- W empik go
Seventeen - ebook
Seventeen - ebook
Nastoletnia Pola Skowrońska zmuszona jest do porzucenia swojego dotychczasowego życia w Gdańsku. Pewnej chłodnej wiosny przeprowadza się do Wrocławia — miasta, którego nie lubi. Na jej drodze staje Franek Majewski, młody prawnik, a wraz z nim — jego surowa rodzina. Bliscy Franka nie chcą słyszeć o uczuciu, którym chłopak zaczął darzyć Polę, więc postanawiają zatrzymać młodych kochanków. Miłość zaczyna się tam, gdzie kończą się zasady.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8245-758-2 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kwiecień 2017
Pola
Uporczywie patrzyłam na tańczące cienie za oknem. Wiatr wiał dzisiaj silnie, choć słońce przebijało się przez chmury. Drzewa niechętnie uginały się, liście z poprzedniej jesieni podrywane w górę, spadały kilkanaście metrów dalej.
— Pola — babcia weszła do mojego pokoju. — Ciocia Amelia już przyjechała.
Westchnęłam cicho, czując żal w sercu.
— Jasne, już do was schodzę. — oznajmiłam.
Rzuciłam okiem na rozkwitającą wiosnę po raz ostatni w tym miejscu. Mimo, że był to mój tymczasowy dom, wiedziałam, że szybko nie wrócę. Będę tęskniła za Gdańskiem, dostępem do nieograniczonej wody, murków na plaży przy których spędzałam długie godziny. Czasem miałam wrażenie, że zostałam stworzona po to, by patrzeć na statki w oddali, próbujące zacumować w porcie w Gdyni.
To dawało mi ukojenie.
W ten sposób mogłam niemo wyrazić swój ból po ogromnej stracie, jaka spotkała mnie zaledwie dwa miesiące temu.
Nie chcąc o tym myśleć, chwyciłam jeden z wielu kartonów, które miałam ze sobą zabrać. Tak wyglądało moje życie — rzeczy spakowane od wielu tygodni, nawet nieruszone. Zeszłam na dół po drewnianych schodach, nie mając zbyt entuzjastycznego nastawienia. Powinnam się cieszyć — zacznę nowy etap — ale jakoś tego nie widziałam.
— Jak dobrze cię widzieć, Polcia! — moja ciocia serdecznie mnie uściskała.
Po chwili poczułam jak jej siedmioletnia córka — Julka — robi dokładnie to samo.
— Ja też się cieszę, że was widzę. — wymamrotałam zakłopotana.
Ciocia Amelia była młodszą szwagierką mojej mamy. Mieszkała we Wrocławiu i miała swój mały sklepik w centrum miasta. To właśnie tam miała mnie zabrać.
To właśnie w tamtym mieście miałam rozpocząć nowe życie. O ile da się żyć normalnie po tym wszystkim, co mnie, co nas spotkało.
Pożegnałam się z babcią, obiecując odwiedziny w wakacje.
Ruszyłyśmy w drogę. Była zaledwie jedenasta, więc czekało nas całe popołudnie w podróży.
Trochę rozmawiałam z ciocią, trochę czytałam, spałam, ale przez większość czasu słuchałam muzyki i patrzyłam na widoki za oknem. Autostrada ciągnęła się, drzewa wydawały się takie same.
— Pola, wiem, że życie wywróciło się do góry nogami — moja ciocia popatrzyła na mnie z ukosa, gdy byłyśmy już na miejscu i wyciągałyśmy moje rzeczy z bagażnika. — Moje też nie jest usłane różami. Nie wiem czy dam radę zastąpić ci matkę, ale zrobię wszystko, by tak było. Myślę, że to była dobra decyzja. Babcia ma już swoje lata, chciałam ją odciążyć. Mam nadzieję, że szybko się tutaj zadomowisz. — oznajmiła.
— Nie jestem zbytnio zadowolona z faktu, że musiałam zostawić całe swoje życie w Gdańsku i przenieść się do miasta, którego nawet nie lubię — powiedziałam. — Ale podobno nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Poradzę sobie.
— Zrobię nam coś do jedzenia i pogadamy. Trzeba ustalić kilka rzeczy. — stwierdziła.
Zabrała moją walizkę, a ja wyciągnęłam z auta sztalugę, rolkę płótna i właśnie zamykałam samochód, gdy obie usłyszałyśmy za sobą lekko zachrypnięty, męski głos.
— Dzień dobry pani Skowrońska. — odwróciłam się.
O kurczę.
— Och, witaj Franek. — rzuciła moja ciocia przez ramię.
— Pomóc wam w czymś? — zapytał, uśmiechając się do mnie.
Patrzyłam na niego. Na jego blond grzywę, ciemne, brązowe oczy i postawną sylwetkę.
— Dziękuję — moja ciocia również się odwróciła. — Doceniam twoje dobre maniery, ale już kończymy. Miłego popołudnia.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, a potem odszedł w kierunku willi z naprzeciwka. Stałam na naszym podjeździe jeszcze przez dłuższy moment, zastanawiając się nad różnymi rzeczami. Ciekawe czy miał dziewczynę. Właściwie nie powinno mnie to interesować. Miałam ważniejsze sprawy na głowie i nie powinnam zaczynać swojego nowego życia od podrywania chłopaka z sąsiedztwa.
— Oj Polcia — mruknęła moja ciocia. — Nawet o tym nie myśl.
— Łamacz serc? — zapytałam, nieco zawiedziona.
— Niekoniecznie — stwierdziła. — Ale ta rodzina to nic dobrego.
Chciałam zapytać dlaczego tak uważa, ale zanim zdążyłam się odezwać, otworzyła drzwi i przekroczyła próg.Rozdział 1
Kwiecień 2017
Pola
Niestety zostałam zmuszona do porzucenia swojej starej szkoły. Chodziłam do plastyka i miałam zamiar kontynuować naukę w tym wrocławskim, ale dopiero od września. Nie satysfakcjonowało mnie to, ponieważ musiałam od nowa zaczynać pierwszą klasę.
Nie miałam zbyt wiele do roboty. Rozpakowałam się następnego dnia, zastanawiając się nad tym, co mogłabym jeszcze kupić do swojego nowego pokoju.
Byłam pewna, że polubię to miejsce za jakiś czas. Po prawo od wejścia znajdowało się łóżko, po lewo biurko, ogromne okno i drzwi balkonowe, a naprzeciwko stała szafa, nowy regał na książki. Kilka wolnych półek było przymocowanych do ściany. Ustawiłam na nich zdjęcia mojej rodziny i byłam ciekawa czy patrzenie na nie kiedyś przestanie sprawiać mi ból.
Starałam się nie dołować. Naprawdę.
I tak cały marzec leżałam w łóżku, zapadając w głęboką melancholię i marazm. Mój świat się zatrzymał, a to, co działo się wokół — było za mgłą. Do tej pory czasem czułam, jakbym nie miała połączenia z tym, co się dzieje, co mnie otacza, ale zdarzało mi się to coraz rzadziej.
Chata mojej ciotki robiła wrażenie. Na górze znajdowało się pięć sypialni, a kolejne dwie były na dole. Jej mąż był współwłaścicielem dużej firmy budowlanej, którą założył mój tata, a jego brat. Mieli dwie siedziby, jedną w Gdańsku, a drugą tutaj. Ale to nie miało teraz znaczenia. Ciocia, przejmując firmę, od razu wystawiła ją na sprzedaż. Widocznie to był jej sposób na pozbycie się wspomnień. Tak jak ja wolała coś wyrzucić i zacząć od nowa z czystą kartą.
Część pieniędzy trafiła na moje konto do którego miałam dostać dostęp, gdy tylko zacznę studiować. Nie wiedziałam, jakie to kwoty i chyba nie chciałam wiedzieć. Pieniądze średnio mnie interesowały, bo wychodziłam z założenia, że nie są najważniejsze w życiu człowieka. Znałam wielu majętnych ludzi i zauważyłam, że im więcej człowiek ma hajsu, tym podlejszy jest dla innych. A ja nie chciałam taka być. Pieniądze nie powinny nas definiować.
Dlatego dziwnie czułam się, wprowadzając do takiego domu, gdzie w sąsiedztwie byli jeszcze bogatsi ludzie. Chociażby ten chłopak, który zagadał do nas wczoraj. Kto w wieku dziewiętnastu lat może sobie pozwolić na jazdę takim wozem? No właśnie.
Oczywiście, nie uważałam, że pieniądze to coś złego. Chciałam tylko, by mając je — być dalej człowiekiem.
A nie uważać, że można za nie wszystko kupić.
Wyjrzałam przez okno i dostrzegłam, że wyszedł z domu. Był przystojny. Był bardzo przystojny. Ale to nie była taka zwykła… Przystojność. Był piękny, tak jakby Bóg ulepił go z lepszej gliny. Moją uwagę zwróciły jego żyły na rękach. Miałam ogromną słabość do takich facetów i choć byłam tu zaledwie od dwudziestu czterech godzin, czułam, że coś się niedługo wydarzy.
Nigdy nie byłam zakochana. Co najwyżej zauroczona i to na dodatek w moim starszym kumplu — Aleksie. Chodził do trzeciej klasy liceum, ale nie w tym w którym ja się uczyłam. Poznaliśmy się przez przypadek. Pracował w pizzerii w której często przesiadywałam ze swoimi koleżankami. Była to chyba jednostronna sympatia. Aleks był jednym z tych niegrzecznych chłopców, którzy piją z tobą alkohol, a potem bzykają cię w aucie. Wstyd się przyznać, ale właśnie tak skończyłam. A potem nasz kontakt się urwał. Nie chciałam do tego wracać, bo naprawdę mocno odchorowałam tę sytuację. Przestałam nawet chodzić do tej pizzerii, by więcej go nie widywać. Od września zeszłego roku z sukcesem — Aleks stał się moim bladym wspomnieniem z gorącego lata.
Nie wiedziałam czym właściwie jest miłość. Czytałam czasem jakieś krótkie opowiadania w necie, gdzie bohaterowie zakochiwali się w sobie i byli razem przez całe życie, ale ja… Nie wiem czy byłabym zdolna do takich rzeczy. Do takich uczuć. Do oddania siebie komuś innemu. Nie musiałam się tym przejmować, bo miałam dopiero szesnaście lat.
Chyba powinnam postawić jakieś kwiaty w tym pokoju.
Miałabym idealny pretekst, by skłamać, że się nimi zajmuję, a nie gapię się na Franka zamyślona podczas, gdy ten macha mi ze swojego podjazdu, uśmiechając się do mnie lekko.
Kilka dni później, gdy zdążyłam już poznać okolicę i dowiedzieć się jakie są główne punkty orientacyjne na mapie miasta, moja ciocia złożyła mi propozycję.
— Może chcesz sobie dorobić w sklepie? — zapytała.
Mogłabym. Przecież już to robiłam. Pracowałam w warzywniaku w zeszłe lato.
— Właściwie to tak, mogę. — oznajmiłam.
— Świetnie, bo zaczyna się weekend, a ja będę robiła nowy grafik i mogę cię w nim uwzględnić. — ucieszyła się.
Miałabym chociaż jeden sensowny powód, by wyjść z domu.
Zjadłyśmy kolację i ciocia usiadła przy laptopie. Ja natomiast wzięłam pierwszą, lepszą książkę z regału i zaszyłam się pod kocem, by poczytać.
Po kilku minutach zobaczyłam, że ciotka dodała mnie do swojego czatu na Messengerze, a była to grupa z pracy. Przejrzałam członków i dostrzegłam, że oprócz mnie, zatrudnia dwanaście innych osób. Ten sklepik chyba nie był aż taki mały. Moją uwagę przykuła dziewczyna o imieniu Jagoda. Gdy zobaczyłam jej zdjęcie, od razu poczułam, że to może być mój człowiek.
Minęło kilka następnych dni. Szybko załapałam, że praca w sklepie w którym jest taki ruch i który generuje takie zyski, może być ciężka. Ale spodobało mi się. Być może dlatego, że mogłam patrzeć na cały wachlarz ludzkich osobowości — nie zawsze byli to uprzejmi klienci — a ja lubiłam patrzeć na ludzi, zastanawiać się co robią w życiu i kim są. Szybko dostrzegłam, że wolę rozkładać towar niż obsługiwać ich przy kasie. Kierownikiem tego przybytku była przemiła, ale też stanowcza Pani Hania. Szybko kazała mi mówić do siebie po imieniu.
Od razu złapałam z nią wspólny język, podobnie jak z Jagodą. Była ode mnie o rok młodsza, ale nie robiło mi to żadnej różnicy. Dogadywałyśmy się i nawet kilka razy wyszłam z nią po pracy. Cieszyłam się, że tak szybko poznaję nowe osoby — musiałam wrócić do swojego normalnego życia.
Jagoda tak jak ja, uwielbiała czytać i tak jak ja, chciała pójść do plastyka. Choć ja powinnam być w pierwszej klasie, a ona dopiero miała kończyć gimnazjum — obie uwielbiałyśmy malarstwo. Od razu wiedziałam, że wylądujemy na podobnym profilu.
I lubiłyśmy też książki.
Pewnego popołudnia zabrała mnie do biblioteki miejskiej. Jagoda była jedną z tych osób, które kupują rzeczy na pchlim targu, a książki nabywają za złotówkę w antykwariacie lub wypożyczają je z biblioteki. Uważałam ją za mądrą dziewczynę, choć jej jasnoróżowe włosy mogły wskazywać na coś innego. Była kreatywna, miała dobre pomysły i moje poczucie humoru. Nic dziwnego, że szybko się zakumplowałyśmy.
Krążyłam między setkami regałów w budynku, szukając czegoś dla siebie. Przed chwilą założyłam konto u pani w okienku i chciałam się rozejrzeć. Jagoda poszła do swojego ulubionego działu, a ja po prostu szukałam czegokolwiek.
Przystanęłam przy biografiach i zerknęłam na nowości.
— Ta o Jobsie jest niezła. — usłyszałam nad swoją głową.
— Jeśli lubi się historie czczące kapitalizm. — odpowiedziałam.
— Niech zgadnę — oparł się o regał. — Tobie raczej bliżej do Beksińskiego albo chociaż do Piotra C.
Prychnęłam.
— Nie trafiłeś. — mruknęłam z uśmiechem.
Ściskał w dłoni opasłe tomiska prawnicze. O nie.
To tłumaczyłoby chatę w jakiej mieszka.
— Czytałaś przewodnik po świecie Stiega Larssona? — podał mi go z wyższej półki.
— Opowiastki o przemocy wobec kobiet w Szwecji powinno się raczej czytać zimą — oznajmiłam. — Jest wiosna. Wolę coś pogodniejszego, ale dzięki. — wzięłam ją ze sobą.
— Zimą? — zapytał, marszcząc czoło.
— To wzmacnia klimat grozy. Chociaż ty jej chyba nie potrzebujesz, skoro tachasz ze sobą prawnicze tomiska. — stwierdziłam.
Westchnął.
— To do pracy. — oznajmił.
— Oczywiście, że tak. — mruknęłam.
Przyznam, że nieco się zawiodłam. Myślałam, że jednak nie jest kolejnym perfekcyjnym dzieckiem, które zapewne robi to, co każą mu rodzice. Może tak mnie to zabolało, bo kiedyś sama chciałam być perfekcyjna, a jedyna na co było mnie stać to malowanie obrazów.
Moja artystyczna dusza wyobrażała sobie, że wyląduję przy boku jakiegoś niezależnego chłopaka, który będzie interesował się tym, co ja. A potem przeżuje moje serce i je wypluje. Jak Aleks.
Westchnęłam cicho.
To było okropne z mojej strony. Nie mogłam przekreślać kogoś ze względu na to, że miał lepiej w życiu niż ja. Spojrzałam na niego. Patrzył na mnie swoimi dużymi oczami, myśląc o czymś bardzo intensywnie. Może miałam za krótką sukienkę? Był wyższy ode mnie i to o dobre trzydzieści centymetrów. Niestety, zostałam obdarzona niskim wzrostem, na dodatek los dołożył mi burzę długich blond włosów, które nigdy nie chciały układać się tak, jakbym tego pragnęła.
— Nie wiedziałem, że pani Skowrońska ma straszą córkę. — powiedział nagle.
Zacisnęłam zęby.
— Niespodzianka. — szepnęłam.
Boże, dlaczego w ogóle myślałam o tym, że mogłabym spędzić swoje życie u jego boku? To chyba nie była moja liga. Mimo to staliśmy tak naprzeciwko siebie i patrzyliśmy na swoje twarze, doszukując się w nich czegoś wyjątkowego.
— Jak ci na imię? — zapytał.
— Pola. — powiedziałam.
— Franek. — ujął moją dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek.
— Miło cię poznać. — szepnęłam.
Może to było mylne wrażenie, ale czułam, że faktycznie coś zmienia się w moim życiu i nie miałam zamiaru tego przerywać.
I może nadal stalibyśmy pod regałem i patrzylibyśmy się na siebie zamglonym wzrokiem, ale obok mnie wyrosła Jagoda i głośno odchrząknęła.
— Zostawić cię na chwilę i już wpadasz w tarapaty. — burknęła nerwowo.
— Uhm, już znalazłam to, czego szukałam. — powiedziałam nagle, patrząc na nią.
Westchnęła.
— Majewski, trzymaj swoje łapy z daleka. — pogroziła mu palcem i pociągnęła mnie do pani w okienku.
Okay, byłam oszołomiona. Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się, by ktoś patrzył na mnie z taką intensywnością. Miałam wrażenie, że chciał zapamiętać każdy centymetr mojej twarzy, a nie ukrywajmy, że ja chciałam zrobić to samo.
— Pola — zagadnęła mnie moja towarzyszka, gdy wyszłyśmy już z biblioteki. — Majewski ma narzeczoną. To potworna jędza, więc raczej nie chciałabyś, by weszła ci w drogę. Wystarczy, że czasem przychodzi do naszego sklepu i patrzy na nas z góry.
— Narzeczoną? — zapytałam.
— No słuchaj, koleś ma ze dwadzieścia pięć lat na karku to czego się spodziewałaś? — mruknęła. — Poza tym, też czasem do nas przychodzi. Pracuje w kancelarii swojego brata, na tej samej ulicy. To podłe, prawnicze środowisko i naprawdę nie chcę, żebyś miała problemy z tego powodu. Nie daj mu się.
Pokiwałam głową. No proszę, nie dość, że był starszy to jeszcze zaklepany. Czemu mnie to dziwiło? Facet jego pokroju na pewno miał już ułożone życie, więc mi pozostało poszukać sobie kogoś podobnego do Aleksa.
Jakby zauroczenie było tym, co powinno pochłaniać moją energię w tamtym momencie.Rozdział 2
Maj 2017
Pola
Było słoneczne, piątkowe popołudnie, więc siedziałam z mrożoną kawą i książką na swoim ogromnym balkonie, próbując odciąć się od świata. Rano byłam w pracy i zostałam tak przeorana, aż dziwne, że nie poszłam spać. Szkoda było mi dnia na leżenie w łóżku.
Kończyłam właśnie jakąś powieść kryminalną skandynawskiego pisarza, którego nazwiska nie umiałam wymówić. Może powinnam nauczyć się norweskiego? Lubiłam takie klimaty.
— Dałbym sobie rękę uciąć, że twój balkon jest jednak niżej. — nagle wdrapał się na górę i bezczelnie usiadł na drugim krzesełku.
— Oryginalny pomysł na piątkowe popołudnie. — stwierdziłam.
— Nie chciałem się wtrącać. Wybacz, o pani. — uśmiechnął się.
Zamknęłam książkę — przy nim i tak się nie skupię. Wbiłam swoje spojrzenie w doniczki z pelargoniami, ustawionymi pod barierką.
— Właściwie to dobrze — nagle spojrzałam na niego. — Nie chciałam marnować tego dnia na gnicie w łóżku, więc pomyślałam sobie, że poczytam. Ale jest ładnie, szkoda byłoby tu siedzieć i gapić się w książkę. Czekam na propozycje. Tylko wymyśl coś, co twoja narzeczona mi wybaczy. — dodałam złośliwie.
Skrzywił się.
— Nie mam narzeczonej. — szepnął nagle, odwracając wzrok.
Otworzyłam gębę, ale poczułam jedynie, że mi głupio.
Zabawne. Gardziłam plotkami, a właśnie powielałam jedną z nich.
— Przepraszam. — szepnęłam speszona.
— Spokojnie, skąd mogłaś wiedzieć? — mruknął.
— Rozumiem, że ją miałeś. — wypaliłam.
Chyba chciałam się jeszcze bardziej pogrążyć. Brawo, Polcia.
— Okay, to nie moja sprawa — dodałam jeszcze szybciej. — Chcesz coś do picia? — wstałam z miejsca.
— Mogę ci o niej opowiedzieć, ale chciałbym też wiedzieć, dlaczego twierdzisz, że pani Skowrońska to twoja mama, choć wcale tak nie jest. — oznajmił.
Zatrzymałam się wpół kroku.
— Zapytałam pierwsza. — wysyczałam.
Prychnął pod nosem.
— Ale to ja jestem ciekawskim typem. — oznajmił.
— Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. — powiedziałam beznamiętnie i zeszłam na dół, przechodząc przez swój pokój.
Moja ciotka poszła gdzieś z Julką — pewnie na lody i spacer.
Gdy wróciłam na górę, Franek patrzył na zdjęcia, które ustawiłam na półkach. Chyba nie powinnam była tak szybko wpuszczać go do swojego życia.
Poczułam, że robi mi się słabo.
— To twoja rodzina? — zapytał.
Westchnęłam.
— Posłuchaj — zaczęłam. — Nie jestem gotowa na to, by rozmawiać o pewnych sprawach. — oznajmiłam, czując jak łamie mi się głos.
Spojrzał na mnie. Nonszalancko trzymał dłonie w kieszeniach swoich lnianych spodni.
— Wybacz. Powiesz mi, gdy zechcesz. — szepnął tonem pełnym skruchy.
To sobie jeszcze poczekasz.
To było dziwne. Rozmawiałam z nim drugi raz w życiu, a czułam się tak, jakbym znała go od lat. Mimo, że nie chciałam mówić o tym, co stało się zaledwie dwa i pół miesiąca temu.
— Mam nadzieję, że Jagoda nie pokazała ci całego miasta. — zmienił temat.
— Zaprowadziła mnie tylko do biblioteki. — przyznałam.
— W takim razie wkładaj wygodne buty, zostanę twoim przewodnikiem. — uśmiechnął się.
— Daj mi chwilę. — poprosiłam, zaglądając do szafy.
On natomiast zaczął przyglądać się tytułom książek, które miałam na regale.
— Ambitna literatura. — skomentował.
— Nicholas Sparks raczej taki nie jest. — zaśmiałam się.
— Mało kto ma w swoim domu biografię Kory. — oznajmił.
— Widocznie jestem wyjątkiem. — mruknęłam, niezbyt skromnie.
— Nie wątpię. — mruknął żartobliwie.
Wyciągnęłam z szafy czarną sukienkę w motyle i swoją ulubioną, długą, dżinsową kurtkę.
— Wziąłbym coś cieplejszego. Wieczór ma być chłodny. — powiedział.
— Chcesz mi ukraść część wieczoru? — zapytałam cicho, uporczywie grzebiąc w innych ciuchach. Wyciągnęłam jeszcze długie, grube skarpety w zabawny wzorek — małe kotki.
— Chciałbym ukraść ci resztę życia, jeśli to możliwe. — stwierdził.
No i znowu, to samo spojrzenie, którym obdarzył mnie w bibliotece.
— Nie wiesz w co się pakujesz. — szepnęłam.
— Chyba się domyślam.
Uśmiechnęłam się przelotnie, zamykając szafę i idąc do łazienki.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Rozczesałam swoje długie włosy, przebrałam się i nawet szybko zrobiłam makijaż. Kolejny powód, by wyjść i wyglądać jak człowiek. Do pracy się nie malowałam, bo nie widziałam w tym sensu — do sprzedawania wódki nie trzeba dobrze wyglądać.
Do kompletu założyłam swoje wciągane buty i po kilku minutach byłam gotowa.
— Wyjdziemy przez drzwi jak ludzie. I tak jestem sama w domu. — oznajmiłam, zamykając okna.
Napisałam sms’a mojej ciotce, informując ją, że raczej wrócę późno. Słońce chyliło się ku zachodowi.
Zeszliśmy na dół, zdjęłam klucze w wieszaka w przedpokoju i byliśmy już na zewnątrz, gdy Franek znowu odezwał się tym swoim tonem głosu.
— Pola — zaczął. — Jesteś piękna.
Czułam lekki powiew wiatru, a kwiaty w rabatkach kuliły się przed nadchodzącym, wieczornym zimnem.
Myślałam, że się przesłyszałam.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się szeroko.
— Dziękuję. — mrugnęłam do niego.
Zaśmiał się.
— Skromna też bywasz. — dodał.
— To już rzadziej. — wzruszyłam ramionami.
Całe popołudnie krążyliśmy między kamienicami, drzewami, a gdy słońce miało już zachodzić, wjechaliśmy na górę Sky Towera, by móc to lepiej zobaczyć.
— Cudowne. — mruczałam z nosem przyklejonym do szyby.
Polubiłam go. Naprawdę. Już nie chodziło to jego uśmiech, dołeczki w policzkach, koszule, które nosił. Słuchał tego, co mówię. Słuchał, pytał i był zainteresowany, co najmniej tak, jakbym była okazem nie z tej planety.
— Gdy pierwszy raz cię zobaczyłam, pomyślałam, że masz może z dziewiętnaście lat, a tutaj okazało się, że jesteś trochę starszy. — przyznałam, gdy szliśmy przez oświetlony rynek.
— Dwadzieścia pięć. — sprostował.
Może dlatego wydawał się taki dojrzały.
— Tobie daję za to osiemnaście. — dodał z uśmiechem.
— Chciałbyś — prychnęłam. — Dwudziestego trzeciego maja skończę dopiero siedemnaście. — oznajmiłam.
— O Boże — złapał się za serce. — Jak ja to zniosę?
— Z tego co wiem, polskie prawo zakłada, że można mieć młodsze koleżanki. — powiedziałam.
— W naszym przypadku na koleżeństwie się nie skończy. — stwierdził pewnie.
Wydawało mi się to co najmniej nieprawdopodobne.
— Dlaczego tak mówisz? — zapytałam, zatrzymując się.
— Czuję to, po prostu — wzruszył ramionami. — Jesteś inna. Jeszcze nie umiem tego opisać, ale… Lubię cię, Pola.
— To zastanawiające, bo znamy się właściwie od niedawna. — powiedziałam.
— Mam wrażenie, że znam cię całe życie. — wytłumaczył.
Nawet się ucieszyłam, choć nadal podchodziłam do tego wszystkiego z dystansem. Nie mogłam przepaść bez reszty, więc patrząc na jego twarz, oświetloną przez światło ulicznych latarni, ledwo dyszącym z wysiłku rozsądkiem, powstrzymałam się, by go nie pocałować.
To wydawało się niedorzeczne — przecież byłam tylko małą gówniarą, pracującą w sklepie. On miał przed sobą całe, piękne życie, a postanowił się zatrzymać i zwrócić uwagę właśnie na mnie.
Okazał mi trochę troski, zainteresowania, a ja już wyobrażałam sobie naiwnie, że zostanie przy mnie.
Chyba powinnam się wycofać zanim zrobi z mojej duszy miazgę po której się nie pozbieram.
A mimo to, szłam z nim dalej, pijąc tę cholerną gorącą czekoladę i czując się tak, jakby to był sen.
Jak wiadomo — po każdym śnie trzeba się obudzić.
W poniedziałek spałam zdecydowanie za długo, więc w locie ubrałam się w dżinsy, firmową koszulkę, zgarnęłam z krzesła plecak i zerkając na zegarek, kilka razy zaklęłam pod nosem. Zbiegłam na dół, założyłam na nogi vansy, na plecy zarzuciłam skórzaną kurtkę i wyszłam z domu.
— Trzeba przyznać, że ładny macie widok z werandy. — oznajmił Franek, opierając się o jeden z drewnianych filarów przy schodkach.
— O Boże — mruknęłam. — Jestem spóźniona i to grubo, więc…
— Wiem — wszedł mi w słowo. — Mówiłaś, że masz dzisiaj na ósmą, a ja czekam tu od jakiegoś czasu i zastanawiałem się nawet czy nie kantowałaś. W każdym razie, oferuję szybką podwózkę, bo wybierając tramwaj, na pewno się spóźnisz.
— Bez różnicy. I tak utkniemy w korku. — zaśmiałam się.
— Ale w korku będziesz miała mnie obok, a w tramwaju możesz liczyć co najwyżej na mało uroczego bezdomnego. — wyjaśnił.
Mało uroczego? Te słowa w jego ustach były co najmniej zabawne.
— Okay, masz mnie. — pogroziłam mu palcem.
Przez pół drogi próbowałam dobić się do Jagody, ale przypomniałam sobie, że jest w szkole. Pracowała u nas tylko w weekendy i w środy. Napisałam więc mojej cioci, że się spóźnię, ale ta niewzruszona kazała mi się uspokoić, bo nic się nie dzieje.
Nie lubiłam być niepunktualna. Zwykle bywałam nawet chwilę przed czasem. Uważałam, że jeśli ktoś nie pilnuje zegarka to swojego życia też nie będzie umiał upilnować.
— Mam u ciebie dług. — oznajmiłam.
— Nawet nie wiesz kiedy zgłoszę się po spłatę. — mrugnął do mnie.
— Tylko nie czekaj zbyt długo, bo się przedawni. — uśmiechnęłam się.
— Mała Skowrońska ze mną flirtuje — oznajmił ściszonym głosem, nachylając się nade mną. — A jeszcze dwa dni temu nie chciała ze mną rozmawiać.
— Miłego dnia. — wychrypiałam i wyskoczyłam z jego wozu jak oparzona.
Wpadłam do sklepu, czując jak mocno bije mi serce. Musiałam na chwilę zapomnieć o jego uśmiechu i skupić się na pracy, co też uczyniłam. Na Franka przyjdzie czas później.
Minęło kilka dni, podczas których skupiłam się na czymś innym niż spotkania z chłopakiem.
— Wiem, że zaczynasz z nim kręcić — oznajmiła Jagoda, gdy przyszła do mnie w następnym tygodniu. — Pytał o ciebie wczoraj.
— Wiem, że tego nie popierasz. — powiedziałam, zanim zaczęłaby prawić kazania.
Martwiła się o mnie, ale nie wydawało mi się to zbyt niebezpieczne. Najwyżej dostanę kosza.
— Masz urodziny we wtorek, chcesz to jakoś uczcić? — zapytała.
— Owszem, ale w następny weekend. Wiem, że masz szkołę w tygodniu.
— Wiesz jak bardzo lubię tam chodzić — zaśmiała się. — Kolejny wolny dzień mi nie zaszkodzi.
— Na pewno coś wymyślimy. — obiecałam.
To miały być moje pierwsze urodziny bez bliskich. Wiedziałam, że ciocia na pewno przygotuje coś specjalnego, ale czułam, że to nie będzie to samo. Siedemnaście lat kończy się raz w życiu i chciałam to jakoś uczcić, ale sama nie wiedziałam czy głośna impreza to dobre wyjście.
Może po prostu chciałam posiedzieć w ten dzień z ciotką i Julką, obejrzeć z nimi film i zjeść coś dobrego — czyli jak przez większość naszych wspólnych wieczorów.
Podświadomie chciałam spędzić ten wieczór z Frankiem, ale w ciągu ostatniego tygodnia chyba miał dużo pracy i wymieniliśmy tylko kilka wiadomości. Nie miałam mu tego za złe, ale to umocniło mnie tylko w przekonaniu, że on ma swoje życie i nie powinnam się narzucać.
Nie widywałam go nawet przez okno, co dodatkowo mnie zmartwiło.
Gdy Jagoda poszła, napisałam list do babci i miałam zamiar go wysłać następnego dnia.
A potem Franek pierwszy się do mnie odezwał.
OD FRANEK: Co dzisiaj robisz?
DO FRANEK: Aktualnie podglądam przez firankę czy raczysz się tutaj pojawić.
OD FRANEK: To niemożliwe. Nie mieszkam tam. Jeśli chcesz do mnie wpaść to podeślę Ci adres.
Zerknęłam na zegarek. Dochodziła dopiero osiemnasta.
DO FRANEK: Poproszę.
Umówiliśmy się na dwudziestą.
Zeszłam na dół, by oznajmić cioci, że wychodzę.
— Gdzie? — zapytała znad laptopa.
Westchnęłam.
— Umawiam się z kimś od jakiegoś czasu. — przyznałam.
— I ja nic o tym nie wiem? — udała oburzoną. — Tylko wróć przed północą. I chcę wiedzieć co to za łamacz serc!
— Majewski. — szepnęłam.
Skrzywiła się.
— Czy on przypadkiem nie jest dla ciebie za stary? — pisnęła.
— Nie ma trzydziestki, więc chyba nie. — wzruszyłam ramionami.
Westchnęła.
— Powiedz mu, że mam wiatrówkę pod schodami. — mrugnęła do mnie i uśmiechnęła się złowieszczo.
— Jestem dużą dziewczynką. Poradzę sobie. — oznajmiłam.
— Wcale w to nie wątpię. — mruknęła.
Rozczesałam swoje długie włosy, zaplotłam je w dwa dobierane warkocze, przebrałam się w wygodniejsze dżinsy i gdy patrzyłam w lustro, zastanawiając się czy powinnam się umalować, usłyszałam dźwięk nowej wiadomości.
OD JAGÓDKA: Właź szybko na messa, bo twoja ciotka dodała jakieś ciacho do czatu.
Zaśmiałam się pod nosem. Zrobiłam o co prosiła, dostrzegając, że ma rację. Koleś wyglądał jak słodki miś i widać było gołym okiem, że jest przypakowany. Miał na imię Bartek i ciocia napisała, że dołączy do nas od poniedziałku.
DO JAGÓDKA: 7/10
OD JAGÓDKA: No tak, bo teraz 10/10 będzie dla Ciebie Majewski!!!
Znowu się zaśmiałam.
Jak zwykle celnie trafiła ze swoimi spostrzeżeniami. Nie miałam zamiaru zaprzeczać.Rozdział 3
Maj 2017
Pola
— Nie chodzisz do szkoły? — Franek popatrzył na mnie lekko zaskoczony.
— Idę dopiero od września. — rzuciłam od niechcenia.
Rozglądałam się po pomieszczeniu, które robiło jednocześnie za jadalnię i sypialnię. Moją uwagę przykuła tablica korkowa do której przyczepione były zasuszone kwiaty.
— Moja siostra to zrobiła — wyjaśnił. — Kornelia.
Pokiwałam głową z uznaniem.
— Nie będziesz zaskoczona, jeśli powiem ci, że studiuje na ASP. — dodał.
— Artystyczna dusza. — szepnęłam.
Kawałek dalej na półce dostrzegłam zdjęcia jego rodziny. Na jednym z nich zobaczyłam Franka z gościem zabójczo do niego podobnym.
— To mój brat, Aleksander. — wyjaśnił.
— O jej. — jęknęłam.
Może to głupie, ale jego brat miał na imię tak samo jak chłopak, który złamał mi serce.
Poza tym kogoś mi przypominał, ale nie byłam pewna kogo.
— Co to za zatrwożona mina? — zapytał.
— Chodziłam kiedyś z kolesiem, który miał na imię Aleksander. — przyznałam.
— Domyślam się, że to niezbyt wesoła historia.
— Nawet nie wiesz jak bardzo. — wzruszyłam ramionami.
Miał regał z książkami, ale królowały na nim prawnicze tomiska. W pokoju panował półmrok.
— Chcesz o tym opowiedzieć? — ciągnął.
— No cóż, umawiałam się, potem mnie zaliczył i zniknął. Cała historia. — wyjaśniłam.
Stałam naprzeciwko tych zdjęć ze skrzyżowanymi rękoma. Na wszystkich całe rodzeństwo było odstrzelone w piękne i zapewne drogie ubrania. Kornelia trochę odstawała stylem. Podejrzewałam, że była największą buntowniczką w tej rodzinie.
— Przykro mi. — powiedział.
— Nauczka na przyszłość. — mruknęłam.
— Załapałem, nie chcesz, żeby ktoś złamał ci serce. — rzucił żartobliwie.
— Myślę, że nikt tego nie chce. Chyba, że mówimy o masochistach. — uśmiechnęłam się.
Przeniosłam wzrok na obraz wiszący nad drzwiami.
— Niech zgadnę — zmieniłam temat. — Dzieło Kornelii?
Pokiwał głową.
Namalowała fioletowe lilie w wazonie na pomarańczowym tle. Te dwie barwy gryzły się ze sobą, ale zwracały uwagę.
— Myślę, że spokojnie byś się z nią dogadała. To taka doroślejsza wersja Jagody. — wyjaśnił.
— To mieszkanie w ogóle nie wygląda na twoje. — powiedziałam nagle.
— Ciekawa teoria.
— Królują tu elementy mówiące o twojej rodzinie. Wiem już, że Kornelia to wspaniała, buntownicza artystka, twoja mama ma minę suki i na pewno się nie polubimy, twój ojciec nie ma za wiele do powiedzenia, a twój brat to wyniosły dupek — rzuciłam stanowczo. — A z tobą jak jest? Nie ma tu nic, co mówiłoby cokolwiek o tobie.
Popatrzył na mnie zaskoczony, ale też jakby zawstydzony.
— Chyba powinnaś w przyszłości zostać psychologiem — mruknął. — Skąd wiesz tak dużo o ludziach?
— To było śmiałe założenie, ale nie podważyłeś moich słów, więc mam rację — poczułam smutek. — Nie masz z nimi najlepszych relacji, prawda?
— W tym momencie są bardzo formalne — powiedział. — Odkąd rozstałem się z Natalią, zepchnęli mnie na boczny tor.
Pokiwałam głową.
— Niech zgadnę, twój starszy brat jest traktowany jako jedyne dobre dziecko, prawda? Kornelia już lata temu wyłamała się z tego schematu posłusznej i grzecznej dziewczynki. A ty — spojrzałam na niego. — Ty się starałeś, chociaż czułeś coraz większy opór i w końcu wybuchnąłeś.
— Trochę sam się odsunąłem, bo nie chciałem powiedzieć czegoś, czego mógłbym żałować. — wyjaśnił.
— Rozumiem — szepnęłam. — Przekichana sprawa.
— Cóż, gdy masz dwadzieścia pięć lat i wiesz już jak będzie wyglądało całe twoje życie, zwłaszcza, że zapowiada się jako dosyć sztywne, może się odechcieć, po prostu. Strasznie wkurwiło mnie to, że oni chcą uchodzić za takich bez skazy, a tak naprawdę to… Moja mama ma paskudny charakter. Olek się w nią wrodził. Neli zwiała przy pierwszej okazji, w ogóle z nimi nie rozmawia. Dla nich wszystkich jedyne, co się liczy to prestiż, duma, honor i oczywiście dobro rodziny. Musiałem wiele poświęcić. Na przykład to, że w życiu nie chciałem zostać prawnikiem jak Olek i tata. Chciałem studiować pieprzoną astronomię. Ale przecież to głupota. Jedyny słuszny zawód na tym świecie to prawnik. Adwokat. Sędzia — wyjaśnił rozgoryczony. — Dlatego matka wściekła się, gdy Neli oznajmiła, że idzie na ASP. Chciała ją wkręcić na Uniwersytet Medyczny. Całej naszej trójce zaplanowała przyszłość od A do Z, ale nie wzięła pod uwagę tego, że w moim przypadku ten plan jest po prostu do bani — dodał. — Może dlatego zwróciłem na ciebie uwagę. Jesteś dobrą osobą, kreatywną i stanowczą. Być może jeszcze nie wiesz jaki brutalny może być świat i ludzie. Nawet ci tego zazdroszczę. Myślę, że to idealny moment na to, by coś zmienić i więcej nie wracać do kiszenia się w garniturze.
Pokiwałam głową.
Nie zgadzałam się z pewnymi kwestiami, które poruszył w swojej wypowiedzi, patrząc na to, co mnie spotkało, ale wolałam to przemilczeć.
Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam do niego rękę.
— Dobry wieczór, jestem Pola Skowrońska. W czym mogę panu służyć? — zapytałam żartobliwie.
— Spraw, żebym oszalał. — wychrypiał, chwytając mnie za dłoń.
Siedział na łóżku, więc chcący albo i nie, przyciągnął mnie do siebie. Popatrzyłam mu w oczy.
— Chyba już za późno. — szepnęłam.
Żołądek fiknął mi koziołka.
Poczułam jego dłoń na swojej szyi, a potem na twarzy, a jeszcze chwilę później na ustach.
— Jesteś piękna, Pola. — powiedział.
A potem mnie pocałował.
Dobry Boże.
Poczułam się tak, jakby ktoś podpalił mi wnętrze. Jakby ktoś na nowo rozniecił ledwo tlący się ogień.
Nie mogłam się powstrzymać, by nie usiąść mu na kolanach i nie dotknąć jego twarzy. Po prostu musiałam to zrobić — zżerała mnie ciekawość, ale też nie mogłam się nadziwić jak to możliwe, żeby na mojej drodze stanął tak p i ę k n y facet.
Całowaliśmy się tak przez dłuższą chwilę.
— Szybki jesteś jak na to, że znam cię od niecałego miesiąca. — zaśmiałam się dźwięcznie.
— Szybki byłbym, gdybym zdjął z ciebie ubrania. — złapał mnie za biodro.
Aż zrobiło mi się gorąco.
— Igrasz z ogniem, Franek. — wymruczałam.
Pogładził mnie po policzku.
— Czy ten cymbał był chociaż delikatny? — zapytał nagle.
Normalnie uciekłabym wzrokiem, ale nie miałam takiej możliwości i nie lubiłam takich sytuacji — stawiania mnie pod murem i wymuszania odpowiedzi.
— Już ci mówiłam, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. — burknęłam zawstydzona.
Uniósł brew.
— Chcę wiedzieć. — szepnął.
— Och, Boże — wywróciłam oczami. — Nie wiem czy podpity brudas może być delikatny. Chyba nie bardzo. Poszliśmy na koncert Comy, a potem dobrał mi się do gaci w swoim sedanie. — wzruszyłam ramionami.
— Przykro mi. — powiedział.
— Spoko, już zdążyłam się z tego wylizać. Bywa, takie jest życie. — starałam się, żeby mój głos był obojętny, no ale nie do końca mi się udało.
— W każdym razie chcę, żebyś wiedziała, że mi na tobie zależy i nie mam zamiaru w żaden sposób cię wykorzystywać. — oznajmił.
— Luz, nie zrobili mnie ze szkła. — uśmiechnęłam się.
— Chociaż raz chciałbym postąpić jak należy — wyjaśnił. — Wybacz, że trafiło na ciebie — uśmiechnął się. — Chcesz jeszcze herbaty? To mogę ci zaproponować, oprócz całonocnego przytulania i całowania.
— Niestety o północy muszę być w domu. — powiedziałam.
Zerknął na zegarek.
— Cholera. Mamy mało czasu. — udał zasmuconego.
— Podobno mamy przed sobą całe życie.
— Marne pocieszenie. — zaśmiał się.
Obudziłam się we wtorkowy poranek, nieco przerażona tym, jakie niespodzianki wszyscy dla mnie szykują. Cisza w domu mi nie pomogła, ale domyśliłam się, że ciocia może być w sklepie, a Julka w szkole.
Myliłam się. Zeszłam na dół i w kuchni zastałam ciotkę krojącą owoce.
— Wstałaś — uśmiechnęła się. — Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Polcia! — ucałowała mnie w policzek.
Byłam jeszcze nieprzytomna. Zegarek pokazywał szóstą czterdzieści.
Na dziewiątą miałam być w pracy.
— Może jednak chcesz wolne? — zapytała.
— Nie, spoko — machnęłam ręką. — Robisz gofry na śniadanie?
— Dzisiaj mamy wyjątkowy dzień, więc nie będzie owsianki. — zaśmiała się.
— Dzięki Bogu. — mruknęłam z ulgą.
Julka przyszła na dół z laurką.
— Pola, to mój prezent dla ciebie. Wszystkiego najlepszego. — oznajmiła speszona.
— O jej. — wzięłam od niej malunek.
Była śliczna. Przedstawiała moją podobiznę w sercu z kwiatów.
— Dziękuję. — przytuliłam ją.
Przed ósmą Julka była już w szkole, a ja razem z ciotką ruszyłam w drogę do pracy. Rzadko kiedy mnie podwoziła, ale może to był urodzinowy bonus.
Na zmianie byłam z Hanką i tym nowym — Bartkiem.
Gdy tylko przekroczyłam próg, okazało się, że w biurze czeka na mnie tort i naprawdę — wzruszyłam się. Zatkało mnie nawet, a ja przecież rzadko się zatykam.
— Skasuj mi fajki. — mruknęłam do Hanki.
— O nie — powiedziała. — Nie przyłożę się do twojego raka.
— Bez urazy, ale gdybyś nie paliła paczki dziennie to może bym się z tobą zgodziła. — zaśmiałam się.
— A ciotka wie, że palisz? — zmrużyła oczy.
— Sama kopci jak smok. — wzruszyłam ramionami.
Chwilę później siedziałam na kontenerze od piwa z telefonem w jednej dłoni i z fajką w drugiej. Byłam jakaś rozedrgana.
Czułam jakiś przełom w powietrzu.
— Długo tu pracujesz? — Bartek do mnie dołączył.
— Trochę ponad miesiąc. — oznajmiłam.
— Fajny macie tu klimat. — przyznał.
— No, podobno ekipa jest jak jedna wielka rodzina, a moja ciotka jest matką was wszystkich. — zaśmiałam się.
— Konkretna babka, nie chciałbym jej podpaść.
— Ja też nie. — rzuciłam groźnie.
— A więc — ciągnął. — Nie uczysz się?
— Chwilowo nie. Tylko pracuję. A ty?
— Druga klasa liceum.
— Więc dlaczego nie jesteś w szkole? — zapytałam.
— Wolę przychodzić tutaj. — wyjaśnił krótko.
— Pola — moja ciotka obok nas się zmaterializowała. — Idź na sklep.
Westchnęłam. Uratowała mi dupę, bo nie lubię rozmawiać o swoich życiowych decyzjach. Jeszcze żebym miała na nie wpływ.
— Koniec przerwy, towarzyszu. Zabierajmy się za robotę. — wrzuciłam peta do słoika i weszliśmy do środka.
Paliliśmy z tyłu sklepu w podwórku.
Przebrałam się w firmową koszulkę, poprawiłam włosy i wyszłam z zaplecza.
— O kurczę. — wychrypiałam, widząc Franka z ogromnym bukietem kwiatów.
— Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, młoda damo — uśmiechnął się. — Oby to życie było dla ciebie łaskawsze. — dodał.
— Dzięki, nie musiałeś. — mruknęłam.
Nie wiem co miał na myśli, życząc mi łaskawszego życia, ale chyba nie chciałam wiedzieć. Chociaż było to zastanawiające.
— Dobrze cię widzieć, Franek — powiedziała moja ciotka. — Muszę z tobą pomówić.
Spojrzałam na nią.
— Błagam cię. — warknęłam.
— Spokojnie, tylko trochę go postraszę — wycedziła, pokazując drzwi od zaplecza. — Ciebie też zapraszam. — kiwnęła na mnie ręką.
— Och, Boże, miej litość. — szepnęłam zaniepokojona.
Poczłapałam w stronę biura.
— Tylko nie praw kazań. — poprosiłam błagalnym tonem głosu.
Zamknęła za nami drzwi.
— Posłuchaj, młodzieńcze — spojrzała na Franka. — Mam nadzieję, że nie masz żadnych złych zamiarów wobec Poli. Muszę ją chronić i naprawdę, jeśli się dowiem, że złamałeś jej serce to zrobię użytek ze swojej wiatrówki. Wychowywanie dwóch dziewczynek jest piekielnie trudne, zwłaszcza gdy jedna z nich jest nastolatką, mądrą i piękną i uganiają się za nią chłopcy.
— Och, naprawdę, nie musisz się tak o mnie troszczyć. — burknęłam zawstydzona.
— Pani Skowrońska — zaczął Franek. — Nie mam żadnych złych zamiarów wobec Poli. Po prostu chcę, żeby była szczęśliwa.
Poczułam dziwne ukłucie w sercu, a potem do moich oczu naszły łzy. Musiałam jednak szybko się opanować. Wzięłam głęboki oddech.
Jak mogłam być szczęśliwa, wiedząc, że zaledwie trzy miesiące temu moich rodziców pochowano wraz z moim trzyletnim braciszkiem? Do tej pory spychałam rozpacz w ciemne zakamarki duszy, ale przecież musiałam w końcu się z tym zmierzyć.
— Mam cię na oku, Majewski. — powiedziała z grozą.
— Będę miał się na baczności. — zapewnił.
— A teraz do roboty, kasa sama się nie zarobi! — klasnęła w ręce.
— Co dzisiaj robisz? — zapytał Franek, gdy wychodziliśmy z zaplecza.
— Nie mam planów. — mruknęłam.
— W takim razie wpadnę wieczorem. — mrugnął do mnie.
— Nie może być — usłyszałam za sobą niedowierzający głos. — Franek, czy możesz mi to wytłumaczyć?
Chłopak się odwrócił.
— Jakoś nie mam zamiaru. — burknął.
Patrzyłam właśnie na jego brata.
— Myślałem, że poszedłeś po rozum do głowy i te kwiaty były dla Natalii. — oznajmił Olek.
Franek prychnął pod nosem.
— Widzimy się wieczorem, mała. — pocałował mnie w czoło, a potem wyszedł ze sklepu.
Dziwnie się poczułam. Tak, jakby Olek nakrył nas na gorącym uczynku. Biorąc pod uwagę to jaka była ich rodzina, czułam, że Franek trzyma mnie w tajemnicy, a teraz wszystko się wydało. I czułam kłopoty.
Westchnęłam tylko i wzięłam się do pracy.
O piętnastej, gdy miałam kończyć, Jagoda przyszła do sklepu.
— Kurwancka! — wrzasnęła. — Wszystkiego najlepszego dla najlepszej i najmądrzejszej laski w tym mieście! — rzuciła mi się na szyję. — Kupiłam ci zapas lizaków, wiem, że uwielbiasz je tak jak ja!
Zaśmiałam się.
— To co? Co dzisiaj robimy? — zapytała.
— Pójdziemy coś zjeść, a wieczorem mam randkę. — oznajmiłam dumnie.
— O Boże, to już oficjalne? — drążyła.
— Uhm, chyba tak. — potwierdziłam speszona.
— Jasny gwint, Polcia wyrwała najgorętszą dupę w promieniu stu kilometrów — pisnęła. — No chyba że za drugą taką możemy uznać… — urwała, patrząc znacząco na Bartka, który też miał zaraz kończyć pracę. — Hej, misiaczku! — zawołała. — Idziesz z nami coś zjeść?
— Jesteś pochrzaniona. — jęknęłam.
— Za to mnie kochasz, słonko. — wysłała mi buziaka w powietrzu.
I w taki oto sposób nasza trójka, kilka minut później, siedziała w jednej z najlepszych burgerowni w okolicy. Przyglądałam się spacerowiczom, korzystającym ze słonecznej pogody.
— Czasem nie wierzę, że los zesłał na moja drogę kogoś takiego jak Pola — powiedziała Jagoda. — Serio, ta laska wymiata.
— Ciężko jest mi powiedzieć coś o kimś, kogo znam od kilku godzin — stwierdził Bartek. — Też u nas pracujesz?
— Oczywiście. Na razie tylko w weekendy i w środy — oznajmiła. — Masz strasznie kwaśną minę jak na kogoś, kto ma urodziny. — zwróciła się do mnie.
Westchnęłam.
— Obawiam się, że skazałam się dzisiaj na banicję ze strony rodziny Franka. — mruknęłam niechętnie.
— Mówiłam, że ta rodzina jest dziwna. Chłodna. Nawet bardzo.
— Znasz jego siostrę? — zapytałam.
— Nie. — zaprzeczyła.
Odebraliśmy zamówienie.
— Podwójny ser to grzech, ale ja lubię grzeszyć. — jęknęła Jagoda.
Zaśmiałam się.
— No to jak, kolejna baza już zaliczona? — zapytała nagle.
— Jagoda… — jęknęłam.
Czasem zapominałam jaka była bezpośrednia.
— Umieram z ciekawości. — pisnęła.
— Nie sądzisz, że znam go za krótko? — zasugerowałam.
— Czas to pojęcie względne. — wzruszyła ramionami.
No chyba nie do końca.
Nie skomentowałam tego.