- promocja
- W empik go
Serce z plaży Afrodyty - ebook
Serce z plaży Afrodyty - ebook
Kamila jest znużona studencką egzystencją i rozczarowana mężczyznami, których los stawia na jej drodze. Gdy pojawia się możliwość udziału w kursie pilotów-rezydentów, nie waha się ani chwili. Wyjazd na szkolenie odbywające się w Tunezji to świetna przygoda, w dodatku skutkuje kontraktem z biurem podróży i pracą marzeń na Cyprze.
Natychmiast odnajduje się w nowym otoczeniu. Prowadzi lokalne wycieczki, pływa z grupami na rejsy do Egiptu i Izraela, rozwiązuje mniejsze i większe problemy turystów. Czuje, że odnalazła swoje miejsce na ziemi.
Pewnego dnia poznaje Polaka, który również mieszka na wyspie Afrodyty. Mimo iż dziewczyna obiecała sobie, że nie będzie angażowała się w nowe relacje, między nią a Piotrem zaczyna iskrzyć. Gdy się okazuje, że nie zakończył on jeszcze poprzedniego związku, Kamila jest wściekła, jednak daje szansę rodzącemu się uczuciu. Jak potoczą się losy tych dwojga? Czy uda im się odnaleźć szczęście?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-965-4 |
Rozmiar pliku: | 785 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Siostra! Przeglądałaś oferty w „Szukaj Pracy”? Chyba jest coś dla ciebie! – Emi jak zwykle nie brała pod uwagę, że może ktoś chciałby pospać dłużej niż ona.
Łypnęłam jednym okiem na stojący na stoliku obok budzik.
– Jezu, spać nie możesz? – jęknęłam żałośnie. – Oczywiście, że nie przeglądałam, normalni ludzie w niedzielę o tej porze śpią. Wiesz, gdzie mam wszystkie gazety świata oraz umieszczone w nich ogłoszenia?
– Ale musisz to zobaczyć! – Podekscytowana Emilia machała tygodnikiem przed moimi oczami. – Przecież to jest dokładnie to, czego ty potrzebujesz, czego pragniesz, w czym będziesz mogła się zrealizować!
– Jedyne, czego pragnę, to się wyspać, a czego potrzebuję, to spokój, by móc to zrealizować.
Odwróciłam się twarzą do ściany, bo naprawdę byłam zmęczona i nie chciało mi się z nią gadać. Emilia, nie dając za wygraną, trzepnęła mnie otwartą dłonią w wypięte pośladki.
– O nie, zdążysz się wyspać na emeryturze, teraz przeczytasz to, co znalazłam. – Rzuciła czasopismo na kołdrę.
– No dobra, pokaż – westchnęłam zrezygnowana. – Co tam wynalazłaś?
Sięgnęłam po gazetę otwartą na stronie z informacjami o kursach i szkoleniach.
– „Renomowane biuro podróży ogłasza nabór kandydatów na kurs pilotów-rezydentów. Lubisz pracę z ludźmi? Nie boisz się wyzwań i nieoczekiwanych zmian sytuacji? Znasz bardzo dobrze przynajmniej jeden język obcy? Niestraszne ci zamieszkanie w innym kraju, w innej strefie kulturowej? Zgłoś się do nas!” – Czytałam na głos z coraz większym zainteresowaniem, oczami wyobraźni widząc już siebie na rajskiej plaży, pod palmami, otoczoną gromadką turystów w szortach i z aparatami fotograficznymi pozawieszanymi na szyjach.
Przecież ja właśnie tak chciałam spędzać życie. Wśród ludzi, w gorącym klimacie, nad błękitnym morzem! Tego mi było trzeba, oderwania się od tego, co tutaj, nowych przygód, a przy okazji zarobienia jakiejś kasy.
– Wysyłam papiery do tego biura, muszą mnie zakwalifikować na kurs! – krzyknęłam z entuzjazmem i poderwałam się z łóżka.
– Pewnie, że muszą, bo jak nie ciebie, to kogo? Pokaż, jakich dokumentów wymagają?
– Każą przysłać życiorys i list motywacyjny. Zaraz napiszę, przeczytasz i wypowiesz się zanim wyślę!
– Przeczytam. Wypowiem się. A co zrobisz ze studiami, gdy się załapiesz?
– Studia nie zając, licencjat mam w garści, na razie wystarczy. Jakby co, wezmę dziekankę. Przecież nie polecę do tej pracy na całe życie. A może wcale mnie nie będą tam chcieli? E, co ja gadam, przecież ja jestem ich wymarzoną kandydatką, nieprawdaż?
– Prawdaż. Jakbyś nie była, nie dawałabym ci tego ogłoszenia.
Po tych słowach Emi skierowała się do łazienki, by zrobić się na bóstwo. Umówiła się na kolejną randkę z Wojtkiem i zaczynało to wyglądać naprawdę poważnie, a ja nadal go nie poznałam. Stanowczo trzeba będzie coś z tym zrobić.
***
Pisanie listów motywacyjnych nie było moim ulubionym zajęciem. Ani czymś, w czym czułabym się mocna. Spędziłam przy komputerze trzy godziny, a w efekcie miałam żałosne pół strony wypocin. Jeśli po przeczytaniu tego ktokolwiek chciałby się ze mną spotkać i porozmawiać, to uznałabym to za cud.
– Napisałaś? – Podskoczyłam, gdy Emi znienacka pojawiła się w moim pokoju. – Daj przeczytać. – Zerknęła mi przez ramię. – Co my tutaj mamy? Mało tego. Nie stać cię na więcej?
– Daj mi spokój, nic już z siebie nie wycisnę. – Machnęłam ręką. – Zresztą nie mogę się za bardzo lansować, bo wyda im się to podejrzane. Wiesz, krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje, czy jakoś tak.
– Oj, ty moja krowo, może i masz rację, lepiej mniej ryczeć i pozostawić uczucie niedosytu oraz chęci na więcej niż przesadzić w drugą stronę – rzuciła. – Całkiem nieźle ci zresztą wyszło. Mnie by z miejsca przekonało, że jesteś najlepszą kandydatką i przyszłością firmy.
– Ty nie jesteś obiektywna – mruknęłam, choć pozytywna opinia Emi miło połechtała moje ego.
– No, to dodaj do tego życiorys i wysyłaj. Trzeba kuć żelazo póki gorące. A teraz zbieraj się, idziemy coś zjeść. W lodówce pusto, a poza tym mam straszną ochotę na włoskie żarcie. Ty, a po kursie zamierzasz od razu wyjechać do pracy, czy może jeszcze choć ten rok zaliczysz do końca?
– Przestań zapeszać. Będę snuła plany, jeśli mnie zakwalifikują na ten kurs. Na razie może byś mi powiedziała, jak idą sprawy z Wojtkiem? Dlaczego tak szybko wróciłaś?
– Musiał iść do pracy. – Wzruszyła ramionami. – Mają jakąś awarię systemu czy coś w ten deseń i muszą się z tym do jutra rozprawić. Pewnie całą noc będą siedzieć w firmie. Wiesz, chyba się zakochałam. On jest taki cudowny, mamy tyle wspólnych tematów, tak mi błogo, gdy mnie przytula i gdy sobie razem siedzimy…
– No no, faktycznie cię wzięło – parsknęłam. – Żeby tylko nie skończyło się tak jak z Adamem – dodałam ostrożnie.
Po ostatnich przebojach z poprzednim partnerem Emi, który, jak się okazało, był nie tylko jej chłopakiem, ale również dwóch innych dziewczyn, byłam sceptyczna i wolałam, żeby nie angażowała się zbyt szybko w kolejną znajomość.
– Nie uprawiaj czarnowidztwa. Wojtek jest świetny, uczciwy, zależy mu na mnie i zamierzam być z nim szczęśliwa – powiedziała stanowczo. – Może nawet do końca życia!
– Życzę ci tego, przecież wiesz. Ale może zanim przyjmiesz jego oświadczyny, przedstaw go siostrze z wyboru?
Emilia nie była moją rodzoną siostrą, nie łączyły nas więzy krwi. Poznałyśmy się przez wspólnych znajomych w czasach liceum, na wakacyjnym wypadzie, i od razu wiedziałyśmy, że to przyjaźń na całe życie i bez względu na wszystko. Jako jedynaczki mianowałyśmy się siostrami z wyboru i od lat żyłyśmy w większej zgodzie niż większość prawdziwych rodzeństw. Już dawno postanowiłyśmy wzajemnie świadkować na naszych ślubach, więc dobrze byłoby poznać ewentualnego kandydata na szwagra.
– Przedstawię, przedstawię, a później przylecimy do ciebie pod palmy w podróż poślubną. Tylko niech cię wyślą w jakieś naprawdę fajne miejsce!
– Ależ oczywiście, zapraszam serdecznie, niech mnie tylko chociaż na wstępną rozmowę zaproszą. Od razu będę się domagać, by wysłali mnie do kraju idealnego na romantyczne podróże dla nowożeńców. Nigdzie indziej nie jadę!
Żartując i przekomarzając się, dotarłyśmy do naszej ulubionej włoskiej knajpki, gdzie zamówiłyśmy po solidnej porcji spaghetti, nie zawracając sobie głowy ogromem kalorii, które miałyśmy spożyć. Od zawsze bowiem uważałyśmy jedzenie za jedną z największych przyjemności w życiu i nie zamierzałyśmy jej psuć odmawianiem sobie tego, co nam najbardziej smakowało.
Kilka dni później zadzwonił telefon. Oczywiście jak zwykle wtedy, gdy byłam sama w domu i malowałam paznokcie. Podniosłam komórkę, starając się nie dotknąć nią mokrego jeszcze lakieru.
– Halo?
– Dzień dobry, Katarzyna Majchrzak z tej strony. Dzwonię z biura podróży Fun Holiday. Czy mogę rozmawiać z Kamilą Kozak?
– Przy telefonie. – Serce zaczęło bić mi szybciej, w sekundzie zapomniałam o lepiących się paznokciach.
– Dzwonię w sprawie pani zgłoszenia na kurs rezydentów. Jeśli nadal jest pani zainteresowana, chciałam umówić się na spotkanie.
– Tak, jestem zainteresowana. Kiedy mam przyjść?
– Czy pasuje pani pojutrze o godzinie dziesiątej?
– Oczywiście, będę na pewno.
– W takim razie jesteśmy umówione. Do zobaczenia w czwartek.
– Do widzenia!
Podekscytowana odłożyłam telefon. Udało się, naprawdę chcą mnie widzieć! Byłam gotowa zrobić wszystko, by po spotkaniu chcieli również, żebym poleciała na szkolenie, a później do pracy! W moim życiu nareszcie zaczynało się coś dziać i zamierzałam to wykorzystać!
Zadzwoniłam szybko do Emi, by pochwalić się dobrą nowiną. Ucieszyła się nie mniej niż ja. Wiedziała, że duszę się na studiach, że spokojne, poukładane życie, nawet przeplatane od czasu do czasu imprezami kończącymi się wielkim bólem głowy, nie jest dla mnie. Przynajmniej jeszcze nie jest. Byłam ciekawa świata, żądna wrażeń, roznosiła mnie energia i nareszcie zanosiło się na to, że, być może, moje życie nabierze rozpędu i rumieńców.
Ale najpierw musiałam zrobić dobre wrażenie podczas czwartkowej rozmowy. Oby tylko nie sparaliżowały mnie nerwy… No i w co powinnam się ubrać? Pognałam do szafy, otworzyłam ją, i jak zwykle zaatakowało mnie kilka sztuk garderoby, tradycyjnie wypadając prosto w moje ramiona. Ciągle nie mogłam się zebrać i poukładać wszystkiego w porządne kupki. Wpychałam bluzki, spódnice i swetry byle jak, byle szybciej, po czym zamykałam szafę, za każdym razem obiecując sobie, że w najbliższej wolnej chwili zajmę się jej zawartością – posegreguję, poukładam, pozbędę się tego, czego od dawna nie nosiłam. Na planach się kończyło. Zawsze znalazło się coś ciekawszego do zrobienia niż porządki.
Emilia przyszła do domu, gdy miałam na sobie czwarty zestaw. Kolejny nie do przyjęcia, zbyt pańciowaty, zbyt oficjalny i generalnie jakiś taki zupełnie bez sensu.
– Emi, pomóż, ja nie mam się w co ubrać na tę rozmowę – jęknęłam rozpaczliwie. – Chyba w ogóle na nią nie pójdę, nie mogę się tak pokazać. We wszystkim wyglądam idiotycznie. Zrób coś!
– Co ty znowu wymyślasz? – prychnęła. – Nie startujesz na stanowisko prezesa firmy ani nawet jego sekretarki, więc odpuść sobie mundurki. – Sięgnęła po części garderoby rozrzucone po podłodze. – O, ta koszula z tą spódnicą, do tego apaszka lub moje niebieskie korale i już. Wymarzona pani pilot wycieczek.
– Wiesz, może masz rację? Co ja bym bez ciebie zrobiła? – Wyściskałam przyjaciółkę i posmutniałam na myśl, że być może, jeśli wszystko pójdzie dobrze, będziemy musiały się rozstać i żyć z dala od siebie.2.
W czwartek, pierwszy raz od nie wiem kiedy, obudziłam się już o siódmej. W kuchni wpadłam na zdziwioną Emi, która zbierała się do pracy.
– Czyżby nerwy cię dopadły? – zapytała. – Nie martw się, jestem pewna, że świetnie sobie poradzisz i za chwilę będziesz pakowała walizki.
– Ech, nie wiem – westchnęłam. – Niby się nie denerwuję, bo w końcu co mam do stracenia? Nic. A jednak boję się, że za bardzo chcę się dostać na ten kurs. A jak się chce za bardzo, to sama wiesz co wychodzi. Dupa.
– Będzie dobrze. Oczaruj ich swoją osobowością i urokiem. Wierzę w ciebie! Muszę lecieć, trzymam kciuki, dzwoń po wszystkim natychmiast!
I już jej nie było.
Wypiłam ostatni łyk kawy i poszłam do łazienki robić się na bóstwo. Oczywiście okazało się, że skończyła się odżywka, a nieużycie jej groziło rozpirzoną kupą siana zamiast estetycznej fryzury ze zdrowych, błyszczących włosów. W butelce należącej do Emilii były tylko resztki produktu, ale wiedziałam, że przyjaciółka się nie obrazi, jeśli go użyję. Zwłaszcza dzisiaj.
Spłukując głowę, zastanawiałam się, o co mogę być pytana na rozmowie kwalifikacyjnej. Na pewno o znajomość angielskiego. Z tym nie było problemu. Matura z anglika oraz dwa półroczne pobyty w Londynie dawały mi poczucie komfortu. Wiedziałam, że prawdopodobnie będę najlepiej mówiącą po angielsku kandydatką. Albo przynajmniej jedną z lepiej mówiących. Nie miałam wielkiego doświadczenia, ale przecież nie bałam się ludzi, byłam wygadana, trudne sytuacje wręcz same mnie przyciągały i przeważnie nieźle sobie z nimi radziłam. Może nie będzie tak źle.
– Cholera, no!
Moje rozmyślania przerwał cichy trzask, błysk i dymek wydobywający się z suszarki do włosów. Biedna, zakończyła swój żywot właśnie teraz, gdy zależało mi, by wyglądać jak człowiek i wyszykować się na czas.
Z wilgotnymi włosami wzięłam się za makijaż, przynajmniej z tym poszło gładko. Za to okazało się, że w dwóch parach rajstop mam dziury, a trzecia i ostatnia jest odzieniem o grubości czterdzieści den i w kolorze wściekłej zieleni. Nie było mowy, żebym mogła je założyć. Musiałam w ostatniej chwili zmienić koncepcję stroju i zamiast spódnicy wygrzebać z szafy czarne spodnie.
Zerknęłam na zegarek.
– Szlag! Spóźnię się! – jęknęłam przerażona.
Miałam piętnaście minut do odjazdu autobusu, dziesięć marszu do przystanku, mokre włosy, rozładowany telefon i wrażenie, że jakieś nadprzyrodzone siły próbują sprawić, żebym nie pojawiła się na rozmowie, od której zależała moja najbliższa przyszłość.
Łapiąc w biegu torebkę, wyskoczyłam z domu, zatrzasnęłam drzwi i pognałam w dół klatki schodowej. Udało mi się nie przewrócić i nawet zdążyłam dobiec na przystanek piętnaście sekund przed przyjazdem autobusu.
***
– Proszę powiedzieć, co sprawiło, że zdecydowała się pani zgłosić na nasz kurs.
Spodziewałam się tego pytania, więc bez zająknięcia wyrzuciłam z siebie szereg argumentów, zaczynając od oczywistego, w postaci chęci poznawania świata, a kończąc na tym dotyczącym czerpania radości z rozwiązywania niemożliwych do rozwikłania problemów.
Rozmowa toczyła się gładko, a moje zdenerwowanie rozpłynęło się jak poranna mgła. Po niecałych czterdziestu minutach wychodziłam z biura Fun Holiday, wiedząc, że za miesiąc pierwszy raz w życiu wsiądę do samolotu, który w ciągu kilku godzin przeniesie mnie na tunezyjską wyspę Djerbę.3.
Trzy tygodnie z kawałkiem minęły błyskawicznie. Mimo końcówki listopada pakowałam do walizki koszulki z krótkimi rękawami, szorty, stroje kąpielowe i inne letnie fatałaszki. Dowiedziałam się, że o tej porze roku wieczory na Djerbie bywają chłodne, dołożyłam więc dwie pary długich spodni i trzy swetry. Nie mogłam się doczekać, a jednocześnie w brzuchu zaczynała się rewolucja na myśl o czekającym mnie locie. Tyle lat skutecznie unikałam wzniesienia się w powietrze, nawet w najdalsze podróże ruszając przyziemnymi środkami lokomocji (podróż na Krym pociągiem i autokarem, trwająca dwa dni i trzy noce, dała się mocno we znaki, ale przynajmniej było co wspominać), a teraz z własnej, nieprzymuszonej woli pchałam się do samolotu.
– Spakowana? – Emi wpadła do mojego pokoju, dzierżąc w dłoni aparat fotograficzny.
– Prawie – mruknęłam. – Cały czas wydaje mi się, że czegoś zapomniałam, ale nawet jeśli, to i tak nie dałabym już rady upchnąć niczego więcej w walizce. Starałam się wziąć tylko najpotrzebniejsze rzeczy, ale przecież nie mogę wyjechać na trzy tygodnie w jednej bluzce i spódnicy.
– Mówiłam, weź moją walizkę, bo jest większa, to się uparłaś. Masz, zabierz chociaż mój aparat, zmieści ci się w podręcznym. Narób zdjęć, niech wszystkim szczęki poopadają, gdy wrócisz.
– Dawaj, może uda mi się go nie zepsuć.
Byłam specjalistką w uszkadzaniu wszelakich sprzętów, więc nie powinnam zgodzić się na zabranie aparatu Emi, ale pokusa fajnych, dobrej jakości zdjęć była silniejsza od rozsądku.
– Dobra, chyba wszystko mam – stęknęłam, usiłując dopiąć pękającą w szwach walizkę. – Emi, usiądź na niej, inaczej nic z tego nie będzie – poprosiłam przyjaciółkę.
Gdy walizka została zamknięta, wskoczyłam pod prysznic, po czym szybko się ubrałam, pomalowałam i ruszyłyśmy z Emi do naszej ulubionej knajpy, w której umówiłyśmy się z Marcinem i Maksem na pożegnalnego drinka.
– Cześć, słonko, pięknie wyglądasz, jak zawsze. – Marcin cmoknął mnie w policzek. – Już za tobą tęsknię. Co my bez ciebie poczniemy?
– Jak to, co poczniecie. – Uśmiechnęłam się. – Będziecie mnie odwiedzać w tych wszystkich kurortach i na rajskich wyspach. Tam dopiero będzie zabawa, nie to co tutaj, przy cienkim piwku za studenckie zaskórniaki, w czterech swetrach i kaloszach, bo pogoda ciągle nie taka, jaką lubimy.
Puściliśmy wodze wyobraźni, zaczęliśmy planować, wymyślać, fantazjować, a przy każdym kolejnym piwie nasze wizje nabierały rozmachu i coraz bardziej egzotycznych kolorów. Emi poprosiła didżeja o kilka latynoskich kawałków i po chwili większość obecnych w knajpie osób kręciła mniej lub bardziej intensywnie biodrami, a jakaś para odtańczyła nawet gorącą salsę, za co została nagrodzona gromkimi brawami.
Około drugiej Maks, najrozsądniejszy z naszej czwórki, zaczął nawoływać do odwrotu. Musiałam być na warszawskim lotnisku o dwunastej, chłopaki mieli mnie odwieźć autem Marcina, dobrze byłoby w miarę porządnie się wyspać i nabrać sił przed tym, w czym miałam brać udział w ciągu nadchodzących trzech tygodni.
Następnego dnia rano nie byłam już taka pewna, że ten wyjazd to dobry pomysł. Ogarnęła mnie typowa panika, którą odczuwałam przed każdą nową sytuacją, wyzwaniem czy spotkaniem obcych ludzi. Wiedziałam, że to minie, gdy tylko dotrę na lotnisko i przywitam się z innymi uczestnikami kursu. Gorzej było z lękiem przed lataniem. Moje rozmyślania przerwał dźwięk telefonu – dzwonił Maks, strasznie zdenerwowany, bo właśnie odkryli z Marcinem, że złapali kapcia.
– Nie przejmuj się, mamy czas. Zmieńcie koło i dajcie znać, gdy będziecie do nas jechać. Zejdziemy z bagażami, tylko kawy już nie zdążymy wypić.
Uspokajałam Maksa, ale sama spokojna wcale nie byłam. Czyżby ten kapeć to jakiś znak, że nie powinnam lecieć? Może trzeba było się nie wychylać, tylko zająć się porządnie studiami i tak zwanym normalnym życiem?
– Oj, daj spokój. – Emi próbowała rozwiać moje wątpliwości. – Nie lecisz na koniec świata, w dodatku tylko na trzy tygodnie. Potraktuj to jak przygodę. Jeśli stwierdzisz, że takie życie nie jest dla ciebie, nikt cię przecież nigdzie nie będzie na siłę wysyłał. A coś mi mówi, że wcale nie będziesz chciała wracać.
– Ale ten samolot – jęknęłam. – Przecież to niezgodne z prawami natury. Ludzie nie latają.
– Nie wymyślaj – prychnęła. – Ludzie latają i mają się świetnie. Tobie też nic nie będzie.
Rozmowę przerwał nam dźwięk dzwonka. Maks wpadł jak burza, chwycił moją walizkę i zarządził pośpiech.
– Ruchy, ruchy, i módlcie się, żeby nie było korków.
– Aaa, gdzie jest moja torebka? – Jak zwykle, gdy człowiek się spieszył, niezbędne przedmioty urządzały sobie zabawę w chowanego. – Mam! Idziemy!
Na szczęście droga do Warszawy nie była zakorkowana, więc dotarliśmy na miejsce sporo przed czasem. Marcin wysadził nas z bagażami pod terminalem i pojechał zaparkować auto, a my ruszyliśmy do lotniskowej kafejki na kawę, której nie było czasu wypić w domu.
– Słuchajcie, żeby było jasne – zaczęłam, gdy Marcin do nas dołączył. – Nie chcę żadnych łzawych pożegnań. Nie lecę na koniec świata ani na dożywocie. Za trzy tygodnie jestem z powrotem i idziemy na imprezę.
– Pewnie, za trzy tygodnie wrócisz, żeby spakować manatki i wyjechać na kilka miesięcy, a może i na zawsze. – Maks wyraźnie wierzył w to, że po kursie dostanę pracę, o której marzyłam.
Potrzebowałam zmienić środowisko, realia, wyjechać, by zapomnieć o kilku facetach, których w ostatnich latach los całkiem bez sensu postawił na mojej drodze. Ale zupełnie nie brałam pod uwagę zostania za granicą na resztę życia.
– A co ja bym bez was zrobiła, gdybym wyjechała na zawsze? Nie ma takiej opcji! – Wzruszyłam ramionami, dopijając kawę i zerkając w stronę tablicy z informacjami o odprawach poszczególnych rejsów. – Słuchajcie, jest mój lot, zbieramy się! – W żołądku znowu poczułam rewolucję. – Odprowadźcie mnie do odprawy, ale potem idźcie, OK?
Przy stanowisku z numerem lotu na Djerbę ustawiła się już spora kolejka. Stanęłam na końcu ogonka, wyściskałam moją trójkę i kazałam im spadać. Poszli, trochę się ociągając. Zwłaszcza Maksowi było trudno odejść, bo nie zdążył obejrzeć wszystkich czekających na odprawę facetów, a na pewno był zainteresowany składem naszego kursu. Od kilku ładnych lat nie byliśmy ze sobą, ale w takich chwilach nadal wychodziła z niego zazdrość i mimo że według niego była to troska o mnie, wiedziałam swoje. Fakt, miałam wyjątkową zdolność do pakowania się w związki z draniami, facetami, którzy z kimś byli, czy też zakochiwania się bez wzajemności.
Obejrzałam się za moimi przyjaciółmi, gdy zbliżali się już do wyjścia. Wzięłam głęboki wdech i postanowiłam nie dać się czarnym myślom. Sama się w to wpakowałam, sama tego chciałam, nie czas na to, by się zastanawiać, czy to był dobry pomysł. Obiecałam sobie zrobić wszystko, żeby okazało się, że był.
– Cześć, a ty co tu robisz?! – Usłyszałam nagle radosny okrzyk.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam Bożenę, dziewczynę, którą znałam z uczelni i z corocznych letnich obozów sportowych.
– O rany, cześć, chyba to samo co ty. – Zaśmiałam się, szczęśliwa, że nie będę całkiem sama wśród obcych mi osób.
– Ale fajnie, że jesteś. – Wyraźnie miała wcześniej takie same obawy jak ja. – Razem będzie nam raźniej!
Kolejka szybko przesuwała się w kierunku stanowisk odprawy. Po kilkunastu minutach, z kartami pokładowymi w dłoniach, szłyśmy w stronę kontroli bezpieczeństwa.
– Czy ma pani w bagażu jakieś płyny lub elektronikę? – zapytał chłopak, podając mi plastikową skrzynkę, do której włożyłam torebkę i aparat fotograficzny.
– Tylko ten aparat – odparłam, kładąc na taśmie walizkę kabinówkę, w której miałam trochę ciuchów na wypadek, gdyby duża walizka omyłkowo poleciała gdzieś indziej niż ja, oraz przewodnik po Djerbie, prezent od Maksa, który zamierzałam przejrzeć podczas podróży.
Przyznałam się Bożenie, że to będzie mój pierwszy w życiu lot i że okropnie się go boję. Ponieważ do wylotu było jeszcze trochę czasu, postanowiłyśmy iść do baru na odstresowującego drinka. Nie my jedne miałyśmy taki pomysł. Knajpa pękała w szwach, a przy dwóch zestawionych stolikach siedziało kilkanaście osób, które zapamiętałyśmy z kolejki do odprawy. Podeszłyśmy do nich i przedstawiłyśmy się, próbując zapamiętać imiona wszystkich pozostałych uczestników kursu. Po chwili nasze towarzystwo było najgłośniej zachowującą się ekipą w lokalu.
Przekrzykiwaliśmy się, rozmawiając na kilka tematów jednocześnie. Nie traciliśmy jednak czujności i cały czas kontrolowaliśmy monitor, na którym pojawiły się statusy najbliższych planowych lotów. Przy naszym rejsie widniała informacja o zakończonej odprawie. Sącząc drinka, obserwowałam ludzi, wśród których już teraz dało się zauważyć urodzonych liderów i dusze towarzystwa, a także tych, którzy woleli pozostać w cieniu. Być może potrzebowali więcej czasu, aby się otworzyć przed obcymi, a może tylko stwarzali pozory nieśmiałych, żeby uchodzić za tajemniczych i trudnych do rozgryzienia? We wrodzoną nieśmiałość raczej nie wierzyłam, nie pasowała mi do charakteru wyjazdu i jego celu. Pilot wycieczek nie mógł być cichą, nierzucającą się w oczy myszką. Przynajmniej ja zupełnie inaczej wyobrażałam sobie osoby pełniące tę funkcję.
– A tak w ogóle to ktoś z was był już kiedyś na tej Djerbie? – zapytał wysoki blondyn, do tej pory milczący i przyglądający się wszystkim z uwagą.
– Moja ciocia była. Mówiła, że jest super.
Drobna długowłosa dziewczyna z diastemą między górnymi jedynkami, zaczęła opowiadać o wrażeniach cioci z pobytu na tunezyjskiej wyspie. Rozwodziła się właśnie nad tym, że kręcono tam niektóre sceny z Gwiezdnych wojen, gdy do baru weszły trzy osoby i skierowały się w naszą stronę.
– Dzień dobry! Słyszę, że mowa o Gwiezdnych wojnach! Czyżbyście byli naszymi przyszłymi rezydentami, którzy wzięli sobie do serca cel wyprawy i już ogarniają sprawy wycieczek po Djerbie? – Zaśmiał się wąsaty facet. – Dobrze widzieć was w tak doskonałych humorach. Dobry nastrój to podstawa. Jestem Karol Dembowski, a to moje koleżanki, Kasia Majchrzak, którą już mieliście okazję poznać w biurze, i Mariola Sęk, najlepszy w Polsce nauczyciel pilotażu. Jesteśmy z Fun Holiday i to z nami będziecie się męczyli przez najbliższe trzy tygodnie, a my postaramy się zrobić z was najlepszych rezydentów pod słońcem.
– A my postaramy się was nie zawieść. – Blondyn, którego imienia nie zapamiętałam, puścił oko do przybyłej trójki i zarządził następną kolejkę drinków.
Ekipa szkoleniowa chętnie na nią przystała. Karol przypomniał jedynie o tym, że za pół godziny trzeba będzie ruszyć w stronę bramki, ponieważ do wylotu została niewiele ponad godzina.
Ja przystałam jeszcze chętniej, ponieważ myśli o katastrofach lotniczych zaczęły mocno pchać się do mojej podświadomości.