- W empik go
Seweryn Goszczyński - ebook
Seweryn Goszczyński - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 304 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wielcy ludzie, których przykład wskazuje spółczesnym i potomnym drogę mądrości i cnoty, to najwyższa chluba, najcenniejsze dobro narodów. W wolnych też krajach młode pokolenie uczy się czci i miłości dla swych bohaterów w domu i szkole, a każdemu z ziomków rozjaśnia się czoło i dusza, gdy sławne ich imię wymawia.
Gdyby więc Seweryn Goszczyński urodził się był w niepodległym jakim kraju, jego pisma byłyby znane w pałacach i chatach, a wszędzie składanoby należny hołd jego pamięci. Ale on był synem polskiej ziemi, skutej w kajdany, deptanej przez wroga, – ziemi, która nie ma prawa oddawać głośnej czci mężom, co dla jej dobra pracowali i z upadku pragnęli swój naród podźwignąć.
Więc może nie jeden z was, mili czytelnicy, zapyta – po przeczytaniu tytułu niniejszej książeczki – kim że był ów Seweryn Goszczyński? – Kim był? – Sławnym poetą, apostołem wolności, bohaterem! Jego pieśń brzmiała miłością ojczyzny i swobody, a nienawiścią i wzgardą dla wszelkiej przemocy; jego oręż błyskał na świętem polu bitew o niepodległość narodu; jego słowo apostolskie budziło nieznane przedtem uczucia pod strzechą wieśniaczą; silny, niezłomny, ognisty jego duch ożywiał swoim zapałem znękanych, wątpiących, zrospaczonych.
Nie zasługujeż taki człowiek na poznanie? O zaiste, godzi się nam usłuchać jego głosu, który wzywa nas miłośnie: "Do mnie tu, ludu serdeczny, ja brat tobie, ja twój wieczny U Godzi się zbliżyć do poety-bohatera, aby światłem jego myśli, żarem uczuć oświecić umysł, ocieplić serce!
Seweryn Goszczyński przyszedł na świat w miasteczku Ilińcach, na Ukrainie, w ośm lat po trzecim rozbiorze Polski, a więc w 1803 r.
Dziecięce lata, których wpływ na całe pozostaje życie, ubiegły w szczęśliwych dla przyszłego poety warunkach. Rzeźwe powietrze stepów ukraińskich wlewało niespożyte siły w krzepki z natury jego organizm, przykład i nauki zacnej matki budziły w nim zamiłowanie cnoty; zdolni nauczyciele kształcili umysł; ojciec, były wojskowy, rzucał w serce pierwszy posiew rycerskich i patrjotycznych uczuć opowieścią o powstaniu Kościuszkowskiem, w którem czynny brał udział, jako oficer artylerji
Bystry, nad wiek rozwinięty chłopak słuchał z płonącem okiem o wypadkach, które przypominają najświętsze nasze chluby, najsroższe boleści, najwznioślejsze ofiary, i serce mu biło do wielkich czynów, a Polska, droga ojczyzna trzykroć rozdarta a nie umarła, całą zabrała duszę.
Miłość swą dla niej wylewać począł w ognistych piosenkach, w szkołach jeszcze będąc, w gimnazjum, w mieście Humaniu. Pierwsze utwory młodego poety, zwłaszcza jego "Duma na gruzach Ojczyzny", znalazły, chociaż niedrukowane, mnogich czytelników. Podawano je sobie z rąk do rąk w odpisach i czytała je młodzież szkolna i starsi ludzie po dworach, po miastach, a myśl czytających zwracała się od samolubnych zabiegów i drobnych kłopotów osobistych ku wyższym celom, ku sprawom, cały naród obchodzącym.
Zaniepokoiło to policję moskiewską, jęła więc piosenki ścigać, a ich autora prześladować. Żarliwość jej wszelako spełzła na niczem: Goszczyński umiał już i wówczas z trudnych terminów obronną wychodzić ręką, a jego piosenkom prześladowanie tem większy zjednało rozgłos, bo ludzie sobie mówili: musi to być coś znakomitego, kiedy aż policję trwoży. Leciały więc te piosenki, niby ścigane ptaszki, szybciej niż przedtem, od domu do domu, skarżąc się wszędzie żałością Polski, płacząc jej bólem, dzwoniąc jej nadzieją.
Po ukończeniu w siedmnastym roku życia nauk gimnazjalnych w Humaniu, Goszczyński udał się dla dalszej pracy, dla dalszej nauki do Warszawy. Odtąd nie samem już słowem, ale i czynem służy krajowi, a jego pieśni i czyny wiążą się ściśle z dziejami narodu. Chcąc przeto dokładnie zrozumieć dalszy bieg jego życia, musimy cofnąć się wstecz i bodaj pokrótce przypomnieć sobie o wypadkach, jakie zaszły w Polsce w pierwszych lat dziesiątkach bieżącego stulecia.
II.
Rzut oka na sprawy krajowe. Goszczyński w Warszawie.
Bronili się walecznie Polacy pod wodzą Kościuszki przed złymi sąsiadami, nie szczędzili ofiar z mienia i krwi. Ale pomimo bohaterskich wysiłków, walka zakończyła się klęską. Wrogowie rozdarli po raz trzeci nasze ziemie i radując się, że z potężnego niegdyś państwa nie zostało ni śladu, urągali naszej boleści, krakaniem: Koniec Polsce! Zagłada Polakom!
Ale "mocniejszy Pan Bóg, niż pan Rymsza" – powiada przysłowie. Mocniejszym okazał się wielomiljonowy naród polski od monarchów, którzy spiknęli się na jego zgubę. Zaledwie bowiem ci monarchowie po drugich sporach zgodzili się między sobą, kto jaką część naszej ojczyzny ma sobie przywłaszczyć, zaledwie wykreślili imię Polski z pomiędzy narodów żyjących, – gdy radosna wieść przebiegła światem, że hen daleko, na włoskiej ziemi powiewa, jak za dni wolności i chwały, chorągiew nasza bojowa ze srebrnym orłem. A pod oną chorągwią stoją zbrojne hufce polskich rycerzy i cudów waleczności dokazując, gromką pie śnią całemu obwieszczają światu, że "Jeszcze Polska nie zginęła! "
Zdumieli się Polsko-bójcy. – Jaką siłą, jaką mocą zmartwychwstaje ten naród? – pytali.
Nie wiecie? – Siłą ofiary, mocą nieśmiertelnych haseł naszych walk – haseł wolności, równości, braterstwa!
Jeden z wodzów powstania Kościuszkowskiego, jenerał Dąbrowski, wymknął się potajemnie z Polski, strzeżonej przez wroga, dotarł do sławnego wodza Francuzów, do Napoleona, który toczył zwycięzkie wojny z całym niemal światem – i tak mu powiedział: Rzeknij słowo, ty, coś taki dziś potężny, że dopomożesz do odbudowania Polski, a staną przy tobie tysiące prawych jej synów. Oddamy ci oręż i krew na własność, pójdziemy za tobą w ogień i wodę, żadnej nie pragnąc zapłaty za męstwo, za blizny, za śmierć, lecz wskrześ nam ojczyznę, wskrześ ojczyznę!
Szczerze, czy nieszczerze Napoleon obiecywał. I oto na słowa jego mamiące, najdzielniejsza młódź nasza porzuca domy, rodziny, ojczyste łany i wszystko, co miłe człowiekowi, zaciąga się do legjonów, – bo tak nazywały się owe hufce polskie, na obcej utworzone ziemi, – walczy mężnie i umiera bez żalu ze słodką myślą, że umiera dla Polski, dla drogiej.
I poświęcenie legjonów nie przeminęło bez skutku.
W nagrodę ważnych usług, oddanych Francji, za krew, rzęsiście przelewaną na polach bitew, Napoleon, który z biegiem czasu został cesarzem Francuzów, był zmuszony spełnić choć część przynajmniej swoich obietnic. Jakoż odniósłszy w r. 1807, przy pomocy polskich hufców zwycięstwo nad połączonemi wojskami Prusaków, Moskali i Szwedów, zbudował silną ręką swoją niezależne państwo polskie pod nazwą Księstwa Warszawskiego.
Księstwo Warszawskie, powstałe z części pruskiego jeno zaboru, było bardzo małem państewkiem w porównaniu do dawnej Polski. Liczyło ono 4 miljony zaledwie mieszkańców, a dopiero we dwa lata później, gdy powiększyło się częścią zaboru austrjackiego, ludność jego wzrosła do pięciu i pół miljonów. I te drugą cząstkę ojcowizny odzyskali Polacy orężem, za cenę krwi. Kiedy bowiem Napoleon wojował w 1809 r. z Austrją, wojsko nasze pospieszyło mu znowu z pomocą, rzucało się w najgorętszy ogień bitwy, przechylało szalę zwycięstwa na stronę Francuzów. A należy pamiętać, że w tem dzielnem wojsku najwięcej było chłopów. Konstytucja, jaką się rządziło Księstwo Warszawskie, znosząc poddaństwo, zobowiązywała wszystkich mieszkańców w wieku od 21 do 28 lat – z wyjątkiem duchowieństwa i urzędników – stawać do popisu. A jakaż warstwa narodu mogła więcej od stanu włościańskiego dostarczyć popisowych? I ci popisowi włościanie, ci oracze rycerskiej ziemi polskiej udawali się do pułków narodowych chętnie, z wesołą pieśnią na ustach, przygrywając sobie na skrzypcach. Zaciągali się nawet dobrowolnie do szeregów, taką ochotą dla ojczyzny biły ich serca. Oto jeden – z wielu innych – przykład tej ochoty.
"Pod miastem Lubartowem – opowiada pewien historyk, który żył w owych czasach – pruło kilkadziesiąt pługów na niwie, około której traktem przechodziły wojska polskie z muzyką i śpiewem: "Jeszcze Polska nie zginęła!" Nagłe to i niespodziewane widowisko, zwłaszcza gdy oracze usłyszeli mowę polską i ujrzeli barwy narodowe, w takie uniesienie wprawiło orzących, że wszyscy porzucili pługi i wmieszali się dobrowolnie w szeregi narodowe, i tak z przypiętemi gałązkami majowej zieleni do Lubartowa weszli i wszyscy z własnej ochoty zaciągnęli się". W parę zaś tygodni później ci nowo zaciężni bili się walecznie przy zdobywaniu Zamościa, dawnej naszej fortecy, a szło im jak z płatka, bo włościanie rekruci z Galicji, którzy znajdowali się w wojsku austrjackiem, dopomagali braciom, podając im z góry bagnety i wciągając wdzierających się na wały". Ten rys charakteryzuje lud polski. Starczy w szerokiej jego piersi tchu na czyny najpiękniejsze, na bohaterstwo!
Znakomicie i we wszystkich kierunkach rozwijało się życie narodowe w Księstwie Warszawskiem. "Znikły wszelkie dawne przywileje, zabytki nierówności, rozdziały i podziały kastowe, znikła niezgoda, partje – opowiada zasłużony historyk, który był świadkiem onych czasów – nowa budowa wzniosła się, budowa równości, prawa i porządku". Polacy starali się gospodarować jak najmądrzej natem, co już mieli, żywiąc w sercu nadzieję, pewność niemal, że wkrótce wskrzeszona zostanie cała wielka ojczyzna, o której życie dobijało się ośmdziesiąt pięć tysięcy polskiego wojska, walcząc z odwiecznymi wrogami obok Francuzów pod wodzą Napoleona.
Ale "chłop strzela, a Pan Bóg kule nosi" – powiada przysłowie. Napoleon, który przez lat wiele wygrywał wszystkie bitwy, sam w końcu pokonany w wojnie z Rosją, musiał zrzec się na żądanie monarchów europejskich tronu francuskiego i pójść na wygnanie.
Pozbywszy się groźnego przeciwnika, ci monarchowie zjechali w 1815 r. do Wiednia na walną naradę, czyli kongres, aby uradzić, kto jakie ziemie ze zdobytych przez Napoleona krajów ma odtąd dzierżyć. Nie zapomniano, ma się rozumieć, na owym kongresie wiedeńskim i o nas. Ale cóż dobrego wyniknąć mogło dla Polski z narad, w których główny głos mieli wrogowie, co ją trzykrotnie potargali, aby się wzbogacić naszą krzywdą? Jakoż nastąpił tu czwarty rozbiór naszej ojczyzny, bo Austrja i Prusy nie zawahały się zagarnąć znowu po części ziemi, odzyskanej bezprzykładnem poświeceniem całego narodu polskiego. I w ten sposób okrojone, okaleczone, o jedną trzecią część obszaru zmniejszone Księstwo Warszawskie nazwano – jakby na szyderstwo – Królestwem Polskiem i przyłączono je na wieczne czasy do Rosji, pod rządy carów moskiewskich, którzy odtąd przybierają przy koronacji tytuł królów polskich.
Po siedmiu latach swobody, którą cieszyła się za Księstwa Warszawskiego część przynajmniej narodu, rozpoczęło się ponowne dręczenie ciała, zabijanie ducha Polaków. Bo chociaż Królestwo Polskie, czyli – jak często piszą i mówią – Królestwo Kongresowe, to jest powstałe wskutek uchwał wiedeńskiego kongresu – miało oddzielną konstytucję i własny Sejm, pozorne jeno były to dobrodziejstwa. Car moskiewski, nawykły do rządów despotycznych, usiłował i w Polsce zaprowadzić poniżenie i znikczemnienie niewolnicze, jakie istniały w Rosji. Działy się więc w państwie niby konstytucyjnem niesłychane gwałty: zamykano szkoły ludowe, ustanowiono surową cenzurę, która nie przepuszczała w gazecie lub książce ani jednej śmielszej myśli; zapełniano więzienia najzacniejszymi obywatelami lub pędzono ich wśród zgromadzonego tłumu do robót hańbiących, zbrodniarzom właściwych, za to jedynie, że byli cnotliwi, że kochali ojczyznę; porywano i więziono – bez względu na nietykalność ich osoby – światlejszych posłów, którzy głos podnosili w Sejmie w obronie krzywdzonego narodu. Ale to wszystko niczem jeszcze wobec katuszy, na jakie skazane było niezrównane, waleczne wojsko polskie. Głównym wodzem siły zbrojnej w Królestwie car mianował swego brata, carewicza Konstantego, z rysów twarzy nawet zbliżonego do zwierzęcia, bo miał nozdrza zamiast nosa, szczecinę zamiast brwi, a głos jego ryk lub szczekanie bardziej, niż mowę ludzką, przypominał. Dusza carewicza tyrańska, wściekła, a zarazem tchórzliwa, godną była jego oblicza. Mając nieograniczoną władzę nad wojskiem, ćwiczył wprawdzie znakomicie w obrotach wojsk wych, ale też i znęcał się nad oficerami i żołnierzami w barbarzyński sposób. Sypały się na ich głowy najdotkliwsze obelgi, hańbiące kary. Na ćwiczeniach lub paradach carewicz, obdarzony niezwykłą siłą cielesną, rzucał się na osiwiałą nawet w boju starszyznę, bił po twarzy, obalał z konia, kopał nogami. Wielu oficerów dla zmycia hańby odbierało sobie życie, jeden z nich, przezacny, zasłużony, przebił się w oczach carewicza szpadą, inni opuszczali szeregi, a żaden z pozostałych nie miał pewności, czy jutro podobny los i jego nie spotka.
Taki był stan rzeczy na skrawku naszej ojczyzny, który się Królestwem Polskiem nazywał i miał zapewnione przez kongres monarchów prawa narodowe i swobody obywatelskie, a cóż dopiero mówić o ziemiach naszych, które siłą gwałtu zostały wcielone do Rosji, Austrji i Prus? Tam dopiero cierpieli Polacy męki piekielne! A chociaż i im kongres zapewnił "przedstawicielstwo i instytucje narodowe", uchwały monarchów taki miały skutek, że na Litwie naprzykład, jedenastoletnie dzieci smagano do krwi, poczem zakuwano w kajdany, które trzeba było przerabiać do miary drobnych nóżek i zsyłano na Sybir, a to wszystko za wymówienie słów: Konstytucja Trzeciego Maja!
Mieliż Polacy ukorzyć się, jak podli niewolnicy, pod chłoszczącą ręką wrogów? Mieliż wyrzec się swobody, oni, którzy oddawali jej cześć tak dawną, jak ich historja? Odtrąciłaby ich święta, krwią przodków nasiąkła ziemia, gdyby się to stało kiedy! Ale takie zaćmienie ducha nie może nigdy nastąpić w narodzie, który przez wieki był wolny i potężny, a za ojczyznę walczył nietylko we własnym kraju, lecz i "na nilowych wód równinie, na alpejskich skał granicie, na italskim Apeninie, na hiszpańskich Sierrów szczycie, na niemieckiem każdem polu, na moskiewskich wszystkich lodach ".
Jakoż, wnet po upadku Księstwa Warszawskiego powstało w wojsku tajemne patrjotyczne stowarzyszenie, które miało na celu odzyskanie utraconej niepodległości; od roku zaś 1819 zawiązują się podobne stowarzyszenia po wszystkich ziemiach dawnej Polski. Prawi synowie ojczyzny porozumiewają się tu ze sobą, aby wspólnemi siłami pracować nad utrzymaniem narodowości, nad wyłamaniem się z pod obcego jarzma.
W początkach właśnie owej pracy tajemnej Goszczyński przybył do Warszawy, gdzie od razu zwrócił na siebie uwagę patrjotycznej młodzieży i zdobywszy wstępnym bojem jej zaufanie, został przyjęty do tajnego związku, który nosił nazwę Stowarzyszenia Wolnych Braci Polaków.
Związek ów dzielił się na kilka grup, czyli – jak je nazywano – chorągwi, a każda chorągiew obierała sobie za patrona jakiegoś sławnego Polaka. Tej naprzykład, do której przyjęto Goszczyńskiego, patronem był Rejtan, niezłomny poseł, co sprzeciwiał się podpisaniu pierwszego rozbioru Polski, aż wyczerpany kilkugodzinną walką ze zdrajcami, padł u progu sali sejmowej, wołając: "…depczcie tę krew, którą ja za was gotów wylać! depczcie te piersi, które się zastawiają za cześć i swobody wasze!"
Chwilę uroczystą wstąpienia do związku, chwilę, w której ślubował poświęcić całe życie sprawie wolności, Goszczyński uwiecznił w pięknym wierszu pod tytułem Widzenie. Opowiada w nim, jak zdala od oka ludzkiego, w komnacie, zawieszonej kirem, zgromadzili się związkowi w żałobnych strojach, z obliczem w kapturze ukrytem. Na znak grobowej, wiecznej tajemnicy, widniała na stole trupia czaszka sławnego niegdyś hetmana, Chodkiewicza. Migotały w niej płomyki trzech lampek, jako gwiazdki nadzieji dla trzech dzielnic rozdartej
Polski. Obok czaszki połyskiwał miecz, ostatnia gnębionych ludów ucieczka. "Skończyłem właśnie mej przysięgi słowa – mówi dalej Goszczyński – lecz dusza nową wiarą oskrzydlona, rwała się w takiej prośbie z głębi łona:
– Przez to grobowe mdłych świateł pałanie,
Przez trupią czaszkę po dzielnym hetmanie,
Przez ten miecz przysiąg wzywam cię, Rejtanie,
Wstąp w moją duszę, polski męczenniku!
Oto mię widzisz w twych wyznawców szyku;
Nowy zaciężnik twojego znamienia,
Czekam od twojej łaski poświęcenia.
Niech siła twoja w moją duszę spłynie,
Bym szedł twą drogą w uczuciach i w czynie.
Zaledwie skończył w myśli modlitwę, gdy zdało mu się w marzeniu, jako mury komnaty rozsuwają się, opadają i już bezmiar powietrza go otacza. A tam w górze po błękicie nieba, świecąc jak tęcza, płynie jasnych duchów gromada, śpiewająca czarowny hymn na cześć ojczyzny i wolności. Po chwili, gdy pierwsze wadzenie znikło w blaskach, wynurzył się z onej jasności mąż i osłonił kornie chylącą się głowę młodzieńca chorągwią krwawej barwy, po której przemykał płomyk i pisał ognistemi zgłoski imię Rejtana.
Wiersz swój kończy poeta słowami:
Nie wiem, jak długo w tym zachwycie stałem,
Bo w nieskłóconej, tajemniczej ciszy
Wciąż pieśń ta brzmiała – a ja słuchałem.
A choć ucichła, dotąd ją słyszy
Dusza w swej głębi. – Odtąd całe życie
Śpiewam ją sercem – przez nią, bracia mili,
Zawsze mię takim ujrzycie,
Jakim byłem w owej chwili.
I spełniły się wieszcze słowa: do ostatniego tchnienia pozostał, jakim był pod chorągwią Rejtana: kochającym ojczyznę i wolność, gotowym do ofiar, nieskazitelnym.
Po jednorocznym zaledwie pobycie w Warszawie, Goszczyński udał się z powrotem na Ukrainę, a powody, które go skłoniły do tego kroku, malują jego usposobienie. Stało się to tak:
Naród grecki, niegdyś pierwszy z oświaty i waleczności, od czterech zaś wieków pozostający w jarzmie tureckiem, podniósł w owym czasie, w r. 1821, oręż, aby zerwać pęta niewoli.
Powstanie greckie budziło gorące współczucie w Polsce, która z własnego doświadczenia wiedziała, jak gorzkim jest chleb niewoli. Zbierano więc składki dla walczącego narodu, a młodsi, gorętsi Polacy spieszyli do Grecji, aby sieczny miecz ofiarować jej wyzwoleniu. Zapalił się i Goszczyński, liczący wówczas ośmnaście wiosen, do tej myśli. Zamienić pióro na oręż wydało mu się tak szczytną rzeczą, że cisnąwszy bez namysłu w płomień świeżo ukończoną powieść, jakoteż wiersze, napisane w Warszawie, puścił się pieszo, o suchym kawałku chleba do Humania, gdzie miał znajomych i przyjaciół, w nadzieji że znajdzie tam środki na dalszą podróż i przez morze Czarne, a potem Śródziemne dostanie się do Grecji. W stumilowej wędrówce doznał młody poeta wiele zmęczenia, biedy i przygód, ale krzepiła go myśl radosna, że walczyć będzie z krzywdzicielami, że weźmie udział w boju o wolność.