Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Siedem lat wstecz - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 sierpnia 2024
Ebook
42,00 zł
Audiobook
49,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
42,00

Siedem lat wstecz - ebook

Po najgorszym dniu w swoim życiu trzeba wymyślić, jak dalej żyć.

Dlatego Clementine układa plan, mający chronić jej serce: być zajętą, ciężko pracować, pokochać kogoś miłego i starać się pamiętać o tym, aby sięgać gwiazd. To ostatnie jest niemądre i oczywiście ma znaczenie metaforyczne, ale ciocia zawsze jej powtarzała, że każdy musi mieć przynajmniej jedno wielkie marzenie, które będzie go napędzało. I przez ostatni rok ten plan doskonale się sprawdzał. To znaczy prawie doskonale. Ta część o miłości jest trudna w realizacji, ponieważ Clementine nie ma ochoty nawiązywać zbyt bliskich relacji – nie jest pewna, czy jej serce by sobie z tym poradziło.

I wtedy w mieszkaniu zmarłej cioci zastaje nieznajomego mężczyznę. Mężczyznę z życzliwym spojrzeniem, akcentem Południowca i upodobaniem do tarty cytrynowej. Mężczyznę, w którym przed tym wszystkim zakochałaby się bez pamięci. I może nadal byłoby to możliwe.

Tyle że on żyje w przeszłości. Siedem lat wstecz. A ona, całkiem dosłownie, jest jego przyszłością.

Ciocia zawsze mówiła Clementine, że to mieszkanie jest miejscem, w którym chwile łączą się ze sobą niczym akwarele. I dziewczyna wie, że jeśli pozwoli sobie się zakochać, skończy się to dla niej tylko cierpieniem.

Bo przecież miłość nigdy nie jest kwestią czasu, lecz kwestią zgrania się w czasie.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8265-858-3
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Wy­daw­ni­czy lunch

Moja cio­cia ma­wiała, że je­śli nie pa­su­jesz do in­nych, tak długo ich na­bie­raj, aż w końcu to się zmieni.

Ka­zała także pa­mię­tać o tym, aby mieć ważny pasz­port, do mięsa wy­bie­rać czer­wone wino, do wszyst­kiego in­nego zaś białe, aby zna­leźć pracę, która daje sa­tys­fak­cję za­równo sercu, jak i gło­wie, nie za­po­mi­nać o tym, aby się za­ko­chi­wać, gdy tylko jest to moż­liwe, po­nie­waż mi­łość po­lega na zgra­niu się w cza­sie, i aby go­nić za księ­ży­cem.

Za­wsze, ale to za­wsze go­nić za księ­ży­cem.

W jej przy­padku mu­siało się to spraw­dzać, po­nie­waż nie­ważne, gdzie aku­rat znaj­do­wała się na świe­cie, wszę­dzie czuła się jak w domu. Szła przez ży­cie ta­necz­nym kro­kiem, bry­lu­jąc na wszyst­kich przy­ję­ciach, na które nie zo­stała za­pro­szona, za­ko­chi­wała się w każ­dym sa­mot­nym sercu, na ja­kie na­tra­fiała, a każda przy­goda koń­czyła się szczę­śli­wie. Miała w so­bie coś ta­kiego, że za gra­nicą tu­ry­ści py­tali ją o drogę, kel­ne­rzy o zda­nie w kwe­stii win i whi­skey, a znane osoby wy­py­ty­wały ją o jej ży­cie.

Raz, kiedy by­ły­śmy w To­wer of Lon­don, przez przy­pa­dek zna­la­zły­śmy się na eks­klu­zyw­nym przy­ję­ciu w Kró­lew­skiej Ka­plicy pw. Świę­tego Pio­tra w Oko­wach i udało się nam tam po­zo­stać dzięki skom­ple­men­to­wa­niu od­po­wied­niej osoby i bę­dą­cemu ta­nią pod­róbką ozdob­nemu na­szyj­ni­kowi. Po­zna­ły­śmy tam księ­cia Wa­lii albo Nor­we­gii, albo cze­goś jesz­cze in­nego, chał­tu­rzą­cego jako di­dżej. Nie pa­mię­ta­łam zbyt wiele z reszty tego wie­czoru, jako że prze­ce­ni­łam swoją to­le­ran­cję na po­twor­nie drogą szkocką.

Ale tak już wy­glą­dały wszyst­kie przy­gody z moją cio­cią, która była mi­strzy­nią od­naj­dy­wa­nia się w każ­dej sy­tu­acji.

Nie je­steś pewna, któ­rego wi­delca użyć pod­czas ele­ganc­kiej ko­la­cji? Rób to, co osoba sie­dząca obok cie­bie. Zgu­bi­łaś się w mie­ście, w któ­rym miesz­kasz przez więk­szość ży­cia? Uda­waj, że je­steś tu­rystką. Po­szłaś pierw­szy raz w ży­ciu do opery? Ki­waj głową i za­chwy­caj się przej­mu­ją­cym vi­brato. Sie­dzisz w re­stau­ra­cji wy­róż­nio­nej gwiazd­kami Mi­che­lina i pi­jesz czer­wone wino, któ­rego bu­telka kosz­tuje wię­cej niż twój mie­sięczny czynsz? Sko­men­tuj bu­kiet i za­cho­wuj się tak, jak­byś piła już lep­sze.

Co w tym przy­padku było aku­rat prawdą.

Kosz­tu­jące dwa do­lary wino z Tra­der Joe’s sma­ko­wało le­piej od tego, lecz wy­na­gra­dzały to pysz­no­ści ser­wo­wane na nie­wiel­kich ta­le­rzy­kach. Ro­ladki z boczku i dak­tyli, sma­żony kozi ser skro­piony mio­dem la­wen­do­wym i ką­ski roz­pły­wa­ją­cego się w ustach wę­dzo­nego pstrąga. A to wszystko pod­czas byt­no­ści w cza­ru­ją­cej re­stau­ra­cyjce z cie­płym oświe­tle­niem, otwar­tymi oknami, przez które wpa­dały dźwięki mia­sta, wi­szą­cymi nad nami w do­nicz­kach w kształ­cie roż­ków pną­czami epi­prem­num zło­ci­stego i pa­pro­ciami. Ściany były wy­ło­żone drew­nem ma­ho­nio­wym, loże obite miękką skórą, która gdy­bym nie za­cho­wała ostroż­no­ści, to w tym czerw­co­wym upale zdar­łaby mi skórę z ud. Pa­no­wała tu­taj at­mos­fera in­tym­no­ści, a sto­liki roz­sta­wiono wy­star­cza­jąco da­leko od sie­bie, więc nie sły­sze­li­śmy pro­wa­dzo­nych ści­szo­nymi gło­sami roz­mów in­nych go­ści re­stau­ra­cji, a je­dy­nie ci­che po­mruki do­cho­dzące z kuchni.

By­łam to­tal­nie za­uro­czona.

Ra­zem z Fioną i Drew sie­dzia­łam przy nie­wiel­kim sto­liku w Olive Branch, re­stau­ra­cji w SoHo wy­róż­nio­nej gwiazdką Mi­che­lina, o wy­bra­nie się do któ­rej Drew do­słow­nie bła­gała przez cały ze­szły ty­dzień. Za­zwy­czaj nie pi­sa­łam się na dłu­gie lun­che. Był jed­nak letni pią­tek i tak po praw­dzie winna by­łam Fio­nie, żo­nie Drew, przy­sługę, jako że ty­dzień temu mu­sia­łam wy­krę­cić się z pój­ścia na sztukę, którą Drew chciała zo­ba­czyć. Drew Tor­res była re­dak­torką, nie­ustan­nie po­szu­ku­jącą wy­jąt­ko­wych i uta­len­to­wa­nych au­to­rów, dla­tego za­cią­gała za­równo mnie, jak i Fionę na dzi­waczne kon­certy, sztuki te­atralne i do miejsc, w ja­kich jesz­cze nie by­łam. A to nie lada osią­gnię­cie, po­nie­waż ra­zem z cio­cią od­wie­dzi­łam czter­dzie­ści trzy kraje, a ona ce­lo­wała w wy­naj­dy­wa­niu dzi­wacz­nych miejsc.

Ta re­stau­ra­cja oka­zała się jed­nak bar­dzo, ale to bar­dzo przy­jemna.

‒ To ofi­cjal­nie naj­lep­szy i naj­bar­dziej wy­szu­kany lunch, na ja­kim mia­łam oka­zję być ‒ oświad­czyła Fiona, wkła­da­jąc do ust ro­ladkę z boczku i dak­tyla.

To była jak na ra­zie je­dyna rzecz z tego, co za­mó­wi­li­śmy, którą mo­gła jeść ‒ pla­stry su­ro­wej wo­ło­winy wa­gyu nie wcho­dziły w grę w siód­mym mie­siącu ciąży. Fiona była wy­soka i chuda, miała mlecz­no­białą cerę, włosy zaś far­bo­wała na nie­bie­sko­fio­le­towo. Na jej po­licz­kach wid­niały ciemne piegi i za­wsze no­siła ki­czo­wate kol­czyki wy­szu­ki­wane w week­endy na pchlich tar­gach. Dzi­siaj były to me­ta­lowe węże, które w pasz­czach trzy­mały ta­bliczki z na­pi­sem FUCK OFF. Była naj­lep­szą eta­tową gra­ficzką w Strauss & Ad­der.

Obok niej sie­działa Drew, na­dzie­wa­jąca wła­śnie na wi­de­lec ko­lejny pla­ster wa­gyu. Od nie­dawna pra­co­wała w Strauss & Ad­der na sta­no­wi­sku star­szej re­dak­torki. Miała dłu­gie, krę­cone czarne włosy i skórę w ko­lo­rze cie­płego brązu. Za­wsze ubie­rała się tak, jakby się wy­bie­rała na wy­ko­pa­li­ska do Egiptu w 1910 roku. I dzi­siaj nie było ina­czej: mięk­kie brą­zowe spodnie, biała ko­szula i szelki.

Sie­dząc z nimi, czu­łam się nieco za mało ele­gancko ubrana ‒ mia­łam na so­bie dar­mowy T-shirt z ulu­bio­nej ja­dło­dajni mo­ich ro­dzi­ców, Eg­gve­ry­thing Café, sprane dżinsy i czer­wone buty na pła­skim ob­ca­sie, które mia­łam od czasu stu­diów i któ­rych po­de­szwy pod­kle­jone były mocną ta­śmą, po­nie­waż nie po­tra­fi­łam się z nimi roz­stać. Od trzech dni nie my­łam wło­sów, a su­chy szam­pon śred­nio się spraw­dzał, ale za to nie spóź­ni­łam się dziś do pracy. By­łam star­szą spe­cja­listką do spraw pro­mo­cji w wy­daw­nic­twie Strauss & Ad­der, wieczną pla­no­waczką, a mimo to w ogóle nie za­pla­no­wa­łam tego wyj­ścia. Tak po praw­dzie był to letni pią­tek i nie spo­dzie­wa­łam się, że kto­kol­wiek bę­dzie dziś w re­dak­cji.

‒ Rze­czy­wi­ście przy­jem­nie tu­taj ‒ przy­zna­łam. ‒ Znacz­nie le­piej niż na tym wie­czorku po­etyc­kim w Vil­lage.

Fiona kiw­nęła głową.

‒ Acz­kol­wiek po­do­bało mi się, że wszyst­kie drinki na­zwano na część nie­ży­ją­cych po­etów.

Skrzy­wi­łam się.

‒ Po Emily Dic­kin­son mia­łam po­twor­nego wprost kaca.

Drew wy­glą­dała na nie­sa­mo­wi­cie z sie­bie dumną.

‒ Fajny lo­kal, no nie? Ko­ja­rzysz ten ar­ty­kuł, który ci przy­sła­łam? Ten z „Eater”? Jego au­tor, Ja­mes Ash­ton, jest tu­taj sze­fem kuchni. Ar­ty­kuł ma co prawda już kilka lat, ale na­dal świet­nie się go czyta.

‒ I chcesz, aby wy­dał u nas książkę? ‒ za­py­tała Fiona. ‒ Ale jaką, ku­char­ską?

Drew wy­glą­dała na szcze­rze ura­żoną.

‒ Za kogo mnie masz, ple­bejkę? W żad­nym ra­zie. Książka ku­char­ska by­łaby mar­no­traw­stwem jak na ko­goś, kto tak zna­ko­mi­cie ope­ruje sło­wami.

Fiona i ja wy­mie­ni­ły­śmy zna­czące spoj­rze­nia. Drew to samo mó­wiła o tej sztuce, któ­rej le­d­wie udało mi się unik­nąć w ze­szłym ty­go­dniu, kiedy wpro­wa­dza­łam się do miesz­ka­nia mo­jej zmar­łej cioci na Up­per East Side. W so­botę, kiedy tasz­czy­łam do windy gra­mo­fon, Fiona mi oświad­czyła, że już ni­gdy wię­cej nie za­mie­rza pły­wać w oce­anie.

Drew miała fan­ta­stycz­nego nosa do tego, co ktoś mógłby na­pi­sać, a nie co już stwo­rzył. Była ge­nialna, je­śli cho­dzi o sku­pia­nie się na moż­li­wo­ściach. Wła­śnie to czy­niło z niej wy­jąt­kową re­dak­torkę ‒ brała pod swoje skrzy­dła szare myszki i po­ma­gała im roz­kwit­nąć.

‒ Co to za spoj­rze­nie? ‒ za­py­tała Drew, pa­trząc to na Fionę, to na mnie. ‒ W kwe­stii tego mu­zyka, na któ­rego wy­stę­pie by­ły­śmy w ze­szłym mie­siącu na Go­ver­nors Is­land, prze­czu­cie mnie nie za­wio­dło.

‒ Ko­cha­nie ‒ po­wie­działa cier­pli­wie Fiona. ‒ Nie otrzą­snę­łam się jesz­cze po tej sztuce z ze­szłego ty­go­dnia o męż­czyź­nie, który miał ro­mans z del­fi­nem.

Drew skrzy­wiła się.

‒ To była... po­myłka. Ale mu­zyk nie! Ani tam­ten Tik­To­ker, który na­pi­sał thril­ler o we­so­łym mia­steczku. Bę­dzie fe­no­me­nal­nie. A ten szef kuchni... wiem, że jest wy­jąt­kowy. Chcę usły­szeć wię­cej o tym le­cie, kiedy skoń­czył dwa­dzie­ścia sześć lat. W „Eater” tylko o tym na­po­mknął.

‒ Je­stem o tym prze­ko­nana. Prawda, Cle­men­tine?

Spoj­rzały na mnie wy­cze­ku­jąco.

‒ Ja... wła­ści­wie to nie prze­czy­ta­łam tego ar­ty­kułu ‒ przy­zna­łam.

Fiona za­cmo­kała z dez­apro­batą. By­łam pewna, że ich nie­na­ro­dzone dziecko bę­dzie w przy­szło­ści re­ago­wać na ten dźwięk praw­dziwą skru­chą. Za­kło­po­tana spu­ści­łam głowę.

‒ A po­win­naś! ‒ za­pew­niła Drew. ‒ Zwie­dził nie­mal cały świat, tak jak ty. A spo­sób, w jaki łą­czy je­dze­nie z przy­jaź­nią i wspo­mnie­niami... chcę go mieć. ‒ Po­pa­trzyła wy­głod­nia­łym wzro­kiem w stronę kuchni. ‒ Tak bar­dzo go chcę.

A kiedy w oczach miała tego typu żą­dzę, nic nie było w sta­nie jej po­wstrzy­mać.

Po­cią­gnę­łam łyk zbyt wy­traw­nego wina i wzię­łam do ręki kartę de­se­rów. Choć za­zwy­czaj ra­zem cho­dzi­ły­śmy na lunch ‒ plus tego, że twoje naj­lep­sze przy­ja­ciółki pra­co­wały w tym sa­mym bu­dynku, co ty ‒ to naj­czę­ściej trzy­ma­ły­śmy się Mid­town, a re­stau­ra­cje w Mid­town były...

No cóż.

Zja­dłam wię­cej ka­na­pek i ma­ka­ronu z ho­ma­rem i se­rem z food truc­ków, niż mia­łam ochotę przy­znać. W le­cie Mid­town to cen­trum tu­ry­styczne, więc próby zna­le­zie­nia miej­scówki na lunch in­nej niż food truck albo traw­niki w Bry­ant Park bez re­zer­wa­cji były nie­mal nie­moż­liwe.

‒ Cóż, kiedy go do­rwiesz, mam py­ta­nie do­ty­czące karty de­se­rów ‒ rze­kłam, wska­zu­jąc na pierw­szą po­zy­cję. ‒ Co to, u li­cha, jest de­kon­struk­cja tarty cy­try­no­wej?

‒ Ooch, to aku­rat jest spe­cjal­no­ścią na­szego szefa ‒ po­in­for­mo­wała nas Drew. Fiona na­to­miast wy­rwała mi kartę, aby do­wie­dzieć się wię­cej. ‒ Zde­cy­do­wa­nie chcę jej spró­bo­wać.

‒ Je­śli jest to po pro­stu pla­ster cy­tryny opró­szony gru­bo­ziar­ni­stym cu­krem na kra­ker­sie z mąki gra­ham ‒ oświad­czyła Fiona ‒ to wy­buchnę śmie­chem.

Spraw­dzi­łam w te­le­fo­nie go­dzinę.

‒ Co­kol­wiek to jest, po­win­ni­śmy to za­mó­wić, a po­tem się zbie­rać. Po­wie­dzia­łam Rhon­dzie, że wró­cimy przed pierw­szą.

‒ Jest pią­tek! ‒ za­pro­te­sto­wała Fiona, wy­ma­chu­jąc kartą de­se­rów. ‒ La­tem nikt nie pra­cuje w piątki. Zwłasz­cza w branży wy­daw­ni­czej.

‒ Ja pra­cuję ‒ od­par­łam. Rhonda Ad­der była moją sze­fową, dy­rek­torką działu mar­ke­tingu i pro­mo­cji, no i współ­wy­daw­czy­nią. I jedną z od­no­szą­cych naj­więk­sze suk­cesy ko­biet w tej branży. Je­śli książka miała się stać be­st­sel­le­rem, do­sko­nale wie­działa, jak to z niej wy­ci­snąć, a już samo to było ogrom­nym ta­len­tem. A skoro mowa o ta­len­cie, to chcąc, aby Fiona i Drew miały po­gląd na ak­tu­alną sy­tu­ację, do­da­łam: ‒ W tej chwili troje au­to­rów jest w tra­sie i coś na pewno się wy­sy­pie.

Drew po­ki­wała głową.

‒ Wy­daw­ni­cze prawo Mur­phy’ego.

‒ Prawo Mur­phy’ego ‒ po­wtó­rzy­łam. ‒ A Ju­liette cały ra­nek wy­pła­ki­wała so­bie oczy przez swo­jego chło­paka, więc sta­ram się ją dzi­siaj od­cią­żyć.

‒ Pie­przyć Ro­mea-Roba ‒ za­in­to­no­wała Drew.

‒ Pie­przyć Ro­mea-Roba ‒ przy­tak­nę­łam.

‒ A skoro mowa o rand­ko­wa­niu. ‒ Fiona wy­pro­sto­wała się i po­ło­żyła łok­cie na stole. Och, zna­łam tę po­stawę i w du­chu zdu­si­łam jęk. Na­chy­liła się w moją stronę i unio­sła brwi. ‒ Jak tam u cie­bie i Nate’a?

Na­gle wy­jąt­kowo in­te­re­su­jący wy­dał mi się kie­li­szek z wi­nem, ale im dłu­żej Fiona wpa­try­wała się we mnie i cze­kała na od­po­wiedź, tym bar­dziej ma­lała moja de­ter­mi­na­cja, aż w końcu wes­tchnę­łam i po­wie­dzia­łam:

‒ W ze­szłym ty­go­dniu się roz­sta­li­śmy.

Fiona wcią­gnęła gło­śno po­wie­trze.

‒ W ze­szłym ty­go­dniu? Przed czy po prze­pro­wadzce?

‒ W trak­cie. Tego wie­czoru, kiedy wy po­szły­ście na tamtą sztukę.

‒ I nic nam nie po­wie­dzia­łaś? ‒ do­dała Drew, bar­dziej cie­kaw­ska niż jej za­fra­so­wana żona.

‒ Nic nam nie po­wie­dzia­łaś! ‒ po­wtó­rzyła gło­śno Fiona. ‒ To prze­cież ważne!

‒ Na­prawdę nie warto strzę­pić so­bie ję­zyka. ‒ Wzru­szy­łam ra­mio­nami. ‒ Zro­bi­li­śmy to za po­mocą ese­me­sów. Wy­daje mi się, że on spo­tyka się już z kimś, kogo po­znał na Hinge. ‒ Przy­ja­ciółki pa­trzyły na mnie ze współ­czu­ciem, ale je zby­łam. ‒ Wszystko jest okej, na­prawdę. Zresztą i tak nie by­li­śmy ja­koś szcze­gól­nie kom­pa­ty­bilni.

Co było prawdą, nie wspo­mnia­łam jed­nak o kłótni, jaką od­by­li­śmy przed ese­me­sami. Cho­ciaż „kłót­nia” to zbyt mocne okre­śle­nie. Bar­dziej przy­po­mi­nało to wzru­sze­nie ra­mio­nami i rzu­ce­nie bia­łej flagi na opu­sto­szałe pole bi­twy.

‒ Znowu? Znowu mu­sisz zo­stać dłu­żej w pracy? ‒ za­py­tał. ‒ Wiesz, że ten wie­czór jest dla mnie bar­dzo ważny. Chcę, abyś była tu przy mnie.

Prawdę mó­wiąc, zu­peł­nie za­po­mnia­łam, że tego dnia otwiera się w ga­le­rii wy­stawa jego prac. Był ar­ty­stą ‒ a kon­kret­nie me­ta­lo­pla­sty­kiem ‒ i ta wy­stawa była dla niego nie­zwy­kle istotna.

‒ Prze­pra­szam, Nate. To jest na­prawdę ważne.

I było, mia­łam co do tego pew­ność, na­wet je­śli nie pa­mię­ta­łam już, jaka sy­tu­acja awa­ryjna zmu­siła mnie do pracy do późna.

Przez długą chwilę mil­czał, aż w końcu za­py­tał:

‒ Tak wła­śnie bę­dzie to wy­glą­dało? Nie chcę, aby praca była dla cie­bie waż­niej­sza ode mnie, Cle­men­tine.

‒ Wcale tak nie jest!

Było. Zde­cy­do­wa­nie tak było. Trzy­ma­łam Nate’a na dy­stans, po­nie­waż dzięki temu nie mógł przy­naj­mniej do­strzec tego, jak bar­dzo je­stem po­ra­niona. Mo­głam da­lej kła­mać. Mo­głam uda­wać, że nic mi nie jest ‒ no bo tak prze­cież było. Mu­siało. Nie chcia­łam, aby lu­dzie mar­twili się o mnie, skoro mieli na gło­wie tyle in­nych zmar­twień. Taki już był mój urok, no nie? Że nie trzeba się mar­twić o Cle­men­tine West. Za­wsze wszystko ogar­niała.

Nate wes­tchnął ciężko.

‒ Cle­men­tine, uwa­żam, że mu­sisz być szczera. ‒ No i to był ten przy­sło­wiowy gwóźdź do trumny. ‒ Je­steś taka za­mknięta, pracy uży­wasz jako tar­czy. Mam wąt­pli­wo­ści, czy w ogóle cię znam, tak na­prawdę. Nie chcesz się otwo­rzyć. Nie chcesz być bez­bronna. Co się stało z tamtą dziew­czyną ze zdjęć? Tą z farbą pod pa­znok­ciami?

Jej już nie było, ale tyle to aku­rat wie­dział. Po­znał mnie po tym, jak ta dziew­czyna znik­nęła. My­ślę, że wła­śnie dla­tego nie rzu­cił mnie po tym pierw­szym ra­zie, kiedy od­wo­ła­łam na­sze wspólne plany ‒ po­nie­waż pró­bo­wał od­na­leźć tamtą dziew­czynę z farbą pod pa­znok­ciami, którą zo­ba­czył raz na zdję­ciu w moim daw­nym miesz­ka­niu. Dziew­czynę z prze­szło­ści.

‒ Czy ty mnie w ogóle ko­chasz? ‒ kon­ty­nu­ował. ‒ Nie przy­po­mi­nam so­bie, abyś choć raz to po­wie­działa.

‒ Spo­ty­kamy się do­piero od trzech mie­sięcy. To tro­chę za wcze­śnie, nie są­dzisz?

‒ Kiedy się wie, to się wie.

Za­sznu­ro­wa­łam usta.

‒ W ta­kim ra­zie wy­gląda na to, że ja nie wiem.

I tyle.

Do­tar­łam do końca tego związku. Nim zdą­ży­łam po­wie­dzieć coś, czego bym po­tem ża­ło­wała, roz­łą­czy­łam się, na­stęp­nie na­pi­sa­łam do Nate’a, że to ko­niec. Szczo­teczkę do zę­bów ode­ślę mu pocztą. Nie mia­łam naj­mniej­szej ochoty je­chać spe­cjal­nie do Wil­liams­burga.

‒ Poza tym ‒ do­da­łam te­raz, bio­rąc ze sto­lika bu­telkę prze­sad­nie dro­giego wina, aby na­peł­nić kie­li­szek ‒ sama nie wiem, czy obec­nie chcę być w związku. Pra­gnę się skon­cen­tro­wać na ka­rie­rze i nie mam czasu na an­ga­żo­wa­nie się w re­la­cje z fa­ce­tami, któ­rych trzy mie­siące póź­niej być może rzucę przez ese­mesa. I na­wet seks nie był wcale taki do­bry. ‒ Wzię­łam duży łyk wina, aby po­pić tę strasz­liwą prawdę.

Drew po­krę­ciła głową.

‒ No pro­szę, ani jed­nej łzy.

‒ Ni­gdy nie wi­dzia­łam, aby pła­kała z po­wodu ja­kie­go­kol­wiek fa­ceta ‒ rze­kła Fiona do żony.

Za­mie­rza­łam spro­sto­wać, że nie, że prze­cież pła­ka­łam, ale za­mknę­łam usta, po­nie­waż... ona miała ra­cję. W ogóle rzadko pła­ka­łam, a żeby z po­wodu męż­czy­zny? Nie ma mowy. Fiona za­wsze mó­wiła, że dzieje się tak, po­nie­waż wszyst­kie moje związki spro­wa­dzały się do tego, że na­zy­wa­łam ich „pew­nym fa­ce­tem” ‒ osobą nie­wartą na­wet imie­nia w mo­jej pa­mięci. „Dla­tego, że ni­gdy nie by­łaś za­ko­chana” ‒ stwier­dziła kie­dyś i moż­liwe, że miała ra­cję.

„Kiedy się wie, to się wie” ‒ tak po­wie­dział Nate.

Nie wie­dzia­łam na­wet, jaka po­winna być mi­łość.

Fiona mach­nęła ręką.

‒ Cóż, w ta­kim ra­zie krzy­żyk na drogę! Nie za­słu­żył na dziew­czynę o sta­bil­nej sy­tu­acji fi­nan­so­wej, która jest za­je­bi­sta w swo­jej pracy, a na do­da­tek ma miesz­ka­nie na Up­per East Side ‒ kon­ty­nu­owała. I naj­wy­raź­niej przy­po­mniała so­bie o tej dru­giej rze­czy, o któ­rej nie mia­łam ochoty roz­ma­wiać. ‒ Ja­kie ono jest? To miesz­ka­nie?

Miesz­ka­nie. Ona i Drew w stycz­niu prze­stały je na­zy­wać miesz­ka­niem mo­jej cioci, ja jed­nak nie po­tra­fi­łam ze­rwać z na­wy­kiem. Wzru­szy­łam ra­mio­nami.

Mo­głam po­wie­dzieć im prawdę ‒ że za każ­dym ra­zem, kiedy prze­kra­cza­łam próg, spo­dzie­wa­łam się uj­rzeć cio­cię na tym jej nie­bie­skim fo­telu, tyle że fo­tela już nie było.

Tak samo, jak jego wła­ści­cielki.

‒ Jest su­per ‒ stwier­dzi­łam.

Fiona i Drew wy­mie­niły się iden­tycz­nymi spoj­rze­niami, jakby mi nie wie­rzyły. W po­rządku, kiep­sko mi szło kła­ma­nie.

‒ Jest su­per ‒ po­wtó­rzy­łam. ‒ A dla­czego roz­ma­wiamy o mnie? Po­szu­kajmy tego wa­szego słyn­nego szefa kuchni i za­chęćmy go do przej­ścia na mroczną stronę.

Się­gnę­łam po ostat­nią ro­ladkę i wło­ży­łam ją do ust.

‒ Ja­sne, ja­sne, mu­simy je­dy­nie przy­wo­łać na­szą kel­nerkę... ‒ mruk­nęła Drew i ro­zej­rzała się, aby spraw­dzić, czy uda jej się zwró­cić na sie­bie czy­jąś uwagę. Była jed­nak zbyt kul­tu­ralna i grzeczna, aby zro­bić coś wię­cej, niż po­słać zna­czące spoj­rze­nie. ‒ Mam po pro­stu unieść rękę? Co się robi w dro­gich re­stau­ra­cjach?

Drew w ostat­nich mie­sią­cach stała się znacz­nie bar­dziej pro­ak­tywna, je­śli cho­dzi o wy­szu­ki­wa­nie po­ten­cjal­nych au­to­rów na swoją li­stę, ale za­sta­na­wiało mnie, czy ce­lem czę­ści tych wy­cie­czek ‒ kon­cert na Go­ver­nors Is­land, sztuka, na którą nie­stety nie udało mi się do­trzeć, opera w ze­szłym mie­siącu, in­flu­en­cer z Tik­Toka, z któ­rym się spo­tka­ły­śmy w księ­garni w Wa­shing­ton He­ights, wy­stawa w ga­le­rii prac ar­ty­sty, który ma­lo­wał za po­mocą ca­łego ciała ‒ nie było za­pew­nie­nie mi roz­rywki. Wy­rwa­nie ze szpo­nów ża­łoby. Tyle że mi­nęło już pra­wie sześć mie­sięcy i czu­łam się do­brze.

Se­rio.

Trudno jed­nak prze­ko­nać do tego osoby, które były świad­kiem two­jego pi­jac­kiego szlo­chu na pod­ło­dze w ła­zience o dru­giej w nocy po po­grze­bie two­jej ciotki.

Zo­ba­czyły mnie w naj­gor­szym, naj­bar­dziej su­ro­wym wy­da­niu i nie wy­ka­so­wały ze spisu te­le­fo­nów mo­jego nu­meru. Nie za­wsze by­łam osobą ła­twą w ob­słu­dze i fakt, że po­zo­sta­wały przy moim boku, zna­czył dla mnie wię­cej, niż skłonna by­łam przy­znać, a te wszyst­kie wy­cieczki z ostat­nich mie­sięcy oka­zały się po­krze­pia­jące.

Mo­głam więc przy­naj­mniej przy­wo­łać za Drew kel­nerkę.

‒ Zajmę się tym. ‒ Wes­tchnę­łam i unio­słam rękę, a kiedy na­sza kel­nerka od­wró­ciła się od in­nego sto­lika, za­wo­ła­łam do niej. Nie mia­łam pew­no­ści, czy tak wła­śnie przy­ciąga się ich uwagę w ele­ganc­kiej re­stau­ra­cji, ale szybko do nas po­de­szła. ‒ Czy mo­żemy pro­sić o, eee... ‒ Zer­k­nę­łam na kartę z de­se­rami.

‒ De­kon­struk­cję tarty ja­kiejś tam! ‒ wtrą­ciła Fiona.

‒ I czy by­łoby także moż­liwe, aby­śmy za­mie­niły kilka słów z sze­fem kuchni? ‒ Drew szybko wy­jęła z to­rebki wi­zy­tówkę i wrę­czyła ją kel­nerce, ja zaś do­da­łam: ‒ Pro­szę mu po­wie­dzieć, że je­ste­śmy z wy­daw­nic­twa Strauss & Ad­der Pu­bli­shers i chcemy po­roz­ma­wiać o po­ten­cjal­nym pro­jek­cie, a kon­kret­nie o książce.

Kel­nerka wcale nie wy­glą­dała na za­sko­czoną na­szą prośbą. Wzięła wi­zy­tówkę i scho­wała ją do kie­szeni czar­nego far­tuszka. Po­wie­działa, że zo­ba­czy, co się da zro­bić, i szybko się od­da­liła, aby prze­ka­zać na­sze za­mó­wie­nie.

Po jej odej­ściu Drew za­kla­skała ci­cho w dło­nie.

‒ No to ru­szamy! Ooch, czu­je­cie ten dresz­czyk? To się ni­gdy nie nu­dzi.

Jej pod­eks­cy­to­wa­nie było za­raź­liwe.

‒ Ni­gdy ‒ za­pew­ni­łam i na­gle za­czął wi­bro­wać te­le­fon w mo­jej tor­bie.

Wy­ję­łam go i zer­k­nę­łam na po­wia­do­mie­nie o no­wym e-ma­ilu. Dla­czego je­den z mo­ich au­to­rów do mnie pi­sał?

Fiona na­chy­liła się ku swo­jej żo­nie.

‒ Ooch, a może umó­wimy Clem z tym no­wym fa­ce­tem, który wpro­wa­dził się do miesz­ka­nia obok nas?

‒ Jest cał­kiem fajny ‒ przy­znała Drew.

‒ Dzięki, ale nie. ‒ Otwo­rzy­łam e-mail. ‒ Nie je­stem jesz­cze go­towa na ko­lejny zwią­zek.

‒ Mó­wi­łaś, że prze­bo­la­łaś Nate’a!

‒ To na­dal okres ża­łoby... o cho­lera ‒ do­da­łam, prze­bie­gnąw­szy wzro­kiem po wia­do­mo­ści. Ze­rwa­łam się z krze­sła. ‒ Prze­pra­szam, mu­szę le­cieć.

‒ Coś się stało? ‒ za­py­tała za­nie­po­ko­jona Fiona. ‒ Nie do­sta­ły­śmy jesz­cze de­seru.

Z torby bę­dą­cej ta­nią pod­róbką Kate Spade wy­ję­łam port­fel i po­ło­ży­łam na stole fir­mową kartę kre­dy­tową, bo for­mal­nie rzecz bio­rąc, był to prze­cież lunch służ­bowy.

‒ Jedna z mo­ich au­to­rek jest w tra­sie i utknęła w De­nver, a Ju­liette nie od­pi­suje na jej e-ma­ile. Za­płać­cie tą kartą za lunch i spo­tkamy się w pracy? ‒ po­wie­dzia­łam prze­pra­sza­jąco, kiedy Drew wzięła do ręki kartę.

Wy­glą­dała na do­tkniętą.

‒ Za­raz, co ta­kiego? ‒ Zer­k­nęła w stronę kuchni, po czym po­now­nie sku­piła się na mnie.

‒ Po­ra­dzisz so­bie ‒ rze­kłam, a w tym cza­sie moja au­torka przy­słała ko­lejny spa­ni­ko­wany e-mail.

Uści­ska­łam je obie, zwi­nę­łam ostat­nią kulkę z gril­lo­wa­nego ko­ziego sera, po­pi­łam ją resztą wina i od­wró­ci­łam się, aby odejść...

‒ Uwaga! ‒ za­wo­łała Drew, Fiona zaś zro­biła gwał­towny wdech.

Za późno.

Zde­rzy­łam się z kel­ne­rem. Nie­siony przez niego de­ser po­fru­nął w jedną stronę, on zaś w drugą. Wy­cią­gnę­łam rękę, aby zła­pać de­ser, kel­ner zaś zła­pał mnie. Dzięki jego sil­nemu uści­skowi udało mi się nie prze­wró­cić.

‒ Nie­zły re­fleks ‒ po­wie­dział cie­pło.

‒ Dzięki, ja... ‒ I w tym mo­men­cie zo­rien­to­wa­łam się, że moja druga dłoń leży na jego sze­ro­kim tor­sie. ‒ Och! ‒ Szybko od­da­łam mu de­ser i się od­su­nę­łam. ‒ Naj­moc­niej prze­pra­szam!

Na po­licz­kach wy­kwitł mi ru­mie­niec. Nie by­łam w sta­nie spoj­rzeć na tego męż­czy­znę. Moja dłoń zde­cy­do­wa­nie zbyt długo do­ty­kała jego torsu.

‒ ...Le­mon? ‒ za­py­tał.

‒ Tak, prze­pra­szam, to nasz de­ser, ale ja mu­szę już iść ‒ od­par­łam po­spiesz­nie. Mia­łam wra­że­nie, że moja twarz jest czer­wona jak bu­rak. Szybko omi­nę­łam kel­nera, bez­gło­śnie ży­cząc przy­ja­ciół­kom po­wo­dze­nia, po czym wy­szłam z re­stau­ra­cji.

Dwa te­le­fony do So­uth­west Air­li­nes i cztery prze­cznice póź­niej moja au­torka znaj­do­wała się już w sa­mo­lo­cie, który miał ją za­brać w ostatni punkt trasy. Ze­szłam do me­tra, aby wró­cić do Mid­town i pracy, i pró­bo­wa­łam wy­rzu­cić z głowy my­śli o sil­nym uści­sku tam­tego męż­czy­zny, twar­do­ści jego torsu, tym, jak się na­chy­lił w moją stronę ‒ bo rze­czy­wi­ście tak zro­bił, prawda? Jakby mnie znał? Wcale so­bie tego nie wy­obra­ża­łam?

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: