Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Siedem opadłych piór - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 lutego 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Siedem opadłych piór - ebook

Opowieść o kanadyjskim rasizmie i cierpieniu rdzennych mieszkańców. Narodowy bestseller.

W 1966 roku dwunastoletni Chanie Wenjack uciekł ze szkoły z internatem i zamarzł na śmierć na torach kolejowych. Po przeprowadzonym dochodzeniu wydano cztery zalecenia, żeby zapobiec kolejnej tragedii. Żadne z zaleceń nie zostało zastosowane. Od 2000 do 2011 roku w kanadyjskim Thunder Bay zmarło siedmioro rdzennych uczniów szkół średnich. Mieszkali setki kilometrów od rodzin, zostali zmuszeni do opuszczenia domu, ponieważ w ich rezerwatach nie było odpowiedniej szkoły średniej. Pięcioro znaleziono w rzekach otaczających Jezioro Górne, święte miejsce rdzennych mieszkańców. Inny, łagodny chłopak i gwiazda hokeja, zniknął w noc przy minus dwudziestu stopniach, a młoda dziewczyna z niewyjaśnionych przyczyn zmarła w korytarzu domu kuzyna.

Dziennikarka śledcza Tanya Talaga zagłębia się w historię tego północnego miasta, które stało się symbolem długiej walki Kanady z łamaniem praw człowieka wobec rdzennych społeczności. Opisuje ogromne luki w systemie, powszechną obojętność, codzienny rasizm i niedofinansowanie. Daje bolesną lekcję, ale jednocześnie nie odbiera nadziei. Nie sposób przeczytać tej książki i nie poczuć tej tragedii.

Talaga ożywia każdą historię, umiejętnie snuje opowieści o życiu, śmierci i rodzinach młodych ludzi, przeprowadzając jednocześnie wnikliwą analizę. Łączy każdą śmierć z polityką neokolonialną i instytucjonalnym rasizmem na wszystkich rządowych szczeblach, a także ze spuścizną niesławnych i pełnych przemocy szkół rezydencjalnych. Książka jest przejmująca i doprowadzająca do szału, stanowi zarówno ważne świadectwo potrzeby zmian, jak i wezwanie do działania.

„Publishers Weekly”

Tanya Talaga opisuje dobrze zbadane, okrutne prawdy, które odsłaniają systemowy rasizm, ubóstwo i bezsilność przyczyniające się do ciągłych problemów, z jakimi borykają się rdzenna młodzież, ich rodziny i społeczności.

Patti LaBoucane-Benson, autorka książki The Outside Circle

Musimy zacząć słuchać. Rodzice posyłali swoje dzieci do szkoły w Thunder Bay, a potem musieli patrzeć, jak one umierają. Rasizm, obojętność policji, biurokratyczna nieudolność, pośrednia przemoc – wcale nie musi tak dalej być. Niech ta książka was oburzy.

Duncan McCue, gospodarz Cross Country Checkup w CBC Radio.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67510-53-0
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Bo wi­dzisz, ol­brzymi Na­na­bi­jou za­warł umowę.

Gi­gant ca­łymi dniami snuł się wo­kół Gi­chi­gami, ol­brzy­miego zbior­nika wod­nego, który wy­glą­dał jak mo­rze. Tu­pał i tu­pał, i tu­pał, i tu­pał. Pod wpły­wem tego ha­ła­śli­wego stą­pa­nia po­wstały ma­sywne do­liny i skalne ściany wy­cięte z ota­cza­ją­cych wodę gra­ni­tów i łup­ków.

Ni­gdy jed­nak ol­brzym nie nie­po­koił Od­żi­bwe­jów ży­ją­cych z nim w wą­wo­zach i la­sach. Ich nie tknął. Miesz­kali bli­sko sie­bie, żyli szczę­śli­wie i spo­koj­nie. Na gład­kich skal­nych ścia­nach w po­bliżu brze­gów Gi­chi­gami Od­żi­bwe­jo­wie ry­so­wali pik­to­gramy, by w ten spo­sób prze­ka­zać hi­sto­rie ze swo­jego ży­cia ko­lej­nym po­ko­le­niom.

Na­na­bi­jou miał se­kret, który znali tylko Od­żi­bwe­jo­wie: w skale znaj­do­wał się błysz­czący me­tal, mie­niący się jak roz­gwież­dżone niebo. Ol­brzym nie chciał, by kto­kol­wiek ode­brał mu coś tak pięk­nego. Za­ka­zał więc Od­żi­bwe­jom mó­wić bia­łym, gdzie ukrył srebrny skarb. Obie­cał swym sprzy­mie­rzeń­com, że je­śli do­cho­wają ta­jem­nicy, już za­wsze bę­dzie ich strzegł. Je­śli tego nie uczy­nią, je­śli po­wie­dzą o skale bia­łemu czło­wie­kowi, który za­czy­nał się osie­dlać w drew­nia­nych do­mach w po­bliżu Gi­chi­gami, sta­nie się coś strasz­nego i gi­gant już ni­gdy nie bę­dzie mógł ich chro­nić. Po­słu­chali go, zgo­dzili się do­cho­wać ta­jem­nicy.

Przez wiele księ­ży­ców ol­brzym i Od­żi­bwe­jo­wie żyli w po­koju. Pew­nego dnia zna­leźli jed­nak czło­wieka z ple­mie­nia Siuk­sów: po­wie­dział, że się zgu­bił i po­trze­buje po­mocy. Przy­jęli go do sie­bie. Ale czło­wiek Siuk­sów był pod­stępny. Do jego uszu do­tarły opo­wie­ści o cen­nym błysz­czą­cym me­talu i za­pra­gnął za­nieść go swoim lu­dziom. Za­przy­jaź­nił się z Od­żi­bwe­jami i za­miesz­kał z nimi, aby zy­skać ich za­ufa­nie i do­wie­dzieć się, gdzie jest sre­bro.

Cze­kał cier­pli­wie. Pew­nego dnia pod­słu­chał, jak Od­żi­bwe­jo­wie roz­ma­wiają o miej­scu, w któ­rym ukryli skarb. Uzbro­jony w tę wie­dzę wy­mknął się na po­szu­ki­wa­nie łupu.

Za­kradł się do ca­noe i po­pły­nął w dół, do szcze­liny, w któ­rej znaj­do­wało się sre­bro. Kiedy zo­ba­czył skarb, nie wie­rzył wła­snym oczom. Nie po­sia­dał się ze szczę­ścia. Na­peł­nił kie­sze­nie i od­pły­nął.

Nie był jed­nak tak sprytny, jak mu się wy­da­wało. Kiedy ucie­kał w dół rzeki, na­tknął się na bia­łych lu­dzi. Schwy­tali go i wzięli do nie­woli. Pró­bo­wał ich prze­ku­pić grudką skra­dzio­nego sre­bra, ale chciwi biali ode­brali mu cały łup i za­żą­dali wię­cej. Siuks nie chciał zdra­dzić, skąd ma skarb, biali jed­nak nie re­zy­gno­wali. Wie­dzieli, jak go zmu­sić do mó­wie­nia. Usie­dli przy ogni­sku i przy­nie­śli wodę ogni­stą. Uspo­ko­iła jego lęki, spra­wiła, że po­czuł się szczę­śliwy, i roz­wią­zała mu ję­zyk. Kiedy był już pi­jany, biali znów za­py­tali, gdzie jest sre­bro, a on wy­ja­wił im ta­jem­nicę.

Ob­ser­wo­wał to wszystko la­ta­jący nad ich gło­wami so­kół. Gdy usły­szał o zdra­dzie, szybko po­le­ciał ostrzec Na­na­bi­jou. On jed­nak do­wie­dział się o wszyst­kim w chwili, gdy Siuks zdra­dził se­kret. Na­gle po­czuł się ciężki, tak ciężki, że le­dwo mógł się ru­szać. Jego koń­czyny znie­ru­cho­miały i mógł już tylko le­żeć.

Jego cie­płe ciało i krew za­mie­niły się w lity ka­mień.

Od­żi­bwe­jo­wie byli zdani wy­łącz­nie na sie­bie.

Thun­der Bay za­wsze było mia­stem o dwóch twa­rzach. Strona Port Ar­thur to twarz biała, a Fort Wil­liam – czer­wona. Port Ar­thur leży na pół­noc­nym brzegu. Zo­stał zbu­do­wany na ła­god­nym, po­chy­łym te­re­nie tar­czy ka­na­dyj­skiej. Dwu­kon­dy­gna­cyjne domy z ce­gły cią­gną się wzdłuż ulic bie­gną­cych w górę i w dół tar­czy, a z każ­dego z nich roz­ta­cza się piękny wi­dok na Je­zioro Górne, aż do pół­wy­spu Si­bley, gdzie śpi ka­mienny ol­brzym Na­na­bi­jou.

Strona Czer­wona po­wstała w dole rzeki Ka­mi­ni­sti­quia (miej­scowi mó­wią na nią Kam), na tra­dy­cyj­nych zie­miach Od­żi­bwe­jów, u pod­nóża Góry McKaya na rów­ni­nie zna­nej jako Fort Wil­liam. Z wy­jąt­kiem jed­nej nie­wiel­kiej en­klawy oka­za­łych bu­dyn­ków w po­bliżu Vic­kers Park, zbu­do­wa­nych przez za­moż­nych lu­dzi z in­nych cza­sów, ulice Fort Wil­liam na­leżą do klasy ro­bot­ni­czej. Stoją przy nich małe bun­ga­lowy i dwu­kon­dy­gna­cyjne domy na róż­nym eta­pie re­montu. Przed więk­szo­ścią z nich za­par­ko­wany jest ja­kiś pic­kup.

W ciągu po­nad dzie­się­ciu ty­sięcy lat rdzenni miesz­kańcy stwo­rzyli do­brze pro­spe­ru­jące spo­łe­czeń­stwo. Żyli nad brze­gami Kam i Gi­chi­gami, czyli Je­ziora Gór­nego, i w nie­któ­rych miej­scach na pół­noc i na za­chód. Gi­chi­gami to te­mat na le­gendę. To naj­więk­sze słod­ko­wodne je­zioro na świe­cie. Jego ogromna po­wierzch­nia ma wpływ na nie­prze­wi­dy­walną po­godę w za­toce, a wszy­scy, któ­rzy miesz­kają w po­bliżu, mu­szą się do­sto­so­wy­wać do jego na­stro­jów – prą­dów stru­mie­nio­wych, nie­spo­dzie­wa­nych po­dmu­chów wia­tru, ulew­nego desz­czu i wspa­nia­łego słońca. W jed­nej chwili ja­sne, sło­neczne niebo może się stać czarne i zło­wiesz­cze. Ci, któ­rzy znaj­dują się wtedy na wo­dzie, na­tych­miast za­czy­nają ża­ło­wać, że nie zmie­nili pla­nów. W pół­noc­nej czę­ści do je­ziora wpa­dają setki rzek i stru­mieni, w tym Ka­mi­ni­sti­quia, McIn­tyre, Ni­pi­gon, Pi­geon i St. Lo­uis. W prze­szło­ści rzeki te dzia­łały jak ar­te­rie ko­mu­ni­ka­cyjne rdzen­nych miesz­kań­ców – ro­dziny szły wzdłuż brze­gów pie­szo lub pły­nęły ka­ja­kami i w ten spo­sób po­dró­żo­wały po ca­łej Pół­nocy. Od nie­pa­mięt­nych cza­sów zbiegi rzek to miej­sca spo­tkań Od­żi­bwe­jów i ich ku­zy­nów Kri.

Za­nim do mia­sta za­wi­tała biała twarz, to wła­śnie tam wszystko się działo. Rzeki były au­to­stra­dami dla kup­ców. To tam han­dlo­wano fu­trami, tam spo­ty­kali się fran­cu­scy co­ureurs de bois, rdzenni tra­pe­rzy i han­dla­rze. Od­żi­bwe­jo­wie na­zy­wali to miej­sce Ani­mi­kii, czyli Grzmot (ang. thun­der), bo to tam na nie­bie roz­brzmie­wały groźne grzmoty. Fran­cuzi zgo­dzili się na tę na­zwę i szybko za­częli na­zy­wać je­zioro Baie de Ton­na­ire albo Thun­der Bay.

Ka­mi­ni­sti­quia – to słowo po­cho­dzi z ję­zyka Od­żi­bwe­jów i ozna­cza rzekę z wy­spami – jest naj­więk­szą rzeką w Thun­der Bay. Wy­pływa z Dog Lake, a po­tem pły­nąc po chro­po­wa­tych ska­łach wo­do­spadu Ka­ka­beka, wy­so­kiego na czter­dzie­ści sie­dem me­trów sza­le­ją­cego cudu na­tury, na­biera ogrom­nej mocy. Na­pę­dzana przez stru­mień Ka­ka­beka wpływa do Fort Wil­liam i kie­ruje się w stronę Góry McKaya, gdzie wciąż miesz­kają po­tom­ko­wie Na­na­bi­jou, Od­żi­bwe­jo­wie z Fort Wil­liam First Na­tion.

Dziś brzegi Kam są usiane za­kła­dami prze­my­sło­wymi. Białe twa­rze zro­biły wszystko, żeby prze­chwy­cić i wy­ko­rzy­stać jej szyb­kość i siłę. Na te­re­nach ota­cza­ją­cych rzekę znaj­dują się dwie elek­trow­nie na­le­żące do On­ta­rio Po­wer Ge­ne­ra­tion, bę­dą­cej wła­sno­ścią władz pro­win­cji. Za­kład Re­so­lute Fo­rest Pro­ducts, daw­niej Abi­ti­bi­Bo­wa­ter, zo­stał wznie­siony na brzegu po­ro­śnię­tym jo­dłami. Cię­ża­rówki z drew­nem wjeż­dżają do tar­taku i wy­jeż­dżają z niego przez całe dnie. Na brze­gach Kam znaj­duje się rów­nież po­tężna mon­tow­nia Bom­bar­dier, w któ­rej pro­du­kuje się ele­ganc­kie tram­waje dla miast le­żą­cych na po­łu­dniu.

Lud­ność ko­lo­nialna za­zna­czyła tu swoje te­ry­to­rium po czer­wo­nej stro­nie, bu­du­jąc sie­dziby władz. W 2009 roku na rogu ulic May i Do­nald otwarto nowy ra­tusz, no­wo­cze­sny bu­dy­nek z błysz­czą­cego szkła i gład­kiego be­tonu, o po­wierzchni 3995 me­trów kwa­dra­to­wych. W holu na par­te­rze może się zmie­ścić po­nad sto osób, a setki ko­lej­nych mogą się ze­brać na ze­wnątrz, na od­po­wied­nio za­pro­jek­to­wa­nym te­re­nie przy wej­ściu, z wo­do­spa­dami i licz­nymi miej­scami do sie­dze­nia. Otwarte prze­strze­nie spra­wiły, że jest to po­pu­larny wę­zeł ko­mu­ni­ka­cyjny. Ulice przed ra­tu­szem są pełne przy­stan­ków au­to­bu­so­wych, z któ­rych można się wy­brać na prze­jażdżkę po mie­ście. Ka­wa­łek da­lej stoi otwarty w 2014 roku bar­dzo cie­kawy ar­chi­tek­to­nicz­nie Thun­der Bay Co­ur­tho­use. Zaj­muje pra­wie cały kwar­tał. Bu­dy­nek o po­wierzchni 18 580 me­trów kwa­dra­to­wych ma sześć kon­dy­gna­cji i pięt­na­ście sal są­do­wych. Jest tam otwarte atrium i wi­szą ta­blice in­for­ma­cyjne po an­giel­sku, fran­cu­sku i w ję­zyku Od­żi­bwe­jów. Ochronę za­pew­nia po­li­cja z Thun­der Bay.

Kam wciąż przy­ciąga lu­dzi. Na­sto­latki scho­dzą na za­pa­da­jące się brzegi i kryją pod mo­stami lub w krza­kach, żeby pić i im­pre­zo­wać. Rzeka za­pew­nia im pry­wat­ność, wła­sną prze­strzeń obok gi­gan­tycz­nej ście­ralni i pa­pierni, która pluje śmier­dzą­cymi żół­tymi chmu­rami w kształ­cie le­jów. Tam mogą być bli­sko na­tury. Sie­dzą na ska­łach, słu­chają szumu wody i przy­po­mina im się dom.

Obok wej­ścia do fa­bryki stoi zie­lony znak dro­gowy z na­pi­sem „Chip­pewa Road”. Ja­kiś biu­ro­krata mu­siał mieć po­czu­cie hu­moru, po­nie­waż jest to wjazd do Fort Wil­liam First Na­tion, jed­nego ze 133 re­zer­wa­tów w pro­win­cji On­ta­rio za­miesz­ka­nych przez rdzenną lud­ność. Chip­pewa Road jest je­dyną pro­wa­dzącą do niego drogą. Kie­dyś była jesz­cze jedna, przez most ob­ro­towy na Ja­mes Street, ale w 2013 roku ktoś go pod­pa­lił. Most na­le­żący do CN łą­czył re­zer­wat z mia­stem. W prze­kra­cza­niu sta­rego roz­kle­ko­ta­nego mo­stu do Fort Wil­liam za­wsze było coś wy­jąt­ko­wego. Sa­mo­chody mu­siały zwal­niać, opony pod­ska­ki­wały na każ­dym wy­boju. Z tyłu głowy za­wsze cza­iła się ci­cha obawa, że może, tylko może, tym ra­zem się nie uda. Te­raz po­zo­stała je­dy­nie sczer­niała, spa­lona i przez ni­kogo nie­na­pra­wiona sko­rupa z drewna i stali, pod którą szybko prze­pływa Kam. Trzy szcze­ble wła­dzy – mia­sto, pro­win­cja i rząd fe­de­ralny – nie mogą zde­cy­do­wać, kto po­wi­nien za­pła­cić za re­mont. Re­zer­wat nie za­płaci, CN też nie. Wszy­scy ob­wi­niają wszyst­kich, więc nikt nic nie robi.

Port Ar­thur zo­stał zbu­do­wany dzięki sta­rym pie­nią­dzom z cza­sów wik­to­riań­skich. Biała twarz jest twa­rzą biz­nesu i han­dlu, i rzą­dów prawa. Nosi ko­szule z gu­zi­kami, jada w Keg, mieszka w domu na no­wiut­kim osie­dlu, a na pod­jeź­dzie ma za­par­ko­waną kię. Miesz­kają tam le­ka­rze, praw­nicy i wła­ści­ciele dwu­mia­sta. W so­boty naj­pierw jeż­dżą sa­mo­cho­dami do wiel­kich mar­ke­tów, a po­tem udają się do swo­ich da­czy lub „obo­zów”, aby się ba­wić mo­to­rów­kami i sku­te­rami wod­nymi.

W 1870 roku puł­kow­nik ar­mii bry­tyj­skiej Gar­net Wol­se­ley na­zwał tę osadę Port Ar­thur, na cześć jed­nego z sy­nów kró­lo­wej Wik­to­rii. Prze­jeż­dżał przez te te­reny z 1200 ludźmi, któ­rzy mieli za­stą­pić tym­cza­sowy rząd Lo­uisa Riela, przy­wódcy Me­ty­sów, tam, gdzie dzi­siaj jest pro­win­cja Ma­ni­toba. To wła­śnie tam, na pół­noc­nym brzegu Je­ziora Gór­nego, roz­po­częło się bu­do­wa­nie na­rodu ka­na­dyj­skiego. Li­nie ko­le­jowe i drogi wy­ty­czano od tego punktu na za­chód. Wielki stary ho­tel Prince Ar­thur zo­stał za­pro­jek­to­wany i zbu­do­wany przez ba­ro­nów ko­le­jo­wych, któ­rzy po­trze­bo­wali wy­god­nego miej­sca, gdy roz­wi­jali swoje in­te­resy na pół­nocy. Za­wie­rali umowy w celu na­by­cia ziemi od Od­żi­bwe­jów i Kom­pa­nii Za­toki Hud­sona, aby młode pań­stwo ka­na­dyj­skie mo­gło się roz­wi­jać.

Po­szu­ki­wa­cze, ro­bot­nicy i imi­granci ma­rzący o wła­snej ziemi rol­nej po­dą­żali za ko­leją, która umoż­li­wiła trans­port to­wa­rów i zbóż z szybko roz­wi­ja­ją­cego się Za­chodu. Po czer­wo­nej stro­nie zbu­do­wano wy­so­kie ele­wa­tory zbo­żowe – ma­sywne be­to­nowe si­losy sto­jące na po­ste­runku – w tym ele­wa­tor We­stern Grain w dole rzeki Ka­mi­ni­sti­quia, na tra­dy­cyj­nych zie­miach Od­żi­bwe­jów u pod­nóża Góry McKaya. Port ten na­dal może ma­ga­zy­no­wać naj­więk­szą ilość zboża w Ame­ryce Pół­noc­nej, po­nie­waż wzdłuż rzeki zbu­do­wano osiem ter­mi­nali.

W miarę jak Port Ar­thur się roz­wi­jał, przy­by­wali ko­lejni osad­nicy. Przy­wo­zili swoje ro­dziny, Ko­ścioły i wy­zna­nie. Wik­to­riań­skie damy za­kła­dały or­ga­ni­za­cje ko­ścielne i rady w szko­łach, przy­by­wały i osie­dlały się tam setki fiń­skich ro­bot­ni­ków. Bu­do­wano szpi­tale. Ko­ściół w swej nie­skoń­czo­nej mą­dro­ści wy­słał zwia­stu­nów wiary, aby prze­ka­zy­wali słowo Boże ma­som pół­krwi sy­nów i có­rek fran­cu­skich co­ureurs de bois, edu­ko­wali i na­wra­cali po­gan oraz dzi­ku­sów przy­by­wa­ją­cych z bu­szu.

W imię wszyst­kiego, co czy­ste i wik­to­riań­skie, spo­łe­czeń­stwo Port Ar­tur za­częło roz­kwi­tać. Ale na prze­ło­mie XIX i XX wieku han­del fu­trami pra­wie cał­ko­wi­cie za­nik­nął i wielu rdzen­nych miesz­kań­ców po­zo­stało bez środ­ków do ży­cia. Byli już za­leżni od to­wa­rów i stylu ży­cia, do któ­rego przy­wy­kli dzięki han­dlowi skó­rami bo­brów. Gdy han­del za­czął usta­wać, wiele rdzen­nych ro­dzin miesz­kało na obrze­żach mia­sta w roz­pa­da­ją­cych się cha­tach lub dom­kach z re­guły po­zba­wio­nych ogrze­wa­nia i in­sta­la­cji wodno-ka­na­li­za­cyj­nej. Nie znali za­chod­niej kul­tury, nie zdo­byli wy­kształ­ce­nia, nie pa­so­wali do bry­tyj­skiego spo­łe­czeń­stwa, które szybko zdo­mi­no­wało Port Ar­thur.

Je­śli więc „In­dia­nie” mieli się stać pra­wo­wi­tymi, mó­wią­cymi po an­giel­sku Ka­na­dyj­czy­kami lo­jal­nymi wo­bec Ko­rony, mu­sieli się za­sy­mi­lo­wać. Już w 1870 roku Zgro­ma­dze­nie Sióstr św. Jó­zefa otwo­rzyło ka­to­licki sie­ro­ci­niec po stro­nie Fort Wil­liam. Gdy tylko sie­ro­ci­niec i utwo­rzona obok niego szkoła za­częły funk­cjo­no­wać, za­peł­niły się ma­łymi miej­sco­wymi dziew­czyn­kami. Pra­gnące opie­ko­wać się więk­szą liczbą dusz za­kon­nice za­częły przyj­mo­wać rów­nież chłop­ców. Zwró­ciły się też do De­par­ta­mentu do spraw In­dian w rzą­dzie fe­de­ral­nym o pie­nią­dze na roz­wój. Otrzy­mały je. Im wię­cej miały dzieci, tym więk­sze fun­du­sze do­sta­wały. Osta­tecz­nie zgro­ma­dze­nie prze­kształ­ciło się w In­diań­ską Szkołę Re­zy­den­cjalną św. Jó­zefa (znaną rów­nież jako In­diań­ska Szkoła Re­zy­den­cjalna Fort Wil­liam).

W 1907 roku szkoła prze­nio­sła się do no­wego bu­dynku przy Fran­klin Street. Przyj­mo­wała ty­siące rdzen­nych dzieci po­rzu­co­nych lub pod­rzu­co­nych przez do­tknię­tych biedą ro­dzi­ców, któ­rzy uwie­rzyli, że je­śli ich dzieci otrzy­mają an­giel­skie wy­kształ­ce­nie, będą mo­gły przy­sto­so­wać się do nowo po­wsta­ją­cego spo­łe­czeń­stwa ko­lo­nial­nego. Inne dzieci za­bie­rała z re­zer­wa­tów i sie­dzib róż­nych spo­łecz­no­ści Ka­na­dyj­ska Kró­lew­ska Po­li­cja Konna (Royal Ca­na­dian Mo­un­ted Po­lice, RCMP) i do­star­czała je sio­strom. Agenci in­diań­scy i agenci Ko­rony, któ­rzy mieli pil­no­wać, żeby cała rdzenna lud­ność była trzy­mana w ry­zach, wy­sy­łali po dzieci po­li­cjan­tów w czer­wo­nych mun­du­rach.

Nie wszyst­kie dzieci szły do szkoły do­bro­wol­nie. W ar­chi­wach pełno jest za­pi­sów o uciecz­kach. Za­cho­wały się rów­nież re­la­cje ro­dzi­ców, któ­rzy nie chcieli od­dać dzieci, po­nie­waż wie­dzieli od nich i od in­nych, co się w tych szko­łach dzieje.

Ucznio­wie, któ­rzy po prze­rwie nie wró­cili do szkoły, byli spi­sy­wani, a in­diań­scy agenci wy­sy­łali po nich Ka­na­dyj­ską Kró­lew­ską Po­li­cję Konną. Ro­dzina Jo­se­pha Pi­ski, miesz­ka­jąca w Sa­vanne na za­chód od Thun­der Bay, pró­bo­wała za­trzy­mać go w domu. In­diań­ski agent Ja­mes Burk wy­słał RCMP, żeby go spro­wa­dziła z po­wro­tem do szkoły. Po­ste­run­kowy RCMP D.K. An­der­sen skru­pu­lat­nie no­to­wał, co się działo pod­czas próby za­trzy­ma­nia Jo­se­pha 25 paź­dzier­nika 1930 roku. O 7.20 wy­je­chał z dworca w Fort Wil­liam, żeby go od­na­leźć i spraw­dzić, czy nie ukry­wają się z nim rów­nież inne dzieci. Kiedy jed­nak do­tarł do Sa­vanne, oka­zało się, że nie może prze­pra­wić się przez wodę, któ­rej wsku­tek zmien­nej póź­no­je­sien­nej po­gody ze­brało się bar­dzo dużo.

„Stwier­dzi­łem, że je­zioro jest za­mar­z­nięte, lód miał gru­bość pię­ciu cen­ty­me­trów. Ło­dzie prze­stały pły­wać. Po­nie­waż je­dyną drogą do re­zer­watu jest droga wodna, nie ma szlaku lą­do­wego, a lód nie jest jesz­cze bez­pieczny, wy­sła­łem te­le­gram do sier­żanta Manna. Chcia­łem, żeby udzie­lił mi in­struk­cji. Po­le­cił mi wró­cić na­stęp­nym po­cią­giem” – na­pi­sał An­der­sen w ra­por­cie dla prze­ło­żo­nych. Mu­siał zre­zy­gno­wać z po­szu­ki­wa­nia Pi­ski i in­nych dzieci, które praw­do­po­dob­nie ukry­wały się w Sa­vanne. Inni ucznio­wie nie mieli tyle szczę­ścia.

W 1966 roku bu­dy­nek In­diań­skiej Szkoły Re­zy­den­cjal­nej św. Jó­zefa zo­stał w końcu zbu­rzony. Stra­ciło w nim ży­cie co naj­mniej sze­ściu uczniów, los ko­lej­nych szes­na­stu jest nie­znany. Jed­nym z naj­słyn­niej­szych uczniów był sławny ma­larz z ludu Od­żi­bwe­jów No­rval Mor­ris­seau. Jego wnuk Kyle Mor­ris­seau jest jed­nym z sied­miorga in­nych, o któ­rych opo­wiada ni­niej­sza książka. Obec­nie w miej­scu daw­nej szkoły mie­ści się Ka­to­licka Szkoła Pod­sta­wowa im. Pa­pieża Jana Pawła II. Aż do 19 czerwca 2017 roku, kiedy to od­sło­nięto mu­ral przed­sta­wia­jący starą pla­cówkę i jej uczniów, nie było tam żad­nej ta­bliczki czy po­mnika, które upa­mięt­nia­łyby udział miesz­kań­ców Thun­der Bay w tym mrocz­nym roz­dziale hi­sto­rii Ka­nady. Obec­nie co roku 30 wrze­śnia rdzenna lud­ność Thun­der Bay i ca­łej Ka­nady upa­mięt­nia wszyst­kich oca­la­łych: to Dzień Po­ma­rań­czo­wej Ko­szuli, na­ro­dowy dzień pa­mięci. Naj­pierw zbie­rają się pod ra­tu­szem, a po­tem ra­zem prze­cho­dzą na dawne te­reny szkoły. Na­stęp­nie w szkole im. Pa­pieża Jana Pawła II od­bywa się uro­czy­stość.

Aby zro­zu­mieć hi­sto­rie sied­miorga za­gi­nio­nych uczniów, które są te­ma­tem tej książki, sied­miu „opa­dłych piór”, mu­si­cie zro­zu­mieć prze­szłość Thun­der Bay i to, jak dawno temu zo­stały za­siane ziarna po­działu, go­ry­czy, wstrętu, braku świa­do­mo­ści kul­tu­ro­wej i zro­zu­mie­nia, i jak były pod­le­wane i kar­mione nie­zro­zu­mie­niem i sprzecz­no­ściami. Mu­si­cie się też do­wie­dzieć, że rząd Ka­nady przez lata nie do­fi­nan­so­wy­wał edu­ka­cji i usług zdro­wot­nych dla rdzen­nych dzieci, że kon­se­kwent­nie za­pew­niał im mniej wspar­cia niż po­zo­sta­łym, i że robi to do dziś. Biała twarz do­bro­bytu bu­do­wała swoje spo­łe­czeń­stwo, pod­czas gdy bez­silna czer­wona twarz stała i na to pa­trzyła.

Wszystko to działo się, gdy Na­na­bi­jou spał.1

Wi­zja ślepca

Ar­thur Street bie­gnie ze wschodu na za­chód, długą, pro­stą wstęgą przez cen­trum w re­jo­nie Fort Wil­liam w Thun­der Bay. Jest cał­kiem po­zba­wiona uroku – to ciąg re­stau­ra­cji drive-thru, sta­cji ben­zy­no­wych, skle­pów spo­żyw­czych i sa­mo­cho­dów spie­szą­cych się, żeby jak naj­szyb­ciej stam­tąd wy­je­chać.

Je­śli skrę­cisz z Ar­thur na pół­noc w Syn­di­cate, znaj­dziesz się w Vic­to­ria­ville Cen­tre, źle roz­pla­no­wa­nym cen­trum han­dlo­wym w kli­ma­cie lat sie­dem­dzie­sią­tych. Jest pełne pu­stych skle­pów i ma­ru­de­rów po­pi­ja­ją­cych kawę, za­nim uda­dzą się do gma­chu sądu po dru­giej stro­nie ulicy. Nie­które po­miesz­cze­nia zo­stały za­jęte przez po­rad­nie zdro­wia psy­chicz­nego, ga­le­rię sztuki i cen­trum me­dyczne dla rdzen­nych miesz­kań­ców. Na pię­trze znaj­duje się główne biuro ad­mi­ni­stra­cyjne Ni­sh­nawbe Aski Na­tion (NAN), or­ga­ni­za­cji po­li­tycz­nej re­pre­zen­tu­ją­cej czter­dzie­ści dzie­więć spo­łecz­no­ści Pierw­szych Na­ro­dów za­sie­dla­ją­cych dwie trze­cie pro­win­cji On­ta­rio, czyli po­wierzch­nię 543 897,5 ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych.

Jest tam tylko jedna winda, która za­cho­wuje się jak sta­rzec. Stęka, gdy drzwi się za­my­kają, trzę­sie się i ko­ły­sze, wspi­na­jąc się po­woli w górę. Ta­bliczka obok przy­ci­sków głosi: „Gdy na­stąpi awa­ria, dzwo­nić pod nu­mer...”. Gdy, nie jeśli.

To wła­śnie tam zna­la­złam się pew­nego po­nu­rego dnia w kwiet­niu 2011 roku. Mia­łam się spo­tkać ze Sta­nem Be­ar­dym, wiel­kim wo­dzem NAN.

Wła­śnie trwały wy­bory fe­de­ralne. Znaczna część spo­łecz­no­ści rdzen­nych miesz­kań­ców nie­na­wi­dziła urzę­du­ją­cego kan­dy­data kon­ser­wa­ty­stów, pre­miera Ste­phena Har­pera. W ciągu pię­ciu lat spra­wo­wa­nia funk­cji zli­kwi­do­wał ochronę śro­do­wi­ska i zbu­do­wał ru­ro­ciągi. Kon­se­kwent­nie po­zba­wiał fi­nan­so­wa­nia 634 Pierw­szych Na­ro­dów ży­ją­cych w ca­łej Ka­na­dzie. To­czył spór z Jac­kiem Lay­to­nem, nie­gdy­siej­szym rad­nym To­ronto i li­de­rem le­wi­co­wej No­wej Par­tii De­mo­kra­tycz­nej. Lay­ton był gra­ją­cym na gi­ta­rze so­cja­li­stą chcą­cym zbu­rzyć au­to­strady i za­stą­pić je ścież­kami ro­we­ro­wymi i par­kami.

Re­cep­cjo­nistka za­pro­wa­dziła mnie do du­żej sali kon­fe­ren­cyj­nej, w któ­rej mia­łam cze­kać na Stana. Wszystko w tam­tym po­koju było szare – ściany, pla­sti­kowe stoły, wy­kła­dzina. Je­dyny ak­cent ko­lo­ry­styczny sta­no­wiła biała flaga z czer­wo­nym owa­lem na środku. W owalu – dla rdzen­nych miesz­kań­ców Ka­nady tra­dy­cyj­nym sym­bolu ży­cia – znaj­do­wał się Wielki Biały Niedź­wiedź. Czer­wone tło sym­bo­li­zuje Czer­wo­nego Czło­wieka. Niedź­wiedź jest wy­cią­gnięty, ma sze­roko roz­sta­wione łapy. Tylne są mocno osa­dzone na li­nii re­pre­zen­tu­ją­cej Zie­mię. Łeb do­tyka in­nej li­nii, sym­bo­li­zu­ją­cej jego zwią­zek z Wiel­kim Du­chem na nie­bie. Kręgi skła­da­jące się na krę­go­słup to po­szcze­gólne spo­łecz­no­ści, a że­bra od nich od­cho­dzące to rdzenne pie­śni i le­gendy, kul­tury i tra­dy­cje, które łą­czą wszyst­kie klany.

Stan wszedł do sali i ser­decz­nie się ze mną przy­wi­tał. Gdy zaj­mo­wał miej­sce, jego brą­zowe oczy lśniły.

Jest ci­chym, za­my­ślo­nym czło­wie­kiem. Nic nie po­wie­dział, tylko po­woli i ocię­żale od­chy­lił się w fo­telu. Cze­kał, aż mu wy­ja­śnię, dla­czego prze­le­cia­łam 920 ki­lo­me­trów z po­łu­dnia, z To­ronto, żeby z nim po­roz­ma­wiać o wy­bo­rach fe­de­ral­nych.

Za­czę­łam tłu­ma­czyć, o czym pi­szę, sta­ra­łam się nie wy­glą­dać na in­truza w jego świe­cie, na ko­goś, kto niby do niego pa­suje, ale tak na­prawdę wcale nie. Na tym wła­śnie po­lega prze­kleń­stwo mo­jej mie­sza­nej krwi: je­stem córką ko­biety o ko­rze­niach wschod­nio­eu­ro­pej­skich i od­żi­bwej­skich, wy­cho­wa­nej w bu­szu ja­kąś go­dzinę na za­chód od Thun­der Bay, i po­cho­dzą­cego z Win­ni­peg ojca pol­skiego po­cho­dze­nia.

Przed­sta­wi­łam Sta­nowi fa­talne sta­ty­styki do­ty­czące wzor­ców wy­bor­czych wśród Pierw­szych Na­ro­dów w ca­łej Ka­na­dzie i po­wie­dzia­łam, że w wielu okrę­gach rdzenni miesz­kańcy mo­gliby wy­ko­rzy­stać to, że ich głosy – jako głosy osób nie­zde­cy­do­wa­nych – mają ogromne zna­cze­nie, i w ten spo­sób wpły­nąć na wy­nik wy­bo­rów.

Stan spo­koj­nie mi się przy­glą­dał.

Za­czę­łam za­da­wać py­ta­nia, ale za każ­dym ra­zem, gdy pró­bo­wa­łam wcią­gnąć go w roz­mowę, opo­wia­dał o za­gi­nię­ciu pięt­na­sto­let­niego chłopca, Jor­dana Wa­bas­sego.

Ta wy­miana zdań do ni­czego nie pro­wa­dziła. Wy­glą­dało to tak, jak­by­śmy mó­wili dwoma róż­nymi ję­zy­kami.

– Rdzenni wy­borcy mo­gliby wpły­nąć na ob­sa­dze­nie pięć­dzie­się­ciu miejsc w ca­łym kraju, gdyby wy­szli z domu i za­gło­so­wali. Ale tego nie ro­bią – po­wie­dzia­łam. – Dla­czego?

– Dla­czego nie pi­sze pani o Jor­da­nie Wa­bas­sem? – od­po­wie­dział Stan.

– Ste­phen Har­per nie był przy­jaź­nie na­sta­wiony do rdzen­nych miesz­kań­ców i gdyby wszy­scy po­szli na wy­bory, mo­gliby zmie­nić ich prze­bieg – od­par­łam.

– Jor­dana nie ma już od sie­dem­dzie­się­ciu je­den dni – od­po­wie­dział.

Spró­bo­wa­łam spy­tać o Lay­tona. Prze­ko­ny­wa­łam, że le­wi­cowa Nowa Par­tia De­mo­kra­tyczna z pew­no­ścią bar­dziej się skupi na spra­wach rdzen­nych miesz­kań­ców.

Stan po­wie­dział:

– Nad wodą zna­le­ziono but. Zda­niem po­li­cji mógł na­le­żeć do Jor­dana.

Im­pas trwał do­brych pięt­na­ście mi­nut. Wresz­cie się pod­da­łam i sie­dzie­li­śmy w ci­szy. By­łam zi­ry­to­wana. Wie­dzia­łam, że wieść o za­gi­nio­nym uczniu dzie­wią­tej klasy z Thun­der Bay nie bę­dzie w To­ronto żadną re­we­la­cją.

I na­gle przy­po­mnia­łam so­bie o do­brych ma­nie­rach i o tym, gdzie je­stem. Roz­ma­wia­łam z wiel­kim wo­dzem, wy­bra­nym przez 45 ty­sięcy lu­dzi, który naj­wy­raź­niej pró­bo­wał mi coś po­wie­dzieć.

– Jor­dan jest siód­mym uczniem, który za­gi­nął lub zgi­nął w szkole – za­czął Stan. – Od 2000 roku zgi­nęli: Je­thro An­der­son, Cur­ran Strang, Paul Pa­na­che­ese, Ro­byn Har­per, Reg­gie Bu­shie i Kyle Mor­ris­seau. Te­raz za­gi­nął Jor­dan Wa­basse.

Wresz­cie do­tarło do mnie, co pró­buje mi prze­ka­zać. Sied­mioro uczniów. Sió­demka jest w kul­tu­rze rdzen­nych miesz­kań­ców bar­dzo sym­bo­liczną liczbą. Każdy czło­nek ple­mie­nia Ani­shi­na­abe zna prze­po­wied­nię o sied­miu ogniach. Każde pro­roc­two okre­śla się jako ogień. Każdy ogień re­pre­zen­tuje klu­czowy okres w hi­sto­rii miesz­kań­ców Żół­wiej Wy­spy, czyli kon­ty­nentu Ame­ryki Pół­noc­nej. Pierw­sze trzy ognie to hi­sto­ria o tym, jak wy­glą­dało ży­cie przed pierw­szym kon­tak­tem z Eu­ro­pej­czy­kami w 1492 roku, o spo­koj­nej eg­zy­sten­cji wzdłuż wy­brzeża Atlan­tyku i mi­gra­cji na za­chód w po­szu­ki­wa­niu po­ży­wie­nia i wody.

Czwarty ogień za­po­wiada na­dej­ście ja­sno­skó­rej rasy i to, co się sta­nie po jej przy­by­ciu. Pro­roc­two to ostrzega, że Ani­shi­na­abe będą w sta­nie prze­po­wia­dać przy­szłość dzięki czy­ta­niu z twa­rzy lu­dzi ja­sno­skó­rych. Tak po­wstały ko­lejne dwie prze­po­wied­nie. We­dług pierw­szej, je­śli twarz bę­dzie na­le­żeć do czło­wieka, który wy­gląda na szczę­śli­wego i skłon­nego do bra­ter­stwa, dla wszyst­kich miesz­kań­ców Żół­wiej Wy­spy na­dej­dzie czas zmian. Dwa na­rody po­łą­czą się w je­den po­tężny na­ród – ma­jący wie­dzę i ro­zu­mie­jący świat. Na­sta­nie czas har­mo­nii i po­koju.

Druga prze­po­wied­nia mó­wiła, że je­śli z ja­sno­skó­rych twa­rzy da się wy­czy­tać mrok, Ani­shi­na­abe będą mu­sieli za­cho­wać ostroż­ność. Taka twarz przy­nie­sie ogromne cier­pie­nie i śmierć. Z po­czątku ten mrok może być trudno do­strzec. Druga twarz może wy­glą­dać jak pierw­sza, ale mogą się w niej kryć ciemne serca lu­dzi o ja­snej skó­rze, któ­rzy pra­gną je­dy­nie za­gra­bić dla sie­bie to, co zie­mia ma do za­ofe­ro­wa­nia. Taka twarz przy­nie­sie znisz­cze­nie, ja­sno­skó­rzy na­peł­nią rzeki i wody tru­ci­znami i spra­wią, że zwie­rzęta za­czną umie­rać.

Piąty ogień za­po­wiada wojnę i cier­pie­nie. Ten, kto przy­nie­sie rdzen­nym miesz­kań­com ra­dość, o ile przyjmą jego na­uki, da im też obiet­nicę zba­wie­nia. Ale je­śli po­słu­chają tego pro­roka, będą zgu­bieni na wiele po­ko­leń. Za­po­mną o swo­jej prze­szło­ści i nie będą wie­dzieli, co ro­bić w przy­szło­ści.

We­dług szó­stego ognia ja­sna twarz bę­dzie no­sić ma­skę śmierci. Rdzenny lud zo­sta­nie oszu­kany. Spadną na niego cho­roby du­cha i ciała, dzieci zo­staną mu ode­brane. Na­uki Star­szych i prze­szłość zo­staną za­po­mniane, ro­dziny się roz­padną. Lu­dzie będą za­gu­bieni, za­po­mną o celu swo­jego ży­cia – a „kie­lich ży­cia sta­nie się nie­malże kie­li­chem smutku”.

Przed siód­mym ogniem mło­dzi lu­dzie po­wstaną i za­czną po­dą­żać śla­dami prze­szło­ści, szu­ka­jąc po­mocy u Star­szych, ale wielu Star­szych za­śnie lub nie bę­dzie w sta­nie im po­móc z in­nych po­wo­dów. Mło­dzi będą mu­sieli zna­leźć wła­sną drogę, a je­śli im się uda, na­stąpi od­ro­dze­nie rodu Ani­shi­na­abe. Je­śli za­wiodą, wszystko się roz­pad­nie.

Stan po­wie­dział mi, że tych sied­mioro uczniów po­cho­dziło ze spo­łecz­no­ści ży­ją­cych setki ki­lo­me­trów od Thun­der Bay, za­miesz­ku­ją­cych od­le­głe re­jony pół­noc­nego On­ta­rio. Szkół śred­nich jest tam bar­dzo mało. Wszy­scy mło­dzi, któ­rzy chcieli kon­ty­nu­ować na­ukę, zo­stali zmu­szeni do opusz­cze­nia swo­ich re­zer­wa­tów.

Po­nad sie­dem­dzie­siąt pięć pół­noc­nych Pierw­szych Na­ro­dów z te­ry­to­rium NAN i z Wiel­kiego Po­ro­zu­mie­nia Rad Nu­mer 3 w po­bliżu gra­nicy z Ma­ni­tobą żyje w od­izo­lo­wa­nych re­zer­wa­tach roz­sia­nych na roz­le­głym ob­sza­rze la­sów peł­nych brzóz, słodko pach­ną­cych ce­drów i skał tar­czy ka­na­dyj­skiej. Rdzenna lud­ność prze­pro­wa­dza się do Thun­der Bay z ko­niecz­no­ści, aby ukoń­czyć szkołę śred­nią, zna­leźć pracę, uzy­skać do­stęp do opieki zdro­wot­nej i uciec od ubó­stwa pa­nu­ją­cego w re­zer­wa­cie.

W mie­ście mieszka około 108 ty­sięcy lu­dzi, we­dług da­nych Sta­ti­stics Ca­nada po­nad 10 ty­sięcy z nich to lud­ność rdzenna. Liczba ta jed­nak stale ro­śnie. Prze­wi­duje się, że do roku 2030 rdzenni miesz­kańcy będą sta­no­wić 15 pro­cent po­pu­la­cji Thun­der Bay.

Mia­sto bar­dzo się różni od miejsc, które ci mło­dzi lu­dzie opusz­czają. Tam, gdzie się wy­cho­wali, nie ma sy­gna­li­za­cji świetl­nej ani przejść dla pie­szych. Żad­nych McDo­nal­dów ani su­per­mar­ke­tów Lo­blaw. Z re­guły jest tam tylko je­den sklep – Nor­thern Store, w któ­rym można ku­pić wszystko, od dro­gich ar­ty­ku­łów spo­żyw­czych po ba­te­rie i ka­lo­sze. Wszyst­kie te to­wary są trans­por­to­wane sa­mo­lo­tami czar­te­ro­wymi, a w związku z tym ceny są za­po­rowe – czę­sto trzy lub cztery razy wyż­sze niż w mia­stach le­żą­cych na po­łu­dniu.

Ale brak od­po­wied­niej żyw­no­ści na pół­nocy to nie tylko kwe­stia cen. Wa­rzywa, owoce i świeże mięso czę­sto są tak dro­gie, że aby mieć co jeść, lu­dzie ku­pują coś tań­szego: chleb, na­poje ga­zo­wane i prze­two­rzone mięso. Ta­kie wy­bory wy­mu­sza ubó­stwo. Miej­scowi mają w związku z tym różne pro­blemy zdro­wotne. Kon­se­kwen­cją diety bo­ga­tej w wę­glo­wo­dany i cu­kier są cu­krzyca, nad­ci­śnie­nie tęt­ni­cze, cho­roby serca i kło­poty z zę­bami. Ist­nieje silny na­cisk na po­wrót do tra­dy­cyj­nej żyw­no­ści – ta­kiej jak łoś, kró­lik, ryba, ku­ro­pa­twa i gęś. Lu­dzie pró­bują unie­za­leż­nić się od dro­gich pro­duk­tów spo­żyw­czych i ży­wić tak jak ich przod­ko­wie.

Spo­łecz­no­ści te żyją na te­re­nach zaj­mo­wa­nych przez naj­więk­sze sku­pi­sko słod­ko­wod­nych je­zior na świe­cie, ale czę­sto nie mają do­stępu do czy­stej bie­żą­cej wody i ka­na­li­za­cji. Je­śli nie ma prądu, woda nie jest fil­tro­wana. Do­stęp do sta­łych za­so­bów ener­gii jest na pół­nocy po­waż­nym pro­ble­mem – wielu miesz­kań­ców musi po­le­gać na ge­ne­ra­to­rach prądu z sil­ni­kiem Die­sla emi­tu­ją­cych dwu­tle­nek wę­gla. Zimą prze­wody za­ma­rzają. Nie­mal po­łowa rdzen­nych spo­łecz­no­ści ży­ją­cych w On­ta­rio musi prze­go­to­wy­wać wodę. Nie mogą pić tego, co pły­nie z kra­nów. Ro­dzice nie mają moż­li­wo­ści, żeby ką­pać dzieci w czy­stej, po­zba­wio­nej bak­te­rii wo­dzie. Cza­sami więk­sze po­łu­dniowe mia­sta kradną im wodę. Przez nie­mal wiek le­żące w Ma­ni­to­bie mia­sto Win­ni­peg przez wo­do­ciąg po­bie­rało wodę z sie­dziby rdzen­nej spo­łecz­no­ści Shoal Lake 40 w pół­nocno-za­chod­nim On­ta­rio, aby za­pew­nić wodę pitną bli­sko 700 ty­siącom miesz­kań­ców. Woda, którą po­zo­sta­wiono miesz­kań­com Shoal Lake 40, jest ska­żona bak­te­riami i od pra­wie dwu­dzie­stu lat obo­wią­zuje za­le­ce­nie, żeby ją prze­go­to­wy­wać.

Rdzenne spo­łecz­no­ści prak­tycz­nie nie mają do­stępu do szpi­tali – mogą ko­rzy­stać z jed­nego, w Mo­ose Fac­tory – nie dys­po­nują pro­fe­sjo­nalną strażą po­żarną, na ich te­re­nach działa bar­dzo mało szkół. Pra­wie wszyst­kie szkoły w re­zer­wa­tach, do któ­rych można się do­stać je­dy­nie drogą lot­ni­czą, koń­czą się na ósmej kla­sie, a tylko kilka na dwu­na­stej. Je­śli mło­dzi lu­dzie chcą uczęsz­czać do szkoły śred­niej, mu­szą się prze­nieść do mia­sta, na przy­kład do Tim­mins, Sioux Lo­okout czy Thun­der Bay.

Ostat­nia szkoła re­zy­den­cjalna w Ka­na­dzie zo­stała za­mknięta w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych. Za po­śred­nic­twem In­dian and Nor­thern Af­fa­irs Ca­nada (INAC) rząd fe­de­ralny miał wów­czas za­cząć fi­nan­so­wać i utrzy­my­wać szkoły dla dzieci rdzen­nej lud­no­ści. Jed­nakże ni­g­dzie w Ka­na­dzie obiet­nica ta nie zo­stała na­le­ży­cie speł­niona. Stan­dardy na­ucza­nia i wy­po­sa­że­nia szkół w re­zer­wa­tach są bar­dzo zróż­ni­co­wane. Tego, co or­gany za­rzą­dza­jące szko­łami uwa­żają za pod­stawy, na przy­kład bi­blio­tek, sal gim­na­stycz­nych czy la­bo­ra­to­riów na­uko­wych, z re­guły w nich nie ma.

– Do­stęp do szkoły śred­niej jest pra­wem każ­dego ka­na­dyj­skiego dziecka – po­wie­dział Stan. Ale te dzieci są trak­to­wane ina­czej, za­po­mina się o ich po­trze­bach w kraju, który szczyci się jed­nym z naj­lep­szych sys­te­mów edu­ka­cyj­nych na świe­cie.

Stan spoj­rzał na mnie.

– Za­biorę pa­nią na prze­jażdżkę.

Wy­szli­śmy z biura NAN i wsie­dli­śmy do sta­rego zde­ze­lo­wa­nego pic­kupa. Stan wło­żył do od­twa­rza­cza płytę z mu­zyką go­spel. Po­wie­dział, że słu­cha­nie go­spel za­wsze go uspo­ka­jało. Gdy my­śli o Bogu, czuje, że jest bli­żej syna.

Da­niel Be­ardy miał dzie­więt­na­ście lat, kiedy zna­le­ziono go po­bi­tego do nie­przy­tom­no­ści na im­pre­zie w Fort Wil­liam First Na­tion. Wła­śnie koń­czył na­ukę w szkole śred­niej Den­nis Fran­klin Cro­marty (DFC) w Thun­der Bay, prze­zna­czo­nej dla rdzen­nych uczniów i pro­wa­dzo­nej przez Nor­thern Ni­sh­nawbe Edu­ca­tion Co­un­cil . Więk­szość dzieci uczęsz­cza­ją­cych do Den­nis Fran­klin po­cho­dzi z re­zer­wa­tów od­da­lo­nych od Thun­der Bay o kil­ka­set ki­lo­me­trów. Ucznio­wie mu­szą miesz­kać w pen­sjo­na­tach, a ci, któ­rzy je pro­wa­dzą, do­stają za to wy­na­gro­dze­nie. Sze­ścioro z sied­miorga dzieci, o któ­rych mowa w tej książce, cho­dziło do DFC.

Ro­dzina Be­ar­dych na­leży do Mu­skrat Dam First Na­tion, od­izo­lo­wa­nej spo­łecz­no­ści li­czą­cej około trzy­stu osób, za­miesz­ku­ją­cej od­le­głe pół­nocne te­reny On­ta­rio. Można do nich do­trzeć tylko sa­mo­lo­tem. Gdy Stan zo­stał wiel­kim wo­dzem, mu­siał się prze­pro­wa­dzić do Thun­der Bay. Do­łą­czyli do niego żona Nel­lie i syn Da­niel. Dzięki temu chło­pak mógł uczęsz­czać do szkoły śred­niej i miesz­kać z ro­dzi­cami.

Był je­dy­nym sy­nem Stana i Nel­lie, ich dumą i ra­do­ścią, to­wa­rzy­skim na­sto­lat­kiem, który ko­chał ży­cie, przy­ja­ciół i ho­keja. Za­ko­chał się w tym spo­rcie, gdy miał pięć lat. Zo­stał dru­gim bram­ka­rzem w ho­ke­jo­wej li­dze Ju­nior A w On­ta­rio. Prze­pro­wadzka do Thun­der Bay ozna­czała, że bę­dzie mógł grać w bar­dziej pro­fe­sjo­nal­nych dru­ży­nach, z któ­rych kie­dyś wy­szły ta­kie sławy NHL jak bra­cia Staal, Pa­trick Sharp i bram­karz Matt Mur­ray.

Ale pew­nego wie­czoru pod ko­niec lipca wy­bito mu z głowy ma­rze­nia o NHL. 1 sierp­nia 2004 roku, po trzy­dzie­stu go­dzi­nach spę­dzo­nych na od­dziale in­ten­syw­nej te­ra­pii, zmarł w wy­niku od­nie­sio­nych ob­ra­żeń.

Stan nie umie po­zwo­lić Da­nie­lowi odejść. Nie po­zwoli odejść ca­łej sió­demce. Kiedy opo­wia­dał mi o stra­cie syna, wy­raź­nie wy­czu­wa­łam ból po śmierci sied­miorga mło­dych lu­dzi. Utrata Da­niela i po­zo­sta­łych ozna­czała utratę na­dziei, po­rażkę po­ko­le­nia, które nie umiało za­dbać o na­stępne. Te za­gi­nię­cia i śmierć ozna­czały wszystko, co naj­gor­sze w re­la­cjach Ka­nady z jej rdzen­nymi miesz­kań­cami.

Stan par­ko­wał i opo­wia­dał mi o Jor­da­nie: on rów­nież był bram­ka­rzem, jak Da­niel.

Ro­zej­rza­łam się i zo­ba­czy­łam most ob­ro­towy na Ja­mes Street prze­ci­na­jący rzekę Ka­mi­ni­sti­quia. Za­par­ko­wa­li­śmy nie­da­leko brzegu, za kil­koma opusz­czo­nymi bu­dyn­kami.

– Co tu ro­bimy? – spy­ta­łam, gdy wy­sia­dłam z trucka.

Za­czę­łam się bać.

Przed nami roz­po­ście­rała się rwąca, bru­natna rzeka Kam. Do­piero co pu­ściły lody. Po dru­giej stro­nie na­brzmia­łych wio­sen­nych wód wzno­siła się Ani­mi­kii-wa­jiw, Góra Grzmotu w ję­zyku Od­żi­bwe­jów, przez lud­ność ko­lo­nialną na­zywa Górą McKaya: cel wy­cie­czek, z któ­rego roz­ciąga się pa­no­ra­miczny wi­dok na mia­sto i śpią­cego Na­na­bi­jou. Wzno­sząca się trzy­sta me­trów nad mia­stem Ani­mi­kii-wa­jiw za­pew­nia nie tylko ma­low­ni­czy wi­dok. To du­chowe cen­trum Od­żi­bwe­jów z Fort Wil­liam First Na­tion.

Serce za­częło mi bić szyb­ciej. Po­czu­łam, że zbiera mi się na mdło­ści. Do­sko­nale zna­łam to miej­sce. To re­zer­wat mo­jej babci, w któ­rym moje dzieci bie­gały po wy­so­kiej tra­wie w bla­sku let­niego słońca i były kar­cone przez pa­tro­lu­ją­cych te­ren po­li­cjan­tów za próby wspi­na­nia się po kru­szą­cych się łup­ko­wych ska­łach na zbo­czu góry.

Stan kiw­nął głową, a po­tem po­wie­dział:

– Są­dzimy, że Jor­dan zo­stał za­pę­dzony do rzeki.

Ci, któ­rzy go szu­kali, wła­śnie tam zna­leźli je­den z jego bu­tów do bie­ga­nia. Rdzenni my­śliwi, spe­cja­li­ści od tro­pie­nia zwie­rząt, od­kryli ślady stóp pro­wa­dzące do wody. Wy­glą­dało na to, że to był po­ścig.

W wo­dach i za­le­wach, które wpa­dają do Je­ziora Gór­nego, zna­le­ziono już ciała czte­rech chłop­ców. Mie­siąc póź­niej Jor­dan miał zo­stać pią­tym.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: