Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Serce w skowronkach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 maja 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Serce w skowronkach - ebook

Klementyna boi się marzeń o własnej cukierence, choć w wyobraźni widzi już miejsce, w którym każdy będzie mógł się poczuć jak w domu. Tymczasem niespodziewany splot wydarzeń sprawia, że jeszcze raz będzie musiała zastanowić się, czego tak naprawdę pragnie. Na szczęście mała Dobrochna coraz częściej zadaje jej przenikliwe pytania, a najlepsza przyjaciółka Imka pomaga patrzeć na życie przez różowe okulary.

Tylko babka Agata tęsknie wygląda przez okno i spogląda na drzwi. Ale pewnego dnia i do niej zapuka los.

W swojej nowej powieści Magdalena Kordel przypomina nam, że nigdy nie jest za późno na cuda, a życie potrafi zaskakiwać nawet tych, którzy stracili nadzieję.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-5432-9
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

omórka rozdzwoniła się z samego rana. Na ekranie wyświetlił się numer jego wieloletniego przyjaciela.

– Widzę, stary druhu, że i ciebie to dopadło – rzucił na powitanie. – Starość nie radość, człowiek nawet pospać nie może, bo nie wiedzieć czemu, wstaje skoro świt. Tak jakby czekało na niego coś ekscytującego i nie cierpiącego zwłoki. A swoją drogą, dziwny jest ten świat… Kiedyś, jak człowiek miał tyle spraw do załatwienia, to padał ze zmęczenia. A teraz, proszę bardzo, zrywam się z pierwszymi promieniami słońca i… nie wiem, co mam z tym nadmiarem czasu zrobić.

– Cóż, chętnie zamieniłbym się z tobą miejscami, nie zależy mi, by wiedzieć, co jest przyczyną mojej bezsenności. – Głos w słuchawce brzmiał wyjątkowo poważnie i oficjalnie.

Ten suchy, urzędowy ton płynący ze słuchawki prosto do jego ucha wytrącił go z równowagi. Ostatni raz słyszał swego kumpla mówiącego w ten sposób, gdy ten odczytywał testament jego matki. Był przede wszystkim przyjacielem, ale pełnił również funkcję rodzinnego prawnika. Choć wydawało się, że ta druga rola dawno poszła w zapomnienie. Tymczasem wystarczyło to jedno zdanie, by nabrał pewności, że coś jest na rzeczy. I wzbudzało niepokój…

***

Koperta wyglądała niewinnie. Kremowa, ze złotym szlaczkiem u góry. Z tkliwością pogładził drobne literki, które układały się w jego imię i nazwisko. Doskonale znał ten charakter pisma. Nieomal przez całe życie z niecierpliwością wypatrywał zaadresowanych nim listów. Najpierw, gdy wyjeżdżał na obozy wakacyjne, potem, gdy rozpoczął studia i zamieszkał poza domem, i jeszcze później, gdy jako całkiem dorosły człowiek wyprowadził się do innego miasta.

– Czemu dopiero teraz? – zapytał, spoglądając przyjacielowi w oczy. – I po co tak oficjalnie? W kancelarii, przy biurku…? Przecież nie dalej jak wczoraj wieczór graliśmy u mnie w karty i paliliśmy cygara. Nie mogłeś mi wtedy tego po prostu dać?

– Nie chciałem psuć tak fantastycznie zapowiadającego się wieczoru, kiedy nie miałeś jeszcze do mnie żalu – mruknął, opierając łokcie na blacie i nerwowo splatając palce. – Zanim to przeczytasz, chciałem ci powiedzieć że do końca namawiałem ją, by zmieniła zdanie, spaliła ten list i zapomniała o rzeczach, o których tam pisała. Nie udało mi się. Więc gdy otworzysz kopertę i zapoznasz się z jej zawartością, pamiętaj, proszę, że byłem jej prawnikiem i musiałem dotrzymać danego słowa. Miałem ci to wręczyć dwa lata po jej śmierci. Na moje nieszczęście, jak się już pewnie domyśliłeś, znam treść tego listu. I jeżeli mogę ci coś doradzić, po prostu to wyrzuć, nie czytając…

– Oszalałeś? – przerwał z irytacją. – Co takiego może zawierać list zza grobu, napisany przez osobę, którą znałem jak własną kieszeń? Przez kogoś, kto kochał mnie najbardziej w świecie i na kim nigdy, ale to przenigdy, się nie zawiodłem? Tak umieją kochać tylko matki i cokolwiek jest w tym liście, należy uszanować jej wolę. Skoro uważała, że powinienem go przeczytać, to właśnie zrobię. A ty, jako prawnik, nie powinieneś mnie namawiać do sprzeniewierzenia się jej ostatniemu życzeniu.

– Nie mówiłem tego jako prawnik, tylko twój przyjaciel. I co więcej, nadal przy tym obstaję. Zaufaj mi i…

– Och, daj spokój, przestań histeryzować. Swoją drogą, tak zdenerwowanego widziałem cię całe wieki temu, i to tylko jeden jedyny raz, gdy rodził ci się syn.

Na moment w gabinecie zapanowała kompletna cisza. W końcu prawnik głęboko westchnął i z rezygnacją pokręcił głową.

– Od początku wiedziałem, że cię nie przekonam, ale musiałem spróbować – powiedział ze smutkiem. – I tylko cały czas nie mogę pozbyć się wrażenia, że pewne rzeczy nie powinny nigdy zostać ujawnione… Ale cóż, przyjacielu: jej wola, twoja wola… – W tej samej chwili drzwi do gabinetu uchyliły się i pojawiła się w nich kędzierzawa głowa sekretarki.

– Panie mecenasie… – powiedziała półgłosem.

– Tak, tak, wiem, już kończę – mruknął, z trudem przywołując uśmiech. – Wybacz. Umówione spotkanie, sam rozumiesz…

– Oczywiście. W końcu jesteś w pracy. Swoją drogą, dobry fach wybrałeś, dopóki masz sprawną głowę, możesz pracować, bez względu na metrykę… To co? Dziś wieczorem jak zwykle u mnie? Może zwołam ekipę i zagramy w brydżyka?

– Najpierw zadzwoń, nie jestem pewien, czy będziesz miał ochotę na karty i towarzystwo.

Prychnął tylko w odpowiedzi, po czym schował list do wewnętrznej kieszeni marynarki. Jego przyjaciel widać nie rozumiał jednej podstawowej rzeczy: był już stary i nic nie mogło zachwiać jego światem. Pogodził się ze wszystkim, nawet ze śmiercią matki, choć trochę to trwało. Ba, nawet z myślą, że i na niego przyjdzie wkrótce czas.

Zapomniał jednak o tym, że rzeczą ludzką jest się mylić.

***

Gdy przebiegł wzrokiem zawartość kremowej koperty – kilka gęsto zapisanych stroniczek – poczuł, że dzieje się coś, na co absolutnie nie był gotów.

Już sam początek sprawił, że serce mu zamarło.

Kochany,

nie będzie Ci łatwo czytać tego, co napisałam. Jeszcze trudniej będzie Ci się z tym pogodzić. Ale mogę Cię zapewnić, najdroższy synku, że przeżyć tego wszystkiego też nie było łatwo…

Na moment odsunął od siebie kartki. Przez głowę przemknęła mu nieśmiała myśl, że jeszcze może posłuchać rady przyjaciela i wrzucić list do ognia. Ale natychmiast ją przepłoszył i znów pochylił się nad biurkiem. Ciszę mącił tylko szelest przewracanych stron i jego cichy, urywany oddech. Gdy skończył, przymknął oczy. Na niewiele to się jednak zdało. Po jego naznaczonych zmarszczkami policzkach spłynęły dwie gorące łzy.

Takie rzeczy nie powinny były się wydarzać. Najlepiej nigdy, a już na pewno nie wtedy gdy człowiek ma tyle lat co ja, pomyślał i poczuł wszechogarniający żal.

Do matki za to, że stało się to, co się stało, i za to, że w ogóle napisała. Do przyjaciela, że wiedział o tym wszystkim od tak długiego czasu i słowem nie pisnął; w żaden sposób nie przygotował go do tego, co właśnie nastąpiło. Do siebie, że nie posłuchał jego rady i nie pozbył się listu. I wreszcie do losu, bo ten przewrotnie unicestwił wszystko to, w co święcie wierzył. Zrozumiał, że odtąd nie da się po prostu biernie czekać na to, co przyniesie przyszłość. Nie mógł siedzieć i biernie wyglądać końca.

Doznał najdziwaczniejszego w życiu uczucia: jakby umarł i rozsypał się w proch, a jednocześnie miał wrażenie, że musi zrobić wszystko, żeby narodzić się na nowo. Nawet jeśli pierwsze dni nowego życia miał powitać jako starzec.

Nie wiedział tylko, jak ma się do tego zabrać. I z całą pewnością nie był gotów na tę zawieruchę.

Pomyślę o tym później, postanowił i jeszcze raz spojrzał na rozłożone na stole kartki. Przez moment miał absurdalne wrażenie, że jeżeli przeczyta wszystko jeszcze raz, okaże się, że treść listu jest całkiem inna. Że to, co kotłowało się pod jego czaszką, to efekt wybujałej wyobraźni, przed którą zawsze ostrzegała go matka.

– Uważaj, serduszko moje, o czym myślisz i w co wierzysz, bo to, co pojawia się tutaj – dotykała palcami jego czoła – często staje się samospełniającą się przepowiednią. – Kończyła niby serio, ale w oczach miała kpiące błyski.

A ponieważ w jego głowie rodziły się wtedy głównie straszne potwory, z którymi się bezwzględnie rozprawiał mieczem wystruganym z patyka, zaniepokoił się, czy aby nie wyskoczą z niego pewnego dnia i nie okażą się takie, jakimi je widział. Znalazłby się w trudnej sytuacji, był przecież tylko małym chłopcem uzbrojonym w kijek.

Gdy zwierzył się mamie ze swoich obaw, ta roześmiała się tylko, zwichrzyła mu czuprynę i spojrzała czule w oczy.

– Spokojnie, synku! Prawdziwemu rycerzowi nawet patyk wystarczy do pokonania zła – powiedziała spokojnie.

I pewnie nawet by jej uwierzył, gdyby nie to, że jakiś czas potem usłyszał, jak mruczy sama do siebie, że życie byłoby rajem, gdyby potwory nie miały do niego wstępu. Nie mógł potem spać, bo się bał, że straszne stwory z paszczami pełnymi zębów zjawią się w jego pokoju i pożrą go jednym kłapnięciem. Nie był głupi, zauważył, że dorośli często mijają się z prawdą, zwłaszcza gdy chcą uspokoić dzieci. Był pewien, że tak właśnie jest w jego sytuacji: matka doskonale wiedziała, że stwory się gdzieś czają, ale mówiła o nich lekceważąco, bo nie chciała, by się bał. Nie mógł potem kilka nocy z rzędu zasnąć. Jedyne, co dodawało mu odwagi, to mały, trzymany pod kołdrą, wystrugany z kija mieczyk. Na wszelki wypadek.

Wtedy stwory nie nadeszły. Niestety, tamten odległy czar, nierozerwalnie spleciony z czasem dzieciństwa, teraz nie zadziałał. Słowa się nie zmieniły i list zawierał dokładnie to, o czym już czytał. I nagle pojął, że potwory, o których wspominała matka, właśnie go dopadły. Rzeczywiste i groźne, choć na razie nie nabrały jeszcze realnych kształtów. Wychylały się spośród lakonicznych zdań, napisanych kochającą ręką. I zdał sobie sprawę, że tak jak wtedy stoi przed nimi uzbrojony tylko w kij udający miecz. I że na pewno nie przeżyje, jeśli się podda. Mógł tylko podnieść rzuconą rękawicę. Przez chwilę siedział nieruchomo, gęsto mrugając wyblakłymi błękitnymi oczami. A potem podniósł głowę i pomyślał, że zawsze chciał zostać prawdziwym rycerzem. Nawet wtedy gdy leżał w łóżku, ściskając patyk i drżąc ze strachu jak osika. I oto postanowił, że nim zostanie, tym bardziej że nie miał nic do stracenia. Ani przeszłości, ani teraźniejszości. Jedyne, co mógł, to spróbować oswoić dni, które miały nadejść.dy przedwczoraj wsiadała do samochodu, czuła się tak, jakby grała główną rolę w komedii stanowczo nieromantycznej i stanowczo nie najwyższych lotów. Po pierwsze, babka Agata za nic nie chciała jej wypuścić. Miała jeden z gorszych dni.

– Nigdzie nie pojedziesz! Jesteś za mała! – oświadczyła, stając w drzwiach i odcinając Klementynie wyjście.

– Babciu, na litość boską, fakt faktem, że wzrostem nie grzeszę, ale jeżeli chodzi o lata, to już całkiem inna sprawa…

– Mamusiu, a czy w związku z tym będziesz się gryzła? – tuż za nią, jak za potrząśnięciem czarodziejskiej różdżki, pojawiła się jej córeczka i wpiła w nią pytające spojrzenie.

– W związku z czym? – Klementyna poczuła, że po plecach spływa jej strużka potu.

Nie było w tym nic dziwnego, w końcu tkwiła w dość ciepłym korytarzu ubrana w dość ciepłą kurtkę i miała na plecach dość ciężki plecak.

– Z latami – wyjaśniła usłużnie Dobrochna. – Doktor Piotruś powiedział ostatnio, że psy i lata się gryzą. Zupełnie nie wiem, o co mu chodziło, ale ty zawsze powtarzasz, że przysłowia są mądrością…

– Po pierwsze, to powinno być „psy na lata się nie gryzą” – poprawiła odruchowo i przetarła grzbietem dłoni zroszone potem czoło. – Po drugie, skoro mówię, to wiem, a po trzecie, wyjaśnię ci to dokładnie, jak wrócę, albo jeszcze lepiej, zapytaj doktora Piotrusia, on ci na pewno to wszystko przystępnie wyłoży – sapnęła i pomyślała, że jeżeli natychmiast nie wyjdzie na zewnątrz, to rzeczywiście może się zdarzyć tak, że kogoś pokąsa. Na przykład, zupełnie przypadkiem, tarasującą przejście babkę.

W tym momencie za drzwiami wejściowymi coś zaszurało i zadźwięczał dzwonek. Na ten dźwięk Marcepan, wielkie psisko, wypadł z kuchni, przegalopował przez przedpokój, o mało co jej przy tym nie tratując, i wetknął nos w szparę pod drzwiami. Już po pierwszym niuchu jego ogon zaczął żyć własnym życiem. Niechybny znak, że na zewnątrz znajdował się ktoś znajomy.

Chwała Bogu, przemknęła jej przez głowę pełna wdzięczności myśl. To powinno skłonić babkę Agatę do złożenia broni. Ta jednak nawet nie drgnęła.

– Myślisz, że jeżeli zadzwonisz dzwonkiem po drugiej stronie, to mnie nabierzesz? – zapytała, kiwając z politowaniem głową. – Wstyd stroić sobie takie niesmaczne żarty ze staruszki – dodała z wyrzutem.

Klementyna, której jeszcze przed sekundą wydawało się, że nic nie jest w stanie jej zaskoczyć, oniemiała.

– Babciu, przecież skoro jestem tu, to nie mogę być tam – wykrztusiła w końcu.

– Aha, a kto cię tam wie – burknęła babka. – Trzpiotka i wieczne lelum polelum!

Dzwonek ponownie zaterkotał, tym razem dłużej i bardziej natarczywie.

– Babciu, naprawdę musimy otworzyć – jęknęła Klementyna.

– A czy ja ci bronię, klamki przecież nie schowałam. – Agata wzruszyła ramionami i jak gdyby nigdy nic ustąpiła wnuczce z drogi.

Klementyna z ulgą dopadła do drzwi. Po drugiej stronie stała Julka, sąsiadka i opiekunka babki w jednym.

– Spóźniłam się? – uniosła pytająco brwi i odruchowo pogładziła Marcepana po wielkim czarnym łbie.

– Nie, chciałam tylko przenieść rzeczy do auta – odparła Klementyna. – Nie lubię tego momentu, gdy już właściwie jestem jedną nogą za progiem, a mam jeszcze kilka minut wolnego. Nigdy nie wiem, co wtedy z sobą począć. Staram się jakoś ten czas zagospodarować. Ale tym razem czekanie wyjątkowo mi się nie dłużyło. Babcia uznała, że jestem za mała na samotne eskapady – westchnęła i pogroziła starszej pani palcem, jednocześnie odciągając Julkę na bok. – Nie chciała mnie wypuścić z domu – wyszeptała konspiracyjnie.

– Pogorszyło się jej?

– Na pierwszy rzut oka tak to właśnie wygląda, ale z drugiej strony doktor Piotr ostatnio przebąkiwał, że jego zdaniem babka jest bardziej cwana, niż ustawa przewiduje, i czasem po prostu wpuszcza nas w maliny. – Obie jak na komendę zerknęły w stronę starszej pani.

Klementyna od razu spostrzegła czającą się w zmrużonych oczach przekorę.

– Tym razem stawiam jednak na zrogowacenie charakteru – zawyrokowała. – Za wesolutka jest jak na atak duchów z przeszłości…

– Wiesz, z mojego punktu widzenia to nawet lepiej – wyznała Julka. – Ze zwykłymi wybrykami dużo lepiej sobie radzę niż z chwilami, gdy pani Agata staje się na powrót młodą, pogubioną dziewczyną. A właśnie, miałam cię już wcześniej o to zapytać, ale jakoś cały czas mi umykało. Udało ci się w końcu uporządkować te papiery schowane w sekretarzyku?

– Zapiski ciotki Janinki? Tak. Przeczytałam je od deski do deski, ułożyłam tak, jak mi się wydaje, że powinny być ułożone, i jedno, co wiem na pewno, to to, że większości brakuje. To tylko fragment jej pamiętnika, pojedyncze kartki. Resztę pewnie zniszczyła. Może bała się, że wpadną w ręce babki Agaty i narobią jeszcze większego spustoszenia w jej biednej, skołatanej głowie? Myślę, że to, co zostało, to taka przesyłka dla mnie. Żebym choć trochę zrozumiała i ją – ciotkę i babkę… Taka swoista prośba o rozgrzeszenie… – Na moment umilkła. – Ale to nie jest rozmowa na teraz. – Potrząsnęła głową, przywołując się do porządku. – Jest mi tak gorąco, że za chwilę się rozpłynę i zostanie ze mnie mokra plama.

– No właśnie, coś tu u was wyjątkowo ciepło.

– Dobrochna bawiła się w arktyczną zimę i żeby przetrwać, rozkręciła na full ogrzewanie. Stwierdziła, że jej kompani prawie że zamarzli, w co akurat potrafię uwierzyć, bo tworząc arktyczny klimat, wysypała na podłogę wszystkie kostki lodu, które miałam w zamrażarce…

– W tej wielkiej zamrażarce, w której właściwie przechowujesz tylko i wyłącznie lód? – upewniła się Julka.

– Dokładnie w tej samej – mruknęła Klementyna, podnosząc z podłogi wielkie pudło i tarabaniąc się z nim na klatkę. – I w tym lodzie umieściła Paszteta i Marcepana. O ile temu drugiemu zupełnie to nie przeszkadzało, to królik chyba nie jest wielbicielem epoki lodowcowej, bo zwiewał stamtąd, aż się kurzyło. Dobrochna strasznie się tym przejęła, rozkręciła ogrzewanie na maksa i w ten sposób sprowadziła na nasz dom globalne ocieplenie, a następnie powódź. I to ocieplenie nadal trwa, mimo że skręciłam ogrzewanie dawno temu.

– Właściwie to miła odmiana po tym, co mamy na dworze – wymamrotała Julia, otwierając przed Klementyną ciężkie wrota kamienicy. – Maj nas w tym roku nie rozpieszcza.

– To akurat prawda, zimno jak chole… – tylko tyle zdołała powiedzieć, nim pędząca szaleńczo czarna kula futra ścięła ją z nóg, po czym w mgnieniu oka oblizała jej twarz, przeskoczyła nad nią kilka razy, a następnie wbiła się na tylne siedzenie samochodu, machając radośnie ogonem.

– Marcepan! – krzyknęła Julka nieswoim głosem, jednocześnie podając Klementynie rękę i pomagając jej się podnieść. – Nic ci się nie stało? Zapomniałam zamknąć drzwi od mieszka… – urwała w pół słowa, bo z bramy wypadła zarumieniona Dobrochna, a tuż za nią, statecznym krokiem, dzierżąc w ręku laskę, sunęła babka Agata.

I to właśnie Klementynie uświadomiło, że nadciągają poważne kłopoty. Babka zabierała ze sobą laskę zazwyczaj wtedy, gdy wybierała się w dalszą podróż. Twierdziła, że dodaje jej godności, choć Klementyna w cichości ducha przypuszczała, że godność babka ma głęboko w nosie, a tak naprawdę chodzi tylko i wyłącznie o to, że laska doskonale się nadaje do straszenia dzieci. Rzecz jasna, straszyła je, robiąc przy tym koszmarne miny i przewracając oczami. A przewracać oczami babka Agata naprawdę potrafiła perfekcyjnie. Doszła do takiej wprawy, że widać było tylko białka. Fakt faktem, ćwiczyła pilnie całą zimę na parterze, tam gdzie niegdyś mieściła się cukiernia, i przyklejając nos do szyby, wypatrywała niczego nieświadomych ofiar. Klementyna żywiła podejrzenie, że co niektóre dzieciaki nigdy nie doszły do siebie po spotkaniu uroczej babuni. Oczywiście ukróciła te wybryki, jak tylko się zorientowała, co babka wyprawia. Teraz jednak nie było czasu na rozpamiętywanie przeszłości. Należało zapobiec nadciągającej katastrofie.

– Jadę – odezwała się babka, potwierdzając tym samym jej domysły.

– Po moim trupie. – Klementyna z trudem pohamowała się, by nie tupnąć nogą. Zamiast tego z impetem zatrzasnęła drzwi samochodu od strony pasażera. – Babciu, wracaj natychmiast do domu! Dobrosiu, było poczekać na górze, przecież bym wróciła i się z wami pożegnała – zwróciła się z wyrzutem do córki.

– Nie mogłam! Babcia i Marcepan dali nogę. – Dziewczynka bezradnie rozłożyła rączki. – A sama mówisz, że trzeba ich pilnować jak Żyda na płachcie.

– Żyda? – zdumiała się Julia. – Jest takie powiedzenie? Dlaczego akurat Żyda?

– Rany julek, ja zaraz zwariuję – jęknęła Klementyna, wznosząc oczy ku niebu. – Żyta na płachcie, nie żadnego Żyda! – Kątem oka zauważyła, że zbliża się do nich kościelny Jasiek, pchając przed sobą dziecięcy wózek. Widząc Klementynę i pozostałych, cały się rozpromienił.

– Jak to miło, że nareszcie spotykam kogoś znajomego! – zawołał, miarowo kołysząc wózkiem.

– Tutaj masz chyba samych znajomych – wybąkała Klementyna, odruchowo zniżając głos.

– A gdzie tam, znajomych i jednocześnie mądrych ludzi chyba wymiotło. Albo w ogóle ich nie widzę, albo nawet jak się ktoś trafi, to pędzi na łeb na szyję. A we wszystkich książkach i filmach pokazują prowincjonalne miasteczka jako oazy spokoju i niespiesznego życia. Mit, po prostu mit! A szkoda! Nikt nie przystanie, nie pochyli się nad największym cudem. – Rozczulił się i natychmiast, zapewne po to, by dać przykład, zajrzał do wózka.

Wszyscy zgromadzeni, nie wyłączając babki Agaty, jak na komendę zrobili to samo. Było to jedyne dobre rozwiązanie, bowiem ostatnimi czasy kryteria oceny ludzi zmieniły się u Jaśka diametralnie. Do rozsądnych i miłych zaliczał li i jedynie tych, którzy z należytą atencją zachwycali się jego córeczką Marceliną. Pozostali, mający czelność robić to powierzchownie lub, nie daj Boże, nie okazujący wcale zainteresowania, natychmiast zostawali zaliczeni do kategorii drani i nieczułych skunksów. Bliżsi znajomi Jaśka przymykali oko na tę jego córeczkową obsesję i na wyścigi a to cmokali, a to wznosili peany na cześć małej, rumianej kruszynki w wózku. Na całe szczęście, dziecko było rozkosznie pulchne i pogodne, więc rozczulanie się nad nim większości przychodziła bez żadnego trudu.

– Jakaś taka pokraczna… – krytycznie zauważyła babka Agata, która nigdy nie chciała zaliczać się do większości i podążać za tłumem.

– Jaka? Pokra… Pokra… – Słysząc to, kościelny aż się zapowietrzył.

– Jaśku, spokojnie, babcia jest przesądna i wierzy, że o pięknych dzieciach należy mówić jak o paskudach, żeby… hmm, no tego… żeby nie zapeszyć – zełgała pospiesznie Klementyna i posłała babce mordercze spojrzenie. – Wiesz, to starsze pokolenie… Zaraz ci pewnie powie, że powinieneś zawiązać małej czerwoną kokardkę, bo to chroni przed urokiem – dodała, kątem oka dostrzegając, że Marcelinka ma taką wstążeczkę przypiętą do kocyka.

– Aaa, mamy taką! – Jasiek zareagował dokładnie tak, jak się Klementyna tego spodziewała. Mężczyźni pod tym względem byli zupełnie jak dzieci. Wystarczyło tylko skierować ich uwagę na inne tory i na ogół nadchodząca burza odchodziła w zapomnienie. – Stara Anna wspominała, że to chroni przed złym okiem, to na wszelki wypadek zawiązałem, choć moja Różyczka orzekła, że już całkiem mi odbiło. Powołałem się wtedy na mój ojcowski instynkt, ale moja żona popukała się tylko w głowę i oznajmiła mi, że powinienem raczej swoje instynkty przekierować na właściwe tory.

– To znaczy? – zainteresowała się Julka, opatulając wysuwającą się spod kocyka małą stópkę odzianą w puchatą, miniaturową skarpetkę.

– Też ją o to zapytałem. Bo czy to, że jestem facetem, z automatu przekreśla u mnie instynkt macierzyński?

– No, raczej przekreśla – zauważyła trzeźwo Klementyna. – Płeć jednak odgrywa tu pewną rolę i możesz mieć instynkt tacierzyński…

– Jak zwał, tak zwał, ale Różyczka kazała mi zamiast pierdołami, słyszycie, pierdołami! – powtórzył wyraźnie rozżalony kościelny – zająć się przywlekaniem zwierza do domu. Oczywiście takiego w nowoczesnym wydaniu. Kiedyś mężczyźni chodzili na polowanie, wracali do jaskiń i rzucali do nóg swej wybranki ubite mięsiwo, które potem zmieniali w treściwy posiłek i futra, którymi mogły okrywać się damy z epoki kamienia łupanego. Tak mi powiedziała. Na to ja, oczywiście delikatnie i subtelnie, bo wiecie, ona karmi i nie można jej za bardzo denerwować, napomknąłem, że to raczej nie tak wyglądało. I że to kobiety zajmowały się warzeniem strawy i ciekawe, czy naprawdę chciałaby wyprawiać owe futra, żując skórę bezzębnymi dziąsłami…

– O, doprawdy chciałabym zobaczyć minę twojej Różyczki, gdy to usłyszała – powiedziała Klementyna, z trudem zachowując powagę.

Julka natomiast nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.

– Nie ma w tym nic zabawnego – obruszył się kościelny, pociągając nosem. – Ja chyba nigdy nie zrozumiem kobiet… Dacie wiarę, że ten niewinny wywód o futrach sprawił, że w domu rozpętało się istne piekło? Różyczka wpadła w furię i nie wiedzieć czemu, uczepiła się tych bezzębnych dziąseł, powiedziała, że doprawdy mam zadziwiające fantazje i że to wszystko bzdury, i że historia od prawieków była przez mężczyzn fałszowana. Aha, i jeszcze, że feminizm istniał od zarania dziejów, a jaskinie z pewnością szorowały silne chłopy. I że w ogóle nic nie rozumiem i nie wiem, co to przenośnia. I że w takim razie powie mi to wprost. No i powiedziała, niestety… Że od gapienia się w wózek butelki się mlekiem nie napełnią, a guganiem nad łóżeczkiem chleba się nie posmaruje! I kazała mi to sobie wszystko dokładnie przemyśleć, najlepiej na spacerze z tym potworem, który pół nocy darł się niczym opętany. Tutaj już nie wytrzymałem! Jak można w ogóle tak mówić o tym słodkim maleństwie? Ona co najwyżej kwili!

– Aha, słyszałam to jej kwilenie któregoś razu, gdy przechodziłam pod waszym domem. Można było ogłuchnąć. Nic dziwnego, że twoja żona ma czasami dość. Wiesz co, Jasiek, prawda jest taka, że nawet najbardziej kochający rodzice mają czasem dość. I jeżeli mogę dać ci dobrą radę, to nie zapomnij mówić Róży, jak ją bardzo kochasz i jaka jest dla ciebie ważna – podsumowała Klementyna, patrząc Jaśkowi prosto w oczy.

– Ależ ja jej nieustannie to powtarzam – zapewnił kościelny i jakby na dowód zakołysał mocniej wózkiem.

– Nie wątpię, chodzi mi raczej o to, żebyś powiedział to innymi słowami. Na przykład, w środku nocy szepnij jej do ucha: śpij kochanie, tym razem to ja do niej wstanę. Gwarantuję ci, że w tym momencie będzie to najpiękniejsze miłosne wyznanie. Wierz mi, wiem, co mówię. Sama wychowywałam Dobrochnę i zamiast o księciu na białym koniu marzyłam o kimkolwiek, kto by przybył z butelką w garści i najzwyczajniej w świecie pozwolił mi się wyspać. Myślę, że gdybym była bohaterką z bajki, to właśnie tak by wyglądało moje szczęśliwe zakończenie – skwitowała, klepiąc Jaśka po ramieniu. – A teraz wybaczcie, ale pora jechać – dodała i z ulgą zarejestrowała, że babka tym razem nie zaprotestowała.

Jednak jej zadowolenie trwało ledwie ułamek sekundy, do momentu gdy zorientowała się, co zaprząta uwagę Pogubionej Agaty. Rozkoszna staruszeczka zajmowała się ni mniej, ni więcej, tylko zaglądaniem do wózka i robieniem potwornych grymasów. Widząc to, Klementyna jęknęła w duchu i z obawą zerknęła na opatulony w koc tobołek. Tak jak przypuszczała, Marcelina się obudziła. Otworzyła swoje niebieskie oczęta i z zainteresowaniem wpatrywała się w twarz Agaty, która właśnie w tym momencie wykonała swój popisowy numer z przewracaniem oczami i makabrycznym szczerzeniem się przy tym.

No, to za chwilę się zacznie, przemknęła przez głowę Klementyny spłoszona myśl. Jak dzieciak się przestraszy, Jasiek gotów jest zabić każdego, kto zawinił. Oczami wyobraźni ujrzała nagłówki w gazetach: Sztuczna szczęka i zbrodnia, Szczerzenie się do maleństwa przypłaciła życiem…

Ale ku zdumieniu i jej, i babki mała zamiast ryknąć płaczem, rozpromieniła się i wyciągnęła do Agaty rączkę, zaciskając pulchne paluszki na końcówce siwego warkocza.

– Bla, bla, glu – powiedziała, szarpiąc babkę za włosy, i zaśmiała się radośnie.

A to ci historia, trafił swój na swego, pomyślała z rozbawieniem Klementyna i korzystając z tego, że babka przestała kompletnie zwracać na nią uwagę, szybko pocałowała Dobrochnę w główkę, ukradkiem pomachała do Julii i wsiadła do samochodu.

Już miała ruszać, gdy dobiegł ją dziwny dźwięk. Ni to sapania, ni to dyszenia.

– Marcepan – powiedziała głucho i na powrót wysiadła z samochodu.

Otworzyła tylne drzwi i spojrzała wymownie na psa, który z miejsca zrozumiał, że żarty się skoczyły, i z miną skazańca, powłócząc łapami, wygramolił się z auta. Klementyna, patrząc na niego, z miejsca poczuła się winna.

– Może ja jednak powinnam to odwołać? – powiedziała do Julii. – Ostatecznie mogę wysłać te piernikowe wille na swoją odpowiedzialność. Jakoś ten wyjazd się nie klei… Czuję się tak, jakbym cały czas odgrywała jedną scenę, wchodzę i wychodzę z samochodu, i tak w kółko! Coś mi mówi, że nie powinnam jechać.

– Zwariowałaś? Sama mówiłaś, że ten klient złożył u ciebie zamówienie tylko i wyłącznie dlatego, że obiecałaś mu dostarczyć towar osobiście. Zresztą trudno się dziwić, te dwie ogromne piernikowe wille raczej nie przeżyłyby jazdy wśród innych paczek w kurierskiej furgonetce. Szkoda by było i twojej pracy, i potencjalnych, nowych zamówień. Przestań się zamartwiać, a gdy dopadną cię wątpliwości, przypomnij sobie, ile facet dopłacił za transport. To powinno podziałać kojąco na twoje skołatane nerwy! – dodała, łapiąc Marcepana za obrożę.

– Matko, skąd u ciebie taka chłodna kalkulacja?

– No wiesz, kto z kim przestaje, takim się staje. – Roześmiała się Julia. – W końcu spotykam się z lekarzem, którego drugie imię to „rozsądek”, a motto życiowe: „dokładnie rozpisany grafik”. Poza tym ostatnio wspominałaś, że z kasą jest krucho, więc w moim dobrze pojętym interesie leży pilnowanie twoich finansów. W końcu mieszkam u ciebie w kamienicy i zarabiam, pilnując twojej babki i córki.

– A już myślałam, że to sympatia przez ciebie przemawia, troska o bliźniego w potrzebie, a tu proszę, egoizm w czystej postaci – Klementyna udała oburzoną.

– Ha, no to mnie rozgryzłaś, oto cała ja! – Julia śmiesznie zmarszczyła nos. – A nawiasem mówiąc, to odrobina zdrowego egoizmu rzeczywiście by mi się przydała – dodała już nieco poważniej. – Wszystko przede mną, podobno nauka asertywności nigdy nie należy do łatwych, ale póki życia, póty nadziei. A teraz to naprawdę już jedź. Zanim babce Agacie włączy się tryb przekory.

– Masz rację. – Klementyna jeszcze raz przytuliła Dobrochnę i po raz kolejny wsiadła do samochodu.

Jeżeli teraz stanie się coś takiego, co uniemożliwi mi odjazd, to zostanę, postanowiła w duchu.

Ale wszystko przebiegło gładko. Samochód odpalił, żaden inny pasażer na gapę się nie ujawnił, nikt nie usiłował jej zatrzymać. Odjechała, obserwując w lusterku podskakującą wesoło Dobrochnę, machającą laską babkę, wywijającego, niczym wielką chusteczką, dziecięcym kocykiem Jaśka. Ich sylwetki powoli malały, aż w końcu zupełnie zniknęły. I wtedy poczuła, że jej serce ściska dziwny lęk. Zagłuszyła go, włączając głośno radio. I nie przyszło jej do głowy, że ilekroć lekceważyła przeczucia, nie wychodziła na tym najlepiej.

***

Na miejsce dojechała bez przeszkód. Dwa piernikowe domki przetrwały podróż bez najmniejszego uszczerbku. Kosztowały ją mnóstwo pracy, ale efekt był wart każdej minuty, którą spędziła pochylona nad stołem. Na piernikowe ściany położyła czekoladową elewację imitującą drewno. Okna zatulone w zieleni otwartych okiennic sprawiały wrażenie, że za chwilę ukaże się w nich ktoś najukochańszy na świecie. Na dole, przy misternie rzeźbionej werandzie, wyrastały kolorowe malwy. A cały dom wprost tonął w kwitnącym marcepanowym ogrodzie. Róże, irysy, bzy i całe połacie czerwonych maków tworzyły barwny, słodki kobierzec. Na werandowych poręczach pyszniły się skrzynki z czerwonymi pelargoniami. Patrząc na swoje dzieło, nieskromnie stwierdziła, że oto wspięła się na wyżyny. Przy tych willach jej zimowe kamienice wyglądały jak ubogie krewne.

Cóż, sama sobie podniosłam poprzeczkę o parę oczek wyżej, pomyślała, sprawdzając, czy jedna z okiennic, którą zrobiła na wpół otwartą, jest nie ukruszona. Na sezon zimowy będę musiała wymyślić coś, co sprawi, że moje ośnieżone domki będą równie urocze jak te wiosenne…

Te rozmyślania przerwało jej poczucie, że coś jest nie w porządku. Podniosła oczy znad piernikowo-marcepanowych domków i jej wzrok zahaczył o stojącego po drugiej stronie stołu mężczyznę. No tak, już wiedziała, co ją zaniepokoiło: cisza, zero jakiejkolwiek reakcji, żadnego westchnienia wyrażającego choćby minimalną akceptację.

To masz za swoje, zaśmiała się w duchu ironicznie. Samouwielbienie nigdy nikomu nie wychodzi na dobre. Widać ten tu oczekiwał czegoś zupełnie innego.

– Jeżeli coś jest nie tak, to jeszcze mogę spróbować poprawić, zmienić – rzekła spiesznie. – Wydawało mi się, że o to właśnie panu chodziło, starałam się wiernie odzwierciedlić to, co było na fotografiach, które mi pan przysłał, ale jak zwykle przy pracy trochę mnie poniosło. To dlatego, że tak sugestywnie pisał pan o tym, jak ten dom ma wyglądać. I cóż ja na to poradzę, że aż prosił się o ogród… Wiem, że w rzeczywistości jeszcze go nie ma, być może w ogóle nie będzie, ale… – przerwała z nadzieją, że doczeka się jakiejkolwiek odpowiedzi.

Jednak mężczyzna nadal milczał.

Chyba właśnie zrozumiałam, co jest gorszego od zbyt gadatliwej i gderliwej kobiety, pomyślała z irytacją. Milczący jak głaz facet! Iście po męsku, jakby powiedziała moja ulubiona bohaterka z serii o Ani z Zielonego Wzgórza. Montgomery musiała być niesamowicie mądrą kobietą, skoro umiała włożyć w usta swoich postaci tyle życiowej prawdy! – sapnęła gniewnie i wzięła głęboki wdech. Wiedziała, że absolutnie nie może dać się ponieść złości. To było zbyt ważne zlecenie. I niestety, przede wszystkim gusta klienta grały tu pierwsze skrzypce. W końcu to on płacił i jego świętym prawem było okazywać niezadowolenie.

Ostatni raz przyjęłam zamówienie, które wymagało ode mnie ścisłego odwzorowywania, postanowiła. Nie nadaję się do tego. Najlepsze prace to te, które w pewnym momencie zaczynają żyć własnym życiem… Do choroby, w końcu jestem artystą cukiernikiem, a nie zwykłym wykrawaczem ciastek!

Ale artysta cukiernik, podobnie jak prozaiczny wykrawacz ciastek, również musiał z czegoś żyć. A w tej chwili pieniądze były niesamowicie potrzebne. Babka zaczęła mieć kłopoty z sercem i leki kosztowały majątek. Utrzymanie mieszkania w Rzeszowie i kamienicy w Miasteczku poważnie nadszarpnęło jej fundusze. Jakby tego było mało, tuż po Nowym Roku wysiadł piec do ogrzewania i należało go na gwałt wymienić. I tak większość oszczędności zniknęło jak sen złoty. Zleceń miała całkiem sporo, ale wydatków również.

Trudno, będę musiała jakoś to przeżyć, postanowiła i nerwowo zagryzła wargę.

– Cóż, jeżeli pan chce, to mogę ten ogród usunąć. W jego miejsce łatwo będzie zrobić trawnik… – głos jej mimowolnie zadrżał.

Włożyła w ten projekt całe serce. Pracowała nad nim od dwóch miesięcy. Czuła, że wiosenny, pachnący słodko dom zamknął w swoich piernikowych ścianach same dobre emocje. A ogród był jego dopełnieniem. I jeżeli go zniszczy, pozbawi go duszy. Ale cóż zrobić, klient nasz pan.

– Ale o czym w ogóle

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: