Siedem papierosów Maracho - ebook
Siedem papierosów Maracho - ebook
W pociągu relacji Warszawa-Szczecin dochodzi do rabunku. Pasażerowie z jednego przedziału zostają uśpieni i okradzeni z pieniędzy i kosztowności. Staje się jasne, że sprawcą musi być ktoś z podróżnych lub obsługi pociągu. Zagadkę próbuje rozwiązać młody podporucznik Marian Balerski, który w Milicji Obywatelskiej służy dopiero kilka tygodni. Przesłuchania podejrzanych stanowią okazję do ukazania przekroju społecznego ówczesnej Polski.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-280-4964-8 |
Rozmiar pliku: | 223 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Oni pierwsi weszli de przedziału pierwszej klasy. Ona, przystojna blondynka. Naturalna czy farbowana? Wiek — gdzieś po czterdziestce, ale robiła wszystko, by wyglądać młodziej i chciała, aby wszyscy tak myśleli. Miał temu dopomóc dość ryzykowny makijaż i ubranie według stylu młodzieżowego pani Hoff. Liczne złote pierścionki, takaż bransoletka „pancerka” oraz nie mniej bogaty złoty zegarek miały wyraźnie wskazywać, że właścicielka tych błyskotek zalicza się do grona kobiet zamożnych. On, mężczyzna dobrze po pięćdziesiątce, z twarzą pooraną bruzdami, dźwigał dwie pakowne i ciężkie walizy. Sprawdził bilety z numerami nad siedzeniem.
— Dobrze, że mamy miejsca przy oknie — zauważył.
— Żebyś się lepiej postarał, mielibyśmy wagon sypialny.
— Wiesz, złotko, że już od trzech miesięcy wszystkie miejsca sypialne do Szczecina i do Międzyzdrojów na cały lipiec zostały wykupione. Cudem udało mi się zdobyć miejscówki w pierwszej klasie.
— A jednak Kobylińscy dostali sypialny.
— Dostali, bo kupili dużo wcześniej. Wtedy, kiedy ty jeszcze nie wiedziałaś, dokąd chcesz jechać, czy do Bułgarii, czy nad polskie morze. — Mąż z dużym wysiłkiem wpakował ciężkie bagaże na półkę. — Gdzie chcesz siedzieć?
— Dobrze wiesz, że nie znoszę jazdy tyłem do biegu pociągu. — Blondynka wyjęła z torby podróżnej kilka kolorowych tygodników, wśród nich magazyn mód „Burdę” — Przynajmniej będę mogła oglądać widoki za oknem.
— Te fotele są bardzo wygodne. Można je wysunąć, tak że jedzie się prawie na leżąco. Nie jest źle, będzie się można przekimać. A wagon wyjątkowo nowy i świeżo sprzątnięty Nawet śmietniczka i popielniczki czyste.
— To ty będziesz spał Wiesz przecież, że ja w podróży nigdy oka nie zmrużę.
Drzwi do przedziału otworzyły się i stanął w nich młody mężczyzna: wysoki szatyn o przystojnej, wesołej twarzy, w ręku trzymał małą czarną teczkę walizeczkę, a przez ramię miał przewieszony płaszcz.
— Dzień dobry państwu — powiedział. — Mam miejscówkę sześćdziesiąt trzy, to tutaj. — I od razu umieścił walizeczkę na siedzeniu koło blondynki.
Kobieta wyraźnie się ożywiła na widok tak interesującego sąsiada. Zaraz otworzyła torebkę, wyjęła z niej puderniczkę i spojrzała w lusterko. Przeciągnęła puszkiem po nosku i zadowolona ze swojego wyglądu obdarzyła przybysza zachęcającym uśmiechem.
— Państwo także do Szczecina? — zapytał młody człowiek.
— Nie. Do Międzyzdrojów, ale mąż nie dostał biletów na pociąg sypialny i w ogóle nie dostał miejscówek do Międzyzdrojów Musimy się przesiadać w Szczecinie-Dąbiu.
— Lepiej dojechać do Szczecina — radził przybyły — tam zjeść śniadanie i później wodolotem pojechać do Świnoujścia. Bardzo przyjemna wycieczka. Niecałe dwie godziny. A ze Świnoujścia zawsze złapie się taksówkę lub autobus do Międzyzdrojów. Zawsze tak jeżdżę.
— Pan również do Międzyzdrojów? — zapytał mąż pięknej blondynki.
— Niestety, nie. Będę miał urlop dopiero we wrześniu. Może pojadę do Turcji albo na Rodos. Na razie służbowo do Szczecina.
— Widzisz — syknęła blondynka — namawiałam cię na wyjazd choćby do Bułgarii, ale ty jesteś patriotą i koniecznie nad polskie morze. Więc muszę się tłuc całą noc na siedząco bez zmrużenia oka.
— Ależ, Zosieńko — tłumaczył się małżonek — przecież sama nie chciałaś jechać do Złotych Piasków ani do Eforii, bo tam jeździmy co roku, już chyba od dziesięciu lat.
— To świetnie, że pani nie może spać w wagonie. Ja to samo. Będę miał czarującą towarzyszkę bezsenności — powiedział nowo przybyły.
— Pan jest bardzo miły. — Znowu uśmiech zawitał na twarzy Zosieńki.
Tak przyjemnie rozpoczęta rozmowa została przerwana otwarciem drzwi. Tym razem do przedziału weszła starsza kobieta. Uważnie sprawdziła numer swojej miejscówki. Okazało się, że jej miejsce znajduje się przy drzwiach. Nowo przybyła usiłowała umieścić swoją walizkę na półce, ale młody człowiek szarmancko zerwał się i pomógł kobiecie.
— Bardzo dziękuję. To pociąg do Szczecina? — upewniła się pasażerka.
— Tak. Do Świnoujścia i do Szczecina. Nasz wagon jedzie do Szczecina.
— Czy to przedział dla palących?
— Tak jest — odpowiedział mąż pani Zosieńki.
Młody człowiek odruchowo sięgnął do kieszeni.
— Psiakrew! — zaklął. — Zapomniałem papierosów.
— Proszę — pani Zosia wyjęła z torebki paczkę „Carmenów”.
— Dziękuję, ale palę tylko „Maracho”. Wszystkie inne papierosy zaraz tak mnie drapią w gardle, że dostaję chrypki.
— Ciekawe — zauważyła starsza pani — mnie tak samo nie służą „Ekstra mocne”. Ale mam „Caro”. Chętnie nimi służę.
— Może jeszcze zdążę kupić w bufecie? — młody człowiek spojrzał na zegarek.
— Niech pan nie ryzykuje. Do odjazdu zostało zaledwie pięć minut — powiedziała kobieta.
Znowu otworzyły się drzwi. Teraz do przedziału weszło dwóch mężczyzn. Pierwszy — starszy, szpakowaty. Drugi — wysoki o bardzo jasnych włosach. Blondyn zajął miejsce obok męża pani Zosi. Szpakowaty mężczyzna ulokował się przy drzwiach, naprzeciwko starszej pani.
— A to się urządziłem — narzekał niefortunny palacz. — Wybrać się w drogę bez papierosów!
Dwaj panowie natychmiast ofiarowali się z pomocą, ale młody człowiek także im wyjaśnił, że pali wyłącznie papierosy „Maracho”.
— W sąsiednim wagonie jest bufet „Warsu” — informował blondyn. — Otworzą go, jak tylko pociąg ruszy. Nie ma zmartwienia. Zresztą na pewno będą roznosili kawę, herbatę, inne napoje i coś do jedzenia. Zwykle mają też i papierosy.
— Ale czy będą mieli „Maracho”?
— Nigdy nie paliłam tych papierosów — wtrąciła pani Zosia.
— To nowy gatunek. Ukazały się w sprzedaży dopiero niedawno — wyjaśnił młody człowiek. — Są wyrabiane na licencji greckich „Papastratos”. Trudno je dostać, bo cieszą się wielkim powodzeniem.
— Jak każda nowość — wtrącił szpakowaty pan. — Paliłem te „Maracho”, ale jakoś nie przypadły mi do gustu. Dobre papierosy, ale nic nadzwyczajnego. Ja tam wolę „Marlboro”.
— De gustibus.. — mruknęła starsza pani.
Pociąg ruszył prawie niepostrzeżenie. Wolno jechał w tunelu i w wykopie i mijając wiadukt na ulicy Towarowej, nabierał coraz większej szybkości. Na Dworcu Zachodnim w ogóle się nie zatrzymał. Pasażerowie obserwowali przez okno przesuwające się obrazki Warszawy. Tylko pani Zosia demonstracyjnie otworzyła „Burdę” i zaczęła oglądać reklamowane tam modele sukienek
— Trzeba się wybrać po te papierosy — zdecydował młody człowiek podnosząc się ze swojego miejsca. Ale zaraz usiadł z powrotem, bo drzwi otworzyły się i stanęła w nich konduktorka w zgrabnym granatowym kostiumie i trochę śmiesznej furażerce.
— Proszę bilety do kontroli.
— Czy w pociągu jest bufet? — Amator papierosów „Maracho” najwidoczniej nie dowierzał informacjom współpodróżnego.
— Tak. Dwa wagony dalej — odpowiedziała konduktorka — ale w drugiej klasie jest spory tłok. Ludzie stoją na korytarzu.
— Pani idzie w tamtą stronę?
— Tak.
— Może byłaby pani tak dobra i poprosiła, aby ten ktoś, kto będzie roznosił kawę, przyniósł mi paczkę papierosów „Maracho”
— „Maracho”? — powtórzyła konduktorka. — Nigdy nie słyszałam o takich papierosach.
— Jeżeli uda mi się kupić, poczęstuję panią.
— Dziękuję. Nie palę, ale powiem, żeby panu je przynieśli.
— O której będziemy w Szczecinie? — zapytała starsza pani.
— Według rozkładu o szóstej trzydzieści pięć — wyjaśniła konduktorka.
— A tak naprawdę? — upewniał się szpakowaty.
— Jak Bóg da. Myślę, że jednak dojedziemy koło siódmej — odpowiedziała konduktorka i po sprawdzeniu biletów delikatnie zamknęła za sobą drzwi
W przedziale zapanowała cisza. Pani Zosia nadal studiowała „Burdę” Jej mąż bez specjalnego zainteresowania spoglądał w okno. Amator „Maracho” poszedł za jego przykładem. Szpakowaty pan zabrał się do czytania warszawskich popołudniówek, blondyn wyjął z teczki zawiniętą w serwetkę bułkę z wędliną, starsza pani zaś pogrążyła się w lekturze jakiejś angielskiej książki
— Kawa, herbata! — Kelner w białym kitlu zręcznie żonglował tacą ze szklankami.
Przedział natychmiast się ożywił. Pani Zosia odłożyła „Burdę”, a starsza pani przestała czytać książkę.
— Dla mnie kawa — poprosiła blondynka.
— Nie pij kawy, kochanie, o tak późnej porze — prosił ją mąż.
— Przecież i tak nie będę spała.
— Ja także poproszę o kawę — zdecydował się szpakowaty mężczyzna.
— A ja o herbatę. Ma pan papierosy „Maracho”?
— Papierosów nie sprzedaję — wyjaśnił kelner — ale koleżanka, która roznosi piwo, będzie je miała. Za chwilę powinna się tu zjawić.
— Ja także poproszę o herbatę — powiedziała starsza pani.
Kelner każdemu podał zamówiony napój, zainkasował należność i ruszył w dalszą drogę.
— Ty, Rysiu, nic nie pijesz? — pani Zosia zainteresowała się mężem.
— Wezmę piwo, jak przyniosą.
Przystojna blondynka z niesmakiem skrzywiła usta.
— Najchętniej byś się napił wódki.
— Pewnie, że strzeliłbym sobie setkę. Albo ze dwa koniaczki.
— Pan często jeździ do Szczecina? — zapytała swego sąsiada pani Zosia, chcąc zmienić temat.
— Raz, czasem dwa razy w miesiącu. Współpracujemy z pewną szczecińską firmą.
— W samym Szczecinie nigdy nie byłam. Jedynie przejeżdżałam w drodze do Świnoujścia lub Międzyzdrojów.
— Powinniście państwo skorzystać z okazji i zwiedzić to miasto. Bardzo ładnie się prezentuje po odbudowie i ludzie są tam mili. Szczerze radzę. Chętnie państwa oprowadzę. Znam Szczecin jak własną kieszeń.
Pani Zosia najwyraźniej nic nie miała przeciwko tak przystojnemu przewodnikowi, ale mąż szybko zaprotestował.
— Może wracając zatrzymamy się w tym mieście. Najpierw trzeba trochę wypocząć i nabrać sił po całorocznej orce.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.