Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Siemowit. Burzliwy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Siemowit. Burzliwy - ebook

W IX wieku Polski nie ma jeszcze na mapach Europy, a nad ziemią wielkopolską ‒ jej kolebką ‒ szumią lasy oraz rozpościerają się łąki poprzetykane wstęgami rzek i plamami jezior. W Gieczu, jednej z osad plemienia Polan, głowa rodu Chościsko aspiruje do roli wodza opolnego i dowodzi wojskami polańskimi podczas wypraw wojennych. Jego najmłodszy, zrodzony z nałożnicy syn Popiel, człowiek zły i podstępny, pragnie władzy i zemsty na ojcu oraz przyrodnich braciach. Dopina swego. Bracia z niezasłużonym piętnem morderców muszą uchodzić na wygnanie. Po tragedii nieopodal opuszczonej rodowej siedziby dorasta w zastępczej rodzinie nieświadom swego pochodzenia Siemowit, wnuk Chościska. Zdolny młodzieniec imponuje przywódczą charyzmą, męstwem i sprawnością w wojennym rzemiośle. Wkrótce rzuci wyzwanie Popielowi...

Robert F. Barkowski, znawca dziejów średniowiecza, zwłaszcza Słowian, rozpoczyna nowy cykl powieści historycznych poświęconych władcom z dynastii Piastów. Bohaterem tomu I jest wspomniany Siemowit, pradziadek księcia Mieszka I, pierwszego historycznego władcy Polski.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-17184-8
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Mroźny wicher mio­tał świsz­czącą zamie­cią po spo­wi­tej ciem­no­ściami led­nic­kiej wyspie, wznie­ca­jąc śnieżne tumany z dachu ksią­żę­cego pala­tium. Ciszę prze­rwały par­ska­nia koni i przy­tłu­mione nawo­ły­wa­nia. Oddział księ­cia po żmud­nym prze­by­ciu oblo­dzo­nego mostu dotarł na wyspę. Ode­sław­szy dru­żyn­ni­ków na noc­leg, Bole­sław podą­żył samot­nie w kie­runku nie­wiel­kiej, przy­le­ga­ją­cej do sie­dziby po pół­noc­nej stro­nie przy­bu­dówki, w któ­rej okienku tliło się skromne świa­tełko.

Przy­gar­biony nad wysoką ławą Guidolfo szpe­rał z nara­sta­ją­cym znie­cier­pli­wie­niem w roz­ło­żo­nych sto­sach doku­men­tów. Pod­no­sił pożół­kłe, nie­mal zbrą­zo­wiałe stro­nice per­ga­mi­nów, nie­które z nad­pa­lo­nymi rogami, inne jedy­nie w strzę­pach zacho­wane. Wymie­szane ze świeżo nanie­sio­nymi na nowe per­ga­miny notat­kami i odpi­sami ory­gi­na­łów. Gdzie jest zapi­ska o Mieszku, za którą przed laty opa­towi klasz­toru w Ful­dzie trzy srebrne denary zapła­cił? Pod­szedł do dru­giej ławy, może w roz­tar­gnie­niu zło­żył ją na ster­cie pism z okresu począt­ków pano­wa­nia Miesz­ko­wego syna?

Ze sku­pie­nia wyrwały go dobie­ga­jące z zewnątrz odgłosy.

Pło­mie­nie licz­nych świec oświe­tla­ją­cych kom­natę skło­niły się płyn­nym ruchem w jed­nym kie­runku, przy­gięte powie­wem wpusz­czo­nym przez otwarte drzwi. Przy­sta­nąw­szy na progu, Bole­sław tak­so­wał suro­wym spoj­rze­niem wnę­trze pomiesz­cze­nia. Zatrzy­maw­szy wzrok na mni­chu, orzekł, nie skry­wa­jąc żar­to­bli­wej uszczy­pli­wo­ści:

– Coś się sku­lił niczym zestra­chały jeż pomię­dzy zeschłymi liśćmi? Władcy się boisz?

– Książę, wy zawsze nacho­dzi­cie nie­spo­dzie­wa­nie, kiedy ja zmy­sły na upo­rząd­ko­wa­niu waż­nych szcze­gó­łów tracę…

– Od lat już te zmy­sły tra­cisz, moją cier­pli­wość i skar­biec nad­wy­rę­ża­jąc. – Bole­sław przy­siadł na jed­nym z dwóch krze­seł przy stole zasta­wio­nym przy­rzą­dami do pisa­nia, z roz­ło­żo­nymi tu i ówdzie zapi­sa­nymi stro­ni­cami. Lewą stronę blatu oku­po­wał rząd kilku stert uło­żo­nych jeden na dru­gim per­ga­mi­nów.

Guidolfo pokor­nie zajął miej­sce obok, na dru­gim krze­śle.

– Nie chmurz się, Gudo – rzekł pocie­sza­jąco Bole­sław, pokle­pu­jąc go po ramie­niu. Tak mu lon­go­bardz­kie imię na swoj­ski język spo­lsz­czyli. – Wiesz, że wysoce sobie talent twój i trudy cenię i wiele nadziei w goto­wym dziele pokła­dam.

– Wiem, książę. – Mnich odsap­nął. – Księgi są już pra­wie napi­sane. Nano­szę teraz poprawki i uzu­peł­nie­nia, zanim całość skła­dać pocznę. Cze­kam jesz­cze na parę doku­men­tów.

– A te sterty? – Bole­sław wska­zał ruchem głowy.

– Pierw­szy tom nie­jako, dopiero pier­wo­wzór, kartki jesz­cze luzem poukła­dane na kupki roz­dzia­łów, uzu­peł­nień wyma­gają. – Mnich podał władcy pierw­szą stro­nicę.

Bole­sław rzu­cił okiem na tytuł.

– _Przod­ko­wie_?

– Mhm.

– Nie­zbyt kró­lew­ski tytuł. Skromny, sucha­wo­ścią trąca.

– Za skrom­no­ścią naj­więk­sza potęga się skrywa, jedy­nie nicość w pyszał­ko­wa­tość oble­czona.

– O ile pamię­tam, przed­tem było _Kro­nika Pia­stów_, póź­niej zmie­ni­łeś na _Ród pia­stow­ski_.

– Brzmie­nie tytułu długo w mym zamy­śle doj­rze­wało.

Władca, nie sko­men­to­waw­szy uwagi mni­cha, sam się­gnął po dwie następne stro­nice z pierw­szego stosu, zagłę­bił się w lek­turę. Po dłuż­szej chwili wziął jesz­cze trzy kolejne. Guidolfo obser­wo­wał go z napię­ciem. Nie­mal dwa­dzie­ścia ostat­nich lat poświę­cił na pisa­nie dzieła. Kilka opa­słych tomów. Tak mu kie­dyś zle­cił Bole­sław. Władca Pola­ków nie­ustan­nie środ­ków, zachęty i wszel­kiej pomocy nie szczę­dził, ponie­waż wielce mu na spi­sa­niu dzie­jów wła­snej dyna­stii zale­żało, zanim umrze. Guidolfo zawdzię­czał mu życie.

Przed wielu laty, nie­mal od początku wojen Bole­sława z nie­miec­kim Hen­ry­kiem, pol­ski władca pak­to­wał z Ardu­inem z Ivrei, ostat­nim lon­go­bardz­kim kró­lem Włoch. Arduin z woli lokal­nego moż­no­władz­twa przy­jął żela­zną koronę Lon­go­bar­dów po śmierci cesa­rza Ottona III w 1002 roku. Krótko po tym Hen­ryk, nowy nie­miecki król, usi­ło­wał zagar­nąć wło­ski tron dla sie­bie. Roz­pę­tały się wojny, siłą rze­czy Bole­sław i Arduin zna­leźli się w sojusz­ni­czym, anty­hen­ry­kow­skim obo­zie. Arduin wszel­kimi środ­kami zbroił i powięk­szał armię, mię­dzy innymi wywłasz­czał z mająt­ków lon­go­bardz­kich bisku­pów i opa­tów, któ­rzy w zemście opo­wie­dzieli się po stro­nie Hen­ryka. Jedy­nie niektó­rzy wło­scy duchowni wyso­kiej rangi, mię­dzy innymi Guidolfo, wów­czas zastępca opata klasz­toru Frut­tu­aria w Pie­mon­cie, poparli dąże­nia Ardu­ina. Guidolfo wykradł prze­bo­gaty skar­biec biskupa z Ver­celli, zamie­rza­jąc prze­ka­zać go Ardu­inowi. Nie­szczę­snym splo­tem wypad­ków pod­czas ucieczki w kościele wybuchł pożar, a następ­nie prze­niósł się na sąsied­nie zabu­do­wa­nia, pochła­nia­jąc w pło­mie­niach biskupa. Za kra­dzież majątku i usma­że­nie zwierzch­nika die­ce­zji spa­dła na Guidolfo nie tylko kościelna klą­twa, ale i wyrok śmierci nań wydano. Na taj­nym spo­tka­niu Arduin wypro­sił u Bole­sława obję­cie Guidolfo opieką. Tym spo­so­bem mnich zna­lazł się w Pol­sce. A że ota­czał go już wtedy nimb zawo­ła­nego pisa­rza i uczo­nego w księ­gach, Bole­sław zle­cił mu zada­nie napi­sa­nia histo­rii wła­snego rodu.

Gdzież to kro­ni­karz od tego czasu nie podró­żo­wał! Po wszyst­kich sąsied­nich kra­jach w zbie­ra­niu wie­ści, zapi­sków, opowie­ści i legend jeź­dził. Bole­sław przy­dał mu na stałe trzech tłu­ma­czy, sowi­cie ich opła­ca­jąc. Jed­nego od mowy na Rusi i ich­niego pisma peł­nego obcych zna­ków, jed­nego od mowy ludów skan­dy­naw­skich i jed­nego od rodzi­mej, pol­skiej mowy oraz jej narze­czy. Guidolfo bar­dzo szybko nauczył się pol­skiego, skut­kiem czego jeden tłu­macz odpadł. Jedy­nie dla nieco odmien­nych języ­ków Poła­bia i Pomo­rza, a także mowy Cze­chów dobie­rał sobie każ­do­ra­zowo bie­głego pomoc­nika. Naj­wię­cej pod­sta­wo­wych wia­do­mo­ści dostar­czyły mu opo­wia­da­nia i rela­cje ludzi naj­star­szych. Sta­rzy­ków, któ­rzy w pamięci zacho­wali opowie­ści ich przod­ków. A i sam Bole­sław wiele prze­ka­zów w rodzie pie­lę­gno­wa­nych ust­nie mu dostar­czył.

– Nudne to jakoś na samym początku. – Bole­sław odsu­nął stro­nice. – Pełno nazw, imion, ple­mion… Chcia­łem byś prze­lał na per­ga­miny wię­cej emo­cji, napię­cia…

– Ale…

– Na przy­kład – Bole­sław nie dawał mu dojść do głosu – jeżeli miecz zosta­nie wznie­siony do góry, to niech w brzesz­czo­cie odbiją się krwa­wym lśnie­niem sło­neczne pro­mie­nie, niech odgłos roz­trza­ski­wa­nych tarcz do wyobraźni prze­mówi…

– Na dal­szych stro­ni­cach pełno tego, książę. – Guidolfo odwa­żył się na zde­cy­do­wane prze­rwa­nie władcy. – Zaj­rze­li­ście dopiero w pierw­sze strony, a tam musi być zawarte nakre­śle­nie począt­ków. Dla jed­nego nużące, dla innego cie­kawe.

– Pierw­sza księga. – Bole­sław jesz­cze raz pod­niósł drugą stronę. – O… o, tutaj, o Sie­mo­wi­cie?

– Oraz jego ojcu i wujach.

– A powiedz ty mi, Gudo, jakich przy­dom­ków mi przy­da­łeś w czę­ści ostat­niej, o moim ojcu trak­tu­ją­cej, gdzie moje dzie­ciń­stwo wspo­mniane? – Bole­sław uśmiech­nął się lekko. – Bo aż trzy takowe już się ukuły: Chro­bry, Wielki i Wspa­niały.

– Żad­nych. Za waszych chło­pię­cych cza­sów nie było tako­wych. Gdy­bym opi­sał wasze czyny wieku doro­słego, to naj­chęt­niej przy­dał­bym Kró­lew­ski. Ale nie­stety zle­ci­li­ście komu innemu spi­sy­wa­nie naj­now­szych dzie­jów.

– Nie marudź, posta­raj się o zakoń­cze­nie two­jej pracy, na innych się nie oglą­da­jąc.

– Teraz, gdy Hen­ryk przed tygo­dniem zmarł, wszy­scy są pewni, książę, że papież rychło poświęci wam upra­gnioną koronę – zmie­nił gładko temat Guidolfo.

Bole­sław powstał.

– Ukończ dzieło, Gudo. Ja swoje na pewno do końca dopro­wa­dzę. Nie zemrę, dopóki Pol­ski kró­le­stwem nie usta­no­wię i synowi korony nie prze­każę.WYGNANIE

Giecz szy­ko­wał się na wielką bie­siadę uświet­nia­jącą dwie cere­mo­nie, w któ­rych odcho­dząca do kra­iny przod­ków sta­rość ustę­po­wała miej­sca wigo­rowi mło­do­ści. Po stro­nie sta­ro­ści: Cho­ści­sko, głowa wpły­wo­wego gie­czań­skiego rodu – opusz­czał świat żywych, tra­cąc pamięć i kon­trolę nad zacho­wa­niem – oraz Poprud, książę Polan, który bory­kał się z bole­ściami mocno pode­szłego wieku. Po stro­nie mło­do­ści: dwaj syno­wie Cho­ści­ska, bra­cia przy­rodni – Bojo­mir i Popiel.

Przed mie­sią­cem Poprud ogło­sił Popiela swym następcą. Nie­które z wpły­wo­wych rodów usi­ło­wały sprze­ci­wić się tej decy­zji, w ich mnie­ma­niu nie­zgod­nej z pra­wem, jako że Popiel po kądzie­lo­wej linii, na doda­tek z nie­ślub­nego łoża. Dla unik­nię­cia krwa­wych zamie­szek i docho­wa­nia prawa jed­no­cze­śnie kapłani z Gnie­zna nakło­nili Cho­ści­ska do prze­ka­za­nia for­mal­nej wła­dzy rodzi­ciel­skiej nad Popie­lem Popru­dowi. Nie obyło się bez nego­cja­cji. W ich wyniku Poprud zobo­wią­zał się obda­rzyć braci przy­rod­nich Popiela znacz­nymi god­no­ściami na ksią­żę­cym dwo­rze. Przed dwoma dniami u pod­nóża góry w Gnieź­nie Cho­ści­sko i Poprud doko­nali pod nad­zo­rem kapła­nów uro­czy­stego aktu. Góra sie­dzibą mocy bogów tak potęż­nej, że przez wiele ple­mion wszerz i wzdłuż czczona z naj­wyż­szą świę­to­ścią. Cho­ści­sko zrzekł się ojco­stwa, a Poprud Popiela usy­no­wił, mia­nu­jąc go jed­no­cze­śnie następcą tronu. Na zakoń­cze­nie cere­mo­nii uszczę­śli­wiony książę naka­zał wyda­nie za dwa dni w Gie­czu uro­czy­stej bie­siady, pokry­wa­jąc koszty z wła­snego skarbca. Zapro­szono wszyst­kich miesz­kań­ców opola. Zje­chać mieli, oprócz księ­cia z dru­żyną i orsza­kiem, kapłani i żercy z Gnie­zna z samym Moro­chem oraz przed­sta­wi­ciele znacz­niej­szych rodów z pozo­sta­łych polań­skich opoli.

Na dzień przed uro­czy­sto­ściami Cho­ści­sko ogło­sił na zebra­niu star­szy­zny gro­do­wej, że zrzeka się dobro­wol­nie prze­wo­dze­nia rodowi na rzecz syna Bojo­mira. Cere­mo­nial­nego aktu zamie­rzał dopeł­nić następ­nego dnia w obec­no­ści wszyst­kich zebra­nych na bie­sia­dzie gości. Tym samym Giecz miał podwójną oka­zję do świę­to­wa­nia.

* * *

Podą­żał na połu­dnie wzdłuż koryta potoku, cią­gnąc za sobą konia prze­wie­szo­nymi przez ramię pasami wodzy. Kro­czył łoży­skiem leni­wie szem­rzą­cej wody, jeżeli płyt­kość na to zezwa­lała, a dno nie pokry­wała muli­sta war­stwa roz­pa­dłego listo­wia i gałęzi, lub prze­dzie­rał się brze­giem. Wszędy wokół bez­miar gęstwiny stło­czo­nych drzew spo­wi­tych u ziemi mchami i chasz­czami. Odwieczne pół­mro­cze prze­bi­jały poje­dyn­cze snopy sło­necz­nych pro­mieni z tru­dem prze­dzie­ra­ją­cych się przez masę splą­ta­nych u szczytu kona­rów. Zni­ko­mość świa­tła utrud­niała roz­po­zna­nie zna­ków cio­sa­nych od dawien przez prze­wod­ni­ków na omsza­łych pniach. Nikt dobro­wol­nie nie zapę­dzi się w głąb pra­sta­rego lasu. Wejść weń pozor­nie moż­li­wym, zawró­cić lub zgoła prze­brnąć nie­po­dob­nym. Leśna głę­bia wpusz­cza, ale rzadko wypusz­cza intruza, na wieczne błą­ka­nie po ostę­pach go ska­zu­jąc. Stąd lud przy­dał jej miano „pusz­cza”. Jedy­nie odważny śmia­łek obe­znany z bie­giem któ­re­goś z licz­nych poto­ków i rze­czek prze­ci­na­ją­cych pusz­czę mógł się powa­żyć na jej przej­ście.

Bojo­mir od mło­do­ści, pod bacz­nym okiem ojca i star­szych braci, uczył się tajem­nych dró­żek pro­wa­dzą­cych do roz­sy­pa­nych mię­dzy poła­ciami lasów źre­bów, wio­sek i osad. Nie tylko pobra­tym­czych, ale rów­nież tych odle­glej­szych, obcym wład­com pod­le­głych. Zna­jo­mość uczęsz­cza­nych szla­ków otwar­tymi polami pro­wa­dzą­cych ważna, jak mawiał ojciec. Po czym uzu­peł­niał, że sekretne przej­ścia dzie­wi­czymi lasami przy­datne zarówno w cza­sie pokoju, jak i wojny. Dla­tego Bojo­mir wybrał tę drogę. Musiał jesz­cze tego dnia dotrzeć na powrót do Gie­cza, na naradę z braćmi przed jutrzej­szą uro­czy­sto­ścią. Gdyby wyru­szył z ukry­tego w pusz­czy sioła uczęsz­cza­nym otwar­tym szla­kiem, nie zdą­żyłby, choćby konia na śmierć zaje­chał. Zaś droga przez pusz­czę skra­cała czas podróży o ponad połowę.

Koń za ple­cami, par­ska­jąc paro­krot­nie, potar­gał łbem, naprę­ża­jąc mu wodze na ramie­niu i zmu­sza­jąc do zatrzy­ma­nia się. Bojo­mir pokle­pał zwie­rzę uspo­ka­ja­jąco po szyi, jed­no­cze­śnie uważ­nie wokół się roz­glą­da­jąc. W przo­dzie po pra­wej stro­nie, w odle­gło­ści nie­ca­łych trzy­dzie­stu kro­ków, doj­rzał mię­dzy drze­wami zbo­cza nie­wiel­kiego wznie­sie­nia, się­ga­ją­cego szczy­tem koron naj­wyż­szych ota­cza­ją­cych je dęb­cza­ków. Spomię­dzy ciem­no­zie­lo­nych plam omsza­ło­ści prze­świ­ty­wały brą­zo­wo­szare lica. Boskie moce utrwa­lone w kamien­nej bryle. Koń wyczuł chyba świętą zie­mię wokół kamie­nia, pomy­ślał Bojo­mir.

Spoj­rzał w skrawki nieba prze­świ­tu­jące w górze mię­dzy gęstą plą­ta­niną kona­rów. No tak, masze­ro­wali od poranka bez chwili postoju, może zwie­rzę zwy­czaj­nie poczęło się nie­cier­pli­wić z głodu i pra­gnie­nia? Tak czy ina­czej, nie roz­łoży się zbyt bli­sko wznie­sie­nia, lepiej nie draż­nić czu­wa­ją­cych tu odwiecz­nie demo­nów. Z zawie­szo­nej przy sio­dle torby wysu­płał owi­nięty w kapu­ściane liście pla­cek, upie­czony mu na drogę przez Gości­radę. Odła­maw­szy garść cia­sta, puścił konia wolno i skie­ro­wał się w stronę wznie­sie­nia. Przy­kuc­nął przy wąskim rowku wiją­cym się wokół kamien­nej pod­stawy, wydrą­żo­nym w ściółce przez zamierz­chłe poko­le­nia. W prze­szło­ści prze­wod­nicy wpo­ili mu wyraźny nakaz: aby ni­gdy, tędy prze­cho­dząc, nie zapo­mniał oka­zać posza­no­wa­nia należ­nego bóstwom, które w kamie­niu czu­wają, rowek oczy­ścić, gdyby zaszła potrzeba, znisz­cze­nia napra­wić i – naj­waż­niej­sze – osta­wić resztki jadła. Wsy­pał w jedną z trzech sto­ją­cych w rowku gli­nia­nych mise­czek zgnie­cione okru­chy placka. Przy­ło­żyw­szy prawą dłoń do cie­płej powierzchni kamie­nia, wypo­wie­dział zwy­cza­jowe życze­nia. Powró­ciw­szy do pasą­cego się konia, przy­siadł nad szem­ra­jącą deli­kat­nym podźwię­kiem wodą potoku. Powstał szu­kać miej­sca za potrzebą. Przy­kuc­nięty obok buj­nej krze­winy wpa­try­wał się we wznie­sie­nie nie­opo­dal. Widok przy­wo­łał zacho­wane w pamięci zda­rze­nie z prze­szło­ści.

Miał wtedy dzie­sięć lat. Dla wojen­nej zabawy ganiali całą chmarą rówie­śni­ków po sty­ka­ją­cym się z jezio­rem lesie, na zachód od grodu, uzbro­jeni w drew­niane toporki i trzci­nowe włócz­nie, podzie­leni na dwie dru­żyny. Strona ata­ku­jąca miała wytro­pić w zaka­mar­kach lasu i zmu­sić do walki obroń­ców. Przy­dzie­lony do dru­giej grupki Bojo­mir, klu­cząc mię­dzy drze­wami, szu­kał naj­lep­szego miej­sca na kry­jówkę. Prze­bie­gł­szy sze­roką gro­blę pro­wa­dzącą na nie­wielki pół­wy­sep, przy­sta­nął zzia­jany nie­opo­dal wej­ścia do świę­tego gaju. Rzu­cił szyb­kie, zacie­ka­wione spoj­rze­nie do wnę­trza. Pieńki na okrą­głym pla­cyku pośrodku dębów puste, chyba nikogo nie ma. Gdzieś z tyłu dobie­gły go odgłosy nawo­ły­wań. Pościg coraz bli­żej. Parę kro­ków przed wej­ściem obok dużego głazu, w gęstwi­nie roz­ga­łę­zień buj­nego krzewu dosko­nały scho­wek. Leżąc już w ukry­ciu, Bojo­mir obser­wo­wał bie­ga­ją­cych wokół chło­pa­ków z dru­żyny ata­ku­ją­cej. Pobie­gli dalej.

Ode­tchnąw­szy, spoj­rzał w niebo. Słońce docho­dziło pory koń­czą­cej nie­długo wojenne pod­chody. Wróci na miej­sce zbiórki z miną zwy­cięzcy, nie dał się zła­pać. Opa­dłe naprę­że­nie podzia­łało na pęcherz. Pod­szedł­szy do głazu, przy­mie­rzał się już do sika­nia, pro­sto na wygła­dzoną kamienną powierzch­nię. Rap­tem potężny krzyk rzu­cił nim nie­mal o zie­mię. Teraz dopiero, ner­wowo wcią­ga­jąc spodnie, doj­rzał, że jed­nak pla­cyk w świę­tym gaju nie był pusty. Sto­jący mię­dzy pień­kami opie­kun miej­sca wygra­żał mu grubą dębową laską. Obok niego stał Zby­luch i potęż­nym gło­sem naka­zał podej­ście do nich. Po śmierci Bie­żuni Cho­ści­sko przy­dzie­lił synowi Zby­lucha za wycho­wawcę. Jego sta­ro­ści, zasu­szo­nej pod pokrytą pożół­kłymi bruz­dami zmarsz­czek twa­rzą, nie spo­sób było oce­nić, mawiano, że już nad wycho­wa­niem ojca czu­wał. Kar­mił chło­pięcy umysł Bojo­mira przy­po­wie­ściami nasiąk­nię­tymi prze­róż­nymi mądro­ściami, wska­zów­kami, wyja­śnie­niami, przy­oble­czo­nymi w porów­na­nia z ota­cza­jącą ich zie­mią, nie­bem, lasami, wodami i zwie­rzę­tami. Opo­wia­dał o dzie­jach rodu, ple­mie­nia, o bogach i demo­nach, o pra­wach i zwy­cza­jach. Na ogół ser­deczny i życz­liwy, tym razem nie skry­wał gniewu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: