- W empik go
Sienkiewicz - ebook
Sienkiewicz - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 308 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pragnąłbym napisać szkic krytyczny o żywocie twórczości i sławy Sienkiewicza, choć wiem, że każda z tych dwóch bohaterek godną byłaby wielkiego poematu. Będę się starał określić charakter tej twórczości, w jej harmonii wewnętrznej przez określenie stosunku jej do ideałów, uczuć i życia ludzkości i naszego społeczeństwa, nie zaś przez porównywanie z innymi mocarzami twórczości.
Nie dałbym wcale dowodu odwagi cywilnej zapewniając, że w pracy tej nie będę się rachował z wrażliwości. Sienkiewicza na krytykę, z jego na nią reagowaniem albowiem i jedna i drugie równają się zeru. Dowód tej odwagi znajdzie jednak czytelnik w innem zapewnieniu: nie będę się rachował z własnemi poprzednio kiedykolwiek wygłoszonemi o dziełach Sienkiewicza zdaniami, które zresztą od dzisiejszych nie różniły się nigdy zasadniczo.
Przed trzema laty napisałem był "sylwetkę" Sienkiewicza której studyum niniejsze jest tylko rozwinięciem, ściśle wiernem co do ducha. Gdy jednak egzemplarz rękopisu jedyny zaginął w cudzych rękach, wolałem na razie zwrócić pieniądze wydawcy, niż pisać nanowo. Tak stały zamiar powrócenia z czasem do tej samej pracy pozostałby może na zawsze zamiarem, gdyby zachęty kolegów i przyjaciół nie przekonały mnie, ż nawet taka robota o Sienkiewiczu nie byłaby zbyteczną, że moja pewność swoich myśli powinna przezwyciężyć raz jeszcze niepewność siebie. Wreszcie rozmowy uwyraźniały mi nieraz własne poglądy i poczucia, pogłębiając je, zdarzało się zaś, że mi wskazywano właściwszy punkt widzenia tego lub owego szczegółu. Niejeden nastrój mój z rozmowy przeszedł do tej pracy. To też poczuwam się do obowiązku podziękowania, wymieniając jednak nazwiska wyłącznie tych, których to nawet zdziwić nie może, jako nieobcych farbie drukarskiej: Helena Ceysingerówna, Ignacy Chrzanowski, Marya Filipowiczowa, Kazimierz Gliński, Ludwika Godlewska, Józef Hłasko, Władysław Jabłonowski, Jan Karłowicz, Mieczysław Karłowicz, Bolesław Koskowski, ś… p. Stanisław Łaguna, Ignacy Matuszewski, Ostoja, Laura Pytlińska, Stanisław Pytliński, Aleksander Smaczniński, Cecylia Walewska, Zygmunt Wasilewski, Stanisław Witkiewicz. Dziękuję więc.I.
Nie czas jeszcze na stosowanie metody Sainte-Beuve'oskiej do Sienkiewicza – oby żył wiecznie! – wolno jednak zawsze w dziełach pisarza dopatrywać się duszy ich, duszy co je ożywia, w danym zaś wypadku to więcej niż wystarcza: takie one przezroczyste tą przezroczystością, na którą składają się bezpośredniość, szczerość i prostota. Zdaje mi się, że duszę tę widzę całą dziś dopiero po odczytaniu odrazu w porządku chronologicznym pism Sienkiewicza, jako rozdziałów wielkiego poematu, gdzie ona jest bohaterką.
Czytać bowiem dzieła pisarza z przerwami w ciągu lat całych – jest to oglądać każdą z osobna część posągu bohatera, tak jak czytanie urywkami jest względem całej powieści tem, czem patrzenie na kawałki pociętego obrazu.
Studyując dzieła poetów nigdy nie umiałem się wstrzymać od wyobrażania sobie, jak wyglądałby sam twórca w sytuacyach swoich bohaterów, i w różnych czasach, i w różnych sferach. Dzieło bezdarne nic nie mówi o autorze, ale za rzetelnie natchnionemi stoi dla oka zachwyconego sama dusza twórcza artysty, niby za pryzmatem, co nie tai, jak załamują się w nim promienie.
Niekiedy najnamiętniejsze słowa miłości zdradzają duszę czystą i marzycielską, a w najidealniejszych drży zmysłowość tłumiona. Tu rozpalające słowa bohaterskie nagle ci nasuwają pytanie, czy autor pierwszyby nie rzucił tarczy na polu bitwy, innego zaś skromna prostota kryje i odsłania zarazem męztwo niezłomne. Tu w zaciekaniach się filozoficzno-psychologicznych myśli czujemy ciasną praktyczność serca, tam w pesymistycznej wzgardzie dla życia szaleje przerażona myśl o konieczności śmierci, ówdzie w zimnej i cynicznej wzgardzie dla miłości płonie namiętne marzenie o wieczystem kochaniu.
Czasem znów się słyszy w brzmieniu słów ważność dukatową czynu. Wtedy przypomina się myśl Carlyle'a, że bohaterstwo właściwie jest jedno, tylko się różnie przejawia.
Oto wielki prorok gdyby zbawienie ludu tego wymagało, mógłby się okazać wielkim wodzeni lub królem, a genialny reformator nie mając wobec ducha czasu lub przeszkód czy okoliczności żywiołowych nic do reformowania, mógłby wyśpiewać pieśń, któraby pchała przyszłe bohatery, pomimo ich świadomości, do wielkich czynów.
Otóż co do Sienkiewicza, to zamknąwszy książkę i otarłszy łzy zachwytu czy wzruszenia, wierzę bezwzględnie, że w tej lub owej sytuacyi zrobiłby on to samo, co najwyraźniejszy i najsympatyczniejszy z jego bohaterów, jeżeli nie więcej. – Ta wiara nie ze złudzenia artystycznego płynie, ale za to czyni je niemal rzeczywistością. To też kiedy myślę o jego duszy, to darmo zdaję sobie sprawę z ogromnej sławy jego w mieście i świecie, z wpływu niesłychanego, jaki dzieła jego wywierają…
Taka świadomość siebie samego, swej siły, taka wyobraźnia obok takiej znajomości zarówno pojedynczych jak i zbiorowych jednostek ludzkich, takie skupienie duchowe obok takiej siły woli – źródło niechybne panowania nad ludźmi i wypadkami – takie rozumienie swoich obowiązków, takie widzenie celów obok takiej niezłomności w dążeniu do nich – wszystko to odczute w działalności jego pisarskiej, każe wierzyć, że niema przeznaczeń, któreby dla niego były za wielkie.
Gdyby żył w czasach, jakie opisuje, byłby wielkim rycerzem, wielkim wodzem, wielkim mężem stanu, któryby historyę i poemat robił, zamiast je pisać. Ani wątpię, że w jego piersi mieszka duma ogromna, ale nie za wielka, bo nie przewyższająca nietylko siły duchowej i poczucia obywatelskiego, lecz oczywiście nawet zasługi.
Nie chciałbym być posądzonym, iż myślę, że w wyrazach: "temperament bojownika" powiadam już coś zupełnie określonego o temperamencie twórczym Sienkiewicza. Kto przeczytał dzieła jego, temu mimowolna chociażby i nieświadoma analiza ideowo-artystyczna samej "Trylogii" odkryła w tem pojęciu całą gammę pojęć – od ślepego zapału żołnierza, gotowego każdej chwili dać życie dla tej chociażby milionowej cząstki honoru i sławy ogółu, której jest nosicielem, aż do panowania nad sobą wodza i męża stanu, który musi gaz wybuchowy zapału skupić do twardości bryły, mocnej choćby cały ciężar gmachu dźwignąć na sobie. Taki się nie zapamiętywa, lecz zdaje sobie ze wszystkiego sprawę i wszystko obrachowywa natchnieniowo, pomny, że jest kamieniem węgielnym, że każda myśl jego przeradza się w stal honoru i sławy dla tysiąców. Taki musi być oportunistą, tem się tylko różniącym od tych, którym dla wzgardy tę nazwę rzucamy, że cele jego wielkie u Boga a środki genialne i szczytne u ludzi.
Karol XII, narażający losy, honor i sławę armii swej i państwa dla satysfakcyi strzelania do biwakujących przy ognisku kozaków, okazuje wielką swą niższość w porównaniu ze swym przeciwnikiem, zdaje się błaznem, jakim byłby książę Jeremi, bijący się w pojedynkę z watażkami kozackimi, kiedy wolno mu było narażać się na śmierć chyba aż tak wielką, jak wielkie było to, co uosabiał.
W całej literaturze świata nie znam wyrazistszego objawienia essencyi wszelkiego możliwego temperamentu bojownika, we wszelkiem możliwem znaczeniu tego wyrazu, – jak u Sienkiewicza. W tej chwili ze stu przykładów przychodzi mi na myśl nastrój Zbyszka ("Krzyżacy") w pojedynku z Rotgierem. Jak się to zawsze dzieje z momentami najwyższej prawdy psychologicznej uderza to wyobraźnię, jak obraz nagły, a myśl – jak wieczny symbol. Nie mogę się powstrzymać od przytoczenia tego "wiecznego symbolu" wszelkiego bojowania, jakem to nazwał: skojarzenie wrażeń i myśli, wbrew wszelkim przepisom krytycznym, każe mi w pierwszym rozdziale mówić o tem, na co niby miejsce byłoby w ostatnim.
Zbyszko płacze i szaleje, kocha i nienawidzi przed bojem, ale walczy tylko dla zwycięztwa. Rotgier w pojedynku "z pod stalowego okapu widział zaciśnięte nozdrza i usta przeciwnika, a chwilami błyszczące oczy, i mówił sobie, że zapalczywość powinna go unieść, że się zapamięta, straci głowę, i w zaślepieniu więcej będzie myślał o zadawaniu razów, niż obronie. Ale pomylił się i w tem. Zbyszko nie umiał uchylać się od ciosów półobrotem, ale nie zapomniał o tarczy, i wznosząc topór, nie odsłaniał się więcej, niż należało. Widocznie uwaga jego zdwoiła się, a poznawszy doświadczenie i sprawność przeciwnika, nietylko się nie zapamiętał, ale skupił się w sobie, stał się ostrożniejszym, i w uderzeniach jego był jakiś rozmysł, na który nie gorąca, ale tylko zimna zawziętość zdobyć się może.
Rotgier, który nie mało wojen odbył i nie mało staczał bitew, bądź kupą, bądź w pojedynkę, wiedział z doświadczenia, że bywają ludzie, jako ptaki drapieżne, stworzeni do walki i szczególnie obdarowani przez naturę, którzy jakby odgadują to wszystko, do czego inni dochodzą przez całe lata ćwiczeń, i wraz pomiarkował, że ma z jednym z takich do czynienia. Od pierwszych uderzeń zrozumiał, że w tym młodziku jest coś takiego, co jest w jastrzębiu, który w przeciwniku widzi jedynie łup swój, i nie myśli o niczem więcej, tylko aby go dosięgnąć szponami".II.
Przed trzydziestu latu postępowe koło literackie w Warszawie ani się domyślało, jaka siła wchodzi przez nie do piśmiennictwa polskiego. Przypuszczam, że byłaby ona do odgadnięcia dla tych, przed którymi zechciałby Sienkiewicz głąb duszy odkryć prywatnie, ale sprawozdaniami swojemi teatralnemi w "Przeglądzie Tygodniowym " lub studyami literackiemi w "Tygodniku ilustrowanym" nie wysuwał on wcale głowy ponad hufiec bojowników postępu.
Zapewne nawet w ówczesnych utworach jego dziś zobaczy kto może tak zwane lwie pazury, ale wtedy najprzenikliwsi, nietylko całkiem bezstronni ludzie, nic osobliwego dojrzeć by w nich nie mogli. Nawet w stylu jego ówczesnym nie uderza jeszcze ta późniejsza prostota, swoboda, przezroczystość i jędrność.
Drukowana w r. 1870 powieść "Na marne" dała Sienkiewiczowi tytuł powieściopisarza, gadanie zaś dzisiejsze, iż zwróciła ona odrazu uwagę czytającego ogółu i krytyków literackich na nową siłę literacką, jest tylko frazesem konwencyonalnym.
Mądre i śliczne "Humoreski z teki Worszyłły", wydane pod pseudonimem Litwosa wzmocniły już bardziej stanowisko Sienkiewicza wobec literatów i czytelników zgrupowanych dokoła "Przeglądu Tygodniowego".
Humor Sienkiewicza, humor w wielkim stylu, humor artysty psychologa, nie nadawał się zbytnio do feljetonów, o których tonie wysilonego nieco choć świetnego dowcipu, przeskakującego według mody ówczesnej z przedmiotu na przedmiot, można sądzić nawet ze wstępu do "Listów z Ameryki". Jego krytyki literackie też wartości ani powodzenia osobliwego nie miały, a dopiero w " Starym słudze", "Hani" i "Selimie Mirzie", jak mi się zdaje, można już wyraźnie dojrzeć wiele cech charakterystycznych oraz ideałów późniejszej twórczości autora.
Uderza tu przedewszystkiem spostrzegawczość i talent rzeźbienia w mowie postaci oraz dusz ludzkich. "Stary sługa" jest sumiennem i doskonałem studyum z natury, a akademik czciciel Gracchów jest już typem godnym zająć miejsce obok najgłębszych i najwyrazistszych postaci Sienkiewicza.
Wytwornie polski, nie bijący w oczy wyrazami, ciepły i pogodny humor zdaje się tu płynąć zarówno z przedmiotu opisywanego, jak z serca autora. Niepodobna się nie uśmiechnąć na wiarę "mistrza" w doniosłość stanowiska studenckiego, na jego wzgardę dla "przesądów", na przekonanie, że "do rządzenia światem i do wywierania potężnego na całą ludzkość wpływu człowiek najzdolniejszym jest między 18 a 23 rokiem życia, później bowiem staje się zwolna idyotą czyli konserwatystą", ale to jest uśmiech życzliwy i radośny, zrodzony z rzeźkiego tchnienia złudzeń młodości, uśmiech wzruszenia i tęsknoty po nich. I jak ta duma z "zaciągania" się mistrzowskiego i z "maleńkiego spotkańka" godzi się z jego szczerym i głębokim zapałem dla wiedzy, który nie pozwala mu myśleć nawet ani o swojej doli osobistej, ani o zdrowiu. W tem zapamiętaniu się, w tem rwaniu się wprost do widzenia swego bez obrachowywania środków, bez patrzenia drogi, bez rachowania ofiar z własnych sił – jest cały charakter narodowy, którego najwszechstronniejszym piewcą jest Sienkiewicz. "Mistrz-akademik" wie równie dobrze, iż "życie na zewnątrz bez myśli, dla której się żyje i pracuje i walczy, jest głupstwem" jak i to, że "by żyć rozumnie i walczyć mądrze, potrzeba trzeźwo patrzeć na rzeczy", jeno pierwszą w tych prawd czuje, drugą zaś rozumie tylko oderwanie. Jego kryształowe serce sławiańskie czuje instynktownie, że nie jest z gutaperki i że upadłszy z pod obłoków strącone zawodem mogłoby się stłuc, to też wmawia on w siebie, że nie chce ani życia, ani ideałów.
"Kochasz, oszuka cię kobieta; wierzysz, nadejdzie chwila zwątpienia; a nad badaniem przewodu pokarmowego wymoczków możesz siedzieć spokojnie do śmierci…" Ale o jednem tylko zapomniał "mistrz trzeźwy", że nie zdrada kobiety, ani ruina wierzeń gubią duszę, lecz przepala ją własny zapał, który pakuje w jedno jakieś przedsiębiorstwo duchowe cały kapitał sił serca i nerwów, że trzeźwość polega na mądrej sił ekonomii, że człowiek, który w najniezawodniejszy interes będzie wkładał codzień nawet ostatnie grosze, niezbędne na odzież i przeżywienie się, dorobi się mogiły, nie fortuny. To też przy pożegnaniu z uczniami frazes: "ja tam nie jestem sentymentalny" owa jego trzeźwość wymawia ze łzami w głosie. Po prostu niema się nawet pewności, że ten niedowiarek nie da się znów złapać na wierze, iż jakaś sukienka jest świętością, chociaż raz już przekonał się, "że to był perkal".
Wobec pełnej blasku wypukłości, w jakiej widzę ten niby mimochodem naszkicowany typ, bledną mi i zacierają się z odległości wszystkie inne, chociaż poprawnie i konsekwentnie rysowane.
W toku wypadków czujemy duch żądny przygód rycerskich, szalone skoki konno, porwanie, gonitwa, pojedynek… Wreszcie pomijając legendę bezpodstawną, według której owa "mała trylogia" miała być tylko opracowaną po pisarsku kartką z własnego pamiętnika autora, niepodobna nie dostrzedz, jak on sympatycznie umie odczuć i zrozumieć pewne cechy duszy ludzkiej.
Wspaniale wygląda tu pycha Henryka, przyznającego się, że to mu tylko "pozwala trzymać" z Selimem, że jest od niego silniejszy; kiedy Selim, zgadując, że męką jest dlań jego blizkość z Hanią, prosi go najserdeczniej, żeby mu powiedział szczerze, czy ów domysł jest słuszny, – Henryk powstrzymuje chęć rzucenia się na szyję przyjacielowi i wyznania swej miłości: "duma przekorna" usłyszała tylko: "żal mi ciebie" i uparcie tłumaczy on swój humor powtarzaniem: "zleciałem z konia".
Potrafi ona i więcej: samą Hanię, "choć w duszy płakało mu sto głosów i sto najczulszych pieszczonych wyrazów na ustach" – żegna on jednym zimnym, drugim szorstkim frazesem.
Zresztą zastanawiając się wogóle nad niesłychaną wstrzemięźliwością Sienkiewicza w wyrazie gorętszych i szczytniejszych uczuć i myśli, przypominałem sobie nieraz jego własne słowa, zastosowane do takiego sympatycznego mu " mistrza-akademika".
"Była to dusza dumna, choć gorąca, więc zawsze pełna obawy, by jej nie odepchnięto, gdy się komuś pierwsza pochyli".
Zdaje mi się, że to wszystko, co nam w dziełach jego serce zapala i łzy wyciska napisał on dopiero poddawszy sobie hypnotycznie, że mówi do własnej duszy, do bóstwa, lub co najwyżej do duszy zbiorowej "społeczeństwa" – do idei. Zapewne, życie samo coraz bardziej zachęcało tę jego dumę do obwarowywania się, bo tu bądź co bądź częściej niż potem można odnaleźć jakieś omal nie sentymentalne poematowe zakusy, jak n… p… ów długi ustęp, rozpoczynający się od słów "kochałem ją" ("Pisma" t. I, str. 115 – 116) lub ten inny, gdzie Henryk powiedziawszy: "myślałem… że to już zbliża się śmierć i uspokojenie wielkie a lodowate; – dodaje natychmiast: "Zdało mi się, że ta posępna grobowa władczyni bierze mię w swoje posiada – nie, więc witałem ją spokojnem, szklistem okiem. Skończyło się – myślałem". "Ale nie skończyło się nic" – wtrąca jakby mimowoli humor autora.
Jakąż to szkołę surową pod dozorem własnej świadomości musiał przejść pisarz, żeby dojść do tego, że w tomach całych późniejszych niepodobna czasem znaleźć jednego wyrazu niepotrzebnego, kiedy tu jeszcze napotykamy okresy całe zbyteczne. Tak n.p… mówiąc o chłopcu, którego zarówno wiek i usposobienie musiał już poznać czytelnik, i opowiedziawszy o czynie, który sam stokroć lepiej od frazesów oderwanych charakteryzuje, autor dodaje: "Był to ślub młodego egzaltowanego chłopaka" i t.d. (str. 26 i nast.). W tych młodzieńczych utworach czaruje już właściwe Sienkiewiczowi poczucie natury, dar chwytania nastrojów w rzeczach. Cudnym jest ów świt wiejski w powrocie chłopców ze szkół do domu, a kiedy się oni już zbliżali do Chorzel "z minaretowej wieżyczki ozwał się smętny a śpiewny głos muezina zwiastujący, że, noc gwiaździsta spada na ziemię i że Allah jest wielki". Jednem słowem tu w pąku cała niemal dusza twórczości Sienkiewicza.
Mówiłem już o marzeniach rycerskich, które tak wyraźnie brzmią w słowach ojca Henryka, gdy wyprawia syna na pojedynek z Selimem: "Niech cię prowadzi Bóg ojców twoich, idź bić się z Tatarem". (Nawet po takim frazesie Sienkiewicz wykrzyknika nie postawił).
Wogóle duch tradycyi rycersko szlacheckich ma tu już jeśli nie świątynię, to piękną kaplicę. Nie brak też cudnych nastrojów religijnych, które wielu krytykom zdały się dopiero w "Rodzinie Połanieckich" zwrotem. Tymczasem już tu przy modlitwach wieczornych ze starego obrazu "ciemna twarz Matki Boskiej z dwoma cięciami szabli na policzku poglądała dobrotliwie, zdawała się brać udział w rodzinnych troskach, doli i niedoli i błogosławić wszystkich u Jej stóp zebranych". Sercu Henryka, zachwyconemu wspomnianem przed chwilą świtem, "zdawało się, że wszystko budzi się, żyje i że cała okolica śpiewa: Kiedy ranne wstają zorze, Tobie ziemia, Tobie morze…"
Ani o włos więcej nie było sensu w pretensyi postępowego obozu do Sienkiewicza o odstępstwo społeczne. Już w cytatach powyższych wyraźnie znać nie rachowanie się z jego duchem ówczesnym, a materyalizm traktuje Sienkiewicz jako mrzonkę młodzieńczą – nie bez humoru. Cienia jakichś tendencyi społeczno-naukowych w stylu ówczesnego "Przeglądu Tygodniowego" tu nie widać. Wogóle powiedziałbym, że wszystko co jest w Sienkiewiczu siłą, kazało mu zawsze kochać społeczeństwo swoje ponad formułkami partyi, niezależnie od granic czasu… I to nie zasługa, jakem to niewłaściwie powiedział, tylko przeznaczenie.III.
Amerykańska epoka w życiu Sienkiewicza jest szeregiem wyraźnych ilustracyi tej prawdy. Dowcip iskrzący się i wytworny po hejnowsku chłoszcze wady swego społeczeństwa z obczyzny tylko przez pierwsze rozdziały owej pierwszej wycieczki na zachód. Potem okres namiętnego spostrzegania i rozmyślania nad swojemi spostrzeżeniami zastępuje myśl niemal nieustanna, a życzliwa i gorąca o swoim kraju, myśl, która powoli wypełnia całe prawie życie wewnętrzne podróżnika o "trochę cygańskiej duszy i nigdzie nie mogącego zagrzać miejsca".
Mówiąc nawiasem, ta "cygańskość" jest poprostu słuchaniem głosu pewnych sił duszy, domagających się, pomimo świadomości nawet, wejścia w życie. To odwaga szuka niebezpieczeństw i panowania nad niemi, to zdolność do odczuwania wrażeń potężnie pięknych i wielkich rwie się z nad stojącej wody pospolitości, do jakichś nieznanych uroków egzotycznych.
Usłyszawszy wśród cudnej Anaheimskiej doliny, gdzie go najpiękniejsze, choć piegowate señority skutecznie uczyły po hiszpańsku, że hen daleko ku górom, zamykającym horyzont są "indyanie, lwy górskie, niedźwiedzie i Bóg wie nie co" – pisze on natychmiast w księdze zamiarów: "pojadę".
Pod wichrem wrażeń potężnych dusza jego się skupia tak, jak myśl dojrzewała w miastach wobec nowych zupełnie a imponujących form życia społecznego. Moc własnych skrzydeł i upojenie bezmiarem przekonywa go, że naprawdę jest orłem, nie zaś kurem, któremu Bóg wie dlaczego się marzyły górne sfery. Czuje on tam "skrzydła u ramion i żal mu się robi młodych lat marnowanych na bruku miejskim, w małem kółku zajęć, spraw a często wśród małych ludzi".
Człowiek i artysta zmężniał, a zmężniałe serce i wyobraźnię wnet zwrócił do rodzinnego kraju, jakby w myśl owego "widzę i opisuję". I oto odzywa się coraz częściej nietylko od notowania myśli i spostrzeżeń o nowym świecie, ale nawet od wchłaniania wrażeń, by przenosić duszę utęsknioną do rodzinnych pól, wiosek i dworów. "Latarnik" jest wspomnieniem właśnie tej tęsknoty zaoceanowej.
W Auaheimskiej dolinie pisze Sienkiewicz "Hanię" i "Selima", za oceanem też rodzą się "Szkice węglem", słane do kraju z myślą o "echu jakie utwór ten w swoim czasie obudzić może".
Obudził głośniejsze pewno, niż się autor spodziewał. Publiczność porwały – zarówno werwa humoru, przenikająca tok początkowy opowiadania, jak i prawda postaci i sfery, jak i pełny prostoty w wyrazach a groźny w treści koniec tragiczny, jak i gorące współczucie autora dla ciemnoty, biedy i nieszczęścia chłopa, takiego dobrego i do pracy i do wypitki…
Ale w dodatku obóz postępowy został zdobyty naturalnym sensem moralnym opowiadania: oto ginie uczciwa i pracowita rodzina chłopska z powodu najbłahszej intrygi nędznika (który jest mówiąc nawiasem typem-arcydziełem), bo ci co z największą łatwością mogliby ją ratować radą lub wstawiennictwem, wolą się nie wtrącać dla własnego spokoju w "chłopskie sprawy", lub żałują drobnej fatygi. Biedny chłop jest jak ryba, której brak ręki, żeby oderwać pijawkę, co się oka uczepiła.
I ów poczciwy obywatel, co zgłodniałą i zrozpaczoną kobietę bezlitośnie trzyma u wrót dzień cały, owa piękna para młodych są tu tak oprawieni, jakby umyślnie do pręgierza.
Za ten pozór nienawiści kastowej darowano autorowi nawet zachwyt Rzepowej w kościółku wiejskim, nieustępujący pięknem wyrazu i mocy nastroju nawet opisowi wrażeń Kmicica w Częstochowie, przewyższający zaś pod tym względem nieskończenie ową mszę "Połanieckiego".
Jeszcze wyraźniej, bo mniej naturalnie wynikająca z rzeczy samej, gorycz owa publicystyczna zdawała się występować w "Janku muzykancie", też piętnującym niedbalstwo, wzgardę czy obojętność klasy obywatelskiej względem chłopa.
Bardziej, niż za co innego, za tę tendencye, godniejszą publicystyki, niż sztuki, gotowa była większość wielkości ówczesnego obozu postępowego urzędowo uznać w autorze rzetelnego pisarza. Wiadomo, że sława "Janka muzykanta" np. wielu naśladowcom spać nie dała – bez pożytku dla sztuki, ile zaś łez wylało się nad tym chłopcem ginącym od chłodu a złości serc ludzkich!… Więcej nawet, niż nad owem dziewczątkiem, które zabija mróz a mają zjeść wilki ("Jamioł"), lub nad innem chłopięciem, ofiarą bezduszności urzędowej szkół niemieckich w Poznańskiem ("Pamiętniki nauczyciela").
Znalazło się na nieszczęście zbyt dużo ludzi, wedle których kto raz powiedział, że chłopska nędza może wyniknąć z wad szlacheckich, winien już to w kółko powtarzać do końca życia, jeśli nie chce odstępca być okrzykniętym. Tymczasem odpowiedzieć wymaganiom podobnym mógłby oczywiście tylko człowiek o ciasnej głowie i ciasnem sercu, nie zaś artysta wszechstronny, zdolny sercem objąć cały naród z jego przeszłością i przyszłością, a obdarzony siłami, które musiały koniecznie rozsadzić klatkę skleconą z jakichbądźkolwiek formułek partyjnych.
Dla uniknięcia nieporozumień pozwolę sobie powiedzieć parę słów o formie i barwie szkieł, przez które na tę kwestyę patrzę. Grubo by się pomylił ten, ktoby przypuścił, że chcę spostponować obóz postępowy z czasu około 80 go roku. Bynajmniej. Ani mi się śni zaprzeczać mu doniosłości znacznej reformatorskiej względem społeczeństwa i literatury, myślę tylko, że wielkim błędem był jego stosunek późniejszy do Sienkiewicza.
jeszcze więcej by się pomylił, ktoby wątpił, że w mojem przekonaniu jądrem narodu jest lud, pewien jednak jestem, że Sienkiewicz myśli tak samo, a kocha lud nasz nietylko więcej odemnie, ale od wielu a wielu z tych, którzy urągali mu tak długo pretensyami o przejście rzekome "do innego obozu", kiedy naprawdę on przeszedł tylko ponad wszystkie obozy.
Wierzę, iż stosunek serca jego do ludu pozostał ten sam przez cały ciąg jego żywota literackiego. Już sama "trylogia mała" dowodzi, że jeszcze Litwosową wyobraźnię przenikały tradycye szlachetno szlacheckie, wręcz niezgodne z nienawiścią ślepą do całej "kasty", co nie przeszkadzało mu odczuwać sercem cichego uroku wioski. Możnaby powiedzieć, że bez chłopa i chaty jego nigdy niema dlań kraju rodzinnego. Oto jak przychodzi mu on na myśl w okolicy Santa Jez na pokładzie okrętu, owiewanego od brzegu zapachem pomarańcz i heliotropów, pod cudnem niebem wyiskrzonem.
"U nas teraz zima, robi się właśnie ranek, wioski nasypane śniegiem; dachy białe, sine dymy z kominów wznoszą się prosto ku górze; po ogrodach gałęzie zasute szronem rysują się nieruchomo i milcząco; przed chałupami skrzypią zamarzłe żórawie studzienne, a stada wron łopotaniem skrzydeł i zwykłem: kra! kra! budzą tych, co jeszcze śpią". Czyż to nie tęsknota, przypominająca owo rwanie się duszy w Afryce do swoich gwiazd od "obcego" krzyża południowego?
Ale jeżeli ów świt ("Hania") upajający wracających ze szkół chłopaków, nosi tę samą cechę, to wrażenia Połanieckiego w pierwszym zaraz rozdziale powieści nie są wcale inne, tylko obrazy, jakie go uderzają, są wyraźniejsze i bardziej czarodziejskie, a zaś rozpoczęta od czaru wsi powieść, kończy się tem, że "ta wieś bierze Połanieckich w siebie, że poczyna się zawiązywać jakiś stosunek między nią a nimi, i że odtąd życie musi im płynąć tu, a nie gdzieindziej pracowite, oddane "służbie bożej" z ludem – na roli".
Nawet ongi, kiedy Sienkiewicz zdawał mi się nie najbardziej ideowym pisarzem, lecz artystą bez domieszki, a więc kiedy z konieczności nasuwać mi się musiało pytanie: "czy tego nie podyktował konwenans, skoro nie mogła poddać harmonia czystej sztuki"? – nawet wtedy nie zdałoby mi się możliwem wątpić o pragnieniu autora, jako człowieka, ażeby "Rodzina Połanieckich" nie była rodziną Skorabiewskich ze "Szkiców".
Rozumie on niechybnie w gruncie rzeczy tak samo godziwość i niegodziwość stosunków pomiędzy dworem a wsią, tylko wolałby może w granicach możności wystawiać więcej dobro właśnie dla zbudowania, niż złe dla obrzydzenia, że zaś ta pierwsza metoda pedagogiczna więcej jest warta, nikt chyba nie zaprzeczy. Ostatecznie głowy nie zawahałbym się oddać każdemu, który mi wskaże w dziełach przyszłych chociażby, Sienkiewicza, cień bluźnierstwa ludowi, albo też ślepe uwielbienie dla arystokracyi.
Gdziekolwiek go widzimy w dziełach Sienkiewicza z drugiego okresu, wszędzie budzi w nas chłop litość swoją ciemnotą i biedą, albo też radosną sympatyę – jędrnością i prostotą swej natury.