Siła spokoju - ebook
Siła spokoju - ebook
Trudno być spokojnym, w stanie zrelaksowanej koncentracji, dysponować naturalną pewnością siebie – żebyś nie wiem ile i jakimi metodami pracował -. gdy chodzi ci o ciebie/siebie. „Ja”, które jest w centrum takich praktyk, zawsze powie ci „za mało”, „nie tak”. Będzie – bo taka jest natura ego – porównywać i oceniać.
Zauważ, że łatwiej pozwolić sobie na gniew, sprzeciw, a także na odwagę, heroizm – gdy chodzi o kogoś innego, choćby własne dziecko. Ludzie sfrustrowani w których sączy się gniew, szukają „słusznej sprawy”, żeby móc go użyć i wyładować. To często mechanizm neurotyczny, ale może być też tak, że znajdujesz „słuszną sprawę” – ważny cel, wizje czy odruch współczucia – w imię których angażujesz się, „odkrywasz” determinację, jesteś uważny i skoncentrowany. „Siła spokoju” pojawia się gdy „zapominasz” o swoim „ja”. Odchodzi, gdy „ja” powraca. Badaj ten proces. Badaj swoje działania i stan ducha, gdy realizujesz wizje, gdy pomagasz, gdy kochasz..
Nasza książka jest o paradoksach – jeśli twój umysł jest spokojny możesz pędzić jak wicher – jeśli niespokojny – zwolnij. Zamiast przepychać się z życiem – przyjmuj je – i kieruj. Jeśli chcesz być dobry – poznaj i przyjmij i bestię i piękność w sobie – potem decyduj, którą żywisz. Chcesz zbudować dobrą współpracę, wkładaj w nią całe serce – i na każdym etapie bądź gotów do rozstania. Pełne szacunku „nie” to doskonałe otwarcie dla dobrego związku, porządek wypływa z chaosu, niepokój – to nieugruntowane pragnienie…
Tytuł „Siła Spokoju, którego nie ma” paradoksalnie uczula na to, że pułapką jest dążenie do spokoju czy wyciszenia, aby coś dobrze robić czy być szczęśliwym. Chodzi w istocie o to, by przytomnie i z sercem działać także w zgiełku i niepewności. A to jest możliwe, gdy jestem (samo)świadomy, kiedy ja mam niepokój i pomimo niego działam, a nie on (niepokój) ma mnie.
To w jaki sposób rozumiemy „siłę spokoju”, to nie technika autotrankwilizacji, lecz skutek roztropnego życia opartego na bezwarunkowej akceptacji dla siebie i innych, na samoświadomości, wartościach i działaniu na rzecz pozaosobistych celów, współczuciu oraz wspaniałomyślności.
„„Siła Spokoju” to książka dla osób już poszukujących, lecz zdezorientowanych w gęstwinie poradników, kursów i prostych recept, które nie działają. Ale.. dajmy już „spokój”. Zapraszamy do lektury!”
Jacek Santorski i Jarek Szulski
Spis treści
Zdradzę ci sekret!
Potęga nastawienia. Klucz do wewnętrznej siły
Rozdział 1
Wyczuwam, przyjmuję i odpowiadam, zamiast zmagać się i przepychać
Rozdział 2
Przekierowuję atak (trudności) w stronę rozwiązań lub schodzę z jego linii
Rozdział 3
Unikam utarczek, niepotrzebnych dysput, spekulacji i powierzchownych relacji
Rozdział 4
Upraszczam i działam – jedna rzecz, ten jeden krok mikrokorekty dla makroefektów
Rozdział 5
Praktykuję uważność i zrelaksowaną koncentrację. Przyjmuję siebie – swój niepokój
Rozdział 6
Praktykuję upadanie i podnoszenie się z gracją
Rozdział 7
Kieruję się honorem – działam skutecznie, godnie i z klasą – gdy zawiodę, przepraszam i naprawiam
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-951395-7-4 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Trudno być spokojnym, w stanie zrelaksowanej koncentracji, dysponować naturalną pewnością siebie – żebyś nie wiem ile i jakimi metodami pracował – gdy chodzi ci o siebie. JA, które jest w centrum takich praktyk, zawsze powie ci: „za mało”, „nie tak”. Będzie – bo taka jest natura EGO – porównywać i oceniać.
Zauważ, że łatwiej pozwolić sobie na gniew, sprzeciw, a także na odwagę, heroizm, gdy chodzi o kogoś innego, choćby własne dziecko. Ludzie sfrustrowani, w których sączy się gniew, szukają „słusznej sprawy”, żeby móc go użyć i wyładować. To często mechanizm neurotyczny. Ale może być też tak, że znajdujesz „słuszną sprawę” – ważny cel, wizje czy odruch współczucia – w imię których angażujesz się, „odkrywasz” determinację, jesteś uważny i skoncentrowany. Siła Spokoju pojawia się, gdy zapominasz o swoim JA. Odchodzi, gdy JA powraca. Badaj ten proces. Badaj swoje działania i stan ducha, gdy realizujesz wizje, gdy pomagasz, gdy kochasz…
Nasza książka jest o paradoksach: jeśli twój umysł jest spokojny, możesz pędzić jak wicher, a jeśli niespokojny – zwolnij. Zamiast przepychać się z życiem – przyjmuj je i… kieruj nim. Jeśli chcesz być dobry, poznaj oraz przyjmij i bestię w sobie, i piękność – potem decyduj, którą żywisz. Chcesz zbudować dobrą współpracę, wkładaj w nią całe serce – i na każdym etapie bądź gotów do rozstania. Pełne szacunku NIE to doskonałe otwarcie dla dobrego związku, bo porządek wypływa z chaosu, a niepokój to nieugruntowane pragnienie.
Tytuł „Siła Spokoju, którego nie ma” paradoksalnie uczula na to, że pułapką jest dążenie do spokoju czy wyciszenia, aby coś dobrze robić czy być szczęśliwym. W istocie chodzi o to, by przytomnie i z sercem działać także w zgiełku i niepewności. A to jest możliwe, gdy jestem (samo)świadomy, kiedy ja mam niepokój i pomimo to działam, a nie on (niepokój) ma mnie.
Sposób, w jaki rozumiemy siłę spokoju, to nie technika autotrankwilizacji, lecz skutek roztropnego życia opartego na bezwarunkowej akceptacji dla siebie i innych, na samoświadomości, wartościach i działaniu na rzecz pozaosobistych celów, współczuciu oraz wspaniałomyślności.
„Siła Spokoju” to książka dla osób już poszukujących, lecz zdezorientowanych w gęstwinie poradników, kursów i prostych recept, które nie działają. Ale… dajmy już spokój. Zapraszamy do lektury!
Jacek Santorski, Jarek Szulski
Warszawa, 2015
Jacek Santorski
Od ponad 40 lat zgłębia i bada charaktery, relacje, zmiany i rozwój. Interesuje się filozofią Wschodu i sztukami walki, praktykuje zen. W 1978 r. zainicjował razem z Wojciechem Eichelbergerem powstanie pierwszego w Polsce ośrodka integralnej psychoterapii, a w 1990 r. założył pierwsze w Polsce wydawnictwo poradników życiowych i książek dla psychoterapeutów. W ten sposób zdobywał też doświadczenia biznesowe i medialne. Dziś owocem jego doświadczenia i pracy jest Akademia Psychologii Przywództwa, która inspiruje współczesnych liderów zmiany w biznesie, pośrednio liderów społecznych, oświaty i lekarzy.
Jarek Szulski
Nauczyciel, wychowawca i przedsiębiorca. Od kilkunastu lat pracuje w warszawskich szkołach (obecnie w Gimnazjum i Liceum im. Tadeusza Reytana), promując holistyczne i humanistyczne podejście do nauki i wychowania, oparte na relacjach, zaufaniu oraz wzajemnym szacunku. Jest autorem dwóch powieści o szkole („Zdarza się” i „Sor”), które stały się inspiracją do osobistej refleksji dla wielu nauczycieli i rodziców. W 2011 roku założył JS & CO Dom Wydawniczy.Potęga nastawienia. Klucz do wewnętrznej siły
Jarek Szulski
Wypadałoby obiecać, że efektem lektury naszej książki będzie spokój. Że nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczniecie lewitować ponad problemami życia codziennego – swoimi i waszych bliskich. Mój przypadek tego nie potwierdza.
Otóż, czytając tę książkę po raz drugi, nanosząc przy okazji poprawki przygotowane przez mojego przyjaciela i mentora Jacka, no cóż, przyznam, że dawno się tak nie wkurzyłem. Próbowałem odczytać nieodczytywalne notatki Jacka, a widząc ich ilość, dostałem szału w czystej postaci. Wydało mi się to bardzo ciekawe i znamienne, bo znając treść naszych rozmów, mogłem przypuszczać, że jestem już blisko mistrzostwa, jeśli chodzi o panowanie nad emocjami. Tymczasem co innego wiedzieć, a co innego zrobić z wiedzy użytek.
Nasza książka to w istocie zaproszenie do niełatwej pracy nad sobą, co przy odrobinie determinacji może przynieść nieoczekiwaną nagrodę. Osiągnięcie stanu wewnętrznej równowagi, rodzaju zrelaksowanej koncentracji to nie danie instant, lecz zadanie na resztę życia. Kiedy byłem jeszcze studentem, oglądałem w telewizji wieczorne rozmowy prowadzone przez Wojciecha Eichelbergera. Jak ja wówczas bardzo chciałem być Wojciechem Eichelbergerem! On to dopiero jest spokojny! Jego opanowanie i skupienie na rozmówcy były doprawdy imponujące. Dziś, zapewne w odróżnieniu od was, czytelników, miewam takie dni, kiedy irytuje mnie to i owo, czasami niemal wszystko, a więc całkiem sporo. Wkurza mnie babcia, która wyszła po zakupy i toczy się powoli jak ślimak z wielkim wózkiem tarasującym połowę chodnika, albo facet, który wybiera przez dziesięć minut sałatki przed lunchem. Wkurza mnie nawet dziecko, które płacze czy drze mordę w kawiarni, a jeszcze bardziej wkurza mnie jego mama, która zachwyca się tym, jak to dziecko fajnie się drze. Wyprowadzają mnie z równowagi zacinające się drzwi obrotowe w centrum handlowym i mam ochotę przeciąć tętnicę facetowi, który przeciska się z tyłu do przodu autobusu. Jestem zły na siebie, że znowu zapomniałem zabrać telefon, portfel, ważne dokumenty albo że dzwoni do mnie Jacek i znowu chce czegoś na już, na zaraz. Oczywiście, wiem i zdaję sobie sprawę, że to wszystko bez sensu. Ale co z tego, że dzień bez telefonu może być naprawdę przyjemny, że pieniądze na kawę można pożyczyć od uczniów albo im zabrać, jeśli są mniejsi, a z Jackiem zrobić ciekawe rzeczy, które w istocie mnie kręcą? Nic. Nic z tego. Jak i gdzie odnaleźć więc ten cholerny, pieprzony spokój?
– Mam dla ciebie, Jarku, pocieszającą wiadomość – usłyszałem od Jacka, kiedy opowiedziałem mu o swoich wątpliwościach. – Z różnych studiów nad zarządzaniem stresem i uczeniem się wynika, że to nie jest tak, że najpierw czegoś zupełnie nie umiałem, a teraz w pełni to umiem, że czegoś w ogóle nie miałem, a teraz w pełni to mam. Zmiana przebiega stopniowo. Podejrzewam, że wkurzasz się trochę rzadziej niż kiedyś. Mogło być z tobą nawet tak, że większość twoich wkurwień płynęła do wewnątrz, bo wspólni znajomi przecież mówią, że Jarek jest ostoją spokoju i gdyby nie był szczery i otwarty, to o twoich dylematach byśmy nie wiedzieli. Być może jesteś w fazie wewnętrznego rozmrożenia, skontaktowania się ze sobą. I dziś jesteś świadom więcej tego, co i tak od dawna gdzieś tam w tobie tkwiło.
Kiedy o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że to całkiem możliwe. A lektura „Siły Spokoju” może być dla czytelnika początkiem fazy wewnętrznego odmrożenia. Ale Jacek mówił dalej:
– Kiedy byłem już człowiekiem dość aktywnym w pracy nad sobą, lecz chyba jednocześnie dość samozakłamanym pozytywnie, usłyszałem od jednego ze swoich mistrzów na pożegnanie: „Twoje gówno jest dobrze upchnięte i szkoda, że nie możesz przyjechać do mnie do Ameryki, bo jeśli będę tu przyjeżdżał co rok, to nie starczy ci życia, żeby je z siebie wyrzucić. Więc, Jarku, może być tak, że jest jakaś analogia i ten twój materiał destrukcyjny był dotąd dobrze upchnięty, a teraz stopniowo dochodzi do głosu i ty go bardziej rozpoznajesz.
A więc o tym będzie nasza książka? O wypychaniu dobrze upchniętego emocjonalnego „gówna”, które nie pozwala nam na osiągnięcie wewnętrznej harmonii? O zmniejszeniu osobistych kosztów, jakie ponosimy, żyjąc coraz szybciej, w coraz bardziej skomplikowanych relacjach, stając codziennie rano wobec miliona zadań, e-maili i dzwoniącej pani z infolinii, proponującej nam ekstrapożyczkę na zakup nowej pralki z funkcją suszenia?
Żeby sobie pomóc, sięgamy często po techniki relaksacji, medytacji czy autoafirmacji. I dobrze. Czasem pojawia się jednak wątpliwość, czy rzeczywiście pomogą nam być świadomym, obecnym, kochającym, czy sprawią, aby nasze wkurzenie było sportowym wkurzeniem, a nie złością, pod wpływem której robimy rzeczy, których potem żałujemy. Jakże często dostajemy od życia to, czego oczekujemy, a nie to, czego potrzebujemy. Naszym wspólnym wnioskiem, Jacka i moim, a zatem również tym, co – naszym zdaniem – decyduje ostatecznie o tym, czy nasz osobisty bilans staje się pozytywny, jest tajemnicze słowo NASTAWIENIE. Przyznam, że początkowo brzmiało to dla mnie strasznie. Nie cierpię porad w rodzaju: „najważniejsze jest pozytywne nastawienie”, „wszystko jest w twojej głowie”, „obudź w sobie, kurwa, moc”. Nie mam mocy, w głowie też nie za bardzo wiem, co mam, a pozytywne nastawienie posiadałem do trzeciego roku życia, kiedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, w jakie bagno wpuścili mnie rodzice. Pomimo to, szarpiąc się na co dzień z własnymi emocjami i słabościami, uwierzyłem, że kluczem do wewnętrznej siły naprawdę jest owo NASTAWIENIE.
CZTERY WYMIARY NASTAWIENIA
1. Realizm pozytywny
Admirał marynarki wojennej USA, James Stockdale, w czasie wojny w Wietnamie, będąc pilotem myśliwca, został zestrzelony i trafił do niewoli. W niewoli spędził ponad 7 lat. Wielokrotnie torturowany, nie tylko nie pozwolił się złamać, ale pomagał i podtrzymywał na duchu innych jeńców. Zapytany, którzy z jego kolegów najszybciej tracili wiarę i poddawali się jako pierwsi, odpowiedział, że optymiści. Nie potrafili sobie dać rady z przerażającą rzeczywistością i się załamywali. Metoda admirała radzenia sobie w tak ekstremalnie ciężkich warunkach stała się znana jako Paradoks Stockdale’a.
Żołnierze Stockdale’a mówili: „Panie admirale, byliśmy na kursach pozytywnego myślenia. W tej chwili wizualizujemy: najbliższa gwiazdka to będzie desant amerykański, który po prostu tu przybywa i bezkrwawo nas stąd zabiera”. Stockdale odpowiadał: „Słuchajcie, w mojej ocenie ten obóz jest tak ukryty, że prawie niewykrywalny, sami nie wiemy, gdzie jesteśmy. I niezależnie od tego, jak długo będzie trwała wojna, bardzo długo możemy tutaj pozostać. Musimy szukać wszelkich sposobów, niemożliwych do wymyślenia pomysłów, aby zakomunikować światu, że tu jesteśmy, wtedy może któregoś dnia jakaś okoliczność nam pomoże. Ale jednocześnie musimy budować w sobie moc przetrwania, może nawet przez lata”.
Kiedy w święta Bożego Narodzenia oprawcy po raz pierwszy zastosowali tortury, niektórzy żołnierze odebrali sobie życie, inni przeszli załamanie psychiczne – nie z powodu tortur, lecz dlatego, że im większe zaczarowanie, tym większe rozczarowanie. Bo kiedy tak zwane myślenie pozytywne jest przegięte, może być irracjonalne. Tracisz pracę, jednocześnie umiera ci żona, a koledzy mówią: „Będzie dobrze”, „Myśl pozytywnie”. Pomaga? Nie będzie dobrze, nie teraz, nie za tydzień. No, ale żyć trzeba. Przegięcie zaś w drugą stronę, czyli rodzaj skrajnego pesymizmu, też nie pomaga, do tego często zamienia się w samospełniające się proroctwo. Złoty środek? To połączenie realizmu, nawet realizmu do bólu, i głębokiej wiary w to, że nam się uda.
2. Odpowiedzialność
Jeden z wymiarów odpowiedzialności jest związany z tym, że zajmuję się przede wszystkim sprawami, na które mam wpływ, a przy okazji podejmuję odpowiedzialność za konsekwencje swoich działań. To oznacza, że nie skarżę, nie oskarżam, tylko mówię: „Wyszło mi”, „Nie wyszło”, „Podjąłem próbę”. Drugi wymiar odpowiedzialności to taki, w którym próbuję szukać winnych i wyrokować, kto mi zaszkodził, przez kogo miałem ten problem. Jaki to był straszny folwark, co tu się stało!? Czy coś jest ze mną nie tak, czy coś jest z nimi nie tak? A przecież kiedy tylko zaczynam iść w kierunku podobnego myślenia, mogę zrobić głębszy oddech, przełożyć „zwrotnicę” (Jacek opowie o niej w kolejnych rozdziałach) i powiedzieć: „Zaraz, zaraz, czego ja się mogę z tej sytuacji nauczyć? Czego potrzebują inni, co może dalej z tego wyniknąć?”. Czasem mam przecież ochotę komuś powiedzieć: „Głupstwa gadasz!”, albo coś jeszcze gorszego. Ale biorę oddech, przekładam zwrotnicę i pytam: „Jak do tego doszedłeś?”. Jest różnica? Mała, ale znacząca, bo otwiera przestrzeń do dalszej rozmowy. Nazywamy to zarządzaniem sobą w imię odpowiedzialności, bo odpowiedzialność oznacza również, że jestem skłonny do tego, by odpowiadać zgodnie ze swoimi celami i wartościami, a nie tylko reagować.
Wyobraź sobie, że poszedłeś do szkoły na zebranie z rodzicami. Twoja trzynastoletnia córka uczyła się do tej pory wspaniale, wszystko działało jak należy, więc nie masz powodu do niepokoju. Tymczasem nauczycielka bierze cię na stronę i mówi: „Proszę zobaczyć, córka ma trzy pałki z matematyki i tu jest podpis, jestem przekonana, że nie pani/pana”. Wracasz do domu, nie możesz uwierzyć, co się stało z twoją córką. Przecież cię oszukała, podrobiła twój podpis, zawiodła zaufanie. Jak możesz zareagować, a jak możesz odpowiedzieć na tę sytuację? Reakcja będzie w stylu: „Coś ty mi zrobiła!? Dlaczego!? To wszystko przez ojca, który nas opuścił psychicznie, bo biznesowo jest obecny, ale fizycznie w pracy!”. Ale można też przyjść i zapytać, czego moja córka teraz potrzebuje. Bo skoro ją kocham, to jak mam odpowiedzieć na tę sytuację? Siadam przy niej, ona skulona, z twarzą zasłoniętą włosami, bo wie, z czym ja przychodzę, i zaczyna płakać. Ja też zaczynam płakać i mówię: „Córeczko, porozmawiamy teraz czy za chwilę?”. I to wszystko wywraca do góry nogami. Pod warunkiem że potrafimy zamienić reakcję, która prowadziłaby najprawdopodobniej do eskalacji różnego rodzaju negatywnych scenariuszy, na odpowiedź.
A zatem zastanówmy się, na co mamy realny wpływ, a na co nie. A jeśli mamy wpływ, to co z tego wynika, jakie zobowiązania, jakie lekcje. I… uczmy się odpowiadać, a nie mechanicznie reagować.
3. Uczciwość wobec siebie
Warto zapytać samego siebie, jakimi wartościami naprawdę się w życiu kieruję, kim naprawdę jestem, poza rolami, jakie odgrywam, maskami, które zakładam, grami, w które gram? Jakie są motywy mojego działania? Czy wybieram konformizm, czy może mam odwagę wykorzystać swoją siłę? Nieuczciwość wobec siebie polega na tym, że wiem, co należałoby zrobić, żeby było lepiej, ale tego nie robię. Albo zakłamuję się w czymś, albo kogoś, mistyfikuję, pomimo że wiem, iż rzeczywistość jest inna. To czysta autodestrukcja. Pomyślmy, ile spraw jest poupychanych czy pozamiatanych pod dywan w naszych biurach, firmach, w naszych domach. Jeśli chcemy coś naprawdę zrobić, to musimy oczyścić teren ze spraw niezałatwionych. Tymczasem my je zamiatamy pod dywan, ich załatwienie odkładamy: może zrobię to jutro, może za tydzień, a może on się jednak zmieni sam z siebie, w sumie da się z nim żyć, jakoś to będzie… A sprawy niezałatwione nabrzmiewają. Jeżeli jest w nas gorycz, to zamieni się w rozgoryczenie. Jeżeli jest w nas złość, zamieni się w gniew. Jeżeli jest w nas poczucie bycia nie w porządku, zamieni się w poczucie winy. Wymiatanie spod dywanów wymaga umiejętności konstruktywnej konfrontacji i uczciwości wobec siebie samego, żeby potrafić odpowiedzieć: „W imię czego odmawiam sobie i partnerowi prawdy o nas? W imię czyjego świętego spokoju i czy na pewnego świętego?”. Bo nie o taki spokój chodzi w naszych studiach nad siłą spokoju. Czasem, żeby osiągnąć spokój, trzeba i warto zmierzyć się z obszarami, które związane są z bólem i niepokojem.
Niejednokrotnie otrzymuję zaproszenia ze środowisk szkolnych, by podzielić się swoimi doświadczeniami w budowaniu autorytetu wśród młodzieży. Że niby ja wiem jak. Najczęściej odpowiadam, że to byłoby nieuczciwe, ponieważ nie sądzę, bym miał autorytet, a już z pewnością go nie „buduję”, bo nie chcę go w ogóle mieć, i nie zamierzam poświęcać nawet minuty na jego zdobywanie lub obronę. I opowiadam historię, która wydarzyła się niedawno na spotkaniu z moimi wychowankami z gimnazjum, dziś już osiemnastolatkami. Wspominaliśmy, jak to kilka lat wcześniej klasa, której byłem wychowawcą, zorganizowała mi urodziny. Pod sprytnym pretekstem zostałem ściągnięty do szkoły, a tam dwoje uczniów wzięło mnie pod ręce i zaprowadziło do sali, gdzie pozostali uczniowie klęczeli, tworząc szpaler, na jego końcu stał tron, w tle rozbrzmiewała pompatyczna muzyka. I nastąpiła moja koronacja. Jak w sekcie. Po kilku latach mówię uczniowi, że to była dla mnie krępująca sytuacja, choć oczywiście miła. Wiem również, że tak działają młodzi, spontanicznie. Uczeń na to:
– Ale wtedy przestał Sor być wychowawcą klasy, a stał się wychowawcą uczniów.
– No wiesz, ale już wtedy nie chciałem być dla was żadnym autorytetem, żadnym guru – tłumaczyłem.
– Dla mnie Sor nigdy nie był – odpowiedział i mocno się do mnie przytulił.
Uczciwie mówiąc, bardzo daleko mi do ideału. I uczniowie o tym wiedzą. Być może trzeba przyjść do ludzi z prawdą o swoim życiu i o sobie. Wydaje się to zarówno uczciwe, jak i odpowiedzialne. Bo będąc sobą, choćby pogubionym w wielu obszarach, można być przytomnym i odpowiedzialnym na posterunku, w pracy, w rodzinie, w szkole. Jeśli w ciągu ostatnich lat psychologowie dokonali rewolucyjnego odkrycia, to było nim to, że rodzice czy nauczyciele nie muszą być genialnymi psychologami, żeby odnieść sukces wychowawczy. W ogóle nie muszą być genialni. Większość ich działań z użyciem poradników i plansz, które miały zmienić dzieci w maszynki do osiągania sukcesów, nie przynosi żadnych rezultatów. Wystarczy, że rodzice będą po prostu dobrzy. Zapewnią swoim dzieciom stabilny i przewidywalny rytm. Dopasują się do ich potrzeb, łącząc ciepło z dyscypliną. Stworzą więzi, do których dzieci będą mogły się odwołać w stresującej sytuacji.
Od dzieciństwa rodzice i przyjaciele uczą nas, jak „grać”. Podejmujemy te gry, by przetrwać w społeczeństwie, a ego powoduje, że chcemy być akceptowani. Postępując zgodnie z tymi normami, możemy odnosić powierzchowne sukcesy w życiu, jednak w ten sposób nie uda się nam dotrzeć do swojego serca. Często tak mocno angażujemy się w tę grę, że nie potrafimy określić prawdziwej wewnętrznej natury, tracimy z nią kontakt. Ciągłe zmaganie się, niepokój i chciwość mogą nawet powodować fizyczne lub psychiczne zaburzenia. Mimo że udawanie męczy nas do granic możliwości, nie rezygnujemy z niego.
(…)
Musimy rzetelnie przyjrzeć się naszemu życiu i śmiało stawiać czoła swoim słabościom, iluzjom i problemom.
(…)
Uczciwość wobec siebie jest niezbędna, bo musimy nauczyć się dbać o siebie, a nie tylko o swoją reputację. Dopóki nie staniemy się absolutnie uczciwi i szczerzy ze sobą, będziemy siebie łudzić lub oszukiwać, ukrywać swoje pomyłki i błędy, uciekać przed trudnościami. Bez uczciwości – tak rozumianej – nie osiągniemy wewnętrznego spokoju i równowagi.
Z rozdziału „Najpierw uczciwość”, Tarthang Tulku, „Gest równowagi”, Rebis 1999
4. Przyjmowanie przeciwności
To nic innego niż nastawienie wobec losu, przeszkód i przeciwieństw, jakie przynosi życie. Trudno w nim o tak zwaną stabilizację, bo życie to pasmo uniesień, zaczarowań, rozczarowań, radości i smutków. Nawet szczęśliwym raczej się bywa, niż jest. Jak zatem traktujesz przeciwności losu? Czy się z nimi przepychasz, czy przyjmujesz i przekierowujesz, stosując życiowe aikido? Otwarcie na przeciwności otwiera nas również na możliwości. „Dziś los nam sprzyjał, ale byliśmy na to przygotowani” – powiedzieli polscy skoczkowie po zakończeniu konkursu, w którym zajęli dwa pierwsze miejsca.
Determinacja czy motywacja
Z roku na rok coraz więcej młodych ludzi podpisuje się pod stwierdzeniem: „Jestem przekonany, że pewnego dnia osiągnę w życiu to, co sobie założyłem”. Znajdują się oni pod ogromnym, wprost szaleńczym wrażeniem swojej wyjątkowości. W latach 50. 12 procent nastolatków odpowiedziało, że uważa się za kogoś ważnego. Pod koniec lat 80. podobnie sądziło już 80 procent respondentów. A dziś? Budujemy społeczeństwo rozczarowanych prekariuszy. A ty, masz plan? I determinację? Czy może jedynie motywację? Motywacja to postawa „nice to have” – fajnie byłoby, gdyby się udało, gdybym to miał. Tym różni się od determinacji: „Będę to mieć! Zrobię to!”.
Podstawowym, ale niewystarczającym krokiem na drodze do „siły spokoju” jest zmiana wielowymiarowego nastawienia. Będziemy o tym przypominać i przekonywać w dalszej części naszej książki – w 7 krokach prowadzących do osiągnięcia spokoju, którego wszak nie ma.