- W empik go
Sięgaj gwiazd - ebook
Sięgaj gwiazd - ebook
Małżeństwo Inki i Adama na pierwszy rzut oka wydaje się być idealne, a oni dobrze dobraną parą i szczęśliwymi rodzicami Marysi. I zapewne nikt by nie uwierzył, że Adam jest nieczułym, pozbawionym empatii tyranem, stosującym wobec żony przemoc psychiczną i finansową. Choć jego zdrada jest gwoździem do trumny ich małżeństwa, to daje Ince upragnioną wolność i swobodę działania.
Jednak życie bywa przewrotne i przygotowało dla kobiety kolejny cios. Pewnego dnia przez przypadek odkrywa guza w piersi, który spędza jej sen z powiek.
Z pomocą Ince przychodzi Majka, nowa sympatyczna i nieco zwariowana sąsiadka, która niedawno zamieszkała w tej samej kamienicy. Pokaże i udowodni, że siła kobiecej przyjaźni jest nie do pokonania.
Magdalena Alicja Kruk w 2021 roku zadebiutowała powieścią pt. „Jeszcze będzie epicko”, która głosami internautów otrzymała nagrodę w plebiscycie organizowanym przez portal literacki Granice.pl na „Najlepszą książkę na wiosnę 2021” w kategorii „powieść obyczajowa”.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67184-86-1 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Kreska zawsze lubiła wiatr, jaki by nie był – zimny czy ciepły, przykry czy nie – po prostu lubiła wiatr, bo on był samą wolnością, pędem i nieskrępowanym lotem”.
Małgorzata Musierowicz
„Opium w rosole”
Koniec lata zawsze kojarzył jej się ze smutkiem. To za tymi wschodami i zachodami słońca będzie tęsknić najbardziej. Stała nad brzegiem morza, jej stopy podmywały fale i czuła, jak delikatnie zapada się w mokry piasek. Była dopiero szósta rano, więc starała się złapać pierwsze poranne promienie słońca. Uwielbiała przychodzić tak wcześnie na plażę. Wiatr delikatnie bawił się jej włosami i przynosił ukojenie, muskał opaloną skórę i miała wrażenie, że pieści każdy pieg na jej skórze, a miała ich imponującą kolekcję, szczególnie na twarzy. Ostatnie dni wakacji były bardzo upalne. Miała ochotę zrzucić sukienkę i wykąpać się w morzu na golasa, jednak odpędziła od siebie te myśli. Musi przecież zachowywać się jak dorosła; jest żoną i matką. Adam zawsze powtarza: „nie zachowuj się jak dziecko”. W dawnych czasach jej nadwrażliwa natura zawsze wygrywała z rozsądkiem, więc kiedyś pewnie wskoczyłaby do wody i beztrosko się pluskała. W przeszłości właśnie taka była – naiwna do bólu, romantyczna do granic wytrzymałości i zakochana. Kiedyś była sobą, ale już dawno przestała taka być.
Zrobiła kilka kroków w tył i usiadła na piasku. Bransoletka z muszelek zagrzechotała na jej nadgarstku. Szum morza i odgłosy mew działały na nią zbawiennie. Już dziś wracają do domu, koniec wakacji. Gdynię pokochała całym sercem od pierwszego wejrzenia i zawsze przyjeżdżała tutaj z rodziną chociaż na kilka dni w sierpniu. Na szczęście Adam również lubił to miasto. To była ta jedna z niewielu spraw, w których jeszcze się zgadzali. Poza tym Inka była pewna, że to właśnie tutaj zaszła w ciążę z Marysią, a ona była całym jej światem, kropelką nieba na ziemi, powodem, dla którego każdego ranka wstawała z łóżka i rozpoczynała kolejny dzień. Już myślała, że nigdy nie będzie mogła zajść w ciążę; miesiące starań, dwa poronienia, na wspomnienie których nadal ściska ją w brzuchu, wyrzuty sumienia, że nie potrafi dać Adamowi tego, czego on pragnie i czego od niej oczekuje. Nigdy nie powiedział jej tego wprost, ale wielokrotnie dawał do zrozumienia, że nic w życiu nie potrafi, do niczego się nie nadaje. Rozważała adopcję, myślała o in vitro, ale Adam nie chciał nawet o tym słyszeć. Cudzych dzieci wychowywać nie zamierzał, poza tym po co dawać ludziom powody, by gadali. A in vitro dla niego było czymś niedopuszczalnym. Rodzice by mu tego nie wybaczyli, że ma dziecko z zamrożonego zarodka. I kiedy ona już straciła nadzieję, udało się.
Adam w łóżku był bardzo poprawny, robił to, co do niego należało, nie skupiając się za bardzo na tym, czego ona potrzebuje, uznając, że chyba niewiele i z całą pewnością ją zaspokaja. Inka kiedyś nawet próbowała go nakierować, ale ostatecznie odpuściła sobie. Tego dnia, kiedy poczęli Marysię, zrobili to po kolacji, po wymyciu zębów i po bożemu. Czyli tak, jak Adam sobie wymarzył.
Całe życie wszystko robiłam po bożemu – pomyślała i położyła się na piasku. Ona i Adam pochodzili z bardzo wierzących rodzin, ale u niej w domu było więcej miłości i tolerancji, u niego panowały twarde zasady i zimny chów. Przez lata była scholanką, a jej pierwszą miłością był ministrant. Chodziła na wszystkie roraty, drogi krzyżowe. Adam był jej narzeczonym, dla którego zachowała dziewictwo. Co z tego, że wszystkie koleżanki w liceum patrzyły na nią, jak na idiotkę? Kiedy one na przerwach opowiadały sobie pikantne szczegóły z łóżkowych wybryków, ona siedziała i tylko słuchała, zajadając kanapkę z jajkiem i sałatą. Potem był ślub, biała suknia i welon, błogosławieństwo rodziców. Później pojawiła się Mania – jej skarb i spełnienie marzeń, jej motywacja, żeby każdego dnia wstać i rozpocząć nowy dzień.
Od pół roku z mężem starają się o drugie dziecko, ponieważ Adamowi marzy się syn. Gdyby tylko wiedział, że ona bierze pigułki... To jej pierwsza rzecz nie po bożemu, jej pierwsze takie kłamstwo, ale obiecała sobie, że to nie może się przydarzyć – nie może drugi raz zajść w ciążę. Mania ma już dziesięć lat, więc musi wytrzymać, aż córka jeszcze trochę podrośnie, a potem odejdzie od męża. Nie ma pojęcia gdzie i za co, ale zrobi to, by odzyskać wolność.
Ta myśl dodawała jej sił. Zanurzyła palce w piasku, wiatr zawiał mocniej i kilka ziarenek znalazło się na jej twarzy i ustach, więc palcem delikatnie musnęła wargi, po czym je zwilżyła językiem.
Wsłuchała się w szum fal. Przed jej oczami stanął nieznajomy, chociaż miała wrażenie, że już go gdzieś widziała, że już kiedyś się spotkali. Teraz położył się obok niej i delikatnie mokrą dłonią pieścił jej piersi, dotykając je również swoimi ustami.
Poczuła, jak przyjemne ciepło rozlało się po jej ciele, a gęsia skórka pokryła skórę; malutkie włoski na rękach naprężyły się jak igiełki, w podbrzuszu poczuła przyjemny ucisk. Zacisnęła mocniej oczy, chciała zatrzymać ten moment na dłużej. Dłoń nieznajomego wsunęła się w jej majtki, gdy nagle usłyszała męski głos:
– Inka! Inka, gdzie ty się szlajasz o tej godzinie po plaży? – Adam zapytał poirytowanym głosem.
– Dzisiaj jest nasz ostatni dzień, chciałam zobaczyć wschód słońca. – Podniosła się z piasku, usiadła i zmusiła się do uśmiechu. – Zostawiłam ci karteczkę przy łóżku.
– Tak, przeczytałem. Musisz skończyć czytać te swoje głupie romansidła, bo idiotyczne pomysły przychodzą ci do głowy. Chciałem tylko wypić z żoną poranną kawę, chociaż ta hotelowa to lura. – Skrzywił się.
– A mnie bardzo smakuje – odpowiedziała, ale Adam nie zwrócił na to uwagi. Już się przyzwyczaiła, że rzadko kiedy jej słucha.
– Dziś wyjeżdżamy, a ty, zamiast nas pakować, siedzisz i dumasz o niebieskich migdałach.
No tak, on był na wakacjach, odpoczywał od pracy, a ona pełniła swoje obowiązki, nie miała od czego odpoczywać, przecież nie pracowała. Nie musiała, bo tak zadecydował Adam.
– Chodź już, proszę, bo Mania wstanie i wystraszy się, że nas nie ma. Co też ci strzeliło do głowy?
– Słuchaj, a może masz ochotę wykąpać się w morzu przed gorącą kawą? – zapytała, chociaż doskonale wiedziała, jaka będzie odpowiedź.
Mąż uniósł do góry brwi i po chwili parsknął śmiechem.
– Przez chwilę myślałem, że ty tak na poważnie pytasz, my w tej zimnej wodzie z glonami, o szóstej rano w ubraniach?
– Nie no, bez ubrań. – Inkę zaczęła bawić ta sytuacja, do tego wyobraziła sobie Adama.
Postukał się palcem w czoło.
– Co się z tobą ostatnio dzieje? Dorośnij – powiedział i ruszył w kierunku wyjścia z plaży.
Inka wstała i otrzepała ziarenka piasku z sukienki, a wraz z nimi ulotniły się ostatnie myśli o nieznajomym. Spojrzała jeszcze w kierunku horyzontu i pomyślała: – Wytrzymaj, Inka, dasz radę. Złożyła ręce na wysokości piersi, ukłoniła się w stronę morza i wyszeptała „Namaste”, co oznaczało „Pokłon tobie”, wykonując w ten sposób tradycyjne indyjskie pozdrowienie. Powoli ruszyła w kierunku męża, który zatrzymał się i bacznie ją obserwował. Kiedy do niego doszła, powiedział tylko:
– Co to za ukłony? Inka, tobie ostatnio naprawdę odwaliło.
– Lubię to robić – odpowiedziała szeptem, ale oczywiście już jej nie słuchał.Rozdział 2
„Samotność wcale nie zaczyna się od tego, że nagle nikt nie czeka na ciebie w domu.
Samotność zaczyna się wówczas, kiedy pierwszy raz odczujesz pragnienie, aby czekał tam na ciebie ktoś zupełnie inny...”.
Janusz Leon Wiśniewski
„Wszystkie moje kobiety. Przebudzenie”
Inka nerwowo spacerowała po obszernym salonie. Nie mogła znaleźć sobie miejsca od czasu powrotu z Gdyni. To mieszkanie we wrocławskiej kamienicy ją przytłaczało. Przytłaczała ją nadchodząca jesień. I co z tego, że jeszcze słońce świeci, że wszyscy teraz są tacy szczęśliwi wśród spadających liści. Wrzucają na Facebooka przepisy na zupy grzybowe i ciasta z jabłkami, otulają się kocykami i planują wypady do lasu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że to nie w kamienicy czy w porze roku tkwi problem, nie w ludziach, którzy dobijali ją swoim pozytywnym nastawieniem. Problemem jest ona, a właściwie jej zgniłe małżeństwo. Z jednej strony lubiła ten moment, gdy zostawała sama w domu lub gdy były tylko we dwie z Manią. Z drugiej strony jednak czuła, jak z każdym dniem doskwiera jej coraz większa samotność. Nie, nie była sama, ale była samotna. Kiedy jeszcze pracowała w szkole podstawowej, spotykała się z koleżankami, miała swoich uczniów. Ona uwielbiała ich, a oni ją. Uczyła muzyki, wkładając w to zadanie całe swoje serce. Nigdy nie podnosiła głosu i zawsze się starała, aby każda lekcja była nowym doświadczeniem; ona grała na fortepianie, dzieciaki grały na innych instrumentach, chodzili razem na koncerty, stworzyła również kółko teatralne. Chciała zaszczepić w młodych umysłach pasję i przekonanie, że można inaczej, a nie tylko wystawać w bramie i snuć się po ulicach albo spędzać czas z telefonem w ręku.
Niestety Adam uznał, że kiedy pracuje zawodowo, nie spełnia swoich obowiązków jako matka i żona. Wieczorami nie miała czasu na seks, a Marysi według niego poświęcała za mało czasu. Nie po to on pracuje na utrzymanie rodziny, żeby ona za takie śmieszne pieniądze zaprzepaszczała przyszłość ich córki, a w przyszłości i syna, bo syn musi być. Inka przepłakała wiele nocy, błagała go na kolanach, próbowała przekonać. Nie udało się. Dzień, w którym żegnała się ze swoimi uczniami, pamięta dokładnie, nawet Igor z 8c, największy buntownik, podszedł do niej i ją wyściskał.
Do szkoły zawsze chodziła w golfach, marynarkach, spodniach, a jeżeli decydowała się na spódnicę, to musiała być za kolano. Włosy spięte w kok lub warkocz. Taki miała dress code, który narzucił jej Adam, nie dyrekcja. Na większą swobodę mogła sobie pozwolić, gdy była przy boku męża, a ponieważ zdarzało się to coraz rzadziej, zapomniała już, że ma jakieś wyjściowe sukienki czy koronkowe bluzki. Buty na obcasie uwielbiała i zaglądała do nich raz na jakiś czas, zakładała je na nogi, pochodziła po mieszkaniu i chowała do pudełka. Adam lubił, gdy zakładała je na specjalne okazje, czyli do łóżka, bo jakoś inne momenty nie przychodziły jej do głowy. Mogła jeszcze założyć je na Boże Narodzenie, ale wtedy biegała z kuchni do salonu i z powrotem, z miskami, talerzami, barszczem. Szpilki byłyby wtedy bardzo niepraktyczne, więc z ulgą zakładała baletki. Kiedyś przy gotowaniu pomagała jej jeszcze mama, ale ostatnio bardzo podupadła na zdrowiu i nie chciała jej tym obciążać.
Na szczęście mama nie była sama; miała prawdziwe szczęście, że trafiła na najcudowniejszego mężczyznę w swoim życiu, czyli jej ojca. Wzięli ślub, gdy oboje mieli po dziewiętnaście lat, rok później na świat przyszła Inka. Więcej dzieci nie mieli. Dlaczego? O to Inka nigdy nie zapytała. Mama często powtarzała, że jest dla niej darem od samego Boga, chociaż najlepszy kontakt od zawsze miała z tatą, była jego oczkiem w głowie. Jako dziecko dużo chorowała, była słabsza niż jej rówieśniczki i co chwilę łapała jakieś infekcje. Dużo czasu spędzała w swoim łóżku, czytając książki.
Nie należała do szkolnych piękności, miała niesforne, rude włosy i mnóstwo piegów. Tatko często powtarzał, że gdy się rodziła, Bóg obsypał ją gwiazdami, które zamieniły się w złoto-brązowe kropki na jej twarzy. Bardzo podobała jej się ta wersja i tak zawsze odpowiadała na złośliwe komentarze kierowane w jej stronę. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego chłopcy tak jej dokuczają, łapią ją za warkocz, klepią w tyłek lub przez przypadek wpadają na nią i dotykają jej piersi. Raz chcieli ją wciągnąć do szkolnej toalety, ale na szczęście w ostatniej chwili uratowała ją nauczycielka fizyki, która pełniła dyżur na korytarzu. Inka czuła się z tym bardzo źle. Jej koleżanki też przez to przechodziły, im miały bardziej kobiece kształty, tym było gorzej. Często zastanawiała się, dlaczego nikt nigdy tego nie przerwał. Był taki moment, że nienawidziła swojego ciała, nosiła szerokie bluzy i spodnie tylko po to, aby zakryć fakt, że staje się kobietą. Była wściekła, że urodziła się dziewczyną i że nie ma starszego brata, który mógłby stanąć w jej obronie.
W domu rzadko rozmawiała o „tych” sprawach. Mama powiedziała jej tylko kilka zdań, gdy dostała miesiączkę, dała jej kalendarzyk, w którym miała zaznaczać pierwszy dzień okresu, paczkę podpasek. Resztę dowiedziała się od koleżanek w klasie, było też w szkole na ten temat kilka lekcji, których uważnie słuchała. Nie chciała mówić rodzicom o incydentach z chłopcami w szkole. Tata pewnie by się zdenerwował, a nie chciała, by się zamartwiał. Kamila z jej klasy mówiła, że to takie końskie zaloty i trzeba to przetrzymać i żeby najlepiej nie prowokować chłopaków.
Teraz już wie, że nie trzeba. Marysię wychowuje zupełnie inaczej, dużo ze sobą rozmawiają i nie ma żadnych tematów tabu. Wiedziała doskonale, że córka na te tematy nie porozmawia z Adamem; dla niego zakup podpasek w markecie to była czarna magia, nie wspominając o tamponach. Najgorsze były momenty, kiedy Adam, oglądając wiadomości, wykrzykiwał do telewizora różne obraźliwe słowa, nie zastanawiając się, jak odbierze to jego własna córka, która chłonie wszystko jak gąbka.
– To pedały! – krzyczał. – I te kobiety, a raczej babochłopy, co to nóg nie golą. Niech sobie żyją, tylko niech się na oczy ludziom nie pokazują!
– Mamuś, o jakich pedałach tata mówi? – Coraz częściej dopytywała Mania, a Inka czuła, jak się w niej ze złości wszystko gotuje. Starała się później to jakoś wyprostować, oczywiście tak, żeby Adam nie słyszał. Wiele razy, gdy dziewczynka spała, kłócili się o to w łóżku, ale zawsze wychodziło na to, że ona nie ma racji i jest głupia. Zarzucał jej, że wychowa ich córkę bez żadnych wartości.
Często wtedy patrzyła na niego i się zastanawiała, jak to możliwe, że pokochała tego człowieka? Jak to możliwe, że ona wierzy w Boga, on też wierzy, ale są z dwóch różnych światów. Dlaczego tego nie zauważyła, gdy się poznali? Może dlatego, że była szczęśliwa, że jednak ktoś na nią zwrócił uwagę i nie zostanie starą panną.
Na początku naprawdę było wspaniale, jednak teraz, gdy sobie to wszystko przypomni, musi przyznać, że już na początku były sygnały, że coś jest nie tak. Jak wtedy, kiedy Adam wpadł w szał, gdy na weselu kuzynki jakiś mężczyzna poprosił Inkę do tańca. Tylko gdy człowiek jest zakochany, to na mniej rzeczy zwraca uwagę. No zdarzyło się, przeprosił, trochę za dużo wypił, ale obiecał, że już więcej nie będzie i delikatnie zwrócił jej uwagę, żeby więcej z obcymi facetami nie tańczyła, a wtedy wszystko będzie cudownie. Ona nie tańczyła, on obsypywał ją różami. Do czasu... Kiedy na świat przyszła Marysia, samo to, że nie tańczyła z innymi, już nie wystarczało.
Koleżanek nie miała, o prawdziwej przyjaciółce marzyła od dawna, ale Adam powtarzał, że rodzina jest najważniejsza i jej trzeba poświęcić czas. Zazdrościła tej nowej dziewczynie spod szóstki. U niej cały czas coś się działo, ktoś ją odwiedzał, gdzieś wychodziła, zawsze bosko ubrana. Nawet gdy w dresie spacerowała ze swoimi psami, Inka nie mogła oderwać od niej oczu. Adam jej nie lubił, nie lubił jej psów, w ogóle nie lubił zwierząt. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyła?
On lubił tylko ludzi, którzy myśleli i patrzyli na świat tak jak on. Dla niego sąsiadka spod szóstki to była puszczalska stara panna, którą pożarł konsumpcyjny świat, kobieta bez wartości, bez przyszłości, ze starzejącymi się jajeczkami i z całą pewnością obudzi się z ręką w nocniku, gdy już nie będzie mogła zajść w ciążę. Bo przecież każda kobieta powinna być matką i żoną, a teraz świat schodzi na psy.
Inka spojrzała na zegarek; miała jeszcze dwie godziny do powrotu Marysi ze szkoły. Zawsze o tej godzinie mieszkanie było wysprzątane, zapach zupy unosił się po kuchni, a ona brała się za przygotowanie zdrowego drugiego dania. Dzisiaj nie mogła się uspokoić, chciała spakować się, zamknąć za sobą drzwi i uciec. A jak by tak porwała Manię i razem uciekły? Świetnie, tylko gdzie i za co – pomyślała i wrzasnęła z bezsilności, co nigdy wcześniej jej się nie zdarzyło. Zawsze kontrolowała swoje emocje, Adam powtarzał, że tak trzeba. Opadła na krzesło, ręką zrzuciła leżący na stole magazyn samochodowy należący do męża. Wstała i podeszła do pianina. To była jedyna rzecz od początku do końca tylko jej. Wszystko, co miała, to stare, brązowe pianino Legenda z Legnicy z 1965 roku. Było w rewelacyjnym stanie, a obudowa w stylu Ludwika XVI dodawała mu niezwykłego klimatu. Uwielbiała jego ciepłe i mocne brzmienie. Otworzyła je i usiadła przy nim na taborecie, wzięła głęboki oddech i delikatnie położyła dłonie na klawiszach. Dopiero teraz zauważyła, że trzęsą jej się ręce. Zacisnęła palce z całych sił i wtedy usłyszała dzwonek do drzwi.
O tej godzinie to mógł być tylko listonosz. A może to pani Stefa spod czwórki usłyszała jej krzyki i przyszła sprawdzić, co się stało? Nie, to musi być listonosz, pani Stefa nigdy do nich nie przyszła, chociaż zapewne słyszała już wiele ich kłótni małżeńskich. Chociaż ciężko to nazwać kłótniami, to były monologi wygłaszane przez Adama, jaką jest beznadziejną matką i żoną, że przynosi mu wstyd. „Spójrz w lustro! – krzyczał. – Spójrz, jak ty wyglądasz i weź się w garść, do cholery!”.
Kolejny raz ktoś zadzwonił, więc poderwała się z taboretu.
– Już, chwileczkę! Już idę! – zawołała, przygładzając włosy dłonią.
Nie zerknęła nawet przez judasz, tylko szybko otworzyła drzwi.
– Cześć, jestem Majka, mieszkam pod szóstką. – Kobieta uśmiechnęła się promiennie. – Masz może pożyczyć cukier? Robię szarlotkę i właśnie wróciłam ze sklepu, ale jak zwykle zapomniałam o cukrze. Zapisałam sobie oczywiście ten cukier, ale przyjaciółka zadzwoniła i się zagadałyśmy, potem zadzwoniła mama. Wiesz, jak to bywa. – Inka nie wiedziała, rzadko ktoś do niej dzwonił, najczęściej telemarketerzy lub mąż, sprawdzając, co robi, i kontrolując, czy przypadkiem nie ma za dużo wolnego czasu. Majka skończyła mówić i uśmiechnęła się szeroko.
– Jasne, nie ma problemu – odpowiedziała Inka, biorąc od sąsiadki szklankę. – Wejdź, proszę. – Ręką zaprosiła ją do środka.
Kobieta pewnym krokiem przeszła przez próg i spojrzała do góry.
– Ale macie piękny zdobiony sufit! – Otworzyła usta jak małe dziecko, które zobaczyło coś zachwycającego. – I jaki rewelacyjny parkiet – dodała. – Wiesz, w takiej kamienicy łatwo sprowadzić mieszkanie do banału, ale twoje to istna perełka. I jaki obłędny piec kaflowy! – Zajrzała do salonu.
– Dziękuję. – Inka nieśmiało się uśmiechnęła. – Lubię projektować – wyjaśniła ledwo słyszalnym głosem z kuchni. – Czy tyle cukru ci wystarczy? – zapytała, unosząc naczynię do góry.
– Tak, jasne, bardzo ci dziękuję. Jutro kupię i ci oddam. Moja przyjaciółka też to lubi, to znaczy urządzać wszystko, jest w tym naprawdę świetna. Bardzo mi pomogła, kiedy się tu przeprowadziłam, zresztą moje pozostałe przyjaciółki też. – Znowu szeroko się uśmiechnęła.
– Może chcesz zobaczyć resztę mieszkania? – Polubiła tę dziewczynę, była dla niej trochę zwariowana i za dużo mówiła, ale roztaczała wokół siebie dobrą energię, a Ince bardzo tego brakowało.
Majka zerknęła na zegarek.
– Dobrze, chętnie obejrzę, mam dzisiaj na drugą zmianę do pracy, najwyżej ciasto poczeka. – Roześmiała się i zaczęła ściągać buty w przedpokoju.
Inka już miała ją powstrzymać, ale Majka była szybsza. Kiedy weszła do salonu, nie zamykały się jej usta. Cały czas coś mówiła, gestykulując przy tym, a jej bransoletki delikatnie dzwoniły, obijając się o siebie. Inka naprawdę poczuła smutek, gdy sąsiadka od niej wyszła.
Ta krótka wizyta bardzo poprawiła jej humor, ale była pewna, że Adam z całą pewnością nie polubi jej nowej koleżanki.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------