Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Siedem rozmów wzmacniających związek. Jak pogłębić relację i stworzyć emocjonalną bliskość - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Siedem rozmów wzmacniających związek. Jak pogłębić relację i stworzyć emocjonalną bliskość - ebook

„Nie poświęcasz mi tyle uwagi, co kiedyś". „Nie zależy ci już na mnie".

„Między nami nie ma bliskości". „Dlaczego nie powiesz mi po prostu, o co ci tak naprawdę chodzi?"

Czy zdarzyło ci się kiedyś usłyszeć takie zdania, a może je wypowiadać?

Czy razem z partnerem lub partnerką toczycie spory, które zamiast

łagodzić konflikty, tylko je zaogniają? A może wasz związek układa się

dobrze – ale czujesz, że może być jeszcze lepszy?

Zajrzyj za kulisy terapii par – posłuchaj, jak toczą się rozmowy

partnerów, którzy nie umieją się dogadać, i poczuj emocje, jakie im

towarzyszą, gdy wreszcie im się to udaje. Zdziwisz się, jak bliskie

okażą się ich problemy i pragnienia, a podążając ich śladem i ty

nauczysz się pogłębiać relację z ukochaną osobą – niezależnie od etapu,

na jakim jest wasz związek.

Przeprowadźcie razem Siedem rozmów wzmacniających związek, aby:

·         przestać negocjować, a prawdziwie się otwierać,

·         uchronić się przed wpadaniem w spiralę bezsensownych kłótni,

·         rozpoznawać czułe punkty i przestać się ranić,

·         wybaczać sobie błędy,

·         pielęgnować więź przez czułość i dotyk,

·         wysłuchiwać się tak, by nareszcie zrozumieć się nawzajem.

Sue Johnson, terapeutka i autorka niezwykle skutecznej – co potwierdzają

badania – metody uzdrawiania i wzmacniania więzi dzieli się w książce

swoją praktyczną wiedzą. Prezentuje sposoby otwierania się przed sobą,

które pozwoliły już milionom par zażegnać konflikty i zbliżyć się do

siebie jak nigdy przedtem. To jak? Porozmawiamy?

Kategoria: Psychologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67604-18-5
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Wstęp

Zawsze fascy­no­wały mnie rela­cje mię­dzy­ludz­kie. Dora­sta­łam w Wiel­kiej Bry­ta­nii, gdzie mój tata pro­wa­dził pub, a ja spę­dza­łam mnó­stwo czasu, przy­glą­da­jąc się, jak ludzie spo­ty­kają się, roz­ma­wiają, piją, kłócą się, tań­czą, flir­tują. Cen­tral­nym punk­tem mojej mło­do­ści było jed­nak mał­żeń­stwo moich rodzi­ców. Patrzy­łam bez­rad­nie, jak nisz­czyli swój zwią­zek i samych sie­bie. Wie­dzia­łam jed­nak, że głę­boko się kochali. W ostat­nich dniach przed śmier­cią ojciec pła­kał za moją matką, cho­ciaż roz­stali się ponad 20 lat wcze­śniej.

W reak­cji na ból rodzi­ców poprzy­się­głam sobie, że ni­gdy nie wyjdę za mąż. Uzna­łam, że miłość roman­tyczna jest pułapką i ilu­zją. Sądzi­łam, że lepiej pora­dzę sobie sama, nie­skrę­po­wana i wolna. Mimo to oczy­wi­ście zako­cha­łam się i wzię­łam ślub. Miłość przy­cią­gała mnie do sie­bie, choć pró­bo­wa­łam ją ode­pchnąć.

Czym była ta tajem­ni­cza, silna emo­cja, która poko­nała moich rodzi­ców, skom­pli­ko­wała moje życie i wyda­wała się dla tak wielu z nas głów­nym źró­dłem rado­ści i cier­pie­nia? Czy da się odna­leźć drogę w labi­ryn­cie, pro­wa­dzącą ku wiecz­nej miło­ści?

Moja fascy­na­cja miło­ścią i związ­kami zapro­wa­dziła mnie do doradz­twa i psy­cho­lo­gii. W ramach swo­jego kształ­ce­nia uczy­łam się, jak miło­sne dra­maty opi­sują poeci i naukowcy. Pra­co­wa­łam z doro­słymi, któ­rzy zma­gali się z utratą miło­ści, a także z rodzi­nami, któ­rych człon­ko­wie kochali się nawza­jem, ale nie potra­fili żyć ani razem, ani osobno. Miłość pozo­sta­wała tajem­nicą.

Wresz­cie, w ostat­niej fazie pracy nad dok­to­ra­tem z porad­nic­twa psy­cho­lo­gicz­nego na Uni­ver­sity of Bri­tish Colum­bia w Van­co­uver, zaczę­łam pra­co­wać z parami. Natych­miast zahip­no­ty­zo­wała mnie inten­syw­ność ich wysił­ków i spo­sób, w jaki mówili o swo­ich związ­kach – w kate­go­riach życia i śmierci.

Odno­si­łam zna­czące suk­cesy w pracy z indy­wi­du­al­nymi klien­tami i rodzi­nami, jed­nak dora­dza­nie woju­ją­cym part­ne­rom mnie poko­nało. Nie poma­gały żadne książki z biblio­teki ani stare tech­niki, któ­rych mnie uczono. Pary nie miały ochoty zagłę­biać się w swoje rela­cje z okresu dzie­ciń­stwa. Nie zamie­rzały zacho­wy­wać się roz­sąd­nie i uczyć się nego­cja­cji. A już na pewno nie chciały pozna­wać zasad efek­tyw­nych kłótni.

Wyglą­dało na to, że w miło­ści cho­dzi o to, co nie­ne­go­cjo­walne. Nie można tar­go­wać się o współ­czu­cie, o bli­skość. Nie są to reak­cje inte­lek­tu­alne, lecz emo­cjo­nalne. Zaczę­łam więc po pro­stu sku­piać się na doświad­cze­niach par i pozwa­la­łam, by uczyły mnie emo­cjo­nal­nych ryt­mów i wzo­rów w tańcu, jakim jest miłość roman­tyczna. Zaczę­łam nagry­wać sesje i wie­lo­krot­nie ich słu­cha­łam.

Kiedy przy­glą­da­łam się parom krzy­czą­cym i szlo­cha­ją­cym, sprze­cza­ją­cym się i zamy­ka­ją­cym się w sobie, zro­zu­mia­łam, że ist­nieją pewne klu­czowe momenty emo­cjo­nalne – pozy­tywne i nega­tywne – które defi­niują zwią­zek. Z pomocą mojego pro­mo­tora Lesa Gre­en­berga zaczę­łam two­rzyć nową tera­pię par, którą opar­łam na tych wła­śnie momen­tach. Nazwa­li­śmy ją tera­pią skon­cen­tro­waną na emo­cjach (_Emo­tio­nally Focu­sed The­rapy_, w skró­cie EFT).

Uru­cho­mi­li­śmy pro­jekt badaw­czy; z czę­ścią par pro­wa­dzi­li­śmy tera­pię metodą roz­wi­ja­ją­cego się EFT, z innymi – tera­pię beha­wio­ralną uczącą part­ne­rów komu­ni­ka­cji i nego­cja­cji, trze­cia grupa nato­miast nie została pod­dana żad­nej tera­pii. Wyniki EFT były zaska­ku­jąco pozy­tywne, lep­sze niż w przy­padku braku tera­pii czy tera­pii beha­wio­ral­nej. Pary mniej się kłó­ciły, czuły się bliż­sze sobie, a ich satys­fak­cja ze związku rosła. Dzięki suk­ce­sowi tego bada­nia zyska­łam sta­no­wi­sko na Uni­ver­sity of Ottawa, gdzie przez wiele lat pro­wa­dzi­łam kolejne pro­jekty badaw­cze z parami w gabi­ne­tach dorad­ców, cen­trach szko­le­nio­wych i kli­ni­kach przy­szpi­tal­nych. Wyniki pozo­sta­wały zaska­ku­jąco dobre.

Mimo tego suk­cesu zda­łam sobie sprawę, że wciąż nie rozu­miem emo­cjo­nal­nych dra­ma­tów, w które wikłają się „moje” pary. Nawi­go­wa­łam po labi­ryn­cie miło­ści, ale nie dotar­łam jesz­cze do jego cen­trum. Mia­łam tysiące pytań. Dla­czego emo­cje pod­czas moich sesji aż tak buzują? Czemu ludziom tak trudno zmu­sić uko­chaną osobę do reak­cji? Z jakiego powodu EFT dzia­łało tak dobrze i co mogli­śmy zro­bić, żeby dzia­łało jesz­cze lepiej?

Wtedy, pod­czas dys­ku­sji z kolegą w pubie – miej­scu, w któ­rym zaczę­łam uczyć się ludzi – prze­ży­łam nagłe obja­wie­nie, o jakich zazwy­czaj czyta się w książ­kach. Roz­ma­wia­li­śmy o tym, że wielu tera­peu­tów uważa zdrowe związki miło­sne za racjo­nalne wymiany. Według tego spo­sobu myśle­nia wszy­scy chcemy otrzy­mać mak­sy­malne korzy­ści mini­mal­nym kosz­tem.

Powie­dzia­łam, że według mnie na moich sesjach dzieje się znacz­nie wię­cej. „No dobra – cią­gnął kolega – skoro związki miło­sne nie są wymia­nami, to czym są?”. Usły­sza­łam swój głos: „Och, to więzi emo­cjo­nalne. Cho­dzi w nich o wro­dzoną potrzebę bez­piecz­nych rela­cji emo­cjo­nal­nych. Bry­tyj­ski psy­chia­tra John Bowlby mówi o tym w swo­jej teo­rii przy­wią­za­nia doty­czą­cej matek i ich dzieci. Z doro­słymi dzieje się to samo”.

Wyszłam z tego spo­tka­nia pod­eks­cy­to­wana. Dostrze­głam nagle nie­zwy­kłą logikę kry­jącą się za wiecz­nym narze­ka­niem i roz­pacz­li­wie obronną postawą. Wie­dzia­łam, czego potrze­bują związki, i zro­zu­mia­łam, jak EFT je prze­obraża. Miłość roman­tyczna polega na bli­sko­ści i przy­wią­za­niu. Jej sens opiera się na naszej wro­dzo­nej potrze­bie pole­ga­nia na kimś uko­cha­nym, kto zapewni nam emo­cjo­nalne uko­je­nie i uczu­ciową więź.

Wydało mi się, że odkry­łam – lub odkry­łam na nowo – o co cho­dzi w miło­ści, jak ją napra­wić i uczy­nić trwałą. Kiedy zaczę­łam myśleć w kate­go­riach przy­wią­za­nia i budo­wa­nia więzi, znacz­nie lepiej zro­zu­mia­łam dra­mat udrę­czo­nych par. Lepiej zro­zu­mia­łam także swoje mał­żeń­stwo. Zda­łam sobie sprawę, że w naszych dra­matach jeste­śmy uwi­kłani w emo­cje, które sta­no­wią część pro­gramu prze­trwa­nia zde­ter­mi­no­wa­nego przez miliony lat ewo­lu­cji. Nie spo­sób omi­nąć tych emo­cji i potrzeb, bez zmie­nia­nia naszej istoty. Dostrze­głam, że tera­pii par i edu­ka­cji bra­ko­wało wła­śnie jasnej, nauko­wej teo­rii miło­ści.

Kiedy jed­nak zaczę­łam sta­rać się o publi­ka­cję swo­ich odkryć, więk­szość moich kole­gów zupeł­nie się z nimi nie zgo­dziła. Naj­pierw twier­dzili, że doro­śli ludzie powinni kon­tro­lo­wać emo­cje. Że nad­miar emo­cji jest pro­ble­mem więk­szo­ści mał­żeństw. Powinno się z nimi wal­czyć, a nie wsłu­chi­wać się w nie i podą­żać za nimi. Co naj­waż­niej­sze jed­nak – twier­dzili – doro­śli ludzie są samo­wy­star­czalni. Tylko osoby dys­funk­cyjne muszą pole­gać na innych. Mie­li­śmy na takie osoby różne okre­śle­nia: _wplą­tane, współ­uza­leż­nione, chwiejne, zależne_. Innymi słowy: z pro­ble­mami. Mał­żeń­stwa nisz­czyła zbyt­nia zależ­ność part­ne­rów od sie­bie nawza­jem!

Moi kole­dzy uwa­żali, że tera­peuci powinni zachę­cać ludzi do „sta­nia na wła­snych nogach”. Przy­po­mi­nało to porady dok­tora Spo­cka o podej­ściu rodzi­ców do nie­mow­ląt: ostrze­gał on, że nosze­nie pła­czą­cego dziecka to droga do wycho­wa­nia sła­be­usza. Pro­blem polega na tym, że co do dzieci dok­tor Spock mylił się cał­ko­wi­cie. A moi kole­dzy mylili się co do doro­słych.

Prze­kaz EFT jest pro­sty: zapo­mnij o ucze­niu się, jak się kłó­cić, o ana­li­zo­wa­niu wcze­snego dzie­ciń­stwa, o wiel­kich, roman­tycz­nych gestach czy eks­pe­ry­men­tach sek­su­al­nych. W zamian dostrzeż i przy­znaj, że jesteś zależny emo­cjo­nal­nie od swo­jego part­nera, tak jak dziecko zależne jest od rodzica, który pie­lę­gnuje je, uspo­kaja i chroni. Przy­wią­za­nie u ludzi doro­słych jest bar­dziej wza­jemne i mniej sku­pione na kon­tak­cie fizycz­nym, ale natura emo­cjo­nal­nej więzi pozo­staje taka sama. EFT sku­pia się na two­rze­niu i wzmac­nia­niu tej emo­cjo­nal­nej więzi mię­dzy part­nerami poprzez roz­po­zna­wa­nie i prze­obra­ża­nie klu­czo­wych aspek­tów, które wspie­rają zwią­zek miło­sny pary doro­słych ludzi: otwar­to­ści, dostro­je­nia i respon­syw­no­ści.

Dzi­siaj EFT rewo­lu­cjo­ni­zuje tera­pię par. Ści­słe bada­nia pro­wa­dzone przez ostat­nich 15 lat wyka­zały, że 70–75 pro­cent par, które odbyły tera­pię EFT, radzi sobie z pro­ble­mami i jest szczę­śliwa w swo­ich związ­kach. Wyniki wydają się trwałe, nawet kiedy ryzyko roz­wodu jest wyso­kie. Ame­ry­kań­skie Towa­rzy­stwo Psy­cho­lo­giczne uznało EFT za empi­rycz­nie udo­wod­nioną metodę tera­pii par.

W Ame­ryce Pół­noc­nej są tysiące tera­peu­tów po kur­sach EFT, w Euro­pie, Austra­lii i Nowej Zelan­dii – kolejne setki. Metody tej uczy się rów­nież w Chi­nach, na Taj­wa­nie i w Korei. W ostat­nim cza­sie duże orga­ni­za­cje, takie jak woj­sko ame­ry­kań­skie i kana­dyj­skie oraz nowo­jor­ska straż pożarna, pro­siły mnie o zapre­zen­to­wa­nie tera­pii EFT swoim człon­kom i ich part­ne­rom.

Coraz powszech­niej­sza akcep­ta­cja i zasto­so­wa­nie EFT zwięk­szyły też świa­do­mość ist­nie­nia tej metody. Czę­sto pro­szono mnie o pro­stą, popu­larną wer­sję EFT, którą mogliby prze­czy­tać i zasto­so­wać zwy­kli ludzie. Oto ona.

Książka _Przy­tul mnie mocno_ powstała dla wszyst­kich par: mło­dych, sta­rych, mał­żeń­skich, zarę­czo­nych, miesz­ka­ją­cych ze sobą, szczę­śli­wych, udrę­czo­nych, hetero- i homo­sek­su­al­nych – mówiąc w skró­cie, dla wszyst­kich osób pra­gną­cych miło­ści na całe życie. Dla męż­czyzn i dla kobiet. Dla ludzi wszyst­kich kul­tur i zawo­dów – wszy­scy ludzie na pla­ne­cie mają tę samą pod­sta­wową potrzebę więzi. Nie jest to nato­miast książka dla osób w związ­kach prze­mo­co­wych ani dla sil­nie uza­leż­nio­nych lub mają­cych wie­lo­let­nie romanse; w takich sytu­acjach trudno jest nawią­zać z part­ne­rem pozy­tywną więź. Wtedy naj­lep­szym roz­wią­za­niem jest wizyta u tera­peuty.

Podzie­li­łam książkę na trzy czę­ści. Część pierw­sza odpo­wiada na odwieczne pyta­nie, czym jest miłość. Wyja­śnia, jak to się dzieje, że czę­sto, mimo naj­lep­szych inten­cji i głę­bo­kiej wie­dzy, tra­cimy więź i miłość. Doku­men­tuje rów­nież i syn­te­ty­zuje ogromną eks­plo­zję badań pro­wa­dzo­nych w ostat­nim cza­sie nad rela­cjami intym­nymi. Jak mówi Howard Mark­man z Cen­ter for Mari­tal and Family Stu­dies (Cen­trum Badań nad Mał­żeń­stwem i Rodziną) na Uni­ver­sity of Denver: „To klu­czowy czas dla edu­ka­cji i tera­pii par”.

Wresz­cie budu­jemy naukę o związ­kach intym­nych. Odkry­wamy, jak nasze roz­mowy i dzia­ła­nia odzwier­cie­dlają naj­głęb­sze potrzeby i lęki oraz two­rzą lub nisz­czą naj­cen­niej­sze więzi. W niniej­szej książce poka­zuję kochan­kom nowy świat, nowe rozu­mie­nie tego, jak kochać. Jak kochać dobrze.

Część druga to skró­cona wer­sja EFT. Znaj­dziemy w niej sie­dem roz­mów, w któ­rych uchwy­cone zostają defi­niu­jące chwile miło­snego związku. Uczy ona czy­tel­nika, jak kształ­to­wać te momenty, by stwo­rzyć pewną i trwałą więź. Histo­rie przy­pad­ków oraz sek­cje _Zabawa i prak­tyka_ zamiesz­czone przy każ­dej z roz­mów pozwolą lek­cjom EFT ożyć w rze­czy­wi­sto­ści waszych związ­ków.

Część trze­cia mówi o sile miło­ści. Miłość ma nie­zwy­kłą zdol­ność uzdra­wia­nia okrut­nych ran, jakie cza­sem zadaje nam życie. Miłość wzmac­nia też naszą bli­skość ze świa­tem zewnętrz­nym. Miło­sna respon­syw­ność to pod­stawa praw­dzi­wie współ­czu­ją­cego, cywi­li­zo­wa­nego spo­łe­czeń­stwa.

By pomóc wam w lek­tu­rze, na końcu książki zamie­ści­łam słow­ni­czek waż­nych ter­mi­nów.

Roz­wój EFT zawdzię­czam wszyst­kim parom, z któ­rymi pra­co­wa­łam na prze­strzeni lat. Wyko­rzy­stuję w książce ich histo­rie, zmie­nia­jąc imiona i inne szcze­góły, by chro­nić ich pry­wat­ność. Wszyst­kie te opo­wie­ści skła­dają się z wielu przy­pad­ków i zostały uprosz­czone, by odzwier­cie­dlać ogólne prawdy, które pozna­łam dzięki tysiącom par. Nauczą was one tego, czego nauczyły mnie. Książka ta jest próbą prze­ka­za­nia tej wie­dzy dalej.

Zaczę­łam pra­co­wać z parami na początku lat 80. Dwa­dzie­ścia pięć lat póź­niej wciąż zaska­kuje mnie eks­cy­ta­cja, która towa­rzy­szy mi, kiedy zasia­dam w pokoju, żeby roz­po­cząć pracę z nową parą. Wciąż czuję radość, kiedy part­ne­rzy nagle zaczy­nają rozu­mieć nawza­jem swoje szczere komu­ni­katy i podej­mują ryzyko otwar­cia się na sie­bie. Ich codzienny trud i deter­mi­na­cja inspi­rują mnie, by utrzy­my­wać przy życiu także swoje cenne rela­cje z innymi.

Wszy­scy prze­ży­wamy dra­mat poczu­cia emo­cjo­nal­nego pod­łą­cze­nia i odłą­cze­nia (roz­łą­cze­nia). Teraz możemy prze­ży­wać go ze zro­zu­mie­niem. Mam nadzieję, że książka ta pomoże wam zmie­nić wasze związki we wspa­niałe przy­gody. Wła­śnie tym była dla mnie podróż nakre­ślona na tych stro­nach.

„Miłość jest tym wszyst­kim, co się o niej mówi… – napi­sała Eica Jong. – Naprawdę warto wal­czyć o nią, być dla niej dziel­nym, ryzy­ko­wać dla niej wszystko. Pro­blem polega na tym, że kiedy nie ryzy­ku­jesz nic, ryzy­ku­jesz jesz­cze wię­cej”. W pełni się z tym zga­dzam.Miłość – nowe, rewolucyjne spojrzenie

Miłość – nowe, rewo­lu­cyjne spoj­rze­nie

Żyjemy w schro­nie­niu z sie­bie nawza­jem.

Przy­sło­wie cel­tyc­kie

L_ove_ – miłość – to praw­do­po­dob­nie naj­po­tęż­niej­sze słowo w języku angiel­skim. Piszemy o niej grube tomy i wier­sze. Śpie­wamy o niej i modlimy się o nią. Toczymy o nią wojny (patrz: Helena Tro­jań­ska) i budu­jemy w jej imię pałace (patrz: Taj Mahal). Wzbi­jamy się w powie­trze, kiedy sły­szymy: „Kocham cię!” i roz­pa­czamy na słowa: „Już cię nie kocham!”. Myślimy i mówimy o niej w nie­skoń­czo­ność.

Ale czym ona jest?

Bada­cze i prak­tycy przez całe wieki zasta­na­wiali się nad jej defi­ni­cją i rozu­mie­niem. Dla nie­któ­rych chłod­nych obser­wa­to­rów miłość jest wza­jem­nie korzyst­nym soju­szem opar­tym na wymia­nie przy­sług, inte­re­sem. Inni, spo­glą­da­jący na sprawę od strony histo­rycz­nej, uwa­żają ją za sen­ty­men­talny zwy­czaj stwo­rzony przez trzy­na­sto­wiecz­nych fran­cu­skich min­streli. Bio­lo­dzy i antro­po­lo­dzy twier­dzą, że to stra­te­gia, która pozwala na prze­ka­zy­wa­nie genów i wycho­wa­nie potom­stwa.

Dla więk­szo­ści ludzi miłość wciąż jest tajem­ni­czą, nie­uchwytną emo­cją, otwartą na inter­pre­ta­cje, ale wymy­ka­jącą się defi­ni­cjom. W XVIII wieku tak bie­gły w innych obsza­rach Ben­ja­min Fran­klin potra­fił powie­dzieć jedy­nie, że miłość jest „zmienna, prze­lotna i przy­pad­kowa”. Bar­dziej nam współ­cze­sna Mari­lyn Yalom w swo­jej książce nauko­wej o histo­rii żony przy­znała się do porażki i nazwała miłość „upa­ja­jącą mie­szanką seksu i uczu­cia, któ­rej nikt nie potrafi zde­fi­nio­wać”. Opis miło­ści autor­stwa mojej matki, z zawodu bar­manki, brzmiał: „pięć przy­jem­nych minut” i był rów­nie trafny, choć nieco bar­dziej cyniczny.

Dziś nie możemy już jed­nak pozwo­lić sobie na defi­nio­wa­nie miło­ści jako tajem­ni­czej siły, która pozo­staje poza naszym zasię­giem. Jest zbyt ważna. Zwią­zek miło­sny – na dobre i na złe – stał się główną rela­cją emo­cjo­nalną w życiu więk­szo­ści ludzi.

Jed­nym z powo­dów jest coraz wyraź­niej­sza spo­łeczna izo­la­cja. Robert Put­nam w książce _Bow­ling Alone_ (Samotna gra w krę­gle) zauwa­żył, że cier­pimy na postę­pu­jącą utratę „kapi­tału spo­łecz­nego” (ter­min ten ukuł w 1916 roku pewien wycho­wawca z Wir­gi­nii, zauwa­żyw­szy pomoc, współ­czu­cie i wspól­no­to­wość wśród sąsia­dów). Więk­szość z nas nie mieszka już we wspie­ra­ją­cych spo­łecz­no­ściach, obok rodziny i przy­ja­ciół z dzie­ciń­stwa. Pra­cu­jemy coraz dłu­żej, jeź­dzimy do pracy coraz dalej i mamy coraz mniej szans na roz­wi­ja­nie bli­skich rela­cji.

Pary, z któ­rymi spo­ty­kam się w swo­jej prak­tyce, żyją naj­czę­ściej we wspól­no­cie dwu­oso­bo­wej. W prze­pro­wa­dzo­nym przez Natio­nal Science Foun­da­tion (Naro­dową Fun­da­cję Nauki) w 2006 roku bada­niu więk­szość respon­den­tów zade­kla­ro­wała, że liczba osób w ich naj­bliż­szym kręgu spada, a coraz wię­cej ludzi twier­dzi, że nie ma się komu zwie­rzyć. Jak pisze irlandzki poeta John O’Dono­hue: „Ogromna, oło­wiana samot­ność niczym mroźna zima ota­cza tak wielu ludzi”.

W związku z tym wyma­gamy teraz od naszych kochan­ków emo­cjo­nal­nej więzi i poczu­cia bez­pie­czeń­stwa, jakie moja bab­cia otrzy­my­wała od całej wio­ski. Dodat­ko­wym czyn­ni­kiem jest obecna w naszej kul­tu­rze cele­bra­cja miło­ści roman­tycz­nej. Filmy, tele­wi­zyjne opery mydlane i melo­dra­maty wypeł­niają nas obra­zami miło­ści roman­tycz­nej jako peł­nego i dosko­na­łego związku, pod­czas gdy gazety, cza­so­pi­sma i pro­gramy tele­wi­zyjne dostar­czają kolej­nych infor­ma­cji o nie­koń­czą­cych się poszu­ki­wa­niach miło­ści i roman­sów wśród akto­rów i gwiazd. Nie powinno nas więc dzi­wić, że prze­ba­dani nie­dawno miesz­kańcy Sta­nów Zjed­no­czo­nych i Kanady uwa­żają satys­fak­cjo­nu­jący zwią­zek miło­sny za swój naj­waż­niej­szy cel – waż­niej­szy niż suk­ces finan­sowy czy satys­fak­cjo­nu­jąca kariera.

Klu­czowe jest więc zro­zu­mie­nie, czym jest miłość, jak ją upra­wiać i jak spra­wić, by trwała. Na szczę­ście na prze­strzeni dwóch ostat­nich dekad poja­wiło się nowe, eks­cy­tu­jące i rewo­lu­cyjne rozu­mie­nie miło­ści.

Wiemy już teraz, że tak naprawdę miłość jest szczy­tem ewo­lu­cji, naj­waż­niej­szym mecha­ni­zmem prze­trwa­nia gatunku ludz­kiego. Nie dla­tego, że skła­nia nas do seksu i repro­duk­cji – seks upra­wiamy też bez miło­ści! – ale dla­tego, że miłość wiąże nas emo­cjo­nal­nie z cen­nymi oso­bami, które są dla nas bez­pieczną przy­sta­nią pośród życio­wych sztor­mów. Miłość jest naszym bastio­nem, stwo­rzo­nym, by zapew­nić nam emo­cjo­nalne schro­nie­nie, dzięki któ­remu możemy radzić sobie ze wzlo­tami i upad­kami.

Ten pęd do emo­cjo­nal­nego przy­wią­za­nia – zna­le­zie­nia kogoś, do kogo możemy zwró­cić się i powie­dzieć: „Przy­tul mnie mocno” – jest zapi­sany w naszych genach i w naszych cia­łach. Jest rów­nie pod­sta­wowy dla życia, zdro­wia i szczę­ścia, jak potrzeba jedze­nia, schro­nie­nia i seksu. Potrze­bu­jemy emo­cjo­nal­nego przy­wią­za­nia do kilku nie­za­stą­pio­nych osób, by zacho­wać szczę­ście fizyczne i men­talne – by prze­trwać.

NOWA TEORIA PRZYWIĄZANIA

Wska­zówki co do wła­ści­wego celu miło­ści krą­żyły od dawna. W 1760 roku w liście do swo­ich prze­ło­żo­nych w Rzy­mie hisz­pań­ski biskup zauwa­żył, że choć dzieci w sie­ro­ciń­cach mają jedze­nie i dach nad głową, „umie­rają ze smutku”. W latach 30. i 40. XX wieku pozba­wione ludz­kiego dotyku sie­roty masowo umie­rały na kory­ta­rzach ame­ry­kań­skich szpi­tali. Psy­chia­trzy zaczęli rów­nież dia­gno­zo­wać dzieci, które były fizycz­nie zdrowe, ale wyda­wały się obo­jętne, nie­czułe i nie­zdolne do nawią­zy­wa­nia więzi. Opi­su­jąc swoje obser­wa­cje w arty­kule opu­bli­ko­wa­nym w 1937 roku w „Ame­ri­can Jour­nal of Psy­chia­try”, David Levy przy­pi­sał to zacho­wa­nie mło­dych ludzi „emo­cjo­nal­nemu gło­dowi”. W latach 40. XX wieku ame­ry­kań­ski psy­cho­ana­li­tyk René Spitz ukuł ter­min „nie­zdol­ność do pra­wi­dło­wego roz­woju” (_failure to thrive_), by opi­sać dzieci oddzie­lone od rodzi­ców i pogrą­żone w destruk­cyj­nej żało­bie.

Jed­nak to bry­tyj­ski psy­chia­tra John Bowlby jako pierw­szy zro­zu­miał dokład­nie, o co cho­dzi. Powiem wam coś szcze­rze: gdy­bym, jako psy­cho­lożka i jako czło­wiek, miała wrę­czyć nagrodę za zestaw naj­lep­szych pomy­słów w histo­rii świata, dała­bym ją prę­dzej Joh­nowi Bowlby’emu niż Freu­dowi czy komu­kol­wiek innemu, kto zaj­mo­wał się próbą rozu­mie­nia ludzi. Uchwy­cił on nitki obser­wa­cji i badań oraz splótł je w spójną, mistrzow­ską teo­rię przy­wią­za­nia.

Bowlby, uro­dzony w 1907 roku syn baro­neta, został wycho­wany głów­nie przez nia­nie i guwer­nantki – jak to w kla­sie wyż­szej. Jego rodzice pozwo­lili mu dołą­czyć do sie­bie przy stole, kiedy skoń­czył 12 lat, ale jedy­nie na deser. Został wysłany do szkoły z inter­na­tem, a następ­nie do Tri­nity Col­lege w Cam­bridge. Życie Bowlby’ego odbie­gło od tra­dy­cji, kiedy zgło­sił się do pracy w inno­wa­cyj­nych szko­łach z inter­na­tem dla dzieci nie­przy­sto­so­wa­nych emo­cjo­nal­nie, zakła­da­nych przez takich wizjo­ne­rów jak A.S. Neill. Szkoły te sku­piały się na zapew­nia­niu emo­cjo­nal­nego wspar­cia zamiast zwy­cza­jo­wej dys­cy­pliny.

Zain­try­go­wany tym doświad­cze­niem Bowlby poszedł na stu­dia medyczne, a następ­nie odbył szko­le­nie psy­chia­tryczne, które obej­mo­wało sie­dem lat pod­da­wa­nia się psy­cho­ana­li­zie. Jego ana­li­tyk ponoć uwa­żał go za trud­nego pacjenta. Pozo­sta­jąc pod wpły­wem swo­ich men­to­rów takich jak Ronald Fair­ba­irn, który twier­dził, że Freud nie doce­nił potrzeby rela­cji z innymi ludźmi, Bowlby bun­to­wał się prze­ciwko powszech­nej opi­nii, że więk­szość pro­ble­mów pacjen­tów tkwi w ich wewnętrz­nych kon­flik­tach i nie­świa­do­mych fan­ta­zjach. Bowlby twier­dził, że pro­blemy te są głów­nie zewnętrzne, a wyni­kają z rze­czy­wi­stych rela­cji z rze­czy­wi­stymi oso­bami.

Kiedy pra­co­wał z zabu­rzo­nymi mło­dymi ludźmi w lon­dyń­skich kli­ni­kach Child Guidance, zaczął podej­rze­wać, że to zepsute rela­cje z rodzi­cami spra­wiły, iż potra­fili oni radzić sobie ze swo­imi pod­sta­wo­wymi potrze­bami i uczu­ciami tylko na nie­liczne, nega­tywne spo­soby. Póź­niej, w 1938 roku, jako począt­ku­ją­cemu psy­cho­lo­gowi kli­nicz­nemu pod super­wi­zją zna­nej ana­li­tyczki Mela­nie Klein, Bowlby’emu przy­dzie­lono mło­dego, hiper­ak­tyw­nego chłopca, któ­rego matka była osobą głę­boko lękową. Tera­peu­cie nie wolno było jed­nak z nią roz­ma­wiać, ponie­waż za istotne uwa­żano jedy­nie pro­jek­cje i fan­ta­zje dziecka. Bowlby był wście­kły. Jego doświad­cze­nie nakło­niło go do sfor­mu­ło­wa­nia wła­snego poglądu, że jakość rela­cji z bli­skimi i wcze­sna depry­wa­cja emo­cjo­nalna są klu­czowe dla roz­woju oso­bo­wo­ści i spo­sobu, w jaki jed­nostka nawią­zuje kon­takt z innymi.

W 1944 roku Bowlby opu­bli­ko­wał pierw­szy arty­kuł o tera­pii rodzin­nej pod tytu­łem _Forty-four Juve­nile Thie­ves_ (Czter­dzie­stu czte­rech mło­do­cia­nych zło­dziei), w któ­rym zauwa­żył, że „za maską obo­jęt­no­ści kryje się cier­pie­nie bez dna, a za pozorną bez­dusz­no­ścią – roz­pacz”. Spa­ra­li­żo­wani smut­kiem i gnie­wem mło­dzi prze­stępcy Bowlby’ego utkwili w podej­ściu opar­tym na stwier­dze­niu: „Nie dam się wię­cej skrzyw­dzić”.

Po dru­giej woj­nie świa­to­wej Świa­towa Orga­ni­za­cja Zdro­wia popro­siła Bowlby’ego o prze­pro­wa­dze­nie badań wśród euro­pej­skich dzieci osie­ro­co­nych i pozba­wio­nych domu w cza­sie kon­fliktu. Jego odkry­cia potwier­dziły prze­ko­na­nie, że emo­cjo­nalny głód ist­nieje, a miłość jest rów­nie istotna, jak dostar­cza­nie poży­wie­nia. W swo­ich stu­diach i obser­wa­cjach Bowlby był pod wra­że­niem idei Karola Dar­wina doty­czą­cych tego, w jaki spo­sób selek­cja natu­ralna sprzyja reak­cjom wspo­ma­ga­ją­cym prze­trwa­nie. Bowlby doszedł do wnio­sku, że bli­skość z naj­waż­niej­szymi dla nas oso­bami to zna­ko­mita stra­te­gia prze­trwa­nia, w którą wypo­sa­żyła nas ewo­lu­cja.

Teo­ria Bowlby’ego była rady­kalna i gło­śno opro­te­sto­wy­wana. Omal nie został wyrzu­cony z Bry­tyj­skiego Towa­rzy­stwa Psy­cho­ana­li­tycz­nego. Wedle powszech­nie przy­ję­tych poglą­dów przy­tu­la­nie przez matkę i innych człon­ków rodziny miało two­rzyć „przy­lepne”, uza­leż­nione dzieci, z któ­rych wyra­stają nie­kom­pe­tentni doro­śli. Wła­ści­wym spo­so­bem wycho­wy­wa­nia dzieci było zacho­wy­wa­nie racjo­nal­nego dystansu. Ten obiek­tywny pogląd utrzy­my­wał się, nawet kiedy dzieci były udrę­czone i chore. W cza­sach Bowlby’ego rodzi­com nie wolno było zosta­wać w szpi­talu z cho­rymi synami i cór­kami; musieli zosta­wiać dzieci na progu.

W 1951 roku Bowlby i młody pra­cow­nik opieki spo­łecz­nej James Robert­son nakrę­cili film pod tytu­łem _A Two-Year-Old Goes to Hospi­tal_ (Dwu­latka idzie do szpi­tala), w któ­rym wyraź­nie poka­zali wście­kłe pro­te­sty, lęk i roz­pacz dziew­czynki pozo­sta­wio­nej w szpi­talu. Robert­son poka­zał film w Kró­lew­skim Towa­rzy­stwie Medycz­nym w Lon­dy­nie w nadziei, że leka­rze dostrzegą stres dziecka odłą­czo­nego od naj­bliż­szych oraz jego potrzebę bli­sko­ści i pocie­sze­nia. A jed­nak został on uznany za oszu­stwo i nie­mal zaka­zany. Jesz­cze w latach 60. w Wiel­kiej Bry­ta­nii i USA rodzi­com zazwy­czaj pozwa­lano odwie­dzać dzieci w szpi­talu przez zale­d­wie godzinę tygo­dniowo.

Bowlby musiał zna­leźć inny spo­sób, by dowieść światu praw­dzi­wo­ści tego, co czuł w sercu. Jak to zro­bić, poka­zała mu kana­dyj­ska badaczka Mary Ain­sworth, która została jego asy­stentką. Zapro­jek­to­wała pro­sty eks­pe­ry­ment, by przyj­rzeć się czte­rem zacho­wa­niom, które uwa­żali z Bowl­bym za pod­stawę przy­wią­za­nia: kon­tro­lo­wa­nie i utrzy­my­wa­nie emo­cjo­nal­nej i fizycz­nej bli­sko­ści z uko­chaną osobą; zwra­ca­nie się do niej, kiedy czu­jemy się nie­pewni czy zmar­twieni; tęsk­nota za nią, kiedy jeste­śmy osobno; licze­nie na nią, kiedy ruszamy pozna­wać świat.

Eks­pe­ry­ment, który został nazwany „Nie­znaną sytu­acją” (_Strange Situ­ation_), stał się źró­dłem dla tysięcy badań i zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wał psy­cho­lo­gię roz­woju. Badacz zapra­sza matkę i dziecko do nie­zna­nego im pokoju. Po kilku minu­tach matka zosta­wia dziecko samo z bada­czem, który w razie potrzeby ofe­ruje pocie­sze­nie. Trzy minuty póź­niej matka wraca. Roz­sta­nie i ponowne spo­tka­nie zostają powtó­rzone raz jesz­cze.

Więk­szość dzieci jest smutna, kiedy matka wycho­dzi: koły­szą się, pła­czą, rzu­cają zabaw­kami. Inne oka­zują się bar­dziej odporne emo­cjo­nal­nie. Szybko i sku­tecz­nie się uspo­ka­jają, z łatwo­ścią na nowo nawią­zują kon­takt z matką po jej powro­cie i wra­cają do zabawy, spraw­dza­jąc, czy ta wciąż jest obok. Wydają się pewne, że kiedy mama będzie potrzebna, nie zabrak­nie jej. Mniej wytrzy­małe dzieci są nie­spo­kojne i agre­sywne albo też po powro­cie matki wydają się zdy­stan­so­wane i nie­pewne. Dzieci, które potra­fią się same uspo­koić, mają zazwy­czaj cie­płe, bar­dziej respon­sywne matki, pod­czas gdy matki zde­ner­wo­wa­nych dzieci zacho­wują się nie­prze­wi­dy­wal­nie, a dzieci tych zdy­stan­so­wa­nych są chłodne i lek­ce­wa­żące. W tych pro­stych bada­niach roz­łą­cze­nia i ponow­nego połą­cze­nia Bowlby zoba­czył miłość w dzia­ła­niu i zaczął roz­po­zna­wać jej wzorce.

Teo­ria Bowlby’ego stała się jesz­cze bar­dziej powszechna kilka lat póź­niej, kiedy napi­sał słynną try­lo­gię o przy­wią­za­niu, sepa­ra­cji i stra­cie. Jego kolega, psy­cho­log z Uni­ver­sity of Wiscon­sin Harry Har­low, rów­nież zwró­cił uwagę na zna­cze­nie tak zwa­nego uko­je­nia przez kon­takt, opi­su­jąc swoje dra­ma­tyczne bada­nia na mło­dych małp­kach oddzie­lo­nych od matek po uro­dze­niu. Odkrył, że odizo­lo­wane młode były tak głodne kon­taktu, że kiedy dano im do wyboru „matkę” z drutu, która roz­da­wała jedze­nie, i matkę z mięk­kiej tka­niny bez jedze­nia, pra­wie zawsze wybie­rały tę drugą. Zasad­ni­czo eks­pe­ry­menty Har­lowa dowo­dziły tok­sycz­no­ści wcze­snej izo­la­cji: fizycz­nie zdrowe młode naczelne, które odizo­lo­wano od matek w pierw­szym roku życia, wyra­stały na spo­łecz­nie kale­kich doro­słych. Małpy nie roz­wi­jały w sobie zdol­no­ści roz­wią­zy­wa­nia pro­ble­mów czy rozu­mie­nia sygna­łów wysy­ła­nych przez inne osob­niki. Wpa­dały w depre­sję, miały ten­den­cje auto­de­struk­cyjne i nie potra­fiły zna­leźć pary.

Z początku wyśmie­wana i nie­lu­biana teo­ria przy­wią­za­nia w końcu zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wała metody wycho­wy­wa­nia dzieci w Ame­ryce Pół­noc­nej. (Kiedy dzi­siaj kładę się spać przy łóżku mojego dziecka, które docho­dzi do sie­bie po ope­ra­cji wyrostka, dzię­kuję Joh­nowi Bowlby’emu). Obec­nie powszech­nie przyj­muje się, że dzieci bez­względ­nie potrze­bują bez­piecz­nej, trwa­łej bli­sko­ści fizycz­nej i psy­chicz­nej i że igno­ro­wa­nie tej potrzeby kosz­tuje bar­dzo wiele.

MIŁOŚĆ I DOROŚLI

Bowlby zmarł w 1990 roku. Nie dożył dru­giej rewo­lu­cji roz­pę­ta­nej przez jego pracę: zasto­so­wa­nia teo­rii przy­wią­za­nia do bada­nia miło­ści doro­słych. Sam Bowlby utrzy­my­wał, że doro­śli mają tę samą potrzebę przy­wią­za­nia – po dru­giej woj­nie świa­to­wej badał wdowy i odkrył, że zacho­wy­wały się one podob­nie do bez­dom­nych nasto­lat­ków – i że kształ­tuje ona rela­cje doro­słych. Znów jed­nak jego kon­cep­cje zostały odrzu­cone. Nikt nie spo­dzie­wał się, że zdy­stan­so­wany, kon­ser­wa­tywny Bry­tyj­czyk z klasy wyż­szej roz­wiąże zagadkę miło­ści roman­tycz­nej! A poza tym sądzi­li­śmy, że wiemy już o niej wszystko, co należy wie­dzieć. Miłość to po pro­stu krót­ko­trwałe sek­su­alne zauro­cze­nie, freu­dow­ski popęd w prze­bra­niu. Albo nie­doj­rzała potrzeba pole­ga­nia na innych. Albo miłość jest postawą moralną – bez­in­te­re­sow­nym poświę­ce­niem, w któ­rym cho­dzi o to, by dawać, nie brać.

Co jed­nak naj­waż­niej­sze, spoj­rze­nie na miłość przez soczewkę przy­wią­za­nia było – a, być może, wciąż jest – rady­kal­nie odmienne od spo­łecz­nych i psy­cho­lo­gicz­nych wyobra­żeń doro­sło­ści w kul­tu­rze, według któ­rych doj­rza­łość ozna­cza nie­za­leż­ność i samo­wy­star­czal­ność. Wyobra­że­nie odpor­nego na wszystko wojow­nika, który samot­nie mie­rzy się z życiem i jego nie­bez­pie­czeń­stwami, jest zapi­sane w naszej kul­tu­rze. Pomy­śl­cie o Jame­sie Bon­dzie, iko­nicz­nym i nie­znisz­czal­nym, któ­rego od czte­rech dekad nic nie rusza. Psy­cho­lo­go­wie uży­wają słów takich jak „nie­zróż­ni­co­wany”, „współ­uza­leż­niony”, „sym­bio­tyczny” czy nawet „zlany”, by opi­sać ludzi, któ­rzy wydają się nie­zdolni do samo­dziel­no­ści lub auto­ry­tetu sta­now­czej aser­tyw­no­ści wobec innych. Bowlby odwrot­nie – mówił o „efek­tyw­nej zależ­no­ści” i o tym, że zdol­ność do zwra­ca­nia się do innych po emo­cjo­nalne wspar­cie „od koły­ski aż po grób” jest oznaką i źró­dłem siły.

Bada­nia doku­men­tu­jące przy­wią­za­nie u doro­słych zaczęły się tuż przed śmier­cią Bowlby’ego. Psy­cho­lo­go­wie spo­łeczni Phil Sha­ver i Cindy Hazan, pra­cu­jący w tam­tym cza­sie na Uni­ver­sity of Denver, posta­no­wili zadać męż­czy­znom i kobie­tom pyta­nia o ich rela­cje miło­sne, by spraw­dzić, czy ich reak­cje i wzorce zacho­wań będą podobne do tych u matek i dzieci. Stwo­rzyli miło­sny quiz, który został opu­bli­ko­wany w lokal­nej gaze­cie „Rocky Moun­tain News”. Doro­śli w swo­ich odpo­wie­dziach mówili o potrze­bie emo­cjo­nal­nej bli­sko­ści ze strony uko­cha­nej osoby i pew­no­ści, że zare­aguje ona na ich smu­tek, o stre­sie spo­wo­do­wa­nym odda­le­niem od naj­droż­szego czło­wieka i więk­szej pew­no­ści sie­bie, kiedy czuli jego wspar­cie. Wska­zy­wali rów­nież różne spo­soby nawią­zy­wa­nia kon­taktu z part­ne­rami. Kiedy czuli się ze swo­imi uko­cha­nymi bez­piecz­nie, umieli bez trudu otwie­rać się i nawią­zy­wać kon­takt; kiedy czuli się nie­pew­nie, sta­wali się albo nie­spo­kojni, roz­złosz­czeni i zabor­czy, albo uni­kali kon­taktu i zacho­wy­wali dystans. Działo się więc to samo, co w przy­padku matek i dzieci prze­ba­da­nych przez Bowlby’ego i Ain­sworth.

Hazan i Sha­ver prze­pro­wa­dzili następ­nie poważne bada­nia, które upew­niły ich co do słusz­no­ści wyni­ków quizu i teo­rii Bowlby’ego. Ich praca zapo­cząt­ko­wała lawinę następ­nych badań. Dziś setki badań potwier­dzają prze­wi­dy­wa­nia Bowlby’ego na temat przy­wią­za­nia u doro­słych, a wiele z nich cytuję w tej książce. Zasad­ni­czy wnio­sek jest taki: poczu­cie prze­by­wa­nia w bez­piecz­nej rela­cji z part­ne­rem jest klu­czowe dla pozy­tyw­nych związ­ków miło­snych i sta­nowi ważne źró­dło siły dla jed­no­stek w tychże związ­kach. Naj­waż­niej­sze odkry­cia są nastę­pu­jące:

Kiedy gene­ral­nie czu­jemy się bez­piecz­nie, to zna­czy: kiedy dobrze nam z bli­sko­ścią i mamy pew­ność, że możemy pole­gać na bli­skich, lepiej wycho­dzi nam szu­ka­nie wspar­cia – i dawa­nie go innym. Pod­czas bada­nia prze­pro­wa­dzo­nego przez psy­cho­loga Jeffa Simp­sona z Uni­ver­sity of Min­ne­sota każda z 83 par wypeł­niła kwe­stio­na­riu­sze o swo­ich związ­kach, a następ­nie usia­dła razem w pokoju. Part­nerkę ostrze­gano, że weź­mie udział w czyn­no­ści, która u wielu osób budzi lęk (nie zdra­dzano jed­nak, co to będzie). Kobiety, które w kwe­stio­na­riu­szach opi­sy­wały sie­bie jako mające poczu­cie bez­pie­czeń­stwa w swo­ich miło­snych związ­kach, potra­fiły otwar­cie powie­dzieć part­ne­rowi, że mar­twią się nad­cho­dzą­cym zada­niem, i popro­sić go o wspar­cie. Kobiety, które gene­ral­nie nie przy­zna­wały się do potrzeb zwią­za­nych z wię­zią i uni­kały bli­sko­ści, jesz­cze bar­dziej się wyco­fy­wały. Męż­czyźni reago­wali na zacho­wa­nie swo­ich part­ne­rek na dwa spo­soby: ci, któ­rzy opi­sy­wali się jako mają­cych poczu­cie bez­pie­czeń­stwa w związku, sta­wali się jesz­cze bar­dziej pomocni niż zazwy­czaj, doty­kali swoje part­ne­rek i pocie­szali je; ci, któ­rzy opi­sy­wali swoją nie­zręcz­ność w obli­czu potrzeby wię­zio­wej, sta­wali się wyraź­nie mniej współ­czu­jący, kiedy part­nerki wyra­żały swoje potrzeby, baga­te­li­zo­wali ich nie­po­kój, oka­zy­wali mniej cie­pła i mniej je doty­kali.

Kiedy czu­jemy się bez­piecz­nie zwią­zani z naszymi part­ne­rami, łatwiej nam pora­dzić sobie z krzyw­dami, które nam wyrzą­dzają, i rza­dziej bywamy agre­sywni, kiedy się na nich zło­ścimy. Mario Miku­lin­cer z Bar-Ilan Uni­ver­sity w Izra­elu prze­pro­wa­dził wiele badań, w ramach któ­rych zapy­tał uczest­ni­ków, na ile zwią­zani czują się ze swoim part­ne­rem i jak radzą sobie z gnie­wem w razie kon­fliktu. Moni­to­ro­wano ich bicie serca, kiedy reago­wali na sce­na­riu­sze skon­flik­to­wa­nych par. Ci, któ­rzy czuli bli­skość z part­ne­rami i mogli na nich pole­gać, oka­zy­wali się mniej gniewni i rza­dziej przy­pi­sy­wali part­ne­rom złe inten­cje. Opi­sy­wali sie­bie jako wyra­ża­ją­cych gniew w spo­sób bar­dziej kon­tro­lo­wany i mają­cych bar­dziej pozy­tywne cele, takie jak roz­wią­zy­wa­nie pro­ble­mów i odnaj­do­wa­nie poro­zu­mie­nia ze swo­imi part­ne­rami.

Bez­pieczna rela­cja z uko­chaną osobą dodaje sił. W licz­nych bada­niach Miku­lin­cer wyka­zał, że kiedy czu­jemy się pewni w związku z drugą osobą, lepiej rozu­miemy samych sie­bie i bar­dziej się lubimy. Z listy przy­miot­ni­ków, któ­rymi miały się opi­sać, co pew­niej­sze osoby wybie­rały bar­dziej pozy­tywne cechy. A kiedy zapy­tano je o ich słabe punkty, mówiły, że cho­ciaż wiele bra­kuje im do ide­ału, wciąż mają o sobie dobre zda­nie.

Miku­lin­cer odkrył rów­nież – jak prze­wi­dy­wał Bowlby – że doro­śli w bez­piecz­nych związ­kach są bar­dziej cie­kawi świata i otwarci na nowe infor­ma­cje. Nie prze­szka­dza im dwu­znacz­ność, lubią pyta­nia, na które da się odpo­wie­dzieć na wiele róż­nych spo­so­bów. Pod­czas jed­nego z zadań opi­sy­wano im zacho­wa­nie jakiejś osoby i pro­szono, by oce­nili jej pozy­tywne i nega­tywne cechy. Uczest­nicy pozo­sta­jący w rela­cjach przyj­mo­wali nowe infor­ma­cje na temat tej osoby z więk­szą łatwo­ścią i potra­fili zmie­nić zda­nie na jej temat. Otwar­tość na nowe doświad­cze­nia i ela­stycz­ność prze­ko­nań wydają się łatwiej­sze, kiedy czu­jemy się bez­pieczni i zwią­zani z innymi. Cie­ka­wość rodzi się z poczu­cia bez­pie­czeń­stwa; sztyw­ność – z czuj­no­ści wobec zagro­żeń.

Im łatwiej nam zwra­cać się do naszych part­ne­rów, tym bar­dziej potra­fimy być nie­za­leżni i osobni. Cho­ciaż wydaje się to sprzeczne z kul­tu­ro­wym umi­ło­wa­niem samo­wy­star­czal­no­ści, takie wła­śnie były wyniki obser­wa­cji 280 par przez psy­cho­lożkę Bro­oke Feeney z Car­ne­gie Mel­lon Uni­ver­sity w Pit­ts­bur­ghu. Ci, któ­rzy mieli poczu­cie, że ich potrzeby są akcep­to­wane przez ich part­ne­rów, roz­wią­zy­wali wła­sne pro­blemy z więk­szą pew­no­ścią sie­bie i mieli więk­sze szanse na powo­dze­nie w osią­ga­niu celów.

BOGACTWO DOWODÓW

Naj­róż­niej­sze dzie­dziny nauki mówią nam bar­dzo jasno, że nie tylko jeste­śmy zwie­rzę­tami spo­łecz­nymi, ale że potrze­bu­jemy także szcze­gól­nej bli­skiej rela­cji z innymi i że kiedy tej potrze­bie zaprze­czamy, dzia­łamy na wła­sną szkodę. Rze­czy­wi­ście, dawno temu histo­rycy zaob­ser­wo­wali, że w obo­zach śmierci pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej jed­nostką prze­trwa­nia była para, nie poje­dyn­cza osoba. Od dawna wia­domo rów­nież, że zamężni męż­czyźni i kobiety gene­ral­nie żyją dłu­żej od osób samot­nych.

Bli­skie związki z innymi ludźmi są klu­czowe dla naszego zdro­wia w każ­dym aspek­cie – men­tal­nym, emo­cjo­nal­nym i fizycz­nym. Louise Haw­kley z Cen­ter for Cogni­tive and Social Neu­ro­science (Cen­trum Kogni­tyw­nych i Spo­łecz­nych Neu­ro­nauk) na Uni­ver­sity of Chi­cago wyli­cza, że samot­ność pod­wyż­sza ciśnie­nie krwi do punktu, w któ­rym podwaja się ryzyko zawału serca i udaru. Socjo­log James House z Uni­ver­sity of Michi­gan twier­dzi, że emo­cjo­nalna izo­la­cja jest więk­szym ryzy­kiem zdro­wot­nym niż pale­nie czy wyso­kie ciśnie­nie krwi, a przed nimi cią­gle ostrze­gamy! Być może, odkry­cia te odzwier­cie­dlają dawne powie­dze­nie: „Cier­pie­nie jest nie­unik­nione, lecz samotne cier­pie­nie jest nie­zno­śne”.

Nie cho­dzi jed­nak tylko o to, czy mamy w życiu bli­skie rela­cje – ich jakość także jest ważna. Nega­tywne związki sta­no­wią ryzyko dla naszego zdro­wia. Bada­cze z Case Western Rese­rve Uni­ver­sity w Cle­ve­land zapy­tali męż­czyzn, któ­rzy cho­ro­wali wcze­śniej na anginę i nad­ci­śnie­nie: „Czy twoja żona oka­zuje miłość?”. Ci, któ­rzy odpo­wie­dzieli: „Nie”, w kolej­nych pię­ciu latach cho­ro­wali na anginę nie­mal dwa razy czę­ściej od tych, któ­rych odpo­wiedź brzmiała: „Tak”. Serca kobiet rów­nież nie pozo­sta­wały obo­jętne. Kobiety, które uwa­żają swoje mał­żeń­stwa za trudne i regu­lar­nie wcho­dzą we wro­gie inte­rak­cje ze swo­imi part­ne­rami, czę­ściej mają zna­cząco pod­wyż­szone ciśnie­nie krwi i wyż­szy poziom hor­mo­nów stresu w porów­na­niu z kobie­tami będą­cymi w szczę­śli­wych związ­kach. Jesz­cze inne bada­nie wyka­zało, że u kobiet, które prze­były atak serca, było ryzyko nastą­pie­nia kolej­nego w sytu­acji, gdy w ich mał­żeń­stwie pojawi się kon­flikt.

W przy­padku kobiet i męż­czyzn cier­pią­cych na zasto­inową nie­wy­dol­ność serca kon­dy­cja ich mał­żeństw jest – jak twier­dzi psy­cho­log z Uni­ver­sity of Pen­n­sy­lva­nia Jim Coyne – rów­nie dobrym pro­gno­sty­kiem prze­ży­cia kolej­nych czte­rech lat, jak powaga ich obja­wów i poziom upo­śle­dze­nia. Poeci, któ­rzy uczy­nili serce sym­bo­lem miło­ści, z pew­no­ścią uśmiech­nę­liby się, sły­sząc wnio­ski naukow­ców, twier­dzą­cych, że siły ludz­kich serc nie spo­sób oddzie­lić od siły ich miło­snych rela­cji.

Trud­no­ści w związku nie­ko­rzyst­nie wpły­wają na nasz układ immu­no­lo­giczny i hor­mo­nalny, a nawet zdol­ność do zdro­wie­nia. Psy­cho­lożka Janice Kie­colt-Gla­ser z Ohio State Uni­ver­sity prze­pro­wa­dziła fascy­nu­jący eks­pe­ry­ment: nakło­niła nowo­żeń­ców do kłótni, a następ­nie w kolej­nych godzi­nach pobrała od nich próbki krwi. Odkryła, że im bar­dziej wojow­ni­czy i pogar­dliwi byli, tym wyż­szy był ich poziom hor­mo­nów stresu i tym gorzej funk­cjo­no­wał ich układ immu­no­lo­giczny. Efekt utrzy­my­wał się do 24 godzin. W ramach jesz­cze bar­dziej zaska­ku­ją­cego eks­pe­ry­mentu Kie­colt-Gla­ser użyła pomp próż­nio­wych, żeby zro­bić małe pęche­rze na dło­niach bada­nych kobiet, po czym obser­wo­wała ich kłót­nie z mężami. Im gor­sza była kłót­nia, tym dłu­żej goiła się skóra.

Jakość naszych rela­cji miło­snych jest rów­nież waż­nym czyn­ni­kiem dla naszego zdro­wia umy­sło­wego i emo­cjo­nal­nego. W naj­bo­gat­szych spo­łe­czeń­stwach panuje epi­de­mia zabu­rzeń lęko­wych i depre­sji. Kon­flikty i wro­gie reak­cje ze strony naszych bli­skich zwięk­szają poziom nie­po­koju i powo­dują bez­rad­ność – a to typowe wyzwa­la­cze dla depre­sji. Potrze­bu­jemy potwier­dze­nia naszej war­to­ści ze strony naszych bli­skich. Bada­cze twier­dzą, że mał­żeń­skie nie­szczę­ście dzie­się­cio­krot­nie zwięk­sza ryzyko depre­sji!

To zła wia­do­mość. Ale jest też dobra.

Setki badań wyka­zały już, że pozy­tywne rela­cje miło­sne z innymi ludźmi chro­nią nas od stresu i poma­gają lepiej radzić sobie z życio­wymi wyzwa­niami i trau­mami. Izra­el­scy naukowcy dowie­dli, że pary żyjące w bez­piecz­nych związ­kach emo­cjo­nal­nych znacz­nie lepiej radzą sobie z zagro­że­niami takimi jak ataki rakie­towe niż inne, mniej przy­wią­zane do sie­bie nawza­jem pary. Są mniej lękliwe i po ata­kach mają mniej pro­ble­mów zdro­wot­nych.

Samo trzy­ma­nie uko­cha­nego part­nera za rękę może mieć na nas głę­boki wpływ, dosłow­nie uspo­ka­ja­jąc roz­trzę­sione neu­rony w naszych mózgach. Psy­cho­log Jim Coan z Uni­ver­sity of Vir­gi­nia powie­dział swoim pacjent­kom pod­czas rezo­nansu magne­tycz­nego, że kiedy zapali się czer­wone świa­tełko, ich stopy mogą – choć nie muszą – zostać deli­kat­nie pora­żone prą­dem. Infor­ma­cja ta uru­cha­miała ośro­dek stresu w mózgach pacjen­tek. Kiedy jed­nak part­ner trzy­mał je za rękę, doświad­czały mniej bólu. Efekt ten był wyraź­nie sil­niej­szy w naj­szczę­śliw­szych związ­kach, tych, w któ­rych part­nerzy wysoko oce­niali swój poziom satys­fak­cji i które bada­cze nazwali super­pa­rami. Kon­takt z uko­cha­nym part­nerem sta­nowi bufor chro­niący przed szo­kiem, stre­sem i bólem.

Coan oce­nia, że ludzie, któ­rych kochamy, są ukry­tymi regu­la­to­rami pro­ce­sów zacho­dzą­cych w naszym ciele i naszego życia emo­cjo­nal­nego. Kiedy miłość się nie udaje, czu­jemy ból. Według psy­cho­lożki Naomi Eisen­ber­ger z Uni­ver­sity of Cali­for­nia okre­śle­nie „zra­nione uczu­cia” jest bar­dzo pre­cy­zyjne. Jej bada­nia z zakresu neu­ro­obra­zo­wa­nia wyka­zują, że odrzu­ce­nie i wyklu­cze­nie uru­cha­miają te same obwody w tych samych obsza­rach mózgu co fizyczny ból – to zna­czy przed­nią korę zakrętu obrę­czy. Ta część mózgu włą­cza się zawsze, kiedy jeste­śmy emo­cjo­nal­nie odda­leni od tych, któ­rzy są nam bli­scy. Czy­ta­jąc wyniki tego bada­nia, przy­po­mnia­łam sobie, jak bar­dzo zszo­ko­wało mnie moje samotne, fizyczne doświad­cze­nie żałoby. Kiedy dowie­dzia­łam się, że zmarła moja matka, poczu­łam się tak, jakby ude­rzył we mnie samo­chód. A kiedy jeste­śmy bli­sko naszych part­ne­rów, przy­tu­lamy ich czy upra­wiamy z nimi seks, zale­wają nas „hor­mony bli­skości”, oksy­to­cyna i wazo­pre­syna. Hor­mony te włą­czają w mózgu „ośrodki nagrody”, wypeł­nia­jąc nas sub­stan­cjami dają­cymi spo­kój i szczę­ście, takimi jak dopa­mina, i blo­ku­jąc wydzie­la­nie hor­mo­nów stresu takich jak kor­ty­zol.

Poko­na­li­śmy długą drogę w naszym rozu­mie­niu miło­ści i jej zna­cze­nia. W 1939 roku kobiety umie­ściły ją na pią­tym miej­scu na liście czyn­ni­ków wpły­wa­ją­cych na wybór part­nera. W latach 90. była już na pierw­szym miej­scu, zarówno u kobiet, jak i u męż­czyzn. Stu­denci mówią dzi­siaj, że naj­waż­niej­szym, czego ocze­kują dziś od mał­żeń­stwa, jest „bez­pie­czeń­stwo emo­cjo­nalne”.

Miłość nie jest wisienką na tor­cie życia. Jest pod­sta­wową potrzebą, jak woda czy tlen. Kiedy to zro­zu­miemy i zaak­cep­tu­jemy, łatwiej będzie nam dotrzeć do serca pro­ble­mów w związ­kach.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: