Serce z cierni - ebook
Serce z cierni - ebook
Pewnego razu w zamku wykutym z kamienia dziewczyna planowała morderstwo…
Mia to siedemnastoletnia dziewczyna, która trenuje, aby polować na czarownice. Mówią na nie Gwyrach. To kobiety, które potrafią zabijać ludzi przez dotyk. Prawdopodobnie tak zginęła matka Mii, a teraz przyszedł czas na zemstę.
Nieoczekiwanie ojciec dziewczyny postanawia wydać ją za mąż. Tajemniczy książę Quinn nie jest tym, czego spodziewała się przyszła łowczyni. W świecie, w którym tylko kobiety władają magią, bliskość może być śmiertelnie niebezpieczna.
Dziewczyna ucieka, aby znaleźć morderczynie matki. W trakcie swojej misji dowiaduje się, że może władać magią. Czy to znaczy, że łowca staje się zwierzyną? Czy uda jej się zmierzyć z tajemnicami rodziny, na których odkrycie nie była przygotowana?
__
O autorce
Bree Barton — to ceniona autorka, ghostwriter i nauczycielka tańca. „Serce z cierni” to debiut, który zdecydowała się wydać pod swoim nazwiskiem. Od zawsze wiedziała, że jej życie będzie związane z pisaniem. W wolnym czasie nagrywa filmiki z życia pisarza, odpowiada na pytania fanów i bawi się ze swoim psem. Nie jest fanką gorsetów.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66134-73-7 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W przeddzień swojego ślubu z księciem Mia Rose powinna była siedzieć przy toaletce z czereśniowego drewna, układać kasztanowe loki i sznurować fiszbinowy gorset. Powinna się była krzątać przy trenie sukni ślubnej – pasie ostrygowego jedwabiu, który ciągnął się za nią niczym otulony śniegiem bulwar.
Mia nie robiła nic z tych rzeczy.
Chodziła nerwowo po swoich panieńskich komnatach, ściskając w dłoni woreczek z krwią dzika. Od tygodni skrupulatnie prowadziła badania, potajemnie wynosząc z zamkowej kuchni różne kawałki mięsa – kaczego, gęsiego, sarniego – i oto z prób zwycięsko wyszła dziczyzna z leśnej świni. Krew dzika zaschnie tak samo jak ludzka, tworząc ciemnobrązową skorupkę.
Wcześniej Mia wykradła jedną z powłóczystych sukni siostry, aby ją podrzeć wraz ze swoją ślubną szatą i porzucić razem ze skrwawionymi wstążkami. Plan był prosty. Upozoruje scenę zbrodni, zostawi zniszczone ubrania w tunelach pod zamkiem, tak by nasuwał się tylko jeden wniosek: Mia, przyszła małżonka księcia, została brutalnie napadnięta, porwana, a najprawdopodobniej zabita razem z jej młodszą siostrą, Angelyne. Dwie biedne panny Rose, przedwcześnie ścięte różyczki.
Podczas gdy królewska straż będzie przetrząsać zamkowe tereny w poszukiwaniu nikczemnego mordercy, Mia wyprowadzi Angie na wolność.
Nie był to wprawdzie najdoskonalszy plan, problem polegał jednak na tym, że nie miała innego. Był jeszcze jeden dodatkowy, lecz zdecydowanie ważny szkopuł:
Nie powiedziała o tym siostrze.
– Mi? Jesteś już gotowa?
Angelyne wpadła do komnat Mii, sunąc miękko po podłodze w satynowych pantoflach.
– Przyszłam sprawdzić, czy nie potrzebujesz… – Urwała w połowie zdania. – Dlaczego masz na sobie linę?
Mia wcisnęła w szlufki spodni grubą linę z myślą o tym, że będą się opuszczać w podziemne wnętrzności zamku. Otworzyła usta, by to wyjaśnić, ale nie wydobyła z siebie ani słowa. W skroniach zaczynał jej pulsować ból głowy.
Angie zmarszczyła brwi.
– Wiesz, że zaraz się zacznie ostatnia uczta.
– Jestem tego świadoma.
– A ty nie włożyłaś jeszcze ani sukni, ani rękawiczek.
– Zgadza się.
– Do tego twoje włosy wyglądają, jakby na głowie zdechł ci pudel.
– Zawsze lubiłam towarzystwo pudli.
– Czy to krew? – Angelyne wyrwała siostrze z ręki skórzany mieszek, powąchała zawartość i od razu się skrzywiła. – Nie obchodzi mnie, co właśnie zamierzałaś zrobić. Powiem ci, co zrobisz teraz. – Wskazała czereśniową toaletkę, odsunęła na bok stos książek i ogarek świeczki. – Usiądziesz. A ja upnę ci włosy.
Mia, poirytowana, plasnęła na krzesło. Ból głowy chwycił jej czaszkę w kleszcze. Czemu nie potrafi powiedzieć siostrze o swym planie? Jakby stawka tego wszystkiego i tak nie była zdradliwie wysoka: miesiąc temu ich ojciec, Griffin, obiecał królowi swoją córkę za żonę. Mia, jako siedemnastolatka, była oczywistym wyborem. Ale piętnastoletnia Angie czekała druga w kolejce.
Mia desperacko próbowała odwieść ojca od tego zamiaru. Dziewczętom w rzecznym królestwie rzadko pozwalano mieć własne zdanie w kwestii przyszłego męża, lecz ona naiwnie założyła, że z nią będzie inaczej. Pod okiem ojca przez minione trzy lata szkoliła się na Łowczynię. Przecież nie pozbyłby się jej tak łatwo tylko dlatego, że dostał lepszą ofertę. Ale choć go błagała, zaklinała, ojciec się nie ugiął.
Skazał ją na dożywocie, unicestwił wszelkie szanse na życie w miłości czy szczęściu. Jej własny ojciec, który bardziej niż ktokolwiek inny znał moc miłości. Na szczęście Mia nie miała najmniejszego zamiaru wychodzić za księcia Quina i pokładać się z nim w małżeńskim łożu. Postawiła sobie zadanie do wykonania. Ocalić siostrę i… odnaleźć morderczą Gwyrach.
– Angie? Muszę ci…
– Podziękować? Nie ma za co. A teraz nie ruszaj się. – Angelyne gmerała w jej koszyczku ze szpilkami do włosów i innymi zatrważająco ostrymi przedmiotami.
To przez Mię siostra w ogóle znalazła się w zamku. Kiedy królowa próbowała przydzielić swojej przyszłej synowej dwórkę do pomocy przy sukniach, klejnotach i kosmetycznych mazidłach, Mia wpadła w popłoch (dlaczego miałaby się przy niej kręcić jakaś obca kobieta?). Poprosiła więc, żeby przez pierwszy miesiąc po zaręczynach w królewskim zamku mogła z nią mieszkać Angie. Potem nie było dnia, by tego nie żałowała. Przeciągi w nieprzytulnym zamczysku tylko pogorszyły wiele tajemniczych chorób, z którymi zmagała się jej siostra. W pradawnej twierdzy Kaer Killian, wykutej w lodzie i zamarzniętej skale, panował przeraźliwy ziąb. Nie wspominając już o tym, że Angie przyciągnęła zainteresowanie książęcego kuzyna, co mogło im przysporzyć kłopotów. Była szczupła i gibka, miała bladą twarz w kształcie serca, pąsowe jak płatki róż usta i faliste włosy w kolorze letnich truskawek dojrzewających na krzaczku.
– Mia Rose – mruknęła pod nosem Angie. – Księżniczka Chaosu, Niszczycielka Tego, Co Ładne.
Odkaszlnęła krótko i szybko się opanowała. Tak ostro szarpnęła kościanym grzebieniem splątane włosy siostry, że Mia jęknęła z bólu.
– Angelyne Rose, Mistrzyni Zadawania Cierpień, Dzierżąca Narzędzia Tortur.
Mia pomasowała sobie skronie.
– Głowa mi już pękała, zanim zaczęłaś mnie dręczyć. Nie mam pojęcia, skąd się biorą te nagłe napady porażającego bólu.
Angie przestała ją czesać.
– Gdzie cię dokładnie boli?
– Tu. – Wskazała tył głowy. – Potylica. I tutaj. – Przyłożyła końce palców do nasady nosa. – Kość klinowa. Jakby mi paliło ogniem twarzoczaszkę i mózgoczaszkę.
– Mów ludzkim językiem z łaski swojej. Nie wszyscy znają anatomię.
– Nawet żuchwa mi pulsuje. – Pomasowała sobie dolną szczękę.
– To znaczy, że cię boli ząb.
– Zęby. I to wszystkie.
– Jak to możliwe, żeby bolały cię wszystkie zęby naraz? – Angie znowu stłumiła kaszel. – Mam coś odpowiedniego.
Wyłowiła ze swego koszyczka pogiętą puszkę z miętową maścią. Spróbowała odkręcić wieczko, ale palce nie mogły sobie z tym poradzić. Obie wlepiły wzrok w rękawiczki skrywające jej dłonie. Skóra nienarodzonych jagniąt miała miękki, bladoróżowy kolor.
– W porządku – odezwała się Mia. – Możesz je zdjąć. Nie powiem ojcu.
Powoli, ostrożnie Angie zsunęła skórkową rękawiczkę najpierw z małego palca, potem z serdecznego, środkowego, wskazującego i wreszcie z całej dłoni. Położyła rękawiczkę na toaletce. Skóra Angelyne była gładka, brzoskwiniowa, tak różna od mlecznej cery Mii i jej miedzianych piegów.
– Pomyśl tylko – powiedziała cicho Angie. – Od pojutrza nigdy więcej nie będziesz musiała ich nosić.
Jak łatwo było o tym zapomnieć.
Z wyjątkiem królewskiej rodziny od wszystkich dziewcząt wymagano, aby nosiły rękawiczki ze względów ostrożności. Każda kobieta mogła być Gwyrach, wiedźmą, dlatego każda stanowiła zagrożenie. Słowem „Gwyrach” określano kobiety, które potrafiły dotykiem manipulować mięśniami, kośćmi, oddechem i krwią swoich ofiar.
Nie kobiety, przypomniała sobie Mia. Demony. Są istotami na pół boskimi, na pół ludzkimi – gniew i moc bóstwa zmieszane z typowymi dla ludzi drobnymi zazdrościami i urazami. Gwyrach umieją łamać kości i zamrozić czyjś oddech. Pozbawić kończyny tlenu, urzec serce fałszywym pożądaniem, sprawić, że krew komuś zawrze lub po skórze przepełzną dreszcze. A nawet, że zatrzyma się serce. Mogą bez wysiłku dokonać morderstwa – wystarczy, że przyłożą dłoń do czyjejś piersi i życie w niej zgaśnie na zawsze. Mia swego czasu widziała dowód.
Pewna Gwyrach zniszczyła ich życie i Mia zamierzała ją odszukać. „Serce za serce, życie za życie”. Lecz najpierw ona i Angelyne muszą uciec.
Dostrzegła w lustrze, jak przez twarz siostry przemyka cień. Zaraz jednak zniknął. Angie wtarła miętową maść w szczękę Mii i szybko z powrotem włożyła rękawiczkę. Nadgarstki miała tak szczupłe, że Mię zabolało w piersi. Jak u ptaszyny. To dlatego mama nazywała młodszą córkę swoim łabędziątkiem.
Zanim Mia się zorientowała, siostra wkładała jej już przez głowę lnianą tunikę i zapinała na żebrach fiszbinowy gorset.
– Do czterech diabłów, Angie!
– Co? Wyglądasz jak księżniczka! – Zapatrzyła się z podziwem na odbicie starszej siostry. – Czy w książęcych komnatach będą zapalone świece? Bo ich światło robi cuda z twoją kościstą sylwetką. Obojczyk rzuca przepiękne cienie…
– Wątpię, czy będzie patrzył akurat na mój obojczyk – mruknęła Mia ponuro.
Gorset wypychał, co mógł, do góry, a dekolt sukni okazał się wyjątkowo głęboki – nigdy jeszcze nie widziała na wierzchu aż tyle własnego ciała.
– Masz figurę mamy. – Angie westchnęła. – Co ja bym dała za taką krągłość porcelanowych piersi.
Mia złowiła jej spojrzenie w polerowanym szkle i mimo wszystko – a może właśnie ze względu na wszystko – obie wybuchnęły śmiechem. Zawsze tak było: w jednej chwili się przemawiały, a w drugiej piszczały, nie mogąc powstrzymać wesołości.
– Widzę, że znowu czytałaś te swoje powieścidła.
– Tak mało wiary pokładasz w zrządzeniach losu. Nie ma nic złego w tym, że ktoś czeka, aż się zakocha! Że porwie go coś większego niż on sam, że w tańcu przeznaczenia znajdzie przystojnego partnera.
– Jak mama i tata.
Angie dotknęła swojego wisiorka z księżycowym kamieniem. Kiedyś należał do ich matki.
– Tak – potwierdziła miękko. – Właśnie tak.
Marnują cenny czas. Teraz albo nigdy.
– Musisz mnie posłuchać, Ange. To, co ci zaraz powiem, jest bardzo ważne.
– O? – Siostra Mii wzięła długą szpilkę do włosów i zanurzyła ją w wosku tlącej się świecy, po czym chwyciła pasmo ciemnorudych włosów Mii i nawinęła je na ciepłą, pokrytą ciekłym woskiem szpilkę. Gdy wypuściła kosmyk, skręcił się w idealny korkociąg. W blasku latarni Mia bezwiednie skojarzyła barwę swych włosów z kolorem świeżej krwi.
– Angelyne – odezwała się cichym jak śmierć głosem. – Wydostaniemy się stąd. Ty i ja. Nie musisz nic robić, wszystko przygotowałam. Wystarczy, że mi zaufasz.
Angie wolno odłożyła szpilkę na toaletkę. Jej niebieskie oczy błysnęły w lustrze.
– Wiem, co skrycie planujesz, Mi. Widziałam, jak ślęczysz nad mapami, jak pakujesz plecaki. Wiem, że chcesz uciec. Ale ja zostaję.
Mia w oszołomieniu nie mogła znaleźć słów.
– Nie… nie zostawię cię.
– Może ja chcę być zostawiona. Nie pomyślałaś o tym? Może to życie, które uparcie odrzucasz, życie w zamku, u boku księcia, wcale nie jest takie złe.
– Chcesz dać się uwięzić na zawsze w tym lodowatym grobowcu? – Wyciągnęła rękę i dotknęła czoła siostry. – Masz gorączkę? Pewnie odbiera ci rozum.
Angie odtrąciła jej dłoń.
– To ja z nas dwóch jestem ta rozsądna! Traktujesz mnie jak ofiarę. Biedna, mała, chora Angie, zawsze ktoś musi ją ratować. Tylko że ja nie potrzebuję ratunku. Idź. Uchodź z zamku. Biegnij do swoich przygód.
– Przygód? Mówisz, jakbym się wybierała na wakacje. Angie, wiesz, że muszę ją znaleźć. Jeśli nie tata, ja to zrobię. „Serce za serce, życie za życie”.
– Tak, jasne. Wy, Łowcy, myślicie, że wymierzacie sprawiedliwość, podczas gdy tak naprawdę jedynie przechylacie szalę wagi na drugą stronę. Więcej ciał. Więcej strat.
Rozmowa zboczyła z zamierzonych torów zbyt szybko, by Mia za nią nadążyła.
– Wybierasz małżeństwo bez miłości? Dlaczego? A co z „tańcem przeznaczenia”? Pomyśl o tym, jak mama patrzyła na tatę…
– Staram się o niej nie myśleć – odburknęła Angie. – Choć najwyraźniej uparłaś się, żeby mi wciąż przypominać.
– Naprawdę właśnie tego chcesz? Związać się świętą przysięgą z chłopakiem, który cię nie kocha? Tylko po to, żeby się kręcić po zamku w ładnej sukni?
– Nie będziesz mi mówić, czego chcę!
Z twarzy Angie odpłynęła cała krew. Dziewczyna zachwiała się, pochyliła do przodu i kurczowo zacisnęła dłoń na kolumience łóżka. Jej szczupłym ciałem wstrząsnął ostry kaszel. Mia w jednej chwili znalazła się obok niej.
– Znów napad zawrotów głowy?
– Biorą się nie wiadomo skąd. Wszystko jest w porządku i nagle robi mi się ciemno przed oczami.
– Może powinnaś się położyć?
– Może tak.
Mia pomogła siostrze spocząć na łóżku z baldachimem, pod głowę podsunęła jej cynobrowe jedwabne poduszki. Patrzyła, jak pierś Angie – delikatna papierowa latarnia – wnosi się i opada. Wezbrało w niej poczucie winy.
Mia sama nie czuła się za dobrze. Zalało ją niewyjaśnione gorąco, buchało takim żarem, jakby się nachyliła nad ogniem, a pomarańczowe płomienie lizały jej piegowatą skórę. Pod pachami zebrał się obfity pot, popłynął strużką do rowka w dole pleców. Powód numer sześćset dwunasty, dla którego nie była dobrym materiałem na księżniczkę: księżniczki nie mają mokrych plam na pięknych jedwabnych sukniach. Angie uśmiechnęła się smutno.
– Spójrz na mnie. Nie nadaję się nawet do porządnej ucieczki. Naprawdę jestem heroiną ze swoich powieści. – Sięgnęła ręki siostry, jej skóra spływała potem.
– Idź, Mi. Jeśli chcesz uciec, leć. Tylko bym cię spowolniła.
Mii zaciążyło serce. Angie nie mogła przetrwać nawet pięciu minut, nie ulegając którejś ze swych niewyjaśnionych dolegliwości: a to gorączce, a to napadowi kaszlu, a to zawrotom czy potwornemu bólowi głowy. Czasami potykała się na prostej drodze, kulała, stopy nagle odmawiały jej posłuszeństwa, a palce nóg drętwiały. Mia przeszukała wszystkie swoje książki o fizjologii, przetrząsnęła tomy poświęcone przypadłościom i infekcjom. W końcu musiała się poddać.
Oddech uwiązł jej w gardle. By uciec, należało cichaczem przebyć labirynt ciągnących się w nieskończoność tuneli, zbiec z zamku, niepostrzeżenie przekraść się przez podzamcze, przejąć jakąś łódkę i spłynąć rzeką Nathą na wschód do Fojo Karação. To tam ich matka zakochała się po raz pierwszy i tam narobiła sobie wrogów. Podróż potrwa wiele dni. Może tygodni.
Angie nie przeżyje takiej drogi, nie da rady. W głębi serca Mia przypuszczała, że siostra wie o tym już od dawna.
Prawda wsączyła się w nią i przyprawiając o mdłości, zamieniła się w pewność.
Nigdy nie odnajdzie morderczej Gwyrach.
Nigdy nie opuści zamku.
Wyjdzie za mąż za księcia.
Dzielnie próbowała zamaskować swą rozpacz. Skoro nie może uratować siostry, przynajmniej sprawi, że Ange się uśmiechnie.
– Obawiam się, że utknęłaś tu razem ze mną. Choć wolałabyś pewnie, żeby jakiś przystojniak podziwiał krągłości twej porcelanowej piersi.
Wtem usłyszała kroki – ktoś zbliżał się zamkowym korytarzem. Dwa krótkie stuknięcia zabrzmiały nieprzyjemnym echem w jej komnatach.
– Lady Mia? – Zza drzwi dobiegł lodowaty głos księcia. – Mam wieści.Rozdział 2. Narzędzia wojny
Książę Quin stał w progu z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wykazywał uderzające podobieństwo do tak lubianej przez Mię tablicy anatomicznej: miał długie, szczupłe ciało i idealnie symetryczną twarz. Nie żeby zwracała na to uwagę.
– Możesz się do mnie zwracać „Mia”. Mówiłam ci z tysiąc razy, że nie ma potrzeby dodawania „lady”.
– Póki nie będziesz moją księżną, pozostaniesz moją damą – odparł w typowy dla siebie dziwnie oficjalny sposób. Popatrzył na jej nagie ręce i wzdrygnął się mimowolnie.
– Wybacz, wasza łaskawość. – Ostatnie, czego było jej trzeba, to żeby książę na nią doniósł. – Właśnie dokonywałam ablucji – skłamała.
Pośpiesznie wzięła z toaletki aksamitne popielate rękawiczki i wsunęła je sobie na dłonie. Podczas gdy większość dziewcząt w rzecznym królestwie nosiła szorstkie rękawice z wołowej albo jeleniej skóry, Mia i Angie miały miękkie, miłe w dotyku rękawiczki ze skóry nienarodzonych jagniąt. Jako córki najemnego zabójcy cieszyły się pewnymi przywilejami. Zwłaszcza że ów zabójca dowodził Kręgiem Łowców – oddanych królowi tropicieli złowrogich Gwyrach.
Quin odchrząknął.
– Przyszedłem ci powiedzieć, że ostatnia uczta została odłożona.
– O? Czemu zawdzięczamy ten tragiczny obrót wypadków?
– Coś ze spaloną kaczką. Zbierzemy się ponownie za godzinę.
Mia zastanowiła się, dlaczego Quin nie przysłał z tą wiadomością którejś ze swych niezliczonych służących. W Kaer roiło się od nich, cała służba składała się z młodych kobiet. Czy chodziło mu o coś jeszcze?
Stali oboje w drzwiach, wychyleni ku sobie, starannie unikając kontaktu wzrokowego. Książę bawił się złotym guzikiem przy rękawie swojej zgrabnie skrojonej zielonej kurty. Ubierał się w barwy klanu Killian: przyprawiający o chorobę morską kolor szmaragdowy i połyskujący blaskiem złoty.
Znowu odchrząknął.
– Ufam, że się nie spóźnisz?
– Oczywiście, że nie.
– Nie tak jak wczoraj?
– Wczoraj to był wyjątek.
– I przedwczoraj.
Więc o to mu chodziło: chciał z niej zadrwić. Gniewnie spojrzała w jego błyszczące zielone oczy, obramowane wysoko osadzonymi kośćmi policzkowymi i garstką piegów rozrzuconych po skórze o barwie piasku. Złociste, wiecznie zmierzwione bujne loki podwijały mu się nad uszami. Tak, Quin był przystojny. A także zimny i arogancki, i całkowicie nieprzenikniony. Mia zaś bardziej niż czegokolwiek pragnęła wiedzieć – znać prawdę o innych i sama dawać się poznać.
Miał rację co do tego, że ostatnio spóźniała się na przyjęcia. Spędzała te wieczory, sporządzając mapy tuneli i przygotowując się do ucieczki z siostrą. Czy łudziła się, myśląc, że uda się jej uniknąć zaplanowanego dla niej losu?
Popatrzyła na Quina i poczuła ciężar tego, co sobie właśnie uprzytomniła: to będzie jej mąż. Towarzysz życia po grób. Do tej pory spędziła z nim bardzo niewiele czasu – zbyt mało, by rozgryźć, co z niego za chłopak – wiedziała jednak dokładnie, jakim mężczyzną jest król Ronan. Klan Killian królował w Glas Ddir od wieków, napawając się władzą, nadużywając jej. Wydawało się, że naturalną koleją rzeczy syn odziedziczy cechy ojca.
Strach zatopił zęby w żołądku Mii tak mocno, że się od tego zachwiała.
– Czy coś ci… – Quin wyciągnął ramię, by ją podtrzymać, a potem szybko cofnął rękę od jej odzianej w rękawiczkę dłoni. – Chyba nie zemdlejesz, co?
Wypuściła powietrze z płuc.
– Nigdy w życiu jeszcze nie zemdlałam. Nie jestem tego rodzaju dziewczyną.
Nie powiedziała mu jednak, że jego dotyk przeszył skórkę rękawiczki jak sztylet. Czy dotknięcie chłopaka zawsze jest tak nieprzyjemne? W tej materii nie miała osobistego doświadczenia. Podczas gdy inne dziewczyny potajemnie wymykały się do pustych straganów na targu, by nieśmiało użyczać swych ust innym ustom, Mia rzucała nożami w drewniane kłody i uczyła się, ile kości trzeba złamać, by skręcić kark wiedźmie – Gwyrach.
Quin wskazał łóżko, na którym z pościeli wystawały drobne stopy Angelyne.
– To twoja siostra?
– Odpoczywa.
– Dopilnuj, żeby się obudziła w ciągu godziny i też stawiła na czas.
– Skąd to nagłe przywiązywanie wagi do punktualności, wasza łaskawość?
Przestąpił z nogi na nogę.
– Ojciec tego żąda.
Po skórze Mii przemknął zimny jak płatki śniegu dreszcz, jakby ktoś przesunął jej po karku kostkę lodu. I to od wewnątrz. Nie podobał się jej król Ronan. Nie podobało się jej, w jaki sposób zwraca się do swych młodych służących czy patrzy na jej siostrę. Nie podobało się jej, jaką przyjemność sprawia mu torturowanie pochwyconych Gwyrach, które sprowadzono do Glas Ddir. Widziała jego Salę Rąk.
Wyprostowała się.
– Za godzinę będziemy w Galerii. Nie zaprzątaj sobie tym głowy.
Czy to jej wyobraźnia, czy rzeczywiście z jego ramion ustąpiło nieco napięcia?
– To dobrze. Ojciec będzie zadowolony. Matka już się wściekła na kucharki za to, że zniszczyły kaczkę. Nie chciałbym jej dawać kolejnego powodu do narzekań.
Mia poczuła cios w brzuch, jak zawsze, gdy ktoś mówił o swej matce, zwłaszcza z tak wyraźnym lekceważeniem. Miała ochotę złapać księcia za ramiona i potrząsnąć nim, żeby mu wbić do kory mózgowej choć trochę rozsądku. Przypomnieć, jakie ma szczęście.
– Łowcy też już tu są – powiedział Quin. – Dołączą do nas na ostatniej uczcie, by nam zapewnić ochronę. Ale tobie nie wolno z nimi rozmawiać.
W jej piersi rozgorzał gniew. Miała wszelkie prawo rozmawiać z Łowcami według własnego uznania. Bądź co bądź, przez ostatnie trzy lata szkoliła się z nimi w Kręgu i przygotowywała, by w swe osiemnaste urodziny złożyć świętą przysięgę – ślubować, że do końca życia będzie tropiła i eliminowała wiedźmy. Przemawiała do niej czysta logika kreda wyznawanego przez Łowców: „Serce za serce, życie za życie”. Choć nigdy nie zabiła żadnej Gwyrach – ojciec surowo jej tego zabronił – Mia wiedziała, że kiedy przyjdzie czas, nie zawaha się.
A potem ojciec w trybie przyśpieszonym zwolnił ją z Kręgu Łowców i obwieścił swoje plany związane z jej zamążpójściem.
– Wezmę to pod rozwagę, wasza łaskawość.
Przyjrzała mu się badawczo. Gdy po raz pierwszy przybyła do zamku, żywiła niedorzeczne przekonanie, że pod zimną jak lód powierzchownością księcia może się kryć czerwone, bijące serce. Zgłębiała teraz jego szmaragdowe oczy w poszukiwaniu iskry radości, straszliwej tajemnicy, maleńkiej szczeliny w jego litej masce. Czegoś. Czegokolwiek. Ale jeśli faktycznie nosił maskę, miał ją przymarzniętą do twarzy, a za nią zmrożone pozostawały sekrety królewskiego syna.
Quin ociągał się w drzwiach. Co on tu jeszcze robi?
– Twoje sprzączki – bąknął.
– Moje sprzączki?
Ruchem głowy wskazał ozdobne klamerki przy jej butach.
– Bardzo błyszczą.
– Dziękuję?
Zapadła nieznośna cisza. Oboje desperacko szukali w głowach czegoś, co mogliby powiedzieć.
– Twoje sprzączki też błyszczą – palnęła Mia.
– Wielkie dzięki.
Jeśli na tego rodzaju konwersacjach przez najbliższe pięćdziesiąt lat miało opierać się jej małżeństwo, kusiło ją, żeby wziąć rzeczone sprzączki i zakłuć się nimi.
– Muszę już…
– Powinienem…
– Tak – rzucili oboje równocześnie.
Quin nie mówiąc nic więcej odmaszerował korytarzem na swoich długich nogach; jego sylwetka odbijała się w czarnych onyksowych ścianach. Naprawdę wyglądał jak Poraniony Człowiek – podługowata męska postać z jej ulubionej tablicy anatomicznej, jeśli nie liczyć rozmaitych broni sterczących z ciała Poranionego.
Palce Mii zesztywniały, krew ledwie pełzła w żyłach. Nie po raz pierwszy książę zostawiał za sobą ślad przypominający mroźną smugę. Nie wiedziała, czemu przypisać odrętwienie rąk czy muśnięcie chłodu na policzku, jakie odczuwała, gdy Quin był w pobliżu. Może tak właśnie przejawia się to, że ktoś nas nienawidzi? Jakby się zapaść w śnieżną zaspę, nago, bez okrycia.
Odegnała od siebie tę myśl. Nienawiść nie jest zimna, tak jak miłość gorąca. Przypisywanie znaczenia wrażeniom cielesnym to niebezpieczna gra. Wrażeniami kupczą wiedźmy i dopóki chadzają na wolności, dotyk jest polem bitwy, a ciało – narzędziem wojny. Dla Mii straty w ludziach w tej wojnie były druzgocące.
Przemknęła obok głęboko uśpionej siostry. Angelyne potrafiła zapaść w sen szybciej niż jakakolwiek inna znana Mii osoba. Zawsze taka była.
Mia rozcierała sobie ręce tak długo, aż przywróciła w nich krążenie krwi. Chwyciła leżące na toaletce siarqowe pałeczki i wyjęła z kryjówki pod łóżkiem skórzany tornister. Potem pochyliła się nad kamiennym paleniskiem i zmiotła na bok kupkę popiołu. Pod spodem znajdował się żelazny ruszt, a pod nim była klapa.
Mia jak najciszej, żeby nie zbudzić siostry, podniosła ruszt, po czym otwarła klapę i opuściła się w ciemność.
Złoży wizytę swojej matce.Rozdział 3. Kości i prochy
Mia skrobnęła siarqową pałeczką o szorstką skałę, w której wykuto tunel. Grube jak kciuk pałeczki były prezentem od ojca, jego ostatnią zdobyczą z wyprawy do Pembuki – leżącego na zachodzie piaszczystego królestwa. Najwyraźniej próbował tym podarkiem z powrotem wkupić się w jej łaski. Nie podziałało, ale i tak zatrzymała prezent.
Griffin Rose przemierzał cztery królestwa, polując na wiedźmy, i jego kieszenie zawsze były pełne egzotycznych podarków. Mia wciąż pamiętała czasy, gdy była jeszcze głodną przygód małą dziewczynką, a ojciec rozwijał leżące na kuchennym stole zwoje pomarszczonego brązowego papieru i pozwalał jej wodzić palcem po trasach swych podróży.
– To jest znany świat – mówił – podzielony na cztery królestwa.
– Rzeczne, piaszczyste, śnieżne i ogniste! – wykrzyknęła, by mu się przypodobać.
– Bardzo dobrze, różyczko. – Ojciec wyjął z kieszeni kawałek doprawionej papryczką czekolady, chociaż dla Mii największą nagrodą było jego pełne zadowolenia skinienie, kiedy poprawnie odpowiedziała na pytanie. – A teraz wymień nazwy w językach mieszkańców tych królestw.
Mia radziła sobie z językami luumi z łatwością, tak samo jak z matematyką i naukami przyrodniczymi. Język postrzegała po prostu jako system gramatyki i reguł. Przynajmniej tak było na wczesnych etapach, gdy podstawiała zmienne w równaniach. Lubiła równania. Uwielbiała, kiedy wychodził jej właściwy wynik.
– Glas Ddir, Pembuka, Luumia i Fojo Karação – wyrecytowała z dumą.
– Mogłabyś trochę popracować nad wymową – zauważył ojciec.
Zamigotał zielony płomień, przed oczami Mii przepłynęły ciemne kształty. Mocniej przejechała pałeczką po ścianie tunelu i znowu rozbłysnął ogień, a w powietrzu rozeszła się kwaskowata woń jajek. Siarqowa pałeczka jak za sprawą magii wyczarowała płomień.
Jakiej tam magii. To chemia. Pocierając siarqową pałeczką o szorstką powierzchnię, mieszamy znajdujące się na niej związki chemiczne, a przy tym dodajemy odrobinę ciepła wywołanego tarciem. I oto w naszych palcach pojawia się zielony płomień. Nauczyła się tego od ojca podczas szkolenia Łowców. „Czasami nauka pozornie wygląda jak magia” – powiedział jej wtedy. „Nigdy nie zapomnij jednak, że nauka wymaga spokojnej głowy. Magia wywodzi się z okrutnego, niepokornego serca”.
Mocno zacisnęła palce na siarqowej pałeczce. Od czasu gdy ojciec przystał na ofertę królewskiej rodziny i oddał Mię za narzeczoną dla księcia, jej serce stało się zuchwałe i niebezpiecznie okrutne. Osłoniła teraz wątły płomyk dłonią, po czym sięgnęła do plecaka po ręcznie narysowaną mapę i kompas, dawno temu przywieziony przez ojca z Luumii, czyli z południa. Płonąca pałeczka rzucała na korytarze zielonkawe światło. Podczas gdy Mia posuwała się naprzód, żelazna igła kompasu kręciła się to w prawo, to w lewo na mokrej korkowej podkładce. Ból głowy zniknął niczym łza na piasku.
I nagle wrócił jeszcze silniejszy, gdy przypomniała sobie słowa księcia. „Łowcy też już tu są, ale tobie nie wolno z nimi rozmawiać. Póki nie będziesz moją księżną, pozostaniesz moją damą”. Nawet słowo „moją” sprawiało, że ścinały się w niej wnętrzności. Jakby była śliczną banieczką albo puszystym spanielem u stóp Quina, czekającym, aż się go podrapie za uchem.
Osobistą własnością w jedwabnej sukience.
Błyskotką na złotym łańcuszku.
Rzecz jasna, poza ufortyfikowanymi murami Kaer dziewczęta w całym Glas Ddir zaganiano do zawierania małżeństw „ze względów bezpieczeństwa”. W niektórych związkach dochodziło do przemocy. A nawet jeśli nie dochodziło, kobiety dożywotnio były skazane na gotowanie i sprzątanie, rodzenie i wychowywanie dzieci, jak poczciwe domowe koty z zadowoleniem mruczące w słońcu. Czy naprawdę myślała, że jej to nie spotka?
Gwyrach są niegodziwe, owszem, lecz król jest tak samo nikczemny. Zbudował swoje królestwo na kościach strachu i grozy. Gwyrach wyglądają jak normalne kobiety. Gdy nadobna dziewczyna na targu otrze się o twoje ramię, nie masz pojęcia, czy po prostu niechcący wpadła na ciebie w ścisku, czy też była to ostatnia rzecz, jaką poczułeś w życiu. W rozlicznych burdelach, otaczających zewsząd Kaer Killian jak gorset, mężczyźni mogli poczuć, jak im przyśpiesza puls i sztywnieje pewna część ciała, a potem nagle zwalić się na miękką jak puch podłogę z sercem, które zatchnęło się krwią.
Ponieważ nie istniały żadne oczywiste oznaki, które by pozwalały odróżnić wiedźmy od zwykłych kobiet, pilnie obserwowano wszystkie niewiasty. Bali się ich właśni mężowie i własne dzieci. Nawet w zaciszu domowym nie wolno im było zdejmować rękawiczek. Król Ronan wydawał prawo za prawem ograniczające ich możliwości poruszania się. „Jesteśmy zobowiązani do zapewnienia bezpieczeństwa dobrym kobietom z rzecznego królestwa” – głosił królewski dekret. „Działamy z obowiązku i miłości”.
Mia nie miała pewności, kiedy miłość zaczęła oznaczać klatkę.
Chyba skręciła w niewłaściwym miejscu.
Korytarz kończył się ślepo małą okrągłą komorą, tak niską, że Mia musiała się przygarbić. Nie była tu nigdy wcześniej. W sklepienie nad jej głową wprawiono zmurszałe drewniane drzwi. Zdjęła z nich łańcuszek i mocno szarpnęła za klamkę, obsypując się pyłem.
Podciągnęła się przez dziurę do połowy ciała. Widok zasłaniały zwoje purpurowego aksamitu. Zebrała drogą tkaninę i odsunęła ją na bok, wdychając ziemisty zapach lilaku i łoju. Małe ośmiokątne pomieszczenie oświetlały rzędy świec płonących w cienkich mosiężnych uchwytach. To była zakrystia przylegająca do królewskiej kaplicy. Mia mogła stąd zerknąć również do samej kaplicy, której celowo do tej pory unikała. Ze złoconego sklepienia spoglądały w dół figlarne aniołki o tłustych pośladkach, celując strzałami miłości w ołtarz – ten sam ołtarz, przy którym ona i Quin mieli nazajutrz wziąć ślub.
Usłyszała głośny metaliczny trzask i zanurkowała z powrotem do swojej kryjówki, akurat w momencie gdy do zakrystii wkroczył książę Tristan. Kuzyn Quina w drugiej linii, syn jakiegoś od dawna nieżyjącego królewskiego kuzyna, miał dwadzieścia lat. Był barczysty i muskularny, miał przeraźliwie białą skórę i jednodniowy zarost, stale kładący się cieniem na jego policzkach. Angie uważała go za atrakcyjnego, lecz zdaniem Mii było w nim coś z grubianina. Uczył się na xiędza – powołanie uderzająco sprzeczne z jego temperamentem. Mimo że Tristan był młody i niedoświadczony, król zgodził się, by poprowadził ceremonię książęcych zaślubin, ku wielkiemu rozgoryczeniu Mii.
W tej chwili jednak przyszły kapłan wymachiwał cynowym świecznikiem, zataczając nim szeroki łuk i strącając po kolei cienkie mosiężne uchwyty. Z każdym trzaśnięciem metalu o metal kolejna świeczka lądowała na podłodze i toczyła się po marmurowej kraciastej posadzce.
– Zebraliśmy się tutaj – „trzask” – zgodnie z królewskim dekretem Ronana, syna klanu Killian, niezwyciężonego władcy Glas Ddir – „trzask” – aby zostać świadkami zawarcia najświętszego związku.
„Trzask, trzask”.
Najwyraźniej ćwiczył przed ceremonią ślubną. A przy okazji robił bałagan, który służące będą musiały posprzątać. Siał zniszczenie dla czystej przyjemności niszczenia. Urocze.
Mia opuściła się w swój tunel. Zamknęła za sobą drzwi i z powrotem zabezpieczyła je łańcuszkiem. Potem wróciła po własnych śladach, przyświecając sobie mętnym światełkiem, które prześwitywało pomiędzy jej palcami, malując na ścianach zielone jak mech kształty. Historia opowiedziana cieniami.
W krypcie nie było nikogo. Jak zawsze. Najwyraźniej poza nią w Kaer Killian brakowało chętnych do przemierzania katakumb.
Przez jakąś niewidoczną szczelinę sączył się blask księżyca, rysując na grobowcach perlistobiały pasek. Mia ruszyła pomiędzy nimi, przesuwając palcami po niszach ściennych i nagrobkach, aż znalazła napis, którego szukała. „Wynna Rose”.
– Cześć, mamo. – Uklękła cicho przy grobowcu matki, przyciskając dłonie do chłodnego szarego kamienia. – Przyszłam się z tobą zobaczyć przed ślubem.
Cisza była przytłaczająca. Zakradła się do najdalszych głębin serca Mii.
Nagrobek matki, choć skromny, wyglądał ładnie, zupełnie niepodobny do otaczających ją, bogato zdobionych mauzoleów. Ojciec zamówił u kamieniarza prosto wyrzeźbioną śliwę, która teraz widniała na nagrobku jego żony. Mia delikatnie powiodła palcami po żłobieniach, w górę smukłego pnia, potem po wygiętych gałęziach. Mama zawsze kochała drzewa, a śnieżna śliwa należała do jej ulubionych.
Dla Mii jednak najważniejszy był ten element rzeźby, którego większość ludzi nie zauważała: przycupnięty na gałęzi samotny ptaszek zapatrzony w okrągły księżyc. Odrobina życia na zimnym, martwym kamieniu.
Była to jedyna dobra rzecz, jaką jej przyniosło kilkutygodniowe przebywanie w zamkowym zamknięciu: mogła spędzać czas z matką. Gdy Wynna zmarła trzy lata temu, król zażądał, aby jej ciało złożono w krypcie pod Kaer Killian. Matka Mii i Angie spoczywała zatem w katakumbach jako jedyna zmarła nienależąca do królewskiej rodziny, co jeszcze bardziej potęgowało tajemnicę otaczającą jej śmierć.
Zamknąwszy oczy, Mia wciąż widziała ciało mamy, świetliste rude włosy rozsypane na podłodze ich domu. Rękawiczki rzucone obok, kamień księżycowy leżący ukośnie na gardle. Oczy otwarte i pociemniałe na zawsze.
Zabita bez jednego zadraśnięcia.
Kiedy Mia myślała o wiedźmie, która to zrobiła, krew w żyłach zmieniała się jej w czarny olej. Bardziej niż czegokolwiek w życiu chciała ją odnaleźć. By tamta zapłaciła za poczynione zło.
„Nienawiść sprawi tylko, że zejdziesz na manowce. Czasami miłość jest silniejszym wyborem”.
Ostatnie słowa wypowiedziane przez matkę, wyżłobione jak epitafium w umyśle Mii.
– Różyczko.
Drgnęła, gdy z cienia wynurzył się ojciec.
– Co ty tu robisz, moja różyczko?
Wyglądał na zmęczonego. Spostrzegła przygarbione ramiona i głębokie bruzdy na twarzy, która wydawała się starszą, bardziej znużoną wersją jej rysów: ten sam cienki nos, ładnie zarysowane policzki oraz żarliwe szare oczy. Gdy była mała i układał ją do snu, całował córeczkę w obie powieki. „Dwa ciemne statki wiozące sekrety” – mawiał. „Zamykać luki, spuścić żagle”.
– Przyszłam zobaczyć się z mamą – odrzekła Mia.
– Twojej matki tu nie ma. – Wytrzymał jej spojrzenie i przez chwilę Mii zdawało się, że coś zaiskrzyło mu w oczach. Potem odwrócił wzrok. – Ciało bez duszy to po prostu kości i prochy.
„Cenne kości” – odparowała w duchu. „Cenne prochy”.
Podał jej rękę.
– Chodź ze mną.
– Dokąd? – To słowo zapiekło ją w język. – Przez nawę w kaplicy do oblubieńca?
– Mam coś dla ciebie. Coś, co, jak sądzę, zechcesz przyjąć.
Kiedy nie ruszyła się z miejsca, wyciągnął rękę i zabrał jej kompas, po czym wsunął go sobie do kieszeni tak zwyczajnym gestem, że ogarnęła ją wściekłość.
– Z tego nie będziesz mieć pożytku. Lecz z tego, co dla ciebie mam, owszem.Rozdział 4. Puste kartki
Katakumby zwężały się, przechodząc w małe kwadratowe pomieszczenie, z którego biegł dalej długi korytarz. Ojciec prowadził Mię bez mapy. Brodę miał przyprószoną siwizną, lecz wciąż poruszał się sprężystym krokiem. Choć Mia gorliwie szkoliła się w sztukach związanych z polowaniem – w tropieniu, mapowaniu, przetrwaniu – ojciec nieodmiennie pozostawał w nich mistrzem. Griffin Rose był najlepszym Łowcą, jakiego kiedykolwiek znało rzeczne królestwo.
– Teraz stąpaj ostrożnie – rzekł. – Ta ścieżka jest bezlitosna.
Szli pod sadem pełnym śliw śnieżnych: przez szczelinę w skale Mia widziała, jak drzewa gną się na wietrze. Było ich tysiąc – osobisty dar dla króla Ronana od królowej śnieżnego królestwa. Rozkwitały dopiero po pierwszym mrozie, gdy ich srebrzyste gałęzie uginały się od soczystych purpurowych śliwek śnieżnych, ulubionych owoców jej mamy.
Mia potknęła się i wpadła na plecy ojca, kiedy tunel wyrzucił ich na wąską skalną półkę poza obrębem zamku. Lodowaty nocny wiatr wgryzał się w skórę Mii.
– Zimno ci. – Zanim zdążyła zaprotestować, ojciec zarzucił jej na ramiona swą grubą szarą pelerynę. – Zabawne, prawda? Choć tak wnikliwie studiujemy ludzką fizjologię, nie opanowaliśmy czegoś tak prostego jak ochrona własnego ciała przed chłodem.
Zachęcił ją gestem, żeby usiadła na skraju urwiska. Nie był typem rodzica, który strąca swe dzieci w przepaść, co zawsze w nim doceniała. W tym momencie jednak dała się ponieść przepełniającemu ją oburzeniu.
– Gwyrach umieją rozgrzać każdego, kogo zechcą – rzuciła zaczepnie. – Jeżeli im przyjdzie ochota, potrafią zająć ogniem ludzkie ciało.
Usiadła niedbale, a on usadowił się obok niej. W żółtym blasku księżyca widać było podzamcze Killian, domy, tawerny, warsztaty i burdele ciągnące się wzdłuż rzeki Nathy. W starym języku słowo natha oznaczało węża i nazwa ta była trafna – rzeka wiła się przez całe królestwo, przypominając gniazdo oślizłych czarnych żmij. Jej dopływy niczym szwy łączyły setkę odosobnionych wiosek. Glas Ddir oznaczało ziemię rzek.
Zmrużywszy oczy, Mia ledwie dostrzegła na wschodnim horyzoncie przyprószone śniegiem szczyty i porośnięte bujną zielenią zagajniki Ilwysion – wysokogórskich lasów, wśród których dorastała. Za nimi rzeka łukiem kierowała się na południowy wschód i wspinała do Foraois Swyn, Pokręconej Puszczy.
Ojciec powędrował wzrokiem za jej spojrzeniem.
– Powinienem był zabrać cię tam, żebyś to zobaczyła. Pokręcona Puszcza wygląda cudownie.
O mało się nie roześmiała. Dziewczętom zabraniano zapuszczać się do Foraois Swyn, gdzie zarówno woda, jak i las łamały prawa natury. Natha rozwidlała się tam na tysiące mniejszych żmijek, pnąc się pod górę, zamiast płynąć w dół, a nieszczęsne czar-drzewa jak jeden mąż skłaniały się ku północy, splatając ze sobą gałęzie pod baldachimem błękitnych igieł. Nikt nie wiedział, dlaczego drzewa się nagięły ani dlaczego woda płynie w górę zbocza, ale dziewczęta miały ścisły zakaz wchodzenia do tego lasu. Obawiano się, że ta wyjątkowo sprzeczna z naturą magia może je splamić.
Ojciec Mii wskazał skalisty szczyt wznoszący się niedaleko od nich. Ku zaskoczeniu Mii z kamiennego gzymsu zwisał tam, podskakując lekko na wietrze, pokryty pyłem brązowy wagonik.
– To stary laghdú. Gdy byłem mały, używano go podczas królewskich zaślubin. Widzisz linę? – Wskazał czarną kreskę, ledwie dostrzegalną na tle nieba. – Pannę młodą przystrajano ciężkimi jedwabiami, obwieszano klejnotami i opuszczano na podzamcze, cal po calu. Wystawny pokaz bogactwa i władzy.
„W którym panna młoda odgrywała rolę błyszczącej ozdoby” – pomyślała Mia.
– Nazywali to Bridalaghdú – mówił dalej ojciec. – W starym języku: „lot panny młodej”.
– Raczej upadek panny młodej – sprostowała. Wbrew sobie poczuła, jak wzbiera w niej duma. Przynajmniej raz wiedziała coś więcej niż ojciec.
Uśmiechnął się.
– Masz oszałamiający umysł, różyczko.
– Dlaczego zaprzestali odprawiania tej ceremonii? – Nie zamierzała dać się wciągnąć opowieści, ale ciekawość zwyciężyła. Ojciec doskonale wiedział, jak zarzucić odpowiednią przynętę.
– Panna młoda spadła. Nałożono na nią tyle kilogramów ubrań i drogocennych kamieni, że strój ją przeważył, gdy wychyliła się z wagonika. Poleciała na dół w zamieci aksamitu i roztrzaskanych kości. Następnego dnia w kaplicy zamiast królewskiego ślubu odbył się królewski pogrzeb.
Mia zadrżała. W Glas Ddir nie narzekano na brak dziewcząt. Ciekawe, ile czasu odczekała królewska rodzina, zanim sprowadziła do zamku kolejną narzeczoną.
– Bridalaghdú był jednym z pierwszych rytuałów, którym położyła kres Bronwynis, gdy została królową. – W głosie ojca zabrzmiała tęskna melancholia. – Uznała go za archaiczny i uwłaczający kobiecej godności.
Mia wiele słyszała o królowej Bronwynis. Prawie dwadzieścia lat temu, kiedy Glas Ddir wkraczało w świetlany okres postępu, ojciec i matka Mii stali razem w tłumie ludzi zebranych pod Kaer Killian. W dniu, w którym Bronwynis została koronowana na królową, jedni się śmiali, inni ronili łzy. Nigdy dotąd w historii kraju na rzecznym tronie nie zasiadała kobieta.
Jej panowanie było krótkie. Gwyrach zabiły królową wkrótce przed tym, jak Mia się urodziła. Tron po Bronwynis odziedziczył jej młodszy brat. Tym bratem był oczywiście Ronan. Pierwsze, co zrobił jako król, to przywrócił stare zasady, by dopilnować, że wyłącznie mężczyźni będą mieli prawo do sukcesji.
Ojciec Mii westchnął.
– Nauczyłem cię wielu rzeczy, prawda?
– Sprawdźmy. – Mia zaczęła wyliczać na palcach. – Polować na wiedźmy. Chwytać wiedźmy. Nigdy nie pozwolić, by moim ciałem zawładnął ktoś inny. O, i oddać moje ciało chłopakowi, którego nawet nie znam. A to tylko dlatego, że tak każe mi ojciec.
Milczeli przez chwilę.
– Wiem, że mapowałaś tunele. Zawsze byłaś moim małym odkrywcą. Ale wiem też, że nigdy nie zostawiłabyś siostry.
Jej twarz zapłonęła. Więc od samego początku wiedział. Łagodna czułość, z jaką wymówił słowa „moim małym odkrywcą”, ukłuła Mię. Jakby była ciekawskim dzieciakiem z lupą i sfatygowaną kieszonkową mapą. Owszem, była taką dziewczynką dawno temu, gdy świat wciąż wydawał się jej różową śliwką, czekającą tylko na to, by ją zerwać. Matka i ojciec mówili jej, że może sobie wykuć taką przyszłość, jaką zechce, ale by to osiągnąć, musi opuścić Glas Ddir. Mia pamiętała, jak dojrzało w niej pragnienie wyjazdu, jak bardzo chciała pożeglować do pozostałych trzech królestw, spijać kolory, zapachy i smaki, które jej ojciec przywoził ze swoich podróży, zamknięte w cienkich szklanych fiolkach oraz paczuszkach owiniętych szeleszczącym brązowym papierem.
Marzenie to umarło wraz z mamą. Niemal z dnia na dzień Mia przehandlowała swe mapy geograficzne na inny rodzaj mapy – atlas ludzkiego ciała. Każdą możliwą godzinę spędzała, ślęcząc nad książkami i tablicami anatomicznymi, badając słabości zastawek serca, śledząc błękitne odgałęzienia żył, studiując schemat Poranionego Człowieka, by jak najlepiej poznać teorię ran. Gdyby się jej udało sprowadzić ciało do układu spójnie działających części, mogłaby perfekcyjnie nad nim zapanować i wzmocnić się przeciw knowaniom wiedźm.
Był jednak jeszcze jeden powód. Nie potrafiła się otrząsnąć z wrażenia, że gdyby miała lepszą wiedzę o ciele – gdyby się w porę dowiedziała, w jaki sposób krew płynie żyłami płucnymi do lewego przedsionka serca, albo gdyby wiedziała, jak można przywrócić delikatny rytm skurczów mięśnia sercowego – niewykluczone, że mogłaby ocalić życie matki.
– Powiedziałeś, że coś dla mnie masz – odezwała się do ojca, siląc się na spokojny ton.
Wyjął spod peleryny cienką paczuszkę i wręczył ją córce. Papier zmarszczył się po rozwiązaniu woskowanego sznureczka i Mia zobaczyła niedużą, oprawną w skórę książkę.
Właściwie książeczka nie była większa niż dłoń Mii, pękała w szwach od kartek w kolorze kości słoniowej i spięto ją zatrzaskową klamrą ze szkarłatnym kamieniem. Brązowa skóra zmiękła z wiekiem, a miejscami wyświechtała się jak kolana w ulubionej parze spodni.
Mia powiodła palcami po spękanych żyłkach książki. W okładce wyrżnięto inicjały: W.M., dwie wiązki białych blizn. „Wynna Merth”. Nazwisko panieńskie matki, sprzed czasów, kiedy Wynna wyszła za Griffina i dołączyła do klanu Rose’ów.
Serce Mii zabiło żywiej w piersi.
– Pamiętnik mamy.
Ileż to razy widywała, jak matka, skulona na siedzisku przy oknie ich domku, zawzięcie gryzmoliła na tych kartkach? Wynna zazwyczaj wyglądała spokojnie, kiedy patrzyła przez szybę na las, obserwując ptaki śmigające wśród śliw i kolczastych tarnin. Twarz jej jednak ciemniała, gdy wracała do swojego dziennika, atrament rozlewał się czasem zmieszany ze łzami.
Mia wciąż pamiętała ten moment, gdy zdobyła się na odwagę i spytała mamę, czy to, o czym pisze, sprawia jej ból.
– O, tak. – Usłyszała w odpowiedzi. – Piszę o najbardziej boleściwej rzeczy, jaką znam.
A kiedy Mia zapytała o czym, mama odpowiedziała po prostu:
– O sobie.
– Matka chciała, żeby należał do ciebie – rzekł teraz ojciec. – Byś go dostała, gdy będziesz gotowa. Myślę, że jesteś.
Mia przycisnęła pamiętnik do piersi. Historia jej matki zawsze była spowita tajemnicą, ciężkim welonem, którym zasłonięto jakąś niewypowiedzianą grozę z przeszłości. Jakie sekrety mama pogrzebała na tych kartkach?
W pamięci Mii rozbłysło na wpół sformowane wspomnienie.
– Był też kluczyk.
– Tak. – Ojciec wyciągnął z kieszeni rzeźbiony czerwony kamień. Mały, skrzydlaty, z lekko przekrzywionym łebkiem i dziobkiem otwartym jak do śpiewu. Strzyżyk rubinowy. Mia zawsze z wielkim zainteresowaniem uczyła się rozpoznawania gatunków. Strzyżyk rubinowy, zamieszkujący śnieżne królestwo, był jedynym znanym ptakiem, który przesypia zimę. Samice w tym celu budują pośród gałęzi śliw śnieżnych sklepione, szczelnie uwite gniazda. Matka Mii uwielbiała te ptaszki. Było jej to niejako pisane: w starym języku słowo wynna oznaczało strzyżyka.
– Mały strzyżyk rubinowy – powiedział ojciec, wciskając czerwony kamyk w dłoń Mii.
Natychmiast poczuła trzepotanie, jakby ptaszek przeniknął przez jej skórę i rozpostarł skrzydła w jej piersi, desperacko próbując uciec.
Mia znów usłyszała głos mamy, nawołującej swoje pisklęta do domu. „Mio, mój rudowłosy kruczku, Angie, moje łabędziątko”.
Wspomnienie było zbyt przesycone czułością, odepchnęła je więc od siebie. Jej palce niespokojnie gładziły czerwony kamień. Bardziej szklisty od karminowego kwarcu, połyskliwy prawie jak szkło. Kruchy, łamliwy, o nierównym przełamie. Kiedyś zgłębiła właściwości fizyczne dziesiątek minerałów, nigdy jednak nie widziała dokładnie takiego okazu.
– Znasz ten kamień? – spytał ojciec, przyglądając się jej badawczo.
– Czy to sprawdzian?
Skinął głową.
– Być może najważniejszy, jakiemu podda cię życie.
Milczała przez chwilę, przeszukując w głowie prywatny katalog.
– Fojuen – powiedział.
– Może dałbyś mi sekundę! – warknęła. Jedyne, czego nie cierpiała bardziej niż niewiedzy, to tego, gdy ojciec podawał odpowiedź za nią.
Czytała o kraterach pełnych fojuenu w ognistym królestwie na wschodzie. Na Fojo Karação jej rodzice poznali się w czasach studenckich. Był to archipelag wysp utworzonych z lawy wyplutej przez wulqany setki lat temu i stwardniałej na olśniewającą czerwoną skałę. Dzięki lekcjom języka, których udzielał jej ojciec, Mia wiedziała, że fojuen oznacza powstałego z ognia. Fojuen to ponadto oficjalny język królestwa Fojo. Interesująco było pomyśleć o języku jako o wulqanicznym szkle, historii opowiedzianej w pozostałościach z dawnych czasów.
Mia wiedziała o fojuenie coś jeszcze: jeśli się go przytnie i wypoleruje, staje się śmiertelnie ostry. Matka – znająca się na rzeczy, ponieważ studiowała w Fojo medycynę – opowiadała Mii, jak lekarze w ognistym królestwie otrzymują z czerwonego kamienia klingi mieczy i groty strzał. Chirurdzy posługują się skalpelami o ostrzu zrobionym z fojuenu. Wykonują nimi czyste, minimalne nacięcia, ledwie widoczne dla ludzkiego oka.
– Nie każ mi tego robić, ojcze. – Zamknęła palce wokół kamiennego strzyżyka, a jego ostry dziób wbił się w miękkie wnętrze jej dłoni. Poczuła się jednocześnie oszołomiona i zaciekle silna, bliska matce najbardziej od lat. A także dzielniejsza. – Nie każ mi wychodzić za Quina.
Nawet na nią nie patrzył.
– Chronię cię w ten sposób, różyczko.
– Przed czym? Wiem, że odkąd mama umarła, twoje życie nie ma żadnej wartości. Ale moje ma. Chcę walczyć razem z Kręgiem. Chcę znaleźć jej zabójczynię. Ojciec, którego znam, nigdy nie oddałby mnie w ten sposób: na śliczną żonkę dla mało ważnego księcia.
– Być może związek z księciem jeszcze cię zaskoczy.
– Nie chcę za niego wychodzić! Nie chcę być niczyją żoną. Ale jeśli pewnego dnia wybiorę małżeństwo, i to wyłącznie z własnej woli, chcę takiego, jakie mieliście ty i mama.
Swego czasu miłość jej rodziców eksplodowała jak deszcz iskier na tle nieba, sypiąc dokoła kosmicznym pyłem, który błyszczał nadal. Doprowadziła również do cierpienia i smutku. Śmierć Wynny pozostawiła zionącą wyrwę, której już nikt nigdy nie zapełni.
Ojciec podniósł się sztywno.
– Obiecałem królewskiemu rodowi córkę. Może powinna nią być Angelyne. Królewska rodzina dopilnuje, by otoczono ją najlepszą opieką.
– Nie. Nie obarczaj jej tym. – Mia wstała z ziemi. – To muszę być ja.
– Dobrze więc. – Łagodnie ujął ją za ramiona. Dłonie miał zimne jak bloki lodu, ich chłód przeniknął przez pelerynę. – Uczta czeka na pannę młodą.
Zniknął w tunelu, zostawiając ją samą.
Mia powstrzymała się od płaczu. Nie płakała od dnia, kiedy tuliła w ramionach pozbawione życia ciało matki. Łzy zdradziecko toczą się po policzkach. Wszelkiego rodzaju uczucia sprawiają, że człowiek wystawia się na ciosy, staje się bezbronny i słaby. Czasami Mia zastanawiała się, czy jej ciało w ogóle pamięta jeszcze, jak się płacze. Czy ma w sobie zachowane całe pokłady niewypłakanej soli? Może Mia kiedyś niczym słup solny rozpadnie się i zwali na ziemię.
Co jest dobrego w tym, że się kogoś kocha, skoro ten ktoś zostanie nam odebrany? Jeśli z miłością nieuchronnie łączy się strata, może łatwiej byłoby zapieczętować serce przed jedną i drugą.
A jednak w Mii wezbrała miłość do siostry, jak słona woda, jak żółć. Brak logiki w miłości rozwścieczył ją. Czymże jest miłość, jeśli nie pulsacją przenoszoną przez wiązki nerwów i trzepotaniem zastawek? Równaniem bez znanych zmiennych? Nieprzewidywalnym skurczem serca?
By uratować Angelyne, musi poświęcić siebie. Czy miłość to gotowość do poświęceń?
„Czasami miłość jest silniejszym wyborem”.
Mia nigdy mocniej nie tęskniła za matką. Tak bardzo łaknęła pocieszenia. Może słowa mamy ukoją jej duszę.
Wsunęła kamiennego strzyżyka w zamek i obróciła kluczyk. Książka otwarła się z westchnieniem papieru.
Mia głośno wciągnęła powietrze.
Kartki były puste.