Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Serce z piernika - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Serce z piernika - ebook

Nowa, magiczna powieść autorki "Anioła do wynajęcia".

Klementyna – mistrzyni pachnących pierników – całe życie spędziła na walizkach. W najbardziej niespodziewanych momentach babcia Agata brała ją za rękę i ruszały w nieznane.

Dziś w oczach maleńkiej córeczki Dobrochny bohaterka dostrzega własną dawną niepewność i strach na widok babki szykującej się do drogi. Klementyna już wie, że przyszedł czas, by zmienić swoje życie i zacząć spełniać najskrytsze pragnienia.

Ale co ma z tym wspólnego lukrowana piętrowa kamieniczka jak ze snu?

"Serce z piernika" przeniesie cię w świat, w którym najważniejsza jest siła marzeń, a cuda – duże i małe – zdarzają się wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebujesz.

Magdalena Kordel – autorka bestsellera "Anioł do wynajęcia" oraz Serii Malownicze, Uroczysko i Wilczy dwór. Jej powieści sprzedały się w nakładzie ponad 200 000 egzemplarzy.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-5032-1
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Gdybym mógł to przeżyć jeszcze raz, od nowa

Nie mogłam zostać, to zbyt szybko przyszło

Nie powiedziała ani słowa

Tak mało było czasu do namysłu

Miała rację, ale tak się nie odchodzi

Nie mogłam, nie mogłam inaczej

Widać nigdy mnie naprawdę nie kochała

Nic nie zrobił, żebym mogła wybaczyć

Gdzie jesteś?

Gdzie jesteś?

Czy spotkam cię kiedyś?

Czy droga ma przetnie się z twoją?

Idziemy ku sobie

Idziemy od siebie

Tęsknoty się dwoją i troją

Gdzie jesteś?

Gdzie jesteś?

Daleko odeszłaś

Daleko odszedłeś ode mnie

Idziemy ku sobie

Idziemy od siebie

Nie wiemy, czy nie nadaremnie (…)1

1 Tekst autorstwa Jonasza Kofty.Spotkania bywają różne.

Te umówione, ustalone i wyczekiwane.

To ich wypatruje się od samego rana do wieczora, skreśla się dni w kalendarzu, wygląda zza uchylonej firanki z nadzieją, że może jednak minuty zaczną płynąć szybciej i ten ktoś, na kogo się tak pilnie i wytrwale czeka, pojawi się znienacka, oszuka i kalendarz, i czas, zagra na nosie tęsknocie i sprawi, że serce oczekującego rozszaleje się w piersi, a w głowie zatańczą zwariowane z radości myśli. Takie małe baletnice, wirujące na koniuszkach palców, ulotne, zwiewne, a jednocześnie nieokiełznane.

W chwilach największych tęsknot i buntu tańczyła z takimi wyimaginowanymi primabalerinami. A każda z nich w załamaniach rozkloszowanej tiulowej spódniczki chowała obietnice szczęścia i spełnienia. Nie teraz, nie tutaj, ale… gdzieś i kiedyś. Ta wiara pozwalała jej zachować dziecięcą radość.

Właściwie trudno mówić o innej radości, gdy jest się małą dziewczynką…

W każdym razie ulotne baletnice pojawiały się zawsze, gdy po raz kolejny pakowała niewielką walizkę.

„Miej tyle rzeczy, ile możesz unieść”. To było ich rodzinne motto. Powtarzane tak samo często jak w innych domach „weź szalik” czy „załóż czapkę”. U nich nikt nie przypominał o tak prozaicznych rzeczach. Najpierw, gdy była zbyt mała, żeby sama się o to zatroszczyć, to babka pakowała ją w ciepły kombinezon, otulała jej pulchne stópki bucikami z mięciutkim futerkiem w środku, a rozmarzoną główkę chroniła kolorowymi czapeczkami.

– Marzenia nie mogą przemarznąć – mawiała z uśmiechem. – Trzeba o nie dbać.

A potem, gdy mała już opanowała trudną sztukę samodzielnego ubierania, została zapoznana z kilkoma prostymi zasadami:

– Jak ci jest zimno, włóż sweter, przy wietrze i mrozie nie zapominaj o czapce i rękawicach, gdy buty zaczną cię cisnąć, przyjdź i powiedz mi o tym. Jedną z najbardziej irytujących cech u starszych jest ich przekonanie, że wiedzą lepiej, czy małemu człowiekowi jest za zimno, czy za gorąco. Czy mu dobrze, czy źle. U nas na całe szczęście nigdy tak nie będzie – zapowiedziała babka.

I rzeczywiście nie było. Przynajmniej jeżeli chodzi o ubranie. Choć czasami, gdy pogoda nagle się zmieniała, Klementyna znajdowała w rękawie kurtki szalik i czapkę. Ale nigdy nie usłyszała pytania: „Gdzie masz nauszniki?”, ani przypomnienia: „Weź rękawiczki”. Czasem jej tego brakowało.

Tak to zwykle bywa, że to samo, co innych irytuje, w niektórych budzi tęsknotę.

Klementyna od czasu do czasu marzyła o tym, że w jej życiu nagle wszystko się odmieni i któregoś ranka, gdy tylko otworzy oczy, zobaczy pochyloną nad sobą postać i mimo że będzie widziała ją po raz pierwszy, z miejsca ją rozpozna. Zarzuci jej ręce na szyję i wciągnie głęboko powietrze, po to by na zawsze już zapamiętać, jak pachnie jej własna mama. I od tej pory będą żyły długo i szczęśliwie, tak jak tysiące innych mam i córeczek. A babcia będzie mogła nareszcie odpocząć i bez wyrzutów sumienia być po prostu babcią, która ma swoje dziwactwa i od czasu do czasu popada w melancholię. Klementyna przeczuwała, że wszystkie babki tak mają. I coś jej mówiło, że gdyby obok była jej nieznana, tajemnicza mamusia, to wszelkie kaprysy babki nie tylko byłyby do zniesienia, ale nawet miałyby swój urok. Jednak żeby to docenić, potrzebna jej była ona, mama. Gdy szeptała to słowo, z miejsca robiło jej się miękko w okolicach serca i oczy same wilgotniały. Tak właśnie przychodziła największa tęsknota, najpierw zagnieżdżała się w klatce piersiowej, a zaraz potem zamazywała spojrzenie łzawą mgiełką. Zapewne po to, żeby nie odbierać małej dziewczynce nadziei. Myślała wtedy, że czasem lepiej, jak nie wszystko jest dobrze widoczne, bo z mgły zawsze mogła się wynurzyć oczekiwana postać, mgła otulała nieprzeniknioną zasłoną niejedną tajemnicę, ale miała to do siebie, że zawsze mogła nieoczekiwanie się rozwiać. Trzeba tylko cierpliwie czekać.

I w takich chwilach największej tęsknoty, bez względu na to, jaka była pogoda, otulała główkę ciepłą czapką.

Bo przecież marzenia, żeby mogły się spełnić, nie powinny przemarzać…

To jedno marzenie pielęgnowała ze szczególną troską. I wiedziała, że jego spełnienie będzie miało związek właśnie ze spotkaniem.

A spotkania bywają różne.

Również takie, na które w ogóle się nie czeka.

Wyskakują niczym królik z kapelusza, wypadają zza rogu ulicy, dopadają w zacienionej parkowej alei. Łowią w misternie zarzuconą sieć czyjeś spojrzenie, ocierają dłonią o dłoń.

I to one zazwyczaj wywracają życie do góry nogami.

A gdy zdarzy się tak, że zderzą się ze sobą te oczekiwane i te, których nikt się nie spodziewa, gdy spotkają się w magicznej chwili nagłego olśnienia, wtedy właśnie cienkie niteczki ludzkich losów przeplatają się i tworzą skomplikowany, niepowtarzalny ścieg. I niewidzialna ręka wyszywa złotem zawiły wzór czyjegoś życia.Niedobrze, jak za dobrze. Klementyna doskonale znała to powiedzenie. Ba, nie tylko znała, ale uważała, że jest w stu procentach prawdziwe. Tym bardziej była zła na siebie, że dała się uśpić i omamić spokojowi, który nieoczekiwanie rozgościł się w każdym zakamarku ich małego mieszkania.

Babka była ostatnio niezwykle wyciszona. Trochę jak nie ona, i to już powinno Klementynie dać do myślenia i wzbudzić czujność. Zero ucieczek, zero wymykania się ukradkiem na klatkę schodową, zero zaczepiania obcych ludzi i opowiadania im niestworzonych historii. Zamiast tego przydreptywała do kuchni, przysiadała na drewnianym taborecie i z ukontentowaniem patrzyła, jak jej wnuczka zagniata wielkie sterty ciasta. Z lubością wciągała powietrze przesycone zapachem cynamonu, imbiru i goździków. I tylko czasami rzucała spod oka spojrzenie, w którym czaiła się kpina rozpalona iskierkami buntu. Klementyna widziała to wszystko, jednak odgoniła od siebie niepokój. Pomyślała, że zapewne da się to jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Może w końcu babka się naprawdę solidnie zestarzała i nareszcie poczuła się zmęczona. I najzwyczajniej w świecie zabrakło jej siły na poważniejsze demonstracje. Dlatego ograniczyła się do rzucania spojrzeń.

– Chyba nie jestem dobrym człowiekiem – zwierzyła się Klementyna któregoś razu swojej przyjaciółce Irminie.

– Ktoś, kto nie byłby dobrym człowiekiem, nie mógłby piec takich boskich pierników – odpowiedziała Irmina, z roztargnieniem pochylając się nad stojącym na kuchence garnkiem i zanurzając drewnianą kopystkę w bulgoczącej, aromatycznej masie. – Dobrze, że się poznałyśmy, bo dzięki temu od wielu lat moje Boże Narodzenie trwa od wczesnej jesieni – dodała rozmarzonym tonem i mimochodem sięgnęła po leżącą obok łyżkę, zanurzyła ją w garze i ze smakiem oblizała.

– Ha, zawsze wiedziałam, że przychodzisz do mnie li i jedynie z tego powodu. I mojego niesamowitego talentu cukierniczego, rzecz jasna – roześmiała się Klementyna.

– Proszę bardzo, okaż człowiekowi trochę serca, a z miejsca cię postawią do pionu! Ja cię tu doceniam! Chwalę! Odsłaniam przed tobą najskrytsze myśli! A ty mnie posądzasz o taką małostkowość! Ale rzeczywiście talentu nie można ci odmówić.

– I skromności – dorzuciła ze śmiertelnie poważną miną Klementyna.

– O tak! Skromność to twoje drugie imię. – Irmina prychnęła śmiechem i energicznie pomajtała drewnianą kopystką w garze.

Przez moment w kuchni panowała cisza przerywana jedynie bulgotaniem gęstej, pachnącej masy. Irmina odeszła od kuchenki, usiadła na rozkolebanym taborecie i oparła łokcie na stole. Jej pogodna jeszcze przed momentem twarz nagle spoważniała.

– A tak na serio, to nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, że mówiłam prawdę. Przez te wszystkie lata to właśnie dzięki tobie zaczynały się moje święta. Po prostu tam, gdzie się pojawiasz, od razu nimi pachnie i z miejsca człowiek tęskni.

– Nie ma w tym nic dziwnego. W końcu całe dnie piekę pierniki, to przesiąkam ich zapachem. A to kojarzy się ze świętami. I wszędzie, gdzie się pojawiam, ciągnie się za mną ten aromat. Żadne perfumy nie pomagają…

– Może masz trochę racji, ale to nie tylko to. Nie chodzi tutaj o sam zapach. Tak samo jak w tych uczuciach, które wzbudzasz, nie chodzi o prezenty ani o choinkę… To coś zupełnie innego. Taka głęboka tęsknota za miłością, rodziną, ciepłem płynącym z wyciągniętych rąk. I to jest takie dobre uczucie, które pozwala smakować to, co ma dopiero nadejść, i cieszyć się tym dużo, dużo wcześniej. Można się od tego uzależnić… Zupełnie jak od twoich pierników. Przyznaj się: co do nich dosypujesz? Jaki jest tajny składnik? – zażartowała, próbując ukryć wzruszenie.

Klementyna też usiłowała się uśmiechnąć, lecz nie za bardzo jej to wyszło.

– Tajny składnik, mówisz? Może to właśnie chodzi o tę wspomnianą przez ciebie tęsknotę. W tej dziedzinie jestem prawdziwym ekspertem – powiedziała powoli i spojrzała przyjaciółce prosto w oczy. – To drugi z moich niewątpliwych i niekwestionowanych talentów. Umiem tęsknić jak nikt inny. Zresztą sama wiesz – dodała i głęboko westchnęła. – Babka wielokrotnie powtarzała, że pierniki mają niesamowitą wrażliwość i jakimi emocjami się je obdarzy, wygniatając i wałkując, takimi nasiąkną, a potem oddadzą z nawiązką… I moje widocznie tęsknią.

– Ale za to jak pięknie. Tęsknić też trzeba umieć. – Irmina, widząc smutek w oczach przyjaciółki, natychmiast wzięła się w garść. Za nic nie chciała swoją paplaniną dodawać jej zmartwień. Tych Klementyna miała aż nadto. – Czekaj, bo w końcu się rozgadałyśmy, a ja nadal nie wiem, dlaczego uważasz, że nie jesteś dobrym człowiekiem. Co cię skłoniło do takich wniosków? – Rozsądnie zmieniła temat i sięgnęła po stojący na stole dzbanek z herbatą.

– Ulga, którą czuję, gdy widzę, jaka babka jest spokojna. Tak jakbym cieszyła się, że jest z nią gorzej – wyznała, podsuwając pod dzióbek dzbanka swoją pustą szklankę.

– Jeżeli tak ma się objawiać to pogorszenie, to oby trwało jak najdłużej – prychnęła Irmina. – Fizycznie zdrowa jest jak koń, co ja mówię, pięć koni. Niczego jej nie brakuje, biega jak źrebak… Nie śmiej się, wiem, co mówię, niecały miesiąc temu nie mogłam jej dogonić, kiedy zwiała mi na jezdnię. Zaliczyłam wtedy dwa stany przedzawałowe. Pierwszy, bo mało się nie wykończyłam, usiłując ją dopędzić, drugi, bo babunia na moich oczach, chyżo niczym łania, przemknęła tuż przed rozpędzonym autobusem. I jakby tego było mało, zatrzymała się na chodniku i pokazała kierowcy język. Przypuszczam, że dopadłam ją tylko i wyłącznie dlatego, że zdecydowała się na tę małą manifestację. Od tamtego dnia zostałaś moją cichą bohaterką. Powinno się ciebie oprawić w ramki i pokazywać jako wzór poświęcenia i cierpliwości. Nie mam pojęcia, jak przez te wszystkie lata dawałaś radę upiornej babuni. Toż to czort wcielony! A dodatkowo jest jeszcze Dobrochna. Ja bym w życiu nie umiała pogodzić opieki nad złośliwą starszą panią i małym dzieckiem.

– Dziecko nie jest już takie małe, a babka… Cóż, jest, jaka jest. To trochę tak, jakbym miała pieczę nad dwójką dzieciaków. Z tym że babka jest tym rozwydrzonym i z diabłem za skórą.

– O tak, z tym nie mam zamiaru polemizować. Jednego tylko żałuję, że nie można jej przełożyć przez kolano i przetrzepać po czterech literach. Od razu by jej wszystkie humory przeszły i klepki powracały na właściwe miejsca. I charakter by stracił na uszczypliwości. Mówię ci, zadek ma zadziwiającą łączność ze zdrowym rozsądkiem…

– Przecież ona nie jest celowo złośliwa.

– Aha! Tak to sobie tłumacz. Jak dochodzi co do czego, to swój rozum ma i wie, jak go używać, gdy chce ci dopiec. I wybacz szczerość, ale ostatnio była nieznośna. Nic dziwnego, że teraz musi nieco odsapnąć. Widać wykończyła samą siebie i potrzebuje czasu, żeby się zregenerować. Ot, i cała tajemnica! Możesz pozbyć się wszelkich wyrzutów sumienia, bo twojej babce nawet ciut, ciut się nie pogorszyło. Ona, jak to wszystkie gadziny mają w zwyczaju, teraz hibernuje. Jak się wybudzi, to wszystkim nam pokaże, gdzie raki zimują! I jeżeli mam być szczera, to moim zdaniem to, co na siebie wzięłaś, powoli zaczyna cię przerastać. Najzwyczajniej jest tego za dużo.

– Przecież mam wszystko poukładane. I wszystko pod kontrolą. Zresztą sama widzisz – dodała, wskazując na przyczepione magnesami do drzwi lodówki kartki. – Cały tydzień rozplanowany i rozpisany co do minuty. Najmniejszy drobiazg nie ma szans mi umknąć.

– Skoro tak mówisz. – Imka sceptycznie wydęła usta. – Ale przy babce Agacie trudno wszystko przewidzieć. Na przykład ta sytuacja, o której mówiłam, wtedy gdy wybiegła na ulicę. Dokumentnie jej odbiło i szczęście w nieszczęściu, że byłam na miejscu.

– To fakt. Gdyby Dobrusia była sama…

– Toby się dzieciak zapłakał. Swoją drogą, mała nie ma łatwego życia – mruknęła Irmina, sięgając po plastikową cukierniczkę.

Klementyna, słysząc te słowa, zastygła w bezruchu. Poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły uderzył ją pięścią w brzuch. „Mała nie ma łatwego życia”. Jedno zdanie, a zabolało jak diabli. Tym bardziej że było prawdziwe. Tylko co ona mogła zrobić? Już niejednokrotnie usiłowała pogodzić miłość i poczucie odpowiedzialności względem babki z miłością do córeczki. I nigdy nie udało jej się osiągnąć celu. Zawsze była zawieszona między jedną a drugą. Z trudem zmusiła się do przybrania obojętnego wyrazu twarzy. Irmina była kochana, ale nie wszystko potrafiła zrozumieć. Zbyt wiele rzeczy było dla niej po prostu białe albo czarne. Zamyślona, dopiero po chwili zorientowała się, że przyjaciółka coś do niej mówi.

– I tak się zastanawiam: dlaczego? – Doleciała ją końcówka wypowiedzi.

– Przepraszam, ale nie dosłyszałam. Co dlaczego? – odchrząknęła, usiłując nie dać po sobie poznać, jak bardzo jest poruszona.

– Dlaczego nie zwiążesz się z jakimś miłym, odpowiedzialnym mężczyzną, który zdjąłby z twoich barków trochę odpowiedzialności. Jesteś całkiem ładna, całkiem dobrze zarabiasz…

– I mam całkiem zbzikowaną babkę i całkiem moją córkę. Już widzę te kolejki dżentelmenów ustawiających się do mnie w konkury.

– Czekaj, a ten bibliotekarz? Ten, co na twój widok zawsze wstaje zza biurka i tak ładnie się martwi o to, jak ty takie ciężary do domu doniesiesz?

– Imka, on jest z piętnaście lat młodszy ode mnie! Nie jestem tak zdesperowana. Poza tym wspominałaś coś o silnym mężczyźnie, a proponujesz mi trzeciego dzieciaka do kolekcji?

– No, rzeczywiście, nie spojrzałam na to od tej strony… A może w takim razie nasz taksówkarz Wiesio…

– Jest łysy i żonaty.

– Fakt… Łysienie może być dziedziczne, żona zresztą też… Wiesz, mogłaby zostać jako dobrodziejstwo inwentarza. Żony tak mają – dodała z przekąsem.

– Dlatego cały czas, do znudzenia, ci powtarzam, żebyś się nie zadawała z żonatymi – wytknęła jej Klementyna.

– Żeby to było takie proste, przecież oni nie mają żadnych znaków szczególnych, a powinni mieć. Na przykład taka pieczęć na czole z podobizną wyszczerzonej żony i napisem „ja tu pilnuję” byłaby idealna. I od razu wszystko by było jasne. Nie tknęłabym takiego Romualda nawet koniuszkiem palca.

– A mi od początku ten twój Romuś jakoś nie leżał. Wiedziałam, że z nim jest coś nie w porządku. Chodził jakoś tak chyłkiem i zawsze umawiał się z tobą po zmroku w najbardziej ustronnych i najciemniejszych kątach parku.

– A ja głupia myślałam, że to dlatego, iż jest nieśmiały i romantyczny – westchnęła Irmina i z politowaniem pokiwała głową.

– Widzisz, jednak jesteśmy różne, bo mnie ten wzdychulec nijak nie kojarzył się romantycznie. Podejrzewałam raczej, że to zboczenius pospolitus. I że ciąga cię po nocach w niecnych celach…

– A wiesz, te niecne cele wyjątkowo przemawiają do mojej wyobraźni – przerwała jej z tęsknym westchnieniem Irmina.

– Pozwól, że ja jednak będę trwała na stanowisku, iż to mimo wszystko dobrze, że chodziło tylko o żonę. Musiałyśmy sobie poradzić jedynie z nieszczęsnym gachem, a nie z obleśnym i potencjalnie niebezpiecznym degeneratem.

– Zdegenerowany to on jednak trochę był. – Imka z miejsca się ożywiła. – Żebyś ty wiedziała, co on mi…

– Stanowczo nie chcę tego słuchać! Co raz usłyszysz, nie dasz rady odusłyszeć. – Klementyna sugestywnie zasłoniła dłońmi uszy.

– Jak tam chcesz, ale nie wiesz, co tracisz. A skoro już tak sobie gadamy, to powiedz mi, co się stało z ojcem Dobrochny.

– Ach, więc po to był ten wstęp o facetach.

– Trochę tak – przyznała z rozbrajającą szczerością. – Gdy pytałam wprost, nigdy nie chciałaś mówić. A przecież widziałam, jaka przyjeżdżałaś z tego Krakowa.

– No jaka? – Klementyna wstała, zajrzała do garnka, wyłączyła gaz i podeszła do okna, za którym październikowa noc otulała drzewa ciepłym czarnym płaszczem.

– Taka jak nie ty. Cała promieniałaś takim cudownym wewnętrznym blaskiem. Szczęściem. I to takim, które powinno trwać i trwać, aż do dnia, kiedy świat się skończy!

– Imka, jak ty się uchowałaś, co? Pani adwokat od rozwodów z wiarą w wieczną miłość! Fenomen!

– A, i tu jest właśnie pies pogrzebany! Dlatego że na co dzień widzę, jak bardzo ludzie potrafią się pogubić. Uważam, że jeżeli się ma szansę na coś pięknego, nie należy jej lekceważyć i zaniedbywać.

– Przecież ty go nawet na oczy nie widziałaś! Skąd możesz wiedzieć, że on i ja…

– Nie musiałam go widzieć, żeby go polubić. Ktoś, kto sprawił, że byłaś bezgranicznie szczęśliwa, musiał być dobrym człowiekiem. Co się więc stało? Przestraszył się ciąży? Uciekł?

– Mieszkał w Krakowie, robił karierę naukową. I rzeczywiście był wspaniałym mężczyzną. – Klementyna zamilkła i zapatrzyła się w migoczącą uliczną latarnię.

– I??? – przynagliła ją przyjaciółka.

– I tyle musi ci wystarczyć – ucięła stanowczo Klementyna.

Jeżeli myślała, że uda jej się w ten sposób zakończyć całą sprawę, była w błędzie. Imka zwinnie niczym kot poderwała się od stołu i w jednej sekundzie znalazła się tuż koło niej, zaglądając jej w oczy. Zaskoczyła ją i Klementyna nie zdążyła przybrać jednej z masek przygotowanych na takie właśnie okazje. Irmina świdrowała ją spojrzeniem zaledwie ułamek sekundy, ale to i tak wystarczyło. Zobaczyła w oczach przyjaciółki bezbrzeżną tęsknotę, ból i wstyd. Przez moment trwała w bezruchu, jakby dopasowując do siebie wszystkie zgromadzone przez lata informacje. W końcu złapała Klementynę za ramiona i obróciła ją twarzą do siebie.

– Klementyno Dońska, jeżeli zrobiłaś to, co mi się wydaje, że uczyniłaś, to jesteś głupia jak but – powiedziała dobitnie. – I nawet się nie waż używać przy mnie tego słowa, które właśnie chodzi ci po głowie – dodała, widząc, że przyjaciółka otwiera usta, by coś powiedzieć. – I radziłabym ci natychmiast wykorzystać to, co tam masz. – Brodą wskazała kuchenkę, znad której unosiła się woń rozgrzanego miodu, cynamonu, goździków i kardamonu. – Upiec i zjeść przynajmniej połowę. Bo jeżeli to prawda, co wcześniej mówiłaś, to te pierniki będą miały w sobie mnóstwo moich emocji, które właśnie krążą po kuchni. I może to ci trochę rozjaśni w głowie!

– Imka…

– Cicho bądź! Jeszcze nie skończyłam! Słyszałaś o czymś takim jak samospełniająca się przepowiednia? To jest tak jak z bóstwami. Wszechwładne są te, które ożywia wiara. Zapomniane, tracą swoją moc. Zastanów się nad tym dobrze! – zakończyła ze złością. – A teraz możesz mnie odprowadzić do wyjścia! Dochodzi północ, a jutro z samego rana mam być w sądzie. Muszę pomóc jednej zniewolonej nieszczęśnicy na powrót stać się wolną osobą.

– Szkoda, że dla mnie nie masz tyle zrozumienia…

– Ty nie potrzebujesz zrozumienia, ale porządnego lania, zupełnie jak twoja babka – stwierdziła Irmina, maszerując do przedpokoju. – Jaka babka, taka wnuczka! Po prostu nie mogę w to uwierzyć – mamrotała pod nosem, mocując się z suwakiem brązowych kozaczków.

Klementyna przezornie milczała, patrząc, jak przyjaciółka zapina płaszcz i opatula się długim zielonym szalikiem.

– Jeszcze pogadamy – zapowiedziała Imka, kładąc rękę na klamce. – Ale zanim pójdę, chcę powiedzieć ci dwie rzeczy. Pierwszą jako doświadczony adwokat, który już niejedno w życiu widział: takie sprawy zawsze wracają. Wypływają na wierzch niczym oliwa, i to w najmniej odpowiednim momencie, i komplikują życie. A w tym wypadku będzie to podwójny, ba, co ja mówię, potrójny problem. I możesz stracić to, co dla ciebie najważniejsze. O drugiej sprawie powiem już jako twoja przyjaciółka. Ktoś, komu na tobie zależy najbardziej na świecie. W życiu jest tak, że jednej rzeczy nie można zmienić. Początku historii, która już się toczy. Natomiast zawsze możesz dopisać dowolne zakończenie. Nawet tak banalne jak to powtarzane tysiące razy: „i żyli długo i szczęśliwie”.

– Dziękuję ci bardzo, ciociu dobra rada – mruknęła Klementyna.

– Mówię śmiertelnie poważnie. Ucałuj jutro Dobrochnę ode mnie. Powiedz jej, że bardzo żałuję, iż wpadłam tak późno i nie mogłam jej uściskać.

– Nie ma tego złego, dzięki temu ominęło cię spotkanie z babką. Ostatnio chodzi spać z kurami, idzie do łóżka wcześniej niż moja córka.

– Mówiłam ci, hibernuje. I ewidentnie coś knuje. I to coś dużego, na co zbiera siły.

– Przesadzasz, to tylko starsza pani, która kiedyś dawno temu się pogubiła i tak po dzień dzisiejszy błąka się bocznymi ścieżkami swojej dawno minionej młodości. A gdy już się zdarzy, że trafi na tę główną, właściwą drogę w teraźniejszości, to okazuje się, że nijak nie może się tu odnaleźć.

– Dobrze, dobrze, ja i tak swoje wiem – zniżyła głos, wychodząc na klatkę. – I nie myśl, że zostawię w spokoju to, czego dzisiaj się dowiedziałam… Jeszcze cię pociągnę za język – zapowiedziała i zbiegła po schodach.

Klementyna stała jeszcze przez chwilę w otwartych drzwiach i słuchała oddalającego się echa jej kroków. Dopiero gdy na dole trzasnęły ciężkie drewniane wrota, wróciła do mieszkania i przekręciła zasuwę.

No i wpadła, powiedziała, co wiedziała, i zostawiła mnie z mętlikiem w głowie. Teraz na pewno nie będę mogła usnąć – pomyślała z westchnieniem i cichutko weszła do pokoju, w którym spała jej córeczka. Łagodne światło lampki nocnej rozpraszało mrok. Klementyna pochyliła się nad śpiącą dziewczynką i natychmiast na jej twarzy pojawił się pełen tkliwości uśmiech. Uwielbiała patrzeć na uśpioną małą. Zaróżowiona buzia, rzęsy rzucające cień na policzki, rozrzucone nad głową ręce. Na moment przyłożyła dłoń do jej policzka i poczuła, jak ciepło bijące od dziewczynki przenika ją całą i wędruje prosto do serca.

„Tak bardzo, bardzo ją kocham – pomyślała z mocą. – Tak bardzo chciałabym uchronić ją od wszystkiego, co złe”.

Takie sprawy zawsze wracają. Wyłażą na wierzch w najmniej odpowiednim momencie i komplikują życie – niczym zła przepowiednia przemknęły jej przez głowę słowa Imki.

– Ale tutaj nie ma na to szans – wyszeptała, cichutko wycofując się z pokoju. – Po tylu latach to po prostu wykluczone… – Usiłowała przekonać samą siebie, ale czuła, jak serce zaczyna jej bić coraz szybciej.

Po tylu latach co innego było również niemożliwe. Było po prostu za późno na jakiekolwiek zmiany. I niech sobie Irmina mówi, co chce, w tym wypadku zakończenie zostało napisane dawno temu.

– Co wcale nie znaczy, że nie będziemy żyć długo i szczęśliwe – mruknęła, wchodząc na palcach do pokoju, w którym urzędowała babka Agata.

Starsza pani spała na boku, jej obszyta koronkami koszula unosiła się na piersi w równomiernym oddechu. Klementyna przez moment patrzyła na jej siwe, zaskakująco gęste włosy zaplecione w długi warkocz, na mapę zmarszczek, które wyrysowały na twarzy odbicia radości i smutków, gniewu i goryczy. W tych bruzdach wyżłobionych przez czas zapisana była również jej historia. Jej dziecięcy śmiech, łzy, nadzieje i marzenia. Delikatnie podciągnęła zsuwającą się z łóżka kołdrę, otuliła drobne ramiona śpiącej i cichutko wyszła z pokoju. Nieomal bezwiednie podążyła w stronę kuchni. Poczuła, że cichaczem, prawie niedostrzegalnie, nadszedł właściwy moment na stworzenie pierwszego w tym roku domku z piernika. Zawsze przychodził niespodziewanie. Czasem budziła się w środku nocy i półprzytomna, gnała do kuchni, czasem czuła to charakterystyczne, tajemnicze coś, stojąc w kolejce po pieczywo albo po numerek do lekarza. Zazwyczaj w takich momentach porzucała wszystko, czym się zajmowała, i biegła rozstawiać stół w kuchni. Teraz, tak jak co roku, wykrojone ściany i dachy już od jakiegoś czasu czekały na to, by ze złotych piernikowych płacht zamienić się w otulone lukrowym śniegiem, przytulne chatki. Pierwsza zawsze była najważniejsza. Klementyna robiła ją dopiero wtedy, gdy poczuła ogromny przypływ miłości połączony z lekkim smutkiem i tęsknotą. I właśnie teraz mieszanka tych uczuć wibrowała wokół jej serca. Palce aż ją świerzbiły, gdy przygotowywała styropianową podkładkę, na której miał stanąć magiczny, miniaturowy dom. Z koronkowymi firankami zawieszonymi w oknach, z ośnieżonym kominem, z płotkiem, studnią i przepięknie przystrojoną choinką. Miała go przed oczami, tak jakby już był zrobiony.

Będzie dokładnie taki, jaki byłby mój dom, gdybym go posiadała – pomyślała i z czułością pogładziła piernikowe ściany.Klementyna, owładnięta gorączkowym pragnieniem zabrania się do pracy, nie zwróciła uwagi, że gdy opuszczała pokój babki, starsza pani na chwilę uniosła głowę, a w jej oczach błysnęło coś dziwnego i niepokojącego. Odprowadziła wnuczkę wzrokiem i przez chwilę leżała nieruchomo, wsłuchując się w odgłosy dobiegające z dworu. Za oknem zerwał się wiatr, którego dzikie podmuchy sprawiły, że staruszka zadrżała i poczuła, iż serce bije jej coraz szybciej. Gnana niepokojem, podniosła się z łóżka i podreptała do okna. Wiatr zrywał z drzew pożółkłe, wyzłocone październikowym słońcem liście i rzucał nimi o szybę. Miotane jego podmuchami, tańczyły wokół ulicznych latarni, sunęły w ich blasku po lśniącym od kałuż chodniku. Babka Agata poczuła, jak po plecach przebiegają jej zimne dreszcze. Ze zdumieniem obejrzała się za siebie i nagle odniosła wrażenie, że jest w zupełnie obcym miejscu.

„Znowu! – pomyślała z przerażeniem. – A przecież powinnam czekać… A może szukać…” – zupełnie się zagubiła w natłoku myśli.

Jedyne, czego była pewna, to to, że nie powinno jej być tutaj. W tym obcym domu. Znów ją ktoś przechytrzył, otumanił! W tej chwili nie pamiętała już o istnieniu wnuczki ani prawnuczki. W tym momencie wiedziała jedno: powinna natychmiast wracać. Droga znajdzie się w trakcie podróży. Na pewno jej się przypomni. A tylko powrót dawał nadzieję.

– Musisz być cierpliwa – mruknęła do siebie, skradając się do drzwi i wyglądając na ciemny korytarz. Nie zobaczyła tam nic znajomego. A więc jednak znów trzeba będzie uciekać. Kiwając głową, wróciła do pokoju, przysiadła na łóżku i zaczęła obmyślać plan.Tymczasem piernikowa magia działała pełną parą. Unosiła się nad pochylonymi plecami Klementyny, oplatała się wokół oblepionych lukrem palców, muskała drzwi lodówki z przyczepioną rozpiską najbliższych dni. Przedostawała się też wąską stróżką do wszystkich pozostałych pomieszczeń. Otuliła śpiącą kędzierzawą główkę Dobrochny, zawisła na końcówce siwego warkocza babki Agaty. A magia ma to do siebie, że jeżeli już się pojawi, to nie ma na nią rady. Trzeba ją po prostu przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza.Nie wiedziała, ile godzin robiła pierwszy domek. Pracowała jak w transie. Gdy skończyła, czuła się trochę tak, jakby właśnie zeszła z karuzeli. Szumiało jej w uszach, lekko kręciło się w głowie. Jednocześnie przepełniało ją uczucie lekkości i radości. Odsunęła się od stołu i spojrzała na dom z dystansem. Tym razem nie wyszła jej mała chatynka ani wiejski domeczek. Widać bezwiednie musiała wybrać dużo wyższe prostokąty i oto stała przed nią mała kamieniczka. Bladoróżowe ściany sprawiały wrażenie lekko zarumienionych na tle leżącego na dachu śniegu. Nad oknami zwisały sople, do drzwi wejściowych prowadziły schodki, których poręcze udekorowała marcepanowymi gałązkami ostrokrzewu. Nagle dostrzegła jedną rzecz i z namysłem pochyliła się nad ośnieżonym domem. Ostatnie piętro jej piernikowej kamienicy było ewidentnie niewykończone.

Jakimś cudem musiało mi to umknąć – pomyślała, patrząc na okna, w których brakowało witrażowych szybek robionych z rozpuszczonych landrynek.

– Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak to poprawić, chociaż na tym etapie nie będzie to łatwe – mruknęła, prostując obolałe plecy.

Jeszcze raz spojrzała na kamienicę i z namysłem zmarszczyła brwi. Im dłużej patrzyła na dom, tym bardziej miała wrażenie, że z czymś jej się kojarzy. I być może doszłaby w końcu do jakichś konkretnych wniosków, gdyby nie ogłuszający hurgot, który dobiegł ją z przedpokoju. Na ułamek sekundy znieruchomiała przerażona. W głębokiej nocnej ciszy łomot brzmiał tak, jakby co najmniej wybuchła bomba.

– Mamo, mamusiu! – dobiegł ją rozpaczliwy krzyk córeczki i dopiero wtedy wróciła jej zdolność działania.

Nawet nie wiedziała, jak znalazła się w korytarzu. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby zrozumieć, że spokój ostatnich dni był jedynie ciszą przed burzą, która w tej chwili się rozpętała i przybrała postać babki Agaty, właśnie w tej sekundzie chwiejnie balansującej na szczycie drabiny i wyrzucającej z pawlacza kolejną walizkę. Dwie mniejsze już leżały na podłodze.

– Cholera jasna – jęknęła Klementyna, dopadając do drabiny. – Dobrusiu, cofnij się, proszę – dodała, uchylając się przed lecącą z góry torbą podróżną. – Babciu, zejdź stamtąd natychmiast! – nakazała możliwie stanowczym tonem.

Spojrzenie, które poszybowało w jej kierunku ze szczytu drabiny, jasno mówiło, gdzie starsza pani ma jej życzenia i nakazy. Klementyna nerwowo zacisnęła ręce na jednym z dolnych szczebli, modląc się, żeby babka nie straciła równowagi ani nie zaplątała się w sięgającą do kostek koszulę nocną. Tylko tyle jej zostało, cicha modlitwa, bo nic innego nie mogła zrobić. Ściąganie starszej pani siłą byłoby zbyt ryzykowne i zapewne doprowadziłoby do katastrofy. Perswazje i napominania nigdy nie przynosiły żadnego skutku. Mogła tylko czekać i mieć nadzieję, że na pawlaczu nie ma niczego ciężkiego, czym potencjalnie mogłaby dostać w głowę.

Że też zapomniałam o tej nieszczęsnej drabinie! Miałam ją wynieść do piwnicy, jak tylko skończyłam mycie okien, i gdybym to zrobiła, nie byłoby tego całego galimatiasu! – robiła sobie w duchu wyrzuty.

– Babciu, proszę, zejdź stamtąd, to niebezpieczne – poprosiła raz jeszcze.

– A to mi dopiero ciekawostka! Dziewuszysko do posług udziela mi rad! – Dobiegło ją ze szczytu drabiny. – Lepiej byś się umyła, bo wyglądasz jak fleja – dodała, na powrót niknąc w czeluściach pawlacza.

Klementyna westchnęła. Rzeczywiście, kosmyki włosów, które wydostały się spod gumki, miała posklejane lukrem, znając życie, miała też barwniki na policzkach i rękach. I cała się kleiła. Ale tak naprawdę nie miało to żadnego znaczenia, nawet gdyby była wyszorowana od stóp do głów, niewiele by to pomogło, bo już wiedziała, że ma do czynienia z najgorszą z możliwych osobowości babki. Tą, która kompletnie traciła kontakt z rzeczywistością. Wiedziała też, czym to zazwyczaj się kończy. Trzeba będzie dać się jej sponiewierać, potem patrzeć, jak bezładnie napełnia walizki czym popadnie, i kilka godzin iść za nią tam, dokąd zechcą ponieść ją nogi. I modlić się, żeby tym razem nie trafiła na dworzec kolejowy, choć niestety, zwykle trafiała. Klementyna znała ten scenariusz na pamięć. Nie wiedziała jedynie, do którego pociągu wsiądą. Na całe szczęście w tej chwili w każdym nieomal miejscu był jakiś hotel lub pensjonat, w którym mogły zatrzymać się na kilka dni i poczekać, aż babce na powrót wróci względna świadomość i da się zabrać z powrotem do ich mieszkania.

Siląc się na pełen otuchy uśmiech, spojrzała na przytuloną do framugi drzwi córeczkę i natychmiast poczuła, jak wszystko w niej tężeje. Dobrochna stała bez ruchu wpatrzona w leżące na podłodze walizki. Jej drobne ciałko obleczone cienką piżamą drżało. Desperacko przytulała do siebie skudlonego misia. Z jej oczu wyzierała całkiem niedziecięca rozpacz.

I właśnie w tej chwili Klementyna doznała objawienia. Wróciły do niej wypowiedziane przez Imkę słowa: jaka babka, taka wnuczka. Przypomniały jej się również obietnice, jakie składała najpierw samej sobie, a potem szeptała je nad kołyską swojej dopiero co narodzonej córki: nigdy nikomu nie zgotuję takiego losu, będę żyć zupełnie inaczej, będę cię chronić, dam ci całą swoją miłość, będziesz miała dom, o jakim ja tylko mogłam marzyć. Poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji.

A tymczasem stała w przedpokoju, trzymała drabinę, żeby uchronić babkę przed upadkiem, i bezczynnie patrzyła, jak jej najukochańszemu dziecku serce pęka z rozpaczy i strachu. I nawet nie mogła go przytulić. W tej chwili po raz pierwszy poczuła, że nienawidzi babki całą sobą. Również za to, że wcale nie była taka jak ona. O nie! Była o niebo gorsza! Bo obiecywała swojemu dziecku dobre, bezpieczne życie i nie dotrzymywała słowa. Babka przynajmniej nigdy nie składała fałszywych przyrzeczeń!

Targana emocjami, poczuła, jak rośnie w niej jakaś dziwna, gwałtowna i nieokiełznana siła. Wyprostowała się i w ostatnim przebłysku zdrowego rozsądku opanowała chęć potrząśnięcia drabiną.

– Albo natychmiast stamtąd zejdziesz, albo osobiście cię ściągnę i zupełnie mnie nie obchodzi, czy zostaniesz w jednym kawałku! – powiedziała nabrzmiałym wściekłością głosem.

I ku swojemu zdumieniu zobaczyła, że babka na moment nieruchomieje, a potem powolutku, kroczek po kroczku, schodzi. Klementyna z głośnym świstem wypuściła bezwiednie wstrzymywane powietrze. Ale jeżeli myślała, że odniosła zwycięstwo, była w dużym błędzie. Babka Agata bowiem dopiero szykowała się do głównego natarcia. Po prostu doszła do wniosku, że dużo większą przewagę będzie miała, stojąc na stabilnej powierzchni.Magdalena Kordel

Wymarzony dom

Malownicze

Malownicze. Wymarzony dom to wzruszająca i pełna humoru opowieść o spełnianiu marzeń, a przede wszystkim o miłości, która zmienia życie i nadaje mu sens. Jeśli wyciągniesz rękę do innych i nauczysz się marzyć, los uśmiechnie się do ciebie.

Magdalena Kordel

Wymarzony czas

Malownicze

To czas na miłość, na szczęście. Czas radości, ale i zmian. Magda na dobre związana już z Malowniczem, cieszy się, że wkrótce stworzy prawdziwy dom dla Marcysi i Ani. Wie jednak, ile przeszkód musi jeszcze pokonać, zanim nadejdzie ich wymarzony czas.

Magdalena Kordel

Tajemnica bzów

Malownicze

Chwytająca za serce opowieść o ucieczce od przeszłości i jednocześnie o ogromnej tęsknocie za nią. O wielkiej miłości i o tym, jak znaleźć dla siebie „bezpieczny świat”. Zachęcam do wciągającej lektury.

Ewa Wencel, aktorka i scenarzystka Czasu honoru

Niezwykła, wzruszająca i kobieca książka. Jedna z tych, których nie odkłada się na półkę, zanim nie dotrze się do ostatniej strony.

Anna Herbich, autorka Dziewczyn z Powstania
i Dziewczyn z Syberii

Magdalena Kordel

Nadzieje i marzenia

Malownicze

Magda otrzymuje tajemniczy list z francuskiej kancelarii. Niebawem Malownicze zatrzęsie się od plotek o spadku. Wszyscy będą chcieli wiedzieć, czy z dnia na dzień Magda stanie się bajecznie bogata. Ona jednak ma inne kłopoty. Musi wreszcie odpowiedzieć sobie na najważniejsze pytania: czy chce dalej być z Michałem i jak ma wyglądać ich wspólne życie. Odpowiedź nie jest taka prosta.

Sto pięćdziesiąt lat wcześniej, gdzieś u podnóża Gór Świętokrzyskich, Sabina, ryzykując życie, angażuje się w spisek przeciwko zaborcom. Adam kocha ją do szaleństwa i za wszelką cenę stara się uchronić przed niebezpieczeństwem. Przewrotny los jednak chce inaczej.

Co łączy tak odległą historię Sabiny z Magdą? Czy sekret z przeszłości pomoże jej odnaleźć swoje przeznaczenie i spełnić marzenia?

Magdalena Kordel

Anioł do wynajęcia

Michalina ma kłopoty. Została sama, bez środków do życia i bez dachu nad głową. Cały świat wydaje się być przeciwko niej.

Anioł do wynajęcia to niezwykła historia. Otula jak ciepły koc, rozgrzewa jak filiżanka cynamonowej herbaty, a przede wszystkim przywraca wiarę w ludzi i daje nadzieję.

Daj się porwać niezwykłej magii tej opowieści.

Magdalena Kordel

Córka wiatrów

Życie Konstancji już raz legło w gruzy. Dzięki własnej sile i determinacji stanęła na nogach. Jest panią dużego majątku, ale trzyma się na uboczu, wiedzie spokojne, choć samotne życie. Jej powiernicą jest stara ochmistrzyni Pelasia. Kiedy po wielu latach do jej dworu przyjeżdża Jan, Konstancja jest przekonana, że stoi za tym coś więcej niż chęć spotkania się z dawną miłością. Z niezwykłą siłą wracają wspomnienia i uśpione uczucia: rozpacz po śmierci męża, powstanie listopadowe, rozstanie z najlepszą przyjaciółką. Wizyta Jana sprawia, że Konstancja zaczyna inaczej patrzeć na otaczający ją świat i ludzi, dostrzega sprawy, które dotąd umykały jej uwadze. A to dopiero początek zmian. Co musi się stać, by jej życie wróciło do dawnego rytmu?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: