tam badania. W czasie próby uwalniania z sieci ornitologicznej fletowca kapturowego ten dziobnął go w palec, powodując ranę. Młody naukowiec z przerażeniem odkrył, że gdy włożył palec do ust, aby zmniejszyć krwawienie, jego wargi i język zdrętwiały. Na tym odkryciu Dumbacher zbudował całą swoją karierę naukową. Stał się światowym ekspertem od trujących ptaków, a pierwszy opublikowany przez niego artykuł na ten temat należy do najczęściej cytowanych w jego dorobku. A fletowiec? Trafił do Księgi rekordów Guinnessa jako najbardziej trujący ptak na świecie (i nawet o tym nie wie).
Fletowiec kapturowy oraz trzy inne gatunki z rodzaju Pitohui, a także modrogłówka, fletówka królewska i rdzawogłowik – wszystkie z Nowej Gwinei – w swych ciałach gromadzą batrachotoksyny (BTX), te same trucizny, które występują u płazów (drzewołazów) zamieszkujących lasy deszczowe Ameryki Środkowej i Południowej. Substancje te są dwieście pięćdziesiąt razy bardziej toksyczne niż strychnina. Ich spożycie powoduje arytmię, drgawki, silne skurcze mięśni, dławienie się, duszność, a nawet zatrzymanie akcji serca. Papuasi od dawna wykorzystują je do zatruwania swoich strzał, aby skuteczniej polować lub walczyć.
Fletowiec kapturowy to najbardziej trujący ptak na świecie
Trucizny w ptasiej skórze i piórach są znacznie łagodniejsze niż u drzewołazów, gdyż ich stężenie jest trzykrotnie niższe. Dlatego można je jeść, ale nawet Papuasi robią to rzadko i tylko w okresach ograniczonej dostępności pożywienia (nie potrzebują urozmaicać sobie życia potrawami w stylu ryby fugu). Mało tego – uważają, że fletowce można zjeść dopiero po okresie żałoby po zabitym ptaku. Innymi słowy, czekają, aż mięso skruszeje, żeby nadawało się do zjedzenia. Usuwają skórę i pióra, potem pokrywają tuszkę węglem drzewnym, a następnie je pieką. Nawet wtedy mięso ma bardzo nieprzyjemny zapach – z tego względu wszystkie trujące ptaki są przez mieszkańców Nowej Gwinei nazywane „śmieciowymi”.
Interesujący jest fakt, że nie wiadomo, w jaki sposób same fletowce, modrogłówki i rdzawogłowiki radzą sobie z toksycznym działaniem BTX, ponieważ toksyny te znajdują się również w ich sercu i mięśniach szkieletowych. Wiemy jednak, że ptaki nabyły zdolność neutralizacji toksyn i lokowania ich głównie w piórach i mięśniach w drodze ewolucji, niezależnie od płazów. To przykład tak zwanej ewolucji zbieżnej, w ramach której gatunki bardzo odległe od siebie pod względem filogenezy, czyli drogi rozwoju i pochodzenia, a mówiąc prościej: słabo ze sobą spokrewnione, ale mające odległego wspólnego przodka, wytworzyły podobne struktury czy mechanizmy pełniące podobne lub takie same funkcje.
Od czasu opisania pierwszego przypadku toksycznego ptaka nasza wiedza na ten temat nie rozwinęła się znacząco. Podobnie jest zresztą z toksycznością ssaków – tak, one też mogą być trujące, na przykład futro grzywaka afrykańskiego z rodziny myszowatych. Naukowcy sugerują, że zjawisko to może być powszechniejsze, niż nam się wydaje, i obejmuje gatunki, które nie zostały dotąd zbadane. W czasach, gdy bioróżnorodność ginie na naszych oczach, nie jest to najbardziej paląca kwestia, ale przyznam, że ten fakt mnie zaskoczył. Uważam, że temat jest arcyciekawy! Wśród tych toksyn mogą się przecież ukrywać leki na trapiące nas dziś choroby.
Jady i trucizny w świecie zwierzęcym stanowią swoistą broń chemiczną. Zanim przejdziemy dalej, warto wyjaśnić, jakie zwierzęta nazywamy trującymi, a jakie jadowitymi. Zwierzęta trujące (ang. poisonous) wytwarzają trucizny do biernej obrony lub w celu zdobycia pożywienia, ale same nie mogą jej aktywnie przenosić. Ich ciała zawierają toksyny, które przedostają się do innych organizmów dopiero wtedy, gdy trujące zwierzęta zostaną przez nie zjedzone, co powoduje zatrucie. Przykładem takich zwierząt są niektóre owady, ryby, płazy i oczywiście opisywane przeze mnie ptaki. Natomiast zwierzęta jadowite (ang. venomous) to takie, które mają zdolność aktywnego przekazywania substancji toksycznych innym organizmom w czasie ataku lub obrony. W tym celu wykształciły specjalnie przystosowane organy, na przykład gruczoły jadowe, zęby jadowe, żądła czy kolce. Zwierzętami jadowitymi są między innymi parzydełkowce, pajęczaki (skorpiony, pająki), owady (błonkówki), pareczniki, mięczaki (ślimaki, głowonogi) i gady (węże i jaszczurka heloderma arizońska).
Ptaki takie jak przepiórka czy wspomniane gatunki z Nowej Gwinei nie są zdolne do produkcji toksyn, ale pobierają je z pokarmem roślinnym lub zwierzęcym, głównie zjadając owady, i akumulują truciznę w swoich tkankach, zwykle w piórach i skórze. Dlatego nazywamy je trującymi. Dotychczas zidentyfikowano co najmniej dziesięć gatunków tego typu ptaków, w tym dwa na początku 2023 roku. Sześć gatunków uważa się za potencjalnie trujące, a kolejne dziewięćdziesiąt pięć uznaje się za niesmaczne ze względu na wytwarzanie związków niekoniecznie trujących, ale odpychających dla potencjalnego konsumenta z przyczyn smakowych (należą do nich m.in. wilgi, perkozy dwuczube, sroki) lub zapachowych (np. dudki, dzięcioły zielone, dzięcioły duże). W wypadku dzięcioła dużego nawet pieczenie nie likwiduje odpychającego zapachu – osoby, które zakosztowały jego mięsa, uważają to doznanie za bardzo nieprzyjemne. Z kulinarnego punktu widzenia sprawa przypomina kwestię grzybów – mamy trochę trujących, trochę jadalnych, ale większość jest niejadalna ze względu na smak lub konsystencję.
No dobrze, ale dlaczego niektóre ptaki są trujące? Hipotezy są dwie, obie mają dość mocne podstawy i wzajemnie się nie wykluczają. Po pierwsze, może chodzić o ochronę przed pasożytami zewnętrznymi, głównie wszami, co udowodniono podczas obserwacji fletowców. Po drugie, trucizna zawarta w ciele przyczynia się najprawdopodobniej do zmniejszenia drapieżnictwa, gdyż wykazano odstraszający efekt w wypadku węży, nadrzewnych torbaczy, ptaków drapieżnych i oczywiście ludzkich łowców. Niektórzy naukowcy sądzą nawet, że trucizna zawarta w piórach na brzuchu – u fletowców występuje tam w największym stężeniu – może być wcierana w jaja, które ptaki wysiadują w gnieździe, by chronić je przed drapieżnikami. A ja dodam jeszcze: skoro trucizna chroni przed pasożytami na skórze i piórach, może także ograniczać ich liczebność w gnieździe, a tym samym zapewniać pisklętom lepsze warunki rozwoju. Nie od dziś wiadomo, że pasożyty, jak pchły czy larwy much plujek, mogą dość mocno osłabiać ptaki, pijąc ich krew, co wpływa na kondycję, a w konsekwencji na przeżywalność młodych. W związku z tym wszystkie opisane hipotezy są prawdopodobne.
Myślę, że w wypadku przepiórek aspekt toksyczności ma najpewniej trochę inny kontekst ewolucyjny niż u fletowców, modrogłówki czy rdzawogłowików. Korzyść, którą zyskują te drobne kuraki, to dodatkowe źródło pożywienia, czyli trujące owoce. Ze względu na toksyczne właściwości inne zwierzęta nie mogą ich zjadać. Prawdopodobnie przepiórki zostały wyposażone w mechanizmy fizjologiczne, które pomagają im rozkładać toksyny bez szkody dla własnych organizmów i kumulować je w mięśniach.
Na koniec chciałbym wspomnieć o dość odważnej, ale moim zdaniem bardzo ciekawej opinii sugerującej, że większość pospolitych kolorowych ptaków może mieć trujące właściwości – podobne do przepiórek i nabywane w podobny sposób. Szczególnie te o żółtym, czerwonym, czarno-białym i niebieskim upierzeniu, które najbardziej rzucają się w oczy. Autor tej hipotezy uważa, że ptaki takie jak zimorodek, bogatka, modraszka, dziwonia, makolągwa, szczygieł, dymówka, sroka, dzięcioł duży, ostrygojad, pliszka siwa, kowalik, dudek, żołna czy kraska nie bez powodu mają tak jaskrawe lub kontrastowe pióra. Jego zdaniem może to mieć na celu informowanie potencjalnych drapieżników o ich toksyczności. Nie chodzi tu o bardzo silnie działające substancje, ale takie, których spożycie stanowi na tyle nieprzyjemne doznanie, że większość drapieżników po skosztowaniu jednego z tych ptaków zrezygnuje z polowania na nie w przyszłości. W tej hipotezie może być sporo prawdy, bo mięso tych kolorowych gatunków jest uważane za niesmaczne przez wiele zwierząt tak różnych jak szerszenie, koty i ludzie. Co ciekawe, ptaki o maskującym upierzeniu mają podobno bardzo smaczne mięso – przykładem takiego gatunku jest krętogłów. Innym jest jarząbek, którego miałem okazję sam skosztować. Kilka lat temu, jadąc drogą wojewódzką 676 w okolicach Poczopka w Puszczy Knyszyńskiej dostrzegłem, jak samochód przede mną potrącił samca tego skrytego leśnego kuraka. Jarząbek wyleciał z lasu i ciężkim prostolinijnym lotem chciał pokonać jezdnię, ale w ostatniej chwili uderzył w szybę samochodu. Bez ruchu upadł na pobocze. Zatrzymałem się, aby mu pomóc, ale niestety ptak był martwy. Było mi go bardzo żal, więc uznałem, że jego śmierć nie może pójść na marne. Postanowiłem zabrać go ze sobą. Po powrocie do domu oskubałem go z piór, rozłożyłem je i przykleiłem na kilku arkuszach brystolu w celu stworzenia materiału porównawczego pomocnego w identyfikacji piór, które niemal za każdym razem znajduję w czasie spacerów. Gdy już skończyłem i oglądałem jego pozbawioną większości piór tuszkę, postanowiłem ją wypatroszyć i upiec. Nie chodziło mi o względy kulinarne, ale zaspokojenie czystej ciekawości. Muszę przyznać, że jego mięso było dość smaczne. Nie wyobrażam sobie jednak, aby kiedykolwiek mogło wejść na stałe do mojego menu. Choć to gatunek łowny i niektórzy do dziś na niego polują. Mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni, choćby za sprawą działań koalicji „Niech Żyją!”, dla której kilka lat temu przygotowywałem merytoryczną argumentację przeciw polowaniom na ptaki do wniosku o moratorium dla ptaków łownych. Nie istnieją żadne racjonalne dowody, które pozwalałyby na kontunuowanie tego barbarzyńskiego procederu.
Czasami żałuję, że obserwowana u przepiórek toksyczność nie wyewoluowała u kur – może wówczas nie zostałyby udomowione przez człowieka i nie spotkałby je okrutny los, którego dziś doświadczają: egzystencja w przemysłowych zakładach produkcji mięsa. Przez mniej więcej trzy i pół tysiąca lat, czyli od czasu ich udomowienia, życie tych ptaków nigdy nie było tak ciężkie jak dziś. Ponad dwadzieścia pięć miliardów kur cierpi tylko dlatego, że kiedyś okazały się smaczne (i nietrujące), a także łatwe w hodowli.
Na zakończenie tego rozdziału chciałbym przytoczyć pewną ciekawostkę o bocianie białym, którą niedawno usłyszałem. Jeszcze w połowie XX wieku w okolicach Opola pokutował pogląd, że jedna połowa bociana jest trująca, a druga jadalna. Problem z tym, że nie wiadomo, która miałaby być szkodliwa: prawa czy lewa, przednia czy tylna, dolna czy górna? Kilkakrotnie widziałem bieliki przynoszące bociany do gniazd jako pokarm dla swoich młodych – za każdym razem znikały w całości. Żaden młody bielik nigdy od tego nie umarł. Nie planuję jak Jack Dumbacher oblizywać części ciała, których dotknął bocian. Wybaczcie, ale moja ciekawość ma swoje granice. No dobrze, przyznaję: zdarzyło mi się polizać pióro, ale albo nie zawierało ono trucizn, albo musiało pochodzić z nietrującej części, bo ani usta, ani język mi nie zdrętwiały. Na tym kończy się moje doświadczenie w tej kwestii.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------