- W empik go
Siła, która ich przyciąga - ebook
Siła, która ich przyciąga - ebook
Czwarty tom legendarnej serii „Elements. Żywioły”!
Lucy i Graham Russell byli kompletnymi przeciwieństwami. Ona – pełna energii, on – zamknięty w sobie samotnik. Ona była otoczona przez siostry, jego życie bardziej przypominało żywot pustelnika.
Ich drogi zawodowe również bardzo się różniły. Ona pracowała w kwiaciarni, a on był autorem światowych bestsellerów. Pomimo sławy i sukcesów to właśnie życie Grahama wydawało się puste.
Jednak zdarzały się krótkie chwile, kiedy między tą dwójką rodziło się porozumienie. Więź, która coś dla nich znaczyła i na swój sposób była wyjątkowa. Czy Graham będzie w stanie to dostrzec? Czy jego serce zostanie zamrożone już na zawsze?
Opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8320-221-1 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lucy
2015
Mama zmarła pięć lat temu, ale przed śmiercią coś nam zostawiła. Na werandzie Mari stanął bujany fotel, ponieważ mama nieustannie martwiła się, że umysł środkowej córki zawsze był w ruchu. Mari cały czas zachowywała się, jakby czegoś jej w życiu brakowało, co często doprowadzało ją do popadania w otchłań.
– Jeśli nie przestaniesz wszystkiego przesadnie analizować, twój umysł się przegrzeje, córeczko. Czasami dobrze jest zwolnić – mawiała mama.
Bujany fotel przypominał o tym zwolnieniu, mówił Mari, aby usiadła i poświęciła chwilę na zrozumienie życia, nie pozwalając, by jej umknęło.
Najstarsza Lyric dostała niewielką pozytywkę z tańczącą baletnicą. Kiedy byłyśmy małe, Lyric marzyła o byciu tancerką, ale z biegiem lat porzuciła te plany. Dorastając przy matce, która sama była wiecznym nieposkromionym dzieckiem, siostra nie chciała poświęcić się karierze opartej na pasji. Mama żyła w najbardziej pasjonujący sposób, co często oznaczało, że nie wiedziałyśmy, jaki będzie nasz następny posiłek. Kiedy należało zapłacić za mieszkanie, pakowałyśmy się i wyruszałyśmy ku następnej przygodzie.
Lyric nieustannie kłóciła się z mamą. Wierzyłam, że siostra czuła się za nas odpowiedzialna, wydawało jej się, że musi matkować własnej matce. Mari i ja byłyśmy młode i beztroskie, uwielbiałyśmy przygody, których Lyric nie znosiła. Nie podobało jej się, że nie miała stałego miejsca zamieszkania zwanego domem, nienawidziła braku stabilności w życiu mamy. Wolność była dla niej uwięzieniem w klatce. Kiedy nadarzyła się okazja do wyjazdu, Lyric natychmiast z niej skorzystała, by stać się wziętym prawnikiem. Nie wiedziałam, co stało się z pozytywką, miałam jednak nadzieję, że Lyric jej nie wyrzuciła.
– Tańcz, Lyric – prosiła mama. – Zawsze tańcz.
Mnie mama dała serce.
Przekazała mi mały klejnot, wyszlifowany w kształcie serduszka, który odkąd była nastolatką, nosiła na szyi. Czułam się zaszczycona tym podarunkiem.
– To serce naszej rodziny – powiedziała. – Powierzone przez jedną nieokiełznaną osobę kolejnej. Nigdy nie zapominaj kochać całym sercem, Lucille. Musisz spajać tę rodzinę, wspierać siostry w trudnym czasie, dobrze? Będziesz ich siłą. Wiem to, ponieważ już potrafisz tak pięknie kochać. Dzięki twojemu uśmiechowi najmroczniejsze dusze znajdą światło. Będziesz strzegła tej rodziny, wiem o tym i właśnie dlatego nie obawiam się pożegnać.
Nie zdejmowałam tej zawieszki od śmierci mamy. Tego letniego popołudnia ściskałam ją mocno w palcach, wpatrując się w bujany fotel Mari. Śmierć mamy mocno wstrząsnęła siostrą, wszyscy uważali, że przestała wierzyć w spirytualizm i wolność.
– Była taka młoda – powiedziała Mari w dzień śmierci mamy. Siostra wierzyła, że miałyśmy mieć ją już na zawsze. – To niesprawiedliwe – płakała.
Gdy zmarła mama, miałam zaledwie osiemnaście lat, Mari dwadzieścia. Czułam się wtedy, jakby okradziono nas ze słońca, obie nie miałyśmy pojęcia, co począć.
– Maktub – szepnęłam, tuląc siostrę. Słowo to zostało wytatuowane na naszych nadgarstkach, a oznaczało „jest zapisane”. Wszystko w życiu działo się z jakiegoś powodu i w określony sposób, bez względu na to, jak zdawało się to bolesne. Niektórym historiom miłosnym przeznaczona była wieczność, innym zaledwie jedna z pór roku. Mari zapomniała, że miłości matki i córki pisana była wieczność, nawet jeśli zmieniały się pory.
Śmierć nie powinna wpłynąć na tę miłość. Po odejściu mamy Mari porzuciła swą nieskrępowaną naturę, poznała chłopaka i zapuściła korzenie w Wauwatosie w stanie Wisconsin – a wszystko w imię miłości.
Miłość.
Uczucie, które sprawiało, że ludzie zarówno wznosili się do chmur, jak i upadali na samo dno. Uczucie, które trawiło ludzkie serca, a także spalało ich dusze. Początek i koniec każdej podróży.
Kiedy zamieszkałam z Mari i jej mężem Parkerem, wiedziałam, że nie zostanę na stałe. Pewnego popołudnia mężczyzna zaskoczył mnie, wychodząc z domu. Powietrze tego późnego lata przesycone było wonią chłodu i czającej się w cieniu jesieni. Parker nie słyszał, gdy stanęłam za nim – był zbyt zajęty pakowaniem rzeczy do szarego sedana.
W zaciśniętych ustach trzymał dwie wykałaczki. Granatowy garnitur leżał na nim idealnie, złożona chusteczka zaś wystawała z kieszonki marynarki. Byłam pewna, że kiedy wybije jego godzina, zapragnie zostać pochowany ze wszystkimi swoimi chusteczkami. Było to jego małe dziwactwo, porównywalne z obsesją na punkcie skarpetek. Nigdy nie widziałam, by ktoś prasował więcej chusteczek i skarpetek niż Parker Lee. Mówił, że wiele osób to robi, ale jego definicja „wiele” znacząco różniła się od mojej.
Na przykład według mnie wielu ludzi jadło pizzę przez pięć dni z rzędu, według Parkera natomiast był to nadmiar węglowodanów. Powinno mnie to zaniepokoić, gdy go poznałam. Z czasem pojawiło się sporo znaków ostrzegawczych. Facet, który nie lubił pizzy, tacos lub noszenia piżamy w niedzielne popołudnie, nie był kimś, kogo chciałam spotkać na swej drodze.
Mężczyzna pochylał się nad bagażnikiem i przesuwał walizki, aby zrobić więcej miejsca.
– Co robisz? – zapytałam.
Zaskoczyłam go, więc podskoczył dobre kilka centymetrów, uderzając głową w klapę bagażnika.
– Cholera! – Wyprostował się i potarł głowę. – Jezu, Lucy. Nie zauważyłem cię. – Przeczesał palcami potargane jasne włosy i włożył ręce do kieszeni. – Myślałem, że jesteś w pracy.
– Ojciec chłopców wrócił wcześniej do domu – odparłam, mając na myśli moją pracę niani, i jednocześnie zajrzałam do bagażnika jego samochodu. – Jedziesz na konferencję czy coś? Powinieneś był do mnie zadzwonić. Mogłabym wrócić i…
– To znaczy, że nic dziś nie zarobiłaś? – zapytał, przerywając mi i unikając odpowiedzi na moje pytanie. – Jak zamierzasz pomóc? Jak opłacisz rachunki? Dlaczego nie wzięłaś więcej godzin w kawiarni? – Na jego czole pojawił się pot, gdy letnie słońce ogrzewało jego skórę.
– Zwolniłam się z kawiarni już kilka tygodni temu, Parker. Praca tam nie przynosiła profitów. Do tego sądziłam, że jeśli ty pracujesz, ja bardziej mogłabym pomóc na miejscu.
– Jezu, Lucy. To takie podobne do ciebie. Dlaczego jesteś aż tak nieodpowiedzialna? Zwłaszcza teraz, gdy tyle się dzieje? – Zaczął chodzić, gestykulować gwałtownie w złości, złorzecząc i marudząc, z każdą sekundą coraz bardziej mnie dezorientując.
– Co się właściwie dzieje? – Podeszłam do niego. – Gdzie się wybierasz, Parker?
Stanął nieruchomo i spojrzał na mnie znacząco. Coś się w nim zmieniło, irytacja przekształciła się w ukrywane wyrzuty sumienia.
– Przykro mi.
– Przykro ci? – Serce mi się ścisnęło. – Dlaczego? – Nie wiedziałam, co spowodowało tę reakcję, ale moja pierś zaczęła gwałtownie się kurczyć, a przez myśli przewinęła się lawina emocji. Przewidywałam, że jego następne słowa będą wstrząsające. Miał mi złamać serce.
– Nie mogę już dłużej, Lucy. Po prostu nie mogę.
Sposób, w jaki słowa wydostawały się z jego ust, sprawił, że przeszył mnie dreszcz. Powiedział to, jakby czuł się winny, jednak walizki w bagażniku udowadniały, że choć miał wyrzuty sumienia, podjął już ostateczną decyzję.
– Lepiej się czuje – powiedziałam drżącym z niepokoju i strachu głosem.
– To zbyt wiele. Nie mogę… Ona… – Westchnął i grzbietem dłoni otarł skroń. – Nie mogę zostać i przyglądać się, jak umiera.
– Więc zostań i przyglądaj się, jak żyje.
– Nie mogę spać. Od wielu dni nic nie jadłem. Szef się na mnie wścieka, bo się nie wyrabiam, a nie mogę stracić pracy, zwłaszcza przy rachunkach za leczenie. Zbyt ciężko pracowałem, by dorobić się tego, co mam, i nie mogę tego stracić. Nie mogę się dłużej poświęcać. Jestem zmęczony, Lucy.
Jestem zmęczony, Lucy.
Jak śmiał używać takich słów? Jak śmiał twierdzić, że był zmęczony, jakby to on zmagał się w najtrudniejszej życiowej walce?
– Wszyscy jesteśmy zmęczeni, Parker. Wszyscy się z tym zmagamy. Zamieszkałam z wami, by lepiej się nią opiekować, by tobie było łatwiej, a teraz ty się poddajesz? Wycofujesz się z małżeństwa? – Brakowało mi słów. Serce… mi pękało. – Wie o tym? Powiedziałeś jej, że odchodzisz?
– Nie. – Pokręcił głową zażenowany. – Nie wie. Pomyślałem, że tak będzie łatwiej. Nie chcę jej martwić.
Prychnęłam, zaskoczona kłamstwami, jakimi mnie karmił, i jeszcze bardziej oszołomiona tym, że wierzył w to, co mówił.
– Przykro mi. Zostawiłem trochę pieniędzy na stole w przedpokoju. Będę do ciebie dzwonił, żeby sprawdzać, co z nią, żeby mieć pewność, że wszystko jest w porządku. Prześlę ci więcej pieniędzy, gdybyś potrzebowała.
– Nie chcę twoich pieniędzy – powiedziałam. Mój głos nie współgrał z jego zbolałą miną. – Niczego od ciebie nie chcemy.
Rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął je pospiesznie, niezdolny poprawić słowami tej sytuacji. Obserwowałam, jak podszedł do auta, by do niego wsiąść, ale gdy dotarł do drzwi, zawołałam go. Nie odwrócił się, by na mnie spojrzeć, tylko przystanął, czekając.
– Jeśli zostawisz w tej chwili moją siostrę, nie będziesz mógł wrócić. Nie będziesz mógł do niej dzwonić po pijanemu ani sprawdzać, co u niej, gdy będziesz smutny. Kiedy pokona raka, a jestem pewna, że tak się stanie, nie będziesz mógł pojawić się ponownie i udawać, że ją kochasz. Rozumiesz?
– Tak.
To niewielkie słowo było tym samym, którym przysiągł Mari miłość w zdrowiu i w chorobie. To małe słowo miało na zawsze pozostać wypełnione żalem i wstrętnymi kłamstwami.
Wsiadł do samochodu i odjechał, ani razu się nie zatrzymując. Przez dłuższą chwilę stałam na podjeździe, niepewna jak wejść do domu i powiedzieć siostrze, że mąż porzucił ją podczas jej zmagań z chorobą.
Serce ponownie mi pękło.
Było w kawałkach, ponieważ współczułam siostrze – niewinnej istocie zmagającej się z bezlitosną rzeczywistością. Porzuciła beztroskie życie, by się ustatkować, a oba światy zwróciły się przeciwko niej.
Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam dłoń na zawieszce w kształcie serca.
Maktub.
Zamiast biec za Parkerem, poszłam do Mari. Siostra leżała w łóżku. Uśmiechnęłam się do niej, więc odpowiedziała tym samym. Była wychudzona, jej ciało każdego dnia podejmowało walkę z ostatecznością. Głowę owiniętą miała apaszką – długie brązowe włosy dawno odeszły w niepamięć. Kiedy patrzyła w lustro, smuciło ją to, bo nie widziała tego, co widziałam ja. Była piękna, nawet w chorobie. Jej blask nie poddał się zmianom, przez jakie przechodziło ciało, ponieważ jej piękno pochodziło z duszy, gdzie mieszkały jedynie dobro i światło.
Wyzdrowieje. Wiedziałam, że jej się polepszy, ponieważ była wojowniczką.
Włosy odrosną, ciało odzyska siłę, a serce siostry wciąż będzie bić, co było wystarczającym powodem do świętowania.
– Cześć, Jeżynko – szepnęłam, podchodząc do łóżka, by położyć się obok. Ułożyłam się na boku, więc siostra obróciła się, by na mnie spojrzeć.
Nawet kiedy była słaba, każdego dnia znajdowała siłę na uśmiech.
– Cześć, Malinko.
– Muszę ci o czymś powiedzieć.
Zamknęła oczy.
– Odszedł.
– Wiedziałaś?
– Widziałam, jak się pakował. Myślał, że śpię. – Z kącików jej zamkniętych oczu popłynęły słone krople. Leżałyśmy przez chwilę. Jej smutek stał się moimi łzami, a jej łzy moim smutkiem.
– Myślisz, że będzie tęsknił, gdy umrę? – zapytała. Ilekroć poruszała temat śmierci, miałam ochotę przeklinać świat za skrzywdzenie mojej przyjaciółki, mojej rodziny.
– Nie mów tak – skarciłam ją.
– Ale myślisz, że będzie? – Otworzyła oczy i wzięła mnie za rękę. – Pamiętasz, gdy byłyśmy małe i miałam ten okropny sen, w którym mama umierała? Cały dzień przepłakałam, zaczęła więc rozmawiać z nami na temat śmierci. Mówiła o tym, że nie jest to koniec podróży.
Przytaknęłam.
– Tak, stwierdziła, że we wszystkim ją zobaczymy: w promieniach słońca, w cieniach, w kwiatach, w deszczu. Powiedziała, że śmierć nas nie zabija, tylko bardziej nas budzi.
– Widziałaś ją kiedykolwiek? – zapytała szeptem.
– Tak, we wszystkim. Absolutnie we wszystkim.
Jęknęła cicho i skinęła głową.
– Ja też, ale głównie widzę ją w tobie. – Każdego dnia tęskniłam za mamą, a słowa siostry były najmilszymi, jakimi ktoś mnie kiedykolwiek obdarował.
Przysunęłam się i ją objęłam.
– Będzie tęsknił. Będzie tęsknił, gdy ty będziesz zdrowa i żywa. Będzie tęsknił, gdy staniesz się częścią drzew. Będzie tęsknił już jutro i będzie tęsknił, gdy staniesz się wiatrem owiewającym jego ramiona. Świat będzie za tobą tęsknił, Mari, nawet jeśli będziesz na nim jeszcze przez wiele lat. W chwili, w której ci się poprawi, otworzymy kwiaciarnię, dobrze? Ty i ja, będziemy właścicielkami.
Przez całe życie uwielbiałyśmy z siostrą naturę. Marzyłyśmy o otworzeniu kwiaciarni, poszłyśmy nawet do Szkoły Aranżacji Kwiatów w Milwaukee. Zrobiłyśmy licencjaty z finansów, by zdobyć wiedzę na temat biznesu. Gdyby siostra nie zachorowała na raka, miałybyśmy już swoją kwiaciarnię. Planowałam więc, że kiedy wyzdrowieje, zrobię, co w mojej mocy, by nasze marzenie się ziściło.
– Dobrze, Mari? Otworzymy ją – powtórzyłam, mając nadzieję, że w moim głosie słychać było przekonanie. Liczyłam, że przyniosę jej w ten sposób ulgę.
– Dobrze – odparła powątpiewająco. Jej wielkie brązowe oczy, które były kształtem podobne do oczu mamy, wypełniły się głębokim smutkiem. – Podasz mi słój? I worek z drobniakami?
Westchnęłam, ale przytaknęłam. Pospieszyłam do salonu, w którym wczorajszego wieczoru zostawiłam słój i woreczek z monetami. Na pomysł ze słojem wpadłyśmy siedem miesięcy temu, gdy siostra poznała diagnozę. Napisałyśmy na nim „NM”, co znaczyło „Negatywne Myśli”. Ilekroć któraś z nas się zamartwiała, wrzucałyśmy do słoika pieniążek. Każda negatywna myśl prowadziła do spełnienia pięknego marzenia – wyjazdu do Europy. Kiedy Mari wyzdrowieje, weźmiemy te pieniądze, spakujemy plecaki i osiągniemy nasz cel.
Moneta za każdą negatywną myśl miała przypominać o lepszym jutrze.
Miałyśmy już osiem słoików wypełnionych po brzegi.
Usiadłam ponownie na łóżku Mari, która przesunęła się nieznacznie, gdy podałam jej worek drobnych.
– Malinko? – szepnęła.
– Tak, Jeżynko?
Łzy płynęły coraz szybciej, gdy jej niewielką postać przytłoczyły emocje.
– Będziemy potrzebowały więcej monet.
Wrzuciła wszystkie pieniądze do słoja, a gdy skończyła, objęłam ją mocno. Przez pięć lat siostra była równocześnie zdrową kobietą i mężatką, jednak wystarczyło zaledwie siedem miesięcy, by Parker zniknął, zostawiając biedną Mari ze złamanym sercem.
***
– Lucy? – Usłyszałam, gdy siedziałam na werandzie. Przez ostatnią godzinę kołysałam się w fotelu, podczas gdy Mari odpoczywała. Próbowałam zrozumieć, jakie znaczenie miało wszystko to, co się wydarzyło. Kiedy uniosłam głowę, zobaczyłam Richarda, mojego chłopaka, który właśnie zsiadał z roweru, a potem oparł go o werandę.
– Co się dzieje? Dostałem wiadomość. – Koszulkę Richarda jak zwykle zdobiły plamy z farby. Wszystko przez to, że chłopak był artystą. – Przepraszam, że nie odbierałem. Miałem wyciszony telefon, gdy topiłem smutki, ponieważ odmówiono mi przyjęcia do kolejnej galerii sztuki. – Podszedł do mnie i pocałował w czoło. – Co się dzieje? – powtórzył.
– Parker odszedł.
Te dwa słowa sprawiły, że Richardowi opadła szczęka. Wprowadziłam go we wszystko, a im więcej ujawniałam, tym bardziej gwałtownie chłopak wciągał powietrze.
– Żartujesz? Z Mari wszystko dobrze?
Pokręciłam głową. Oczywiście, że nie było z nią dobrze.
– Powinniśmy wejść do środka – powiedział, chcąc chwycić mnie za rękę, ale odmówiłam.
– Muszę zadzwonić do Lyric. Od kilku godzin nie odbiera. Jeszcze chwilę będę próbować. Może mógłbyś sam tam wejść i sprawdzić, czy Mari czegoś nie potrzebuje?
Przytaknął.
– Oczywiście.
Wyciągnęłam rękę i wytarłam mu policzek z żółtej farby, po czym przysunęłam się i go pocałowałam.
– Przykro mi z powodu galerii.
Richard skrzywił się i wzruszył ramionami.
– Trudno. Póki nie przeszkadza ci spotykanie się z nieudacznikiem, który nie jest wystarczająco utalentowany, by pokazywać swoją twórczość, nie przeszkadza mi to.
Byłam z Richardem od trzech lat i nie potrafiłam wyobrazić sobie, by miał go zastąpić ktoś inny. Nie podobało mi się jednak, że świat nie dał mu jeszcze szansy zabłysnąć, ponieważ zdecydowanie wart był odniesienia sukcesu.
Jednak póki nie nadejdzie jego czas, miałam zamiar trwać u jego boku, wiernie mu kibicując.
Kiedy wszedł do domu, po raz kolejny wybrałam numer Lyric.
– Halo?
– Lyric, nareszcie. – Westchnęłam, siadając prosto, gdy po raz pierwszy od dłuższego czasu usłyszałam głos siostry. – Cały dzień próbowałam się do ciebie dodzwonić.
– Nie każdy może być panią Doubtfire i pracować na pół etatu w kawiarni, Lucy – stwierdziła, a sarkazm w jej głosie zabrzmiał czysto i wyraźnie.
– Właściwie jestem teraz tylko nianią. Zwolniłam się z kawiarni.
– Zaskakujące – odparła. – Słuchaj, chcesz czegoś, czy byłaś po prostu znudzona i postanowiłaś mnie ponękać?
Jej ton był taki sam, jak przez większość jej życia – pobrzmiewało w nim rozczarowanie moją egzystencją. Lyric potrafiła poradzić sobie z kaprysami Mari, zwłaszcza gdy siostra ustatkowała się w końcu z Parkerem. To właśnie Lyric ich ze sobą poznała. Kiedy chodziło jednak o moje relacje z najstarszą siostrą, było zupełnie inaczej. Często wydawało mi się, że mnie nienawidziła, ponieważ za bardzo przypominałam jej naszą mamę.
A z upływem czasu uświadomiłam sobie, że nienawidziła mnie, ponieważ nie byłam nikim więcej niż sobą.
– Nie, chodzi o Mari.
– Dobrze się czuje? – zapytała, choć jej głos ociekał fałszywą troską. Słyszałam, że wciąż pisała coś na klawiaturze, jak zwykle pracując do późna. – Nie…
– …umarła? – prychnęłam. – Nie, nie umarła. Ale Parker dziś od niej odszedł.
– Odszedł? Co to znaczy?
– To, że odszedł. Spakował walizki, stwierdził, że nie może poradzić sobie z patrzeniem, jak jego żona umiera i odjechał. Zostawił ją samą.
– O Boże. To chore.
– Tak, zgadzam się.
Nastąpiła dłuższa chwila ciszy, nim Lyric ponownie się odezwała:
– Wkurzyłaś go czymś?
Przestałam się kołysać w fotelu.
– Co?
– No dalej, Lucy. Wprowadziłaś się, by pomóc, a jestem przekonana, że nie jesteś najłatwiejsza w obyciu. Ciężko z tobą wytrzymać. – Zrobiła to, co zawsze jej się udawało, gdy byłam zaangażowana w jakąś sytuację. Zrobiła ze mnie złoczyńcę. Obarczyła mnie właśnie winą za to, że ten tchórz porzucił żonę.
Przełknęłam z trudem ślinę i puściłam jej komentarz mimo uszu.
– Chciałam, żebyś o tym wiedziała. To wszystko.
– Z Parkerem wszystko w porządku?
Że co?
– Sądzę, że chciałaś zapytać, czy z Mari wszystko w porządku, ale nie. Nie jest dobrze. Zmaga się z nowotworem, odszedł od niej mąż i nie ma grosza przy duszy, mimo to znajduje siłę, by walczyć.
– Ach, no i proszę – mruknęła Lyric.
– Co „proszę”?
– Dzwonisz po pieniądze. Ile ci trzeba?
Żołądek skurczył mi się na jej słowa i poczułam niesmak w ustach. Myślała, że dzwoniłam, bo potrzebowałam pieniędzy?
– Dzwonię do ciebie, ponieważ twoja siostra cierpi i czuje się samotna. Pomyślałam, że mogłabyś wpaść, by się z nią zobaczyć i upewnić się, że wszystko z nią dobrze. Nie chcę twoich pieniędzy, Lyric. Chcę, byś zaczęła się zachowywać jak siostra.
Zapadła kolejna chwila ciszy, podczas której można było usłyszeć więcej kliknięć na klawiaturze.
– Słuchaj, jestem zawalona robotą. Spłynęło do firmy wiele spraw, nie mogę ich odłożyć w tej chwili. Nie ma mowy, bym dała radę przyjechać. Może za tydzień lub za dwa.
Lyric mieszkała w centrum – dwadzieścia minut jazdy samochodem od nas – mimo to była przekonana, że to za daleko.
– Wiesz co? Nieważne. Udawaj, że w ogóle nie zadzwoniłam. – Do oczu napłynęły mi łzy, ponieważ zaskoczyło mnie bezduszne zachowanie osoby, którą uważałam niegdyś za wzór. DNA mówiło, że byłyśmy spokrewnione, ale słowa, które właśnie padły, dowodziły, że była kimś zupełnie obcym.
– Przestań, Lucy. Porzuć tę pasywną agresję. Jutro wyślę wam czek, dobrze?
– Nie rób tego. Nie potrzebujemy twoich pieniędzy i nie potrzebujemy od ciebie wsparcia. Nie wiem w ogóle, dlaczego do ciebie zadzwoniłam. Potraktuj to jako moje załamanie. Żegnaj, Lyric. Powodzenia z procesami.
– Tak, tak, okej. Lucy?
– Tak?
– Lepiej, żebyś wróciła do pracy w kawiarni najszybciej jak to możliwe.
***
Po dłuższej chwili wstałam z bujanego fotela i weszłam do pokoju gościnnego, w którym obecnie mieszkałam. Zatrzasnęłam drzwi, chwyciłam naszyjnik i zamknęłam oczy.
– Powietrze nade mną, ziemia pode mną, ogień we mnie, woda wokół mnie… – Wzięłam kilka głębszych wdechów i powtórzyłam wielokrotnie mantrę, której nauczyła mnie mama. Gdy była bliska utraty równowagi w życiu i czuła się oderwana od powierzchni ziemi, powtarzała te słowa, odnajdując w nich siłę.
Mimo że powtórzyłam je kilkakrotnie, nadal czułam, jakbym poniosła porażkę.
Zgarbiłam się, a łzy popłynęły mi po policzkach, gdy odezwałam się do jedynej kobiety, która kiedykolwiek mnie rozumiała.
– Mamo, boję się, a nienawidzę się bać. Nie znoszę się bać, ponieważ oznacza to, że myślę odrobinę jak Parker. Częściowo wydaje mi się, że Mari nie da rady, więc każdego dnia jestem coraz bardziej przerażona.
W byciu świadkiem odchodzenia przyjaciółki było coś bolesnego. Nawet jeśli wiedziałam, że śmierć była kolejnym rozdziałem w jej pięknej księdze, nie było mi łatwo to zrozumieć. Podświadomie wiedziałam, że każdy uścisk może być ostatni, każde słowo może oznaczać pożegnanie.
– Mam wyrzuty sumienia, bo z każdą dobrą myślą do mojej głowy wślizguje się pięć negatywnych. Mam piętnaście monet w słoju w szafie, o którym nie wie Mari. Jestem zmęczona, mamo. Jestem wyczerpana i czuję się winna, gdy wszystko za bardzo mnie przytłacza. Muszę być silna, bo Mari nie potrzebuje, by ktoś na jej oczach się załamywał. Wiem, że uczyłaś nas nie nienawidzić, ale po prostu nienawidzę Parkera. Boże, wybacz, ale jeśli to ostatnie dni Mari, nienawidzę go, że je tak skaził. Jej ostatnie dni nie powinny być naznaczone wspomnieniami o porzucającym ją mężu.
To niesprawiedliwe, że Parker tak po prostu był w stanie się spakować i uciec do nowego życia bez mojej siostry. Być może któregoś dnia znajdzie kolejną miłość, ale co z Mari? Kochała go, co bolało mnie bardziej, niż to jej okazałam. Znałam swoją siostrę jak własną kieszeń, wiedziałam, jak delikatne jest jej serce. Mari czuła wszystko dziesięć razy intensywniej niż większość ludzi. Miała serce na dłoni, pozwalała wszystkim słuchać jego cudownego bicia – nawet tym, którzy nie zasługiwali, by usłyszeć ten dźwięk. Modliła się, by pokochali jej serce. Zawsze chciała czuć się kochana, więc nienawidziłam Parkera, ponieważ sprawił, że Mari czuła się, jakby poniosła porażkę. Opuści ten świat z uczuciem, że zawiodła w małżeństwie, a wszystko w imię miłości.
Miłość.
Uczucie, które sprawiało, że ludzie zarówno wznosili się do chmur, jak i upadali na samo dno. Uczucie, które trawiło ludzkie serca, a także spalało ich dusze. Początek i koniec każdej podróży.
W miarę upływu dni, tygodni i miesięcy coraz mniej słyszałyśmy z Mari o Parkerze i Lyric. Nieudane próby kontaktu były bardziej sporadyczne, napędzane wyrzutami sumienia listy również ustały. Kiedy w naszej skrzynce znalazły się dokumenty rozwodowe, Mari płakała przez wiele dni. W świetle trwałam przy niej z siłą, w cieniu rozpaczałam.
Niesprawiedliwe było, że świat odebrał Mari zdrowie, po czym miał czelność wrócić i dopilnować, żeby jej serce roztrzaskało się w drobny mak. Z każdym wdechem przeklinała swoje ciało za zdradę i zrujnowanie życia, które budowała. Z każdym wydechem modliła się, by jej mąż wrócił do domu.
Nigdy jej nie powiedziałam, ale z każdym wdechem błagałam o jej uzdrowienie, a z każdym wydechem modliłam się, by jej mąż nigdy się już w nim nie zjawił.ROZDZIAŁ 1
Graham
2017
Dwa dni temu kupiłem kwiaty dla kogoś, kto nie był moją żoną. Od momentu zakupu nie wyszedłem z gabinetu. Zewsząd otaczały mnie papiery – notatki, karteczki samoprzylepne, zgniecione kartki z bezsensownymi zapiskami i poskreślanymi słowami. Na moim biurku stało pięć butelek whisky, leżała też nierozpoczęta paczka papierosów.
Oczy piekły mnie z wyczerpania, ale nie mogłem zamknąć powiek. Wpatrywałem się pustym wzrokiem w ekran komputera, wpisując zdania, a następnie je kasując.
Nigdy nie kupiłem żonie kwiatów.
Nigdy nie dałem czekoladek na walentynki, pluszaki uznawałem za niedorzeczne, nie miałem też pojęcia, jaki jest jej ulubiony kolor.
Ona również nie wiedziała, jaki jest mój ulubiony, ja miałem jednak świadomość, którego z polityków lubi najbardziej. Znałem jej poglądy na globalne ocieplenie, ona znała moją opinię na temat religii i oboje wiedzieliśmy, że nie chcemy mieć dzieci.
W tych kluczowych aspektach się zgadzaliśmy, te rzeczy nas spajały. Oboje poświęciliśmy się karierze i nie mieliśmy zbyt wiele czasu dla siebie, a co dopiero dla rodziny.
Nie byłem romantykiem, ale Jane to nie przeszkadzało, ponieważ ona również nie przykładała do tego uwagi. Nieczęsto trzymaliśmy się za ręce czy całowaliśmy się publicznie. Nie przytulaliśmy się, nie potwierdzaliśmy miłości w mediach społecznościowych, co wcale nie oznaczało, że nasze uczucie nie było prawdziwe. Troszczyliśmy się o siebie po swojemu. Byliśmy logiczni, rozumieliśmy, co to znaczy kochać, zaangażować się, a mimo to nigdy nie daliśmy się porwać romantycznym aspektom związku.
Nasza miłość polegała na wzajemnym szacunku. Każdą poważną decyzję podejmowaliśmy po dokładnym przemyśleniu, często używając wykresów i diagramów. W dniu, w którym poprosiłem ją o rękę, sporządziliśmy piętnaście zestawień, by mieć pewność, że podejmujemy właściwą decyzję.
Romantyczne?
Pewnie nie.
Logiczne?
Absolutnie.
Właśnie dlatego zakłócenie mojego deadline’u było niepokojące. Jane nigdy nie przeszkadzała mi w pracy, więc jej napad, kiedy zbliżał się termin oddania książki, był niezmiernie dziwny.
Miałem do napisania dziewięćdziesiąt pięć tysięcy słów.
Dziewięćdziesiąt pięć tysięcy słów, aby rękopis trafił za dwa tygodnie do wydawcy. Dziewięćdziesiąt pięć tysięcy słów przekładających się na przynajmniej sześć tysięcy siedemset osiemdziesiąt sześć dziennie. Oznaczało to, że kolejne dwa tygodnie życia spędzę przed komputerem, ledwie pozwalając sobie na odetchnięcie świeżym powietrzem.
Moje palce śmigały po klawiaturze, stukając w klawisze najszybciej, jak potrafiły. Fioletowe cienie pod oczami wskazywały na wyczerpanie, a plecy bolały z powodu niewstawania z fotela przez wiele godzin. Mimo to kiedy siedziałem przed komputerem i pisałem, a oczy miałem niczym zombie, czułem się bardziej sobą niż w jakiejkolwiek innej chwili swojego życia.
– Grahamie – powiedziała Jane, wyrywając mnie ze świata horroru i sprowadzając do rzeczywistości. – Powinniśmy już iść.
Stała w drzwiach mojego gabinetu. Miała kręcone włosy, co było niespotykane, ponieważ zawsze je prostowała. Każdego dnia wstawała dużo wcześniej niż ja, aby ujarzmić blond szopę naturalnych loków. Mogłem zliczyć na palcach jednej ręki, gdy widziałem ją z naturalną fryzurą. Oprócz dziwacznych włosów, miała rozmazany makijaż, ponieważ nie zmyła go wczoraj wieczorem.
Jedynie dwukrotnie widziałem zapłakaną żonę: pierwszy raz, gdy siedem miesięcy temu dowiedziała się, że jest w ciąży, drugi, gdy cztery dni temu dotarły do nas tragiczne wieści.
– Nie musisz wyprostować włosów? – zapytałem.
– Nie mam zamiaru ich dzisiaj prostować.
– Zawsze je prostujesz.
– Nie prostowałam ich od czterech dni. – Zmarszczyła brwi, ale nie skomentowałem jej rozczarowania. Nie chciałem mieć do czynienia z jej emocjami. Od czterech dni była w rozsypce, stanowiła całkowite przeciwieństwo kobiety, którą poślubiłem, a sam nie potrafiłem radzić sobie z ludzkimi uczuciami.
Jane musiała wziąć się w garść.
Wróciłem do gapienia się w ekran komputera i ponownie zacząłem pospiesznie poruszać palcami.
– Grahamie – powtórzyła, podchodząc do mnie z wielkim brzuchem. – Musimy iść.
– Nie skończyłem rękopisu.
– Piszesz od czterech dni. Kładziesz się spać po trzeciej i wstajesz o szóstej. Potrzebujesz przerwy. Do tego nie możemy się spóźnić.
Odchrząknąłem, nadal pisząc.
– Postanowiłem, że podaruję sobie to głupie spotkanie. Przykro mi, Jane.
Kątem oka zauważyłem, jak zacisnęła usta.
– Głupie spotkanie? Grahamie, to pogrzeb twojego ojca.
– Mówisz, jakby miało to dla mnie coś znaczyć.
– Z pewnością coś dla ciebie znaczy.
– Nie mów mi, co to dla mnie znaczy. Uwłaczasz mi.
– Jesteś zmęczony – powiedziała.
No i znowu postanowiłaś mówić mi, jak mam się czuć.
– Wyśpię się po osiemdziesiątce lub gdy znajdę się na miejscu ojca. Jestem pewien, że on się dzisiaj dobrze wyśpi.
Skuliła się. Nie obeszło mnie to.
– Piłeś? – zapytała zatroskana.
– Czy przez wszystkie lata naszej znajomości widziałaś kiedykolwiek, żebym pił?
Przyglądała się otaczającym mnie butelkom alkoholu, więc westchnąłem lekko.
– Wiem, przepraszam. Po prostu… postawiłeś jeszcze więcej butelek na biurku.
– W hołdzie zmarłemu ojcu. Niech zgnije w piekle.
– Nie mówi się źle o zmarłych – powiedziała Jane, nim czknęła i złapała się za brzuch. – Boże, nienawidzę tego uczucia. – Wzięła moje ręce z klawiatury i położyła sobie na brzuchu. – Wydaje mi się, że ona kopie mnie w każdy wewnętrzny organ. Nie znoszę tego.
– Jakież to czułe – zadrwiłem, nadal trzymając na niej dłonie.
– Nigdy nie chciałam tego dziecka – rzuciła, ponownie czkając. – Nigdy.
– A mimo to, proszę – odparłem. Nie byłem pewny, czy Jane pogodziła się z faktem, że za dwa krótkie miesiące urodzi człowieka, który będzie wymagał jej miłości i uwagi dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Jeśli istniała osoba, która mogła ofiarować mniej miłości niż ja, była nią moja żona.
– Boże – mruknęła, zamykając oczy. – Czuję się dzisiaj dziwnie.
– Może powinnaś pojechać do szpitala? – zasugerowałem.
– Niezła próba. Jedziemy na pogrzeb twojego ojca.
Szlag.
– Nadal musimy znaleźć niańkę – powiedziała. – Firma da mi kilka tygodni macierzyńskiego, ale jeśli znajdziemy przyzwoitą opiekunkę, nie będę musiała w pełni wykorzystać urlopu. Chciałabym jakąś uroczą starszą Meksykankę, najlepiej z kończącą się zieloną kartą.
Zmarszczyłem brwi, zaniepokojony.
– Wiesz, że mówienie czegoś takiego nie tylko jest rasistowskie, ale również uwłaczające dla męża, który w połowie ma meksykańskie korzenie, prawda?
– Nie jesteś Meksykaninem, Grahamie. Nie znasz nawet kilku hiszpańskich słów.
– I to sprawia, że nie jestem Meksykaninem. Odnotowałem, dziękuję – odparłem chłodno. Czasami wręcz nienawidziłem, żony. Choć zgadzaliśmy się w tak wielu aspektach, niekiedy słowa wychodzące z jej ust nie mieściły się w żadnym zrobionym przez nas diagramie.
Jak ktoś tak piękny mógł być czasami tak brzydki?
Kopnięcie.
Kopnięcie.
Serce mi się ścisnęło, ale ręce wciąż pozostawały na okrągłym brzuchu Jane.
Te kopnięcia mnie przerażały. Jeśli czegokolwiek byłem pewien, to tego, że nie nadawałem się do ojcostwa. Historia rodzinna jasno dowodziła, że z linii moich przodków nie wywodziło się nic dobrego.
Modliłem się do Boga, by to dziecko nie odziedziczyło moich cech lub – co gorsza – cech mojego ojca.
Jane usiadła na moim biurku, przesuwając perfekcyjnie posegregowane papiery, a moje palce wciąż znajdowały się na jej brzuchu.
– Czas, by wziąć prysznic i się ubrać. W łazience powiesiłam ci garnitur.
– Mówiłem ci, że nie idę na tę imprezę. Muszę się wyrobić do ostatecznego terminu.
– Twój ojciec już się wyrobił, a teraz czas odesłać jego rękopis.
– Jego rękopis trafił do trumny?
Jane zmarszczyła brwi.
– Nie. Nie wygłupiaj się. Jego ciało jest jego rękopisem, a trumna okładką.
– Cholernie droga ta okładka. Nie wierzę, że wybrał tę zdobioną złotem – zamilkłem i przygryzłem wargę. – Jednak po namyśle z łatwością mogę w to uwierzyć. Znałaś go.
– Będzie tam dziś wielu ludzi. Jego czytelnicy, koledzy.
Pojawią się setki, by uczcić życie Kenta Russella.
– To będzie istny cyrk – jęknąłem. – Będą go opłakiwać, nurzać się w głębokim smutku i siedzieć z niedowierzaniem. Zaczną produkować własne historie, ujawniać ból. „Nie Kent, tylko nie Kent”. „To dzięki niemu spróbowałem pisania”. „Pięć lat byłem trzeźwy dzięki temu człowiekowi”. „Nie wierzę, że go już nie ma”. „Kent Theodore Russell, człowiek, ojciec, bohater. Laureat Nagrody Nobla nie żyje”. Cały świat pogrąży się w żałobie.
– A ty? – zapytała Jane. – Ty się pogrążysz?
– Ja? – Odchyliłem się na fotelu i skrzyżowałem ręce na piersi. – Ja dokończę swój rękopis.
– Smutno ci, że umarł? – zapytała, pocierając brzuch.
Jej pytanie zawisło na chwilę w powietrzu, nim odpowiedziałem:
– Nie.
Chciałem za nim tęsknić.
Chciałem go kochać.
Chciałem go nienawidzić.
Chciałem o nim zapomnieć.
Zamiast tego, nie czułem nic. Wiele lat upłynęło, zanim nauczyłem się oschłości w stosunku do ojca, aby wymazać cały ból, jakiego przysporzył mi i tym, których kochałem najbardziej. Jedynym sposobem na poradzenie sobie z tym cierpieniem było odcięcie się od ojca i zapomnienie o wszystkim, co mi zrobił, zapomnienie o wszystkim, czego od niego pragnąłem.
Kiedy już wyzbyłem się bólu, niemal zapomniałem, jak to jest cokolwiek czuć.
Jane nie przeszkadzała moja nieczuła dusza, ponieważ ona sama również niewiele do siebie dopuszczała.
– Odpowiedziałeś zbyt szybko – wytknęła.
– Najszybsza odpowiedź jest najczęściej najbardziej prawdziwa.
– Brak mi go – wyznała, ściszając głos i dając znać o żalu z powodu śmierci mojego ojca. Pod wieloma względami, dzięki swoim książkom, inspirującym przemówieniom i marce, jaką sprzedawał światu, Kent Russell był przyjacielem milionów. Też by mi go brakowało, gdybym nie znał jego prawdziwego oblicza skrywanego w zaciszu własnego domu.
– Brak ci go, bo tak naprawdę nigdy go nie poznałaś. Przestań użalać się nad facetem, który niewart jest twojego czasu.
– Nie – powiedziała ostro, a głos miała napięty z bólu. Jej oczy wypełniły się wilgocią, jak często miały w zwyczaju w ciągu ostatnich czterech dni. – Nie rozumiesz, Grahamie. Nie rozumiesz mojego cierpienia. Twój ojciec był dla mnie dobry. Był dobry, gdy ty byłeś oziębły, wstawiał się za tobą, ilekroć chciałam odejść, więc nie każ mi przestać go opłakiwać. Nie możesz definiować smutku, który odczuwam – powiedziała, wybuchając emocjami. Zaczęła się trząść, a z jej oczu popłynęły łzy.
Spojrzałem na nią zdezorientowany tym nagłym wybuchem, jednak mój wzrok spoczął na jej brzuchu.
Hormony.