- W empik go
Sielanki (1663) - ebook
Sielanki (1663) - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 327 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sobiem śpiewał, nie komu, swe, nie cudze rzeczy.
Aby kto tego słuchał, nie mając na pieczy;
Przeto ktokolwiek jesteś, nie będziesz mię winił,
Żem sobie raczej dosyć, nie tobie uczynił.
Inaczej świat malarze, inaczej miernicy
Kouterfetować zwykli na małej tablicy:
Miernik wszytek krąg ziemski liniami kryśli,
Niewiele oczom., więcej pokazuje myśli;
Malarz, kraj do widoku obrawszy wesoły,
Lub wirydarz pięknemi usadzony zioły,
Uczyni z niego lanczaft (1) z uciesznym wejźrzeniem;
Tak ja swe kąty chciałem odrysować pieniem.
Idąc Symonidowym niedostępnym śladem,
Bywszy jego i ziomkiem, i blizkim sąsiadem.
Lecz nie doszedłem, bo go Bellerofon skory
Porwał z sobą na sam wierzch Libetryjskiej góry,
Mnie nikt czołgającego od ziemie nie dźwignie;
Nie dziw tedy… że konny pieszego wyścignie.
Jakiemkolwiek nastąpi o tym zdanie twoje,
Chociaż to małe brydnie, przecię własne moje.
–- (1) W pierwodruku: lanczatw.
Sielanka pierwszaKOBEŹNICY.
DEMIAN, PANAS.
PANAS.
Prawie pod samą pełnią maja w końcu roli
Siedziałem rano wedle narożnej topoli,
Brząkając na bandorze; aliści ptaszyna.
Sołowij po naszemu, zwadę ze inną wszczyna;
Ja hołubca przebieram palcami powoli,
A słowik toż powtórzył na wierzchu topoli
I tak trefnie muzyce mojej się przeciwił.
Żem się z razu uśmiechnął, a potym się dziwił,
Mówiąc: Patrz ptaka! chociaż ledwie może kwilić.
Przecię nadprzyrodzoną władzą śmie się silić
Właśnie, jakby nie kontent z gorgów swych wrodzonych
Ludzkiej ręce zazdrościł i pieśni uczonych
Chciał nawykać. Więcże ja, którego promieniem
Bóg rozumnym oświecił, zapadnę z mym pieniem,
Że kto inszy okrągłej i gładzej rym dzieje,
Że sto wierszów w godzinę na papier wyleje,
A ja z gospodarnemi pszczołami na łące
Auzońskiej ledwie z kwiatków co soku wysączę?
Przecię, lubo Apollo nie zawsze mi prawy,
Nie przestanę zaczętej z sielankami sprawy.
Chociażźe mi nie (1) sprzyja, atoli przez dzięki
Musi do pióra mego przyłożyć swej ręki
I powiedzieć, jakowe Demian z Panasem,
Kobeźnicy, rozgwary czynili pod lasem.
DEMIAN (2).
Tuż pod górą w ogrodzie, idąc na południe,
Na calcu (3) nieruszanym wykopałem studnię;
Wielem prace i kosztu z czeladzią mą ważył.
Abym z domownikami chłodnej wody zażył,
Lecz że niezprzebranego ustawnie źrzódliska
Ponik wyskakujący sowito wytryska,
Co żywo, z okolicznych wsi do niej się garnie:
Idą stadami trzody i całe owczarnie,
Aż mi też już obrzydła; radbym ją zawalił,
Gdybym się pospolitej potrzeby nie żalił.
Tak cnotliwy on Dafnis. kiedy ten sad mnożył,
Który ja teraz trzymam, nie wiele go pożył.
On szczepił w leśnych pieńkach zrazy niepozorne.
Ja z nich zbieram pasówki i przałki wyborne,
I widzę, że trzeba żyć dobremu człowieku
Nie tylko sobie, ale i przyszłemu wieku.
PANAS.
Kiedy się przestawimy wyżej, któż nas wspomni?
Będąli o nas wiedzieć mieszkańcy potomni?
Jeśli tylko na lipach i twardych jesionach
Będą patrzyć po naszych rzezanych imionach, – (1) W piewodruku: się.
(2) W wydaniu pierwszem oznaczono błędnie mowę Demiana o dwa wiersze wyżej.
(3) W pierwodruku: Na całcu.
Prędko drewniana pamięć z drzewem się obali,
Abo skórą młodziawą porośnie. Izali
Madorus z Angeliką przemianków społecznych
Nie wyrzynali w dębach i jaworach wiecznych?
A przecię i dąbniki w tynki rozsadzone
Ogień łakomy pożarł i napisy one,
Że też już w zapomnienie idą, jako znikła
Tej wiosny w oczach naszych Weryna niezwykła;
Niemasz jej… niemasz między pospolitym mirem,
Pokwapila w podziemne krainy z Zefirem.
DEMIAN.
Dobrze są pomienienia na to i cerkiewne,
Lecz w obrzędach duchownyeh; świeckie zaś niepewne,
Oprócz kiedy kto w rymach imię swe wyryje;
Póki ich stawać będzie, póty w nich pożyje,
Zwłaszcza gdy jeszcze pieśni wesołe rad kuje,
Długo taki w pamięci pasterskiej wiekuje:
Walą się skały, krajów czas odmienia wiele,
Posiadają i zamki w Tatarskim popiele,
A Mopsus Rozaliej, Dameta Menalce
Odzywają się w naszej po dziś dzień piszczałce.
Zda mi się, że Amintas kochanej. Testyli
Dumy tysiącoletnie na mej kobzie kwili;
Przetoż ktokolwiek pieśni umie wiązać składnie,
Abo nadwany Ruskie wvkwintować ładnie,
Niech się namniej nie boi cichej niepamięci,
Bo taki imię swoje wieczności poświęci.
PANAS
Jeżeli kto, tedy my-nawięcej, owczarze,
Powinniśmy wydymać zawsze na fujarze
Po górach i bezludnych puszczach, między lasy
Trawiąc wolne od zgiełków kłopotliwych czasy.
Same ptaszęta, które poranek witają.
Nowy początek naszej melodyej dają;
Same wiatry i strugi, które głośne depcą
Kamyki ciche, tony do uszu nam szepcą;
Z nami Echo, w dolinach nizkich siedząc, gada.
A do słów naszych koniec rymowny (1) przykłada,
Że nigdy nie złożemy parę wierszów sami:
My tylko pierwszy, Echo tworzy drugi z nami.
Co przedtym był Sylwanus i Faunus, leśnicy,
My teraz Satyrowie, my Panowie dzicy;
Nam samym przynależą surmy ich krzykliwe,
Szyposze wielogłośne i rogi myśliwe.
DEMIAN.
Nietylko to, lecz prostym wylągszy się frycem
I u następnych wieków mam być prostym Hrycem?
A nie raczej imię me i zabawki kmiecie
Przyjemnemi pieśniami rozgłosić po świecie?
Niech mię teraz przodkują jedni urodzeniem,
Drudzy godnością, insi bogatym imieniem;
Mego imienia Kloto nie podetnie kosą.
Bo je w niebo krzyliwi łabęcie uniosą.
Jako wiele, którzy się liczyli panięty,
Poległo w ciemnej nocy pospołu z bydlętyl
Semianowi umrzeć nie dadzą sielanki,
Nie dopuszczą zamierzchnąó i mnie roksolanki.
–- (1) W pierwodruku: rymownych.
PANAS.
Potym to. Ale teraz, opodal od domu
Żyjąc, nie mamy żalów opowiadać komu:
Wszedszy z trzodą do gaju abo bukowiny.
Nie ujźrzysz, tylko brzozy a nieme choiny;
Niemasz komu powierzyć, tajemnic zakrytych.
Ani pokazać razów za żywe zabitych.
Ja zaprawdę, kiedy mię napadnie tęsknica,
Abo płomień zagrzewa dotkliwego lica,
Nigdzie nie szukam w takich upałach ochłody,
Tylko, jak owo mówią, z Helikońskiej wody;
Tam kiedy zapalczywe zamysły utopię,
Nie może jej podżegać złej Wenery chłopię,
Bo się zaraz ukoi serce i wyburzy.
Gdy chęci bystre w wierszach łagodnych ponurzy;
I dosyć ma, gdy tego, którego miłuje,
W pamiętnych rymach czasom przyszłym odrysuje.
Zgoła taka zabawa sprośne ognie tłumi,
O czem dobrze powiedzieć i Marella umi.
DEMIAN.
Ba słyszałem nie dawno, bogdaj nie w niedzielę,
Żeś ty o tej Marelli klecił wierszów wiele.
Jakoś dobry, jeśliś co chędogiego złożył,
Powiedz mi, jabym też coś swojego przyłożył.
PANAS.
Ale bo o tej swachnie co się nabajało,
Wypadło mi z pamięci; ledwie to zostało:
Kędy, proszę, Marello,. co poranek chodzisz?
Na kradzież, ach niebogo, niezwyczajną godzisz;
Często na głowie twojej widzę kwiaty pańskie:
Narcyzy, hiacynty, lilie Albańskie;
Mamli prawdę powiedzieć słowem przyjacielskim,
Nie dostałaś faworów tych w zielniku sielskim,
Kędy tylko wasilek kocha się i mięta
Z przykrym lubczykiem, którym brzydzą się panięta,
A w wirydarzach swoich każą tulipany
Z koronami carskiemi sadzić na przemiany.
Przeto mię już zaniechaj z takiemi fawory,
Bo i mniebyś z pańskiemi poswatała dwory.
DEMIAN
To ostatki, jak baczę; przedniej też roboty
Wystaw sztukę.
PANAS.
Kiedyć tak smakują zaloty
Marelline, pokaźęć więcej z tym warunkiem.
Ze się też musisz i ty odkryć z swym gatunkiem.
Marello, niewidanej piękności, do kraju
Przeniesiona zimnego bez pochyby z raju!
Kiedybyś ty w ogrodzie Nikazego stała,
Nigdybyś się młodzieży rozpustnej nie bała;
Samby pan w chłodzie twoim mile odpoczywał,
Samby kwiateczki szczypał i owoce zrywał,
Na czele wyrzezałby twoim swe nazwisko,
Miałabyś i Marelki młode siebie blizko.
Terazże na wygnaniu stoisz za parkanem;
Kto się nie leni, może twoim zostać panem,
Leda kto nie rozwite kwiaty twe obija.
A płód niedonoszony trąca, kto przemija;
Każdy pielgrzym, że tam był, na chropawej skórze
Imię swe na imionach dawnych nożem orze;
A ty, jak płonka leśna bez fruktów, bez pana,
Bez latorośli stoisz szpetnie pokreślana.
Jeśli nie chcesz zaginąć do końca przy drodze
Pospolitej, co prędzej daj się w ciasną grodzę.
DEMIAN.
Panasu! wyciąłeś ją, jak ze pnia, do ładu;
Przyjmij też w ucho trochę mojego pośladu:
Póki Wideńska róża oko nie rozwite
Jeszcze w pąku zielonym pokazuje skryte,
Kto chce woni skosztować nierozkwitłej róży,
A gwałtu, rozdzierając pąkowie, przyłoży,
Raną sobie i krótką uczyni wygodę,
Lecz niepowetowaną kwiateczkowi szkodę.
PANAS.
Nie mogę wiedzieć, cobyś zakrył tą pokrywką.
DEMIAN.
Słuchajże drugiej fraszki z łatwiejszą rozrywką:
Jako w grudniu obłoki, zimnej rossy pełne,
Na ziemię wyrzucają kędzierzawą wełnę
Ledwie Febus marcowym rzuci na nie okiem,
Natychmiast uciekają do morza potokiem;
Niemasz takiego statku, niemasz i powagi.
Którejby nie zmiękczył swym ogniem bożek nagi.
PANAS.
Wszytko coś w przypowieściach, a nic nie wyraźnie.
DEMIAN.
Kiedyś tych nie zrozumiał, stuchajże tej, błaźnie:
Marello! oczu twoich udatne źrzenice
Są jako nieprzebranych zdrojów dwie krynice.
Z których żywe rozkoszy, lubieżne pieszczoty
I bystrym wynikają strumieniem zaloty.
Ktokolwiek tylko w nich wzrok przyjazny ochynie,
Żaden sucho nie zbrodzi, ani ich przepłynie.
Musiałby wyciosanym być z dereniu chłopem,
Któryby przed powszechnym uszedł ich potopem.
Oto ja, żem w ich nurtach rad pławił swe oko,
Zabrnąłem w nie chęciami mojemi głęboko;
Że jeśli mi nie podasz ręki przy kapłanie,
Utonę, jak Faeton niegdy w Erydanie,
Który nie pierwej na dno rzeki się obalił,
Aż pół świata pochodnią dzienną wniwecz spalił.
PANAS.
Terazem cię pośledził tropem twegoż znaku,
Żeć Marella przypadła okrutnie do smaku.
Nie dbam, chociaś mię brzydkim pokropił błażeństwem,
Kiedyś się sam otworzył z tak jawnym szaleństwem.
Takie rozmowy oni owczarze stroili.
Dzień też już zmordowany ku wieczornej chwili
Skłaniał głowę i krył się po lekku za góry;
A oni wstali zganiać owce do obory.
Sielanka wtóra.TRUŻENICY.
MIŁOSZ, LESZKO, SAMUJŁO.
LESZKO.
Witajże nasz cnotliwy Miłoszu!
MIŁOSZ.
Dla Boga!
A skądźeście tu spadli?
SAMUJŁO.
Twa miluchna droga
Jako się ma? potomstwo wiedzie się wam zdrowo?
MIŁOSZ.
Ta jakożkolwiek jeszcze, Pan Bóg zabrał owo.
SAMUJŁO.
A wam nic nie zostawił dla przypłodku?
MIŁOSZ.
Prawie:
Z czworga ani jednego.
LESZKO.
Nie bardzo łaskawie
Obszedł się z wami.
MIŁOSZ.
Owszem, gdy swej wiecznej rady
Drobiazgi te wziął od nas. pewniejsze zakłady
Mamy litości jego, bo te cztery świece,
Zawsze przed nim pałając, zawsze mu rodzice
Smutne przypominają, żeby za tę szkodę,
Abo raczej zysk, dał im stokrotną nagrodę.
Dobra rzecz z bujną ziemią handlować, mówicie.
Kiedy cokolwiek w rolą nasienia wrzucicie,
Odbierając je potym snopami plennemi;
I my, te cztery ziarna zagrzebawszy w ziemi.
Trzymamy nieomylnie o boskiej dobroci,
Że się nam ta iścizna i z lichwą przywroci.
LESZKO.
Daj to; przecię mym zdaniem po panu bezpłodnym
Politowania dom jest zostawiony godnym.
MIŁOSZ.
Tak pospolicie mówią ludzie wedle ciała.
Lecz że nam szlachetniejsza cząstka się dostała,
Skażeniu nie podległa nie… jako bydlęta,
Szczęście ostatnie mamy rozmnażać cielęta,
Ale błogosławionej wieczności żyjemy;
Do niej, pókiśmy w ciele grzesznym, wędrujemy,
Tę od nas przepaść dzieli, środkiem której z oczy
Osierociałych Prut się niewesoły toczy,
Rzeka grzęzka i mętna, z płaczów rzewnych owych
I lamentów zebrana gorzkich pogrzebowych; (1)
Za nią trzykroć szczęśliwe leżą rajskie kraje,
Kędy dzień ani wiosna wieczna nie ustaje,
Gdzie z Barankiem niewinnym nasze niewinnięta
Odprawują wesoło nieskończone święta.
Że tedy dzieci nasze tę otchłań przebrnęły,
Że u portu fortunnej krainy stanęły,
Ze i do nas rączęta swoje wyciągają,
I potym obłapić nas niemi wolą mają,
Nie lepiejże za niemi do wieczności spieszyć,
Niżeli tu na krótki z niemi się czas cieszyć?
Ale dokądżem zabrnął?(2) Prędko od witania
Do niespodziewanego przyszło nam kazania.– (1) W pierwodruku: pogrzebionych.
(2)Zabrznął.
Powiedzcież mi… co za wiatr zagnał was w te strony?
SAMUJŁO.
Dzień świętemu Jurowi z dawna poświęcony,
Którego uroczystość do swego obchodu
Pociąga gęste kupy Ruskiego narodu:.
Jedni się trużyć, drudzy pokłonić władyce,
Insi idą oglądać krajów tych stolice,
A my do ciebie zgoła przyszli w nawiedziny,
Dziwując się… czemuby, pierwsze swe dziedziny
Porzuciwszy, nad samym trzech pagórków pyskiem
Usiadłeś i sstałeś się światu dziwowiskiem?
MIŁOSZ.
Nie dla dziwów przeniosłem tu gniazdo zaiste,
Lecz nie daleko mając kąciki ojczyste,
Tego miejsca sąsiedzka blizkość, widok miły
Z położeniem rozkosznym do siebie zwabiły.
Wszak mądrzy gospodarze, kędy się fundują.
Żyzność gruntu i dobroć nieba upatrują,
Bo na tym wszytek człowiek, aby w zdrowym ciele
Ducha powierzonego lat zatrzymał wiele.
Jać po prawdzie w pomiernym gruntów tych okole
Mam sadowinę, ogród, winnice, las, pole;
Ale iż rok zupełny ma gębę niemałą,
Nie wydołam intratą tuteczną jej całą.
Stąd jednak znaczną pomoc dają mi jarzynki,
Owoce, winny dochód i inne przyczynki,
A nadewszytko miasto leżące pod bokiem
Nie tylko oczy karmi przyjemnym widokiem.
Lecz z bogatej szafarnie rozmaite spiże
I potrzeby do życia wydaje nam świeże.
Tam naprzód widzieć ranych kwiatków pierwociny,
Łakocie jare, fruktów skoroźrych nowiny;
Znajdziesz zawsze na rynku, chociaż bez jarmarku,
Więcej żywności, niźli w panięcym folwarku:
Są tam gęste kurniki, zwierzyńce gotowe,
Sadze rybne i wszytkie wygody stołowe.
Milsza, mówią, przechadzka nad morzem obszernym
Żegluga przyjemniejsza przy pobrzeżu miernym;
Większą czuje wygodę namniejsza osada,
Która w sąsiedztwie miastu głównemu usiada.
A nie tylko pokarmem codziennym żyjemy:
Więcej powietrzem, które co moment pijemy;
Stąd przyjemniejsze zdrowiu altany górzyste,
Że na nich przebywają wiatry przeźroczyste.
I mnie do serca przypadł ten kąt z tym padołem,
Iż go nie przykre góry opasały kołem.
Kiedy wichry szalone z sobą się pasują,
Kiedy się od gorąca łąki rozstępują,
Ta dolina, jakoby tarczą, gęstym cieniem
Przed burzą mię zakrywa i letnim promieniem;
Bo ledwie dzień z południa na dół głowę chynie,
Zaraz się cień rozciągnie po wszytkiej nizinie,
Pagórki też napierwej rany świt ogarnie;
Jeszcze dojniki cicho stoją i owczarnie,
A już wierzchem ich Febus pędzi swe poczwórne,
Choćże potym za chmury skryje się wieczorne.
–- (1) W pierwodruku: obżernym.
Tu jednak późne zorze gaszą swe pochodnie
Ostatnie, tu nade dniem palą ognie wschodnie,
Tu dzień nadłuższy, który, lubo rano świta,
Lubo ustaje, ptastwo i żegna, i wita.
Wzrok też ludzki spojźrzenia ludzkiego nie syty,
Patrząc na leżą miasta i wydatne szczyty
Wyszo-Grodu… widząc stąd to góry nadęte,
To równiny wysmukłe, to wąwozy kręte,
To pola w szachownicę kształtnie usadzone,
Co raz bierze uciechy stąd nieuprzykrzone.
Nie darmo przeszłych wieków poganie mniemali,
Jakoby góry głową niebiosów tykały;
Przeto na ich wierzchołkach stawiali bożnice;
Nawet i wiary naszej przednie tajemnice
Na górach nam zjawiono; ja moje paciorki
Kiedy odmawiam, wszedszy między te pagórki",
Wnet Echo świegotliwa za mną je powtarza ( Właśnie jako posługacz czyni u ołtarza),
Potym je Oready z nabożeństwem głoszą
I równo ze mną Pana najwyższego proszą.
SAMUJŁO.
Zażby przez górę onę podobną mogile,
Która się z blizka miastu przypatruje mile,
Gościniec nie był dobry, który nam przedziwny
Do nieba utorował z góry Pan Oliwnej?
LESZKO.
I prawieby przystało nad tym wierzchowiskiem
Stanąć hradowi Spasa świętego nazwiskiem,
Aby, nad miastem stojąc, przez czułe strażniki
Wszytkie jemu niechętne tłumił przeciwniki.
MIŁOSZ.
Nie mojej to kalety, Samujło nieboże,
Ale pańskiej szkatuły – stawiać domy boże.
SAMUJŁO.
Tać nie książęta, ani panowie wielmożni,
Kaczej z pospólstwa naszy przodkowie pobożni,
Żeby święty dzisiejszy trzymał ich w opiece,
Na garbie mu wydatnym wywiedli fortece.
Na czym się nie zawiedli; bo do tego kraju
Gdy przedtym Krymczukowie wypadli z Nahaju,
Jako czeczotki, ludzie po polach zbierali,
Zaledwie się o bramy miejskie opierali.
Teraz za strażą jego precz w pola zabiegli
Za grody, a przedmieścia w krąg wieńcem obiegli.
I my mu oddajemy coroczne ofiary,
Aby także hamował od nas złe Tatary.
Ciebie także upewniam, mój dobry Miłoszu.
Że nie zubożysz swego tym budynkiem trzosu;
Tylko pocznij, a uznasz, jako bardzo snadnie
Nad mniemanie ten zamysł do skutku przypadnie:
Ty szczyptą będziesz dawał, a ratunek boży
Całą garścią do tych się nakładów przyłoży;
Cobyś musiał zostawić dziedzicowi złemu,
Abo wydać zięciowi czasem niegodnemu,
Cobyś łożył na posag, weselną wyprawę
I insze brednie ludzkie, wyłóż na tę sprawę.
A wierz mi, że gruntowniej tym odważnym czynem
Imię swe wsławisz, niżli córą abo synem.
Póki lew w przednich łapach potrzyma trzy góry,
I orzeł go okrywać nie zaniecha pióry,
Póki do Bugu mętna Połtew będzie płynąć,
Nie przestanie hojność twa między ludźmi słynąć,
Której ani zawisny czas nie zgładzi, ani
Zazdrość niezbędna wiekom następnym ją zgani.
Zwodzą się familie, rodzaje mijają,
Lecz pamiątki pobożnych nigdy nie ustają.
Zechceszli swój wizerunk po sobie zostawić,
Rozkażesz na podwojach z marmoru postawić
Dwa posągi, któreby ręce sobie dały,
I tak cię z twą miluchną światu wspominały.
MIŁOSZ.
Dziękuję wam za radę; jeżeli monety
Jeszcze do niej przydacie cokolwiek z kalety,
Pan Bóg ją wam nagrodzi; a teraz na drogę
Powróćmy naszę: wiedzieć do tych czas nie mogę,
W czym mię potrzebujecie.
SAMUJŁO.
Żebyś nas darował
Pieśniami, któreś teraz niedawno uknował.
MIŁOSZ.
Cóż ja za pieśniotwórca?
LESZKO
Trudno się masz zgoła
Kunsztów swoich zapierać; niemasz tego sioła,
Niemasz biesiady ani ślubnego obiadu,
Kędyby nie śpiewano pieśni twego składu;
Odzywają się w starych i nieletnich ustach,
A nawet pastuszęta po gęstych zapustach.
Pasieczniey po borach, owczarze kosarach
Naczęściej je na dudkach grają i fujarach.
MIŁOSZ.
Podobno to dawniejsze, ledwie nie dziecinne
Zawijają się między wami; mam ja inne
Dopieruchno użęte na latosi niwie;
Tylko ich, proszę, chciejcie posłuchać cierpliwie.
SAMUJŁO.
I owszem posłuchamy.
MIŁOSZ.
A niźli je zacznę,
Przegrawki, jak muzycy, puszczę przodem smaczne.
Żaden mistrz nie uczył mię rytmem słów układać.
Ale sam ledwiem umiał prostym szermeni gadać;
Słysząc przy godowniczych stołach trefne noty.
Pojąłem kilka wierszów dość prostej roboty;
Te ustawicznie w głowie jęły mi się marzyć,
Żem się też im podobnych pokusił kojarzyć;
A gdym je w osobności długo w nocy klecił,
Kupido mi niewielki małą głownią świecił,
I tą podpalił chcący czyli nieobacznie
Żagiew, która już tlała w sercu mym nieznacznie:
Żagiew gorących chęci pełną z przyrodzenia,
Z lada iskry podniaty blizką i płomienia;
Dopiero (jako gdy kto do skrytej ciemnice
Przyniesie niespodzianie zapaloną świecę)
W głowie mi zajaśniało, żądze zapalone
Rozświeciły się; oczy, zrzuciwszy zasłonę,
U jednego dziewczęcia lichego na czele
Wyczytały do wierszów służące fortele:
Wargi jej Hypokrenem nieprzebranej wody,
Parnasem zdały się być rozkwitłe jagody.
I tak, gdy jej pilnuję, swych nie strzegę oczu.
Zostałem rymodziejem zgoła po warkoczu.
Choć na mnie nie kładziono wawrzynowych bobków,
Powiązałem niemało wierszów, jako snopków,
Zwłaszcza kiedym co w lesie świeżego wymyślił,
Natyehmiastem po bukach i osikach kryślił,
Które potym, niżeli oczu ludzkich doszły.
Chropawą skórą kryski wycięte zarosły;
A wołowcy, mniemając, że to stare Muzy,
Abo pasterz wyrzezał mądry z Syrakuzy,
Jako wyborne pisma z radością czytali.
Potym je między wami śpiewając rozsiali.
A ja się uszom waszym dziwuję rozpustnym,
Że w nich miejsce dajecie moim plotkom ustnym;
Com ja z myśli wyrzucił, jak nikczemne śmieci.
To chwytacie dla siebie i dla waszych dzieci.
Nawet teraz samemu sobie ganię srodze,
Żem tak kiedy rozpuścił fochom moim wodze;
Jako gdy kto tabaką dymną mózg podkurzy,
Ze się mu rozum zaćmi, fantazya zburzy,
Choć leda co blazgoni, choć jako wieprz krząka,
Rozumie, że na lutni Galotowej brząka;