- W empik go
Serce - ebook
Serce - ebook
Silnik, który napędza układ krwionośny. Ośrodek emocji i siedziba duszy. Grudka zespolonych komórek, których skurcze i rozkurcze utrzymują nas przy życiu. Źródło miłości i nienawiści, radości i rozpaczy.
Serce.
Bill Schutt snuje wszechstronną, zadziwiającą opowieść o sercu z różnych perspektyw. Przygląda się, jak filozofowie i uczeni wyobrażali sobie – często błędnie – mechanizmy pracy naszego serca. Zabiera nas w podróż w czasie: od starożytnych Egipcjan i Greków, którzy wierzyli, że w sercu mieści się dusza, aż do dzisiejszych laboratoriów, w których naukowcy korzystają z serc zwierząt, a nawet z fragmentów roślin jako punktu wyjścia do najnowocześniejszych metod leczniczych.
Schutt przeplata swoją barwną opowieść niezwykłymi ciekawostkami o sercu. Odwiedzamy plaże, na których zbiera się staroraki, aby pozyskiwać z nich krew o właściwościach chroniących ludzi przed śmiertelnymi chorobami. Dowiadujemy się, że po nastaniu przymrozków serca niektórych żab na długie tygodnie zamieniają się w bryłki lodu, aby wznowić bicie dopiero z nadejściem wiosennych roztopów. Poznajemy historię kobiety, która po przeszczepie serca zagustowała w piwie i kurczaku z McDonalda.
Ta napisana z werwą i znawstwem książka, splatająca fascynujące dzieje ewolucji z historią kultury, pokazuje nam serce w całkowicie nowym świetle.
Kategoria: | Biologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7886-702-9 |
Rozmiar pliku: | 5,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1. Pusty wewnątrz narząd mięśniowy, który pompuje krew w układzie krążenia dzięki rytmicznym skurczom i rozkurczom. U kręgowców może zawierać do czterech jam (na przykład u ludzi): dwa przedsionki i dwie komory.
2. Słowo odnoszone do charakteru człowieka lub do źródła, z którego mają rzekomo pochodzić jego uczucia czy emocje.
3. Zwarta, środkowa część warzywa, zwłaszcza mającego dużo liści.
4. Odwaga, determinacja lub nadzieja.
5. Figura złożona z dwóch połówek koła zetkniętych z sobą na szczycie i układająca się w kształt „V” u dołu, często zabarwiona na różowo lub czerwono i traktowana jako symbol miłości.
6. Jeden z czterech kolorów karcianych, reprezentowany przez czerwony symbol serca.
7. Centralna czy najważniejsza część czegoś.PROLOG
Małe miasto z wielkim sercem
Prawie wszystko w życiu wydarza się niespodzianie.
LYKKE LI
W połowie kwietnia 2014 roku bystrooki mieszkaniec Trout River w Nowej Fundlandii zobaczył na wodach Zatoki Świętego Wawrzyńca coś wyjątkowego. Z początku była to tylko mała kropka na horyzoncie, zaczęła ona jednak coraz bardziej rosnąć. Do czasu gdy fale wyrzuciły olbrzyma, na brzegu zgromadzili się już przedstawiciele mediów, a także rozszedł się niemożebny smród, który ktoś opisał mi jako „mdlący zapach perfum połączony z odorem zepsutego mięsa”. I rzeczywiście była to największa góra rozkładającego się mięsa, jaką tam kiedykolwiek widziano – około stu ton.
Wkrótce w małej rybackiej osadzie zaroiło się od reporterów i gapiów, a podawane z ust do ust rewelacje stawały się zaczynem sensacyjnych nagłówków. Początkowe zdumienie i odraza dominujące w rozmowach miejscowych ustąpiły obawom związanym z bezpieczeństwem sanitarnym, potencjalną utratą dochodów, a nawet ryzykiem gigantycznej eksplozji. Co jeszcze dziwniejsze, identyczne zdarzenia przebiegały w sąsiednim miasteczku na wybrzeżu – Rocky Harbour.
Kanadyjskie zimy z reguły są lodowate, ale nikt nie przypominał sobie mroźniejszej niż ta z 2014 roku. Pierwszy raz od całych dekad Wielkie Jeziora zamarzły, a u ich ujścia do Atlantyku, w Zatoce Świętego Wawrzyńca, zgromadziły się wielkie zwały kry. Wichury i prądy morskie naniosły też lód do Cieśniny Cabota, zmieniając najszerszy kanał komunikacyjny zatoki z oceanem w wąski przesmyk. Gdy mieszkańcy Tour River i Rocky Harbour zmagali się z tymi surowymi zimowymi warunkami, jeszcze bardziej rozpaczliwa walka rozgrywała się około trzystu kilometrów na południe – w samej Cieśninie Cabota.
Na przełomie zimy i wiosny płetwale błękitne (Balaenoptera musculus) zaczynają zwykle wycofywać się z Atlantyku i wpływają do Zatoki Świętego Wawrzyńca, by pożywiać się drobnymi skorupiakami, zwanymi krylami. Płetwale błękitne – największe znane zwierzęta, jakie kiedykolwiek żyły na Ziemi – osiągają długość do trzydziestu metrów i mogą ważyć nawet sto sześćdziesiąt trzy tony. Dla porównania: jest to waga dwudziestu słoni afrykańskich lub około tysiąca sześciuset mężczyzn średniej budowy ciała. Mimo ich olbrzymiej wielkości dopiero w 1864 roku zaczęto polować na płetwale w celu pozyskiwania oleju z ich „sadła”. Wiązało się to z ich zdolnością rozwijania wielkiej prędkości (do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę) oraz tendencją do tonięcia po zabiciu. Wielorybnicy preferowali trzy gatunki waleni Eubalaena, gdyż w ich ciele znajduje się jeszcze więcej tkanki tłuszczowej, a zabite osobniki z reguły unoszą się na wodzie. Z tego powodu nazwano je po angielsku right whales (dosł. właściwe wieloryby) – bo właśnie w nie należało celować harpunami. Sytuacja przybrała koszmarny obrót dla populacji płetwali błękitnych, gdy na szybszych statkach wielorybniczych z napędem parowym zaczęto korzystać z nowo wynalezionego działka harpunniczego. Między rokiem 1866 i 1978 upolowano ponad trzysta osiemdziesiąt tysięcy tych zwierząt. Obecnie w większości państw połów wielorybów jest zakazany, niemniej to, że ciała martwych płetwali często toną, wciąż utrudnia naukowcom poznanie ich anatomii.
W marcu 2014 roku Mark Engstrom, starszy kurator i zastępca dyrektora do spraw zbiorów i projektów badawczych w Królewskim Muzeum Ontario w Toronto, otrzymał telefon od swojej dobrej znajomej Lois Harwood. Harwood, która pracowała w kanadyjskim Ministerstwie Rybołówstwa i Oceanów, chciała się upewnić, czy dotarły do Engstroma wiadomości o śmierci dziewięciu płetwali błękitnych, które żerowały w Cieśninie Cabota. Wygląda na to – tłumaczyła – że nie udało się im wydostać z kolosalnego zwałowiska kry, uwięzły w lodzie i zginęły. To bardzo smutne wydarzenie, tym bardziej że gatunek ten jest zagrożony wyginięciem; utrata dziewięciu osobników oznacza zmniejszenie się całej populacji na północnym Atlantyku w granicach od trzech do pięciu procent.
Harwood wiedziała, że Engstrom stara się pozyskać okazy każdego gatunku waleni znajdujących się w wodach kanadyjskich. Powiedziała mu, że trzy wieloryby nie zatonęły; być może dryfowały na grubych taflach lodu. Engstrom jeszcze bardziej zainteresował się sprawą, gdy Harwood skontaktowała go z Jackiem Lawsonem, pracownikiem naukowym ministerstwa, który od miesiąca obserwował martwe walenie z pokładu helikoptera. Powiedział on Engstromowi, że oczekuje, iż prędzej czy później ciała trzech martwych zwierząt dobiją do brzegu – i w kwietniu tak się stało.
– Okazało się – opowiadał mi Engstrom podczas mojej wizyty w muzeum w 2018 roku – że morze wyrzuciło wieloryby na brzeg w trzech malutkich osadach. Do Trout River normalnie nie docierają żadni turyści. To miejscowość, która ostatkiem sił trzyma się przy życiu. Sołtys powiedział mi, że pewnego dnia spojrzał w morze, zobaczył wieloryba na falach i westchnął tylko: „O Boże, niech to nie dryfuje do nas!”. Następnego ranka miał już wielkiego, martwego, cuchnącego na kilometr płetwala błękitnego na jedynym skrawku plaży, jaki tam istnieje, i tuż pod nosem jedynego baru.
Zapytałem Engstroma, co działo się dalej. Ten zaśmiał się w odpowiedzi i stwierdził:
– Zaczął się wzdymać.
– To pewnie jeszcze bardziej podnieciło ciekawskich – zasugerowałem.
– Nie bardzo. Do tej pory wszyscy widzieli już nagrania na YouTube z eksplodującymi wielorybami.
Filmy z wielorybami, których ciało detonuje pod wpływem zakumulowanych gazów, krążą w internecie od lat. Ostatnio naliczyłem ich ponad dwieście, łącznie z nostalgiczną balladą The Exploding Whale Song. Moje ulubione nagranie ukazuje ważącego sześćdziesiąt ton siedemnastometrowego kaszalota spermacetowego, który w 2014 roku wylądował na plaży w Tajwanie. Lokalni naukowcy uniwersyteccy szybko uznali, że należy skorzystać z nieoczekiwanej okazji i wykonać sekcję gigantycznych zwłok. Stwierdzili również, że najlepiej będzie to zrobić w zaciszu laboratorium, toteż przygotowano szczegółowy plan operacji przeniesienia kolosa. Po trzynastu godzinach, dzięki trzem dźwigom i pięćdziesięciu pracownikom, udało się wywieźć z plaży wieloryba przypasanego do platformy ciągnionej przez traktor. Rozkładający się olbrzym spontanicznie eksplodował jednak w drodze przez zatłoczone ulice Tainanu. Wybuch posłał tysiące kilogramów przegniłej krwi, tkanki tłuszczowej i wnętrzności na okoliczne samochody, skutery i sklepy. W deszczu tym skąpali się także niefortunni przechodnie.
– Płetwale błękitne nie robią czegoś takiego – zapewnił mnie Engstrom, podobnie jak wcześniej uspokajał odchodzących od zmysłów mieszkańców Trout River. Poinformował ich, że o ile nikt nie będzie skakał po truchle jak po trampolinie ani go rozcinał, rozkład tkanek powinien pozwolić na powolne uchodzenie gromadzących się gazów tak jak ze starego balonu. – I rzeczywiście tak się to skończyło – dodał.
Engstrom wspominał, że większość pytań otrzymywanych od reporterów na miejscu wydarzeń w Nowej Fundlandii dotyczyła dwóch kwestii: smrodu i wymiarów. „Jak duże jest serce? Podobno wielkości samochodu”. Razem ze swoim zespołem stykał się z tym pytaniem tak często, że w końcu jeden z pracowników z obsługi technicznej zareagował własnym pytaniem: „Dlaczego nie próbujemy go zachować?”.
Myśl ta zaintrygowała Engstroma, ale wiedział, że trzeba się będzie bardzo śpieszyć. Morze wyrzuciło jednego z trzech wielorybów do bezludnej zatoczki, gdzie rozpadł się, targany przez sztormowe fale. Drugi okaz upodabniał się właśnie na oczach mieszkańców Trout River, przerażonych wizją wybuchu wielorybiej bomby, do reklamowego sterowca Goodyeara; objawy te nie wskazywały na dobre zachowanie narządów wewnętrznych.
Engstrom wiedział jednak, że ostatni, najmniejszy (dwudziestotrzymetrowy) wieloryb – ten, który dobił do brzegu w Rocky Harbour – leży częściowo zanurzony w zimnej wodzie, co potencjalnie spowalnia proces rozkładu narządów. Zapytał Jacqueline Miller, współpracowniczkę z muzeum, specjalistkę badania ssaków należącą do zespołu skierowanego do Rocky Harbour, czy zdołałaby uratować serce.
Ekspertka anatomii natychmiast zapaliła się do tego projektu: „Tak, możemy to zrobić”. Potem wyznała mi, że nie była pewna, co konkretnie znajdą po otwarciu zwłok zwierzęcia i czy narządy będą się nadawały do uratowania. Jednak perspektywa zachowania serca płetwala błękitnego była dostatecznie ekscytująca, by z zapałem podjąć próbę.
Razem z siedmioma innymi nieustraszonymi badaczami zaczęła „rozbierać” wieloryba z Rocky Harbour, to znaczy wycinać ciało i tkanki miękkie na całej długości od ogona do głowy zwierzęcia. Po usunięciu mięśni otaczających jamę klatki piersiowej, w której znajdują się serce i płuca, członkowie zespołu interwencyjnego mogli po raz pierwszy zerknąć na megapompę – widok, jakiego nie miał żaden badacz przed nimi. W miejscu typowego serca ssaka widniał narząd, który przypominał raczej dwustukilogramowy, cielisty w kolorze pierożek. Niezrażeni podobieństwem tego serca do gargantuicznej chińskiej przystawki, zaczęli się bliżej przedzierać przez posokę i z satysfakcją stwierdzili, że choć serce zapadło się w dwumetrowej średnicy kluchę, nie uległo rozkładowi.
– Było jeszcze różowawe – opowiadała mi Miller, choć wspomniała także o pleśni i odrobinie tkanki nekrotycznej, czyli martwicowej. – Wciąż wykazywało sporą elastyczność i zawierało dużo płynów.
Kilka lat później, w 2017 roku, Miller została poproszona o dokonanie nekroskopii walenia biskajskiego (Eubalaena glacialis) po epizodzie masowej śmierci, w którym w tajemniczych okolicznościach zginęło siedemnaście zwierząt. Miała nadzieję na wydobycie serca wieloryba innego gatunku. Jednak mimo że ten konkretny osobnik był martwy przez krótszy czas niż płetwale z Nowej Fundlandii, okazał się niewłaściwym „wielorybem właściwym”. Jego serce zdążyło już ulec rozkładowi i zmienić się w glut nie do odratowania. Wydarzenia te miały miejsce w lecie. Miller uświadomiła sobie wtedy, jak wyjątkowym trafem była śmierć okazu z Rocky Harbour w zimie, dzięki czemu przeleżał trzy miesiące w lodowatej wodzie.
– Po prostu się nam poszczęściło – podsumowała.
Miller, która na studiach doktoranckich zajmowała się myszami i innymi drobnymi ssakami, bez wahania zabrała się do giganta. Wraz ze szczelnie okrytymi w nieprzemakalne ubrania współpracownikami przystąpiła do odcinania specjalistycznymi nożami i maczetami żyły głównej i aorty – dwóch wielkich naczyń prowadzących odpowiednio do i z serca płetwala. Następnie podjęto próbę wydobycia narządu z kolosalnego ciała zwierzęcia. Jednak po zajęciu pozycji wewnątrz jego zwłok Miller i jej trzej pomocnicy zorientowali się, że nie zdołają przecisnąć serca przez przygotowaną przestrzeń między dwoma żebrami. Nawet po odłączeniu go od płuc dzięki odcięciu tętnic i żył płucnych nie chciało ono drgnąć. Dopiero gdy rozsunięto jeszcze kilka żeber, czworo badaczy zdołało przepchnąć stusiedemdziesięciopięciokilogramowe – jak się okazało – serce z jego pierwotnego lokum do nylonowej siatki, która mogłaby pomieścić volkswagena garbusa.
Z użyciem koparki przedsiębiernej, wózka widłowego i wywrotki umieszczono serce płetwala w ciężarówce-chłodni. Następnie pojechało ono do zakładu, w którym zostało zamrożone do minus dwudziestu stopni Celsjusza – i w tym stanie czekało przez cały rok na skompletowanie zespołu specjalistów gotowych wykonać kolejną fazę prac: preparowanie.
Jak wyjaśniał Engstrom, proces ten obejmował przywrócenie pierwotnego kształtu serca. Było to konieczne, ponieważ w odróżnieniu od tego, jak zachowałoby się serce ludzkie, po odcięciu wielkich naczyń serce płetwala sflaczało niczym piłka plażowa, z której wypuszczono powietrze. Engstrom mówił, że nie ma jasności, dlaczego się tak dzieje, ale prawdopodobnie jest to mechanizm przystosowawczy do horrendalnych ciśnień, jakim płetwal błękitny jest poddany podczas nurkowania na wielkich głębokościach.
Proces preparowania rozpoczął się od zanurzenia okazu w kąpieli wodnej, w której tajał. Potem serce trzeba było wypełnić płynami utrwalającymi, aby powstrzymać rozkład tkanek, usztywnić mięśnie i zabić wszelkie bakterie, które mogły przetrwać pobyt w chłodni. Na samym początku jednak zespół poszukiwał odpowiednio wielkich korków do zatkania około tuzina przeciętych naczyń krwionośnych, które wychodziły z serca. Zamknięcie ich było konieczne, aby środek utrwalający wprowadzany do jam we wnętrzu serca nie wypływał z nich na zewnątrz. Pozwoliło to też badaczom na „napompowanie” narządu, by nie wyglądał smutno niczym przekłuty balon, jak właśnie prezentował się po wydobyciu z ciała.
Ostatecznie zestaw przedmiotów wytypowanych do korkowania rozciągał się od butelek po napojach w przypadku najmniejszych naczyń aż do dwudziestolitrowego wiadra, które idealnie wpasowało się w ogromną żyłę główną ogonową. Ta gigantyczna żyła odpowiadała za transport odtlenowanej krwi z tułowia i ogona wieloryba do prawego przedsionka, czyli jednej z „jam odbiorczych” serca. Do przedsionka tego trafiała też krew z niewiele mniejszej żyły głównej czaszkowej, którą krew spływa z masywnego obszaru głowowego zwierzęcia. U stworzeń dwunożnych, takich jak człowiek, naczynia te zwie się odpowiednio żyłą główną dolną i górną. U wszystkich ssaków żyły główne przenoszą krew bogatą w dwutlenek węgla, a ubogą w tlen – z powrotem do serca, które następnie przepompowuje ją przez płuca.
Podczas wstępnych prac preparacyjnych Jacqueline Miller wraz z zespołem zużyła dwa tysiące sześćset litrów ulubionego przez naukowców środka balsamującego: formaldehydu. Od początku lat osiemdziesiątych XX wieku wiadomo o działaniu rakotwórczym tego utrwalacza tkanek. Choć większość ludzi przypomina sobie jego charakterystyczny zapach z lekcji biologii, najczęściej stykamy się z nim z powodu niemal niewykrywalnej domieszki tego związku w materiałach budowlanych takich jak dykta, płyta pilśniowa i płyta wiórowa. Choć zespół preparatorów wieloryba rozcieńczył formaldehyd do nieco przyjaźniejszej biologicznie formaliny (z reguły jest to mniej więcej czterdziestoprocentowy formaldehyd), ciecz ta nadal była – mówiąc fachowym językiem – wyjątkowo cholernym paskudztwem.
– Tu mała ciekawostka – mówiła mi Miller. – Zwykle w laboratorium jesteś narażony na popryskanie się kroplami formaliny. Tym razem trzeba było uważać, żeby nie wpaść do wypełnionej nią kadzi.
Serce kąpało się w formalinie przez pięć miesięcy, ulegając procesowi utrwalania, dzięki któremu zostają zatrzymane wszelkie procesy rozkładu. Różowy uprzednio narząd zmienił kolor na beżowy, typowy dla podobnie sporządzanych preparatów. Zasadniczo mógłby pozostawać w tym płynie przez całe dziesięciolecia, ale Mark Engstrom i jego współpracownicy uznali, iż trzymanie go w wielkim baniaku trucizny nie byłoby godnym uhonorowaniem tego wyjątkowego serca. Po konsultacji z dwojgiem preparatorów mających doświadczenie z utrwalaniem wielkich okazów podjęto decyzję o poddaniu go plastynacji. Jest to szczególny proces utrwalania, wynaleziony w 1977 roku przez zdecydowanie nietuzinkowego niemieckiego anatoma Gunthera von Hagensa. Nazywany pieszczotliwe Doktorem Kostuchą, von Hagens stworzył kontrowersyjną wystawę Body Worlds, na którą składają się dziesiątki oskórowanych i poddanych plastynacji ciał ludzkich, upozowanych w wielorakich pozycjach, tak aby jak najlepiej ilustrowały różne układy anatomiczne.
Ponieważ naukowcy w Królewskim Muzeum Ontario nie dysponowali kwalifikacjami ani sprzętem do samodzielnego przeprowadzenia skomplikowanego procesu plastynacji, wysłali serce wieloryba do Plastinarium, czyli galerii Body Worlds i zakładu plastynacji w Guben w Niemczech. Firma Gubener Plastinate GmbH, mieszcząca się w budynku po dawnej fabryce włókienniczej, zatrudnia przeszkolonych przez von Hagensa specjalistów, gotowych zaspokoić każdy plastynacyjny kaprys klientów. Choć personel ten nawykł do zajmowania się okazami muzealnymi w wielu kształtach i rozmiarach, serce płetwala błękitnego było największym przedsięwzięciem, jakiego się podjęli.
Na wstępnych etapach procesu cała woda i tłuszcze rozpuszczalne zostają powoli odsączone z okazu i zastąpione acetonem – związkiem organicznym, którego toksyczność dla ludzi dorównuje łatwopalności. Serce płetwala wymagało zastosowania łącznie blisko dwudziestu trzech tysięcy litrów tej substancji, jest to więc przykład procedury, której ewidentnie nie należy próbować samodzielnie wykonywać w domu. Przez osiemdziesiąt dni narząd pławił się w acetonie w niskich temperaturach, gdyż zimno przyspiesza usuwanie wody z komórek i zastępowanie jej trującym rozpuszczalnikiem.
Personel Plastinarium poddał następnie serce tak zwanej impregnacji wymuszonej, w której aceton zastąpiono ciekłym plastikiem, konkretnie polimerem krzemoorganicznym (silikonem). W tym celu umieszczono narząd w komorze próżniowej i stopniowo zmniejszano w niej ciśnienie atmosferyczne. Środowisko takie powodowało wyparowywanie acetonu z komórek i wciąganie zamiast niego polimeru, który wnikał w puste miejsca. Gdy zasadniczą część masy komórek wypełnił ciekły silikon, proces ten przekształcił żywą kiedyś tkankę w plastik. Pracownicy Plastinarium zastosowali wówczas środek konserwujący w celu utwardzenia silikonu. Faza ta trwała dodatkowe trzy miesiące.
Po ostatecznym stwardnieniu serce płetwala błękitnego zostało w maju 2017 roku przewiezione z powrotem przez Atlantyk i stało się centralnym punktem specjalnej wystawy urządzonej w Królewskim Muzeum Ontario z myślą o wyeksponowaniu zdumiewającego okazu. Aby móc porównać wielkości, serce umieszczono obok samochodu Smart, a pod sufitem zawisł rozciągnięty na całą długość szkielet walenia z Trout River. Ważący obecnie dwieście kilogramów plastynat serca płetwala błękitnego nigdy nie rozłoży się ani nie zacznie cuchnąć. Olbrzymia pompa była podziwiana przez setki tysięcy gości, odwiedzających muzeum w ciągu czteromiesięcznego gwiazdorskiego występu w Toronto.
Niniejsza książka opowiada o sercach i powiązanych z nimi układach krwionośnych – o wielkich sercach, małych sercach, zimnych sercach, a nawet o braku serca. Jest to również opowieść o pewnych innych istotnych strukturach anatomicznych i płynach ustrojowych oraz związanych z nimi odkryciach i chybionych domysłach. Nasze dociekania na temat czynności serca i układu krążenia mają długą historię i do niedawna były obciążone licznymi błędami. Na przykład wśród wielu siedemnasto- i osiemnastowiecznych medyków panowało przekonanie, że krew nosi w sobie esencję osobowości. Takie określenia jak „błękitna krew”, „żądny krwi”, „z zimną krwią” czy „mieć gorącą krew” są językowymi pozostałościami po bardzo odmiennych czasach. Dzięki świadomości tego, jak bardzo różny był ówczesny świat, łatwiej jest zrozumieć, dlaczego w dziejach leczenia schorzeń sercowo-naczyniowych nie brakuje zdumiewających rozdziałów i osobliwych metod.
Serce absolutnie nie jest podręcznikiem. Moim celem nie było też omówienie każdego rodzaju serca ani wszystkich aspektów pracy każdego układu krwionośnego. Będę poruszał się po tym rozległym obszarze tematycznym, tu i ówdzie zatrzymując się w ciekawych miejscach. Czytelników, którzy wybierali się już ze mną na takie ekspedycje, informuję, że będzie tu całkiem sporo dygresji, w większości natury zoologicznej lub historycznej. Niektóre z tych pozornie przypadkowych przystanków okażą się konieczne do lepszego wyjaśnienia niejasnych czy błędnie rozumianych pojęć, inne natomiast ułatwią wytłumaczenie mechanizmów pracy rozmaitych serc i układów krążenia; będziemy tu poruszać między innymi kwestie dyfuzji, bariery krew–mózg czy Mothry.
U takich bezkręgowców jak owady, skorupiaki i robaki serca i odpowiadające im układy krwionośne wykazują znaczny stopień zróżnicowania – i nie jest tak bez powodu. Znacznie mniej różnic występuje u stworzeń wyposażonych w kręgosłup, czy to płetwistych, skrzydlatych, czy dwunożnych. Oprócz przyjrzenia się jednym z najciekawszych przykładów zróżnicowania królestwa zwierząt pod względem sercowo-naczyniowym dowiemy się także, jak niektóre z tych zwierząt ratują obecnie życie ludziom oraz dostarczają odpowiedzi na trudne pytania dotyczące zdrowia i niedomagań naszego serca.
Książka ta opowiada również o tym, co się stało, kiedy jeden ze stosunkowo nowych gatunków ssaków uznał, że serce jest czymś znacznie więcej niż narządem podtrzymującym życie każdego z nas – że jest ni mniej, ni więcej, tylko ośrodkiem emocji i siedzibą duszy. Skąd wywiodło się to przekonanie? Dlaczego przekracza tak wiele barier kulturowych? Czemu się utrzymuje? I – co równie ważne – czy jest jakieś ziarno prawdy w idei powiązań między sercem a psychiką?
Kończąc tę wyprawę, zyskasz nowe pojęcie o wielkiej roli, jaką serce odgrywa w świecie przyrody i ludzi zarówno jako silnik, który napędza układ krwionośny, jak i tajemniczy obiekt w centrum kultury ludzkiej i samej natury człowieka. Od pustej w środku grudki zespolonych komórek obdarzonych wyjątkową zdolnością zmniejszania swojej długości do serca płetwala błękitnego, które ma wielkość meleksa; od źródła, z którego wytryska miłość i dusza, do początków kardiologii, terapii futurystycznych i nie tylko – mam nadzieję, że zaczniesz myśleć o wszystkich tych sprawach w zupełnie nowy sposób.
Powiedziałbym, że pragnę tego z całego serca.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------