Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Sienkiewicz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sienkiewicz - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 308 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP.

Pra­gnął­bym na­pi­sać szkic kry­tycz­ny o ży­wo­cie twór­czo­ści i sła­wy Sien­kie­wi­cza, choć wiem, że każ­da z tych dwóch bo­ha­te­rek god­ną by­ła­by wiel­kie­go po­ema­tu. Będę się sta­rał okre­ślić cha­rak­ter tej twór­czo­ści, w jej har­mo­nii we­wnętrz­nej przez okre­śle­nie sto­sun­ku jej do ide­ałów, uczuć i ży­cia ludz­ko­ści i na­sze­go spo­łe­czeń­stwa, nie zaś przez po­rów­ny­wa­nie z in­ny­mi mo­ca­rza­mi twór­czo­ści.

Nie dał­bym wca­le do­wo­du od­wa­gi cy­wil­nej za­pew­nia­jąc, że w pra­cy tej nie będę się ra­cho­wał z wraż­li­wo­ści. Sien­kie­wi­cza na kry­ty­kę, z jego na nią re­ago­wa­niem al­bo­wiem i jed­na i dru­gie rów­na­ją się zeru. Do­wód tej od­wa­gi znaj­dzie jed­nak czy­tel­nik w in­nem za­pew­nie­niu: nie będę się ra­cho­wał z wła­sne­mi po­przed­nio kie­dy­kol­wiek wy­gło­szo­ne­mi o dzie­łach Sien­kie­wi­cza zda­nia­mi, któ­re zresz­tą od dzi­siej­szych nie róż­ni­ły się nig­dy za­sad­ni­czo.

Przed trze­ma laty na­pi­sa­łem był "syl­wet­kę" Sien­kie­wi­cza któ­rej stu­dy­um ni­niej­sze jest tyl­ko roz­wi­nię­ciem, ści­śle wier­nem co do du­cha. Gdy jed­nak eg­zem­plarz rę­ko­pi­su je­dy­ny za­gi­nął w cu­dzych rę­kach, wo­la­łem na ra­zie zwró­cić pie­nią­dze wy­daw­cy, niż pi­sać na­no­wo. Tak sta­ły za­miar po­wró­ce­nia z cza­sem do tej sa­mej pra­cy po­zo­stał­by może na za­wsze za­mia­rem, gdy­by za­chę­ty ko­le­gów i przy­ja­ciół nie prze­ko­na­ły mnie, ż na­wet taka ro­bo­ta o Sien­kie­wi­czu nie by­ła­by zby­tecz­ną, że moja pew­ność swo­ich my­śli po­win­na prze­zwy­cię­żyć raz jesz­cze nie­pew­ność sie­bie. Wresz­cie roz­mo­wy uwy­raź­nia­ły mi nie­raz wła­sne po­glą­dy i po­czu­cia, po­głę­bia­jąc je, zda­rza­ło się zaś, że mi wska­zy­wa­no wła­ściw­szy punkt wi­dze­nia tego lub owe­go szcze­gó­łu. Nie­je­den na­strój mój z roz­mo­wy prze­szedł do tej pra­cy. To też po­czu­wam się do obo­wiąz­ku po­dzię­ko­wa­nia, wy­mie­nia­jąc jed­nak na­zwi­ska wy­łącz­nie tych, któ­rych to na­wet zdzi­wić nie może, jako nie­ob­cych far­bie dru­kar­skiej: He­le­na Cey­sin­ge­rów­na, Igna­cy Chrza­now­ski, Ma­rya Fi­li­po­wi­czo­wa, Ka­zi­mierz Gliń­ski, Lu­dwi­ka Go­dlew­ska, Jó­zef Hła­sko, Wła­dy­sław Ja­bło­now­ski, Jan Kar­ło­wicz, Mie­czy­sław Kar­ło­wicz, Bo­le­sław Ko­skow­ski, ś… p. Sta­ni­sław Ła­gu­na, Igna­cy Ma­tu­szew­ski, Osto­ja, Lau­ra Py­tliń­ska, Sta­ni­sław Py­tliń­ski, Alek­san­der Smacz­niń­ski, Ce­cy­lia Wa­lew­ska, Zyg­munt Wa­si­lew­ski, Sta­ni­sław Wit­kie­wicz. Dzię­ku­ję więc.I.

Nie czas jesz­cze na sto­so­wa­nie me­to­dy Sa­in­te-Beu­ve'oskiej do Sien­kie­wi­cza – oby żył wiecz­nie! – wol­no jed­nak za­wsze w dzie­łach pi­sa­rza do­pa­try­wać się du­szy ich, du­szy co je oży­wia, w da­nym zaś wy­pad­ku to wię­cej niż wy­star­cza: ta­kie one prze­zro­czy­ste tą prze­zro­czy­sto­ścią, na któ­rą skła­da­ją się bez­po­śred­niość, szcze­rość i pro­sto­ta. Zda­je mi się, że du­szę tę wi­dzę całą dziś do­pie­ro po od­czy­ta­niu od­ra­zu w po­rząd­ku chro­no­lo­gicz­nym pism Sien­kie­wi­cza, jako roz­dzia­łów wiel­kie­go po­ema­tu, gdzie ona jest bo­ha­ter­ką.

Czy­tać bo­wiem dzie­ła pi­sa­rza z prze­rwa­mi w cią­gu lat ca­łych – jest to oglą­dać każ­dą z osob­na część po­są­gu bo­ha­te­ra, tak jak czy­ta­nie uryw­ka­mi jest wzglę­dem ca­łej po­wie­ści tem, czem pa­trze­nie na ka­wał­ki po­cię­te­go ob­ra­zu.

Stu­dy­ując dzie­ła po­etów nig­dy nie umia­łem się wstrzy­mać od wy­obra­ża­nia so­bie, jak wy­glą­dał­by sam twór­ca w sy­tu­acy­ach swo­ich bo­ha­te­rów, i w róż­nych cza­sach, i w róż­nych sfe­rach. Dzie­ło bez­dar­ne nic nie mówi o au­to­rze, ale za rze­tel­nie na­tchnio­ne­mi stoi dla oka za­chwy­co­ne­go sama du­sza twór­cza ar­ty­sty, niby za pry­zma­tem, co nie tai, jak za­ła­mu­ją się w nim pro­mie­nie.

Nie­kie­dy naj­na­mięt­niej­sze sło­wa mi­ło­ści zdra­dza­ją du­szę czy­stą i ma­rzy­ciel­ską, a w naj­ide­al­niej­szych drży zmy­sło­wość tłu­mio­na. Tu roz­pa­la­ją­ce sło­wa bo­ha­ter­skie na­gle ci na­su­wa­ją py­ta­nie, czy au­tor pierw­szy­by nie rzu­cił tar­czy na polu bi­twy, in­ne­go zaś skrom­na pro­sto­ta kry­je i od­sła­nia za­ra­zem męz­two nie­złom­ne. Tu w za­cie­ka­niach się fi­lo­zo­ficz­no-psy­cho­lo­gicz­nych my­śli czu­je­my cia­sną prak­tycz­ność ser­ca, tam w pe­sy­mi­stycz­nej wzgar­dzie dla ży­cia sza­le­je prze­ra­żo­na myśl o ko­niecz­no­ści śmier­ci, ów­dzie w zim­nej i cy­nicz­nej wzgar­dzie dla mi­ło­ści pło­nie na­mięt­ne ma­rze­nie o wie­czy­stem ko­cha­niu.

Cza­sem znów się sły­szy w brzmie­niu słów waż­ność du­ka­to­wą czy­nu. Wte­dy przy­po­mi­na się myśl Car­ly­le'a, że bo­ha­ter­stwo wła­ści­wie jest jed­no, tyl­ko się róż­nie prze­ja­wia.

Oto wiel­ki pro­rok gdy­by zba­wie­nie ludu tego wy­ma­ga­ło, mógł­by się oka­zać wiel­kim wo­dze­ni lub kró­lem, a ge­nial­ny re­for­ma­tor nie ma­jąc wo­bec du­cha cza­su lub prze­szkód czy oko­licz­no­ści ży­wio­ło­wych nic do re­for­mo­wa­nia, mógł­by wy­śpie­wać pieśń, któ­ra­by pcha­ła przy­szłe bo­ha­te­ry, po­mi­mo ich świa­do­mo­ści, do wiel­kich czy­nów.

Otóż co do Sien­kie­wi­cza, to za­mknąw­szy książ­kę i otarł­szy łzy za­chwy­tu czy wzru­sze­nia, wie­rzę bez­względ­nie, że w tej lub owej sy­tu­acyi zro­bił­by on to samo, co naj­wy­raź­niej­szy i naj­sym­pa­tycz­niej­szy z jego bo­ha­te­rów, je­że­li nie wię­cej. – Ta wia­ra nie ze złu­dze­nia ar­ty­stycz­ne­go pły­nie, ale za to czy­ni je nie­mal rze­czy­wi­sto­ścią. To też kie­dy my­ślę o jego du­szy, to dar­mo zda­ję so­bie spra­wę z ogrom­nej sła­wy jego w mie­ście i świe­cie, z wpły­wu nie­sły­cha­ne­go, jaki dzie­ła jego wy­wie­ra­ją…

Taka świa­do­mość sie­bie sa­me­go, swej siły, taka wy­obraź­nia obok ta­kiej zna­jo­mo­ści za­rów­no po­je­dyn­czych jak i zbio­ro­wych jed­no­stek ludz­kich, ta­kie sku­pie­nie du­cho­we obok ta­kiej siły woli – źró­dło nie­chyb­ne pa­no­wa­nia nad ludź­mi i wy­pad­ka­mi – ta­kie ro­zu­mie­nie swo­ich obo­wiąz­ków, ta­kie wi­dze­nie ce­lów obok ta­kiej nie­złom­no­ści w dą­że­niu do nich – wszyst­ko to od­czu­te w dzia­łal­no­ści jego pi­sar­skiej, każe wie­rzyć, że nie­ma prze­zna­czeń, któ­re­by dla nie­go były za wiel­kie.

Gdy­by żył w cza­sach, ja­kie opi­su­je, był­by wiel­kim ry­ce­rzem, wiel­kim wo­dzem, wiel­kim mę­żem sta­nu, któ­ry­by hi­sto­ryę i po­emat ro­bił, za­miast je pi­sać. Ani wąt­pię, że w jego pier­si miesz­ka duma ogrom­na, ale nie za wiel­ka, bo nie prze­wyż­sza­ją­ca nie­tyl­ko siły du­cho­wej i po­czu­cia oby­wa­tel­skie­go, lecz oczy­wi­ście na­wet za­słu­gi.

Nie chciał­bym być po­są­dzo­nym, iż my­ślę, że w wy­ra­zach: "tem­pe­ra­ment bo­jow­ni­ka" po­wia­dam już coś zu­peł­nie okre­ślo­ne­go o tem­pe­ra­men­cie twór­czym Sien­kie­wi­cza. Kto prze­czy­tał dzie­ła jego, temu mi­mo­wol­na cho­ciaż­by i nie­świa­do­ma ana­li­za ide­owo-ar­ty­stycz­na sa­mej "Try­lo­gii" od­kry­ła w tem po­ję­ciu całą gam­mę po­jęć – od śle­pe­go za­pa­łu żoł­nie­rza, go­to­we­go każ­dej chwi­li dać ży­cie dla tej cho­ciaż­by mi­lio­no­wej cząst­ki ho­no­ru i sła­wy ogó­łu, któ­rej jest no­si­cie­lem, aż do pa­no­wa­nia nad sobą wo­dza i męża sta­nu, któ­ry musi gaz wy­bu­cho­wy za­pa­łu sku­pić do twar­do­ści bry­ły, moc­nej choć­by cały cię­żar gma­chu dźwi­gnąć na so­bie. Taki się nie za­pa­mię­ty­wa, lecz zda­je so­bie ze wszyst­kie­go spra­wę i wszyst­ko ob­ra­cho­wy­wa na­tchnie­nio­wo, po­mny, że jest ka­mie­niem wę­giel­nym, że każ­da myśl jego prze­ra­dza się w stal ho­no­ru i sła­wy dla ty­siąc­ów. Taki musi być opor­tu­ni­stą, tem się tyl­ko róż­nią­cym od tych, któ­rym dla wzgar­dy tę na­zwę rzu­ca­my, że cele jego wiel­kie u Boga a środ­ki ge­nial­ne i szczyt­ne u lu­dzi.

Ka­rol XII, na­ra­ża­ją­cy losy, ho­nor i sła­wę ar­mii swej i pań­stwa dla sa­tys­fak­cyi strze­la­nia do bi­wa­ku­ją­cych przy ogni­sku ko­za­ków, oka­zu­je wiel­ką swą niż­szość w po­rów­na­niu ze swym prze­ciw­ni­kiem, zda­je się bła­znem, ja­kim był­by ksią­żę Je­re­mi, bi­ją­cy się w po­je­dyn­kę z wa­taż­ka­mi ko­zac­ki­mi, kie­dy wol­no mu było na­ra­żać się na śmierć chy­ba aż tak wiel­ką, jak wiel­kie było to, co uosa­biał.

W ca­łej li­te­ra­tu­rze świa­ta nie znam wy­ra­zist­sze­go ob­ja­wie­nia es­sen­cyi wszel­kie­go moż­li­we­go tem­pe­ra­men­tu bo­jow­ni­ka, we wszel­kiem moż­li­wem zna­cze­niu tego wy­ra­zu, – jak u Sien­kie­wi­cza. W tej chwi­li ze stu przy­kła­dów przy­cho­dzi mi na myśl na­strój Zbysz­ka ("Krzy­ża­cy") w po­je­dyn­ku z Rot­gie­rem. Jak się to za­wsze dzie­je z mo­men­ta­mi naj­wyż­szej praw­dy psy­cho­lo­gicz­nej ude­rza to wy­obraź­nię, jak ob­raz na­gły, a myśl – jak wiecz­ny sym­bol. Nie mogę się po­wstrzy­mać od przy­to­cze­nia tego "wiecz­ne­go sym­bo­lu" wszel­kie­go bo­jo­wa­nia, ja­kem to na­zwał: sko­ja­rze­nie wra­żeń i my­śli, wbrew wszel­kim prze­pi­som kry­tycz­nym, każe mi w pierw­szym roz­dzia­le mó­wić o tem, na co niby miej­sce by­ło­by w ostat­nim.

Zbysz­ko pła­cze i sza­le­je, ko­cha i nie­na­wi­dzi przed bo­jem, ale wal­czy tyl­ko dla zwy­cięz­twa. Rot­gier w po­je­dyn­ku "z pod sta­lo­we­go oka­pu wi­dział za­ci­śnię­te noz­drza i usta prze­ciw­ni­ka, a chwi­la­mi błysz­czą­ce oczy, i mó­wił so­bie, że za­pal­czy­wość po­win­na go unieść, że się za­pa­mię­ta, stra­ci gło­wę, i w za­śle­pie­niu wię­cej bę­dzie my­ślał o za­da­wa­niu ra­zów, niż obro­nie. Ale po­my­lił się i w tem. Zbysz­ko nie umiał uchy­lać się od cio­sów pół­ob­ro­tem, ale nie za­po­mniał o tar­czy, i wzno­sząc to­pór, nie od­sła­niał się wię­cej, niż na­le­ża­ło. Wi­docz­nie uwa­ga jego zdwo­iła się, a po­znaw­szy do­świad­cze­nie i spraw­ność prze­ciw­ni­ka, nie­tyl­ko się nie za­pa­mię­tał, ale sku­pił się w so­bie, stał się ostroż­niej­szym, i w ude­rze­niach jego był ja­kiś roz­mysł, na któ­ry nie go­rą­ca, ale tyl­ko zim­na za­wzię­tość zdo­być się może.

Rot­gier, któ­ry nie mało wo­jen od­był i nie mało sta­czał bi­tew, bądź kupą, bądź w po­je­dyn­kę, wie­dział z do­świad­cze­nia, że by­wa­ją lu­dzie, jako pta­ki dra­pież­ne, stwo­rze­ni do wal­ki i szcze­gól­nie ob­da­ro­wa­ni przez na­tu­rę, któ­rzy jak­by od­ga­du­ją to wszyst­ko, do cze­go inni do­cho­dzą przez całe lata ćwi­czeń, i wraz po­miar­ko­wał, że ma z jed­nym z ta­kich do czy­nie­nia. Od pierw­szych ude­rzeń zro­zu­miał, że w tym mło­dzi­ku jest coś ta­kie­go, co jest w ja­strzę­biu, któ­ry w prze­ciw­ni­ku wi­dzi je­dy­nie łup swój, i nie my­śli o ni­czem wię­cej, tyl­ko aby go do­się­gnąć szpo­na­mi".II.

Przed trzy­dzie­stu latu po­stę­po­we koło li­te­rac­kie w War­sza­wie ani się do­my­śla­ło, jaka siła wcho­dzi przez nie do pi­śmien­nic­twa pol­skie­go. Przy­pusz­czam, że by­ła­by ona do od­gad­nię­cia dla tych, przed któ­ry­mi ze­chciał­by Sien­kie­wicz głąb du­szy od­kryć pry­wat­nie, ale spra­woz­da­nia­mi swo­je­mi te­atral­ne­mi w "Prze­glą­dzie Ty­go­dnio­wym " lub stu­dy­ami li­te­rac­kie­mi w "Ty­go­dni­ku ilu­stro­wa­nym" nie wy­su­wał on wca­le gło­wy po­nad hu­fiec bo­jow­ni­ków po­stę­pu.

Za­pew­ne na­wet w ów­cze­snych utwo­rach jego dziś zo­ba­czy kto może tak zwa­ne lwie pa­zu­ry, ale wte­dy naj­prze­ni­kliw­si, nie­tyl­ko cał­kiem bez­stron­ni lu­dzie, nic oso­bli­we­go doj­rzeć by w nich nie mo­gli. Na­wet w sty­lu jego ów­cze­snym nie ude­rza jesz­cze ta póź­niej­sza pro­sto­ta, swo­bo­da, prze­zro­czy­stość i jędr­ność.

Dru­ko­wa­na w r. 1870 po­wieść "Na mar­ne" dała Sien­kie­wi­czo­wi ty­tuł po­wie­ścio­pi­sa­rza, ga­da­nie zaś dzi­siej­sze, iż zwró­ci­ła ona od­ra­zu uwa­gę czy­ta­ją­ce­go ogó­łu i kry­ty­ków li­te­rac­kich na nową siłę li­te­rac­ką, jest tyl­ko fra­ze­sem kon­wen­cy­onal­nym.

Mą­dre i ślicz­ne "Hu­mo­re­ski z teki Wor­szył­ły", wy­da­ne pod pseu­do­ni­mem Li­two­sa wzmoc­ni­ły już bar­dziej sta­no­wi­sko Sien­kie­wi­cza wo­bec li­te­ra­tów i czy­tel­ni­ków zgru­po­wa­nych do­ko­ła "Prze­glą­du Ty­go­dnio­we­go".

Hu­mor Sien­kie­wi­cza, hu­mor w wiel­kim sty­lu, hu­mor ar­ty­sty psy­cho­lo­ga, nie nada­wał się zbyt­nio do fel­je­to­nów, o któ­rych to­nie wy­si­lo­ne­go nie­co choć świet­ne­go dow­ci­pu, prze­ska­ku­ją­ce­go we­dług mody ów­cze­snej z przed­mio­tu na przed­miot, moż­na są­dzić na­wet ze wstę­pu do "Li­stów z Ame­ry­ki". Jego kry­ty­ki li­te­rac­kie też war­to­ści ani po­wo­dze­nia oso­bli­we­go nie mia­ły, a do­pie­ro w " Sta­rym słu­dze", "Hani" i "Se­li­mie Mi­rzie", jak mi się zda­je, moż­na już wy­raź­nie doj­rzeć wie­le cech cha­rak­te­ry­stycz­nych oraz ide­ałów póź­niej­szej twór­czo­ści au­to­ra.

Ude­rza tu przedew­szyst­kiem spo­strze­gaw­czość i ta­lent rzeź­bie­nia w mo­wie po­sta­ci oraz dusz ludz­kich. "Sta­ry słu­ga" jest su­mien­nem i do­sko­na­łem stu­dy­um z na­tu­ry, a aka­de­mik czci­ciel Grac­chów jest już ty­pem god­nym za­jąć miej­sce obok naj­głęb­szych i naj­wy­ra­zist­szych po­sta­ci Sien­kie­wi­cza.

Wy­twor­nie pol­ski, nie bi­ją­cy w oczy wy­ra­za­mi, cie­pły i po­god­ny hu­mor zda­je się tu pły­nąć za­rów­no z przed­mio­tu opi­sy­wa­ne­go, jak z ser­ca au­to­ra. Nie­po­dob­na się nie uśmiech­nąć na wia­rę "mi­strza" w do­nio­słość sta­no­wi­ska stu­denc­kie­go, na jego wzgar­dę dla "prze­są­dów", na prze­ko­na­nie, że "do rzą­dze­nia świa­tem i do wy­wie­ra­nia po­tęż­ne­go na całą ludz­kość wpły­wu czło­wiek naj­zdol­niej­szym jest mię­dzy 18 a 23 ro­kiem ży­cia, póź­niej bo­wiem sta­je się zwol­na idy­otą czy­li kon­ser­wa­ty­stą", ale to jest uśmiech życz­li­wy i ra­do­śny, zro­dzo­ny z rzeź­kie­go tchnie­nia złu­dzeń mło­do­ści, uśmiech wzru­sze­nia i tę­sk­no­ty po nich. I jak ta duma z "za­cią­ga­nia" się mi­strzow­skie­go i z "ma­leń­kie­go spo­tkań­ka" go­dzi się z jego szcze­rym i głę­bo­kim za­pa­łem dla wie­dzy, któ­ry nie po­zwa­la mu my­śleć na­wet ani o swo­jej doli oso­bi­stej, ani o zdro­wiu. W tem za­pa­mię­ta­niu się, w tem rwa­niu się wprost do wi­dze­nia swe­go bez ob­ra­cho­wy­wa­nia środ­ków, bez pa­trze­nia dro­gi, bez ra­cho­wa­nia ofiar z wła­snych sił – jest cały cha­rak­ter na­ro­do­wy, któ­re­go naj­wszech­stron­niej­szym piew­cą jest Sien­kie­wicz. "Mistrz-aka­de­mik" wie rów­nie do­brze, iż "ży­cie na ze­wnątrz bez my­śli, dla któ­rej się żyje i pra­cu­je i wal­czy, jest głup­stwem" jak i to, że "by żyć ro­zum­nie i wal­czyć mą­drze, po­trze­ba trzeź­wo pa­trzeć na rze­czy", jeno pierw­szą w tych prawd czu­je, dru­gą zaś ro­zu­mie tyl­ko ode­rwa­nie. Jego krysz­ta­ło­we ser­ce sła­wiań­skie czu­je in­stynk­tow­nie, że nie jest z gu­ta­per­ki i że upadł­szy z pod ob­ło­ków strą­co­ne za­wo­dem mo­gło­by się stłuc, to też wma­wia on w sie­bie, że nie chce ani ży­cia, ani ide­ałów.

"Ko­chasz, oszu­ka cię ko­bie­ta; wie­rzysz, na­dej­dzie chwi­la zwąt­pie­nia; a nad ba­da­niem prze­wo­du po­kar­mo­we­go wy­mocz­ków mo­żesz sie­dzieć spo­koj­nie do śmier­ci…" Ale o jed­nem tyl­ko za­po­mniał "mistrz trzeź­wy", że nie zdra­da ko­bie­ty, ani ru­ina wie­rzeń gu­bią du­szę, lecz prze­pa­la ją wła­sny za­pał, któ­ry pa­ku­je w jed­no ja­kieś przed­się­bior­stwo du­cho­we cały ka­pi­tał sił ser­ca i ner­wów, że trzeź­wość po­le­ga na mą­drej sił eko­no­mii, że czło­wiek, któ­ry w naj­nie­za­wod­niej­szy in­te­res bę­dzie wkła­dał co­dzień na­wet ostat­nie gro­sze, nie­zbęd­ne na odzież i prze­ży­wie­nie się, do­ro­bi się mo­gi­ły, nie for­tu­ny. To też przy po­że­gna­niu z ucznia­mi fra­zes: "ja tam nie je­stem sen­ty­men­tal­ny" owa jego trzeź­wość wy­ma­wia ze łza­mi w gło­sie. Po pro­stu nie­ma się na­wet pew­no­ści, że ten nie­do­wia­rek nie da się znów zła­pać na wie­rze, iż ja­kaś su­kien­ka jest świę­to­ścią, cho­ciaż raz już prze­ko­nał się, "że to był per­kal".

Wo­bec peł­nej bla­sku wy­pu­kło­ści, w ja­kiej wi­dzę ten niby mi­mo­cho­dem na­szki­co­wa­ny typ, bled­ną mi i za­cie­ra­ją się z od­le­gło­ści wszyst­kie inne, cho­ciaż po­praw­nie i kon­se­kwent­nie ry­so­wa­ne.

W toku wy­pad­ków czu­je­my duch żąd­ny przy­gód ry­cer­skich, sza­lo­ne sko­ki kon­no, po­rwa­nie, go­ni­twa, po­je­dy­nek… Wresz­cie po­mi­ja­jąc le­gen­dę bez­pod­staw­ną, we­dług któ­rej owa "mała try­lo­gia" mia­ła być tyl­ko opra­co­wa­ną po pi­sar­sku kart­ką z wła­sne­go pa­mięt­ni­ka au­to­ra, nie­po­dob­na nie do­strzedz, jak on sym­pa­tycz­nie umie od­czuć i zro­zu­mieć pew­ne ce­chy du­szy ludz­kiej.

Wspa­nia­le wy­glą­da tu py­cha Hen­ry­ka, przy­zna­ją­ce­go się, że to mu tyl­ko "po­zwa­la trzy­mać" z Se­li­mem, że jest od nie­go sil­niej­szy; kie­dy Se­lim, zga­du­jąc, że męką jest dlań jego bliz­kość z Ha­nią, pro­si go naj­ser­decz­niej, żeby mu po­wie­dział szcze­rze, czy ów do­mysł jest słusz­ny, – Hen­ryk po­wstrzy­mu­je chęć rzu­ce­nia się na szy­ję przy­ja­cie­lo­wi i wy­zna­nia swej mi­ło­ści: "duma prze­kor­na" usły­sza­ła tyl­ko: "żal mi cie­bie" i upar­cie tłu­ma­czy on swój hu­mor po­wta­rza­niem: "zle­cia­łem z ko­nia".

Po­tra­fi ona i wię­cej: samą Ha­nię, "choć w du­szy pła­ka­ło mu sto gło­sów i sto naj­czul­szych piesz­czo­nych wy­ra­zów na ustach" – że­gna on jed­nym zim­nym, dru­gim szorst­kim fra­ze­sem.

Zresz­tą za­sta­na­wia­jąc się wo­gó­le nad nie­sły­cha­ną wstrze­mięź­li­wo­ścią Sien­kie­wi­cza w wy­ra­zie go­ręt­szych i szczyt­niej­szych uczuć i my­śli, przy­po­mi­na­łem so­bie nie­raz jego wła­sne sło­wa, za­sto­so­wa­ne do ta­kie­go sym­pa­tycz­ne­go mu " mi­strza-aka­de­mi­ka".

"Była to du­sza dum­na, choć go­rą­ca, więc za­wsze peł­na oba­wy, by jej nie ode­pchnię­to, gdy się ko­muś pierw­sza po­chy­li".

Zda­je mi się, że to wszyst­ko, co nam w dzie­łach jego ser­ce za­pa­la i łzy wy­ci­ska na­pi­sał on do­pie­ro pod­daw­szy so­bie hyp­no­tycz­nie, że mówi do wła­snej du­szy, do bó­stwa, lub co naj­wy­żej do du­szy zbio­ro­wej "spo­łe­czeń­stwa" – do idei. Za­pew­ne, ży­cie samo co­raz bar­dziej za­chę­ca­ło tę jego dumę do ob­wa­ro­wy­wa­nia się, bo tu bądź co bądź czę­ściej niż po­tem moż­na od­na­leźć ja­kieś omal nie sen­ty­men­tal­ne po­ema­to­we za­ku­sy, jak n… p… ów dłu­gi ustęp, roz­po­czy­na­ją­cy się od słów "ko­cha­łem ją" ("Pi­sma" t. I, str. 115 – 116) lub ten inny, gdzie Hen­ryk po­wie­dziaw­szy: "my­śla­łem… że to już zbli­ża się śmierć i uspo­ko­je­nie wiel­kie a lo­do­wa­te; – do­da­je na­tych­miast: "Zda­ło mi się, że ta po­sęp­na gro­bo­wa wład­czy­ni bie­rze mię w swo­je po­sia­da – nie, więc wi­ta­łem ją spo­koj­nem, szkli­stem okiem. Skoń­czy­ło się – my­śla­łem". "Ale nie skoń­czy­ło się nic" – wtrą­ca jak­by mi­mo­wo­li hu­mor au­to­ra.

Ja­kąż to szko­łę su­ro­wą pod do­zo­rem wła­snej świa­do­mo­ści mu­siał przejść pi­sarz, żeby dojść do tego, że w to­mach ca­łych póź­niej­szych nie­po­dob­na cza­sem zna­leźć jed­ne­go wy­ra­zu nie­po­trzeb­ne­go, kie­dy tu jesz­cze na­po­ty­ka­my okre­sy całe zby­tecz­ne. Tak n.p… mó­wiąc o chłop­cu, któ­re­go za­rów­no wiek i uspo­so­bie­nie mu­siał już po­znać czy­tel­nik, i opo­wie­dziaw­szy o czy­nie, któ­ry sam sto­kroć le­piej od fra­ze­sów ode­rwa­nych cha­rak­te­ry­zu­je, au­tor do­da­je: "Był to ślub mło­de­go eg­zal­to­wa­ne­go chło­pa­ka" i t.d. (str. 26 i nast.). W tych mło­dzień­czych utwo­rach cza­ru­je już wła­ści­we Sien­kie­wi­czo­wi po­czu­cie na­tu­ry, dar chwy­ta­nia na­stro­jów w rze­czach. Cud­nym jest ów świt wiej­ski w po­wro­cie chłop­ców ze szkół do domu, a kie­dy się oni już zbli­ża­li do Cho­rzel "z mi­na­re­to­wej wie­życz­ki ozwał się smęt­ny a śpiew­ny głos mu­ezi­na zwia­stu­ją­cy, że, noc gwiaź­dzi­sta spa­da na zie­mię i że Al­lah jest wiel­ki". Jed­nem sło­wem tu w pąku cała nie­mal du­sza twór­czo­ści Sien­kie­wi­cza.

Mó­wi­łem już o ma­rze­niach ry­cer­skich, któ­re tak wy­raź­nie brzmią w sło­wach ojca Hen­ry­ka, gdy wy­pra­wia syna na po­je­dy­nek z Se­li­mem: "Niech cię pro­wa­dzi Bóg oj­ców two­ich, idź bić się z Ta­ta­rem". (Na­wet po ta­kim fra­ze­sie Sien­kie­wicz wy­krzyk­ni­ka nie po­sta­wił).

Wo­gó­le duch tra­dy­cyi ry­cer­sko szla­chec­kich ma tu już je­śli nie świą­ty­nię, to pięk­ną ka­pli­cę. Nie brak też cud­nych na­stro­jów re­li­gij­nych, któ­re wie­lu kry­ty­kom zda­ły się do­pie­ro w "Ro­dzi­nie Po­ła­niec­kich" zwro­tem. Tym­cza­sem już tu przy mo­dli­twach wie­czor­nych ze sta­re­go ob­ra­zu "ciem­na twarz Mat­ki Bo­skiej z dwo­ma cię­cia­mi sza­bli na po­licz­ku po­glą­da­ła do­bro­tli­wie, zda­wa­ła się brać udział w ro­dzin­nych tro­skach, doli i nie­do­li i bło­go­sła­wić wszyst­kich u Jej stóp ze­bra­nych". Ser­cu Hen­ry­ka, za­chwy­co­ne­mu wspo­mnia­nem przed chwi­lą świ­tem, "zda­wa­ło się, że wszyst­ko bu­dzi się, żyje i że cała oko­li­ca śpie­wa: Kie­dy ran­ne wsta­ją zo­rze, To­bie zie­mia, To­bie mo­rze…"

Ani o włos wię­cej nie było sen­su w pre­ten­syi po­stę­po­we­go obo­zu do Sien­kie­wi­cza o od­stęp­stwo spo­łecz­ne. Już w cy­ta­tach po­wyż­szych wy­raź­nie znać nie ra­cho­wa­nie się z jego du­chem ów­cze­snym, a ma­te­ry­alizm trak­tu­je Sien­kie­wicz jako mrzon­kę mło­dzień­czą – nie bez hu­mo­ru. Cie­nia ja­kichś ten­den­cyi spo­łecz­no-na­uko­wych w sty­lu ów­cze­sne­go "Prze­glą­du Ty­go­dnio­we­go" tu nie wi­dać. Wo­gó­le po­wie­dział­bym, że wszyst­ko co jest w Sien­kie­wi­czu siłą, ka­za­ło mu za­wsze ko­chać spo­łe­czeń­stwo swo­je po­nad for­muł­ka­mi par­tyi, nie­za­leż­nie od gra­nic cza­su… I to nie za­słu­ga, ja­kem to nie­wła­ści­wie po­wie­dział, tyl­ko prze­zna­cze­nie.III.

Ame­ry­kań­ska epo­ka w ży­ciu Sien­kie­wi­cza jest sze­re­giem wy­raź­nych ilu­stra­cyi tej praw­dy. Dow­cip iskrzą­cy się i wy­twor­ny po hej­now­sku chłosz­cze wady swe­go spo­łe­czeń­stwa z ob­czy­zny tyl­ko przez pierw­sze roz­dzia­ły owej pierw­szej wy­ciecz­ki na za­chód. Po­tem okres na­mięt­ne­go spo­strze­ga­nia i roz­my­śla­nia nad swo­je­mi spo­strze­że­nia­mi za­stę­pu­je myśl nie­mal nie­ustan­na, a życz­li­wa i go­rą­ca o swo­im kra­ju, myśl, któ­ra po­wo­li wy­peł­nia całe pra­wie ży­cie we­wnętrz­ne po­dróż­ni­ka o "tro­chę cy­gań­skiej du­szy i nig­dzie nie mo­gą­ce­go za­grzać miej­sca".

Mó­wiąc na­wia­sem, ta "cy­gań­skość" jest po­pro­stu słu­cha­niem gło­su pew­nych sił du­szy, do­ma­ga­ją­cych się, po­mi­mo świa­do­mo­ści na­wet, wej­ścia w ży­cie. To od­wa­ga szu­ka nie­bez­pie­czeństw i pa­no­wa­nia nad nie­mi, to zdol­ność do od­czu­wa­nia wra­żeń po­tęż­nie pięk­nych i wiel­kich rwie się z nad sto­ją­cej wody po­spo­li­to­ści, do ja­kichś nie­zna­nych uro­ków eg­zo­tycz­nych.

Usły­szaw­szy wśród cud­nej Ana­he­im­skiej do­li­ny, gdzie go naj­pięk­niej­sze, choć pie­go­wa­te se­ño­ri­ty sku­tecz­nie uczy­ły po hisz­pań­sku, że hen da­le­ko ku gó­rom, za­my­ka­ją­cym ho­ry­zont są "in­dy­anie, lwy gór­skie, niedź­wie­dzie i Bóg wie nie co" – pi­sze on na­tych­miast w księ­dze za­mia­rów: "po­ja­dę".

Pod wi­chrem wra­żeń po­tęż­nych du­sza jego się sku­pia tak, jak myśl doj­rze­wa­ła w mia­stach wo­bec no­wych zu­peł­nie a im­po­nu­ją­cych form ży­cia spo­łecz­ne­go. Moc wła­snych skrzy­deł i upo­je­nie bez­mia­rem prze­ko­ny­wa go, że na­praw­dę jest or­łem, nie zaś ku­rem, któ­re­mu Bóg wie dla­cze­go się ma­rzy­ły gór­ne sfe­ry. Czu­je on tam "skrzy­dła u ra­mion i żal mu się robi mło­dych lat mar­no­wa­nych na bru­ku miej­skim, w ma­łem kół­ku za­jęć, spraw a czę­sto wśród ma­łych lu­dzi".

Czło­wiek i ar­ty­sta zmęż­niał, a zmęż­nia­łe ser­ce i wy­obraź­nię wnet zwró­cił do ro­dzin­ne­go kra­ju, jak­by w myśl owe­go "wi­dzę i opi­su­ję". I oto od­zy­wa się co­raz czę­ściej nie­tyl­ko od no­to­wa­nia my­śli i spo­strze­żeń o no­wym świe­cie, ale na­wet od wchła­nia­nia wra­żeń, by prze­no­sić du­szę utę­sk­nio­ną do ro­dzin­nych pól, wio­sek i dwo­rów. "La­tar­nik" jest wspo­mnie­niem wła­śnie tej tę­sk­no­ty za­oce­ano­wej.

W Au­ahe­im­skiej do­li­nie pi­sze Sien­kie­wicz "Ha­nię" i "Se­li­ma", za oce­anem też ro­dzą się "Szki­ce wę­glem", sła­ne do kra­ju z my­ślą o "echu ja­kie utwór ten w swo­im cza­sie obu­dzić może".

Obu­dził gło­śniej­sze pew­no, niż się au­tor spo­dzie­wał. Pu­blicz­ność po­rwa­ły – za­rów­no we­rwa hu­mo­ru, prze­ni­ka­ją­ca tok po­cząt­ko­wy opo­wia­da­nia, jak i praw­da po­sta­ci i sfe­ry, jak i peł­ny pro­sto­ty w wy­ra­zach a groź­ny w tre­ści ko­niec tra­gicz­ny, jak i go­rą­ce współ­czu­cie au­to­ra dla ciem­no­ty, bie­dy i nie­szczę­ścia chło­pa, ta­kie­go do­bre­go i do pra­cy i do wy­pit­ki…

Ale w do­dat­ku obóz po­stę­po­wy zo­stał zdo­by­ty na­tu­ral­nym sen­sem mo­ral­nym opo­wia­da­nia: oto gi­nie uczci­wa i pra­co­wi­ta ro­dzi­na chłop­ska z po­wo­du naj­błah­szej in­try­gi nędz­ni­ka (któ­ry jest mó­wiąc na­wia­sem ty­pem-ar­cy­dzie­łem), bo ci co z naj­więk­szą ła­two­ścią mo­gli­by ją ra­to­wać radą lub wsta­wien­nic­twem, wolą się nie wtrą­cać dla wła­sne­go spo­ko­ju w "chłop­skie spra­wy", lub ża­łu­ją drob­nej fa­ty­gi. Bied­ny chłop jest jak ryba, któ­rej brak ręki, żeby ode­rwać pi­jaw­kę, co się oka ucze­pi­ła.

I ów po­czci­wy oby­wa­tel, co zgłod­nia­łą i zroz­pa­czo­ną ko­bie­tę bez­li­to­śnie trzy­ma u wrót dzień cały, owa pięk­na para mło­dych są tu tak opra­wie­ni, jak­by umyśl­nie do prę­gie­rza.

Za ten po­zór nie­na­wi­ści ka­sto­wej da­ro­wa­no au­to­ro­wi na­wet za­chwyt Rze­po­wej w ko­ściół­ku wiej­skim, nie­ustę­pu­ją­cy pięk­nem wy­ra­zu i mocy na­stro­ju na­wet opi­so­wi wra­żeń Kmi­ci­ca w Czę­sto­cho­wie, prze­wyż­sza­ją­cy zaś pod tym wzglę­dem nie­skoń­cze­nie ową mszę "Po­ła­niec­kie­go".

Jesz­cze wy­raź­niej, bo mniej na­tu­ral­nie wy­ni­ka­ją­ca z rze­czy sa­mej, go­rycz owa pu­bli­cy­stycz­na zda­wa­ła się wy­stę­po­wać w "Jan­ku mu­zy­kan­cie", też pięt­nu­ją­cym nie­dbal­stwo, wzgar­dę czy obo­jęt­ność kla­sy oby­wa­tel­skiej wzglę­dem chło­pa.

Bar­dziej, niż za co in­ne­go, za tę ten­den­cye, god­niej­szą pu­bli­cy­sty­ki, niż sztu­ki, go­to­wa była więk­szość wiel­ko­ści ów­cze­sne­go obo­zu po­stę­po­we­go urzę­do­wo uznać w au­to­rze rze­tel­ne­go pi­sa­rza. Wia­do­mo, że sła­wa "Jan­ka mu­zy­kan­ta" np. wie­lu na­śla­dow­com spać nie dała – bez po­żyt­ku dla sztu­ki, ile zaś łez wy­la­ło się nad tym chłop­cem gi­ną­cym od chło­du a zło­ści serc ludz­kich!… Wię­cej na­wet, niż nad owem dziew­cząt­kiem, któ­re za­bi­ja mróz a mają zjeść wil­ki ("Ja­mioł"), lub nad in­nem chło­pię­ciem, ofia­rą bez­dusz­no­ści urzę­do­wej szkół nie­miec­kich w Po­znań­skiem ("Pa­mięt­ni­ki na­uczy­cie­la").

Zna­la­zło się na nie­szczę­ście zbyt dużo lu­dzi, we­dle któ­rych kto raz po­wie­dział, że chłop­ska nę­dza może wy­nik­nąć z wad szla­chec­kich, wi­nien już to w kół­ko po­wta­rzać do koń­ca ży­cia, je­śli nie chce od­stęp­ca być okrzyk­nię­tym. Tym­cza­sem od­po­wie­dzieć wy­ma­ga­niom po­dob­nym mógł­by oczy­wi­ście tyl­ko czło­wiek o cia­snej gło­wie i cia­snem ser­cu, nie zaś ar­ty­sta wszech­stron­ny, zdol­ny ser­cem ob­jąć cały na­ród z jego prze­szło­ścią i przy­szło­ścią, a ob­da­rzo­ny si­ła­mi, któ­re mu­sia­ły ko­niecz­nie roz­sa­dzić klat­kę skle­co­ną z ja­kich­bądź­kol­wiek for­mu­łek par­tyj­nych.

Dla unik­nię­cia nie­po­ro­zu­mień po­zwo­lę so­bie po­wie­dzieć parę słów o for­mie i bar­wie szkieł, przez któ­re na tę kwe­styę pa­trzę. Gru­bo by się po­my­lił ten, kto­by przy­pu­ścił, że chcę spo­st­po­no­wać obóz po­stę­po­wy z cza­su oko­ło 80 go roku. By­najm­niej. Ani mi się śni za­prze­czać mu do­nio­sło­ści znacz­nej re­for­ma­tor­skiej wzglę­dem spo­łe­czeń­stwa i li­te­ra­tu­ry, my­ślę tyl­ko, że wiel­kim błę­dem był jego sto­su­nek póź­niej­szy do Sien­kie­wi­cza.

jesz­cze wię­cej by się po­my­lił, kto­by wąt­pił, że w mo­jem prze­ko­na­niu ją­drem na­ro­du jest lud, pe­wien jed­nak je­stem, że Sien­kie­wicz my­śli tak samo, a ko­cha lud nasz nie­tyl­ko wię­cej ode­mnie, ale od wie­lu a wie­lu z tych, któ­rzy urą­ga­li mu tak dłu­go pre­ten­sy­ami o przej­ście rze­ko­me "do in­ne­go obo­zu", kie­dy na­praw­dę on prze­szedł tyl­ko po­nad wszyst­kie obo­zy.

Wie­rzę, iż sto­su­nek ser­ca jego do ludu po­zo­stał ten sam przez cały ciąg jego ży­wo­ta li­te­rac­kie­go. Już sama "try­lo­gia mała" do­wo­dzi, że jesz­cze Li­two­so­wą wy­obraź­nię prze­ni­ka­ły tra­dy­cye szla­chet­no szla­chec­kie, wręcz nie­zgod­ne z nie­na­wi­ścią śle­pą do ca­łej "ka­sty", co nie prze­szka­dza­ło mu od­czu­wać ser­cem ci­che­go uro­ku wio­ski. Moż­na­by po­wie­dzieć, że bez chło­pa i cha­ty jego nig­dy nie­ma dlań kra­ju ro­dzin­ne­go. Oto jak przy­cho­dzi mu on na myśl w oko­li­cy San­ta Jez na po­kła­dzie okrę­tu, owie­wa­ne­go od brze­gu za­pa­chem po­ma­rańcz i he­lio­tro­pów, pod cud­nem nie­bem wy­iskrzo­nem.

"U nas te­raz zima, robi się wła­śnie ra­nek, wio­ski na­sy­pa­ne śnie­giem; da­chy bia­łe, sine dymy z ko­mi­nów wzno­szą się pro­sto ku gó­rze; po ogro­dach ga­łę­zie za­su­te szro­nem ry­su­ją się nie­ru­cho­mo i mil­czą­co; przed cha­łu­pa­mi skrzy­pią za­mar­z­łe żó­ra­wie stu­dzien­ne, a sta­da wron ło­po­ta­niem skrzy­deł i zwy­kłem: kra! kra! bu­dzą tych, co jesz­cze śpią". Czyż to nie tę­sk­no­ta, przy­po­mi­na­ją­ca owo rwa­nie się du­szy w Afry­ce do swo­ich gwiazd od "ob­ce­go" krzy­ża po­łu­dnio­we­go?

Ale je­że­li ów świt ("Ha­nia") upa­ja­ją­cy wra­ca­ją­cych ze szkół chło­pa­ków, nosi tę samą ce­chę, to wra­że­nia Po­ła­niec­kie­go w pierw­szym za­raz roz­dzia­le po­wie­ści nie są wca­le inne, tyl­ko ob­ra­zy, ja­kie go ude­rza­ją, są wy­raź­niej­sze i bar­dziej cza­ro­dziej­skie, a zaś roz­po­czę­ta od cza­ru wsi po­wieść, koń­czy się tem, że "ta wieś bie­rze Po­ła­niec­kich w sie­bie, że po­czy­na się za­wią­zy­wać ja­kiś sto­su­nek mię­dzy nią a nimi, i że od­tąd ży­cie musi im pły­nąć tu, a nie gdzie­in­dziej pra­co­wi­te, od­da­ne "służ­bie bo­żej" z lu­dem – na roli".

Na­wet ongi, kie­dy Sien­kie­wicz zda­wał mi się nie naj­bar­dziej ide­owym pi­sa­rzem, lecz ar­ty­stą bez do­miesz­ki, a więc kie­dy z ko­niecz­no­ści na­su­wać mi się mu­sia­ło py­ta­nie: "czy tego nie po­dyk­to­wał kon­we­nans, sko­ro nie mo­gła pod­dać har­mo­nia czy­stej sztu­ki"? – na­wet wte­dy nie zda­ło­by mi się moż­li­wem wąt­pić o pra­gnie­niu au­to­ra, jako czło­wie­ka, aże­by "Ro­dzi­na Po­ła­niec­kich" nie była ro­dzi­ną Sko­ra­biew­skich ze "Szki­ców".

Ro­zu­mie on nie­chyb­nie w grun­cie rze­czy tak samo go­dzi­wość i nie­go­dzi­wość sto­sun­ków po­mię­dzy dwo­rem a wsią, tyl­ko wo­lał­by może w gra­ni­cach moż­no­ści wy­sta­wiać wię­cej do­bro wła­śnie dla zbu­do­wa­nia, niż złe dla obrzy­dze­nia, że zaś ta pierw­sza me­to­da pe­da­go­gicz­na wię­cej jest war­ta, nikt chy­ba nie za­prze­czy. Osta­tecz­nie gło­wy nie za­wa­hał­bym się od­dać każ­de­mu, któ­ry mi wska­że w dzie­łach przy­szłych cho­ciaż­by, Sien­kie­wi­cza, cień bluź­nier­stwa lu­do­wi, albo też śle­pe uwiel­bie­nie dla ary­sto­kra­cyi.

Gdzie­kol­wiek go wi­dzi­my w dzie­łach Sien­kie­wi­cza z dru­gie­go okre­su, wszę­dzie bu­dzi w nas chłop li­tość swo­ją ciem­no­tą i bie­dą, albo też ra­do­sną sym­pa­tyę – jędr­no­ścią i pro­sto­tą swej na­tu­ry.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: